Witaj,
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
First topic message reminder :

PLAC MNIEJSZY
Plac Mniejszy położony jest kilkadziesiąt metrów od znacznie obszerniejszego i popularniejszego Placu Aradii, co w żaden sposób nie ujmuje mu na uroku oraz funkcjonalności. Skwer z trzech stron otoczony jest malowniczymi kamieniczkami, których zawyżony czynsz pozwala utrzymać okolicę we względnej czystości; każdemu czarownikowi i czarownicy w Hellridge Plac Mniejszy może kojarzyć się z czasami dzieciństwa oraz młodości. To tu zwykle urządzane są kameralne koncerty magicznych zespołów, przedstawienia dla dzieci oraz — zwłaszcza na przestrzeni ostatnich lat — organizowane przez rodziny Kręgu ogólnodostępne zbiórki. Poza kilkoma ławkami, paroma rachitycznymi krzewami i pozostałościami po kamiennej fontannie, z której został jedynie murek, na Placu Mniejszym próżno szukać atrakcji; dwoma uliczkami, które do niego prowadzą, można dotrzeć na Plac Aradii lub w kierunku Głównej Ulicy.
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Thibalt Overtone
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t760-thibalt-overtone
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t881-thibalt-overtone#7535
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t882-poczta-thibalta-overtone#7537
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f115-graceview-manor
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1115-rachunek-bankowy-thibalt-overtone
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t760-thibalt-overtone
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t881-thibalt-overtone#7535
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t882-poczta-thibalta-overtone#7537
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f115-graceview-manor
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1115-rachunek-bankowy-thibalt-overtone
Jak bardzo jesteś spóźniony?
Złote oprawki okularów, złota nić w jedwabnej apaszce, złota obrączka na palcu.
Prawdę mówiąc, moja droga, mógłbym bardziej.
Antaeus jeszcze nigdy nie był tak potrzebny; na Placu Mniejszym wonie mieszały się z sobą, scalając w kompozycje zapachowe, które niewprawny nos określiłby jako nietypowe.
Thibalt Overtone nazwał je po prostu smrodliwymi.
Frywolna apaszka wokół szyi pachniała Diorem i ratowała życie. Obciążona koroną złotych włosów głowa nie mogła zanurzyć nosa w miękkim materiale, by na dobre zniknąć w luksusowym ratunku; świadomość, że Christian jest blisko, a złote oprawki awiatorek chciwie odbijają marcowe promienie, musiała wystarczyć. Karmelowy płaszcz i czarny garnitur prosto z głębin genialnego umysłu Armaniego, skórzane Ferregamo na nogach i krawat, którego równowartość zafundowałaby trzem rodzinom w Deadberry zakupy na miesiąc — gdyby Thibalt nie był dziś sobą, byłby inny, czyli niedoskonały.
Niedoskonałości nie stwierdzono; nawet uśmiech na ustach, próbujący zmienić się w grymas na widok szlamu, który musiało nanieść z Maywater, dzielnie trwał na straży. List spod ręki wuja Ronalda — niezawodnie poskręcane linie Kręgu czyniły ich krewnymi — był zachętą, choć tak naprawdę Overtone wcale jej nie potrzebował.
Modowy plan na każdy dzień tygodnia po raz kolejny oszczędził mu rozczarowań. Chciałby powiedzieć to samo o żonie, ale kolizja planów i zawodowych zobowiązań uprowadziła ją do Bostonu; był dziś sam i grał za dwojga, co nie było żadnym obciążeniem — znał spektakle, w których pięć ról należało do jednego aktora.
Pani Verity, panie Verity — pierwsi na drodze do sceny — Overtone zsunął z nosa okulary i zatknął je na czubku głowy jak diadem z logiem Ray Bana — dopiero wtedy wyciągnął pozbawioną rękawiczki dłoń do uścisków. Panie przodem, pan — jak imię nakazywało — drugi. — Doskonały dzień na odetchnięcie świeżym—
Pauza w celach komediowych.
—powietrzem.
W blasku uprzejmego uśmiechu i jasno obranym celem wyruszył kilka kroków dalej; przez moment kusiło go dołączenie do pani L’Orfevre, ale bliska obecność pseudo—cioci Williamson groteskowo poderżnęła temu planowi gardło. Nawet Christian Dior nie przykryje smrodu śniętych ryb, które ciągną się za Deckenami.
Panno Hudson, dzień dobry — jeszcze chwilka, jeden momencik, sekundka taka — uścisk złożony na dłoń Valentiny przypominał radosną operetkę; dużo lekkości, mało treści. — Olśniewająca garderoba z subtelną nutką Mediolanu.
Gdyby komplementy były walutą, napełniłby nimi dwa bębenki na szyjach wolontariuszy — a wszystko to przed dotarciem na miejsce,
Kuzynko Charlotte, ça va? — dla panny Williamson zachował krótki pocałunek w bladziutki policzek i słowa, które nie miały w sobie nawet krztyny złośliwości — z rodziną najlepiej na zdjęciach, a tych będzie dziś sporo. — Widzę, że pobyt w szpitalu pomaga zachować figurę.  
To tylko ładniejsze sformułowanie na: jeśli ty jesteś w ciąży, ja zacznę jeść śledzie.
Sam bym skorzystał, ale brzydzę się tam—
Od czego zacząć?
Cóż, wszystkiego — krótka salwa wesołości była kwintesencją śmiechu bogatych ludzi — w każde ha wsadził kilka tysięcy dolarów i willę w Beverly Hills. Niestety, ach! niestety, za towarzystwo wybrał kogoś, kto w ha wsadzał tylko szczeknięcia.
Kuzynie, jeszcze nie jest za późno — dłoń do dłoni; Barnaby ściskał palce tak, jakby mógł wyrżnąć z nich głosy do urny. — Spróbuj sił w wyborach do Kongresu, na plakatach po prostu wydrukują twoje zdjęcie.
Może nawet ukraść slogan z granatowych kurtek — głosuj na naszego kandydata, major to jego tata, więc nikt nie ukradnie wam dostępu do strzelb.
Mój głos już masz.
Nie z powodu prawa do broni palnej; po prostu lubi rymy.

ekwipunek: pentakl, portfel wypchany dolarami, urok osobisty
miejsce K14
rzut na percepcję (talent 9, percepcja 5)
Thibalt Overtone
Wiek : 30
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : north hoatlilp
Zawód : aktor musicalowy, reżyser teatralny
Stwórca
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
The member 'Thibalt Overtone' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 72
Stwórca
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t477-roche-a-faust
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t586-roche-faust
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t587-poczta-roche-a-fausta
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f119-apollo-avenue-12
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1058-rachunek-roche-faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t477-roche-a-faust
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t586-roche-faust
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t587-poczta-roche-a-fausta
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f119-apollo-avenue-12
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1058-rachunek-roche-faust
Im więcej osób zbiera się na placu, tym częściej dłoń Roche’a unosi się w kierunku znanych mu postaci. Widzi przecież Charlotte, która dostała już wypis ze szpitala albo udała się na przepustkę. Pojawia się Aurelius w towarzystwie swojego brata. Śmietanka towarzyska tego miasta w jednym miejscu, dlatego uśmiech firmowy na stałe zagościł na jego twarzy, wykrzywiając wargi na dłużej. Amerykańska otwartość musi znowu zastąpić francuskie râleur, wyćwiczone przez długi pobyt poza tym miejscem; może pozornie obca mentalność pasowała lepiej na Fauście i jego skłonnościach do buty?

Mogliśmy się rozminąć. Skwitował to skinięciem głowy, rejestrując w głowie imię, ląduje gdzieś w pobliżu Anniki i jej brata Johana. Valerio.

Niewykluczonepodsumowuje rzeczowo. Nie byłoby to nic nowego. Dwadzieścia lat poza Ameryką wystarczyłyby, by małe dzieci nagle przestały być małe, a starzy nestorzy powymierali i zostali zastąpieni nowym przedstawicielstwem. Tylko interesy pozostają na swoim miejscu, a przypominając sobie słowa starego wuja – niech Lucyfer osłodzi mu pobyt w Piekle – wie, że Paganini w ten czy inni sposób z Faustami trzymają się pod ramię.

Nim nawet Annika przywita się z nim, a mężczyzna nazwany od tej pory Valerio odpowie, podeszła do nich drobna blondynka; ona też nie wygląda ani trochę jak osoba, która ma udzielać pomocy poszkodowanym w magicznej dzielnicy. Kółeczko wzajemnej adoracji takie jak to pasowałoby lepiej do country clubu niż do pogorzelisk.

Komplementów w tej ilości nigdy się nie spodziewał; te jak zazwyczaj przyjmuje z kurtuazyjnym, ale całkowicie serdecznym śmiechem. Całe szczęście, że nie zdecydował się na Dior w tak pięknie włoskim towarzystwie.

Jak najbardziej. Roche, bardzo mi miło przytakuje Vittorii, kłaniając się nieco w stronę pani L’Orfevre. Być może powiedziałby coś więcej, ale w przeciwieństwie do Paganiniego słodkie słówka z jego ust nie padają tak chętnie w większym towarzystwie. — I proszę nie przepraszać! Niemniej dziękuję, robię co mogę. — Słuszny wiek nie oznacza, że nie może się stroić dla oczu innych; nie tylko kobiet.

Zawodowe? Koszule zawsze się przydadzą. Zwłaszcza uszyte przez tak piękne kobiece dłonie.

Oprowadził wzrokiem Vittorię i Valerio,

Masz czarujących kuzynówszepcze do Anniki niemalże konspiracyjnie, niespodziewając się nadejścia kolejnego z nich. Najwyraźniej z rodziny sprawców tego zamieszania, nazwisko nie do pominięcia. Niedługo postać z plakietką “Głosuj na Williamsona” wyskoczy mu z lodówki. — Och, panie Williamson. Sama przyjemność pomagać bliźnim w potrzebie — stwierdza niemal jakby to było nic. Skoro już tutaj pracuje – iglica świątyni nawet stąd jest widoczna – to wolałby widzieć to miejsce w dobrej kondycji.

Barnaby Williamson rozpływa się w powietrzu jeszcze szybciej niż pozostali. Zabawianie gości tutaj musi być bardziej uciążliwe niż obskakiwanie wszystkich cioć i wujków na weselu, gdy będąc w Kręgu okazuje się, że lista gości wymaga powiększenia wynajętej sali dwukrotnie.
Roche Faust
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t789-imani-padmore-zd-bloodworth#5539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t871-imani-padmore#6775
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t872-imani#6776
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t846-skrzynka-imani-padmore#6313
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f193-tara
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1143-rachunek-bankowy-imani-padmore#10871
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t789-imani-padmore-zd-bloodworth#5539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t871-imani-padmore#6775
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t872-imani#6776
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t846-skrzynka-imani-padmore#6313
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f193-tara
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1143-rachunek-bankowy-imani-padmore#10871
Mimo, że jako matka i żona miała tyle na głowie, Imani dała radę oderwać się od swojej codzienności, by pomóc w przywracaniu normalności. Czuła, że powinna to zrobić - w końcu chodziło także o jej dzieci. Jakże ma codziennie się nimi zajmować, wiedząc, że świat, który wkrótce poznają, jest w rozsypce?
Nie było to jednak takie proste. Musiała znaleźć kogoś, kto się zajmie jej latoroślami w międzyczasie i upewnić się, że Joe da sobie radę na farmie sam. Na szczęście jej mąż zapewnił ją, że zrobili tyle, iż da sobie radę, a jej matka była chętna, by spędzić dzień z wnukami. Pani Padmore mogła więc ze spokojem ducha pomóc w odbudowie gruzów, niemal jak niewielka reprezentacja swojej rodziny. Oczywiście nie miała pojęcia ile Bloodworthów i Padmorów się pojawi tutaj bez specjalnego zgadywania na spotkanie, ale z drugiej sama nie obdzwaniała całej rodziny swojej i męża, by się dowiedzieć z kim może się zabrać, więc w razie czego na miejscu czeka ją miła niespodzianka.
Zresztą i tak spotkała. Kiedy zaparkowała w okolicy i ruszyła na krótki spacer na miejsce, spotkała Sebastiana, z którym ruszyła w dalszą drogę na Plac Mniejszy. W końcu od słowa do słowa wyszło, że i tak mają taki sam plan, czemuż więc się rozdzielać na siłę, skoro można przy okazji wymienić kilka słów albo nawet razem popracować nad lepszą przyszłością? Oczywiście Imani uznawała, że nie idzie tam koniecznie po to, by pracować tylko z ludźmi, których lubi, ale przyjemniej było jednak takie prace wykonywać z osobami, do których czuło się sympatię albo chociaż miło rozmawiało.
Była w sumie ciekawa czy będzie miała okazję nawiązać z kimś więź czy też większość Kręgu postawi na dbanie o swoją reputację.
Razem z mężczyzną doszła na miejsce i stanęła pod sceną. Miała nadzieję, że się nie spóźniła, ale kto wie? Na wypadek postanowiła się upewnić: - Przepraszam, nic się jeszcze nie zaczęło, prawda? - zaczepiła osobę obok siebie.

Ekwipunek: świece zielone i żółte, kanapki przygotowane w domu, kluczyki do auta i do domu, chusteczki do nosa
miejsce: K11
Imani Padmore
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Arthur O'Ridley
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t329-arthur-o-ridley
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t388-arthur-o-ridley#1231
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t354-arthur-o-ridley
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t355-skrzynka-arthura
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f83-dom-arthura-o-ridley
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1097-rachunek-bankowy-arthur-o-ridley#10018
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t329-arthur-o-ridley
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t388-arthur-o-ridley#1231
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t354-arthur-o-ridley
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t355-skrzynka-arthura
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f83-dom-arthura-o-ridley
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1097-rachunek-bankowy-arthur-o-ridley#10018
07.03.1985

Gdyby nie to, że sesja u psychiatry przedłużyła się, to Arthur byłby o wiele wcześniej na placu. Jednak nie umiał trzymać język za zębami i wygadał się o swoich snach. Następnie musiał opowiadać o nich, nawet już chcieli wzywać kogoś od demonologii czy innego zaklinacza demonów, ale w końcu dali mu spokój. Gdy czarodziej dotarł na miejsce, miał na sobie coś z asortymentu kilka ubrań, które podrzucili mu krewni do szpitala: jakaś kraciasta koszula, jeansy oraz para trampek, która walała się na cieplejsze dni. Oczywiście pod spodem miał białą koszulkę, którą dostał w ramach szpitalnego stroju.
Nie do końca wiedział, czemu zgodził się pomóc. Po pierwszym przeczytaniu listu zaśmiał się i chciał cisnąć go w kąt.
Z jednej strony cała akcja śmierdziała potwornie próbą podbicia sobie głosów przez przyszłego kandydata na burmistrza miasta. Jakże był to wybitny zabieg medialny - odbudowa miasta, cegła po cegle, rękami czarodziejskiej kooperacji, zarządzana pod bacznym okiem pana Ronalda. Tak pięknie, tak bezinteresownie, tak patriotycznie. O’Ridley w głębi serca rzygał takimi zagrywkami oraz ogólnie nie był fanem dużej czy małej polityki. Miał swoje życie i jedynie pragnął relatywnego spokoju po całej katastrofie. Z drugiej strony, jego spokój też zależał od stanu otoczenia. Był dalej częścią tej społeczności, mimo że mieszkał i pracował w Cripple Rock, to miejska aglomeracja była nierozerwalną częścią jego historii, jak i ważnym dla niego ośrodkiem życia. Nie mówiąc już o ludziach, którzy obchodzili go i mieszkali w centrum zniszczeń. Dodatkowo został zachęcony do wszelkiej formy “resocjalizacji społecznej”, jako element terapii. Choć też uwierzy, że tak naprawdę ktoś z rodziny Willamsonów, namówił do tej sugestii lekarza prowadzącego, zajmującego się zielarza do podjęcia tego wysiłku. Jakież to poetycko wygląda na okładce szmatławca zwanego gazetą. Dwie zwaśnione rodziny, ramię w ramię pracują -
-Kurwa STOP. Może serio ma jakieś paranoje- wyrwał siebie Arthur z dziwnego potoku myśli. Coraz częściej wpada w jakiś dziwny strumień myśli, który zawodzi go na dziwne wody, których źródło zaczyna się w jakiś niewinnych rzeczach. Lekarz twierdził, że mógł mieć pewne powikłania związane z długotrwałym piciem. Dlatego dla pewności dodali mu jedną tabletkę więcej do całej listy leków. Samymi cukierkami jednak nie załatwi się tego. Musi się bardziej pilnować, aby zaraz nie próbować udowodnić, że świat próbuje go zabić czy, że pod jego łóżkiem są potwory.
Stanął na placu, przy pniu, szukając odruchowo papierosów, ale niestety kieszeni miał puste. Potem przypomniał sobie, że skonfiskowali mu paczkę wraz z zapałkami, aby nie kopcił w sali. Tak się kończy, jak się palenie w nocy przy oknie, a pielęgniarka wchodzi, aby sprawdzić jak się czujesz. Pierwsze kilka dni miał największe ssanie, potem odkrył, że inni pacjenci palą na podwórzu, więc oni go poratowali. Mimo wszystkie jego nikotynowy nałóg został dość mocno ograniczony, nie mówiąc już o innych nałogach. Mała szansa, że osoby na terenie placówki kitrały mocniejsze rzeczy i spokojnie częstowały tym na zapleczu.
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz był tak czysty. Może kilka la temu, gdy na stałe zamieszkał w Cripple Rock. Wiedział, że to zdrowe dla niego, ale nie mógł dłużej wytrzymać w tym stanie. Czuł się źle: otępiony, trochę nawet znudzony życiem, wiecznie zmęczony i zdemotywowany. Całe życie płynęło jakby powoli i monotonnie, ale to za oknem pędziło, zmieniało się. Ludzie zmieniali się i rośli z każdą minutą, tak szybko, że Arthur nie był w stanie ich dogonić. Pragnął zrównać się z tym tętna życia, zarazem przytaczało go to i bał się, że nie da rady utrzymać tępa. Sporo ludzi jeszcze próbuje mu wmówić, że wydaje się smutny, ale nie odczuwał smutku. Bardziej był to wyciszenie, swoisty rodzaj poddania się, ale nie smutek. Czuł się wielokrotnie w życiu smutny, więc wiedział jak to powinno wyglądać.
Na samym początku jeszcze denerwował go wszystko, nawet trzepot motylich skrzydeł. Później dowiedział się, że to normalny objaw odstawienia. Na szczęście na dzień dzisiejszy faza rozdrażnienia była za nim… Chyba była za nim. Wszystko zależało, co Ronald powie w czasie swojego występu, gdzie dostanie pracę oraz czy w końcu ktoś poratuje O’Ridleya papierosem.

1. Pozycja G9
2. Ekwipunek: portfel, przepustka szpitalna, paczka Skitlesów, leki ze szpitala (antydepresanty i inne środku wspomagające leczenie)
3. Rzut na percepcje: 0 + rzut #1
Arthur O'Ridley
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Stwórca
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
The member 'Arthur O'Ridley' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 30
Stwórca
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t620-sebastian-verity#3560
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t709-sebastian-verity
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t1145-sebastian-verity
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t711-poczta-sebastian-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f142-willowside-14
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1114-rachunek-bankowy-sebastian-verity#10472
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t620-sebastian-verity#3560
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t709-sebastian-verity
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t1145-sebastian-verity
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t711-poczta-sebastian-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f142-willowside-14
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1114-rachunek-bankowy-sebastian-verity#10472
Sebastian przyszedłby na wiec nawet, gdyby go o to nie poproszono. Z racji wyborów życiowych i swojej roli społecznej, nie jest zaangażowany w politykę tak, jak mogłoby wskazywać na to jego nazwisko, jednak kwestia samej odbudowy Deadberry jak najbardziej leży w gestii jego zainteresowań i moralności. Mógłby tu przyjść tylko z poczucia obowiązku i przyzwoitości, jaka powinna charakteryzować dziecię Aradii, ale to nie było mu dane. Już dawno został zwolniony z powinności pełnienia roli przyszłej głowy rodziny, od tego był jego młodszy brat. Ten sam brat, który teraz zaaferowany tkwił w samolocie wracając ze szkolenia. Gdzieś w Europie. Berlin… A może Barcelona? Oczywiście załatwił sobie pierwszy możliwy lot, gdy usłyszał o wydarzeniach w Hellridge, ale warunki pogodowe, a potem seria innych losowych wydarzeń sprawiły, że do tej pory nie doleciał. Sebastian ma teorię, że jego kochany braciszek miał swój udział w tym niefortunnym zbiegu zdarzeń. Wciąż jest młody i zdarza mu się unikać zobowiązań.
Verity nie mógł wystawić ojca i kazać mu zwlec kupę reumatycznych kości z fotela, by odegrać swoją rolę na arenie politycznej tylko po to, by starszy syn nie musiał robić z siebie pajaca. Istniało ryzyko, że stary Verity przekręciłby się gdzieś po drodze i z wiecu zrobiłoby się ostatnie czuwanie. Ojciec może i jest jak stare drzewo, które dużo trzeszczy, ale dalej solidnie stoi, jednak ryzyko istnieje zawsze. Kuzynostwo z pewnością pojawi się na placu i przekaże swoje solidne datki ręką obleczoną w rękawice Coacha. Dlatego właśnie Sebastian wysiada teraz z jednej z limuzyn Veritych, od nóg po głowę ubrany w kreację Burberry: zamszowa, praktyczna i ciepła kurtka w kolorze głębokiego brązu, miękki wełniany sweter nienachalnie podkreślający sylwetkę i wystająca spod niego kraciasta, bawełniana koszula, wkasana w prosty, ciemny jeans. Pomimo elegancji i krzyczącego z daleka luksusu, nic nie ogranicza jego ruchów, a skórzane chukka bootsy wyglądające, jak zamówione specjalnie na tę okazję, chronią swoją przyczepną podeszwą przed wywinięciem kozła między jakimiś gruzami. Bo w gruncie rzeczy przyszedł tu po to, by pracować, a nie odstawać rewię mody, nawet jeśli jego rodzice widzą to inaczej.
Może i stał się chodzącą reklamą projektanta, a rękawiczki z grubej skóry sugerują, że ma zbyt delikatne ręce na męską robotę bez ochrony dodatkowego materiału, ale w gruncie rzeczy nie czuje się nieswojo. Bądź co bądź, wychował się w luksusach i nosi je z równą pewnością oraz swobodą jak funkcjonalny kombinezon czy prowizoryczny mundur, których używa w pracy. Zresztą, nie udawajmy, jego szafa pełna jest markowych ubrań, musi w końcu reprezentować sobą także standardy Kręgu. Z tym że, gdyby to zależało od niego, na ten dzień akurat wybrałby cokolwiek, co mógłby wyrzucić po całym wieczorze roboty. Nie wie jeszcze w końcu, jakie zadanie zostanie mu przydzielone i praktyczna część jego umysłu podpowiada, że będzie wyglądał jak kretyn w tych bogatych materiałach, brodząc w błocie i dźwigając cegły.
Po drodze na plac spotyka Imani, którą wita uśmiechem oraz krótką wymianą uprzejmości. Nie są w stanie zamienić ze sobą zbyt wielu słów, nim docierają na miejsce, gdzie zebrało się już trochę ludzi. Kiwa zdawkowo głową każdemu, kogo mija i kojarzy. Idą w stronę sceny, po drodze mijając z bliska Charliego. Sebastian również jemu jedynie kiwa krótko głową w geście powitania, nie zatrzymuje się jednak. Gwardziści nie są nawykli do rzewnego witania się przy przypadkowych spotkaniach. W każdym momencie śmiało można założyć, że są na służbie i takie wymuszone pogaduszki mogą im przeszkadzać. Sebastian również, choć nie został tu wysłany z ramienia pracy, pozostaje czujny. Nawet w godzinach, w których nie ma za to płacone, jest przede wszystkim Protektorem i jego umysł pracuje zawsze. Gdyby coś wydarzyło się na wiecu, a on by to zignorował, byłaby to ujma dla zawodu, który wykonuje. I z pewnością pojawiłoby się to w jakimś z raportów.
Imani zatrzymuje się nieopodal sceny i zagaduje kogoś z niebieskich koszulek, jak Sebastian nazwał tutejszych wolontariuszy, on sam zaś rozgląda się po otoczeniu. Za ramieniem Imani i wolontariusza widzi grupkę ludzi z Kręgu, lecz to nie na nich skupia swoją uwagę na dłużej. Tuż za sobą napotyka bowiem spojrzenie Benjamina.
Twarz Sebastiana rozjaśnia przyjazny, całkiem swobodny uśmiech, który choć nie łagodzi ostrych rysów twarzy na których wyraźnym piętnem odbiły się doświadczenia całego życia, to sprawia, że nagle wydaje się dużo bardziej przystępny.
Ben, Audrey – wita się z kuzynem oraz jego żoną krótkimi uściskami. – Poznaliście już panią Imani Padmore? – otwiera ramię w stronę towarzyszki, gestem zapraszając ją do poznania się, bądź przywitania z Veritymi. Sam w tym czasie wkłada w usta papierosa i wyciąga solidnie wykonaną papierośnicę w stronę obecnych, by mogli się poczęstować.
Straszne tłumy. Gdyby każdy tutaj rzeczywiście zaangażował się w pracę, może i naprawdę byśmy zdziałali coś konkretnego – komentuje, wieńcząc swoje słowa ironicznym uśmiechem. Wszyscy doskonale wiedzą, że niewiele osób tutaj chce się angażować w przerzucanie gruzów. Sebastian tym razem także nie jest święty, bo i jemu w pewnym względzie przyświecają polityczne pobudki, nawet jeśli jego sumienie oczyszcza rzeczywista chęć przywrócenia Deadberry niedawnej świetności.

Ekwipunek: papierosy, zapalniczka, athame, dwa zestawy świec żółtych, nóż, portfel i książeczka czekowa
Miejsce: K12
Rzut: percepcja: II(6), talenty: 14 (wstawiam link do kostnicy, bo zapomniałam rzucić)
Sebastian Verity
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Lotte Overtone
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t254-charlotte-overtone
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t499-lotte-overtone
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t494-lotte-overtone
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t498-poczta-lotte-overtone
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1390-rachunek-bankowy-lotte-overtone
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t254-charlotte-overtone
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t499-lotte-overtone
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t494-lotte-overtone
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t498-poczta-lotte-overtone
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1390-rachunek-bankowy-lotte-overtone
To była prawda stara jak sam świat — obowiązki są istotą cierpienia ludzkiego, odpowiedzialność zaś liną, która niezauważenie owija się wokół łabędziej szyi i nim się zdąży ktokolwiek zorientować, zostaje się powieszonym na stryczku powinności. Czy jakoś tak. Będąc całkowicie szczerą, z czytanych od kilku dni historycznych książek wyniosła tylko tyle, że wszyscy albo umierali, albo byli już martwi i trzeba było im wierzyć na słowo, a jak wiadomo, słowa są zwodnicze. Jak ludzie. I kuzynki. W szczególności kuzynki. Niemniej tak, obowiązki były fundamentem wszelkiego nieszczęścia, a że ostatnio doznała tylu przykrości była wręcz przekonana, że żadne zobowiązania nie musną złotej główki przez jakiś czas i jakie było jej okrutne rozczarowanie, kiedy okazało się zupełnie inaczej. Proszę nie zrozumieć źle, jak wiadomo, panna Lotte Overtone należała do osób o ogromnym sercu, niebywałej empatii oraz duszy przepełnionej współczuciem, nawet jeśli większość tych emocji kierowała ku sobie, ale napisany doń list od pana Williamsona był bardzo egoistyczny. Czy nie poświęciła się już wystarczająco? Czy jej ból naprawdę nie liczył się w obliczu utraty kilku domów przeciętnych mieszkańców miasta? Przecież to wcale nie była taka tragedia, zawsze mogli przenieść się do swoich domków letniskowych, pogoda była przecież coraz ładniejsza! Najwyraźniej odpoczynek nie był jej pisany i syrenka musiała się poświęcić, pojawić się osobiście, aby mogła zachwycić wszystkich swoją wspaniałą prezencją i nawet nie miała tego nikomu za złe, jej humor zawsze się poprawiał, gdy oglądała siebie w lustrze. Ale to wymagało wysiłku, chęci, opuszczenia przytulnej sypialni, z którą weszła w bardzo zażyty związek, tak też niezadowolenie zagnieździło się we wnętrzu dziewczęcia, zmuszając pełne wargi muśnięte różową szminką do zaciskania się w wąską linię i patrzenia bardzo smutno w stronę rodziny, dopóki tatuś nie wyciągnął swojej książeczki czekowej. Zrobiło się wtedy przyjemniej, lecz tylko tak odrobinkę, nie była przecież przekupna! Westchnienie opuszcza jej usta miękko, płynnie, jakby był nieodłączną częścią wygodnego wnętrza limuzyny. Z początku zamierzała całą drogę spędzić z wierzchem drobnej dłoni przytkniętym do czoła w iście omdlewającym geście, z okularami przeciwsłonecznymi malowniczo skrywającymi zrozpaczone spojrzenie szarych oczu, jednak dosyć szybko zorientowała się, że po dłużej chwili rozbolałaby ją ręka. Dlatego też czas spędziła na przeglądaniu kolorowego magazynu, przeżuwając gumę i co jakiś czas umilając podróż odgłosami pękających balonów. Jechała sama, nie licząc kierowcy, dla dramatyczniejszego efektu oraz możliwości rozłożenia się wygodnie na tylnym siedzeniu, chociaż oficjalna wersja brzmiała, że los poszkodowanych tak bardzo nią wstrząsnął, iż musiała zapanować nad swoimi uczuciami nim wraz z resztą członków rodziny pojawi się na miejscu. Niemniej wzdycha, marszczy lekko nosek, w rozdrażnieniu krzyżując wzrok z szoferem.
Która mina lepiej wyraża: bardzo mi przykro wobec tragedii, która was spotkała, niech żyje jedność, czy nie wyglądam pięknie? — pyta, a wyraz ślicznej buzi zmienia się. Wszelka złość czy niezadowolenie znika, delikatny uśmiech spływa na twarz, lekko nieśmiały, niebywale współczujący. Druga wersja wygląda podobnie, acz w tym wypadku unosi lekko brwi, jakby nie mogła wyjść z podziwu dla okazywanej przez Krąg jedności. Mężczyzna odchrząka, może nieco zbyt nerwowo dla jego własnego dobra.
— Obie są piękne oraz tragiczne panienko — odpowiada uprzejmie Ivan, a jego akcent odbija się wyraźnie na poszczególnych zgłoskach. Charlotte przekręca lekko głowę, a złota kaskada włosów spływa wdzięcznie na prawe ramię.
Prawda? Jestem niesamowita — zgadza się, na moment ledwie zapada milczenie, gdy syrenka zastanawia się nad czymś głęboko — Ivan, nigdy cię o to nie zapytałam, ale czy ty jesteś Rosjaninem? — zainteresowała się nagle, polityka nie była jej mocną stroną, ale zaczęła czytać okay, a to znaczyło, że stawała się jeszcze lepszą wersją siebie i jej lepsza wersja siebie powinna poznawać najbliższe jej otoczeniu osoby. Inaczej zostanie zdradzona przez kogoś, komu całkowicie ufała. Znowu.
Nie panienko, pochodzę z Ukrainy — odpowiada jej uprzejmie kierowca, wzrok mając całkowicie utkwiony na drodze. Aktoreczka wydaje z siebie przeciągłe oooh, kiedy siada prosto, poprawiając nieistniejące zgięcia sukienki oraz zmarszczenia na nowym białym futerku.
To gdzieś w Kostaryce? Jak egzotycznie! — zachwyca się, złączając ze sobą radośnie rączki. Nie zdąży pociągnąć dalej tego tematu, pojazd już jest niedaleko placu i ku jej zgryzocie, jest nieco zastawiony więc będzie musiała iść. Czy Lucyfer naprawdę musiał ją wystawiać na najcięższe batalie? Łzy zbierają się kącikach oczu, jednak dzielnie płoszy je trzepotaniem rzęs, bo raz: jest dzielna, a dwa: maskara kosztowała krocie, a ona nie lubiła marnowania dobrych kosmetyków. Z pomocą Ivana wysiada zgrabnie, odrzucając jasne pukle wyuczonym ruchem, na sam czubek głowy zatykając okulary przeciwsłoneczne — Zostaw nasz cenny wkład, tam, gdzie ci każą — poleciła na odchodne, nie odwracając się więcej ku szoferowi, którego obowiązkiem było wyciągnięcie ogromnego kosza babeczek ozdobionych amerykańskimi flagami. Nie mogła przecież przyjść bez prezentu, tak nie wypada! Mijając przechodniów uśmiechała się łagodnie, nie rozglądając się zbytnio, dopóki nie odnalazła dwóch na tyle interesujących, w których towarzystwie nie musiała wysilać się na sztuczne zadowolenie.
Valentino, Charlotte — wita ze słodyczą w głosie Lotte dziewczęta i kto tam jeszcze znajdował się w ich towarzystwie. Tak była dobrze wychowana, ha!

| ekwipunek: ozdobny nożyk, modna torebka: portfel, ulubiony flakonik perfum, papierosy, zapalniczka, szminka, małe lusterko, guma balonowa.
dodatkowo: szofer Ivan ma ze sobą kosz wypełniony babeczkami w liczbie 100, oddzielnie zapakowane, ozdobione amerykańską flagą.
Talenty: 8; percepcja: I. Miejsce: J18
Lotte Overtone
Wiek : 21
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : Debiutantka w rodzinnym teatrze
Stwórca
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
The member 'Lotte Overtone' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 35
Stwórca
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 24
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 190
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t381-judith-carter
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t424-judith-carter#1425
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t785-hey-jude
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t423-skrzynka-judith#1424
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f118-red-bear-stronghold
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1056-rachunek-bankowy-judith-carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 24
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 190
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t381-judith-carter
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t424-judith-carter#1425
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t785-hey-jude
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t423-skrzynka-judith#1424
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f118-red-bear-stronghold
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1056-rachunek-bankowy-judith-carter
Trochę mnie to pierdoli, czy to całe sprzątanie Deadberry to tylko kampania wyborcza Williamsonów czy inne polityczne zagrywki. To, co mnie nie pierdoli, to z pewnością dobrostan miasta, a przynajmniej dwóch jego części – Cripple Rock, nie dam sobie rujnować swojego lasu, i Deadberry, które było praktycznie jak mój drugi dom. Dodajmy do tego list z prośbą o dołączenie wysłany od seniora Williamsonów i więcej nikt nie musiał mi mówić, żebym przyszła.
Może silna nie byłam, a wyroby z rodzinnej firmy raczej by się nie przydały, chyba że do wykończenia wnętrz, to mogłam próbować ogarnąć powierzchownie miasto i załatać dziury w ziemi. Kaznodzieja też był ze mnie żaden i pewnie zjawi się tu tysiąc innych, którzy przyszli pocieszać płaczące niewiasty, dlatego ja postanawiam stawić się w roli robotnika. Kazałam chłopakom z Carter’s Wilderness Mastery być pod telefonem, gdybym ich potrzebowała. Tym razem nie w roli myśliwych i garbarzy, a siły roboczej czy też tężyzny fizycznej. Przyjadą ci, którzy potrafią czarować i zaklinać. Dlatego wystarczy tylko namierzyć budkę telefoniczną i będą posiłki. Ogarniemy to.
Tymczasem przyszłam sama. A przynajmniej tak mi się zdawało, bo nie mogłam mieć świadomości, że na drugim krańcu placu, niezauważony przeze mnie, stoi gdzieś mój brat. Nie dla niego jednak tutaj dzisiaj jestem, wzrokiem szukam czegoś, czego mogłabym się zaczepić. Pełno znajomych osób z Kręgu, każdy coś szczebiocze, wszystko to wygląda mi bardziej jak jarmark niż faktyczną poważną inicjatywę.
Słyszę w końcu znajomy głos i podążam w tamtejszą stronę. Słuch mnie wcale nie mylił – Sebastian Verity stał razem z Imani i jakimś człowiekiem, którego nie znałam. Poza nimi wszystkimi, dostrzegłam również pozostałą część Veritych. Tę część, którą słabiej znałam.
Prawie się wzruszam, gdy widzę, jak Sebastian przedstawia swoim krewnym Padmore. Ciekawe, jaki łączy ich stopień pokrewieństwa, w sumie do tej pory miałam to w dupie.
I w zasadzie nadal mam.
Ta, bardziej mi to przypomina jarmark świąteczny niż faktyczną pomoc.
Więcej już nic nie mówię, ale gdy patrzę na tych wszystkich lalusiów pod kołnierzykiem, nie mogę opędzić się od wrażenia, że faktycznie pomagać i pracować przyszła jedynie garstka czarowników. Reszta przyszła jedynie dobrze powyglądać i odpowiednio się zaprezentować.
Nie ma to jak wybijanie się na cudzym nieszczęściu, ale o czym my tu mówimy, skoro Williamsonowie zrobili sobie z tego wiec wyborczy, patrząc po tym dziwacznym banerze zachęcającym do głosowania w najbliższych wyborach na burmistrza.
Jeszcze przed chwilą miałam to w dupie, ale to, co widzę, jest już lekkim przegięciem.
Wzdycham jedynie, mocno niepocieszona, z nadzieją, że moje rozczarowanie nie zostanie jeszcze bardziej pogłębione.

Ekwipunek: athame, nóż, pistolet, nić Ariadny, magiczny nabój, czerwone świece, portfel, notatnik z długopisem
Pole: J12
Rzut na konsekwencji po evencie, jesteśmy bezpieczni
Judith Carter
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t209-thea-dawei-sheng#1039
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t352-thea-sheng#1042
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t351-skrzynka-thei-sheng#1041
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f103-zapyziala-kamienica-13-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1061-rachunek-bankowy-thea-sheng#9114
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t209-thea-dawei-sheng#1039
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t352-thea-sheng#1042
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t351-skrzynka-thei-sheng#1041
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f103-zapyziala-kamienica-13-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1061-rachunek-bankowy-thea-sheng#9114
Wgłębianie się w grunt nieuchronnie splata się z faktum, iż nawet ten, który kopie, może się w końcu pod nim zapaść.
Thea chełpiła się tym, jak bezbłędnie i efektywnie szło jej władanie łopatą oraz utrzymywanie się na jej właściwym końcu. Wszak chowanie swojego ciepłego ciała pod twardą osłoną ziemi byłoby nie tylko ujmą dla gruntownej grabarskiej godności, ale i stanowiłoby makabryczną, nader ironiczną grę losu.
Cynizm Cripple Rock sięgał jednak nieco głębiej, niż jej szpadel.
Dwudziestego szóstego lutego ów drwina zakopała ją w zbiorowym, temporalnym grobie, jak i znacząco skróciła zasięg świadomości na temat tego, co działo się w okolicach odrębnych od tych, w których zaparkowany stał jej karawan. A dnia dwudziestego szóstego lutego ucierpiała nie tylko jej delikatna naturą duma, ale i znaczna część miejscowości, którą od przeszło ośmiu lat nazywała domem.
Chęć pomocy w odbudowie zrujnowanej magicznej dzielnicy wyraziła już z pierwszym spojrzeniem na walający się ulicami gruz i inne pożarowe pozostałości. Już z pierwszym ”Co się kurwa stało?!” rzuconym instynktownie z balkonu wraz z poranną papierosową resztką, kiedy to zniszczenia zamieszkiwanej przez nią dzielnicy oświetliły chłodne słoneczne promienie. Z ostatnim łykiem parodiującego pobudzającą kawę Bombastica, potrzeba pomocy w uprzątnięciu Deadberry nie była już tląca się w skacowanej głowie ideą, a pragmatycznym planem umocnionym świstkiem zawisłym na kościelnej tablicy (“To ten twój Williamson rysował? Ma inne kredki niż czerwona, niebieska i biała?” pytała wtedy zainteresowanej tymże nazwiskiem Lyry). Styrane spirytusem podniebienie nie piekło w połowie tak intensywnie jak palące się do działania istnienie.
Liczebność głów wyściełających tego dnia plac mogła wskazywać na to, iż nie była ona w tej potrzebie sama. Choć przeczucie to podszeptane było świadomością, tak cudacznej w jej mniemaniu, potrzeby jawienia się na miejscu członków rodów wpisujących się w grono Kręgu. Westchnęła wtem, powoli przesuwając się do przodu.
Pozostawało jej tylko pielęgnować nadzieję, że nie będą nazbyt plątać się pod nogi tych, którym faktycznie przyświeca chęć pracy na rzecz magicznej wspólnoty.
Rén tài duō le… — wymamrotała pod nosem, z wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki wyjmując papierosa wraz z piezoelektrycznym źródłem ognia.
Zapalniczka zastygła jednak w bezruchu, gdy czerń spojrzenia oparła się o znajomą już sylwetkę.
O’Ridley! — zaciśnięte wokół papierosa usta ułożyły się w szczery uśmiech, gdy stanęła przy Arthurze niedaleko pieńka. — Nie sądziłam, że ze wszystkich osób wypatrzę tu właśnie ciebie. Jak się czujesz? Zbiegłeś z oddziału, czy pielęgniarki pogoniły cię same?
W ich ostatnim spotkaniu Arthur wydawał się zataczać na krawędzi załamania nerwowego w sposób nietrudny do przeoczenia,  tym samym twardo tłamsząc jakikolwiek cisnący się wtenczas na usta dowcip. Mimo to, teraz pokładała nadzieję, że jej drobne docinki przyniosą mu przynajmniej namiastkę konsolacji, zamiast przywołać niepożądane reperkusje. Wprawdzie, na jej oko, wyglądał już znacznie lepiej niż w chwili wyjścia z tuneli.
A w razie niepowodzenia, przecież zawsze miała plan B.
Skorygowawszy wyglądający spod kurtki kołnierz bordowej koszuli, wydobyła z kieszeni pomiętą już znacznie paczkę Malboro.
Zapalisz? — zaoferowała, po czym odpaliła własnego papierosa.


Ekwipunek: paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk, portfel, gumka do włosów.
Miejsce: H9
Thea Sheng
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Zjawa
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t122-szukam-zjawy
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t180-listy-do-zjawy
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t122-szukam-zjawy
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t180-listy-do-zjawy
Pod nieśmiałym, marcowym słońcem powoli rozpoczynała się rozgrywka, której zasad nikt nie musiał tłumaczyć — większość członków Kręgu poznawała subtelne, polityczne niuanse na równi z tabliczką mnożenia. Dzisiejsza matematyka była prosta; dwa plus dwa daje cztery, a przedstawiciel Kręgu do przedstawiciela Kręgu — mieszankę, która w nieodpowiednich proporcjach mogła być wybuchowa.
Na kilka minut przed godziną dwunastą pozory wciąż utrzymywały większość zebranych w ryzach. Wolontariusze, zręcznie kluczący między licznym tłumem, wręczali dzieciom małe flagi Stanów Zjednoczonych, którymi te wymachiwały energicznie dla zabicia czasu, z kolei dorośli próbowali odnaleźć w gęstniejącym tłumie znajome twarze. Jakiekolwiek opinie nie przewijały się przez myśli zebranych, już na pierwszy rzut oka dało się stwierdzić jedno.
Frekwencja zdecydowanie dopisała; podobnie jak igraszki losu.

Pole H16 — Annika, Wendy, Roche

O tym, jak zabawnie odwróciły się dziś role na linii prasa—udzielający wywiadu najlepiej przekonała się Annika oraz Roche. Jako jedni z pierwszych na Placu Mniejszym mogli obserwować całą defiladę nazwisk, która przeparadowała nie tylko przez płyty skwerku, ale też przed nosem pani Paterson. W dynamicznej sytuacji łatwo zapomnieć, że dookoła znajdują się również mniej istotne nazwiska; osoby, o które nie pytałaby prasa i którym nie podawał dziś ręki nikt. W idealnie zorganizowanej rzeczywistości zdarzały się też przypadki nieprzewidziane, jak choćby—
Ktoś mógłby wziąć to za ostrzeżenie, ktoś inny za niezamierzony zbieg losu, a ktoś podejrzliwy za spisek sił niższych — o tych wyższych nad Deadberry lepiej nie wspominać. Faktem było, że kiedy Roche, Annika i Wendy po paradzie nazwisk wreszcie zostali sami, choć zewsząd otaczało ich coraz więcej osób, najpierw usłyszeli nad głowami gruchanie, a później—
Jaka jest gołębia kupa, każdy widzi; ta, która wylądowała przed całą trójką, była na domiar złego pokaźna. Dieta magicznych gołębi pozostawiała wiele do życzenia — na szczęście ani przedstawiciele rodziny Faust, ani pani Paterson nie ucierpieli w nieoczekiwanym nalocie; poplamiona została jedynie płytka bruku tuż przed ich nosami.
I pomyśleć, kto jeszcze niedawno tu stał!

Pole E11 — Oscar, Ethan

Bezpieczna odległość od głównej sceny, którą dla własnego komfortu wybrał Ethan oraz Oscar nie zapewniała całkowitej ochrony przed przypadkowymi zdarzeniami; gdyby chcieli, nie zdążyliby dołączyć do dyskusji toczących się dookoła w tłumie.
Oscar właśnie padł ofiarą małego zbrodniarza.
Chłopiec miał na oko pięć lat i umorusaną w kącikach ust buzię; źródło brudu nie było trudne do zgadnięcia — kurz oraz słodki ulepek lizaka, którego jeszcze moment temu trzymał w ręce, rozwiewały wątpliwości. Zagadkowe było to, gdzie teraz znajdował się smakołyk — skoro nie było go w chłopięcej dłoni, mógł spaść na ziemię albo—
O nie.
To nigdy nie oznacza nic dobrego, zwłaszcza w ustach pięciolatka.
Przepra— — ciche słowo, przerwane w pół, mogło być sprawką Cartera; chłopiec właśnie zauważył Ethana i zdał sobie sprawę z tego, że wpadł w kłopoty. — Przepraszam pana bardzo. Bardzo mocno, tak mocno, jak mocno wieją sztormy! — jakkolwiek mocno nie wieją sztormy, muszą wiać szybko — zupełnie jak chłopiec, który odwrócił się na pięcie i czmychnął w kierunku Placu Aradii.
Jakby co — rzucone przez ramię słowa były pełne skruchy. — Jest truskawkowy!
Właśnie wtedy Oscar i Ethan zauważyli, gdzie zgubił się lizak; tkwił przyklejony do rękawa pana Nox. Na szczęście nie zostawi żadnego śladu — może za to ucieszyć kogoś, kto przepadał za słodyczami i zupełnym przypadkiem właśnie towarzyszył panu Nox.

Pole K7 — Valerio, Vittoria, Aurelius, Percival

Kilkanaście metrów dalej — nieświadomi rozrywki, jaką opuścili — Valerio i Vittoria zasilali mocne grono przedstawicieli Kręgu. Niedługo po nich w tej części Placu Mniejszego przystanęli bracia Hudson, co w połączeniu z przybyłym wcześniej państwem Williamson gwarantowało rozrywkę z kategorii nieprzewidywalnych. Każdy z obecnych mógł poczuć na karku urok Arthura Williamsona — gdyby góra lodowa, która zatopiła Titanica, była człowiekiem, prawdopodobnie nazywałaby się właśnie tak. Zarówno Aurelius, jak i Percival mogli dosłyszeć stłumione westchnięcie — bardziej niechęci niż znużenia — które wznieciła ich obecność, ale zanim ktokolwiek zdołał przekuć go w argument do piorunującej wymiany spojrzeń, pan Williamson wspiął się na wyżyny politycznej poprawności. Wraz z małżonką, najpierw uścisnęli dłoń pani L’Orfevre, następnie Percivala, Aureliusa i Valerio; to właśnie do nich Arthur skierował pytanie, z typową dla siebie żołnierską skutecznością poświęcając kobiecie szczątkową uwagę.
Gotowi do pomocy, panowie? — Arthur, mimo niespełna sześćdziesięciu lat, zachował krzepę i tężyznę charakterystyczną dla wciąż czynnego na służbie wojskowego. Nie uśmiechnął się — ludzie jego pokroju uśmiechają się wyłącznie w ściśle określonym gronie — i skinął im po żołniersku głową, wracając na swoje miejsce.  
To właśnie wtedy bracia Hudson oraz Paganini mogli zauważyć, że od podeszwy uroczego kozaczka pani L’Orfevre odczepiła się ulotka; gdyby ktokolwiek postanowił podnieść ją z bruku i zapoznać się z treścią, jego oczom ukazałoby się nakreślone długopisem — a więc domowe roboty — bimber z Wallow tanio jótro (08.03.) na gurnym pientrze—
Tu niestety ulotka się urywała; a szkoda, brzmiało jak warty zakupu wyrób.

Pole K10 — Imani, Judith, Sebastian

Kilka metrów dalej sytuacja przed sceną była spokojniejsza; Sebastian, Imani oraz Judith, chociaż dotarli na miejsce jako jedni z późniejszych ochotników, prędko podjęli próbę zorientowania się w sytuacji. Nie powinno to dziwić; gwardziści wiedzieli, jak radzić sobie w każdych warunkach, z kolei pani Padmore postawiła na niezawodną kartę — dialog. Mężczyzna, do którego się zwróciła, miał na oko siedemdziesiąt lat, imponującą łysinkę i zatroskany wyraz twarzy. Pech chciał, że kurta, którą ubrał, przypominała te noszone przez wolontariuszy; nic dziwnego, że Verity w pośpiechu wziął go za jednego z nich.
Czy wiedzą państwo — staruszek zwrócił się do Imani uprzejmym tonem. — Którędy do Beverly Hills? Przysięgam, że mapa—
Sięgnął do kieszeni i oto była — mapa dróg Stanów Zjednoczonych, złożona na szesnaście razy. Zaczął ją rozprostowywać, wyraźnie zaaferowany.
Mapa kierowała mnie drogą A46, ale ci cholerni czarownicy z Nowego Jorku sprzedają felerne egzemplarze i wszystkie prowadzą na Brooklyn — głębokie zmarszczki staruszka pogłębiły się jeszcze mocniej. — Prawdę mówiąc, nawet nie wiem, co ma się zacząć. Będą fajerwerki? Niedobrze, pieruńsko boję się fajerwerków.
Ani Imani, ani Judith, Sebastian nie zdążyli rozwiać jego wątpliwości; nagle odwrócił się na pięcie i wyruszył w kierunku Ulicy Handlowej, na odchodne dzieląc się informacją dnia:
I mam psa w aucie! Tylko nie pamiętam, gdzie zaparkowałem. Cholerny bimber z Wallow!
Imani nie dowiedziała się, czy wydarzenie się rozpoczęło — co gorsza, resztę dnia spędzi zastanawiając, co z psem w aucie.

Pole F9 — Arthur, Thea

Skupiony na własnej samotności i walce z demonami Arthur mógł zauważyć zajście pomiędzy dzieckiem, Oscarem oraz Ethanem; kiedy tajemnica lizaka była rozwiązywana, młody pan O’Ridley do swojej udręki musiał dopisać kolejną przeciwność losu.
Tym razem miała charakterystyczny i dobrze znany Arthurowi odorek przetrawionego alkoholu — woń, na obecność której niektórzy z zebranych odsuwali się mimowolnie, przybrała na sile, kiedy jej źródło przystanęło dwa kroki od O’Ridleya. Mężczyzna, na oko pięćdziesięcioletni, nie był ubrany źle; tu przybrudzenie, tam drobna łatka, broda co prawda w nieładzie, ale dłonie czyste. Akurat przechodził obok, kiedy do Arthura dołączała Thea; prawdopodobnie tylko to uratowało O’Ridleya przed usłyszeniem legendarnego panie kierowniku, poratuje pan szlugiem?
Mężczyzna niespiesznie, potykając się tylko raz, powędrował dalej; z jego kieszeni wypadła paczka papierosów co do której wątpliwej zawartości Thea i Arthur mogli przekonać się, gdyby tylko jedno z nich po nią sięgnęło. W środku — jakby zesłany z Piekieł — czekał ostatni, nienaruszony i zaskakująco czysty papieros.

Pole H16 — Benjamin, Audrey

Bliżej sceny tempa powoli nabierała inna potrzeba; tym razem znacznie drobniejsza i zdecydowanie mocniej zaszlochana. Na oko czteroletnia, jasnowłosa dziewczynka rozglądała się po zebranych wokół dorosłych z wyraźną dezorientacją na okrągłej, czystej buzi; pech chciał, że w tym momencie w jej kierunku spojrzał Benjamin.
Jeszcze większy pech chciał, że dziecko to zauważyło.
Pech największy zdecydował, że zaczęło mówić.  
Z—zgubiłam m—mamę i t—tatę, i ni—
Pierwsze zdanie dotarło bez trudu do uszu pana Verity; z usłyszeniem kolejnego mógł mieć problemy, ale i tak łatwo było domyślić się jego treści.
Nigdzie ich nie ma — pełne żałości pociągnięcie nosem uratowało uroczy, pudrowo—różowy płaszczyk przed zabrudzeniem. Kolejne słowa Benjamin usłyszał doskonale; nawet, jeśli zbiegły się z “tu jesteś!” wykrzykniętym bez zdyszaną kobietę. — M—mama nazywa się Aubrey i b—była tu przed chwilą, i t—teraz—
Jej nie ma, mogłaby skończyć swoją opowieść dziewczynka, gdyby w ramiona nie porwała jej jasnowłosa kobieta; zanim pan Verity zdążył jednoznacznie zareagować, już odchodziły w tłum w akompaniamencie wypełnionego ulgą “mamo”!
Ben zyskał kilka sekund to autorefleksji; najwyraźniej dziecko tak samo łatwo zgubić, co o nim zapomnieć.

Pole L16, Charlotte, Barnaby, Valentina, Thibalt

Charlotte i Barnaby, posiadacze nazwiska, które dziś było na ustach całego Saint Fall, jak na organizatorów przystało — nie mogli zbyt długo cieszyć się zagwarantowanym im spokojem. Tuż przed nimi, niemal spod ziemi, wyrósł jeden z wolontariuszy, co doskonale widziała zarówno Valentina, jak i Thibalt. Chłopak o nieproporcjonalnie małej do reszty ciała głowie najpierw dygnął — jak w średniowieczu — żeby wreszcie wyszeptać gorączkowo.
Panie Williamson, panno Williamson, mamy problem.
Kiedy student mówi, że masz problem — naprawdę masz problem; minęła pełna wyczekiwania sekunda, zanim ten został nazwany. W tonie głosu wolontariusza nie było nawet cienia uśmiechu — za to cała sterta...
Styrta jest podpalona.
Ciche słowa brzmiały jak żart, ale żartem nie były; w Deadberry jeszcze długo nie będzie się opowiadać dowcipów o pożarach.  
I styrta już prawie się dopala, tam w koło, za pocztą — lekki gest ręką wskazał na kamienicę wzniesioną za sceną. — Co mamy robić? Dopalić do końca czy gasić?
Poważne pytanie wypowiedziane z nie mniej poważnym spojrzeniem — wolontariusz spojrzał na Charlotte, jakby patrzenie na Barnaby’ego było zdecydowanie gorszym wyborem. Już—już rozchylał usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy z rogu placu pomachał do niego inny ze studentów.
Paul, już zgasili!
Ten, niestety, nie był tak dyskretny, ale być może to brak dyskrecji sprawił, że Paul znów mógł oddychać; nawet jego głowa nagle wydała się większa. Uśmiechnął się do Williamsonów, już stawiając krok w tył.
A, zgaszona. Jak zgaszona, to już nic nie trzeba.
Nawet nie zdążyli zapytać, kto podpalił — Paul i tak pewnie, nie wie kto — a wolontariusz już znikał za rogiem sceny; o tym, kto dokładnie usłyszał historię pewnej styrty, zadecydować miała percepcja — choć bez wątpienia panna Hudson i pan Overtone mielu ku temu największe szanse.

Pole L19 — Charlie, Lotte

We wszechobecnym splocie wydarzeń brakowało jedynie elementu romantycznego; na szczęście Plac Mniejszy nie zamierzał dziś pomijać nikogo. O tym, jak istotne są spóźnienia, Lotte wiedziała najlepiej — w końcu gdyby pojawiła się na czas, nikt nie zauważyłby jej przybycia, a delikatny podmuch wiatru nie zbiegł się w czasie i przestrzeni idealnie z apaszką owiniętą wokół jej szyi.
Wystarczyła chwila nieuwagi — a o tą w tłumie nietrudno — by cenny kawałek materiału odwiązał się pod muśnięciem marcowego wietrzyku i pomknął przed siebie w niemal spowolnionym tempie. Jego lot nie był długi, a cel — jednoznaczny.
Kiermasz ciast kusił dziś nie tylko gwardzistów, ale też apaszki; to właśnie w kierunku Charliego wiatr zaprowadził skrawek materiału, który Protektor mógł uchwycić w dłoń, zanim ta upadła na brudny bruk. Czujność Orlovsky’ego sprawiła, że zauważył zajście odpowiednio wcześnie — mało tego, doskonale wiedział, kto jest właścicielką zguby.
Czy zechce ją złapać — i co ważniejsze, oddać w drobne ręce?

Scena

Plac Mniejszy tętnił życiem, tłum gęstniał, marcowy wiatr rozprostowywał flagi, a Henry Kingston, zasłużony pracownik sztabu Ronalda Williamsona, przez niektórych kojarzony również jako były urzędnik Referatu w Hellridge, robił wszystko, żeby nie potknąć się w drodze do mikrofonu. Mężczyzna przez cały ten czas obserwował zdarzenia z wysokości sceny, po zerknięciu na zegarek odkrył, że wybiła dwunasta; najwyższy czas na przedstawienie, którego pierwsze dźwięki popłynęły równo w południe.
Szacowne czarownice i czarownicy, znamienici przedstawiciele Kręgu oraz ochotnicy, którzy dołączyli dziś do nas z całego Hellridge — mimo niepozornej, krępej budowy jego głos był mocny i bez trudu docierał do dalszych zakątków Placu Mniejszego. — Zebraliśmy się tu dziś zjednoczeni tragedią, jaka nawiedziła Saint Fall dwudziestego szóstego lutego. Kataklizmy, które nawiedziły miasto, zostawiły ślad na naszych ulicach i w naszych sercach.  
O tym, co było ich naturą, pan Kingston dyskutować nie zamierzał; Piekielnik wyjaśnił sprawę kilka dni temu.
Dziś, zjednoczeni potrzebą działania, wspólnie podejmiemy pracę na rzecz przywrócenia świetności Deadberry. Niezachwiana wiara w Kościół i Lufycera pomoże nam w chwili próby, a silne przywództwo wskaże drogę, która zaprowadzi magiczne społeczeństwo ku lepszemu jutru — płynne przejście z pobudek, przez religię, aż do polityki; w sztabie wyborczym nie zatrudniano ludzi, którzy słynęli z moralności. — Nestor rodziny Williamson, z inicjatywy której dziś tak licznie okazujemy solidarność i gotowość do działania, stara się dołączyć do nas jak najszybciej. Jego zaangażowanie w polityczną stabilność Hellridge zaskutkowało jednak przedłużającymi się zobowiązaniami, więc chwilowo dumnie reprezentuje go rodzina.
Krótka przerwa w przemowie dała czas placowi na dostrzeżenie ujmującego obrazka; uniesione w pozdrowieniach dłonie i machanie do tłumu z uśmiechem Williamsonowie mieli we krwi.
Wolontariusze, których widzicie, zbierają fundusze niezbędne na renowację uszkodzonych dzielnic miasta. Jeden gest pomoże w odbudowie naszej rzeczywistości, a każdy datek będzie dowodem — w tłumie bez trudu można było odnaleźć wolontariuszki gotowe zebrać datki do puszek—bębenków w barwach amerykańskiej flagi. — Na hojność serc i zjednoczenie Saint Fall w obliczu tragedii.  
W wolnym tłumaczeniu — niech wasze współczucie będzie tak głębokie, jak sięgnięcia do kieszeni. W tłumie poruszenie tu i ówdzie wskazywało na sięganie do torebek i po portfele; odzew po raz kolejny nie zawiódł, choć każdy właściciel banknotu zadawał sobie pytanie: gdzie Ronald Williamson?

Zasady i mechaniki

1. Zaktualizowana mapa Placu Mniejszego.
W oparciu o wykonane przez Was rzuty na percepcję (które w tej turze mogą, ale nie muszą być ponowione; wynik na percepcję z poprzedniej tury zostaje utrzymany), jesteście w stanie usłyszeć ewentualne wymiany zdań pomiędzy postaciami na polach znajdujących się w zasięgu słuchu. O tym, czy zamierzacie obserwować lub podsłuchiwać postać gracza / NPC — oraz jak wiele jesteście w stanie lub zobaczyć — będącego w zasięgu zajmowanego przez Was pola, decydujecie sami. Zjawa dla ułatwienia oznaczyła na mapie pola, na których przebywali zabierający głos NPC bądź te, gdzie upadł przedmiot.
2. Wciąż możliwa jest zmiana miejsc, co powinno zostać zaznaczone w adnotacji nowym opisem pola. Maksymalna ilość pól, które można przebyć z obecnie zajmowanego miejsca (z uwagi na zgromadzony tłum) to 3.
3. W przypadku przekazania datku do skarbonek, wartość podarowanych dolarów powinniście odjąć od swojego rachunku. Datki będzie można przekazywać przez całą długość trwania wydarzenia.
4. Zapisane postaci, które nie dołączyły do mini—eventu, bez problemu mogą zrobić to w tej turze i napisać na Placu Mniejszym.
5. Czas na reakcję wynosi 96 h (niedziela, 20.08., godzina 22:00). W tym czasie w dalszym ciągu możecie wymieniać większą ilość postów, w razie konieczności niewykluczone są też krótsze wiadomości od Zjawy.
6. Jeśli Wasza postać w ramach wydarzenia “Na całej połaci krew” otrzymała skutki uboczne od MG, które należy wykonać w pierwszym poście wątku, a jeszcze nie dokonaliście rzutu — powinniście zrobić to jak najszybciej. W przypadku skutków ubocznych, na które rzucać możecie na dowolnym etapie wątku, sami zadecydujcie, kiedy wykonać rzut (może nastąpić to w drugiej części mini—wydarzenia).

Przypomnienie mechaniki percepcji:
Zjawa
Wiek : 666
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Ronald Williamson zjawił się w tym miejscu w tylko jednym oficjalnym celu. Zorganizowana akcja odbudowy Deadberry miała przynieść całej magicznej socjecie pożytek i — przynajmniej według oficjalnych źródeł — rodzina Williamson patrzyła tylko na ten fakt. Naturalnie, ci czarownicy, którzy mieli okazję przeczytać wywiad z Ronaldem w Piekielniku Codziennym, mogli domyślać się, że motywacją polityka były też nadchodzące wybory, w których startował. Główny kontrkandydat i obecny burmistrz miasta Elbert Adams był niemagiczny, a chociaż w kuluarach wiele mówiło się o wpływie Kręgu na jego decyzje, tak obsadzenie najważniejszego stołka w hrabstwie swoim człowiekiem w oczach wielu możnych nazwisk wydawało się dobrym pomysłem. Nie zgodzić mogli się z tym jego polityczni wrogowie, jak przedstawiciele rodziny Hudson albo L'Orfrevre, ale pan Williamson dzisiaj nie zamierzał zaprzątać sobie nimi głowy.
80 lat to sędziwy wiek, ale ten wydawał się nie robić na wysokim i elegancko ubranym siwym czarowniku większego wrażenia. Wyszedłszy z Kościoła Piekieł razem z małżonką, mieszczącego się na Placu Aradii, zmierzali z dwoma mężczyznami w czarnych płaszczach w stronę sceny, po drodze witając się z zebranymi czarownikami. Drobną dziewczynkę o blond włosach z amerykańską miniaturową flagą pogłaskał po włosach, gdy jego żona ściskała dłoń matce. Najpierw minęli Roche, uśmiechając się do niego płomiennie, podobnie jak wcześniej innym — jemu również ścisnął dłoń.
Pan Faust, dobrze widzieć — przeszedł dalej, mijając młodziutką Lotte, na której niewątpliwie zawiesił spojrzenie na nieco dłużej. — Widzę, że Albert postanowił wysłać na to spotkanie swoją utalentowaną reprezentację — uśmiechnął się do Lotte, jej również podając w uprzejmym geście rękę. Następnie minął Charliego, podchodząc już bliżej sceny. — Dziękuję, że pan przyszedł. Razem możemy więcej! — uścisnął dłoń Orlovsky'emu, po czym wszedł po stopniach, aby zająć miejsce na środku sceny. Tuż obok niego ustawiła się jego małżonka — Elizabeth Williamson. Piękna 70-letnia kobieta o niemal białych włosach, pochodząca z szanowanej rodziny Devall. Uroczystość, która ledwie się rozpoczęła, miała zostać uświetniona jego przemową.
Drodzy mieszkańcy Saint Fall, mieszkańcy Hellridge! Czarownice, czarownicy, przyjaciele, znajomi, obywatele i patriotyczne serca, a nawet ci, którzy nie podzielają mojego zdania — uśmiechnął się charyzmatycznie i mrugnął patrząc wprost w stronę Aureliusa i Percivala Hudsonów. — Witam was w sercu Deadberry, stojąc w miejscu, gdzie narodziła się amerykańska siła i determinacja. Gdzie nasi przodkowie z pełną dumą, własnymi rękami — swoje na moment uniósł wyżej, tuż obok mikrofonu — budowali kawałek Ameryki, kierując się ideami wolności i poszanowania dla każdego wierzącego. Budowali dzielnicę miasta mającą na zawsze stać się enklawą czarowników. Jak dumny orzeł, stoję tu dziś przed wami, dziękując za ten zaszczyty. Dziękuję, że pomimo trwogi i niepokoju, jaki w mieście zasiały ostatnie wydarzenia, jesteście gotowi wspomóc nas w szlachetnej misji odbudowy tego, co zabrał nam los. Dziękuję, że jesteście gotowi przeciwdziałać temu, co próbowało nas złamać. Jest to moment przełomowy w historii naszego miasta i całego wybrzeża. Stoimy tu razem, jak jedna narodowa rodzina, w obliczu wyzwań i tragedii, kontynuując naszą misję tworzenia silniejszej i jeszcze bardziej zjednoczonej społeczności! Wierzę, że pracując ramię w ramię, odwrócimy pechowy trend i zapewnimy jasną przyszłość dla każdego mieszkańca — zrobił pauzę, wyczekując pierwszych braw, które nastały pochodząc najpierw od ludzi w charakterystycznych kurtkach. — Przywołując ducha George'a Washingtona, pierwszego prezydenta naszej wielkiej narodowej republiki, podkreślam, że bezpieczeństwo jest dla nas najważniejsze! Każda matka będzie czuć, że jej dzieci są bezpieczne, gdy idą do szkoły. Każdy senior będzie czuć się pewnie, spacerując po urokliwych uliczkach Deadberry. Dołożę wszelkich starań, aby zwiększyć liczbę gwardzistów na ulicach, nie tylko w tej, ale i każdej dzielnicy! Po to by przyszłość nie zaskoczyła nas tak jak feralnego 26 lutego, aby mogli oni chronić nasze ulice. Druga i niemniej ważna kwestia to odbudowa naszej gospodarki. Rzemiosło i turystyka, które niegdyś były dźwignią naszego regionu, stoją w obliczu kryzysu. Wiele z przedsiębiorstw poniosło straty. Działając wspólnie z lokalnymi biznesmenami, przyciągniemy inwestycje i stworzymy miejsca pracy, które będą naszym nowym amerykańskim snem. Snem, którego nie wyśni dla nas Elbert Adams. Mój kontrkandydat, obecny burmistrz Saint Fall. Rozmawiałem z nim dzień po tragedii, która nas spotkała i wiecie, co mi powiedział? Nie widzi w nas części tego hrabstwa! Nie widzi potrzeby zwiększania funduszy! Nie widzi powodu, dla którego Deadberry, święte przecież miejsce, miałoby zyskać jego wsparcie! Nie pragnie spokoju i bezpieczeństwa dla wszystkich mieszkańców. Dość włądzy, która chce tylko zysku. Dość władzy, która nie szanuje naszej tradycji. My nigdy o niej nie zapomnimy. Nie zapomnimy o historii, o ochronie tego, co ważne, o Kościele, który otwierając swoje drzwi dla najbardziej potrzebujących, wyciąga do nas ręce Lucyfera, Lilith i męczennicy Aradii. Musimy pracować nad budowaniem jedności. W czasach podziałów i niepewności musimy pamiętać, że nasza siła tkwi we wspólnocie w modlitwie. Niezależnie od nazwiska, jesteśmy wierni naszej schedzie i to ona wydrąży tunel ku kolejnemu dniu. I kolejnemu. I kolejnemu! — Mówił ostro i zawzięcie, wkładając w przemowę całe swoje serce, w rytm gromkich oklasków zebranego tłumu w niebiesko-biało-czerwonych kurtkach. — Apeluje do was, czarownicy i czarownice, o poparcie. Razem stwórzmy wizję regionu odpornego na wyzwania, prosperującego i pełnego nadziei dla wszystkich jego mieszkańców. Stańmy się opoką tej ziemi i rozpocznijmy w końcu marsz tysiąca serc o lepsze jutro dla każdego czarownika! — ostatnie dwa słowa niemal wykrzyczał. — Jak nasi przodkowie, ponieśmy cegły, budując Deadberry na nowo. Budując Saint Fall na nowo. Budując Stany Zjednoczone — najlepszy kraj świata — na nowo! Dziękuję wam! Niech Lucyfer błogosławi was wszystkich i niech błogosławi nasze piękne miasto! W nadchodzących wyborach głosujcie na nową lepszą przyszłość, głosujcie na Amerykę! — w walecznym geście uniósł pięść w górę, a jak na akord jego małżonka uścisnęła męskie ramie, dopełniając tego obrazka.
Ronald Williamson odczekał jeszcze dostatecznie długo, aż ustanie wrzawa, następnie przesuwając się w tył sceny, aby ustąpić miejsca mężczyźnie, wyznaczonym do prowadzenia wszelkich uroczystości. W tym samym momencie zresztą zajął się w tyle rozmową z innymi dostojnikami.

Mistrz Gry pod postacią Ronalda Williamsona pozostanie na wydarzeniu, ale jeśli pojawi się w poście, zrobi to niezapowiedziany.
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 6
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 6
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t201-lyra-vandenberg#457
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t247-lyra-vandenberg#599
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t248-poczta-lyry-vandenberg#600
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f203-riverbend-st-1-13
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1059-rachunek-bankowy-vandenberg-lyra#9093
Lyra przyszła tu wypalić papierosa, naprawić swoją reputację oraz postawić dumnie świecę.

Wciąż była na etapie papierosa.

Popiół z końcówki sypał się na skórę rękawiczek, a oczy wpatrywały się w coraz gęściej gromadzący się tłum. Być może pewne twarze mogłyby być znajome, gdyby tylko na nie patrzyła. Zbyt zajęta była czujnym pilnowaniem, czy camel w jej ustach wypala się zgodnie z jej własnym życzeniem, by ostatecznie wstać z zajmowanej ławki i wziąć udział w narodowym wąchaniu własnych dup, który miał miejsce na jej oczach.

Piętnaście dni temu pan Overtone wydał swoje pierwsze, reżyserskie rozporządzenie — napraw, co zepsułaś. W tym drugim była bardzo dobra — przychodziło jej to tak naturalnie, że wręcz wbrew własnej woli — jednak to pierwsze wymagało od niej trochę wysiłku. Dzisiaj, wyjątkowo, będzie to również wysiłek fizyczny. Piętnaście dni temu wydano jej polecenie, któremu faktycznie miała się zastosować, a dziewięć dni temu świat postanowił zacząć się kończyć i dać jej ku temu idealną okazję.

Nie sądziła, że kiedykolwiek podziękuje za williamsonową, polityczną propagandę.

Czas rozpocząć własną. Nie po to spędziła godzinę na próbie związania włosów w coś, co nie wyglądało, jakby miało własne życie, aby teraz zostać zapamiętana jak ostatni menel na ławeczce, w rozkroku dopalający papierosa. Dlatego — jak dama — nim tłum zebrał się całkowicie, ona gasiła resztkę papierosa na krawędzi śmietnika, grzecznie wrzucając peta do środka. Pierwsza zasada; nie śmiecimy.

Druga zasada; gramy tak, aby cię widzieli.

Oni — oni wcale jej nie obchodzili. Właściwie jedyna osoba, którą miała nadzieję tu spotkać, stała dokładnie tam, gdzie Lyra się spodziewała — jak najbliżej sceny. Czym była jednak scena polityka—jakiegoś—starego Williamsona, w kontraście z tą, po której zawsze chodził pan Overtone? Stężenie Overtonów było natomiast znacznie większe, niż przypuszczała, gdy zaraz obok niej znalazła się Lotte, która — chyba było to już jej numerem popisowym — znów gubiła fragment ubrania. Wzrok mimowolnie powędrował za apaszką, gdy ta upadała u stóp nikogo innego, jak Kapitana Ameryki we własnej osobie. Uniesione brwi były objawem najczystszego rozbawienia.

Najwyraźniej Lotte ciągnęło do umięśnionych blondynów.

W normalnym świecie przywitałaby się z Lotte; w normalnym świecie nie byłoby w tym nic dziwnego, ale to nie był normalny świat i chociaż Lyra nie miała zamiaru w nim zabawić na długo, to zdawała sobie sprawę, że być może panna Overtone wolałaby, aby ich znajomość — oraz przede wszystkim niedawne spotkanie — pozostały tajemnicą. Lyra była dobra w tajemnicach.

Dostrzegła ciemny płaszcz kolejnej, czując ogromną potrzebę, aby zapalić następnego papierosa, ale już widziała, jak jej zdjęcie używane będzie do promowania szkodliwości palenia. Być może nie dzisiaj — dzisiaj wyglądała niemal jak człowiek. Skórzane płaszcze wytrzymują latami, nawet w jej szafie.

Ciekawość zwyciężyła i przez moment nasłuchiwała, jak spanikowany studenciak podchodzi w niezwykle ważnej, niecierpiącej zwłoki sprawie. Jest tu dopiero od kilku minut i już ktoś popalił styrtę. Dobrze, że przestała już palić papierosa — mogłyby paść nieprzyjemne oskarżenia. Zamiast niej trzymała w dłoniach niewielką, amerykańską flagę, którą wolontariusze rozdawali dzieciom. Była świadoma ironii.

Oprócz relacji z szybkiego podpalenia oraz ugaszenia, padła bardzo ważna informacja. Stojąca obok Barnaby kobieta w ciemnych włosach, była najwyraźniej jego siostrą. Nie wyglądała, jakby była w zaawansowanej ciąży.

Kto by pomyślał, Zwierciadło coś zmyśliło.

Nie gapiła się — zerknęła tylko — na ledwie ułamek sekundy, bo wzrok został skierowany w główny punkt programu, który właśnie wygrzebał się z trumny, aby wejść na scenę. Naprawdę powinni wprowadzić górne ograniczenie wiekowe, jeśli chodzi o startowanie w wyborach.

Z trudem powstrzymała prychnięcie, gdy mówił o wolności oraz poszanowaniu każdego wierzącego. Na obietnicę zwiększenia gwardzistów na ulicach, mimowolnie zerknęła w prawo, w ostatnim momencie powstrzymując się, by wzrokiem zatrzymać na Barnabie. Oczywiście, że odpowiedzią było mocniejsze zaciśnięcie pięści. Przecież większa kontrola służb porządkowych zawsze kończy się doskonale.

Właściwie jedyne, z czym mogła się zgodzić, to bezużytecznością obecnego burmistrza.

Ekwipunek: pentakl, athame, walkman, skórzana torba, świece niebieskie, złoty pierścionek z akwamarynem, paczka papierosów, zapalniczka, tampon, taśma klejąca
Co słyszę: 96 [rzut (85), talent (6), percepcja I (5)]
Stoję: K19


[ukryjedycje]

Ostatnio zmieniony przez Lyra Vandenberg dnia Czw Sie 17, 2023 12:33 am, w całości zmieniany 1 raz
Lyra Vandenberg
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t869-charlie-orlovsky#6697
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t928-charlie-orlovsky#8335
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t927-poczta-charlie-go-orlovsky-ego#8334
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f164-pasadena
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1054-rachunek-charlie-orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t869-charlie-orlovsky#6697
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t928-charlie-orlovsky#8335
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t927-poczta-charlie-go-orlovsky-ego#8334
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f164-pasadena
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1054-rachunek-charlie-orlovsky
Upił kolejny łyk cierpkiej kawy zerkając z nadzieją w stronę stołów, na których lada moment miały pojawić się wypieki. Zapach już zdążył roznieść się po okolicy. Niestety, na próżno wypatrywał tam cukru. Wyglądało na to, że życie gwardzisty miało być dziś czarne sadza i gorzkie jak rozczarowanie Arthura Williamsona względem swojego syna.
Wypatrzył rzeczonego w nie tak wcale dalekiej oddali, razem z rodziną. Nie skinął głową na przywitanie, przymknął jedynie powieki; znaczenie było takie samo. Wzrok zwiesił po chwili na jego siostrze. Mógł się spodziewać, że tu będzie; pobyt w szpitalu to jedno, wielkie, rodzinne przedsięwzięcie - drugie. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała na osłabioną, ale pozory mogły mylić. Na pozorach opierały się chyba wszystkie rodziny tworzące Krąg. Orlovsky za nimi nie przepadał i miał ku temu swoje powody. Zbyt wielka pewność siebie i parasol ochronny pociągnęły za sobą tragedię, o której nie zapomni. Jego uszu doszła rozmowa o płonącej styrcie, co wzbudziło w nim tylko jedną myśl: skąd oni, kurwa, wzięli tu siano?
Dalej mignął mu Verity. I jeszcze więcej Veritych, w tym adwokat diabła, który powinien siedzieć w najgłębszym pierdlu, razem ze swoimi klientami.
Podmuch chłodnego wiatru zmierzwił jasne włosy a Charlie odruchowo osłonił papierowy kubek z kawą dłonią w nie do końca uzasadnionej obawie, że wpadnie mu do niej liść - przecież ledwo skończyła się zima, kalendarzowa wciąż trwała. Lubił równonoc wiosenną.
Jednocześnie zauważył, że ten sam podmuch zerwał apaszkę z szyi filigranowej blondynki o rumianych ustach i kapryśnym spojrzeniu. Wystarczyło, że zrobił pół kroku przed siebie, że wyciągnął rękę by chwycić skrawek gładkiego materiału tym samym sprawiając, że zguba nie pofrunęła w tłum, pod nogi zebranych na placu mieszkańców miasta. Już na pierwszy rzut oka mógł stwierdzić, że kawałek szmatki musiał być bajecznie drogi, byłoby więc zapewne szkoda, by ktoś go zdeptał.  
Kampania wystartowała. W inny sposób Charlie tej zbiórki określić nie potrafił. Wszystko pięknie zawoalowane, ubrane w szlachetne słowa i jeszcze szlachetniejsze czyny, które miały swoje drugie dno. Zgadzał się jednak z tym, że dobrze by było, by miastem rządził burmistrz, który jest pochodzenia magicznego. Szczególnie po ostatnich wydarzeniach. Uścisnął Williamsonowi dłoń, kiedy ten się na moment przy nim zatrzymał.
Rozległ się trzeci dzwonek, kurtyna poszła w górę, przedstawienie czas zacząć. Płomienna przemowa budziła emocje. Szczególnie, gdy Ronald Williamson wspomniał o ostatnich wydarzeniach i reakcji obecnego burmistrza. Wiedział, jak porwać tłum, tego nie można mu było odmówić.
Zapach papierosowego dymu odwrócił jego uwagę od sceny. Jeśli Lotte się nie zbliżyła, wciąż trzymał w dłoni jej apaszkę. Przez pochód Ronalda nie zdołał jej oddać skrawka materiału od razu. Czy to był jedwab? Nie miał pojęcia.
- Lyra - uśmiechnął się kącikiem ust. Elegancka, uczesana, jeszcze jej takiej nie widział. Ale zwykle widywali się w pubach, a to była zawsze inna okoliczność. - Wygląda na to, że zmieni nam się burmistrz, co?


poprzedni rzut na percepcję: 13 [talent]  + 20 [II percepcja] + 10 za zaklęcie Absolutaudite = 43 + 74 = 117
wciąż M19
Charlie Orlovsky
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor