PLAC MNIEJSZY Plac Mniejszy położony jest kilkadziesiąt metrów od znacznie obszerniejszego i popularniejszego Placu Aradii, co w żaden sposób nie ujmuje mu na uroku oraz funkcjonalności. Skwer z trzech stron otoczony jest malowniczymi kamieniczkami, których zawyżony czynsz pozwala utrzymać okolicę we względnej czystości; każdemu czarownikowi i czarownicy w Hellridge Plac Mniejszy może kojarzyć się z czasami dzieciństwa oraz młodości. To tu zwykle urządzane są kameralne koncerty magicznych zespołów, przedstawienia dla dzieci oraz — zwłaszcza na przestrzeni ostatnich lat — organizowane przez rodziny Kręgu ogólnodostępne zbiórki. Poza kilkoma ławkami, paroma rachitycznymi krzewami i pozostałościami po kamiennej fontannie, z której został jedynie murek, na Placu Mniejszym próżno szukać atrakcji; dwoma uliczkami, które do niego prowadzą, można dotrzeć na Plac Aradii lub w kierunku Głównej Ulicy. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
7 marca 1985 roku Długo wyczekiwany marzec nadciągnął nad Hellridge w akompaniamencie wciąż rozlegającego się echa tragicznych wydarzeń; dwudziesty szósty lutego 1985 roku miał odcisnąć na historii magicznej społeczności trwałe piętno. Seria katastrof, które nawiedziły Saint Fall, nadeszła gwałtownie — Maywater, Cripple Rock, lokalny uniwersytet i perła w koronie miasta — Deadberry — przed niespełna dwoma tygodniami poddały się kataklizmom, których skutki nie zniknęły z godziny na godzinę. przed godziną 12 Wystarczyło, by każdy z obecnych rozejrzał się wokół siebie. Choć nad strawioną ogniem Piwniczką już nie unosił się dym, a ranni nie zalegali na Placu Aradii, magiczna dzielnica wciąż nosiła zadane jej przez katastrofę szramy. Piekielnik Codzienny informował o okolicznościach, które towarzyszyły wydarzeniom z dwudziestego szóstego lutego — a przecież Piekielnik nie mylił się nigdy. Prawda? Przenigdy, odpowiedzieliby zgodnym chórem wolontariusze, którzy siódmego marca w pocie czoła zamieniali Plac Mniejszy — położony zaledwie kilkadziesiąt metrów od udręczonego pożarem Placu Aradii — w nieoficjalne centrum dowodzenia. Od kilku dni, jak Hellridge długie i szerokie, mówiono o inicjatywie rodziny Williamson mającej na celu odbudowę Deadberry; ogłoszenie na tablicy przy Kościele było zaledwie przedsmakiem dla listów, które otrzymał każdy przedstawiciel Kręgu Hellridge. Słowa, nakreślone ręką nestora rodziny Williamson, nawoływały do zjednoczenia w obliczu katastrofy i odłożenia na bok trwających od dekad niesnasek — to, jaki odzew napotkał plan rekonstrukcji uszkodzonej dzielnicy, miało okazać się już dzisiaj. Odkąd na niebie zagościły pierwsze, nieśmiałe smugi marcowego świtu, Plac Mniejszy zaczął pełnić rolę punktu informacyjnego, miejsca zbiórki oraz — co nie powinno zaskakiwać nikogo, kto choć pobieżnie znał naturę rodziny Williamson — politycznego wiecu. Na tle jednej z czystszych kamienic wiele lat temu wzniesiono scenę, dziś przybraną w dumne, amerykańskie barwy — biel, czerwień i niebieski nadawały życia dzielnicy, która jeszcze kilka dni temu spowita była w dymie dogasających płomieni. Wysokie na cztery stopnie podwyższenie zapewniało doskonały widok na Plac Mniejszy oraz tłum, który z biegiem godzin zaczął gromadzić się w miejscu wskazanym na ogłoszeniu przy Kościele, przekazywanym pocztą pantoflową i oficjalne nazwanym w skierowanych do Kręgu listach. Na lewo od sceny ustawiono dwa długie namioty, chwilowo wciąż zamknięte i niedostępne dla zgromadzonych, ale każdy z obecnych bez trudu mógł domyślić się, co dzieje się w ich wnętrzu — smakowita woń mięsnego gulaszu zaczęła wypełniać powietrze jeszcze przed południem. Nie było żadną tajemnicą, że dziś wszystkich ochotników, którzy siłą własnych mięśni i magią postanowili wesprzeć odbudowę Deadberry, karmić będzie kuchnia Chyżego Ghoula — wieloletnia współpraca pomiędzy rodzinami Williamson i Cavanagh zaowocowała kolejnym darem dla magicznej społeczności; nawet, jeśli był to symboliczny talerz ciepłego posiłku po wytężonej pracy. Na prawo od sceny ulokowano inne stanowisko, którego tajemnicę na kilkadziesiąt minut przed nastaniem godziny zero, zdradził niepowtarzalny, słodki zapach wypieków. Baner cukierni “Drzemiące Liczi” obiecywał wypieki nie tylko smaczne, ale też magiczne; podobnie jak namioty, stanowisko jeszcze nie było czynne. Każdy z przybyłych bez trudu mógł rozpoznać Plac Mniejszy — to tu latem odbywały się niewielkie koncerty dla magicznej młodzieży, przedstawienia dla dzieci i zbiórki organizowane zwykle z inicjatyw rodzin Kręgu. Dziś skwer był miejscem spotkania dla każdego ochotnika — bez względu na status społeczny, majątek i nazwisko — który postanowił wykazać się poczuciem obowiązku i zjednoczenia w obliczu katastrofy. Wolontariusze, wyróżniający się na tle innych ciemnoniebieskimi kurtkami, których plecy pokrywał czerwono—biały, wyborczy slogan “Ronald Williamson 1985 — głosuj na naszego burmistrza”, chętnie udzielali informacji i przyjmowali zgłoszenia ochotników, którzy chcieli zająć się konkretnymi częściami Deadberry. To również oni zajmowali się zbiórką funduszy; na szyjach niektórych — zupełnym przypadkiem zwykle młodych kobiet o ujmującym uśmiechu i przyjemnej aparycji — zawieszone były okrągłe, przypominające bębenki skarbonki w barwach amerykańskiej flagi. Zbierane datki miały być przeznaczone na odbudowę najmocniej zdewastowanych budynków w całym Saint Fall, więc pewnie było przynajmniej jedno: przedstawiciele Kręgu powinni sięgnąć po portfele i książeczki czekowe. Na ten moment scena pozostawała pusta, jeśli nie liczyć nieco zaaferowanego, dbającego o każdy szczegół urzędnika Ratusza; mężczyzna miał na oko pięćdziesięciu lat i szósty raz wygładzał flagę, którą ustawiono w prawym kącie sceny. Tłum na placu gęstniał z biegiem czasu; im bliżej godziny dwunastej, tym więcej czarowników i czarownic wybierało co dogodniejsze miejsca na płycie Placu Mniejszego. Nie wszyscy zjawili się tutaj, by po prostu wesprzeć dobudowę — nie każdy zamierzał przyłożyć czynnie dłoń do przywrócenia świetności Deadberry, ale jedno nie pozostawiało wątpliwości: każdy zapamięta, czyją inicjatywą był ten dzień. Do Deadberry wstęp posiadali wyłącznie magiczni obywatele społeczności — i to oni dziś zyskali okazję do zjednoczenia się w obliczu katastrofy, która nawiedziła ich dzielnicę. Zasady i mechaniki Witajcie na rozpoczęciu prywatnego wydarzenia “Jeden za wszystkich”! Przed przystąpieniem do właściwej części wydarzenia, zapoznajcie się z kilkoma zasadami, które obowiązywać będą w jego trakcie: Mini event podzielony jest na dwie części: pierwsza, formalna rozpoczyna się dzisiaj — w jej trakcie wszystkie zapisane postaci powinny zgromadzić się na Placu Mniejszym, który pełnić będzie funkcję centrum dowodzenia. To właśnie tutaj sztab kandydata na burmistrza, Ronalda Williamsona, wraz z rodziną Williamson przygotowali dla magicznych obywateli Hellridge główne atrakcje. 1. W pierwszym poście na wydarzeniu pamiętajcie o ekwipunku — zarówno mechanicznym (zakupionym w sklepie MG; pentakl nie jest konieczny do podkreślenia), jak i tym obyczajowym. W przypadku, kiedy postać zamierza wykonywać rytuał, powinna mieć ze sobą athame oraz świecie adekwatnego koloru; składniki niezbędne do usypania pentagramu są dostarczane na miejscu. 2. W pierwszej części wydarzenia obowiązywać będzie czas na odpis: okienko trwa 96 godzin (wtorek, 15.08. Godzina 22:00). W tej turze możecie swobodnie pisać rozgrywki między postaciami, nie istnieje ograniczenie co do ilości postów. Po upływie wyznaczonego czasu zapisane postaci, które nie dołączyły do wydarzenia, nadal będą mogły to zrobić. 3. Pamiętajcie, by podkreślać imiona postaci, do których się zwracacie; ułatwi to rozgrywkę. 4. Na załączonej mapie odnajdziecie nie tylko wizualizację Placu Mniejszego, ale także podzielone na szachownicę pola. Mają one służyć jako punkt odniesienia dla samych graczy i Zjawy — w pierwszym poście zaznaczcie, które pole zajmuje Wasza postać (np. D6). Ta informacja pozwoli zachować porządek, jak i skorzystać z zawartej poniżej mini—mechaniki. Postaci, które nie określą pola, zostaną ulokowane na mapie losowo. 5. W przypadku przemieszczania się podczas trwania wydarzenia na Placu Mniejszym, w adnotacji powinna znaleźć się informacja, na które pole przeszła postać. Każdemu z Was może towarzyszyć maksymalnie dwóch NPC (dzieci, ochrona, przyjaciel, towarzysz/ka). Nie ma potrzeby zaznaczania pola ich przebywania na mapie powyżej. 6. Miejsce przebywania, a spostrzegawczość: Ludzka percepcja posiada ograniczone możliwości, zwłaszcza w miejscu tak gwarnym i stosunkowo zatłoczonym, co Plac Mniejszy. Z uwagi na zgromadzony na skwerku tłum oraz prowadzone przez czarowników i czarownice rozmowy, usłyszenie lub zauważenie kogoś stojącego dalej może być niemałym wyzwaniem. W oparciu o mapkę placu oraz wybrane przez Was pole, będziecie w stanie stwierdzić, kogo możecie bez trudu usłyszeć oraz dostrzec:
7. Na ten moment zarówno namioty, gdzie wydawany będzie ciepły poczęstunek, jak i kiermasz ciast pozostają zamknięte — Zjawa poinformuje was, kiedy będziecie mogli korzystać z ich dobrodziejstw. Również postaci NPC są zagadką; od Was zależy, czy zdecydujecie się do nich podejść. 9. Jeśli postać zdecyduje się przekazać datek lub dokonać fabularnego zakupu, będzie to akcja mechaniczna, a zatem odejmująca dolary z konta bankowego. Dlatego każda postać biorąca udział w wydarzeniu i chcąca używać dolara jako faktycznej waluty do jakichkolwiek fabularnych działań, powinna mieć założony rachunek bankowy. 9. Na Placu Mniejszym nie ma potrzeby wykonywania zadań określonych dla Deadberry w wydarzeniu "Pomożecie? Pomożemy " poza rytuałami — te będzie można przeprowadzić także w tej lokacji na późniejszym etapie eventu, o czym poinformuje Zjawa. 10. W przypadku pytań lub wątpliwości, zapraszam do bezpośredniego kontaktu z organizatorem: Barnaby Williamson. Ostatnio zmieniony przez Zjawa dnia Pon Sie 14 2023, 18:40, w całości zmieniany 2 razy (Reason for editing : dodanie punktu 9: datki i fabularne zakupy a rachunek bankowy, zaktualizowana mapa) |
Wiek : 666
Annika Faust
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
Jakie powody mogły sprawić, że Annika byłaby skłonna przełożyć swoje obowiązki zawodowe i ruszyć do bezinteresownej pomocy tak bez większego namysłu, i to w środku tygodnia? Jaki bies to sprawił, że zamiast bohatersko przeglądać kolejne tomy przyrodniczego bełkotu, zajadała się właśnie bajglem ze swojej ulubionej knajpki i oparta o niski murek, czujnym okiem analizowała podniszczone budowle, chaos i ogólny rozgardiasz, który mieli wspólnymi siłami jakoś naprawić? I jak to możliwe, że mogła tamtego dnia przeoczyć taką katastrofę? Jak bardzo musiała wtedy nie być sobą, że dopiero po zderzeniu się z posadzką tunelu odzyskała przytomność i trzeźwe myślenie? Odpowiedź na każde z tych pytań była taka sama – bo nic ostatnio nie działo się tak, jak powinno. Ona bowiem większość tamtego dnia spędziła jak w niespokojnym śnie, a w tym czasie Deadberry już płonęło, ulica portowa została zniszczona, a Uniwersytet spłynął krwią. Otuliła się ciaśniej płaszczem – list, który otrzymała stał się tylko ostateczną zachętą, kamyczkiem uruchamiającym lawinę. Szybko zorientowała się w temacie potrzeb i powoli układała plan, jak stać się użyteczną przy odbudowie. Dziś zgłosiła się do pomocy przy odnawianiu zabytków, wreszcie odkurzając swoje zdolności w zakresie innym, niż tylko przyrodnicze ryciny. Twarze przechodniów obdarowywała tylko przelotnym, obojętnym spojrzeniem – czekała na oficjalne rozpoczęcie i rozdzielenie zadań pomiędzy ochotników. Przedtem zapewne czeka ich przemówienie pana Williamsona i pompatyczne zagrzewanie magicznej społeczności do działania dla wspólnego dobra. Całość zamierzała oglądać z bezpiecznej odległości, dojadając śniadanie, przyglądając się ludziom i zniszczeniom. A nade wszystko odpoczywając od hałasu w głowie, co prześladował ją w chwilach szczególnej samotności. Echo minionych wydarzeń, które ślad zostawiły nie tylko w niej, ale i w mieście. No i gdzieś tu na pewno kręcili się jej krewni. Ekwipunek: nadgryziony bajgel z serkiem i łososiem, guma do żucia Annika przysiadła sobie na G17 Rzut na percepcję: + 5 (percepcja I) + 9 (talent) |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Stwórca
The member 'Annika Faust' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 69 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Wendy Paterson
ILUZJI : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 167
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
Od stukotu wydobywającego się od maszyn do pisania w redakcji, bolała głowa chyba już każdego dziennikarza. Wydarzenia z 26 lutego zrzuciły nam na głowę nagły natłok pracy, na którą nikt z nas nie był gotowy. Nic dziwnego więc, że gdy redakcja rzuciła temat działania w terenie, jakim był reportaż podczas tego politycznego wiecu Williamsonów, każdy się na niego rzucił. O dziwo po długich mediacjach i kłótniach, reportaż ten trafił do mnie, a ja i moje nadgarstki z ulgą mogły odetchnąć na ten jeden dzień od maszyny do pisania... Chociaż wcale nie, bo po powrocie będę musiała to spisać do następnego wydania, czyli jakoś do drugiej w nocy..? Na Placu Mniejszym pojawiłam się przed czasem. Nie mogło mnie nic ominąć. Stanęłam więc przy koszu najbliżej sceny niedaleko kiermaszu ciast i wyjęłam papierosa z paczki, po czym go zapaliłam. Nie byłam tam anonimowa - aparat fotograficzny zawieszony na mojej szyi i identyfikator dziennikarza przypięty do skórzanego płaszcza w okolicach piersi alarmował wszystkich, że jestem wysłanniczką Piekielnika. - Absolutaudite... - Wyszeptałam nagle do siebie. Będzie tutaj dzisiaj dużo ludzi, więc ważne jest, żeby wyłapać jak najwięcej informacji, nawet tych niezwiązanych z odbudową Deadberry. Czar jednak nie zadziałał, co w ogóle mnie nie zaskoczyło. Magia nigdy nie była moją smykałką, ale jednak postanowiłam się spróbować ponownie: - Absolutaudite... - Druga inkantacja się udała. Niemalże od razu do moich uszu zaczęły docierać dźwięki, których wcześnie nie słyszałam. Szurające kamyki między butami mężczyzny niedaleko, szmer wydostający się z namiotów, które pozostawały jeszcze zamknięte... Uśmiechnęłam się pod nosem, wolną ręką poprawiając okulary o grubych oprawkach. Rozejrzałam się jeszcze dokładniej, żeby zauważyć stojącą za mną Panią Annikę Faust, która akurat chyba jadła drugie śniadanie. Twarz... jak dobrze pamiętam oceanologa? z rodu van der Decken nie była mi obca. Uśmiechnęłam się do niej, gdy tylko nawiązałyśmy kontakt wzrokowy i zdecydowałam się podejść bliżej, gasząc przed tym papierosa w koszowej popielniczce: - Dzień Dobry, Pani Faust - Ustawiłam się po jej prawej, żeby dalej widzieć dobrze scenę i w razie czego coś podsłuchać. - Wendy Marw... - Pomyliłam się, całkowicie zapominając na moment o przyjętym nazwisku męża. - ... Paterson, Piekielnik Codzienny. - Nie podałam jej ręki, bo z zasad dobrego wychowania wiedziałam, iż ona powinna zrobić to pierwsza, oczywiście jeśli będzie chciała. To samo było z przedstawieniem się, ale z racji mojego służbowego pobytu tutaj musiałam nagiąć tę regułę. - Mogę się domyślać, że Pani obecność tutaj świadczy o tym, że weźmie Pani udział w odbudowie, prawda? - Nie wyjęłam jeszcze swojego notatnika z kieszeni płaszcza, ale byłam gotowa to zrobić w każdym momencie, jeśli sytuacja będzie ode mnie tego wymagać. - A może zainteresowana jest Pani tylko mową organizatora tejże odbudowy..? Wszyscy dobrze wiemy, że Pan Williamson jest wyśmienitym mówcą, więc nie zdziwiłabym się, jakby część obecnych przyszła tutaj posłuchać wyłącznie jego przemowy - Zachichotałam miło, żeby rozluźnić trochę atmosferę, a następnie uniosłam jedną brew, czekając na odpowiedź kobiety. Wendy zaczyna na polu H18, a następnie przechodzi na pole G16 Ekwipunek: Aparat fotograficzny, notatnik z długopisem, identyfikator prasowy zaczepiony na płaszczu w okolicach prawej piersi, prawo jazdy i kluczyki do samochodu. 1 rzut na Absolutaudite - nieudany 2 rzut na Absolutaudite - udany Poziom percepcji - I Poniżej rzut na percepcję w celu usłyszenia rozmów znajdujących się na polach dodatkowych: x + 16 z talentów + 5 ze zdolności percepcja + 10 z czaru Absolutaudite |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Dziennikarka w Piekielniku Codziennym
Stwórca
The member 'Wendy Paterson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 3 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Papieros w ustach, idealnie skrojona dyplomatka na barkach, zapach napalmu o poranku. Trzydzieści trzy procent tego zdania jest kłamstwem i niespełnionym marzeniem; dymiący il tabacco między wargami i płaszcz, którego nazwa to jedyna dyplomatyczna część Valerio, pełnią rolę niesubtelnych podpowiedzi w zagadce, o którą nikt nie prosił. Gdyby polityka miała zapach, byłaby to mieszanka zielonych dolarów, zeschłego na słońcu gówna, gnijącego w szafie trupa i czarnego złota pompowanego z głębin bliskowschodnich pustyń przez małe rączki arabskich sierotek. Polityka, jako jedna z niewielu kobiet, zapachu nie ma; chyba, że gulaszu z psa. Albo gotowanego przez psy? Paganini wyczuwa ten smród jeszcze przed dotarciem na Plac Mniejszy i już wie — idący za nim Matteo będzie musiał użyć siły mięśni, kilku czarów i własnego głosu krzyczącego panie Verity, pomocy, żeby Valerio nie wepchnął do gara najbliżej stojącego Canavagha. Williamson, dlaczego wy trujecie ludzi? zapytałby, gdyby w zasięgu jego wzroku pojawił się jakikolwiek przedstawiciel dzisiejszych gospodarzy. Pytanie musi zaczekać, podobnie jak próba utopienia w gulaszu kościstych dup tych irlandzkich ciot. Valerio sunie przez tłum, chociaż wolałby go posuwać i naprawdę, ale to naprawdę nie ma planu; włoska skóra butów ma ładny, brązowy, idealnie pasujący do granatowego garnituru kolor i nie wygląda jak coś, co powinno się zakładać, żeby odgruzować ruiny speluny. Każda wymówka, żeby rozebrać się do białej koszuli, jest dobra. — Annika, mia cara — z kilku metrów dostrzega znajome prawie metr siedemdziesiąt ciała, które jeszcze kilka dni temu mogło zostać właśnie tym — ciałem. Jednym z wielu zagubionych w tunelach; Magiczny Ratusz zdążył nawet oszacować jego koszt. Równe dwieście dolarów za zgubione kluczyki pani Faust, nawracające koszmary i sen, o którego istnieniu Paganini zapomniał. — Wyglądasz dziś jak cannoli oprószone kok— Koksem, czyli smacznie. Smużka dymu znad papierosa zupełnym przypadkiem — przypadki to zabawna rzecz, czasem wpada się przez nie do jaskini w Cripple Rock, innym razem robi bambino; w obu scenariuszach dziura odgrywa główną rolę — wędruje w kierunku nieznanej kobiety. — Kokosowymi wiórkami. Porozmawiamy w wolnej chwili, bene? Ciężar spojrzenia Valerio to dwa tunele — dobór słowa feralny — na których końcu nie ma już światła; jest za to mgła. Siwa i gęsta, i kurewsko trudna do wymycia; od dziewięciu dni próbuje wyprać ją wszystkim, co można wypić, wciągnąć, wsmarować w dziąsło albo wybić pięściami. Wesołe mrugnięcie, które posyła pani Faust, tylko imituje beztroskę — gdyby powieka mogła zabijać, ta Paganiniego pochlastałaby gałkę oczną. Teraz jego wzrok wędruje w ślad papierosowego dymu, na kobietę, która zatrzymała się obok kuzynki. Ma aparat, plakietkę i zestaw pierwszoklasisty, notesiki, długopisiki, okulary — prasa, stwierdza jedna z kilku ocalonych szarych komórek. Ale może werbuje od Playboya? dopowiada życzeniowo dziewięć milionów obumarłych. — Ciao, bella, ładny notesik. Zapisz w nim dla mnie swój numer. Zrujnowane Deadberry nie ucieknie, wyborczy obłęd Williamsona też; Valerio prowadzi statystykę zawody, które wyrucham i w tym zestawieniu brakuje dziennikarki. Zabawna rzecz z tymi przypadkami, veramente. ekwipunek: paczka papierosów, zapalniczka, kluczyki do Mustanga, Matteo pole: H16 |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Annika Faust
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
Tłum na placu powoli gęstniał. Pół bajgla przeszło już do historii, a Annika zorientowała się, że zwróciła sobą czyjąś uwagę. Odwzajemniła spojrzenie kobiety, a nawet kiwnęła głową już z odległości. Dziennikarka. No pięknie. Ostatnie, na co Annika miała dziś ochotę, to rozmowa z dziennikarzem. Zwłaszcza takim z Piekielnika. I zwłaszcza po tym, co ukazało się na jego łamach. Przygryzła policzek, próbując jakoś zasymulować uśmiech. Wyciągnęła do kobiety wolną dłoń na powitanie. – Marwood? Krewna panny Winnifred? – Spytała od niechcenia, pakując niedojedzoną połowę bajgla z powrotem w brązowy papier. Przyjrzała się Wendy uważnie – Czyżby to ta siostra od longelateque i podręcznika? Niezależnie od odpowiedzi, pani Faust nie mogła ulegać złudzeniom – stojąca przed nią kobieta znajdowała się tutaj w ramach służbowych obowiązków, a w takich miejscach jak to, handel informacją kwitnął w najlepsze. W takich miejscach w ułamek sekundy można było stracić twarz, albo... – Oczywiście – potwierdziła, odrywając na chwilę plecy od omszałego murku – zawsze warto wysłuchać tego, co ma do powiedzenia kandydat na urząd burmistrza, ale przede wszystkim, nie mogłabym przejść obojętnie obok rozpaczliwej sytuacji, w jakiej nagle znalazła się nasza społeczność. Doceniam gest pana Williamsona i wysiłek włożony w organizację tego wydarzenia, dlatego oferuję dziś swoją pomoc – powiewające dumnie flagi i wszechobecne barwy mające za zadanie scalić ich w jeden naród mówiący wspólnym głosem, nie robiły na Annice zbyt wielkiego wrażenia. Pod tym względem była to kampania wyborcza, jakich to miasteczko widziało już wiele. Ktoś złośliwy powiedziałby zapewne, że sposobność spadła Ronaldowi Williamsonowi z nieba, ale Annika nie wyglądała dziś na skorą do złośliwości. Raczej nieskończenie zmęczoną i rzeczywiście zmartwioną tym, w jakim stanie znajduje się ona sama i rzeczywistość dookoła niej. I jak na zawołanie, kawałek tej rzeczywistości znalazł się tuż obok, błyszcząc swoim skórzanym, włoskim obuwiem. Bo a jakże, obejrzała go sobie od stóp aż do zakutej głowy zastanawiając się, jak to wszystko wpłynęło na niego. Mimo perfekcyjnej pozy miała niejasne wrażenie, że nie najlepiej. – Ciao, tesoro. Oczywiście – przywitała kuzyna szybkimi całusami w obydwa policzki – mam nadzieję, że twój asystent ma gdzieś w zanadrzu dodatkową parę butów, szkoda tak doskonałej skóry na przerzucanie gruzu – …choć na pewno w tym kostiumie pocieszyłbyś niejedną kobietę – dodałaby, gdyby nie dodatkowe uszy czające się tu i ówdzie. Do tego wystarczy sam niestosowny komentarz Valerio. Szybko zresztą sam udowodnił, jak dobrze potrafi radzić sobie z odpowiednim naładowaniem rozmowy niezręcznością. – Ekhm – przyjrzała się obojgu, jakby chcąc wybadać czy aby na pewno ten flirt jest pożądany. I szybko w to zwątpiła – Przepraszam najmocniej. Mój kuzyn, Valerio Paganini o niezrównanym poczuciu humoru – dyskretnie spiorunowała mężczyznę wzrokiem – Pani Wendy Paterson, z Piekielnika. Zatrzymałyśmy się tutaj na krótką rozmowę. – Zacisnęła palce na brązowym, woskowanym papierze, który wciąż skrywał jej poranną przekąskę. Czy tak subtelna sugestia, by na chwilę odstąpić amory będzie rzeczywiście wystarczająca? |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Życie nauczyło go, że pewnych rzeczy się nie ignoruje: próśb padających z ust żony, łez na twarzy swojego jedynego dziecka, a już na pewno nie spraw Kręgu. Nie był urodzonym politykiem i chociaż po siwiejącej głowie Fausta chodziły różne pomysły, które mogłyby się jego biednemu ojcu – niech Eliasowi Klemensowi Faustowi piekło będzie przyjemnym miejscem – wydać absurdalne, Roche wiedział, że to było ważne. Pokazać się, zapozować, gdy rozbłyśnie lampa aparatu, a przede wszystkim pokazać jak wspaniale się dogadują w ich kółeczku wzajemnej adoracji. List od Ronalda Williamsona okazał się idealną okazją, by reprezentować rodzinę w odpowiedni sposób. Przyjaciół poznaje się w biedzie, prawda? Kto nie chciałby się przyjaźnić z rodziną przyszłego pana burmistrza? Uśmiechnął się sam do siebie, przechodząc do Deadberry po opuszczeniu auta na starówce. Skąd wiedział, że Williamson zostanie burmistrzem Saint Fall? Nie wróżył ze szklanej kuli ani nie stawiał tarota; nazwijmy to zatem zwykłym przeczuciem. Plac mniejszy zapełniał się powoli innymi uczestnikami zbiorowiska. Chwilę się wahał przed wrzuceniem pieniędzy do puszki; zorientuje się, ile wrzucają inni. Potem pokaże hojność tego jednego Fausta, który wyszedł za wiele bogatszą od niego kobietę (czy nie powinno być na odwrót? Elias Faust jednak miał zadatki na przedsiębiorcę, skoro własnego syna umiał tak dobrze przehandlować za pewne-niezbyt-legalne usługi) i mógł pochwalić się garniturem Armaniego. Neseser niesiony w lewej dłoni nie był nazbyt ciężki – tym razem nie znalazły się tam kartkówki jego uczniów, ale trzy zestawy świec, by mógł być przygotowany na pomoc rytuałami. Lucyferze, świeć nad moją duszą, oby skutki uboczne obeszły się ze mną równie delikatnie, co ostatnio. Rozejrzał się po zebranych, próbując wychwycić znane sobie twarze, ale na ten moment jedynie stojąca tyłem do niego blondynka wyglądała jak ktoś z kim warto było zamienić kilka słów. Podchodzeniu do pani Faust towarzyszyła też ulga – faktycznie, nic jej się nie stało. Była cała i zdrowa. Podszedł do niej od boku, powoli, lustrując profil jej twarzy. — Anniko, wspaniale cię widzieć w dobrej kondycji — powitał ją z uśmiechem, dopiero po tym obdarowując jej towarzyszy spojrzeniem. Zmierzył wzrokiem mężczyznę stojącego obok, skinając najpierw głową w jego stronę z szacunkiem. Jegomość na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie kogoś, kogo powinien znać, jednak twarz nie łączyła się z żadnym imieniem. Należało to zapewne zmienić. — Pan Paganini, czy pamięć mnie myli? — spytał uprzejmie, wyciągając dłoń w jego stronę pewnym gestem. Nazwisko obijało się od ścian czaszki przy głębszym spojrzeniu, było mu zbyt dobrze znane. Miał dwadzieścia lat, a jeden z jego wujów stojących na straży ich interesu w Kręgu oznajmił: Włosi będą przydatni, to dobry pomysł, by dołączyli do nas. Niedługo potem stali się tego interesu częścią, przynosząc nieco florenckiego powietrza do hellridzkiego padołu. — Roche Faust, wygląda na to, że nigdy nie mieliśmy okazji porozmawiać osobiście. Bardzo mi miło. Potem obdarza uwagą kobietę obok nich. Jej nie znał ani trochę, była mu całkowicie obca, ale wtedy zerka prosto na plakietkę na jej piersi. Wszystko staje się oczywiste, stąd dziennikarce posyła ten bardziej firmowy uśmiech, wyćwiczony gdy Sissy rzucała zirytowane zachowuj się jak należy i bądź czarujący, bądź czarujący, ale nie na tyle, by moje koleżanki z teatru cię podrywały bezczelnie na moich oczach. — Proszę wybaczyć mi moje maniery. Panią również witam. Ją też obdarował uściskiem dłoni, nie tak silnym, mającym więcej wyczucia. | Adnotacja dla Zjawy: Stoimy na G18 Ekwipunek: zestaw świec niebieskich, dwa zestawy świec żółtych, prawo jazdy i kluczyki do auta, paczka Marlboro w płaszczu razem z zapalniczką Rzucam sobie na percepcję, bonusy: +13 (talenty) |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Stwórca
The member 'Roche Faust' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 85 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Ostatnie dni wcale nie minęły spokojnie. Jednego dnia fala nieszczęść spłynęła na kolejne części hrabstwa jak plagi egipskie. Zapadnięcie się Maywater, zniszczenia w Deadberry, trzęsienie w Cripple Rock. Gdy dotarł na uniwersytet było już po wszystkim. Zostały nadpalone zgliszcza auli wykładowej oraz swąd przypieczonego ciała. Korytarz do niej prowadzący wyglądał jak po powodzi - krwawej. Od razu pomyślał wtedy o Lśnieniu, choć daleko mu było do żartów. Tożsamość ofiary krótko pozostawała tajemnicą, a gdy nazwisko wyszło na jaw, sprawa zagęściła się jeszcze bardziej. Wszystko, co dotyczyło Kręgu szybko stawało się śliskie i często niewygodne. Skłamałby gdyby powiedział, że nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział. Widział, z kilkoma różnicami w tle, zaczynając od większej ilości słońca i dużo wyższej temperatury. Nawet przy współpracy z policją zbieranie wszystkich dowodów, które mogły być przydatne w sprawie zajęło długie godziny. Domyślał się, co będzie dalej. Przesłuchanie tych dzieciaków nie będzie ani przyjemne, ani łatwe. Jeszcze nie wiedział jak bardzo. Jedno nazwisko niepokoiło go bardziej, niż pozostałe. Dzień siódmego marca miał minąć pod znakiem wiecu politycznego połączonego z wielkodusznym, wspólnym naprawianiem szkód, jakie zostały wyrządzone w Deadberry. Wszystkim mogłyby zająć się służby publiczne, jednak zmarnować taką okazję do pokazania się i wygłoszenia frazesów związanych z kampanią wyborczą - to się po prostu nie godziło. Orlovsky wcale nie jest tutaj z czystej dobroci serca, choć i odrobina tej ma w tym swój udział. Prym wiedzie tu kwestia zawodowa. Nie tylko pomoże przy pracach; jest tu też po to, by pilnować, że wszystko przebiegnie zgodnie z planem. Rozpina podszytą kożuchem skórzaną kurtkę, poprawia poprawia serdecznym palcem opierające się o nos ciemne okulary aviatory; w papierowym kubku trzyma kawę, którą kupił po drodze w kawiarni za zakrętem. Jest czarna i gorzka, zapomniał poprosić o dolanie odrobiny karmelowego syropu z cynamonem, upija jej niewielki łyk. - Absolutaudite - szepcze pod nosem, by rzucić na siebie zaklęcie. W tłumie wypatrzeć można niewiele w tej pozycji, co innego usłyszeć. Przystaje w końcu w miejscu losowym tylko w teorii. W praktyce było starannie przez trzy minuty marszu na plac przemyślane - zatrzymał się przy rozstawionych stołach, na których miał odbyć się kiermasz ciast. co mogłoby być teraz lepsze do kawy niż dyniowy placek? Niemalże zajął sobie kolejkę. rzut na percepcję: 13 [talent] + 20 [II percepcja] + 10 za zaklęcie Absolutaudite = 43 + k100 poniżej EKWIPUNEK: kawa, kluczyki do motocykla, MIEJSCE: L19 DLA POMOCY - OBECNE ROZSTAWIENIE OSÓB NA MAPCE |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Stwórca
The member 'Charlie Orlovsky' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 74 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Tkwienie na zimnie przed dwunastą rano nie jest czymś, co miałoby być dla Charlotte nowe czy niekomfortowe. Całe życie zrywa się przed siódmą, w automatyczny wręcz sposób wykonując poranną rutynę. Szybki prysznic, narzucenie przygotowanych dzień wcześniej ubrań, oszczędne śniadanie z filiżanką kawy o głębokiej, czarnej toni. Tylko w soboty trening pływania zmusza do pobudki przed świtem. Wbrew pozorom to te chwile młoda Williamson traktuje z wewnętrznie szerokim uśmiechem (do Maaike nie ma się co szczerzyć), ciesząc z możliwości wyjścia nad ocean, tam, gdzie prawdziwie może czuć się wolną. Nic więc dziwnego, że w porównaniu z plażą przestrzeń szpitalna okazuje się być duszna, ciasna, niekomfortowa. Możliwość opuszczenia sali przychodzi jak zbawienie, na które czeka od tygodnia, bardziej niż kiedykolwiek ciesząc się z pobytu w domu. - Nazajutrz proszę stawić się na badania kontrolne. Upewnimy się, że może panna wrócić do siebie na stałe - mówi lekarz, wręczając Charlotte przepustkę na wolność, a ta przyjmuje ją niemal z pocałowaniem ręki. Powrót do szpitalnego łóżka nie napawa optymistycznie, lecz to na pozytywach zamierza się dziś skupić. Względnych pozytywach, bo i wydarzenie polityczne jawi się jedną wielką nudą, więc tuż po nim zamierza wyrwać się jeszcze na imprezę. Nie ma czasu, by napisać do Hudson czy Devalla, bo zaproszenie na spęd przychodzi na ostatni moment, natomiast liczy, że spotka ich podczas wydarzenia. - Należy ukrócić wszelkie plotki, raz na zawsze - powtarza surowym tonem matka, kiedy dwie godziny wcześniej wraz z mężem staje naprzeciw córki. Ta zaś prezentuje się w głównym holu Blossomfall Estate stojąc na baczność, gdzie oczekuje wyroku. To ostatni moment na ponaglenia, wskazówki i uwagi, zwłaszcza względem wyglądu. Tego dnia Charlotte nie jest sobą, a personą publiczną, lalką na pieprzonej wystawie z najnowszej kolekcji pt. Kampania wyborcza. W dobranym sobie stroju prezentuje się bardzo dobrze, jak na tak różną od codziennej garderobę. Elegancka spódnica przyzwoicie sięga kolana, zakryte zresztą rajstopami w tym samym, butelkowo zielonym kolorze. Korespondująca zeń marynarka o nieco cieplejszym podszyciu przez niedopięte z przodu guziki odsłania koszulę, w modny sposób spiętą ciasnym pasem w talii. Zgodnie zresztą z zaleceniami Helen, na tyle przylega do ciała, by wszelkie komentarze o domniemanej ciąży zostały ucięte, raz na zawsze. Nie trzeba dodawać, jak soczystą rzuca w myślach kurwę, kiedy kurczowo ściskana deskorolka zostaje w przedpokoju, a ona sama wepchnięta na tylne miejsce limuzyny. - Jak długo tu będziemy? - zwraca się do matki, mrużąc oczy i ściągając brwi od przenikliwego światła, jakie wdzierając się do zielonych oczu. Jako jedna z (nie)licznych osób na Placu Mniejszym przybywa tu dziś z obowiązku, nie zaś przyjemności. Wszelkie akcje charytatywne budzą w Charlotte niechęć, nakazują trzymać się na uboczu, nie ściągać na siebie uwagi. - Przestań się krzywić - pada sucho w odpowiedzi Maaike, ucinając wszelkie dyskusje. Czyli tak długo, jak będzie trzeba. Odchodzi kilka kroków od państwa Williamson, byle dalej od zapachu mięsa, który wywołuje mdłości. Gulasz nie jest czymś, co zwykle budzi weń niechęć, jednak od kilku dni boryka się z torsjami za każdym razem, kiedy w holu szpitala roznosi się znajomy zapach. Na dziś ma serdecznie dosyć żołądkowych przebojów. Z przyczepionym do twarzy uśmiechem wygląda elegancko, acz niewinnie, zachowując wszelkie pozory nienaganności. Skinieniem głowy wita Roche, Annikę i Valerio, nie mając jednak zamiaru podchodzić bliżej, kiedy wśród nich dostrzega kobietę z przyczepioną do piersi plakietką prasową. Ekwipunek: pierścień z Valafarem, naszyjnik z Ofisem, czerwona szminka, guma balonowa, przepustka ze szpitala Miejsce: zostawiam rodziców przy K6 i sama staję na K16 Rzut na percepcję: 8 (talent) + 5 (percepcja) = 13 + k100 [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Charlotte Williamson dnia Sro Sie 16 2023, 10:09, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Stwórca
The member 'Charlotte Williamson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 35 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Vittoria L'Orfevre
POWSTANIA : 24
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 8
TALENTY : 17
Życie to sztuka trudnych wyborów. Kozaki czy szpilki? Skórzane czy zamszowe? Szal czy apaszka? Wino białe czy czerwone? Kiedy Saint Fall budziło się z poczuciem misji, Vittoria już dobierała bieliznę. Deadberry w ruinie, jej garderoba w jeszcze większym chaosie — o siódmej czternaście rano odkryła, że garsonka, którą zamierzała założyć ma drobną plamę wielkości jednocentówki na udzie i naprawdę, naprawdę próbowała nie zakładać, co dokładnie było przyczyną białego śladu, ale na pewno nie był to jogurt — zrezygnowała z nich trzy miesiące temu. Większość kobiet na jej miejscu wpadłoby w szał — albo histerię, ostateczności bezdenną rozpacz — na widok opracowanego w głowie stroju, który obecnie nadawał się jedynie do wizyty w zaufanej pralni. Pani L’Orfevre była jednak weteranką zrujnowanych sukienek, rozdartych marynarek, poplamionych spódnic i zbyt ciasnych spodni; Dziś jednak musiała być bohaterką dla samej siebie — z pogodą ducha sięgnęła po strój awaryjny numer dwa, absolutnie urzekający, kombinezon, do którego w głowie zdążyła dobrać szpilki, kiedy zrozumiała. Dwanaście dni temu pani Overtone widziała ją w tym samym stroju na zakupach, więc absolutnie, a b s o l u t n i e nie może go założyć przez kolejne trzy tygodnie. Wtedy zaczęła się panika. Butelkowa zieleń była bezpiecznym wyborem, a plisowana spódnica doskonale podkreślała pośladki, ale gdyby Vittoria L’Orfevre wybierała w życiu bezpieczne wyjścia, zostałaby żoną męża, nie kochanką mężów — odpada. Niepodważalnie urzekająca, bordowa spódniczka podkreślała znacznie więcej niż pośladki, ale nie trzeba było wiele wyobraźni, by wyimaginować sobie ten obraz: Vittoria kuca, żeby podnieść kamyk (dokładnie tyle zamierzała dziś zrobić), a Zwierciadło ma doskonałe ujęcie zdjęcia, którego nie będą mogli wydrukować; mogą za to odsprzedać kilku podstarzałym dewiantom z kręgu Salem. Biała sukienka z niebiesko—czerwonym paskiem? Piękna, ale to nie czwarty lipca. Czarna garsonka ze złotymi guzikami? Na pogrzeb, nie górnolotne zbiorowisko. Niebieska? Zbyt wesołe. Pomarańczowa? Jak kapok. Brązowa? Cazzo, nawet nie wiedziała, że ma takie obrzydlistwo w szafie. Z siódmej— czternaście zrobiła się dziesiąta pięćdziesiąt—dwa i ktoś właśnie miał siadać za maszyną do szycia, kiedy— Och, si. Godzinę później bruk Placu Mniejszego grzecznie akceptował uderzenia dwunastocentymetrowych obcasów — powinien powiedzieć grazie, jeszcze go wychowa — sięgających do kolan, czarnych kozaczków, a mieszkańcy pobliskich kamienic mieli doskonały widok na wiosenny — a więc zupełnie świeżutki — płaszcz spod igły pani L’Orfevre. Bella Donna, krzyczał beżowy trencz ciasno przewiązany w talii paskiem. Bella Donna, przytakiwał biały golf, który z golfem miał tyle wspólnego, że materiał faktycznie sięgał do szyi — tyle, że trzy centymetry niżej rozpoczynał się wycięty w kształt łezki (taka jest smutna, aż popłakała) dekolt. Vittoria, dodawała posłusznie skórzana, czarna spódnica do kolan, która przy każdym kroku zerkała ciekawsko spod płaszcza i sugerowała wyłącznie jedno: ktoś dziś nie zamierzał kucać. Bo nie bardzo miał jak. — Annika, mia bellissima! — na coraz tłoczniejszym placu przewijały się mniej bądź bardziej znajome rysy, ale te, które dziś interesowały Torię, wciąż pozostawały tam, gdzie potrafiły najlepiej; w cieniu. Nawet ukryte za ciemnymi szkłami okularów spojrzenie bez trudu wypatrzyło zbiorowisko, wśród którego dostrzegła dokładnie taką mieszankę, jakiej mogła się spodziewać. Jeszcze cztery kroki od nieformalnego tłumku, a Toria już unosiła dłoń ukrytą pod skórzaną rękawiczką, wydając niepodważalny, modowy osąd. — Ładny płaszcz, amore, ale zrobiłabym to lepiej. Nawet pani L’Orfevre udzieliła się dyplomatyczna atmosfera; zamierzała powiedzieć ten płaszcz sprawia, że wyglądasz jak romboidalny ludzik, kuzynko. Milczenie trwało dokładnie trzy sekundy, których potrzebowała, żeby dotrzeć do rozrastającego się niebezpiecznie grona. Trzy cmoknięcia w policzek Anniki to marny zamiennik uścisku, którym wolałaby ją obdarzyć — dla Valerio musiała zachować wsunięcie dłoni pod ramię. Ukryte pod rękawiczką palce natychmiast zacisnęły się na rękawie płaszcza Paganiniego; gdyby gesty mogły mówić, ten brzmiałby co zdążyłeś zrobić? — Pan Faust, nie mylę się? — skierowane na Roche spojrzenie poprzedziło pół sekundy ciszy; dokładnie tyle potrzebowała, żeby wydać wyrok na styl — bardzo obiektywnie rzecz biorąc — przystojnego mężczyzny, który kojarzył się z udanym rocznikiem. — Zachwycający dobór kolorów. Dojrzały, ale nie monotonny. Stylowy, ale nie jedn— Wystarczy, Toria. — Mi scusi, zawodowe wypaczenie — co za przypadek; wspomnieć przy prasie o naturze własnego biznesu. — Widzę, że nasz kuzyn — zsunięte z zadartego nosa okulary odsłoniły wesołe spojrzenie; porozumiewawcze mrugnięcie do Anniki wyjaśniało zagadkę pokrewieństwa. — Zabawia państwa towarzystwem. Niech zgadnę— Dopiero teraz — hierarchia zachowana, rytuał powitań już za nimi — poświęciła pani Paterson kilka cennych sekund. Plakietka, notes, wzrok szukający skandalu, styl, który mogła określić jako nieistniejący, ale przecież to nigdy nie powstrzymywało Valerio. — Panią w szczególności — uśmiech poprzedził wyciągnięcie dłoni w kierunku Wendy. — Vittoria L’Orfevre, z domu Paganini. Czegokolwiek nie powiedział Valerio, miał dokładnie to na myśli. Kłamstwo miało krótkie nogi, a to dotyczące Paganiniego — najczęściej połamane. — Szczerość to rzadka zaleta, nie można za nią winić — drobne wygładzenie rękawa kuzyna poprzedziło ciche pytanie — wymówka, skierowana do Valerio, bez trudu powinna dotrzeć do uszu pozostałych obecnych. — Rozmawiałeś już z państwem Devall? Spójrz, tam stoją. Tam było bliżej nieokreśloną przestrzenią Placu Mniejszego, w którego kierunku Vittoria zrobiła pierwszy krok — z dłonią wciąż wsuniętą pod ramię Valerio, pełniła rolę holownika. Chociaż wymiarami było jej bliżej do dryfującej po oceanie tratwy. — Wybaczcie nam, obywatelski obowiązek wzywa. Każdy interpretował go dziś inaczej; dla jednych był wygranymi wyborami, dla innych uprzątnięciem ruin, dla pozostałych — polityczną grą, na której szachownicy właśnie się znaleźli. ekwipunek: podręczny zestaw do szycia (igła, nici, agrafki); paczka papierosów; zapalniczka, a wszystko to w torebce Hermès przystaję na polu H16 i elegancko odprowadzam siebie i Valerio na pola J6 oraz J7 rzut na percepcję już z pola J: k100 + 17 (talent) + 5 (percepcja) |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : projektantka magicznej mody