Witaj,
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t568-valerio-paganini
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t599-valerio-paganini#3313
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t600-poczta-valerio#3315
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f122-red-poppy-1-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1102-rachunek-bankowy-valerio-paganini#10370
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t568-valerio-paganini
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t599-valerio-paganini#3313
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t600-poczta-valerio#3315
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f122-red-poppy-1-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1102-rachunek-bankowy-valerio-paganini#10370

Valerio Paganini

fc. Theo James





 
nazwisko matki Lafitte
data urodzenia 18 kwietnia 1952
miejsce zamieszkania LITTLE POPPY CREST
zawód szef egzekucji familii
status majątkowy zamożny
stan cywilny kawaler
wzrost 185 centymetrów
waga 78 kilogramów
kolor oczu czekoladowy brąz
kolor włosów ciemnobrązowy
odmienność rozszczepieniec
umiejętność
stan zdrowia zdrowy
znaki szczególne magiczne znamię w kształcie gałązki oliwnej na prawym obojczyku; kilka płytkich blizn rozsianych po ciele, w tym jedna po ranie postrzałowej na prawym ramieniu

magia natury: 0 (I)
magia iluzji: 20 (III)
magia powstania: 0 (I)
magia odpychania: 5 (II)
magia anatomiczna: 0 (I)
magia wariacyjna: 0 (I)
siła woli: 10 (II)
zatrucie magiczne: 2

sprawność: 10
WALKA WRĘCZ: II (6)
RZEŹBA: I (1)
UDŹWIG: I (1)
SZYBKOŚĆ: I (1)
taniec towarzyski: I (1)
charyzma: 9
PERSWAZJA: II (6)
DOWODZENIE: I (1)
kłamstwo: I (1)
SAVOIR-VIVRE: I (1)
wiedza: 9
JĘZYK WŁOSKI: II (6)
JĘZYK FRANCUSKI: I (1)
magicyna: I (1)
zarządzanie i ekonomia: I (1)
talenty: 9 (7 + 2)
CELNOŚĆ: II (6)
PERCEPCJA: I (1)
GOTOWANIE: I (1)
PRAWO JAZDY: I (1)
reszta: 7 PSo



rozpoznawalność II (społeczniak)
elementary school Patriot
high school Frozen Lake High
edukacja wyższa Saint Fall University - ekonomia - przerwane po semestrze
moje największe marzenie to własny klub w Little Poppy Crest; rozwój dochodowości interesów familii; rozszerzenie rodzinnej strefy wpływów
najbardziej boję się przedwczesnej, pozbawionej celu śmierć; utraty kontroli nad własnym losem; małżeństwa
w wolnym czasie lubię włoską kuchnię, muzykę i samochody, magię iluzji, sztuki walki wręcz; przemoc, wino i kobiety
znak zodiaku baran


La famiglia?

Słodycz pomidorów przełamana ostrą nutą czosnku, aksamitna konsystencja kremu z chrupiącymi listkami świeżej bazylii, biały kleks śmietany na czerwieni dania; wzrok Nonny to nierdzewna stal, ta sama, z której zrobiono jej ulubiony nóż. Niewiele w nim zrozumienia dla występków wnucząt — tych najmłodszych, na Valerio zawsze patrzy przychylniejszym okiem — i jeszcze mniej dla kulinarnych pomyłek. Poznaczona brązowymi plamkami, ciepła dłoń sięga po łyżkę, która znika w czerwonej kipieli zupy; osądy Nonny są precyzyjne, zupełnie jakby cięła nie słowa, a mozarellę i soczyste pomidory do caprese.
Valerio, Nonna ma sześćdziesiąt dwa lata i mocny głos, który prostuje fettuccine, kiedy krzyknie, Valerio, Valerio.
Jest ciepły, czerwcowy dzień, popołudniowe słońce odbija się oślepiającymi smugami w lustrze nad komodą, życie wydaje się całkiem piękne, babcia tylko raz grzmotnęła go kuchenną ścierką, jej spojrzenie jest gorącą czekoladą w zimowy poranek.
È stato meglio di come pensavo.
W ustach Nonny to pochwała najwyższego sortu — Valerio uśmiecha się z dumą właściwą jedynie włoskim dziewięciolatkom; jakby wyhodował pierwszy krzak pomidora.
Ale z winem będzie jeszcze lepsze — Nonna mruga, Valerio uśmiecha się jeszcze szerzej, czerwona zupa i białe, toskańskie Panizzi tworzą konsystencję doskonałą, a później—
— później,
później.
Później.

To, co wpływa w pęknięcie betonu wygląda znajomo. Tak samo gęste, równie czerwone, tylko cuchnie gorzej. Metalicznie, nie słodko; krwią, nie bazylią. Ciche skomlenie z wysokości posadzki — tam, gdzie miejsce każdego niemagicznego, jak lubiła powtarzać matka — przypomina pisk, który można wydobyć z kopniętego psa. Nieludzkie, bulgoczące, brzydkie dźwięki. Valerio wzdycha, zapominając na moment o smrodzie — żeliwny odór krwi wypełnia nozdrza, kolejne westchnięcie wypycha ten odór z nosa. To coś na posadzce — chyba człowiek, przynajmniej był nim jeszcze kwadrans temu zanim zaczęli — zaczyna poruszać się konwulsyjnie. Jak larwa. Jak biały, cmentarny robak.
Valerio nienawidzi robaków i śladów krwi na marynarce; trudno je sprać z włoskiej wełny, koniecznie z regionów Doliny Aosty. Nie po to spędził pół życia w walce o stołek — właściwie taboret; ostatnie krzesło złamał na karku tego gnoja z Cripple Rock — szefa familijnej ochrony, żeby teraz samemu brudzić ręce i drogi garnitur.
Valerio wykonuje lekki gest — ruch dłoni odganiającej muchę, chociaż w magazynie nie ma much; jest środek zimy, całe robactwo zamarzło, tylko ta jedna pluskwa na ziemi nadal dygocze, żyje, kradnie powietrze oraz miejsce na świecie — i wprawia tym w ruch dobrze naoliwioną machinę. Giorgio rusza pierwszy, w ślad za nim Mattia; pierwszy cios po chwili odpoczynku pada na pysk, sły­chać gło­śny trzask; trochę jak rozbicie karafki z winem. Mattia nie jest zbyt mądry, ale to dobry, pracowity chłopak — zaczyna kopać leżącą na ziemi larwę; wypełnione smrodem krwi powietrze znów nasycają stłumione jęki, dopiero po chwili krzyk.  
I w końcu bulgoczące wycie — to już? Myśl prawie rozczarowana. Valerio miał nadzieję, że załatwią to szybko, obiecał Elisabeth — a może to była Beth? Betty? Elisa? Elsa? — kino i kolację, chociaż raczej ominą drugi etap i już w trakcie pierwszego przejdą do trzeciego.
Mattia dalej kopie robaka, robak coś krzyczy — pomocy, dosyć, przestańcie, ta sama zdarta płyta powtarzalnych próśb. Z jego ust wypada coś białego, chyba ząb, trudno stwierdzić w skąpym świetle magazynu. Valerio stuka paznokciem w nieskazitelną szybkę zegarka. Pół godziny, maksymalnie czterdzieści pięć minut; nie lubił się spóźniać, ale kobiety wybaczały mu wiele.
Panowie, kończymy.
Ich ulubiony magazyn tonie w mroku. Tego rodzaju lekcji rodzina Paganini nie mogła udzielać w granicach Saint Fall — tym z dłużników, którzy spóźniali się z haraczem, o zasadach przypominali na nabrzeżu tuż poza granicami Hellridge. Niekiedy, dla zabicia nudy, urządzali tu improwizowane zawody strzeleckie; zwykle do ruchomych celów — zaczarowanych puszek, niewinnych mew, tłustego właściciela sklepu mięsnego. Tutejsze magazyny były opustoszałe, okolica nieciekawa, czynsz niski, odpowiedni rytuał lub ocean zwykle zagłuszały krzyki, a jeśli nie robiły tego fale — Valerio, jak cała jego rodzina, lubił muzykę.
Tesoro mio, już dobrze.
Naga świetlówka nad jego głową migocze leniwie; na jej tyle wygląda, jakby nosił aureolę.  
Dziś trochę się spieszę, dlatego złamiemy ci tylko rękę. Lewą, bo nastrój też mam dobry, podziękuj Lizzie.
Bethany? Beth?
Valerio wzrusza ramionami, zsuwa z ciała marynarkę, ostrożnie kładzie ją na taborecie i dopiero wtedy magazyn wypełnia muzyka. Nie Mozart, żaden Vivaldi; ten smród był wystarczająco depresyjny, żeby dobijać się rzępoleniem.
Kenny Loggins to równie dobry wybór.
A gdybyś znów zapomniał, że nadszedł dzień zapłaty — uchwyt dłoni Valerio na śliskim nadgarstku robala jest pewny — podstawowa znajomość anatomii zapewniała mu we Frozen Lake niezłe oceny i owocowała całe lata później — a bezwładna ręka leżącego na ziemi mężczyzny to wdzięczny obiekt machinacji. Wystarczy podeprzeć łokieć o beton i z impetem nadepnąć pod odpowiednim kątem. — Po prostu upierdolę ci stopę.
Jest przecież dwudziesty pierwszy lutego, tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku.
Wszyscy słuchają Footloose.

La voglia?

Garnek na kuchence podskakuje i pluje wrzątkiem; osiem i pół minuty, jedyny słuszny czas gotowania linguine właśnie dobiega końca. Wszystko krócej to surowizna, wszystko dłużej — splunięcie w twarz włoskiej kuchni.
Czas odmierzany konsystencją pasty jest niezawodny. W osiem i pół minuty sieka świeże listki bazylki, rozgniata czosnek, rozgrzewa oliwę, trze parmezan, całuje ostrze noża nonny — w spadku zostawiła mu ten nóż, opasły notes dumnie opisany ricette della nonna i prawdziwą bestię, czarnego Forda Mustanga 429, w czarnej wersji Boss, jak na nonnę przystało — ostatnie dwanaście sekund poświęcając na dopalenie papierosa. Pasty nie płucze, wody po niej nie wylewa; jest już starym bykiem, dwadzieścia pięć lat na karku to ćwierć wieku świadomości, że woda po linguine przyda się do sosu.
W osiem i pół minuty kuchnię zamienia w pobojowisko. Sok z pomidorów, łupinki cebuli, okruchy suszonego oregano, to wszystko jest niską ceną za zapach, który wypełnia powietrze i myśli, które może usmażyć razem z passatą. Osiem i pół minuty są kluczowe, nawet te dwanaście lat później odkąd roz—
Roz—
szcze
pił.

Ciepło i zimno. Dwie różne osoby na przemian przykładają dłonie do jego skóry. Ciepło i zimno. Nic nie może zrobić i ta niemożność paraliżuje go jeszcze bardziej, bezczynność nie leży w jego naturze — już w Patriot biegał na czas, tańczył na złość, strzelał do celu i rzucał w dal na nudę; zawsze ma coś do powiedzenia, zawsze coś do zrobienia, zawsze do zawalczenia o włoski honor i dobre imię sióstr. A teraz?
Teraz śni i nie śni. W jego mózgu powstał wentyl, roz­sz­czel­nie­nie, element niezgody na który nie wydał pozwolenia. Po kolei — wyrusza w podróż po swoich śladach, prosto w grząski piach przeszłości.  
Jest sobota, ledwie minęło południe. Nonna gotuje porchetta, powietrze wypełnia słodka woń czerwca i intensywny aromat wieprzowiny. Valerio wie, że nigdy nie osiągnie tego poziomu babcinych kulinariów; porchetta może bulgotać bez niego, on ma przecież ważniejsze zajęcia.
Dziś grają w baseball.
Właściwie nie baseball — jakąś jego wypaczoną, włoską kopię, w której jest wiele krzyków, jeszcze więcej biegania i cała armia żywych gestów. Ogród na tyłach ogrodu w letnie, sobotnie dni przemienia się w pobojowisko — bliżsi i dalsi kuzyni biegają bez celu, siostry i kuzynki chichoczą w cieniu drzew nad plakatem blond trubadura, Gio bierze zamach, unosi kij baseballowy, Valerio naciąga na dłoń rękawicę, a potem—
Potem—
Przez chwi­lę się za­sta­na­wia, czy umarł.  
Świst rozpędzonej piłki i głuche bah! są ostatnim, co pamięta. Upadek przychodzi później — jego istnienia Valerio już nie zapamiętuje. W jednym momencie stał tam, obok drzwi tarasu, z rękawicą na wysokości piersi i uśmiechem, który jasno podpowiadał Gio, że ma żreć gówno. Teraz stoi tutaj — na schodach z tarasu, pięć kroków od samego siebie. Zaskoczony obserwuje własne ciało, rozciągnięte na marmurowej posadce z zerową gracją — kończyny pod dziwnym kątem, rękawica wciąż na dłoni, wielki guz rosnący trochę powyżej potylicy, zamknięte oczy.
I wrzask.
Najpierw krzyczy Gio — cazzo, zabiłem Valerio! Mamo, mamma, Valerio è morto! Po chwili zaczynają krzyczeć jego siostry — Gio, che due coglioni, coś ty zrobił! I mijają brata w pełnym pędzie o centymetr ze łzami na pulchnych, jeszcze dziecięcych policzkach, aż Valerio zaczyna się śmiać.  Tyle, że nikt nie słyszy.
On się śmieje, nikt nie słyszy.
Che cosa, dlaczego nikt nie słyszy?
Rechot zamiera mu w gardle — zbiegają się ciotki, z balkonu wychyla się wujek Matteo, nagle tarasowe drzwi z hukiem ustępują pod pchnięciem szerokich łap ojca. Fuori dai piedi, wrzeszczy Tomasso Paganini i nikt nie zamierza mu się sprzeciwiać; krewni rozstępują się przed nim jak przed klątwą, Gio teraz beczy na całego, ojciec potrząsa bezwładnym Valerio, którego głowa lata w każdą stronę, Tomasso krzyczy Valerio, svegliarsi, svegliarsi, svegliarsi!
Wtedy z domu wyłania się nonna — metr sześćdziesiąt dwa furii, z chochlą wciąż ociekającą sosem i fartuchem ubrudzonym mąką. Najpierw uderza chochelką Gio — stuka go w łeb, krzycząc z soczystym stronzo na ustach, potem to samo robi z własnym synem; na świecie jest tylko jedna osoba, która bezkarnie może podnieść rękę na Tomasso Paganiniego i jest to nonna Laura. Dopiero wtedy patrzy na Valerio — teraz obróconego na bok, wciąż bezwładnego.
Valerio — ten inny Valerio, prawdziwy Valerio? Valerio, który obserwuje to wszystko z coraz większym przerażeniem i zimno—ciepłą, niewidzialną dłonią wciąż gładzącą jego kark — podchodzi bliżej. Nonna patrzy na jego ciało, on patrzy na swoje ciało, oboje patrzą na tę bezwładną kukiełkę, a wtedy—
Wtedy—
Wtedy oboje rozumieją. Valerio i nonna, od zawsze połączeni nicią niewidzialną dla reszty familii. Może nonna od dawna podejrzewała, że wszystko prowadziło ich do tego punktu — właśnie tutaj miało się zatrzymać. Dlatego Valerio nie jest zdziwiony, kiedy odwraca głowę i patrzy w jego kierunku, chociaż nie dostrzega, nie widzi, ale wie; zmarszczki na jej twarzy są głębsze, lecz spojrzenie ma tą samą niespotykaną ostrość, co zawsze. Valerio zaczyna rozumieć — kiedy nonna mówi andrà tutto bene, dla całej rodziny wygląda, jakby mówiła w puste powietrze, ale Valerio wie, że mówi do niego.
Patrzy na niego.
Widzi go.
I w swojej trzynastoletniej, pustej z zasady głowie układa mozolną myśl: w osiem i pół minuty można ugotować perfekcyjne linguine albo stracić kontrolę nad własnym życiem.

Il sesso?

Siniak pod okiem jest fioletowo—czerwony, nabrzmiały i kurewsko swędzi. Unosi do niego rękę — prawą, w lewej trzyma worek mrożonego groszku — i jest o jeden gest od potarcia pulsującej równomiernie powieki; wtedy powstrzymuje go matka. Jej dłoń to kwintesencja stanowczej łagodności. Eleganckie palce, długie paznokcie i lakier w kolorze lawendowych, prowansalskich pól, które przypominały jej o krainie przodków.
Valerio, cieniutkie pierścionki i złota bransoleta — ta, którą rok temu dał jej na urodziny — błyszczą w świetle popołudniowego słońca, Valerio, ne fais pas ça.
Jeszcze godzinę temu stukot jej szpilek i widok upiętych włosów przyprawiał o nadmierną potliwość dłoni. Giselle Lafitte na korytarzu Frozen Lake wyglądała jak zakrzywienie czasu i przestrzeni — uosobienie stanowczości właściwej jedynie kobietom z Salem regularnie wydeptywało ścieżki na licealnym korytarzu. Maman niechętnie przebywała w obecności niemagicznych, ale kobiety jej urody nigdy nie musiały ukrywać zdegustowania; jej zbyt krótkie o centymetr sukienki działały lepiej od magii iluzji, którą posługiwała się z odziedziczoną przez najstarszego syna lekkością. Mało który z mężczyzn zauważał delikatny grymas jej ust, kiedy pochylała się — jak wtedy, nad biurkiem dyrektora — i z wystudiowanym, francuskim akcentem — kompletnie zmyślonym, w domu mówiła nieskazitelną angielszczyzną, trochę na złość ojcu — pytała: czy mój chouchou naprawdę zasłużył na aż tydzień szlabanu?
Teraz szpilki leżą porzucone przy kominku, przez jedną z pończoch biegnie oczko, ciepła dłoń gładzi jego policzek.  
Co tym razem wywołało bójkę, hm? Maman i jej błękitne spojrzenie wwiercają się w jego duszę, robią mu dziury w mózgu. Valerio, tu peux tout me dire.
Porusza ustami bezgłośnie — prawie po włosku, chociaż matka przez te wszystkie lata ledwo nauczyła się podstaw, tak jak on z trudem przyswajał jej naukę francuskiego — i w końcu zamyka je, zażenowany. Nie może jej mówić wszystkiego; ma szesnaście lat i trzy godziny temu pobił niemagicznego dupka z klasy wyżej, bo tamten powiedział—
— powiedział,
powiedział.
Powiedział.

Chciałbym cię zobaczyć w samych pończochach i szpilkach.
Spasiony podręcznik do ekonomii osiąga nowy poziom bezużyteczności. Jeszcze godzinę temu Valerio rozumiał co drugie słowo — teraz co piąte zdanie. Słuchawka przy jego uchu milczy — przez kabel i kilometry drutów czuje po drugiej stronie rumieńce.
Czarnych czy czerwonych?, głos na linii trzeszczy i tylko poważnie ćwiczenie wyobraźni ratuje Valerio przed grymasem. Ekonomia poczeka — te studia i tak były pomyłką, podobnie jak przyjęcie go na Saint Fall University. Pieniądze rodziny, koneksje ojca, znośne oceny na dyplomie ukończenia liceum i całe lato namawiań maman — o cmokającej z rozczarowania nonnie nie mówiąc — pchnęły go do drastycznych kroków. Pierwszy i ostatni semestr będzie śnić w koszmarach aż do końca rozpustnych dni. Wykupione miejsce chętnie odda zdolnemu dzieciakowi ze stypendium — zapał Valerio spłonął szybciej niż jego wrażenie, że wie więcej niż żenujące, ekonomiczne podstawy.
Czarne pończochy, czerwone buty, upięte włosy. Szminkę możesz wybrać sama.
Teraz podręcznik jawnie się z niego nabija, białe strony uśmiechają się porozumiewawczo, litery skaczą przed oczami. Studia nie były takie złe; miały jedną, kluczową zaletę. Studentki.
Malując usta, myśl o mojej przyjemności.  
Język krótkich poleceń, konkretnych rekomendacji, wyraźnych żądań — po pospiesznym opuszczeniu murów uniwersytetu prędko zamieni tę narrację w mowę codzienną. To, co teraz dawało przedsmak wrażeń słodko—gorzkich i uderzających do głowy jak mocne Garibaldi, będzie jego językiem biznesu — tego, do którego nie potrzebował studiów i zaawansowanej, finansowej wiedzy.
Milczenie po drugiej stronie w końcu przerywa ciche w porządku. W porządku, dziewczyno z anglistyki czy innej zaawansowanej formy przyszłego bezrobocia, jest naprawdę w porządku. Do dźwięku jej oddechu i cichego pożegnania wyciąga papierosa z leżącej na biurku paczki. Zręcznie obraca go między palcami, opukuje paznokciem, postukuje o powierzchnię blatu — te gesty wyniósł z domu, od dziecka obserwował je u postawnych ludzi o posępnych twarzach, którzy odwiedzali jego ojca w gabinecie. Milczenia i posępności uczył się od nich — podobnie jak tego rodzaju spojrzenia, które sugeruje, że on, Valerio, wie dużo więcej, niż mógłby wyrazić słowami. Już w liceum odkrył moc tego wzroku — przypadkowe randki chętniej rozsiadały się na tylnym siedzeniu samochodu, przyjaciele zamykali gęby, kiedy padło jedno słowo za dużo na temat jego aktualnej dziewczyny. Zawsze zanim gabinet Tomasso Paganiniego wypełnił się dymem, on i jego ludzie wiernie odprawiali ten rytuał z postukiwaniem, ugniataniem, obracaniem papierosa. Valerio naśladował ojca w prawie wszystkim — nawet tańcu tytoniu, sporadycznych wyprawach na polowanie — dla odmiany na zwierzynę, nie ludzi — i sposobie rzucania rytuałów odpychania; poza tym najważniejszym.
Nigdy nie zdradzi żony; najpierw musiałby ją mieć.

L'amore?

Lśniące blaty, sterylna czystość, lekkie zawroty głowy, ból głowy, pulsujący, przy podstawie czaszki — dziś rano rozszczepił się w aucie zaparkowanym pod komisariatem, żeby sprawdzić, co słychać u chłopaków na posterunku, a potem rzygał przez uchylone drzwi auta.
Powrotu do mieszkania nie pamięta. Nazywa je mieszkaniem, nie domem; żeby z pomieszczeń zrobić dom, muszą spełniać kilka warunków — po pierwsze, l’amore. Po drugie, la musica. Po trzecie, la cucina.
W mieszkaniu — dwa i pół kilometra od rodzinnego Libertà, nadal w Little Poppy Crest, tej dzielnicy nie opuści nigdy — nie ma miłości. Jest poranne pieprzenie, picie espresso, pół paczki czerwonych marlboro, kieliszek toskańskiego wina, najlepiej Chianti Classico, później kłótnia.
Spierdalaj, Valerio — lubi powtarzać jego bardzo ładna, mądra, zimna jak zmrożony Aperol narzeczona. Melanie Devall to kwintesencja precyzji chirurga — każde odwiedziny zaczyna albo kończy od spierdalaj, Valerio.
Teraz mówi spierdalaj, Valerio, odwrócona tyłem. Stoi przy kuchennym blacie i mocuje się ze słoikiem mętnej cieczy o kolorze żylnej krwi. Dookoła niej leżą równe kolorowe kupki pokrojonych w kostkę warzyw. Jej gotowanie przypomina salę operacyjną — każda rzecz w osobnej miseczce, idealny porządek, zero odprysków i plam. To trochę nieludzkie. Nie w jego stylu.
La cucina w tym mieszkaniu nie istnieje, kiedy odwiedza go przyszła żona.  
Valerio wzdycha, podchodzi do niej, wyjmuje słoik z jej rąk i naciska wieko z wyczuciem. Ciche pyk; zasklepiony metal odpuszcza. Chce być dobry, przysięga. Najwyższy czas być dobrym. Jest tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty dziewiąty rok, z radia sączy się jazz — kurwa mać, nawet la musica w tym mieszkaniu umiera, kiedy Melanie Devall nawiedza jego progi — a Valerio próbuje być porządnym, odpowiedzialnym, normalnym facetem. I jak na porządnego, odpowiedzialnego, normalnego faceta przystało, bez słowa wsuwa poharataną od wczorajszej bójki dłoń między jej uda — Melanie podskakuje, ale się nie odsuwa — żeby z satysfakcją odkryć, że kolejne spierdalaj, Valerio wcale nie brzmi gniewnie. Jeszcze tej nocy odtworzy kuchenną scenę w klubie ze striptizem — bezimienna dziewczyna będzie zsuwać przykrótką spódniczkę, a Valerio powie—
— powie.
Powie.

Pierdolenie jej — mówi z uśmiechem na ustach i spojrzeniem przytwierdzonym do gładkiej kolumny bardzo ładnych ud. — Pierdolenie jej przypomina posuwanie pudełka lodów Dreyer's.
Ktoś po lewej zaczyna rechotać — chyba van der Decken, który w klubie pojawił się już mocno nafurany i z biegiem wieczora robił wszystko, żeby pogłębić ten stan.
Waniliowych — dopowiada markotnie Paganini, co wywołuje uśmiech nawet na ustach Verity. Ich nocna eskapada przybrała nieoczekiwany obrót — to miało być kulturalne, biznesowe spotkanie z nie mniej kulturalną, młodą przyszłością Kręgu.
A potem na scenie pojawiła się blondynka i Williamson przestał słuchać.  
Teraz Johan miesza drink paluchem — na paluchu ma coś białego i Valerio wie, że to nie proszek do pieczenia. Benjamin dopala papierosa, uśmiechem i słowami przekonując rudą kelnerkę, że w jej najlepszym interesie jest pokazanie mu zaplecza — i Valerio wie, że nie chodzi o drzwi prowadzące za scenę. Barnaby zawsze wychodzi pierwszy — przy barze stoi już w płaszczu i jednym gestem opróżnia zawartość szklanki, a blondynka z początku wieczoru próbuje go przekonać, żeby wrócił, kiedy jej zmiana dobiegnie końca — i Valerio wie, że Williamson nie wróci, ale zabawnie jest obserwować, jak przecząco kręci głową, kiedy półnaga kobieta opiera się o jego ramię. Za godzinę Verity wróci do żony, za półtorej — Johan wytoczy się za drzwi. Za dwie godziny Valerio zostanie tu sam, on i jego dwóch ukrytych w cieniu ludzi, ostrożności nigdy za wiele. Alkoholem będzie próbował zabić rozerwane strzępy wspomnień — zwłaszcza tych o rozszczepieniu. Z biegiem lat jest coraz trudniej rozkroić jaźń na pół i opuścić doczesne ciało; każde kolejne rozczłonkowanie własnego mózgu przypłaca czymś, co przypomina tygodniowego kaca. Ból głowy, suchość w ustach, a potem od rana wściekłość, trwała i tępa. Czasem podejrzewa samego siebie o chorobę psychiczną — różnica pomiędzy pospolitym szaleńcem i Valerio polega na tym, że Paganini wszystkie odnogi tej choroby trzyma w zaciśniętej pięści. Boją się go wszyscy ludzie, których zna — ich strach ma różne odmiany, ale jest obecny, nawet nieświadomie — i mało kto potrafi pojąć niuanse jego potworności.
Mógłby im co nieco opowiedzieć — o tym, że od dziecka przyswajał magię iluzji z lekkością, talent i podstawową wiedzę zawdzięczając matce i o tym, że w szkółce kościelnej rozwijał ją przez mściwą satysfakcję. Magia odpychania wystarczała mu w ograniczonym zakresie; za bardzo lubił bezpośrednią, fizyczną przemoc, żeby zupełnie zastąpić ją czarami. Co innego z magią iluzji — psychiczne tortury, zwłaszcza w jego zawodzie, były niezbędnym dopełnieniem pozycji, którą miał objąć po ojcu. Po otrzymaniu pentakla oraz athame z teorii przeszedł do praktyki; iluzyjne czary zatruwały jego krew, rytuały napędzały jej bieg w aortach. Dla każdego z nich miał argumentację; rytuał drugiej twarzy lubił, bo wymagał paznokcia ofiary i Valerio nie potrzebował namowy, żeby zerwać go z dłoni nieszczęśnika. Rytuał setek drzwi był koniecznością, którą ochraniał magazyny w okolicach Hellridge. Rytuał koszmaru to zemsta — rytuał dobrego losu to nagroda.
Dziś nie ma rytuałów i czarów. Dziś planuje schlać się na umór i zabrać do mieszkania blondynkę Williamsona, bo taki dobry z niego przyjaciel. Później, kiedy zapomni, że łeb pęka mu w pół, będzie ćwiczyć; może namówi jednego z chłopaków na mały sparing, obite knykcie i barwne sińce dodają życiu kolorytu. Może odwiedzi strzelnicę — musi upewnić się, że tym razem ruchomy, kartonowy ludzik straci łeb, nie tylko rękę — albo matkę — powinien odświeżyć rytuał przeklętego gońca nad rodziną Bronsky, a maman zawsze była najlepsza w ostrzeżeniach. Może coś ugotuje, może zadzwoni do Melanie i zaprosi ją na kolację, może nie zadzwoni do Melanie tylko do Very, która zawsze odbiera i zawsze ma dla niego czas. Może nie będzie robić nic — chociaż w tym był wyjątkowo nieskuteczny — i zweryfikuje swoje życie. Dziwki, ślady szminek, zdjęcia, telefony, opakowania po kondomach.
Bluzgi, awantury, roztrzaskane talerze i telefony. Kraksy, nocna panika, aresztowanie za jazdę po alkoholu, puste deklaracje i głupie obietnice.
Mógł tak wiele, nie zrobił nic — kwadrans po wyjściu van der Deckena, Matteo podchodzi do niego i mówi, że ojciec dzwoni do klubu. Valerio stara się nie dziwić — może to coś pilnego, może komuś trzeba złamać rękę i przypomnieć, że rodzina Paganini zawsze pamięta kto ile pieniążków jest im winien — ale kiedy podchodzi do baru i podnosi słuchawkę, już wie.
Głos Tomasso jest stanowczy, ciężki. Rzeczowy.
Melanie miała wypadek, mówi tonem kościelnego kapłana. Melanie miała wypadek, droga była śliska, samochód uderzył w drzewo.
Valerio odstawia pustą szklankę, stuka palcami o blat. Co może powiedzieć?
Melanie era una pessima guidatrice.
Była; była bardzo złym kierowcą. Była też wymówką — na jej imię powoływał się, ilekroć familia wspominała o kolejnych zaręczynach. Valerio to głupiec, ale z kontrolowanego gatunku — wie, że pewnego dnia jeden ze zdesperowanych ojców z Kręgu postanowi wymienić córkę na obietnicę intratnego biznesu z rodziną, ale od śmierci Melanie jeszcze żaden nie znalazł w sobie dość nienawiści dla własnego dziecka, by zaręczyć ją z szefem egzekutorskich grzechów familii. Są przecież młodsi kuzyni — bardziej ułożeni, poskromieni, bezpieczniejsi w wyborze; tacy, którzy nie noszą broni pod marynarką i zapachu obcych kobiet na ciele — i to ich imionami Valerio wyciera gębę, kiedy ktoś w jego obecności mówi o ślubie.

La festa?

Powietrze wypełnia zapach i dźwięk — woń skórzanych siedzeń i wody kolońskiej, a nad tym wszystkim pierwsze nuty utworu, który napełnia serce nierozsądną radością.
Tyle, że akurat nikt się nie śmieje.  
Sarà perché ti amo wibruje z głośników, Valerio nuci razem z Ricchi e Poveri, świa­tła ga­ra­żu od­bi­ja­ją się w czarnych szkiełkach nasadzonych na włosy okularów — poprawia je i wystukuje na betonie nierówny rytm eleganckim, drogim butem. Czas zastygł w miejscu — stoją naprzeciwko siebie, aż Valerio wyciąga rękę i robi nią niesprecyzowany, miękki gest. Wsiadaj do samochodu, ragazzo, mówi głosem lepkim i ciepłym jak roztopiony wosk. Wsiadaj do samochodu, chłopaku. Naprawdę musimy odprawiać ten cyrk?
Uśmie­cha się, opusz­cza rękę, stuka knykciami o czarny dach odnowionego Mustanga — ragazzo już wie, że ma przejebane. Valerio wsuwa się za kierownicę z gracją drapieżnika, który dobrze zna teren polowania — są przecież w Little Poppy Crest, urocza dzielnica od roku jest pod jego ochroną, podobnie jak dobro familijnego biznesu z Palazzo di Fuego i kasynem na czele. Nagrzany silnik czeka cierpliwie — muzyka wwierca cię w uszy chłopaka, zwykłego studenta, który zaprosił uroczą panienkę Paganini na sobotni wieczorek taneczny i zwyczajnie miał pecha.
Miałeś pecha, przekrzykuje muzykę Valerio, zwykle na potańcówki chodzę w piątki, a później śpiewa — właściwie fałszuje — refren basta una sola canzone per far confusione — i wtedy zaczyna się śmiać, bo to bardzo trafne słowa w tej sytuacji, poza tym rzucił na siebie rytuał dobrego losu i śmieje się—
— śmieje.
Śmieje.

Śmieję się wtedy i mówię — zastygły ślad rechotu wciąż brzmi w jego głosie — Valerio tłamsi grymas, patrzy wszędzie, tylko nie na ojca. — Mówię mu: pies cię ruchał, a nie odroczenie raty.  
Głos Tomasso zastyga w rześkim powietrzu. Jest jesień tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku, za oknem zawieja, w sercu pustka, pod paznokciami krew. Valerio ogląda dłoń pod światło — rdzawe plamy już dawno zdążyły ściąć się pod skórkami.
Krew naj­le­piej pod zimną wodą, synuś — mówi Tomasso i od­krę­ca kran. Ruchy Valerio są mechaniczne — ojciec od siedmiu lat udzielał mu podobnych rad. Krew pod zimną wodę, zamach bierz z lewej nogi, a potem wal prawą pięścią, nigdy nie patrz w miejsce, w które chcesz uderzyć, warto czasem odpierdolić kogoś i zalać betonem, wiesz, synek, dla przypomnienia. Tomasso cuchnie papierosami, whisky i chorobą; od środka zżera go rak. Złośliwy, potwierdził każdy z magicznych lekarzy. Nieuleczalny.
Teraz ojciec uśmiecha się szeroko i patrzy na najstarszego syna z dumą. Kładzie mu rękę na ramieniu, ściska lekko, obraca w głowie słowa. Nigdy nie był dobrym mówcą, za to niezłym nauczycielem — wszystko, co Valerio wie o magii odpychania, sztuce strzelectwa i rodzinnym biznesie, poznał od ojca. Zawdzięcza mu wiele: pierwszy samodzielny rytuał po otrzymaniu pentakla i athame, pierwszy zegarek, pierwszego ustrzelonego dzika, owiane legendą dwudzieste pierwsze urodziny.
Wini go za jeszcze więcej: pierwsze aresztowanie — miał dwadzieścia lat i ojciec wysłał go z niezarejestrowaną bronią w złe miejsce o złym czasie; pierwsze pobicie i ranę postrzałową — dawny rywal ojca z Bangor i jego banda wystarczyli, żeby posłać Valerio na tydzień w pościel niewygodnego, szpitalnego łóżka magicznego oddziału; pierwszą — i jedyną — próbę zaręczyn.  
Tomasso teraz zaciska dłoń na ramieniu syna. Wchodzą do magazynu na bezimiennym nabrzeżu w okolicach Hellridge i Valerio już wie, co go czeka. Byli tam obaj; ten pierwszy i drugi Valerio. Ten przenikający przez ściany, zimno—ciepły Valerio o martwym spojrzeniu i widmowym uśmiechu. Ciekawość zagnała go w tutejsze zakamarki, kiedy miał osiemnaście lat i po raz pierwszy bez nadzoru nonny rozszczepił jaźń; od tamtego popołudnia w ogrodzie to ona uczyła go tajników opuszczania ciała, powrotów do ciała, odnajdowania ciała, siły woli, żeby chcieć powrócić do ciała.
Rozszczepiony był niepokonany. Nic nie mogło go skrzywdzić, żaden czar, mało który rytuał. Był nieuchwytny — mógł prześlizgnąć się przez ścianę, zeskoczyć dwa piętra niżej, wleźć do familijnego kasyna i na kuchnię restauracji, i nikt nie wiedział, że naprawdę tam jest. Nonna nauczyła go, że rozszczepienia są poświęceniem — syntezą skupienia, woli i bólu, ale jeśli połączyć te trzy cechy w jedną, mózg robi klik, byłeś tu, jesteś tam, ale też tu. Jeden Valerio, drugi Valerio. Jeden — nieprzytomny, odseparowany od jaźni, śmiertelny. Drugi — wieczny, w ciemności, nieuchwytny.
A teraz obaj Valerio wchodzą do magazynu — obaj wiedzą, że to ostatni etap inicjacji. Tak to wła­śnie miało wy­glą­dać. To musi tak wy­glą­dać. Ojciec klepie go po policzku, podaje broń. Dłoń Valerio zaciska się na jej rączce odruchowo — dla niego od lat jest czymś oczywistym, jak nóż nonny, który od wieloletniego używania delikatnie zmienił kształt i przystosował się do jego chwytu. Teraz jedno pociągnięcie spustu dzieli go od przejęcia roli ojca — Tomasso może nie dożyć przyszłego roku i cała familia wie, że jego najstarszy syn jest naturalnym wyborem. Dobry chłopak, uczynny, nigdy nie musiał udawać, że lubi przelewać krew.
— To tylko interesy — mówi ojciec.
To tylko interesy — powtarza syn.
Strzał.
To tylko interesy, będzie mówić przez całą drogę powrotną do domu i resztę życia. Całe to miasto to interes — wszyscy, którzy zarabiają w nim pieniądze, jakiekolwiek, z kimkolwiek, gdziekolwiek, z magią czy bez, są lub będą dłużni rodzinie Paganini. Taki kapitał trzeba chronić — Valerio wie, wie najlepiej od najlepszych, jak tego dokonać. To nie tylko przemoc; to też fantazja. Łączy te dwie cechy z sobą w ten sam sposób, w jaki od samego początku magicznej edukacji — jeszcze w kościelnej szkółce — łączył magię odpychania i magię iluzji. Ta pierwsza była przemocą. Ta druga — fantazją.
A mało kto o przemocy i fantazji wie tyle, co on.

made in Italy

Valerio Paganini
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Witaj w piekle!

W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda na Die Ac Nocte! Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po forum. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz , a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.

Sprawdzający: Frank Marwood
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Rozliczenie


Ekwipunek




Aktualizacje


06.03.23 Zakupy początkowe (+0 PD)
07.03.23 Osiągnięcie: Pierwszy krok (+150 PD)
10.03.23 Osiągnięcie: Co do słowa (+10 PD)
19.03.23 Zakupy (-150 PD)
21.03.23 Aktualizacja postaci o ego
20.07.23 Wydarzenie: Na całej połaci krew cz.2 (+150 PD)
10.08.23 Kalendarz (styczeń-luty) (+50 PD, +2 PSo)
26.08.23 zakupy (- 280$)
30.08.23 Surowce: marzec-kwiecień
01.12.23 Osiągnięcie: Dusza towarzystwa, Jak za darmo to biorę (+20 PD)
28.01.24 Aktualizacja rozpoznawalności (+1PSo)
05.02.24 Aktualizacja postaci (+1 PSo; kłamstwo 0->I)
11.02.24 Urodziny forum
01.03.24 Wydarzenie: Pomożecie? Pomożemy! (+35 PD)
05.03.24 Wydarzenie: Na rany Aradii (+10 PD)
19.03.24 Wydarzenie: Little Poppy Has a Little Problem (+50 PD)
21.04.24 Wątek z wykonywaniem zawodu (+10PD; + 69$)
21.04.24 Kalendarz (marzec-kwiecień) (+90PD, +3PSo)
22.04.24 Surowce: maj - czerwiec
26.04.24 Zakupy (-120PD)

Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej