KalendarzCharlie Orlovsky
Stan zdrowia
- PTSD
- od 6.04.85 - brak połowy środkowego palca lewej ręki
KalendarzCharlie OrlovskyStan zdrowia
retrospekcjeOstatnio zmieniony przez Charlie Orlovsky dnia Wto Kwi 09, 2024 12:40 am, w całości zmieniany 4 razy |
styczeń luty1985LUTYCzy na pewno byłaby to ulubiona speluna Kennedy'ego? Tego Charlie nie był pewien. Pewien był za to tego, że nikt się tego nie dowie. Sam odwiedził za to pub już kilkanaście razy i tak zrobił również tego wieczoru, wracając z pracy. |
marzec-kwiecień1985MARZECDzień chylił się ku upadkowi, ostatnie promienie słońca przeciskały się przez okno gabinetu oświetlając jego wnętrze. Choć w istocie były na tyle nikłe by wyostrzać jedynie kontury poustawianych mebli w tym niewielkim pomieszczeniu. Judith Carter potrafiła wzbudzić respekt. Kiedy ja poznał, od razu zwrócił na to uwagę. Otoczona w Gwardii przez mężczyzn radziła sobie nieraz lepiej niż niejeden z nich. Z trudem ukrył więc zdziwienie gdy dowiedział się, że nie miała prawa jazdy. W wyobrażeniu Orlovsky'ego Judith Carter miała słabość do przekraczania prędkości i łamania niektórych przepisów drogowych. Nic bardziej mylnego. POMOŻECIE? POMOŻEMY! Długo wyczekiwany marzec nadciągnął nad Hellridge w akompaniamencie wciąż rozlegającego się echa tragicznych wydarzeń; dwudziesty szósty lutego 1985 roku miał odcisnąć na historii magicznej społeczności trwałe piętno. Seria katastrof, które nawiedziły Saint Fall, nadeszła gwałtownie — Maywater, Cripple Rock, lokalny uniwersytet i perła w koronie miasta — Deadberry — przed niespełna dwoma tygodniami poddały się kataklizmom, których skutki nie zniknęły z godziny na godzinę. Dzień po wiecu wyborczym w Chyżym Ghoulu było znacznie spokojniej. Ósmy dzień marca zapełniał głównie restauracje i kwiaciarnie, pozostawiając bary w pubach w stopniu mniej obleganym niż zwykle w piątki o tej godzinie. Dzień Kobiet... Osiem puszek złocistego pszenicznego to wystarczająco dobry początek późnego popołudnia, a telefoniczna wymiana myśli i niejasne plany dotyczące małego sparingu — Marvin, weź pentakl — to końcówka dnia absolutnie wymarzona. Spadłeś mi z piekła, Charlie. Echo kroków nie rozbrzmiewa — w kazamacie nawet dźwięki boją się wychodzić przed szereg. Pokój służbowy tkwi w półmroku, a chłód grubych murów czuć nawet pod warstwami odzieży. Wchodząc do środka, możecie jednak bez trudu rozpoznać stojącego przy prostokątnym stole mężczyznę. Dopalający się w jego ustach papieros, tworzy dookoła niego delikatną mgłę ze złotą poświatą żarówki za jego plecami. Poranna pobudka zawsze wyglądała tak samo - odkąd był na wojskowej emeryturze wstawał jednak co najmniej godzinę później - siódma rano, ubrania równo złożone czekały już na krześle. Szybki prysznic i proste śniadanie. Własna, domowa, poranna musztra. Być może bez tych przyzwyczajeń nie potrafił już żyć. NA RANY ARADII: LEŚNA PIELGRZYMKA Rytmiczny dźwięk dziobów, uderzających o korę drzewa, wywołuje chroniczny ból głowy, a zapach igliwia i liściastych drzew drażni go do tego stopnia, że ma ochotę wyrwać sosnę, o którą opiera się ramieniem, wraz z korzeniami z ziemi. KWIECIEŃ
FIGLARNY POCZĄTEK MIESIĄCA Taki piękny początek wiosny był doskonałą okazją, żeby przypomnieć dziecku, że go stary (tak naprawdę moim zdaniem w kwiecie wieku!) ojciec kocha (...) Kwatera myśliwych, Tereny Łowieckie 06.04 | Antoine Maurice Rousseau, Barnaby Williamson, Imani Padmore, Judith Carter, Sevastian Verity Ten mały domek zdaje się nie zmieniać. Nigdy. Pamiętam go takiego samego za dziecka – teraz jest dokładnie taki sam. Tak samo pachnie kurzem i rozlaną kawą z domieszką prochu strzelniczego. Nie sprzątam w nim, bo to nie ma sensu. I tak będziemy tutaj tylko przez chwilę, najważniejsze, abyśmy zebrali się wszyscy razem Na początku pozwolił zawieźć się do szpitala, gdzie został wstępnie opatrzony. Rany na twarzy zniknęły jeszcze zanim pielęgniarka zdezynfekowała skórę; zasługa zaklęć, które rzucili na niego w lesie. Z dłońmi sprawa miała się jednak nieco inaczej. Poharatana skóra zrosła się, krwotok ustąpił, ale oderwanym kawałkiem palce wciąż należało się zająć. LITTLE POPPY HAS A LITTLE PROBLEM Późny wieczór, wczesna noc, wycinek czasu pomiędzy zachodem i wschodem — granatowe niebo, puste ulice, pełne posmaku alkoholu usta. Jedno piwo zamieniło się w dwa i pół; pub dopiero zaczynał tętnić życiem, ćwierć populacji miasta próbowało znaleźć miejsca w Empire — kiedy zwolnili stolik, bez ofiar śmiertelnych obeszło się tylko cudem. Podpis ozdobił spisany protokół zeznań, Sandy natomiast skończyła z przeświadczeniem, że to był ostatni raz, kiedy nie posłuchała duchów. Występowanie wbrew własnej naturze nigdy dobrze się nie kończyło – ignorowanie śmierci kończyło się jeszcze gorzej. W swoim mniemaniu otrzymała i tak łagodny wymiar kary jak na obiektywne pojęcie sytuacji, w której się znalazła. Początek dla Daniela był spalonym w słońcu Teksasem, jednak wycieczka w tamte rejony byłaby zbyt kosztowna. Nie pod względem finansowym (też), co czasowym. Tego drugiego nie zostało mu wiele. To zresztą sugerował list Charliego. Huragan przemierzał przez uliczki Wallow. Trójka jeźdźców apokalipsy - cóż za niefortunne porównanie - jeden wyższy o kilka głów od pozostałych, dzierżący w dłoniach jeszcze parujące naczynie. Beztroskie smagnięcia wiatru, głośny śmiech zwiastujący powrót sielanki rozwiewającej włosy Bowenów. |