First topic message reminder : Billy Goat Mały pub na skraju lasu Cripple Rock to mała rodzinna inwestycja, nieprzerwanie działająca w tym miejscu od blisko 50 lat, chociaż historia Billy Goat sięga jeszcze XIX wieku. Pub znajduje się na uboczu od głównej drogi, przez co niemal nigdy nie trafiają tutaj przypadkowi turyści. Chętnie zjawiają się tutaj za to miejscowi oraz leśnicy i myśliwi, dlatego nie dziw, że całym motywem przewodnim tego miejsca, są właśnie leśne zwierzęta. Skóry i trofea ścienne można znaleźć wszędzie — już od wejścia. Powiewająca tam amerykańska flaga słusznie sugeruje, że wszelkie niepatriotyczne przejawy mogą być surowo ukarane. Właściciel tego miejsca — słynny Billy — jest zresztą zapalonym łowcą. Oprócz taniego piwa nic nie sugeruje, że Billy Goat jest podrzędną knajpką. O wystrój tego miejsca dba żona właściciela, co czyni go bardzo domowym i wyjątkowo przytulnym pubem. Wstęp tylko dla członków Kowenu Dnia. Rytuały w lokacji: Kocioł smoły [moc: 117] Sieć osłabiająca [moc: 78] Wystrzały eteru [moc: 71] |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
Imani uśmiechnęła się z wdzięcznością do Verity'ego, gdy ten zaoferował swoją pomoc z jej problemem spowodowanym groźnymi stworami. Cieszyła się szczerze, mając takiego przyjaciela, wiedząc że z przerastającymi ją problemami raczej nie zostanie sama. A mogłoby się tak skończyć. Wiele osób patrzyło na nią z góry ze względu na pochodzenie z czarnej matki. Nikt nie patrzył na fakt, że jej ojciec jest biały. Tak bardzo, że chyba nigdy się nie opalił. Skuliła się jednak, słysząc krytykę Gorsou. Oczywiście rozumiała, że chodziło o innego czarownika. Oczywiście rozumiała, czemu należało trzymać pewien poziom zachowań - gdy nadejdzie czas, a światło Lucyfera zaświeci na nich, powinni świecić przykładem godnym swego Pana. Jednakże... - Wybacz Gorsou, ale myślałam, że w tym wypadku cel uświęca środki. Myślałam, że to oczywiste, że wszyscy chcemy tego samego, choćby cena była nader wysoka - powiedziała bez żadnego wyrzutu, jedynie słowem wyjaśnienia. Nie zamierzała się z nim kłócić. Oczywiście jednak w każdej chwili gotowa była porozmawiać z Joem o dodatkowym posiłku dla jego trzody. Mimo krytyki, uśmiechnęła się widząc wiarę Gorsou w to, że nie umrze. Mężczyzna był bardziej doświadczony, zakładała więc, że wie co mówi i słusznie zakłada. Należało więc jedynie go wesprzeć, bez względu na skutki, jakie odczuje po tym poświęceniu. Widząc, że spotkanie się kończy, odwróciła się do państwa Marwood. - Zbieramy się czy jeszcze chwilka? - spytała, gotowa zarówno zebrać się tu i teraz, jak i posiedzieć i obgadać jeszcze jakieś sprawy. W końcu nie chciała ich poganiać, skoro byli tak mili, by ją podwieźć. A swoje sprawy jeszcze zdąży załatwić, skoro dzień dopiero się zaczynał. Przynajmniej tak zakładała. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Ze zwątpieniem spoglądał na Winnifred, gdy Gorsou oznajmił pani Padmore, że i zmarłemu chwalipięcie należy się szacunek. Śmierć jawiła się w umyśle Marwooda jako coś koniecznego, choć obawa o ból, mogła spędzać sen z powiek. Za snem czeka jednak Lucyfer, a Piekło stanie się domem. Łza wzruszenie nie opuściła jego oka, dech zwątpienia nie opuścił płuc. Frank już dawno go nie czuł. Informacje na temat wrogiej im grupy, która miałaby wychwalać Lilith, przyjął z pokiwaniem głową, choć informacje o tym, że należy ich traktować niczym małpki, nie wywołały uśmiechu. Szanował ludzi, nawet jeśli czynili źle, dalej mogli być dobrzy. Wystarczyło naprowadzić ich na dobrą drogę, być może jeszcze się uda? Gorsou miał rację. Nie było wyższego nad Lucyfera. Jak sama nazwa wskazuje, to on odgrywał rolę króla Piekieł. Nie wypadało nie zgadzać się, to też milczał. Zabezpieczenie bliskich — musieli porozmawiać z Wendy. Być może nadszedł czas, by jej wiara przeszła pierwszą próbę, być może powinna była poznać prawdę. Zawsze była Marwoodowi dalsza niż najstarsza pociecha, co zaczęło się już w szkółce. Wyobrażał sobie, że przez fakt, że ta stroniła od ścisłych zajęć, znacznie więcej czasu poświęcając na literaturę. Miała to po matce. Nic w tym złego, ale... Gdy spotkanie zakończyło się, a modlitwy zostały wypowiedziane i niewypowiedziane, słońce już świeciło przez szybę Billy Goats. Uśmiechnął się znów na wieść, że Gorsou kupił to miejsce. Nigdy nie interesował się, skąd posiada na to pieniądze, Frank nie był zresztą plotkarzem, a człowiekiem zafascynowanym wszystkim tym, co nieludzkie. Na nosie poprawił okulary, gdy zwrócił się do niego Aurelius Hudson: — Och, nie jestem pewien, jak dalece moja wiedza w tym zakresie będzie przydatna, ale nie odmówię pomocy — uścisnął dłoń Hudsona. Nie zamierzał brać od niego złamanego centa, obawiał się co najwyżej o powodzenie, ale bacząc na nadchodzące, każdy z członków Kowenu Dnia powinien postąpić podobnie, zabezpieczając swój dom i swoich bliskich na wszystkie możliwe sposoby. Nie każdy z członków kowenu miał ich aż tyle... — Oczywiście! Już jedziemy. Winnifred? Esther? Gotowe? — upewnił się, kiwając głową pani Padmore. Dzień przecież młody. Tak jak świat. Frank i Imani z tematu, ktokolwiek chce się zabrać do Wallow — zapraszam (czyt. jeśli ktoś potrzebuje, by mu dać zt w moim poście, to też zapraszam). |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
8 kwietnia 1985 W kieszeni mam list od Gorsou, który przyszedł wczoraj, a ja wysyłam dwa kolejne – do Williamsona i Orlovsky’ego. Należało im się coś za fatygę i nie mam zamiaru się tym chwalić; o tym fakcie, co im wysłałam i dlaczego, będą wiedzieli tylko oni. I tak zamierzam sprawdzić ich obu. A nuż okaże się, że ich wartości wcale nie leżą daleko od naszych i może zasilą szeregi Kowenu Dnia. Może niebawem na spotkaniu będą pojawiać się i oni. Dobrze by było. Byli godnymi zaufania, rzeczowymi czarownikami, mogącymi zaoferować naprawdę wiele. Wystarczyło tylko sprawdzić, czy serce leży po właściwej stronie, a dłonie unoszą się we właściwym kierunku. Powinny, zakładając, że oboje służyli Kościołowi, ale w dzisiejszych czasach już nic nie było wiadome, ani tym bardziej pewne. Zostawiam tę myśl na później. Jeszcze nie wzeszło słońce. Dwa listy zostały wysłane, a chwilę później włażę na pakę samochodu, który udało nam się wytrzasnąć. Był w pełni załadowany, ale odliczam jeszcze w głowie, czy wszystko się zgadzało. Oprawiona skóra łosia z futrem – jest. Słoiki z krwią, kości oprawione, jak i surowe, niepozbawione szpiku, są. Mięso odpowiednio zapakowane w nieprzezroczyste worki – jest. Świece wytopione z tłuszczu łosia, są (kto wie, może się przydadzą do jakiegoś rytuału). Odcięte kopyta – są. Wygląda na to, że jest wszystko. Poroża ostatecznie decydowałam się nie wieźć po ostatniej wiadomości od Gorsou, która wciąż pozostawała w mojej kieszeni. Zeskakuję z paki. Zabrałam ze sobą tylko jednego kierowcę, reszta nie potrzebuje wiedzieć, gdzie jedziemy. Na horyzoncie zaczyna świtać – Lucyfer spogląda na nas i nade mną czuwa. Oby. Zrobiłam to wszystko dla niego i dla jego misji. Mam nadzieję, że mnie nie wystawi na ostatniej prostej. Potrzebujemy wszyscy tych materiałów, być może bardziej niż nam się wydaje. Wsiadam w końcu na miejsce pasażera i daję chłopakowi sygnał, że możemy jechać. Odpala samochód, zapala światła i wytacza się powoli na leśną drogę. Pojedziemy asfaltowaną tylko kawałek, bo, na moje szczęście, miejsce, które wyznaczył Gorsou, znajdowało się również w Cripple Rock. A więc całkiem niedaleko. Dzieli nas kilkanaście, kilkadziesiąt minut trasy, kiedy kieruję chłopaka, aby trafił do Billy Goat. Będę musiała go potem ugadać, żeby o tym nie rozmawiał, albo w ogóle wymażę mu pamięć, gdy tylko wrócimy do domu. Na razie mi się przyda. Powinnam wziąć więcej osób, ale nie chciałam narażać nas na aż tak wielką jawność. Jasne, nie będę majstrować z pamięcią tych wszystkich myśliwych, którzy pomagali mi oporządzać Łosia, ale to nie znaczy, że muszą wiedzieć, gdzie wywiozłam te oprawione części. Będę musiała wymyślić przekonującą bajeczkę, bo jestem pewna, że w końcu ktoś przyjdzie do mnie z pytaniem i mam dziwne przeczucie, że może to być sam Wesley. Potem. Teraz drzwi trzaskają, gdy wysiadam z samochodu i wchodzę do Billy Goat. Teoretycznie nie powinno działać i teoretycznie właściciel powinien jeszcze spać. Mam nadzieję, że jednak nie. Skoro Gorsou kupił to miejsce, to znaczy, że można mu zaufać – czyli przydałby się do noszenia rzeczy. Billy’ego zresztą znam, bo lubi polować i czasem pomaga chłopakom w łowach. Dobry z niego facet, żeby tylko lepiej dbał o jakość piwa serwowanego w swoim lokalu, to byłoby świetnie. I w istocie – widzę, jak zaspany, toczy mi się na spotkanie. — Pani Carter, czym zawdzięczam tą przyjemność? – mamrocze, jeszcze przeciągle ziewając. Dla niego to pewnie początek nocy po zamknięciu knajpy. — Mamy przesyłkę poleconą dla Gorsou, mam ją tutaj zostawić. Chodź, pomożesz mi to wszystko wyładować. Gdy otwieram przed nim wieziony przez nas bagaż, wybałusza oczy w zdumieniu. — Na Lucyfera, udane łowy to były. – Billy jeszcze nie słyszał o śmierci legendarnego Białego Łosia. Tym lepiej, rodzina będzie się miała czym poszczycić, później. Kolejny sukces na konto Carterów. Przytakuję krótko i zaraz wszyscy bierzemy się za dźwiganie. Gdy wchodzimy na zaplecze, wyciągam jeszcze na krótką chwilę list od Gorsou, odnajdując wzrokiem fragment, który mnie najbardziej interesował. Druga szafka od lewej za garnkami. No popatrzcie. Gdy tylko otwieram ją, okazuje się, że jest idealnie przygotowana pod towar. Tam też zresztą lądują rzeczy, które przywiozłam – a więc przede wszystkim świece, noże i kości. Billy przygląda się przez moment w konsternacji jednej z nich, o wiele za długiej jak na przeciętnego jelenia, ale powstrzymuje się od komentarzy. Tam też lądują racice. Największy problem jest ze zwiniętą oprawioną skórą. Ją zostawiamy tam, gdzie Gorsou przykazał później – czyli najpierw przepychamy szary regał, żeby zmieścić jedną z ostatnich części elementów. — Podpisz, żeby nikt tego nie zeżarł, to nie jest do gotowania – instruuję jeszcze krótko Billy’ego, który wydobywa karteczkę i na kupce wrzuconych do chłodni worków z mięsem Łosia podpisuje nie żreć. Wystarczająco wymowne. Przez chwilę waham się, czy nie zostawić notatki do Gorsou, ale nie chcę ryzykować. Wyślę mu bezpośrednio. Pozdrawiając jeszcze krótko Billy’ego, wsiadam z jednym z moich chłopaków do auta i wracamy beztrosko do Cripple Rock. Słońce świeci już galancie nad nami, wypakowanie wszystkiego zajęło nam dobrą godzinę roboty. Teraz tylko wrócić do domu i się porządnie wyspać. I zapomnieć, czego tutaj było się świadkiem. — Jones? – zwracam się do niego, gdy wysiadamy z samochodu. — Tak, pani Carter? — Meminisse – inkantuję do niespodziewającego się niczego myśliwego. Ten mruga krótko w dezorientacji, ale nim ma możliwość zadać pytanie, ja odchodzę. Nie będzie za mną biegał i mnie pytał. Wie, że mu nie odpowiem. A ja mam ważniejszą rzecz do zrobienia niż wyjaśnienia myśliwemu, co właściwie razem robiliśmy przed samochodem. Judith z tematu |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
26 kwietnia 1985 17:30 Ostatni miesiąc był dla Kowenu Dnia bardzo intensywny. Każdy z was ciężko pracował, a praca ta miała wkrótce dać swoje pierwsze pożytki. Wizja przyszłości Lucyfera powoli miała się iścić, a to wszystko dzięki waszej wierze i determinacji. Dzisiejszy dzień był piękny. Maine pożegnało już na stałe zimę, liście pojawiły się na drzewach, a pierwsze wiosenne kwiaty zakwitły w Cripple Rock. Ptaki pięknie śpiewały, a promienie już powoli zachodzącego słońca otulały budynek Billy Goat. Czekał tam Gorsou na wcześniej zaproszonych listownie sojuszników. Wszyscy z was mogliście bez problemu stwierdzić, że był on w bardzo dobrym humorze. Stał on przy jednym z okien saloniku z kieliszkiem wina, obserwując wydarzenia zza okna, czekając właśnie na was. - Dziękuję wszystkim za obecność. Chętnie zaprosiłbym was wszystkich na wieczorne świętowanie, ale czas nie jest dzisiaj po naszej stronie. - Zaczął mężczyzna, gdy wybiła wskazana godzina. - Dzięki waszemu zaangażowaniu i ciężkiej pracy odkryłem, jak złamać więzienie stworzone przez Freyra, za co chciałbym wam szczerze podziękować. - Odkręcił się wreszcie tyłem do okna, żeby zaraz podejść do was, zatrzymując się na odległości maksymalnie czterech metrów. - Judith, dzięki twoim myśliwskim umiejętnościom, udało mi się zbadać przypadek Widmowego Łosia, co pozwoliło mi lepiej zrozumieć temat przenikalności materii. Frank, dziękuję Ci za opracowanie dotyczące "rytuałów-pułapek", dzięki niemu udało mi się teoretycznie znaleźć odpowiedź na kontrujące je czynniki magii. Sebastianie, dzięki Twojej zaradności, nasze tajemnice znowu są bezpieczne. Cieszę się, że zdążyłeś załatwić to sprawnie i co najważniejsze - cicho. Nie martwcie się też o tamtego mężczyznę, bo osobiście wykonałem rytuał ostatniej posługi. Jego dusza jest już tam, gdzie być powinna. Imani, twoje działania również nie zostały przeoczone. Udało Ci się odbić niezwykle ważny teren i z pomocą sojuszników poprawnie go zabezpieczyć. Ziemia, która przesiąkłą pierwotną magią, będzie tematem moich badań w następnych miesiącach. Astaroth, dziękuję za Twoje kazania, które naprowadzają czarowników na właściwą drogę. Miałem przyjemność być obecnym, na ostatnim z Twoich wykładów. - Podchodził do każdego z was. Mężczyznom oferował przyjacielskie i mocne uściski dłoni, a Paniom składał delikatne pocałunki na dłoniach. Był on wam po prostu szczerze wdzięczny za wasz dotychczasowy wkład w przyszłość Kowenu Dnia. - Ale to nie wszystko. Z pomocą naszego stwórcy, Lucyfera, zlokalizowałem również Surtra. Znajduje się on w tunelach. Tych samych, których struktura została naruszona przez Erosa. Całe szczęście nie łączą się one z tymi częściami skalnych formacji, z których czarownicy zaczęli korzystać na co dzień. Przejścia do Bostonu i Salem, nie otacza tak złożona magia, jak te, w których więziony jest nasz cel, co sprawia, że są one niezwykle niebezpieczne. Mechanizmy i elektronika zdawają się nie działać tam prawidłowo, miejcie to na uwadzę. - Uśmiechnął się pewnie, wzrokiem przejeżdżając po waszych twarzach. - Dziś będzie kolejny pracowity dzień, lecz nie zrażajcie się. Wspólnymi siłami doprowadzimy do zerwania drugiej pieczęci. Uwolnimy Surtra, drugiego jeźdźca apokalipsy, wdamy się tym samym w jego łaski i z jego pomocą dokonamy pierwszego kroku w stronę otworzenia Piekielnych bram. Jak niegdyś Aradia. - Wziął teraz większy łyk czerwonego wina, wypijając tym samym całą zawartość kieliszka, który wcześniej odstawił na długi stół, ten sam, przy którym widzieliście się z nim po raz ostatni. - Teraz jest czas na działanie, dlatego wszyscy wybierzecie się zaraz do Rezerwatu Bestii. Słuchajcie uważnie, bo nie będę tego powtarzać. - Wyjął tym samym z kieszeni brązowej marynarki złożoną w kwadrat mapę i podarował ją Judith, wcześniej do niej podchodząc. - W Cripple Rock są dwa strategicznie dla nas ważne wejścia do tuneli. Na mapie zaznaczone macie miejsce, gdzie rozpoczyna się ścieżka, którą macie kierować się na północ. Oba wejścia zostały zapieczętowane prawdopodobnie przez Freyra. Waszym zadaniem jest znaleźć drogę do przynajmniej jednego z nich i zdjąć założoną ochronę. Przejście do drugiego wejścia powinno być po drodze do pierwszego, gdzieś ukryte. Jeżeli nie uda wam się go znaleźć, to nie podłamujcie swoich morali - przyjdzie na nie czas później. - Wcześniejszy dobry humor, znikł w trakcie monologu. Gorsou był teraz śmiertelnie poważny, a wy wszyscy widzieliście, że jest to dla niego sprawa wielkiej wagi, w której to nie ma miejsca na żadne pomyłki. - Nie jestem do końca pewien, w jaki sposób Freyr zadbał o to, żeby nikt nie ingerował w jego plany. Przed wiekami Normanowie czcili go, wierząc, że symbolizuje wiosnę, powrót natury do życia, dlatego obawiam się, że w tym okresie może być on niezwykle potężny, a jego rytuały związane są prawdopodobnie z przyrodą. Jednakże nie zapominajcie o waszej sile i o tym, jak ważna jest współpraca. Lucyfer nad wami czuwa - Nie mogliście wyczuć zmartwienia w jego głosie. Wierzył w was i wasze możliwości. - Gdy uda wam się odblokować wejście, nie bójcie się zejść nim pod ziemię. Nasz Pan powiedział mi o jeszcze jednym przejściu, nieodkrytym przez Freyra. Ja nim pójdę. Tam prawdopodobnie nie wyczuje mojej obecności, a ja będę mieć czas na przygotowania. Zdecydowałem się wyruszyć nim sam jedynie dla naszego bezpieczeństwa i pewności. Zaalarmowany Freyr mógłby odkryć naszą intrygę, a plan nasz ległby w gruzach. Jeżeli będziecie wystarczająco szybcy, to zdążycie na spotkanie z Surtrem, o co was proszę. Gdy ja będę zajęty uwalnianiem go, waszym celem będzie zdobycie jego zaufania. Potrzebujemy go po stronie Lucyfera, jeśli ma przyczynić się do ziszczenia wizji świata naszego stwórcy. Niestety rytuał, który odprawię, będzie dla mnie niezwykle wyczerpujący. Moje ciało, mimo tego że wciąż staram się je wzmacniać, żeby wytrzymało działania większych pokładów magii, wciąż nie różni się tak bardzo czy to od waszego, czy niemagicznych, dlatego będę musiał zapewne wtedy na was polegać. To, co wydarzy się później, będzie w waszych rękach, ale jestem pewien, że mnie nie zawiedziecie... Wy też bądźcie Judith, jeżeli rozłożyłaś mapę mogłaś zobaczyć znajomy plan Cripple Rock. Czerwonym flamastrem zaznaczona była droga. Ścieżka jednak w pewnym momencie się urywała, a teren przed nią oznaczony był większym okręgiem tego samego koloru. Były to nie do końca zbadane tereny rezerwatu, w które zapuszczanie się było bardzo niebezpieczne i ty, jako kobieta, która wychowała się na tych terenach, doskonale to wiedziałaś. Część drogi do ścieżki zaznaczonej na mapię możecie przejechać samochodem, ale jej pozostałą część musicie przejść pieszo. - Ja, na miejscu będę za około półtorej godziny, a następnie rozpocznę swoje godzinne przygotowania. Śpieszcie się, ale jednocześnie bądźcie ostrożni. Mamy tylko jedną szansę i nie możemy jej zmarnować. Ave Satan. - Gorsou zakończył swój monolog, dając wam do zrozumienia, że musicie już ruszać. Mistrz Gry serdecznie wita was na wydarzeniu Biada ziemi i biada morzu (część II). Rozgrywkę będzie prowadzić Blair Scully. Od momentu wejścia do wątku wasze postacie będą znajdować się w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia, a to oznacza, że nie możecie rozgrywać wątków mających miejsce po 26 kwietnia 1985. Do momentu publikacji waszego pierwszego posta w wydarzeniu możecie kupić potrzebny ekwipunek, kupować wzmocnienia i przedmioty w Słonecznej Gnozie lub zgłaszać ewentualny rozwój postaci. Następnie opcja rozwoju zostanie wstrzymana aż do zakończenia wydarzenia. Przez cały czas trwania wydarzenia możecie kupować przedmioty w sklepie Mistrza Gry, jednak nie będzie można dopisać ich do waszego ekwipunku w wątku. Razem z pierwszym postem powinniście wypisać swój ekwipunek. Można to zrobić na 2 sposoby. Możecie wypisać go pod postem w formie adnotacji lub wysłać na moją skrzynkę w wiadomości prywatnej, jeśli życzycie sobie, by ekwipunek pozostał ukryty dla reszty graczy. Jeśli w ekwipunku znajdzie się coś na tyle dużego, by logicznie nie było możliwe jego ukrycie (np. rekin, tyczka do skoków wzwyż albo teleskop) ujawnię ten fakt współgraczom i zachęcam Was do tego samego. W innym przypadku zupełnie nie musicie odnosić się do tego, co macie przy sobie. Zasady i limity ekwipunku znajdziecie w temacie mechaniki fabularnej. Proszę, byście zaznaczyli też rzeczy nieznajdujące się w sklepiku, które macie ze sobą (np. papierosy, zapalniczka, latarka, kanapka z jajkiem) oraz ubiór postaci. Im dokładniejszy będzie opis, tym lepiej będę w stanie się do niego odnosić. Proszę jednak o niepisanie metaforycznych elaboratów na ten temat. Przypominam, że jeśli chcecie zabrać ze sobą athame, to należy to zaznaczyć. Oprócz tego w wiadomości prywatnej lub w adnotacji pod postem wypiszcie mi wszystkie rytuały, skutki uboczne, dodatkowe wzmocnienia itp. którymi jesteście teraz objęci i z których zdajecie sobie sprawę. Jeśli zdecydujecie się świadomie pominąć któryś z ujemnych modyfikatorów, wiedzcie, że go znajdę, a konsekwencje będą przykre. Jeśli zdecydujecie się przekazać mi ekwipunek w wiadomości prywatnej, powinniście wysłać mi ją od razu po publikacji swojego pierwszego posta, a maksymalnie do podanego przeze mnie na końcu posta terminu. Wszystkie wiadomości wysłane potem nie zostaną uznane, a Wasza postać na wydarzeniu pojawi się bez swojego ekwipunku. A teraz parę zasad odnośnie do akcji, żeby grało nam się przyjemnie: - Biorę pod uwagę tylko akcje opisane w poście. Nie będę uznawać własnych domysłów albo informacji przekazywanych prywatnie, ALE, jeśli zdarzy się moment, w którym wasze postacie będą miały sposobność zrobić akcję, której nie dostrzegą inne postacie, możecie wysłać do mnie taką informację w wiadomości prywatnej jako część fabularnego posta. Taki fragment fabularnej treści posta powinien zostać wysłany tuż po publikacji posta (max. 5 minut), a w poście MUSI znaleźć się informacja, że taka wiadomość zostanie do mnie wysłana. Z tej zasady raczej nie będziecie mieli sposobności ani potrzeby korzystać często (lub w ogóle), ale jeśli tak się stanie, to wiedzcie, że macie taką możliwość. - W każdej turze będziecie mieli dwie akcje, chyba że zostanie powiedziane inaczej. - Akcją będzie: rzucenie czaru, przeładowanie broni, użycie przedmiotu mechanicznego, wypicie eliksiru, zapalenie kadzidła, zjedzenie magicznego wypieku, użycie umiejętności specjalnej, użycie umiejętności odmienności, oddanie strzału, a także wszystkie inne akcje mechaniczne wymagające rzutu kością lub testy wiedzy, talentu, sprawności. Akcją nie będzie: podanie komuś przedmiotu lub odebranie go z cudzych rąk, mówienie (w granicach rozsądku), poruszanie się (w granicach rozsądku). Jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości czy to, co zamierzacie zrobić, jest akcją można do mnie napisać, żeby się upewnić. Ze względu na obecność strzelców w drużynie, zaznaczę jeszcze dosadnie: Przeładowanie strzelby i wystrzał po wcześniejszym wycelowaniu, kosztować będzie 2 akcje. - Na potrzeby tego wątku rzucanie rytuału będzie warte 2 akcje, a w poście, w którym rzucacie rytuał, nie możecie się przemieszczać na odległości dalsze niż trzy kroki. - Jeśli w swoim poście chcecie rzucić 2 czary (albo wykonać inną fabularną akcję) w ramach 2 akcji, pierwszy rzut można wykonać w kostnicy, aby odnieść się do niego w poście. W przypadku drugiego rzutu powinien on odbyć się pod postem i mniej więcej kończyć go. W przypadku rzutu w kostnicy należy zamieścić w poście link do takowego. Brak linku = nieudana akcja. - Nie należy rzucać kością na: perswazję, kłamstwo, aktorstwo, dowodzenie i inne czynności z zakresu charyzmy. Będę brać pod uwagę odegranie danej zdolności i statystykę postaci. - Jeśli chcecie przyjrzeć się czemuś w poście, należy wskazać obiekt („cały teren” też może być, ale nawet przy wysokim rzucie nie będziecie w stanie wykryć w nim szczegółów), a następnie rzucić kością na statystykę talentu dodając odpowiedni bonus za percepcję. - Jeśli chcecie przetestować swoją wiedzę z danego zakresu, należy wskazać, na co rzucacie. Możecie to zrobić w dowolnym momencie, ale raczej informacje, które możecie i powinniście wywnioskować, będę wam mówić w poście bez takiego testu wiedzy/sprawności/talentu albo samodzielnie wskazywać, że należy go wykonać. Takie rzuty są więc możliwe, ale najczęściej nie będą wcale potrzebne. Jeśli jednak czujecie, że chcecie sprawdzić się jeszcze bardziej — możecie to zrobić. - Przypominam, że post z rzutem nie może być edytowany. W najlepszym przypadku akcja zostanie uznana za nieważną. W razie potrzeby edycji (literówki, drobne błędy i inne takie), proszę o kontakt ze mną przed samodzielną edycją posta. - Jeśli atakujecie postać NPC, wykonujecie ryzykowne akcje jak np. rzucanie czarów na otoczenie, walenie młotem pneumatycznym w ścianę albo rzucanie podpalonego dynamitu, to surowo zabronione jest opisywanie rezultatu takiej sprawy. Nie znacie terenu, po którym się poruszacie, a ten bywa nieprzewidywalny. Jedną turę liczymy jako 2 akcje (chyba że zostanie powiedziane inaczej). Oznacza to, że możecie dodać dowolną ilość postów, ale we wszystkich wykonać maksymalnie 2 akcje. Jeśli pomiędzy akcjami będziecie potrzebować posta uzupełniającego, należy poinformować mnie o tym prywatnie. Takie posty są możliwe w każdej turze. Żeby rozgrywka była płynniejsza, sugeruję, żeby (o ile nie ma innej konieczności) o posty uzupełniające prosić, gdy wszyscy, którzy potrzebują posta uzupełniajacego, wykonają już swoje pierwsze akcje, ale jeśli będzie potrzeba, by takich postów w turze znalazło się więcej, to będzie to możliwe. W tym wątku NIE OBOWIĄZUJE zasada minimum 250 słów na posta. Posty mogą być krótsze i mogą być potem rozliczane w kalendarzu, osiągnięciach i innych podobnych rzeczach. Oczywiście i tak zachęcam was, by każdy post wyczerpywał temat. Tura za każdym razem będzie wynosić 48 godzin od mojego posta, chyba że zostanie powiedziane inaczej i tym razem właśnie jest powiedziane inaczej, bo teraz wynosi ona 72 godziny (więcej o tym na samym dole posta). Przekraczanie terminów będzie bardzo niemile widziane i najprawdopodobniej nie będę na was czekać. Na jedno spóźnienie przymknę oko, na dwa też, ale trzecie już na pewno zauważę. Przez spóźnienie rozumiem dodanie posta na godzinę po terminie. W przypadku, w którym nie jesteście w stanie odpisać w terminie, można dać mi znać na priv PRZED jego upływem, ale przez wzgląd na równoległe tury z Kowenem Nocy, bardzo możliwe, że będę niechętny do przedłużenia go. Miejcie to na uwadze. Będzie nam się milej, szybciej i bardziej dynamicznie grało, gdy nie będziecie zostawiać odpisów na ostatnią chwilę. Punkty doświadczenia będziemy liczyć na podstawie: podjętego ryzyka, zaangażowania w wątku, terminowości oraz pomysłowości. Punkty credo będziemy liczyć na podstawie zaangażowania w określony cel wątku i oddanie Lucyferowi. Teraz przejdziemy do kwestii fabularnych. Znaleźliście się w Billy Goat na podstawie wcześniej wysłanych do was listów z zaproszeniem. Pierwszy post może zostać napisany w tym miejscu, ale możecie też zaczynać w wyznaczonej lokacji: Mglista ścieżka. Możecie pojechać do domu po swój ekwipunek i spotkać się już na miejscu lub bezpośrednio jechać w stronę wyznaczonego miejsca. (przypominam postaciom bez środków transportu w ekwipunku, że korzystają z taxi, autobusu lub dobroci kolegi). Niezależnie od wszystkiego, gdy znajdziecie się na początku ścieżki w mapie od Gorsou, wybija godzina 18:30. Jeśli byliście w domu, należy uznać, że tyle właśnie zajęło wam załatwienie sprawunków. Jeśli pierwsze, co zrobicie, to podjechanie samochodem najbliżej jak się da, uznajcie, że był korek, wypadek, albo inna podobna sprawa. Możecie też dla realiów czasu zabłądzić na moment w lesie, ale potem znowu wkroczyć na dobre tory. Wasz następny post musi znaleźć się w dedykowanej lokacji do upływu terminu i kończyć się on powinien wejściem na ścieżkę i pójściem w jej głąb, zgodnie z mapą od Gorsou. Opiszcie w tym poście, jak wasze postacie dostały się na miejsce zbiórki i co robiły przed znalezieniem się w tym miejscu. Jeśli w tej turze chcecie wykonać dodatkowe akcje mechaniczne, które zrobilibyście w ciągu tej godziny od spotkania z Gorsou, aż do wejścia na ścieżkę, macie taką możliwość w ilościach nieograniczonych, ale musicie przy tym zachować logikę mijającego czasu i co najważniejsze - zdrowy rozsądek, ale należy w tym celu napisać posta w lokacji innej niż Mglista ścieżka i w adnotacji do właściwego posta w Mglista ścieżka dać do niego link Dodam, że nie macie czasu, żeby zajrzeć do biblioteki i przeszukać książki albo spotkać się z kolegą specjalistą od mitologii nordyckiej. Macie tę godzinę, by podjechać do domu po ekwipunek albo udać się do Cripple Rock, a nie szukać informacji, które dadzą wam przewagę nad zrozumieniem natury Freyra. Idziecie jedną grupą, ale w miarę podjętych przez was akcji, możecie zostać rozdzieleni/podzieleni, wbrew waszej woli i woli waszych postaci. Miejcie to na uwadzę. Jeżeli przebrnęliście przez wszystko, to gratuluję, możecie rozpoczynać rozgrywkę! Jeśli pojawiają się do czegoś wątpliwości, zapraszam na Discorda albo na pw na konto Blair. Jeśli w trakcie trwania wątku będziecie mieli jakiekolwiek pytania — śmiało piszcie, jestem do waszej dyspozycji. Czas na pojawienie się w lokacji to tym razem prawie 72h, czyli macie czas do czwartku (23.11) do 18:00. Powodzenia wszystkim i mam nadzieję, że wszyscy będziemy się dobrze bawić! |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Zbliżała się godzina zero. Godzina, w której wszyscy na nowo się spotkamy, lecz nie żeby obradować czy imprezować, ale aby ruszyć w ślepo po ścieżce, którą ułożył dla nas Pan. Nie wiem, czego mogę się po niej spodziewać. Z pewnością będzie kręta i okrutnie niebezpieczna. Niebezpieczeństwo to moja codzienność, niemniej teraz wiem, że wrogów mamy zbyt wiele, a zadanie przed nami postawione, w realnym odczuciu, jest niemal niemożliwe do zrealizowania. A jednak się tutaj zjawiliśmy. W piątkę. Spodziewałam się większego odzewu, ale nie każdy najwidoczniej ma odwagę, aby oddać siebie całego Panu i pójść za nim, na szali kładąc nawet własne życie. Tchórze. Jestem pewna, że przychodząc tutaj, dla każdego z nas ma plan. I nawet jeśli zginiemy, zginiemy za Niego. A kiedy spotkamy Go w Piekle, sowicie wynagrodzi nam starania świata doczesnego. Gorsou wydaje się w wyśmienitym humorze. Z jakiegoś powodu dodaje mi to odrobinę otuchy. Jego optymizm powinien zaważyć na naszych nastrojach – a więc możemy być pewni, że choć jest nas niewiele, jesteśmy w stanie zrobić niesamowicie dużo. Spoglądam raz jeszcze na zgromadzonych. Na Sebastiana, z którym tutaj przyjechałam. Na Padmore, na Marwooda i na Cabota. Mimowolnie krzywię się na jego widok (widocznie to odruch bezwarunkowy). Każdy z nas miał niesamowite atuty, które wzajemnie się uzupełniały. Chociaż razem z Sebastianem byliśmy gwardzistami, nasze umiejętności polegały na zupełnie innych polach walki. Padmore była niesamowita jeśli chodzi o magię natury. Marwood potrafił rozkminiać skomplikowane rzeczy, o których ja nie miałam pojęcia, więc nawet nie będę próbowała analizować, co siedzi w jego głowie. I w końcu Cabot. Nasza maskotka. Cabot miał psa, z tego co widzę. To musi wystarczyć. Pies przynajmniej nie wkurwiał. Podnoszę wzrok na Gorsou i nieco się krzywię, słysząc, do czego wykorzystał nasze starania. Tak, czytałam o tym w liście, ale miałam nadzieję, że te rzeczy przysłużą się do czynów, nie do badań. Równie dobrze mogłam dać szczątki Marwoodowi, na to samo by wyszło. Niepotrzebnie zaangażowałam w to całe Wilderness Mastery, żeby wyskrobać z tego mizerne nożyki, wytopić świece i inne, które mogły nam się przydać do rytuałów, czarów, czy przenikania przez magiczne wiązki. Odpowiadam milczeniem, bo nie chcę się teraz denerwować. Grunt, że się to na coś przydało. Ja muszę dalej robić swoje. Spoglądam tylko ze zdumieniem na Gorsou, który zamiast po ludzku podać mi dłoń, zaczął ją całować. Wyrwać się nie wypadało, więc odczekałam po prostu z miną śmiertelnego zażenowania, a potem zabrałam ją, gdy poszedł do Sebastiana. Spojrzałam na niego wymownie, a potem schowałam rękę za siebie, głównie po to, żeby wytrzeć ją o materiał spodni. Kretyński zwyczaj. Kiedy kończy się wiec rozdania nagród, zaczynam żałować, że Hudsona posłuchałam tak późno i dopiero wtedy, kiedy spotkałam na szlaku Faradyne’a. Z drugiej strony – gdybyśmy poszli tam we trójkę, mogłoby być to tragicznie niebezpieczne dla nas wszystkich. Po anomaliach, które tam zachodziły, zaczęłam łączyć kropki, że coś może być na rzeczy i… Kurwa, że też Hudson nie przyszedł. Muszę pamiętać, żeby powiedzieć im wszystkim, czego się dowiedziałam ten miesiąc temu. Gdy już będziemy na miejscu. Nie sądzę, że na to, co nas czeka, da się jakkolwiek przygotować. Od Gorsou odebrałam mapę i szybko ją rozłożyłam, podchodząc do stołu. Kiedy mówił, wzrokiem wędrowałam od zaznaczonego punktu do zaznaczonego punktu, analizując, jak mam naszą wycieczkę poprowadzić. Bo że ja zostałam jej przewodnikiem, nie mam żadnych wątpliwości, tym bardziej, że to ja znam teren najlepiej. Może niekoniecznie ten należący do Lanthierów, ale wiem, czego mniej więcej możemy się tam spodziewać. Jeśli nie posprzątali burdelu po wydarzeniach sprzed roku, dosłownie wszystkiego. Włącznie z niestabilnym terenem i bestiami, których nie udało się złapać. Fantastycznie. Palcem przejeżdżam po zaznaczonej ścieżce w stronę północną. Jeśli nic nam w głowie nie pomiesza, nie powinno być z tym trudności, przynajmniej aż do momentu, w którym dotrzemy do… punktów niewiadomych. Punktów, które mogą nas zatrzymać. Wtedy tak naprawdę musimy polegać na woli Lucyfera. Oby wysłuchał naszych modlitw. Gorsou skończył swoje przemówienie, a ja jeszcze nie pozbierałam mapy. Zrobię to za moment, bo teraz czuję, że jest czas na mnie. Nie wszyscy z nas łażą po lasach. Patrzę wymownie na Sebastiana i Cabota. Sebastian jest chociaż ubrany jak człowiek. — Idziemy w totalnie gówniane knieje, dlatego musimy się przygotować na absolutnie najgorsze warunki, takie jak błoto, wystające chaszcze, kleszcze, czy nawet pająki na twarzy. Mamy dwa samochody, więc sugeruję, żebyśmy podjechali do domów, zabrać na pewno wszystkie niezbędne rzeczy. Do lasu nie idziemy jak na plażę w Maywater, więc ubieramy długie spodnie – patrzę na Imani, bo z nas wszystkich to ona mogłaby wpaść na pomysł kiecki – wygodne, stabilne buty – patrzę wymownie na Cabota ubranego jak na pogrzeb własnej żony – ciepłą bluzkę i najlepiej kurtkę, dżinsową lub materiałową. Wszystko ubieramy tak, żeby nie krępowało Wam ruchów. Jeżeli Lanthierzy nie posprzątali po upadku Erosa, to musimy się przygotować na niestabilny grunt i, że może zaatakować nas jakaś bestia, więc weźcie broń ze sobą, kto potrafi jej używać, a jak nie, to zdrowy rozsądek i pentakl powinny wystarczyć. Najdalej samochodem możemy podjechać tutaj – mój palec spada na mapę, dokładniej na punkt niemal początku ścieżki wyznaczonej nam przez Gorsou – dalej musimy iść pieszo. Musimy być szybcy, ale skoro jest to teren, w którym zamknięty jest Surtr, musimy przygotować się na wszystkie magiczne anomalie. Więc oczy dookoła głowy i jesteśmy przygotowani na wszystko. – Mój palec spada po raz kolejny na mapę, gwałtowniej i mocniej, nim zabieram się za jej składanie i pakowanie sobie do kieszeni. – Proponuję, żeby Marwood pojechał z Padmore, oboje mieszkacie w Wallow, pozbieracie klamoty i jesteście już na miejscu. Verity, o ile wiem, jest już spakowany – spoglądam na Sebastiana, czekając, aż kiwnie mi głową, że na pewno tak jest. A potem spoglądam na Cabota i hamuję głębokie westchnięcie – więc pojadę z nim i weźmiemy Cabota z psem ze sobą. Do Cripple Rock nie jest daleko. Przyjedziemy tam pierwsi, zaparkujemy najgłębiej jak się da. – Szkoda tego ładnego samochodziku Sebastiana, ale sama własnego jeszcze nie mam, żeby się tam ładować terenówką. – Znajdziecie nas. Potem idziemy razem. Staramy się trzymać razem, jedno patrzy na drugiego, bo tylko wspólnie jesteśmy w stanie wykonać zadanie szybko i możliwie najlepiej. Jakieś pytania? – zerkam krótko. – Świetnie. Jedziemy na miejsce. Zabieram swoje rzeczy i zbliżam się do wyjścia, chyba że ktoś chce coś jeszcze powiedzieć. Wtedy zatrzymuję się w drzwiach i czekam na zakończenie. Dopiero potem wychodzę, wsiadając do samochodu Sebastiana. Na przednie siedzenie. kontynuacja wątku w lokalizacji Mglista Ścieżka |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Nadszedł ten dzień. Gdy Judith jeszcze śpi, a Sebastian patrzy na nią w milczeniu, nie mając serca przerywać tego spokoju, poświęca tę chwilę na krótkie rozmyślanie. Nie jest pewien, co zrobić. Myślał o rytuale, który wyciszy jego emocje lub choćby zamknie je na jakiś czas w przedmiocie. To wydaje się rozsądne i całkiem na miejscu, nawet jeśli nie potrafi sobie już wyobrazić takiej pustki w sercu, zupełnie jakby ta nigdy w nim nie gościła. Nie pamięta jak to jest, gdy człowieka nie przepełnia to specyficzne ciepło, a przecież żył tym życiem zupełnie niedawno. To uczucie jest potężne, być może zbyt ciężkie na jego barki. Ale nawykł już do tego ciężaru. To również jest dar od Lucyfera. Musi istnieć powód, dla którego Pan uznał, że to stosowny czas na to, co dzieje się między nim i Judith. Nie powinien tego odrzucać czy wyciszać. Być może to część planu Lucyfera, planu, zgodnie z którym Sebastian ma żyć, który ma akceptować i być za niego wdzięcznym. Nie odprawia rytuału, a Judith budzi tylko po to, by móc spędzić z nią jeszcze kilka upojnych chwil i jeszcze raz gorliwie się pożegnać. Na zaś. W razie czego. Choć przecież oboje starają się wierzyć, że przeżyją. Nim zdaje sobie z tego sprawę, są już u Billiego. Czas minął szybko, głównie na skrupulatnych, żwawych przygotowaniach. Sebastian już na spotkanie z Kowenem zabrał wszystko, co uznał za niezbędne lub potencjalnie potrzebne podczas wyprawy. Ubrał się także jak przystało na wyprawę na nieznany teren, a przede wszystkim taką, która obarczona jest nie tyle ryzykiem, co gwarancją walki. Czarne bojówki z pojemnymi kieszeniami siedzą mocno w wysokich, wiązanych butach o solidnych, antypoślizgowych podeszwach. Obcisły półgolf z oddychającego materiału kończy pod spodniami, a na niego zarzuca rozpinany pod szyją polar. Spodnie ściska gruby pas z kilkoma kaburami, by łatwo i szybko sięgnąć do broni. Nie zapomina oczywiście o poręcznym plecaku, do którego udaje mu się upchnąć linkę holowniczą (powinna być wytrzymalsza niż lina, nad którą zastanawiał się wcześniej, grzebiąc w schowku), latarkę i kilka innych potrzebnych rzeczy. Jak zawsze pozbywa się wszelkiej biżuterii, zostawia w domu także zegarek, by nie ograniczać swobody ruchów również nadgarstkom. Jest gotowy, a i tak ma wrażenie, że mógłby zrobić coś lepiej. Znajome uczucie i choć obecne zawsze przy dużych misjach, to zwykle błędne. Często okazuje się, że nawet najbardziej skrupulatne przygotowanie nie ma znaczenia i cokolwiek więcej by się nie zrobiło, już tak pozostanie. Rozumie ekscytację Gorsou, choć sam jest w stanie pełnego skupienia, a jego buzia wyraża powagę, która tak nieczęsto gości na niej w sytuacjach towarzyskich. Dziś wychodzi z niego żołnierz – są na misji ważniejszej od wszystkich innych, w jakich miał szansę uczestniczyć. Nie ma miejsca na żarty czy lekceważenie. Ekscytacja zaś czai się we wnętrzu i rozgaszcza tam, tłumiona przez czujność i powagę. Czuje wewnętrzną ulgę, gdy słyszy o Dexterze, choć nie pokazuje tego po sobie. Dostał rozgrzeszenie – potwierdzenie, że to co zrobił, było słuszne. A dusza Dextera z pewnością jest już w Piekle i raduje się, patrząc na to, w jaki etap wstępuje świat. Słucha uważnie i stara się spamiętać wszystko jak najlepiej. Czuje się dobrze, czuje się gotów i czuje, że ten dzień, niezależnie od tego czy go przeżyją, czy nie, będzie krokiem ku lepszemu jutru. Dla wszystkich czarowników. Dla Lucyfera. Judith zabiera głos zaraz po Gorsou, a Sebastian słucha tak samo jak reszta, nie czując potrzeby odbierać jej prymu. Carter jest oficerem i zasłużyła sobie na ten tytuł – wie, jak funkcjonować na niebezpiecznych misjach, jak utrzymać porządek i daje proste komunikaty. Ponadto najlepiej z nich wszystkich zna teren. A co ważniejsze, Sebastian zgadza się ze wszystkim, co ta mówi, dlatego ze skrzyżowanymi ramionami, w swobodnej postawie czeka, aż pouczy innych o najważniejszych kwestiach i nie dodając nic od siebie, kiwa jedynie głową na potwierdzenie. Plan jest prosty i nie wymaga żadnych modyfikacji. Wsiadają we trójkę (plus pies, trzeba będzie czyścić tapicerkę) do auta, a potem Verity bez protestu wysiada wraz z Carter. Kontynuacja posta w lokalizacji Mglista Ścieżka |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Więc nadszedł dzień sądu ostatecznego. Prawie. Nikt nie będzie dziś sądzony, ale wydarzenia, które miały się dokonać, mogły zmienić wszystko. Frank zjadł nieobfite śniadanie, czując niepotrzebny ścisk w żołądku. Potem drugie śniadanie, po drodze jedno jabłko, w myśl zasady, że są zdrowe. Zdrowe i tanie. Od samego poranka czuł się tak, jakby ktoś wygiął mu wnętrzności na drugą stronę, rozszarpał je, wepchnął z powrotem i nie chciał nawet słyszeć o dostarczeniu pacjentowi aspiryny. Czekał na ten moment dwa długie miesiące, świadom, że nieodwracalne musi się w końcu wydarzyć, a on — pokorny — będzie mieć szanse stawić temu czoła. Czy to wyróżnienie? Być może. Czy to strach? Na pewno. Marwood wiedział, że tak będzie, że im będą bliżej rozwiązania, tym będzie trudniej. Pani Padmore zjawiła się w posprzątanym samochodzie, chociaż rozmowa w drodze do Cripple Rock nie była pełna żartów i roztropnych opowiastek. Czy ona też czuła się podobnie? W końcu Billy Goat i Gorsou — w tym właśnie momencie, gdy zobaczył go na żywo, Frank poczuł się jakby lżejszy. Lżejszy, bo ich przywódca wyglądał na zdrowszego, bardziej zadowolonego i łagodniejszego. Krótki uścisk dłoni — jego była ciepła. Pomruki niecierpliwości nie wychodziły spod wąsów siewcy, w zamian za to zwyczajnie się uśmiechnął, nim Gorsou zaczął mówić. Cieszył się, że tak wiele udało się dokonać, że wszyscy zebrani tutaj dołożyli swoją cegłę do wspólnego sukcesu. Mogliby teraz chwycić się za ręce i odśpiewać Kumbaya, My Lord, a potem napić piwa, ale za nimi była dopiero połowa drogi, chociaż ta trwała długo. Mężczyzna spokojnie zdradzał kolejne części planu, a Marwood absolutnie skupiony przysłuchiwał się wszystkiemu, co mówił, by na wszelki wypadek niczego nie pominąć. W głowie pojawiały się setki pytań, ale darował sobie je wszystkie, świadom, że Gorsou powiedział zapewne wszystko, co wie. Resztę musieli odkryć sami. Spojrzał dokładnie na mapę i jej oznaczenia, kierunki świata. Nie miał jeszcze okazji być w tunelach. Raz przejeżdżał obok, chciał zajrzeć — nie było czasu. To przecież taki ciekawy element... Nie przepraszał za nieobecność Esther. Wszyscy świadomie przyszli dziś tu, wiedząc, że mogą już nie wrócić. Nie wspominał o tym przy kolacji, nie zmienił swojego zachowania i nie żegnał się z bliskimi, wierząc, że nawet jeśli droga będzie ciężka, tak cel uświęci środki. Tylko wyjeżdżając, jakby bardziej niechętnie puszczał dłoń Esther... Tylko patrzył jej w oczy dłużej. Miała zabrać Juniora i Emmę i pojechać na wycieczkę do New Hampshire. Tamtejsze hrabstwa są takie piękne wiosną. A potem. Potem odezwała się Carter. Frank przez dłuższy moment nie patrzył na nią, wzrok uniósł dopiero później, pewien, że zapamiętał szczegóły mapy. Nie zamierzał wchodzić jej w słowo, czy narzucać swoich racji. Kobieta wiedziała, co robi, znała też Cripple Rock i zgadzał się z decyzją Gorsou, że to ona najlepiej poradzi sobie z zawiłościami tego terenu. Kiwał więc głową w poważaniu, akceptując jej propozycje. — Latarki. Mam w samochodzie kilka latarek, potem wam dam. Jeśli magia zawiedzie, to zostaną, chociaż one — godzina była późna, niedługo miało zacząć się ściemniać. — Słyszałem o tunelach tyle, że przyjaciel Roche zaginął tam na bite dwa dni. To dziwne miejsce... — zegarek na nadgarstku mógł zupełnie zwariować. — Pomódlmy się jeszcze — zaproponował, patrząc na Astarotha. To on był kapłanem i on najlepiej wiedział, co w takiej sytuacji powiedzieć. Gdy nastał koniec tego krótkiego spotkania, zgodnie z umową zaprosił Imani znów do swojego auta, aby wrócić się do Wallow po najpotrzebniejsze rzeczy. Droga nie była długa, ale i tak pedał gazu wciskał mocno tam, gdzie było to możliwe, aż dojechali do spokojnej wsi. Krótka wizyta w domu Padmorów, następnie krótka w Gniazdku — Esther już nie było, na co zareagował nieprzyjemnym ściskiem gardła. Zostawił drzwi uchylone i pognał do warsztatu, zabrać kilka drobiazgów, a gdy wrócił, samochód znów ruszył do celu. Minęło może 5 minut, gdy w tylnego siedzenia rozległo się ciche postukiwanie. Ciche postukiwanie wkrótce zamieniło się w gdakanie. — Cholera jasna — spojrzał przez ramię, dostrzegając tam kurę. Tą rozpoznał po wyjątkowo charakterystycznej białej plamce na środku czoła. — Xander, co ty tu robisz? — oburzył się, świadom, że kura i tak go nie zrozumie. Pasażer na gapę nie był im do niczego potrzebny. przechodzę na mglistą ścieżkę |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
kwiecień 29, 1985 Stare auto wypuściło z siebie chmurę siwego dymu, obijając się o krzywizny dróg. Cripple Rock — miejsce, w którym spełniają się koszmary, stan ducha zakrawa na pomstę do Piekła, a ręce same drżą na myśl o zdarzeniach sprzed ledwie trzech dni. Nie wypatrywał przez okna rejonów, w których wypadli z tunelu, ani granicy białej mgły — niczego co mogłoby skojarzyć się z tamtym wrażeniem, że świat się skończył. Na szczęście Frank znów miał rację. Świat się nie skończył, za to on umarł gdzieś tam w podziemiu i niewiele zostało z człowieka. Kameralne spotkanie, ledwie parę osób. Billy Goat wyglądał inaczej od śmierci Gorsou. Frank nawet miał wrażenie, że budynek jakby się zapadł, ale przykre złudzenie było ledwie pokłosiem odejścia mężczyzny, którego cenił ponad wszystko. — Judy, Sebastian, jak się czujecie? — odezwał się szybko, gdy tylko dostrzegł dwójkę wchodzącą do pomieszczenia. Ich zażyłość zaczęła mieć sens dopiero niedawno, ale nie zamierzał w to wnikać. Marwood zresztą bardzo rzadko miał ochotę to robić, wystarczyły wyznania córek na temat pierwszych chłopaków, drugich zakochań i trzecich nienawiści za złamane serce. Przejdzie im — twierdził. Zawsze przechodziło, prędzej czy później zapominały. Nie poczuł już nieprzyjemnego ukłucia w żołądku na myśl o Winnifred, ledwie odpychając ją od siebie, jakby wcale nie chciał wiedzieć, czy wszystko jest w porządku. Słońce za oknem ledwie unosiło powieki, a on wpatrywał się w nie dłuższy moment, jakby próbował oślepnąć. — Myślałem nad… — zaczął, tak samo, jak zawsze. Znali się od lat. Byłby bardzo zdziwiony, gdy sądzili, że Marwood nie miał już planu i przemyśleń na ten temat. — Myślałem nad tym wszystkim. Gorsou zabronił nam się wycofać, ale nie mamy planu. Wybuch magiczny na taką skalę mógł wywołać niemierzalne konsekwencje dla całego świata. To cud, że jest tak spokojnie… Gdy Aradia otworzyła wrota, magia stopniowo wylewała się na Hellridge, więc — idąc jej śladem i prawami nauki — powinno jej być więcej. Istnieją molekuły, niedostrzegalne gołym okiem, które krążą teraz wokół nas i najpewniej są w drodze w głąb lądu i oceanu. Musimy spodziewać się zmian i musimy się na nie przygotować — stwierdził stanowczo. — Czuję się zatruty, każdy czar wywołuje ten dziwny posmak na języku, mrowienie w palcach. Znacie to uczucie, prawda? Zorganizujmy spotkanie. Będę błagał samego Lucyfera, by zaszczycił nas swoim głosem, ale Ojciec wysłucha dopiero wielu modlitw. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Wciąż nie czuję się najlepiej. Od ostatnich zdarzeń minęły niecałe trzy dni. W trakcie tych trzech dni zdążyłam porozmawiać z Sebastianem i dowiedzieć się w robocie, że z ręką w takim stanie nikt nie puści mnie w teren (coś Ty, kurwa, ze sobą zrobiła, Carter? wybrzmiewało na każdym kroku, aż mi się rzygać chciało od wysłuchiwania; jeszcze bardziej chciało się rzygać od wypełniania raportów za innych, skoro miałam za dużo czasu w biurze). Dałam zbadać się lekarzowi, który stwierdził, że w szpitalu nikt mi nie pomoże – trzeba sięgnąć po większy kaliber, a takowy mają najbliżej w sanatorium u Nostradamusów. Tam też będę jechała, pewnie. Jak tylko ogarnę wolne w pracy i rodzinny burdel. Ten się tylko pogłębia, odkąd Wesley Carter nie wrócił do domu z nocnego polowania. Przeczesaliśmy las – nic. Wpadł jak kamień w wodę, ale jak spytałam ciotki Berthy, kiedy wyszedł, podała mi przybliżoną godzinę, w której otwieraliśmy Wrota Piekieł. Potem nastąpił wybuch i dziwne wyładowania. Po tym nie mogę mieć wielkich nadziei, że jeszcze wróci. I nie mogę też o tym nikomu powiedzieć. Wszyscy myślą, że byłam w pracy i wróciłam w takim stanie z misji. Niechętnie zwlekam się z łóżka wcześnie rano, żeby dotrzeć do Billy Goat. Nie chodzi o to, że nie chcę się spotkać. Ale trochę o to chodzi. Nie lubię, gdy ludzie patrzą na mnie jak na ofiarę. Gdy pokazuję się słaba. Nawet jeśli Sebastian nigdy tego nie powie, a Frank wykrzykuje cos innego, ale bądźmy szczerzy, tamtej nocy go po prostu pojebało. Może do dzisiejszego dnia wydobrzał. Może odbiło mu tylko na moment. Mi na pewno odbiło, tylko w drugą stronę. Billy Goat jest puste bez Gorsou. Jego brak wyczuwam w każdym kącie. Przyzwyczaiłam się już do jego stałego towarzystwa, to miejsce kojarzyło mi się nierozłącznie z nim. Teraz go nie było. Nie było Gorsou. Co będzie teraz? Zasiadam za stołem, struta i z miną dość nietęgą. Kładę na blacie łokcie i opieram na nim część ciężaru swojego ciała. Ręka wciąż jest drastycznie sina i nadal czuję w niej mrowienie. Już wiem, że muszę pojechać z nią coś zrobić. Nie teraz. Jesteśmy tu tylko ja, Frank i Sebastian. Na ostatnim spotkaniu było tyle ludzi – gdzie podziali się ci wszyscy wyznawcy Lucyfera? Milczę, słuchając tego, co mówi Frank. Wydaje się to logiczne. Zrobiliśmy to samo, co Aradia – Aradia poświęciła swoje życie, by choćby uchylić Wrota Piekieł. My zrobiliśmy to samo, a więc magii na ziemi będzie więcej. Może tego jeszcze nie widzimy, ale wiem, że tak będzie. — Skąd mamy wiedzieć, co zrobić teraz? – Może nie potrafię trzeźwo myśleć. Może Gorsou zostawił nam wskazówki, a ja ich nie skojarzyłam. – Ojciec odzywa się wtedy, kiedy uznaje to za stosowne. – Przy chrzcie, na przykład. A potem, po wielu latach, w Maywater. Nie mam wątpliwości, że to był on. – Zostaliśmy sami z zadaniem, na którego realizację nie mamy żadnego planu ani żadnych środków. Wiemy tylko, że magii będzie więcej. I że nie mamy jak dotrzeć do Ojca. Gorsou był naszym pośrednikiem. Był głosem Lucyfera w naszym Kowenie. Teraz – jesteśmy jak dzieci błądzące we mgle. Po ostatnich zdarzeniach sceptycyzm wzrósł we mnie dramatycznie, ale ciężko jest nie wątpić, kiedy umiera się wielokrotnie jednego dnia. Rzut na efekty poeventowe: 3, jesteśmy bezpieczni Ostatnio zmieniony przez Judith Carter dnia Sob Kwi 13, 2024 6:44 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Frank wygląda lepiej, Judith również powoli wraca do siebie. Wszyscy są w stanie w miarę trzeźwo myśleć, nawet jeśli na ich twarzach i sylwetkach wyraźnie odbija się piętno ostatnich dni. Każdemu dochodzi zmartwień, każdy niesie na barkach zbyt duży ciężar. Mało tego, w miejscu, w którym jeszcze niedawno siedzieli przy obleganym z każdej strony stole, teraz jest ich tylko trójka. I nie ma Gorsou. Trójka seniorów dźwigająca losy świata. Nawet zabawne. Szkoda, że nikomu nie jest do śmiechu. — Żywi. Ty też wyglądasz lepiej — zauważa w odpowiedzi na pytanie Franka o samopoczucie zebranych, a temat szybko schodzi na konkrety. Towarzystwo może i stare, ale właśnie temu — doświadczeniu idącemu za wiekiem — najpewniej zawdzięczają to, jak łatwo im się porozumieć. Wiedzą, po co tutaj są i o ile dość między nimi miejsca na uprzejmości i wzajemną troskę, tak najważniejsze szybko wysuwa się na przód. Słucha uważnie tego, co ma do powiedzenia Frank i tak samo daje się wypowiedzieć Judith, nim sam zabiera głos po chwili na przetrawienie słów, które zdążyły paść. Widać po nim wyraźnie zmęczenie i troski ostatnich dni, ale te paradoksalnie podkreślają jeszcze bardziej całą pewność, która emanuje z jego postawy i oczu. Cokolwiek działo się w jego głowie przez ostatnie dni, najwidoczniej doszedł do wniosków, które pozwoliły mu wykrzesać z siebie nowe siły i pokłady wiary. Nie wygląda, jakby wątpił w to, że sobie poradzą i jakby stanęli w martwym punkcie. Wygląda, jakby miał plan. I nawet jeśli nie ma, nastawienie to już przecież połowa sukcesu. — Nie zostaliśmy sami — odpowiada stanowczo na słowa Judith, zerkając po obecnych opanowanym wzrokiem. — Ojciec jest z nami w każdej chwili i kiedy uzna za stosowne, skontaktuje się z nami. Najwidoczniej to jeszcze nie pora. Bierze głębszy wdech, wyciągając papierosa. — Po kolei. Zacznijmy od tego, co już wiemy. Podsumujmy sobie wszystko i potem zaczniemy myśleć, co dalej — proponuje przytomnie, zaciągnąwszy się jakby dla pokrzepienia. — Jeździec został uwolniony, to oznacza, że lada chwila odczujemy tego skutki. Na razie nie wiemy, czego się spodziewać. Dlatego proponuję zacząć od tego, o czym możemy powiedzieć więcej — wyznawcy Lilith. Gorsou zbagatelizował tę grupę, ale to był błąd. Robi krótką przerwę na zaczerpnięcie oddechu. Zwykle nie mówi tak wiele. Marny z niego mówca, dużo lepiej sprawdza się w działaniu. Tu jednak chodzi o sprawy zbyt wielkiej wagi, by pozwolić sobie na milczenie. — Zbierzmy informacje o przeciwnikach. Każdy z nas kogoś rozpoznał. Blair Scully, głośna gówniara specjalizująca się w magii iluzji. Dwa razy sięgnęła po pomoc demona, ale nie sądzę, by sama je zaklęła — jej magia iluzji była na bardzo wysokim poziomie, nie wyobrażam sobie, by do tego mogła specjalizować się w zaklinaniu, ale nie można tego również wykluczyć. Była zamieszana w śmierć Abernathy’ego, więc gwardia ma ją na oku. Penelope, jej nie trzeba przedstawiać. Przykre zaskoczenie, tyle lat na karku i… — kręci krótko głową, odpychając od siebie cały niesmak, który mógłby nakłonić go do zboczenia z tematu. — Jedna z nich, ta ciemna, wołali do niej Lila. Spróbuję ją sprawdzić. I… Lyra Vandenberg. — Coś w Sebastianie zmienia się, gdy o niej mówi. Wkrada się pewna niepewność, cień wahania. Jakby nie wiedział, od której strony ugryźć ten temat. — Aktorka, podejrzewana o śmierć narzeczonego. Nie jestem pewien, w czym się specjalizuje. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Dobrze widzieć ich żywych, bo o zdrowiu już dawno mogli zapomnieć. Doświadczenie to jedno, a lata to drugie, ale to, co przeżyli ledwie parę dni temu (czy ktoś pamięta ile? Ten czas leci tak szybko, gdy zamykam, oczy widzę, jak jego dusza odchodzi do Piekła, widzę, jak brama się otwiera, jak wciąga mnie do środka, jak jestem szczęśliwy), uszkodziło ich ciała znacznie bardziej niż jakikolwiek bimber (pity po pierwszym pędzeniu), jakakolwiek potyczka (choćby i ta z przyjaciółmi), czy jakiekolwiek rytuały. To było coś więcej — coś, czego nie dało się zapomnieć, coś, o czym musieli milczeć, coś, z czym już dawno temu zdążyli się pogodzić. Ot tak, każdy z nich, razem z Imani, razem z Astarothem (świeć Lucyferze nad jego duszą), stracił w tunelu cząstkę zdrowego rozsądku, w zamian za to odbierając coś znacznie cenniejszego — obietnicę. — Sebastian ma rację. Nie jesteśmy i nigdy nie byliśmy sami — pokiwał głową tuż po słowach druha, patrząc na Judith. Nie była kobietą, która łatwo się poddawała, ale ze wszystkich nich oberwała prawdopodobnie najmocniej. Już raz jej to powiedział i powtórzyłby każdy kolejny: była silna. To dlatego tak ją bolało. — Gdy Aradia otworzyła Piekło po raz pierwszy, Lucyfer zjawiał się na Ziemi, przynajmniej tak mówi Księga i historia. Doradzał, obradował, pokazywał ścieżkę i uczył. To było na początku i wtedy też było nas niewielu. Nie było wtedy Gorsou, nie było nawet Arcykapłanów. Wyznaczał całej naszej rasie ścieżkę sam. Każde z nas już kiedyś go spotkało, nawet jeśli był jedynie w naszych głowach. Musimy się modlić. Jeśli będziemy go o to prosić, to wskaże nam drogę. — był tego pewien. Bardziej niż pewien. Dałby połamać sobie palce, nogi, wyrwać gałki oczne, spalić na stosie, złożyć w ofierze wszystkie swoje książki i każde z dzieci, bo wiedział, że to prawda. Sebastian natychmiast przeszedł do tej drugiej grupy — znów miał rację. Gorsou niepotrzebnie ich zbagatelizował. Byli niebezpieczni, nawet jeśli grupa, która stanęła naprzeciwko Franka, zdołała ugiąć się pod ich czarami. Byli zdeterminowani i gotowi walczyć. To wystarczyło, by uznać ich za godnych przeciwników. — Nie chce mi się wierzyć, że Penelope mogłaby do nich przystać z własnej woli. Przecież to dojrzała i rozsądna kobieta. Musieliśmy z Judith i Astarothem — nieprzyjemne przełknięcie śliny pojawiło się na myśl o tym młodym człowieku. Żadne z nich nie miało pojęcia, gdzie jest jego ciało. Każde wiedziało, że dusza jest już u swojego Pana. — wyłączyć ją z walki, jeśli miało nam się udać. To potężna czarownica. Będę chciał z nią porozmawiać. Wierzę, że uda mi się przemówić jej do rozsądku i poproszę też o to Esther. Przyjaźnią się przecież od tylu lat… — da jej jedną szansę. Potem przekreśli na wieczność. — Blair Scully…? Czekaj… Czekaj, pamiętam ją. Ze szkółki. Była naprawdę dobra w teorii magii, jedna z moich najlepszych uczennic. Jej matka wiele lat temu uczyła magii iluzji, dobre 25 albo i 30. To by wyjaśniało, po kim ma talent — wyjawił część swojej znajomości z tą dziewuchą. W tym gronie musieli być ze sobą szczerzy, nie miał więc zamiaru niczego ukrywać. — Ten chłopak. Nie dosłyszałem jego imienia, ale wyglądał, jakby wyrwali go z Sonk Road i zawieźli na bijatykę — on padł pierwszy. Niewiele mogłem wywnioskować z jego czarów, bo niewiele ich rzucił — jeśli miałby być ze sobą szczery, to nie pamiętał czy chociaż jeden. — Ta Lila i ten mężczyzna, ten brodaty? Nie znam ich. Może jakbym zobaczył zdjęcia z dzieciństwa, ze szkółki, to wtedy… Ale teraz? Za to Lyra — uśmiechnął się pod wąsem, sięgając do kieszeni. — Przyznaję, potrafiła mnie zagadać. Penelope… Przez szacunek do niej, nie zrobiłem jej krzywdy, prosiła mnie o to... Judith, gdy poszłaś do Sebastiana i Imani z Astarothem, związałem ją jednym czarem, próbowała za wami biec. Potem chciałem przemówić jej do rozsądku, ale strasznie się szarpała. Zabrałem jej w końcu pentakl, ale- — zawahał się — wiedziałem, że nie poradzi sobie w lesie bez niego. Dałem jej mój kompas i puściłem wolno, nim zaczęliśmy rytuał. Mam za to coś — otworzył dłoń, w której spoczywał mały woreczek, a w nim spinacz. A na nim — owinięte dwa włosy. — To jej włosy, zebrałem z jej ramienia, jestem pewien, że nawet nie zauważyła. Na wszelki wypadek — było tyle czarów, które mogły zostać rzucone przez sam fakt posiadania ich, tyle rytuałów, tyle możliwości. Na wszelki wypadek. Woreczek schował znów do kieszeni. — Ale nic co o nich wiemy, nie sprawi, że zrozumiemy ich motywację. Nie mieli najmniejszego powodu się tam znaleźć, a jednak się znaleźli. Tamta kobieta — Zuge? Kazała im zabrać miecz i zadziałali jakby byli gotowi dla niego umrzeć. Przynajmniej przez jakiś czas, zanim się nie poddali. Myślałem nad tym. Na początku, że może to jakaś szajka złodziei, ale Penelope Bloodworth? Złodziejka?! No w to na pewno nie uwierzę. Dopiero wtedy, gdy z ciała tamtej martwej kobiety wyszła… Na Lucyfera, jestem pewien, że to była Lilith. To muszą… To muszą być jej fanatyczni wyznawcy. Zakończył myśl, tak samo, jak ją zaczął — bez puenty. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Czy oni mnie w ogóle słuchają? Przecież nie mówię, że Ojciec nas, kurwa, opuścił. Mówię, że jesteśmy sami – bo jesteśmy. Nasze dupy są gołe i nikt mi nie wmówi, że król nie jest, kurwa, nagi, kiedy kutasem świeci przed wszystkimi zebranymi. Nie. Lucyfer nas nie zostawił. Ale również nie ma Go wśród nas. Jest nieosiągalny, a jedyną niezawodną drogą był Gorsou. Teraz go nie ma. Jesteśmy sami – i sami musimy myśleć, jak to wszystko ogarnąć. Nikt nas za rączkę nie poprowadzi. A chciałabym zauważyć, że jesteśmy tu tylko we trójkę. Astaroth padł, nie będę nad nim płakać, Imani pewnie została w domu. A więc tak – jesteśmy sami. Dopóki nie znajdziemy sposobu, aby Ojciec nas usłyszał, jesteśmy sami. Daruję sobie jednak tą gadkę. To, co mówi Frank, mogłoby być pocieszające, gdyby nie fakt, że to było za pierwszym razem. Wtedy nie było na świecie magii – ktoś musiał zejść i nauczyć nas wszystkiego. Gdyby sytuacja się powtórzyła, nie narzekałabym, ale czy ma szansę się powtórzyć? Odpycham się tylko od blatu i zapadam w szerokim krześle, krzyżując ramiona pod biustem. Nie, nie jestem obrażona. Nie mam po prostu zamiaru przepychać się słownie z dwoma facetami. Nikt mnie nie słucha, a potem wychodzi na moje. Jak na przykład z gówniarzami, których Gorsou zlekceważył. Nigdy nie należy lekceważyć przeciwnika. Nigdy. Imiona padają. Mamy wiele danych. Penelope Bloodwroth, Blair Scully okazała się tą psychopatką od iluzji, a słowa Sebastiana powodują u mnie uniesienie brwi, bo pierwsze słyszę, aby Gwardia miała ją na oku – może inny oddział, nie wiem. Lila. To dużo danych. I Lyra Vandenberg. Coś w głosie Sebastiana dotyka tej samej struny, którą szarpnął kilka dni temu w tunelu. Nie powinnam się tak zachowywać, nie powinnam w niego wątpić, a mimo wszystko wargi zaciskają się samoistnie, a palce dłoni (głównie tej zdrowej) zaciskają na ramionach. Nie mam chęci o niej słyszeć. To, jak ją traktował… Wciąż nie potrafię zrozumieć, dlaczego. — To Lanthier – wtrącam, gdy Frank gada coś o brodatym mężczyźnie. – Ronan Lanthier, zajmuje się barghestami w rezerwacie. Oddałeś już jego pentakl? – spojrzenie wbijam w Sebastiana z wystarczającą złością, żeby się domyślić, że pomysł mi się w chuj nie podobał. Zabiorę pentakl typowi, żeby się umówić z Lyrą Vandenberg. Po jakiego chuja? — Gorsou powiedział, że to była Lilith. – Zwracał się wtedy do mnie, a ja teraz przenoszę niezadowolony wzrok na Franka. Niezadowolenie nie jest wymierzone w niego, ale dostaje mu się nim rykoszetem. Trudno. – Nie widziałabym niczego złego w wyznawcach Matki, gdyby po pierwsze, nie wywyższali jej nad Lucyfera, a po drugie, gdyby Lilith nie spiskowała przeciw Ojcu. Po co? Dlaczego? – Jak można zrobić coś tak głupiego?, zostawiam to pytanie dla siebie. – Co chce osiągnąć. I najważniejsze. Jak bardzo mamy przez to przesrane? Gorsou był blady jak ściana, kiedy ją zobaczył. Odpowiedź mogła więc być tylko jedna. Bardzo. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Frank powtarza, że muszą się modlić, a Sebastian kiwa oszczędnie głową w zgodzie. Muszą się modlić, a pan go wysłucha. Muszą spotkać się z resztą, z każdym, kto odpowie na wezwanie, każdym, kto jest wierny Lucyferowi i pali się do działania w jego sprawie. Potrzebują wielu modlitw i wielu rąk, którymi można coś zdziałać. Jest przed nimi ogrom pracy, a przy tym dojdzie więcej w czasie, gdy będą dowiadywać się nowych rzeczy. Trwa apokalipsa, a to oznacza, że najwcześniej odpoczną już w Piekle. Uważnie notuje w głowie wszelkie informacje wypowiadane przez Franka, gdy zaś ten wyciąga włosy Lyry, Sebastian lekko, ledwie zauważalnie spina ciało w niemym przypływie niepokoju. To powinna być dobra informacja, a jednak gdy Frank chowa woreczek, czujne oczy odprowadzają go swoim chłodnym spojrzeniem, jakby za wszelką cenę chciały zapamiętać każdy szczegół — jak wygląda i gdzie został schowany. To instynkt. Myśl o tym, że jego córce miałaby stać się krzywda, przed którą nawet nie dostanie szansy się obronić, przyprawia o dyskomfort. Będzie musiał… Będzie musiał poruszyć ten temat. Temat Lyry. Wie to, gdy wszystko w nim protestuje przeciwko niewypowiedzianej groźbie Franka i gdy Judith zaczyna powoli palić się od nerwów, gdy niby to od niechcenia rzuca swoim pytaniem o pentakl Lanthiera. Frank wspomina o motywacji drugiej grupy, co przypomina Sebastianowi o jednym, relatywnie istotnym fakcie. Istotnym, gdy prefekci jeszcze żyli. Czy ma on znaczenie teraz? — Zuge, ta kobieta, która przewodziła drugiej grupie, była żoną Gorsou. Tym bardziej nie rozumiem, jak mogła tak mocno oddalić się od Lucyfera. Do tego Lilith… — mruczy ostatnie słowa trochę pod nosem, oddając się zamyśleniu, gdy zaciąga się papierosem. Wspomnienia grają pod powiekami jak żywe. Pytanie Judith na moment odrywa go od kwestii tego, co chciał powiedzieć w sprawie Lilith. — Nie, mam nadzieję zobaczyć się z Lyrą Vandenberg dzisiaj, jeśli tylko zdecyduje się przyjść — odpowiada powoli, a jego spojrzenie z ponurą miną błądzi po spalającej się strukturze papierosa, aż w końcu unosi oczy na Judith i na Franka. Waha się tylko moment, nim podejmuje temat. — Te włosy, które masz, Frank, nie używaj ich proszę. Chcę porozmawiać z tą dziewczyną przed podjęciem jakichkolwiek radykalnych kroków. Wierzę, że… — W co wierzy? Czy naprawdę wierzy? — Wierzę, że mogę na nią wpłynąć. Ale potrzebuję czasu i… Wzdycha, nim kończy już pewniejszym, lekko nabiegłym irytacją głosem. — Będę wiedział więcej po dzisiejszym spotkaniu, jeśli dojdzie do skutku. Chcę, żeby to wybrzmiało i na ten moment proszę was o szczodry kredyt zaufania — nie chcę, żeby cokolwiek się jej stało. — Gasi papierosa i ubiegając jakiekolwiek odpowiedzi, wraca do bardziej naglącego tematu. — Lilith. — Odkasłuje krótko, zbierając skupienie wokół tego imienia. — Z początku sądziłem, że ktoś tych ludzi omamił, przedstawił im fałszywe wizje, nauki, może obietnice. Ale Lilith naprawdę zeszła na Ziemię i zabrała ze sobą ich wszystkich. To znaczy, że ośmieliła się zdradzić Lucyfera, działać przeciwko jego woli. Być może… Nie — powstrzymuje się przed powiedzeniem tego, co cisnęło mu się na język i przywołuje się do porządku. — Domysły tylko wprowadzą zamęt. Wiemy, że Lilith przewodzi tamtej grupie i że jest na Ziemi. Znamy tożsamość wszystkich, prócz dwóch osób, które były tam wtedy obecne. Drugi jeździec został uwolniony, wrota piekieł otworzyły się szerzej — wymienia, marszcząc brwi na kotłujące się w głowie myśli. — Miecz Surtra umożliwił nam otwarcie wrót, a oni byli skłonni oddać życie za to, by nam go odebrać. Nie wiemy jednak, czy znają nasz cel, więc za wcześnie na wyciąganie wniosków. — Rozmasowuje krótkim ruchem grzbiet nosa. — Wtedy… Na polu bitwy… Usłyszałem w głowie głos Lucyfera. Mówił, żebyśmy zostawili przeciwników i skupili się na mieczu. To znaczy, że był tam z nami. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Odprowadził Judith wzrokiem do krzesła, jakby na krótki moment próbując się upewnić, że usiądzie w nim bezpiecznie — że nic nie zmieni się w stanie jej zdrowia. Jeszcze 4 miesiące temu potrafił uznawać ją za furiatkę, zgadzając się z własnym teściem (co nie przychodziło często), że Carterzy to złośliwe mendy. 4 miesiące, które zmieniły wszystko. Musieli podjąć zbyt wiele decyzji, zbyt często zapominać o sobie samych, na priorytecie i piedestale stawiając Lucyfera. Robili to od zawsze — Frank mógłby przysięgać przed obliczem wszystkich bóstw tego świata, że każdy z obecnych tutaj nie zawahałby się oddać własnego życia, aby wykonać plan Ojca. Tylko dlaczego to tak bardzo bolało? — Lanthier? — ojciec Esther był ich zagorzałym fanem. Pani Marwood zresztą też nie szczędziła dobrego słowa. — Kolejny raz się zawiodłem. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie… Znali już wiele imion, tajemnicą pozostawało jedno, ale nie mogło to przysłaniać reszty informacji. Skoro Sebastian zabrał jego pentakl, zamierzał spotkać się z tą Lyrą, to może nie wszystko było stracone? Kiwnął głową na prośbę Sebastiana. Nie miał zamiaru wykorzystywać tej drobnej przewagi, dopóki nie będzie to konieczne. Może byli w stanie porozmawiać z nimi wszystkimi, wytłumaczyć jak bardzo się mylą i w jak wielkim błędzie są. Oni i Lilith. Trudno było pojmować błąd Lilith, była wszak Matką, żadna z obecnych osób nigdy by temu nie zaprzeczyła, odnosząc się z szacunkiem do stworzenia Lucyfera. Nie przez wzgląd na nią — przez niego. Prawda nie kole w oczy, bo Ojciec jest jeden i jest nim ich Pan. — Gorsou nigdy nie ściągał obrączki. Nie słyszałem, żeby zaatakował ją chociaż raz. Cały czas się bronił… — ale Gorsou już nie ma. Jeszcze odczują tę stratę. Już ją odczuwali, już była namacalna, gdy Billy Goat pozbawione swojego właściciela o lasce, zawsze gotowego doradzić. Był mądrzejszy od nich wszystkich. — Wszyscy tutaj dobrze wiemy, że jeśli Lilith sprzeciwiła się Lucyferowi, to nie wyjdzie z tego żywo — czujnym wzrokiem zbadał Sebastiana i Judith. — Jeśli Lilith była gotowa przeszkodzić Lucyferowi w jego planie, to możemy się spodziewać, że albo Piekło zostało podzielone, albo, co jest dla mnie znacznie bardziej prawdopodobnym scenariuszem, Lilith uciekła albo została wygnana — dziwna kobieca forma, dziwna siła i ta fala, która uderzyła we wszystkich, gdy Matka zabrała swoich wyznawców daleko od Piekła. Nie chciał nawet wspominać, czego Lucyfer mógłby dokonać, aby ją ukarać — a kara powinna być dotkliwa. Wszystko to jednak domysły, nie mogli spodziewać się rozwiązania, tak długo, jak długo nie przekaże im go sam Ojciec. Modlitwy, jego głos słyszalny w głowie… Frank na moment spojrzał na Verity’ego ze skupieniem, sam odpalając papierosa. Od trzech dni nie mógł przestać sięgać po tę używkę, której dawno pozbył się ze swojego życia. Teraz odpalony pet wypuścił w górę ciężki dym. Tani tytoń miał swój własny specyficzny zapach, jakby ktoś wymieszał go z benzyną. — I to jeszcze raz dowodzi, że musimy skupić się na kontynuowaniu rytuału. Jeźdźcy będą się pojawiać. Pamiętacie co mówił Gorsou 2 miesiące temu? Eros, potem Surtr. Nie wiemy, kto będzie trzeci. A gdy otworzył pieczęć trzecią, usłyszałem trzecie Zwierzę mówiące: Przyjdź! I ujrzałem: a oto czarny koń, a siedzący na nim miał w ręce wagę. I usłyszałem jakby głos w pośrodku czterech Zwierząt, mówiący: Kwarta pszenicy za denara i trzy kwarty jęczmienia za denara, a nie krzywdź oliwy i wina! — wyrył na pamięć fragment Apokalipsy. — Nawet nie wiem, co to znaczy. Przydałby się Rousseau do interpretacji filozoficznych. W każdym razie. Gdy Eros spadł na Ziemię, w Cripple Rock było trzęsienie ziemi — otwarto tunele. Gdy wykorzystaliśmy miecz Surtra — wybuchy magiczne. To ma ze sobą związek, to już wiemy. Cokolwiek posiada trzeci jeździec — musimy to znaleźć i przekonać go do siebie. Potrzebujemy wsparcia Kościoła — wydał wyrok. — Arcykapłanów, nawet samego Kardynała. Potrzebujemy mieć po swojej stronie polityków, kapłanów, Krąg, Tajne Komplety, wszystkich, którzy cokolwiek znaczą i potrafią. Jeśli Jeździec zobaczy, że Lilith jest sama, przystanie do Lucyfera, a my będziemy w stanie kontynuować. Za chwile wybory. Dobrze wiemy, ile znaczy Hellridge na mapie świata. Może to jakiś znak? Czy nie oczywisty? Wierzył w znaki, bo te wysyłane były mu przez Najwyższego. Tak sądził. Sądził też, że nie umrze. Że spełnią się wszystkie piękne marzenia, piękne plany. Teraz? Teraz jak te stare wróble, które nie boją się stracha, siedzieli w smutnym i samotnym Billy Goat. Posiwiałe skronie to nie słabość, to mądrość. Jeszcze w zielone gramy. Jeszcze nie umieramy. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Widzę, jak Sebastian obserwuje, gdy Frank chowa te kłaki i mam ochotę wyjść. On obserwuje woreczek, ja obserwuję jego, sprawa jest wystarczająco wymowna, na szczęście Marwood miał już okazję się domyśleć, dlaczego zachowujemy się tak, jak się zachowujemy. Dzisiaj. Wspaniała nowina. Prycham głucho, wzrok wbijając w narożnik przy suficie na te płonne nadzieje, że może uda się przemówić do rozsądku. Czas na rozmowy minął jeszcze zanim się dowiedzieliśmy, że w ogóle był. Byli gotowi zabić za ten pieprzony miecz, i w imię swojej Matki. Z takimi ludźmi nie ma pola dyskusji. Jedyne, co możemy zrobić, to trzymać ich na dystans i dbać o to, żeby faktycznie zagrożeniem poważnym nigdy się nie stali. To mogłoby się udać, gdyby na ziemię nie zeszła Lilith. Dziwi mnie za to nagły zawód Marwooda. Nie wiem, czego się spodziewał po Lanthierach – ja niczego dobrego. Nawet jeśli ten konkretny ładnie odpisał i nawet podziękował, że zamiast odstrzelić biegającego na wolności barghesta, po prostu odesłałam go do Rezerwatu. Może powinnam jednak była strzelić mu w łeb, jak chciał zrobić Sebastian. — Nie znamy tożsamości wszystkich – wchodzę w słowo Sebastianowi, wciąż z ramionami skrzyżowanymi pod biustem i miną naburmuszoną. Patrzę na niego ledwie kątem oka. – Znamy tożsamość prawie wszystkich, którzy byli tam tego dnia. Ale to nie byli wszyscy. Byłeś ze mną przy Erosie, widziałeś ich twarze. Jeden z nich, pieprzony szczeniak, rozpoznał mnie w pubie w Deadberry. Dobrze, że już gryzie piach. Sebastian go zabił i na nic mi płakać po nim. Szczebiotał tak, że było to niemal pojebane. Pieprzył coś o białych maskach czy czymś jeszcze, chciał mnie wyciągnąć – na co? Na spacer? Nieważne. Nie żałuję, że nie poszłam. Chuj wie, co by się ze mną stało. Temat Gorsou również mnie zastanawia. To prawda, nosił obrączkę. Dotąd nie zwróciłam na to uwagi, ale to również prawda – bronił się przed tą kobietą, a zabił ją przypadkiem, zaklęciem, które miało chronić. Nie chciał jej atakować – ona za to chciała go zabić. Dlaczego? Nie dowiemy się. Ale- — Ci ludzie wiedzieli, że ta Zuge jest żoną Gorsou – przypominam sobie wrzask opętanej kobiety, pieprzącej o tym, że ją zabił i jeszcze inne głupoty, jakby człowiek z martwym małżonkiem na rękach miał jeszcze ochotę wysłuchiwać rozhisteryzowanych gówniar. Coś o tym wiem. Mimo wszystko. – Ale nam o niej nie powiedział. Musiał wiedzieć, co robi jego żona. Wstydził się? – Jakie to ma znaczenie, Judith? Teraz absolutnie już żadnego nie ma. – Ale pomimo wszystko ją kochał. Wszystko na to wskazuje. Nie atakował jej. Wyglądał na pogrążonego w żałobie. Nie mógł się pozbierać i pogodzić z myślą o odejściu tej kobiety. Niewiele wiem o miłości, ale przypuszczam, że tak może wyglądać. To nie ma już najmniejszego znaczenia. Oboje byli w Piekle – ciekawe jedyne, czy Zuge została powitana przez Ojca z odpowiednimi honorami. — Cokolwiek Ojciec jej zrobi, będzie zasłużone – stwierdzam bez cienia przejęcia. Stworzył ją, uczynił jedną z najważniejszych figur w Piekle, Matką Demonów, Matką Aradii. Co ona zrobiła? Jak mogła myśleć, że… co właściwie myślała? – Jaki jest właściwie jej cel? Chce zająć miejsce Ojca w Piekle? To byłoby niedorzeczne. Nie wiem, jak mogłaby aż tak bardzo ująć się pychą i dumą, aby sądzić, że to w ogóle w jakikolwiek sposób jest możliwe. Czego więc chce? Nikt nam nie odpowie, jeśli sami nie spytamy. Nie wiem, czy obecnie będzie to takie proste. Przechodzimy do etapu Apokalipsy, która jest mimo wszystko nagląca. Mogliśmy poznać już dwóch jeźdźców. Przed nami jeszcze dwóch. Trzeba odnaleźć trzeciego i przekonać go na naszą stronę – Frank ma rację, ale zastanawiam się nad wskazówką z Apokalipsy, którą też doskonale znałam. Usiłuję znaleźć cokolwiek, jakikolwiek punkt odniesienia, który jakkolwiek powie nam, kogo możemy się spodziewać – ale nie znajduję niczego. Jestem żołnierzem, nie filozofem. Ale tak. Marwood ma rację. Częściowo. Musimy przekonać do siebie Kościół. Musimy przekonać do siebie trzeciego jeźdźca tak, jak przekonaliśmy drugiego. — To prawda. Wsparcie na pewno się przyda – jeszcze przyjmując, że nie jesteśmy grupą najbardziej liczną i losy świata opierają się na… nas właściwie – ale co chcesz zrobić z wyborami? Rozwiesić plakaty „głosuj na Lucyfera”? – Jednocześnie jest to śmieszne, ale z drugiej strony zupełnie to widzę. – Mimo wszystko powinniśmy skupić się na trzecim jeźdźcy i poznać jego tożsamość. Jakoś. Przejrzeć wszystkie mitologie świata z bóstwami handlu, nie wiem. Wiem na pewno, że znając jego tożsamość, będziemy w stanie lepiej dopasować nasze słowa, żeby do niego dotarły. Nie wykonujmy głupiej roboty, bo czas nie jest naszym sprzymierzeńcem. Musimy być precyzyjni i dotykać tam, gdzie potrzeba. Może tego trzeciego jeźdźca wcale nie będzie obchodziło, ile Lucyfer ma wyznawców – wzruszam ramionami, rozkładając ręce. – Nie wiem. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia