Promenada Ciągnąca się od miasta aż do pobliskiej latarni morskiej promenada osadzona jest na kilku metrach wysokości względem poziomu morza. To długa ścieżka będąca znanym i lubianym skrótem do przystanku autobusowego zatrzymującego się niedaleko przy szosie. Wzdłuż deptaka ustawione są ławki, a spacerujących od upadku z klifu oddziela barierka, nierzadko ratująca życie nieostrożnym rozbieganym malcom. Rytuały w lokacji: urodzaju [moc: 35] |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
26 lutego 1985, 12:00 Luty nareszcie zmierzał ku końcowi. Śnieg zmarznięty na kość leżał już głównie w najbardziej zacienionych miejscach, pod krzakami, w rynsztoku i w zagłębieniach okolicznych porozsiewanych nieregularnie domów. Maywater tego dnia świeciło pustami. W końcu co robić na plaży w tak pochmurny miesiąc? Niektóre restauracje oferujące homary, kraby i inne przysmaki oceanu, pozostawały otwarte, ale stołowali się w nich co najwyżej pojedynczy turyści albo mieszkańcy, spragnieni jakiegokolwiek towarzystwa. Część par wykorzystywała ten czas na romantyczne spacery, mające być potwierdzeniem ich wyznawanych przeszło przed 12 dniami miłości, ale na ogół plaża i port pozostawały puste. Zimowe zachody słońca nie raz zapewniały wrażenia mieszkańcom Hellridge. Niebo mieniące się barwami czerwieni, fioletu i różu zachęcało, aby, chociaż przez okno, z kubkiem gorącej kawy, przyglądać się swobodnemu przemijaniu dnia. Pamiętaliście, jak wyglądał wczorajszy. Pomarańczowe smugi światła obijały się o chmury, stopniowo zachodząc granatową lepką nocą. Gdy wstaliście tego dnia i wyjrzeliście przez okno, mogliście mieć wrażenie, że czas się cofnął. Jak inaczej wytłumaczyć czerwonawą chmurę wiszącą nisko nad Hellridge? Była na tyle ogromna, że jej krańce ledwo widoczne były na tle błękitnego nieba, ale poza dziwnym kształtem i nietypowym kolorem, nic innego nie zwiastowało, że coś może pójść nie tak. Chociaż meteorolodzy mieli pełne ręce roboty, wy mogliście cieszyć się pięknym widokiem. Było samo południe, na myśl przywodzące znane w kultowych westernów pojedynki, chociaż temperatura znacznie odbiegała od tej pamiętanej przez Was z ekranów. Ustępujący powoli wiatr miał tego dnia dziwny ruch, jakby pochodził ze wschodu, od oceanu, ale zawijał się i kołtunił w tym miejscu, uciekając gdzieś w górę lub w bok. Nieznośny i nieprzewidywalny wymuszał ciepły ubiór, jeśli tylko chcieliście na zewnątrz spędzić więcej niż parę minut. Z każdą minutą wiatr słabł. Każdy z Was przechodził właśnie znajdującą się na klifie tutejszą promenadą. Rozlewające się po wschodniej jej stronie morze było dobre kilka metrów w dół.. Od plaży poniżej oddzielały Was zresztą barierki, skutecznie utrudniające mniej ostrożnym dorosłym lub dzieciom spadniecie w dół i potrzaskanie sobie kości o mokry i twardy piasek. Gdybyście szli promenadą na południe za około 8 minut doszlibyście do portu, w sezonie turystycznym wypełnionionego ludźmi, teraz pustego i zimnego. Wędrówka na północ byłaby dłuższa i ostatecznie wyprowadziła Was z hrabstwa, ale po drodze za kilka minut minęlibyście jeden z najlepszych sklepów rybnych w okolicy i port kutrów rybackich. Niedaleko stąd od promenady odbiegał także skrót prowadzący do przystanku autobusowego w Maywater, co czyniło ten odcinek promenady chętnie uczęszczanym nie tylko przez spacerowiczów, ale także mieszkańców załatwiających swoje sprawunki. Deptak był szeroki na około 2-3 metry, z jednej strony zwieńczony barierkami i pięknym widokiem na ocean, a z drugiej porośnięty trawą i krzakami. Kilka ławek, jakie ustawiono wzdłuż były doskonałym miejscem, aby przysiąść i odpocząć, albo zwyczajnie popatrzeć w przód. Na tej trasie parę lat temu wybudowano kryty postój dla rowerów, chociaż o tej porze dostrzec tam mogliście tylko jeden stary składak. Tego dnia ten odcinek promenady nie był szczególnie zaludniony. Oprócz Was mogliście na niej dostrzec dwie starsze panie, które popijały herbatę z metalowego termosa, uroczo gawędząc na temat swoich sąsiadów, kilku zbłądzonych turystów, dumnie podziwiających okolicę i obładowanych torbami pełnymi ryb mieszkańców Saint Fall, którzy tego dnia postanowili wybrać się do pobliskiego sklepu rybnego. Niedaleko zakrętu na główną ulicę portową siedział jeszcze jeden mężczyzna w zbyt dużej kurtce, nieudolnie żebrzący o jałmużnę, jednak tego dnia nie miał szczęścia. Jeśli go mijaliście, nie wyczuliście od niego alkoholu. Zwykły dzień w zwykłej turystycznej małej miejscowości. Czas przesunął się o minutę. 12:01. Trzask. Usłyszeliście z góry krótki dźwięk przypominający wystrzał ze strzelby albo błyskawicę (chociaż nie widać było rozbłysku światła). Ten niósł się po okolicy, był głośny, przypominał wybuch i jeszcze długo zostawał w głowie. Był spektakularny i ostry, ciężki i męczący. Chociaż sugerowałby wybuchające zamieszki albo początek wielkiego wyścigu, gdy tylko ustał, nie stało się nic spektakularnego. Jedynie z nieba, gdy spojrzeliście z górę, w nieregularnych odstępach, niczym delikatny majowy wietrzyk, wirując wokół własnej osi, zaczęły spadać małe białe piórka. Opadały powoli i nie było ich wiele. Ot, jakby ktoś ustrzelił właśnie na wysokości gęś albo rozerwał poduszkę z pierzem. Gdy pióra były niżej i niżej, mogliście dostrzec jednak ich dziwną tendencję. Były krystalicznie białe, wręcz błyszczące swoją jasnością. Wokół nikt nie krzyczał. Rozległ się kolejny huk. Witam Was na wydarzeniu Na całej połaci krew. Od tej pory Wasze postacie znajdują się w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia, a to oznacza, że nie powinniście rozgrywać wątków mających miejsce po 26 lutego 1985. Do momentu publikacji pierwszego posta w wydarzeniu możecie jeszcze kupować ekwipunek lub zgłaszać ewentualny rozwój postaci. Następnie taka opcja zostanie wstrzymana aż do zakończenia I części wydarzenia. W pierwszym poście powinniście wypisać swój ekwipunek. Zasady i limity w ekwipunku znajdziecie w temacie mechaniki fabularnej. Opiszcie też swój ubiór. Im dokładniejszy będzie opis, tym lepiej będę mogła się do niego odnosić (można pominąć bieliznę...). Zaznaczcie też rzeczy nieznajdujące się w sklepiku mistrza gry, które macie ze sobą (np. papierosy, albo łyżka do butów). W poście możecie odnieść się do tego, co zostało w nim opisane, a także (co najważniejsze) do tego, co zrobiliście po usłyszeniu ostatniego huku. Powody, dla których znaleźliście się w Maywater wybierzcie sami. Mogą być związane z wykonywanym zawodem, z prywatnymi sprawami, albo nawet wolą przypadku. Nie będzie to miało znaczenia w dalszej części wydarzenia. Parę zasad: - Mistrz Gry bierze pod uwagę tylko akcje opisane w poście, nie będzie uznawać domysłów albo informacji przekazywanych prywatnie. W każdym poście możecie zawrzeć 2 akcje. Pierwszego rzutu kością możecie dokonać w kostnicy, a następnie zamieścić link do owego rzutu. Drugi rzut powinien być wykonany w poście. - Przemieszczanie się nie jest akcją (w granicach zdrowego rozsądku). - Nie należy rzucać kością na perswazję, kłamstwo, aktorstwo, dowodzenie, lub inne czynności z zakresu charyzmy. Będę brać pod uwagę odegranie danej zdolności oraz statystykę postaci. - Jeśli chcecie przyjrzeć się czemuś bliżej, należy wskazać w poście obiekt, a następnie rzucić kością na statystykę talentu dodając odpowiedni bonus za percepcje. - Na ten moment nie możecie przyprowadzić ze sobą postaci NPC, które będą od Was zależne. Wasze akcje muszą być samodzielne i jesteście zdani na siebie. Jedyni NPC w grze to Ci prowadzeni przez Mistrza Gry. - Czas na odpis będzie wynosić mniej więcej 72 godziny. Mistrz Gry uznaje nieobecności graczy, ale akcja na czas nieobecności nie zostanie wstrzymana. W przypadku nagminnych spóźnień z odpisami albo całkowitego zniknięcia postać mogą spotkać konsekwencje. Mistrz Gry uznaje tylko nieobecności zgłoszone wcześniej w temacie aktualizacji. - Przypominam, że post z rzutem nie może być edytowany. W najlepszym przypadku akcja zostanie uznana za nieważną. W razie potrzeby edycji (literówki, drobne błędy i inne takie), proszę o kontakt ze mną. - Dla wspólnej dobrej zabawy proszę by wszystkie postaci biorące udział w wydarzeniu uzupełniły pole triggerów oraz informacji dla mistrza gry. - Aby (nieco ślepy) Mistrz Gry nic nie pominął, proszę Was o używanie znacznika [ b ] przy dialogu oraz znacznika [ u ] przy oznaczaniu wykonywanej akcji. Warto też będzie wypisać w adnotacji dokonywane akcje, dzięki czemu (ten sam ślepawy) Mistrz Gry nie popełni błędu. Leo, przypominam o rzucie na przemianę zwierzęcopodobnego w po pierwszym poście. Taki rzut nie jest akcją. W razie jakichkolwiek pytań albo wątpliwości zapraszam na discorda, albo na pw na konto Franka. Punkty życia: Arthur O'Ridley 152/152 Barnaby Williamson 181/181 Leo Carter 217/217 Teresa Fogarty 174/174 Perseus Zafeiriou 161/161 Czas na odpis macie do poniedziałku (27.02) do 20:00. Powodzenia i dobrej zabawy! |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Arthur O'Ridley
26.02.1985 Ekwipunek (w plecaku):10 świec rytualnych (natura);athame; zapałki; paczka z własnoręcznie skręcanymi papierosami [tytoń+bardzo mała ilość bagiennego ziela]; sześciopak piwa(tani) -Ta kurwa, tylko końcówki...-gadał do siebie O'Ridley, dalej wkładając palce, między świeżo obcięte włosy. W końcu wybrał się do fryzjera, aby w końcu ogarnąć burzę czarnych, długich włosów. Oczywiście, nie twierdził, że było to łatwe zadanie, ale zielarz nie spodziewał się, że będą podjęte, aż tak drastyczne kroki w celu naprawy jego fryzury. Jego sięgające do łopatek, suche włosy, zostały ścięte o połowę swej długości, zostawiając krótką, ułożoną czuprynę, natartą jakimiś kosmetykami. Zapach na początku drażnił Arthura, bo w Cripple Rock nie używał takich specyfików. Zapach był za mocny, przypominał mu pastę do butów, ale z czasem woń ulotniła się i mógł dalej funkcjonować bez irytacji. Choć usilnie wmawiał sobie, że nowa fryzura nie pasuje do niego, to musiał przyznać, że całościowo nawet dobrze wyglądał. Pogoda pozwoliła mu założyć pasiastą koszulkę z długim rękawem, która była widoczna spod jego jeansowej kurtki. Do tego jeansy oraz jesienne, brązowe buty tworzyły stylizację jak z gazety sklepowej. Jednak to nie włosy były największym zmartwieniem czarodzieja. Od rana przyglądał się czerwonej chmurze, która wisiała nad miastem. Próbował dalej wyjaśnić sobie, anomalię na podstawie znanej wiedzy z zakresu magii natury, ale było to łatwe. Oczywistym było dla O'Ridleya, że to nie była normalna chmura - matka natura nie tworzyła codziennie takich chmur. Na początku próbował wyjaśnić to jako jakieś zanieczyszczenie powietrza, ale gęste kłębowisko pary wodnej, nie powinno tak stać w jednym miejscu. Prędzej był to owoc jakiegoś rytuału lub nieudanej próbie rzucenia czaru. Planował przesiedzieć może w domu kilka dni, dopóki nie wyjaśni się sytuacja. Aby oczekiwanie minęło mu milej, to postanowił dokupić kilka owoców morza (może jakieś skorupiaki na zupę), więc wybrał się na promenadę. Podjechał rowerem do przeznaczonej dla nich wiaty i gdy zapinał swój pojazd, do jego uszów doszedł huk. Potworny hałas, jakby ktoś odpalił przy nim fajerwerki. Wybiło to z rytmu mężczyznę i zaczął rozglądać się za źródłem hałasu, jednak po chwili spadły z nieba pióra, które tylko bardziej zgubiły mężczyznę w tym co się dzieje. Arhur instynktownie odblokował swój pojazd i zaczął uciekać na nim w stronę najbliższej restauracji, omijając przy tym pióra . Bał dotknąć się nieziemsko wyglądających piór, więc chciał szybko uciec do jakiegoś zadaszonego miejsca. rzut poniżej jest do akcji z badaniem anomalii |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Stwórca
The member 'Arthur O'Ridley' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 87 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Teresa Fogarty
Ekwipunek: rewolwer za paskiem, paczka papierosów w kieszeni płaszcza, skórzane rękawiczki. Wełniany sweter gryzł w szyję, błądziła palcami po materiale dekoltu, by choć na chwilę odsunąć go od wrażliwej skóry — zaczerwieniona przypominała zmętniały kolor nieba. Cokolwiek zawisło nad Hellridge wydawało się jedynie kolejną anomalią, wydarzeniem wystarczająco nietypowym, żeby wyciągnąć ją ze zgrzybiałych ścian mieszkania i posadzić na twardej, promenadowej ławeczce, ale nie nadto absorbującym, aby wytrzymała dłużej niż pięć minut: po dwóch zaczęła się wiercić, u schyłku trzeciej wygrzebała zza pazuchy długiego, ciemnego płaszcza paczkę papierosów, koło piątej przeszukawszy wszystkie kieszenie, zorientowała się, że nie ma zapalniczki. Psia mać. Westchnęła głośno, nie dopatrując się w tym kawale uwitym wrednymi nićmi losu zabawnej puenty. Zwykła nawet nie drgnąć na kolejny, niezbyt wyszukany kawał o blondynkach rzucany ponad pieniącym się kuflem w obskurnym barze, ani na momenty, gdy Cecil z wredną umyślnością wbijał paznokcie w tkankę swojej skóry, usiłując — nieskutecznie — wydobyć spomiędzy warg siostry poirytowane westchnięcie, ale brak tego newralgicznego kawałka plastiku miotającego centymetrowymi płomieniami podpadał pod zwykłe, kolokwialnie rzecz ujmując — kurewstwo. Opieszale podniosła się z ławki, przeczesując wzrokiem zgromadzonych przechodniów, strzepując nieistniejący kurz z materiału garniturowych spodni. Postawiła swoje kiepskie karty na rosłego mężczyznę nieopodal, z papierosem w zębach podchodząc do Leo. — Masz może zapalniczkę? — wymemłała, wskazując na tytoniowy zwitek, beznadziejnie pozbawiony ognika żaru. Zanim jednak spotkała się z pomocą bądź odmową, huk rozdzielił niebo. Wzdrygnęła się, cofając o krok. Papieros wypadł z jej ust na chodnik, przygnieciony zupełnym przypadkiem przez gumową podeszwę buta Teresy, umarł w męczarniach nigdy nie spełniwszy swojego powołania. Rozejrzała się po poczerwieniałym sklepieniu; przypominało to tanie, rozwodnione wino, które podawano w Piwniczce — biorąc głęboki wdech, mogła poprzysiąc, że powietrze miało równie cierpki posmak. A potem, jakby ekscesów nie było wystarczająco na to mierzące trzeźwością południe, spomiędzy karminu obłoków, zaczęły sypać się pióra. Nie było ich wiele, ale wniosek nasuwał się sam: — Pieprzeni myśliwi — mruknęła kręcąc głową, niemal od razu dochodząc do racjonalnego — co na jej ogarnięty zgnilizną paranoi umysł stanowiło pewny nieoczekiwany przełom — usprawiedliwienia. Zdawałoby się, że pojęła sztukę tamowania potoku niechcianych myśli, spuszczania tępego ostrza gilotyny na dalsze rozważania prowadzące w dziwaczne strużki świadomości. Przezorność była jednym, natrętne myśli cuchnące obłędem drugim. A ona nie mogła sobie pozwolić na szaleństwo, i tak wywoływała już dostatecznie wiele kpiących uśmiechów, by dodać kolejny powód rzeźbiący pobłażający grymas na cudzych twarzach. Jasne pióro upadło gdzieś obok tytoniowych zwłok. Uniosła lekko brwi, spoglądając na Leo, jakby chcąc zachęcić, aby sam zainteresował się pozostałościami nieszczęsnej kaczki. Damy nie klękały, nie w przydługich płaszczach, które brudziły się z natarczywą częstotliwością. Ostatecznie jednak, dochodząc do wniosku, że właściwie to wszystko było jej jedno, sama przykucnęła, zgarniając włosy do tyłu, przyglądając się uważnie zwieńczeniu przelotnego romansu ptaka z dubeltówką. — Dziwne. — Zmarszczyła jasne brwi. Zogniskowana na pierzu nietypowej barwy, wydobyła skórzane rękawiczki z kieszeni — nieodłącznych przyjaciół każdego słuchacza z tendencjami do częstych migren — i chroniona grubym materiałem, chwyciła jedno z piór do ręki, unosząc je w górę, w stronę duszącego się w czerwieni słońca. Rzucam na percepcję. |
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : geszefciarz, szmugler
Stwórca
The member 'Teresa Fogarty' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 70 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
Pochmurne przedpołudnie, prosta matematyka — nawet spacer promenadą był zestawieniem zysków i strat, plusów i minusów, całek i różniczek, pierwiastkiem z ułamka dziesiętnego podstawionym do potęgi wkurwienia. Frytki w jego palcach były tłuste, słone i gorące — wsunął do ust o trzy za dużo, żeby nie powiedzieć czegoś, czego mógłby pożałować; nie przez wyrzuty sumienia, ale lament, który wywołałyby wypowiedziane nieopatrznie słowa. Wymówka milczenia — żuł z zamkniętymi ustami, jak przykazał — Pytałem, czy chcesz frytki — ze wszystkich możliwych intonacji, wersji i repertuarów głosu, wybrał ten najprostszy: spokój spotęgowany smakiem soli na ustach. — Nie chciałeś. Ciężkie spojrzenie przesunęło się na ospałą, rozciągającą w nieskończoność chmurę; jej kolor niebezpiecznie przypominał ciecz, której spieniony ściek późną nocą spływał w gardziel umywalki Barnaby’ego. Szorował dłonie za mocno; zdarta skóra na knykciach już nie szczypała, ale wciąż przypominała o przebiegu ubiegłonocnej misji — zasklepione, płytkie szramy szczerzyły się do niego szyderczo. — Więc przestań wyżerać moje, dziękuję. Perseus nie skomentował stanu Williamsona — który w zapiętym pod szyję czarnym płaszczu, czarnych spodniach i nieskazitelnie czarnych butach przypominał naburmuszonego gawrona; tajemnica niedorzecznie miękkiej, białej koszuli ukrytej pod płaszczem była bezpieczna — a Barnaby odpowiedział tym samym. Jego jedyną reakcją na sweter Zafeiriou — kiedy sądzisz, że widziałeś najbrzydszy egzemplarz w kolekcji greckich kuzynów, oni zawsze zaskakują czymś nowym — było wymamrotane pod nosem no chyba, kurwa, nie. Niedorzeczność to niska cena za pomoc, którą Perseus — po odpowiedniej ilości namów, negocjacji, przekonywania, próśb i spacerów połączonych z pluciem na własne poczucie godności — mógł zaoferować Williamsonowi, a w szerszej perspektywie: gwardii. Talent w magii powstania był rzadkim darem; talent magii powstania i znajomość technologii niemagicznych był połączeniem mitycznym — tym bardziej nie dziwiło, że przypadły akurat Zafeiriou. Niezrażony milczeniem Percy — Barnaby miał teorię; cisza była dla Greka afrodyzjakiem na miarę serwowanych w niedalekiej restauracji owoców morza — podjął kolejną próbę kradzieży, wreszcie zmuszając wzrok gwardzisty do porzucenia malowniczej czerwieni chmury na rzecz znacznie mniej malowniczej twarzy radiowego spikera. — Widzę obłęd w twoich oczach i wiem, że zaraz powiesz coś głupiego. Samospełniająca się przepowiednia — Perseus rzadko mówił z sensem. Nawet teraz jego usta wykonały skomplikowany taniec, zawieszone między grymasem, uśmiechem albo przekleństwem w języku, który znał tylko Orestes; ale zamiast nich, ciszę przeciął huk. Wyjątkowo smętna frytka nie wypadła spomiędzy palców Williamsona wyłącznie za sprawą przyzwyczajenia; w dzieciństwie przywykł do krzyków, w pracy — wystrzałów, w towarzystwie Perseusa — do dźwięków o bliżej nieokreślonym pochodzeniu, którego źródła lepiej nie dociekać. Głuchy odgłos, jak pękanie skały, jak grzmot wodospadu, jak wystrzał źle zabezpieczonej broni, odbił się czkawką w ich sielankowej rzeczywistości — uniesione w kierunku nieba spojrzenie oczekiwało burzowej chmury. Otrzymało szkarłatne obłoki i nieskazitelną biel; śnieg, podpowiadał rozsądek i resztki zdrowych zmysłów. Pióra, stwierdzało spojrzenie i pobieżna obserwacja. Pierdolona magia natury, podszepnęły wspomnienia i zakorzeniony w dzieciństwie strach. Jedno z piórek wykonało w powietrzu powolny taniec niespełna pół metra od nich — siła przyzwyczajenia zmusiła wzrok do dokładnego rozejrzenia się po okolicy; ktoś śmignął obok nich na rowerze w pełnym pędzie, ktoś — kilka metrów dalej, odwrócony plecami — unosił jedno z piór w kierunku czerwonego brzucha chmur; ktoś wciąż pił kawę, ktoś niestrudzenie żebrał, ktoś poczuł liźnięcie przeczucia na karku i uderzył się o udo zawieszoną na nadgarstku, składaną parasolką. — Nie dotykaj, Percy — płytka bruzda między zmarszczonymi brwiami pogłębiła się, kiedy chłodne spojrzenie z policyjną precyzją śledziło kolejne z tańczących w powietrzu piór. — Jeśli ktoś bawił się magią natury, takie same wyrosną ci na dupie. Chciałby powiedzieć, że nie mówi z własnego doświadczenia. ekwipunek: pentakl, athame, kieł Cerberusa, pistolet, składany parasol, torebka frytek rzut na percepcję |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Barnaby Williamson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 67 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Świat pachniał wiatrem, oceanem i frytkami. Ten pierwszy zamilkł jakiś czas temu i nie spieszył się do powrotu; ten drugi niestrudzenie młócił o nabrzeże, którego skaliste zęby uśmiechały się zachęcająco w kierunku każdego obłąkańca rozważającego możliwość kąpieli w lutowej wodzie. Te trzecie były na wyciągnięcie ręki — i zarazem całe lata świetlne od niego. Po piątej, nieudanej próbie zadbania o formę oraz stan aort — zapamiętał termin medyczny, Winnie byłaby z niego dumna! — Williamsona, powinien odpuścić. Nadgarstek bolał go od pacnięć parasolką, co było miłą odmianą od zwyczajowej przyczyny bólu; na dobrą sprawę ochota na frytki przeszła mu już po drugim ciosie, ale Perseus Zafeiriou nie był Turkiem ani tchórzem (właściwie to jedno i to samo), żeby poddać się od razu. Za punkt honoru postawił sobie ukradnięcie chociaż jednej — jednej, Barnaby, jeszcze mi podziękujesz! — frytki tylko po to, żeby wymownie rzucić nią w mewę. — Nie chciałem frytek, bo powiedzia— uh! Naiwne przekonanie zabolało podwójnie — przez ułamek sekundy był pewien, że coś tak prozaicznego jak słodki ulepek tonu, którego Percy użył do udzielenia odpowiedzi, zdekoncentruje Williamsona. A potem dostał parasolką po łapie — znowu. — Bo powiedziałeś, że mam sam zapłacić za swoją porcję — spojrzenie z ukosa, jedno z bardziej popisowych w szerokim repertuarze spojrzeń Perseusa, wypadłoby groźniej, gdyby nie naciągnięta na czoło czapka; miała przepiękny kolor zgniłego bakłażana i dziurę tuż nad lewym uchem. — A to mija się z ideą randki, Barnaby. Poza tym ostatnie dwa dolary wydał na niemieckie wydanie Bop i dopiero po fakcie przypomniał sobie, że nie zna niemieckiego. To tak naprawdę zapoczątkowało katastrofę dzisiejszego dnia; później był widok swetra Orestesa — kuzynie, wyglądasz jakbyś oskórował muppeta — i wyprawa na nabrzeże z Barnabym, którego największym przewinieniem dnia — poza okładaniem niewinnych Greków parasolką — było całkowite niezrozumienie dla arcydzieła, które Perseus założył pod ortalionową kurtkę w kolorze Prawda była jednoznaczna; Williamson powinien wykazać się większą hojnością — co on robi z tymi wszystkimi pieniędzmi, skoro w domu nie płaczą mu dzieci? — i uraczyć Zafeiriou jego prywatną torebką frytek. Dla zasady i w podziękowaniu za poświęcony czas; kto inny zgodziłby się na półgodzinny spacer z Barnabym, w trakcie którego Percy musiał przeprowadzić przyspieszony i w efekcie dziurawy wykład na temat ograniczeń magii powstania? Był akurat na etapie formowania stanowczej odmowy; nie, nigdy nie przyłoży ręki do wynalazku, który ma zamieniać włosy czarowników na rude — co to w ogóle za bestialski pomysł? Gwardia w torturach przechodzi samą siebie — kiedy Williamson przerwał tok jego myśli. — Mylisz się, akurat chcę powiedzieć coś niezwykle prze— Przenikliwego? Przesłodkiego? Przepierzonego? Nie dowiedzą się już nigdy; trzask, który przeciął powietrze, prawie rozsznurował doc martensy Perseusa. Potężny huk wwiercił się w uszy i zalągł pod czaszką — grymas na ustach Zafeiriou, wymierzony w rozświetlone karmazynem niebo, powoli przeobraził się w przejaw bezbrzeżnej dezorientacji. Kiedy sądził, że Hellridge już niczym go nie zaskoczy, działo się to; deszcz piór na frytki Williamsona. Greckie spojrzenie mimowolnie omiotło okolicę, chyba poszukując odpowiedzi w twarzach innych przechodniów — brak jawnych przejawów paniki napełnił go nieśmiałą nadzieją, że mają do czynienia z rytuałem, który poszedł źle i w efekcie oskubał z pierza całą fermę kurczaków Padmora. — Nie zamierzałem, ale skoro zakazałeś — wirujące wokół nich piórka opadały w dół z gracją, a Percy poczuł niedorzeczną — za to w pełni zrozumiałą w jego wykonaniu — potrzebę położenia jednego z nich na języku; póki co stanęło na marzeniach. — Teraz nie potrafię myśleć o niczym innym. Wścibski, czujny wzrok powędrował w kierunku żebraka, który znajdował się kilka metrów przed nimi, a potem odnalazł dwie odpoczywające na ławce staruszki — logika Zafeiriou podpowiadała, że jeśli stali bywalcy okolicy będą zachowywać się naturalnie, mogą mieć do czynienia z jednym z typowych dla promenady zjawisk. Dziwnym, ale nie takie dziwności Percy napotykał; wystarczy spojrzeć na Williamsona. — Magia natury czy nie, pokaż mi mewę, która ma takie pióra. ekwipunek: pentakl, walkman, paczka papierosów, zapalniczka rzut: percepcja |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Stwórca
The member 'Perseus Zafeiriou' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 56 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Leo Carter
Ekwipunek: pentakl, athame, zapalniczka, okulary przeciwsłoneczne Rzuty: przemiana, przyroda Maywater nigdy nie odwiedzał bez powodu, bo w końcu nie mieszkał w tej okolicy a i też nie był wielkim fanem chodzenia na plażę i oceanu. Co więc go sprowadziło? Chęć na rybę. Miał wręcz ogromną ochotę na łososia, a najświeższego można było kupić właśnie tu. Najlepiej jeszcze dzisiejszego, takiego świeżutkiego. Oczywiście przybył autobusem, bo jakże by inaczej. Od kiedy jego autko wzięło i padło, tak do tej pory nie miał czasu ani próbować przy nim majstrować ani oddać do mechanika. Stoi więc w garażu niesprawne i błagające o litość w postaci naprawy bądź zezłomowania. Może kiedyś tam za to się zabierze, ale obecnie miał zdecydowanie na głowie za dużo. Idąc starał się zazwyczaj unikać tłumów i znajdować się jak najbliżej wszelkich rogów, alejek czy też uliczek, by móc gdzie w razie czego szybko umknąć w wypadku gdyby nadeszła przemiana, której nie udałoby mu się powstrzymać, a mieć czas na opanowanie jej. Plan na dziś był prosty. Kupić łososia, wrócić do domku, spróbować przyrządzić łososia nie psując go. Ten legł w gruzach dosyć wcześnie, bo nawet jeszcze nie doszedł do rybnego, gdy zagadała go dziewczyna od Fogartych. - Masz szczęście. Mam. - Odpalił Teresce fajka i już miał ruszać dalej, gdy nagle coś w niebiosach pierdolnęło co najmniej tak jak strzelba dziadziusia. Piorun to to nie był bo nic nie błysnęło, może więc jakiś Carter ogarnął sposób na lot wyżej niż te pięć metrów? Bo niby pióra się sypały, więc coś na pewno zostało ustrzelone. Odchylił nieco okularki i ujrzał to. Chmura czerwona jak rodowity Amerykanin. Co jak co, ale o tej porze to chyba nie było normalne. Co innego o świcie bądź zachodzie słońca. Pióra też nie były normalne. Nie zareagował na komentarz kobiety, bo nie miał za bardzo jak. No co? Miał się przyznać że jest myśliwym od urodzenia albo wyjechać z mądrością że to nie koniecznie mogła być strzelba? Oczywiście ktoś mógł strzelać z dachu, ale w tym świecie nic nie jest pewne. A nie mógł też mylnie zakładać że Tereska była czarownicą, więc tym bardziej nie wyjeżdżał z teoriami. Zwłaszcza że te pióra... Były nieskazitelnie białe i jeśli wzrok go nie mylił to... świeciły się? Na usta wręcz cisnęły mu się słowa "Co jest kurwa, ktoś anioła upierdolił?". Ponieważ było to jego pierwsze skojarzenie. Zamiast tego postanowił w gołą dłoń złapać jedno z opadających piór i dokładnie mu się przyjrzeć starając się skojarzyć je z jakimkolwiek magicznym stworzeniem. Może czytał coś ostatnio o stworzeniu z takimi piórami? |
Wiek : 29
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Student
Stwórca
The member 'Leo Carter' has done the following action : Rzut kością #1 'k10' : 2 -------------------------------- #2 'k100' : 11 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Chociaż słyszeliście drugi huk, jakby gdzieś w okolicy ktoś uderzył kulą do kręgli w parkiet, to pióra dalej wirowały, spadając swobodnie w dół, jakby tańczyły na wietrze. Opadały na ziemię powoli, kładąc się tam, gdzie przed miesiącem jeszcze leżał równie biały śnieg. Miały długość co najwyżej dłoni i wokół Was zbierało się ich coraz więcej, najpierw kilka, potem kilkanaście, a potem kolejne trzy albo i cztery dziesiątki. Na rozległym terenie promenady nie zrobiło się od nich gęsto. Chwilę po tym, gdy rozległ się drugi huk, jeśli tylko spojrzeliście znów w górę, dostrzegliście, że długi na dobry kilometr kawał czerwonawej chmury tuż nad Wami oderwał się i zmierzał teraz po skosie w dół, w stronę oceanu, niesiony wiatrem. Wydawało się, że trajektoria jego lotu Was ominie, ale nie mogliście być tego pewni. Arthurze, gdy wcześniej patrzyłeś na chmurę, nie dostrzegłeś w niej nic, co mogłoby Ci się skojarzyć z żadnym z rytuałów z zakresu magii natury. Nigdy nie słyszałeś o podobnym efekcie ubocznym takowego, nie słyszałeś też nawet wzmianki na temat prowadzonych gdziekolwiek badań, które pozwoliłyby na osiągnięcie takiego efektu. Byłeś czarownikiem doświadczonym w swojej dziedzinie i przyglądając się chmurze, mogłeś być pewien, że ten efekt nie ma nic wspólnego z żadną znaną Ci magią natury. Kiedy rzuciłeś się do ucieczki na swoim rowerze, zdołałeś oddalić się już od reszty przechodniów, ale nie ocaliło Cię to przed spadającym piórem. Twoja sprawność i zdrowie nie pozwoliły Ci na zwroty iście kaskaderskie, gdy niesione wiatrem pióro spadało w kierunku nie do przewidzenia. To jedynie musnęło Twoje włosy (świeżo ścięte!). A może tylko wydawało Ci się, gdy pędziłeś przed siebie na rowerze? Nie poczułeś nic więcej. Tereso, nauczenie się samej siebie słusznie podpowiadało Ci, że niektóre przedmioty lepiej jest łapać przez materiał. Od lat mierzyłaś się z wizjami i szeptami, które czasem przeszkadzały Ci w normalnym funkcjonowaniu. Gdy chwyciłaś pióro przez rękawiczkę, stało się jednak coś niespodziewanego. Na krótki moment zdębiałaś, jakby po plecach przeszedł Cię dreszcz i... *Ten fragment tekstu został wysłany do Ciebie w wiadomości prywatnej. Możesz podzielić się nim jedynie fabularnie, opisując go ze swojej perspektywy.* Barnaby, jako gwardzista widziałeś już w swoim życiu wiele dziwów i tajemnic, nierzadko tak osobliwych, że ciężko byłoby je wyjaśnić komuś innemu. Efekty prowadzonych przez Twoją komórkę rytuałów nie miały jednak nic wspólnego z dzisiejszym zjawiskiem pogodowym, wiedziałbyś o tym. W czasie gdy przyglądałeś się białym piórom spadającym z nieba, dokonałeś kilku obserwacji, byleś w końcu wprawnym śledczym. Ich kolor wydawał Ci się zbyt biały. Nie miałeś solidnej wiedzy z zakresu ornitologii, ale mogłeś pamiętać, że nawet urzędujące w tym regionie mewy nie są tak jasne. Być może łabędzie? W głowie pojawiło Ci się pytanie — jeśli to pióro należało do zestrzelonego ptaka, to gdzie jego reszta? A jeśli ptak dalej żył, to czemu zgubił aż tyle piór? Tylko dzięki swojej wyjątkowej spostrzegawczości dopatrzyłeś się w jednym ze spadających piórek jeszcze czegoś. Było przecięte po skosie w pół, jakby ktoś majstrował przy nim nożem. Perseusie, w towarzystwie swojego przyjaciela mogłeś czuć się bezpiecznie, nawet jeśli czasem opowiadał kompletne oczywistości. Podskórnie czułeś, że mógł mieć rację. Gdy spojrzałeś na innych na promenadzie, mogłeś dostrzec różne reakcje. Bezdomny mężczyzna, który wcześniej zbierał datki, wstał z kolan, gdy tylko wylądowało przed nim pióro i z czułością spojrzał w niebo. Ręce rozłożył szeroko, a głowy zdjął kaptur, przypatrując się dziwnemu zjawisku, które zawisło nad Waszymi głowami. Dwie starsze kobiety zareagowały znacznie bardziej racjonalnie, szybko chwyciły na torebki i wstały z ławki, zbierając się do domu. Nie wydawały się przerażone, chociaż widziałeś po ich twarzach, że patrzą na pióra z dużą dozą niedowierzania i pewnego przerażania. — Będzie burza — rzuciła jedna. — Patrz, piorun mewę trafił. Leo, stojąca obok Ciebie kobieta, zanim dotknęła pióra, ubrała rękawiczki, była znacznie ostrożniejsza niż Ty. Chwyciłeś pióro w gołą dłoń, a wtedy nie stało się zupełnie nic. W dotyku było dokładnie takie samo jak każde inne pióro, ale to, co wyróżniało je na tle innych zwierząt, to jego przesadnie wręcz biały kolor. Żadne ze znanych ci magicznych stworzeń dostępnych bibliotecznych bestiariuszach i tych, o których nauczali Cię na studiach, nie posiadało takowych. Ale o aniołach nikt nie opowiadał na wykładach, a Ty przecież nigdy żadnego nie spotkałeś. Nie byłeś w stanie udowodnić swojej hipotezy, ale mogłeś śmiało stwierdzić, że to pióro nie należało do żadnego znanego Ci zwierzęcia. Minęła krótka chwila, w której trakcie mogliście przyglądać się tym osobliwym wydarzeniom, wyciągać swoje wnioski i zastanawiać nad przyszłością, ale żaden z Was nie był w stanie przewidzieć tego, co nastąpiło. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą oderwał się kawałek chmury, nie było dziury na wylot, wprost do nieba, ale wydawało się ono Wam jeszcze bardziej czerwone. I to z tego właśnie punktu w dół poleciały trzy krople. Były intensywnie szkarłatne, ale dostrzegliście je, dopiero gdy były blisko. Zbyt blisko, żeby uciekać. Jedna z nich trafiła znajdującego się w pewnej odległości od reszty grupy Arthura, spadając wprost na jego policzek, a dwie kolejne na Barnaby'ego, w tym samym czasie, jedna na dłoń, w której trzymał frytki, a druga na czoło. Krople pachniały żelazem, ale ten zapach zaraz potem został zastąpiony wonią przypalanej skóry. Krople, które spadły z nieba, były gorące, jakby ktoś przypalił Was papierosem. Zaraz po tym na ziemię spadły kolejne 2 krople, a kolejna z nich wprost na powiekę jednej ze starszych pań, która zaczęła głośno krzyczeć. — Boże! Na rany moje, co to było? AŁA!! — rozległ się jej wrzask. Druga tura. Witam Was jeszcze raz. Bardzo się cieszę, że wszyscy dotarliście na Promenadę. Przypominam o zasadzie maksymalnie dwóch akcji na turę (jeśli macie wątpliwości, co jest akcją, dajcie znać — pomogę). Arthurze i Barnaby, spadły na Was szkarłatne krople gorącej substancji, która przepaliła Wam skórę, zabierając Wam po 5 pż powierzchniowych za każdą. Krople spadały losowo - rzut. Barnaby dostał 2 razy - na czoło i na dłoń, Arthur raz - na policzek. Arthurze, ze względu na Twoją ucieczkę jesteś teraz daleko od grupy. Aby do niej wrócić, będziesz potrzebować 1 akcji. Jeśli zdecydujesz się dalej uciekać od grupy, będę zmuszona zakończyć Twój udział w wydarzeniu, ale masz prawo do takiej decyzji. Nie kupiłeś bagiennego ziela, więc musiałam je odpisać z wziętego przez Ciebie ekwipunku. Tereso, fragment tekstu został wysłany do Ciebie w wiadomości prywatnej. Jego treść możesz ujawnić tylko fabularnie, opisując ją innym postaciom, ze swojej perspektywy lub możesz zachować go tylko dla siebie. Punkty życia: Arthur O'Ridley 147/152 (-5 P) Barnaby Williamson 171/181 (-10 P) Leo Carter 217/217 Teresa Fogarty 174/174 Perseus Zafeiriou 161/161
Czas na odpis macie do niedzieli (5.03) do 16:00. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
Jeszcze dwie minuty temu ich największym problemem były wiązki nieistotnych słów. Coś o jedzeniu — nie miał pewności; tylko co trzecie słowo Greka docierało do celu — i o randkach — gdyby nie frytka w ustach, prychnąłby prawie—śmiechem; ostatni raz z kobietą w restauracji był cztery miesiące temu i, na dokładkę, była to jego własna matka. Tego przed Zafeiriou przyznać nie mógł; dlatego odpowiedź ułożyła się w wygodne ostrzegaj wcześniej, w konkury zawsze idę z kwiatami, aż kompletnie przestała mieć znaczenie. Niebo nad nimi splunęło pierzem, zaklęta w żyłach ostrożność gwardzisty zaśpiewała radośnie, spojrzenie z obojętnego stało się — prawie szczęśliwie — drapieżne. — Pokaż mi mewę, która przecina pióra w locie. Wzrok napotkał jedno z nich, większe i ucięte pod skosem; nie zdążył pomyśleć o tym, żeby po nie sięgnąć — nad ich głowami niebo zaczęło broczyć krwią. — Perse— Perseus, Perseus, tym imieniem oszukano śmierć, ale dziś nie było mu dane wybrzmieć do końca. Perseus ginie w czeluści krtani gwardzisty; tak, jak umarły dwie samobójcze krople z wyszczerzonego bezzębnie uśmiechu nieba. Pierwsza — na czoło, druga — na dłoń. Co jest, kurwa? Mógłby zapytać — i zapytał, w myślach — gdyby nie widok topiącej się skóry i kalejdoskop powiązanych przyjemności. Najpierw ból — stary znajomy; potem smród — dawno zapomniany przyjaciel; na końcu wspomnienie — zakopane na cmentarzu tuzina sobie podobnych. Coś wżera się w jego ciało, czerwona kropla z czerwonego nieba, ale Williamson przez cztery sekundy o tym nie myśli; przez cztery sekundy jest pięć mil i dwadzieścia lat stąd, w pięknym salonie zimnego domu, i chyba krzyczy — albo właśnie przestał; płuca trzynastolatków nie są zbyt pojemne — kiedy żelazny uchwyt na jego ręce ani drgnie, a trzymana nad zapaloną świecą dłoń zaczyna cuchnąć. Miną dwa lata zanim nauczy się inspirat i kolejny rok nim będzie mógł go używać. Cztery sekundy — dwadzieścia lat — później znów jest na promenadzie; tyle, że swąd i ból palonej skóry nie został we wspomnieniach, przywędrował razem z nim. I odżył — pod inną formą, z innej przyczyny, równie paskudnie. — A to — przepalenia na czole nie widzi — wystarczy, że czuje; to na dłoni unosi do oczu, wciąż trzymając między palcami przesiąkniętą tłuszczem torebkę. — To akurat nowość. Prawie idealny okrąg wypalonej skóry w miejscu, gdzie spadła kropla, w zupełności wystarczył — coś w jego umyśle zrobiło klik. Cichy zatrzask wskoczył na miejsce, lawina przyczyn i skutków została wprawiona w ruch; jeszcze zanim Perseus wykonał pierwszy krok w kierunku krzyczącej staruszki, Barnaby zrobił dwie rzeczy. Torba z frytkami wylądowała na trawniku — mandat pięćdziesięciu dolarów; sam sobie wypisze — a uwolniona w ten sposób dłoń, nadal pulsująca bólem, zacisnęła się na greckim łokciu. — Nawet nie próbuj, Zafeiriou — w całej tej scenie tkwił pierwiastek nieprawdopodobieństwa; w innym życiu mógłby się zaśmiać, rozbawiony niedorzecznością — w tym mówił spokojnie, tonem głosu prowadzącego wieczorne wydanie dziennika. — Wzywa fałszywego boga, niech on jej pomoże. Bardzo brzydkie, bardzo bezduszne, bardzo rzeczowe podejście — jak zwykle starał się zmusić wszystkie mięśnie do posłuszeństwa i udawać całkowicie niedotkniętego machlojkami powoli wymykającej się spod kontroli rzeczywistości. Skup się, Williamson. Strzelił rozkładany parasol i cichy czar; wzdłuż jego dłoni, tej, która trzymała rączkę, przebiegł zimny dreszcz. — Longelateque — czarny materiał zalśnił — jakby próbował zimitować czerwień nieba nad ich głowami — i wraz z uniesieniem parasola nad głowę zasłonił broczącą wyrwę w miejscu, gdzie jeszcze przed momentem dryfowały ciężkie brzuchy chmur. Zaciśnięte na łokciu Zafeiriou palce nasiliły uścisk; Barnaby przyciągnął Greka do siebie w jedyny słuszny sposób — bez słów, szarpnięciem. — Pod wiatę, Percy. Nie wiem, czy czar wytrzyma, a muszę... Opracować plan. Jeszcze raz. Skup się. Detale. Przedmioty. Krople. Skóra. Swąd. Ból. Uleczyć? Nie; nie teraz. Oszczędzaj magię. Zamysł i egzekucja. Rozpoznanie i decyzje — nigdy na odwrót. Fakty i domysły, zawsze w tej kolejności. Dwaj dorośli mężczyźni pod jednym parasolem nie dotrą daleko; ich kroki na równym deptaku promenady nie wybrzmiewały echem, nie wygrywały dumnego rytmu, nie były melodią stanowczości. Właściwie nie słyszał nic — aż usłyszał za wiele. Czujne spojrzenie, teraz przesuwające się ze wzburzonych fal oceanu na dywan z nienaturalnie białych piór, wreszcie zawędrowało na lewo — tam, gdzie spojrzał minutę temu, kiedy niebo pluło pierzem, nie jadem. — To Fogarty. Zaskakujące, jak wiele ostrych opiłków zarzutu potrafił zawrzeć w głosie; jakby zlepek trzech sylab, ułożonych w jedno nazwisko, wszystko wyjaśniały. rzut: zaklęcie Longelateque | 41 (k100) + 23 (magia odpychania) = 64, osiągnięty próg |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Jeszcze dwie minuty temu ich największym problemem była przynależność frytek. Przesiąknięta tłuszczem, papierowa torba pachniała grzesznie i kusząco, Williamson odpierał ataki — fizyczne i słowne — nieodmiennie bez wysiłku, a Perseus wychodził z siebie, stawał obok i tańczył zorbę, żeby nadkruszyć tę maskę obojętności. Nie pomagało nic; ani okrzyknięcie gwardzisty skrytym romantykiem — oczywiście, że nim był, Percy tylko dziś dwa razy widział, jak Barnaby przytrzymuje drzwi kobiecie, a potem puszcza klamkę tuż przed greckim nosem — ani kolejny zryw oczywistości, które zaczęły wytaczać się spomiędzy ust bez udziału woli. Było wiele słów, które mógł powiedzieć — na temat staruszek odważnie przypuszczających, że to piorun jest sprawcą zamieszania albo bezdomnego, który rozkładał ręce tak, jakby witał długo upragniony deszcz po miesiącach suszy. Były słowa o greckich legendach, które lata temu Orestes czytał przyciszonym tonem zasypiającemu kuzynowi i słowa o omenach, których ignorowanie nigdy nie należało do najlepszych pomysłów. I spośród tych wszystkich słów, możliwości, przypuszczeń, legend, obserwacji, Perseus wybrał jedno — bardzo trafne. — Barby, coś tu nie gra. Coś tu zdecydowanie nie gra, bo Williamson wygląda, jakby jego spojrzenie ze zwyczajowo—martwego przeobraziło się w martwe—martwe; zabrakło w nim nawet nieodłącznego błysku zażenowania wymierzonego w Zafeiriou, co samo w sobie było omenem najwyższej klasy. Chmura nad ich głowami rozczłonkowała się i odsłoniła paskudną ranę nieba, z którego skapnęła... Krew. Krew? O kurwa, niedobrze, akademicko wydedukował Perseus, obserwując — jakby w spowolnieniu, nawet teraz odrobina dramaturgii była wskazana — pierwszą kroplę rozbryzgującą się na czole Williamsona. Zanim druga opadła na dłoń, powietrze wokół nich wypełnił trudny do pomylenia z czymkolwiek innym swąd palonego ciała. — To— Cokolwiek chciał powiedzieć, zdechło mu w gardle — zamiast mądrego wniosku, z jego ust wydobyło się nerwowe czknięcie i słowa, których, zgodnie z tradycją, nie zdążył przemyśleć. — Właśnie upodobniło cię do hinduskiej narzeczo—hick—nej — przez moment rozważał zatkanie własnych ust dłonią, ale to oznaczałoby kapitulację — przed czkawką i głupotą. — Przepraszam, kiedy się stresuję, zaczyn... Dokończyć i po raz kolejny czknąć nie zdążył — powietrze przeciął babciny krzyk, a odruch skierował w jego kierunki ciało oraz pierwszy krok; tyle, że wtedy coś nieustępliwego i okrutnego zacisnęło się na łokciu Perseusa, a mocne szarpnięcie przyciągnęło go bliżej, prosto pod rozpostarty nad głową Barnaby’ego parasol. — Williamson, ai gameesu! — tego gniewu udawać nie musiał — co prawda trudno buchać wściekłością, kiedy tkwi się u boku wyjątkowo wysokiego gwardzisty, który z perspektywy pięciu centymetrów oddzielającego ich powietrza wygląda mniej—groźnie a bardziej ciekawie—jak—to—jest—polizać—go—po—twarzy, ale Percy robił, co mógł, żeby brzmieć na wzburzonego. — To tylko dwie staruszki, nie może— Nie możemy ich zostawić na pastwę fałszywego boga, powiedziałby stanowczo i ruszył na ratunek zamiast pod wiatę rowerową, ale wtedy. Ale wtedy do jego uszu dotarł głos kobiety, do której wcześniej nie przykładał szczególnej uwagi; stała może osiem, dziewięć metrów od nich, a z jej ust, jak trująca piana, toczyły się słowa. — Posłuchaj. Nawet nie zauważył, że Williamson prowadzi go – jak statek holowniczy – pod wiatę. Głowa Zafeiriou, wykręcona pod niewygodnym kątem, próbowała uchwycić słowa Teresy i jednocześnie wypatrzyć na czerwonym niebie kolejny zwiastun grozy. — Co się dzieje? rzut: percepcja |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII