Witaj,
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t285-barnaby-williamson#794
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t404-barnaby-williamson#1290
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t405-poczta-barnaby-ego-williamsona
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f107-ulica-staromiejska-9-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1062-rachunek-barnaby-williamson

Barnaby Williamson

fc. Giacomo Cavalli





 
nazwisko matki van der Decken
data urodzenia 4 | VII | 1952
miejsce zamieszkania Stare Miasto — Saint Fall
zawód oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
status majątkowy bogaty
stan cywilny wdowiec
wzrost 188 centymetrów
waga 82 kilogramy
kolor oczu wyblakła zieleń
kolor włosów ciemny brąz
odmienność
umiejętność
stan zdrowia ofiara nerwicy krwionośnej
znaki szczególne rozproszona siatka nieregularnych, płytkich blizn na dłoniach; znamię w kształcie koloru trefl w zgięciu prawego kciuka; de opresso liber wytatuowane nad sercem

magia natury: 0 (POZIOM I)
magia iluzji: 0 (POZIOM I)
magia powstania: 0  (POZIOM I)
magia odpychania: 33 (POZIOM III)
magia anatomiczna: 5 (POZIOM II)
magia wariacyjna: 1 (POZIOM I)
siła woli: 11 (POZIOM II)
zatrucie magiczne: 3

sprawność: 14
szybkość: POZIOM II (6)
walka wręcz: POZIOM II (6)
taniec towarzyski: POZIOM I (1)
udźwig: POZIOM I (1)
charyzma: 8
savoir-vivre: POZIOM II (6)
dowodzenie: POZIOM I (1)
perswazja: POZIOM I (1)
wiedza: 5
magicyna: POZIOM I (1)
prawo: POZIOM I (1)
religioznawstwo: POZIOM I (1)
teoria magii: POZIOM I (1)
zoologia: POZIOM I (1)
talenty: 16
celność: POZIOM II (6)
konsekracja: POZIOM I (1)
percepcja: POZIOM II (6)
prawo jazdy: POZIOM I (1)
świecarstwo: POZIOM I (1)
tropienie: POZIOM I (1)
reszta: 4 PSo



rozpoznawalność II (społeczniak)
elementary school Patriot
high school Frozen Lake
edukacja wyższa Akademia Wymiaru Sprawiedliwości w Vassalboro - kadet
moje największe marzenie to awans w strukturach Czarnej Gwardii; (stosunkowo) szybka śmierć nim służba odbierze resztkę zdrowych zmysłów
najbardziej boję się Arthura Williamsona i przepoczwarzenia w jego wierną kopię
w wolnym czasie lubię magię odpychania, samotne seanse w kinie, tajniki magii niewerbalnej, gorzką kawę i równie gorzkie treningi walki wręcz
znak zodiaku rak


He don't always come at midnight,
burnin' red and talking sin.
Cisza.
Śni o setkach zdarzeń i tysiącu ciągów przyczynowo—skutkowych — któreś z nich doprowadziło do tego, że utknął w tym miejscu. W tym mieście, na tej bezludnej wyspie zrujnowanych marzeń i rodzinnych zobowiązań, w samym epicentrum lepkiej ciemności.
Cisza — głęboka jak studnia w samym środku lasu, czarna jak awaria prądu na Madagaskarze.
Cisza.
Wsłuchuje się w nią przez chwilę — cisza na drugim końcu świata, cisza przy jego uchu, cisza jak obłok nad jego policzkiem, jak przelotny pocałunek u nasady karku, jak dotyk języka na cienkiej skórze oblekającej wewnętrzną stronę nadgarstka. Duchy przeszłości, dawno przegonione i zdematerializowane, odżywają w tym milczeniu; wystarczy skupić zmysły, zaszyć je w szczelnym worku gotowości i wwiercić wzrok w ciemność, żeby dostrzec to, co oczywiste — mrok i samotność wykluczają się od zawsze.
Nietzsche, ten niemiecki skurwysyn, nigdy się nie mylił; ani na temat matek, ani pustki.
Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich.
Papieros między jego palcami zdążył zgasnąć; grzebie go w urnie popiołów.
Bo kiedy spoglądasz w otchłań — ona również patrzy na ciebie.
Od sześciu lat wpatruje się w mrok z uporem, aż bolą powieki, aż pieką oczodoły, i widzi tylko rozmazany, niewyraźny ruch. Ma usta pełne śliny i krwi, bo boi się — tylko głupcy się nie boją — że ktoś usłyszy przełknięcie. Prawda prosta i czytelna jak biały napis na czarnym tle; to miała być historia sukcesu, zwycięstwa, wiatru, uśmiechów i władzy. Historia miłości w czasach zarazy, limitowana edycja życia, a nie wynaturzona wersja Przeminęło z wiatrem; wersja z bronią w roli głównej i rękawem koszuli, na którą — znowu — bryznęła kropla krwi.
Jego, cudzej — na pewnym etapie nawet to przestało mieć znaczenie.
Williamson, jesteś z nami?
Zwleka z wciśnięciem guzika kończącego połączenie; nie chce rozłączać się z mrokiem, nie chce przerywać, chce, by trwało. Przecież dopiero się zaczęło.
Cisza trwa dopóki nie rozerwie jej powrót do rzeczywistości — ospałe mrugnięcie powiek, ciche psst otwieranego piwa, echo dobiegającej z głośników muzyki — My Sharona, naprawdę? — i pomruk głosów nad lepkim od brudu stolikiem. Przeciąga się i łapie pierwszą podsuwaną w jego kierunku butelkę. Chora na wściekliznę codzienność wyłania się z ruin uchwyconej kątem oka iluzji, scenografia niemagicznego świata, w którego mule poruszał się od ponad dekady, jest już gotowa. Ciemność cofa się przed słodką nieświadomością śmiertelników, rozchichotane dziewczyny spoglądają w kierunku rozpostartych na krzesłach stróżów prawa — już po służbie, bez mundurów, czy to spluwa czy cieszysz się na mój widok, panie władzo? — a brązowe pasy ich skóry czekają na pijane ręce jego kolegów po fachu. Jak ostatnie zaklęcie, rzuca od niechcenia i — noc pełna cudów; bez cienia cynicznego uśmiechu — z nienaturalnie przyjazną twarzą:
Jestem z wami.
Tak długo, jak długo będą płynąć z tego korzyści.

But he knows how to play it just right,
if you gonna let him in.
Wrzask.
W starych murach tego domu — rezydencji; pałacu? Jak nazwać miejsce, które posiadało pokoje niezamieszkane od trzech dekad i nikt nie zauważyłby, gdyby spontanicznie uznały, że pora zniknąć? — cisza zapadała rzadko; a kiedy już nadchodziła, była ponurą personifikacją milczenia przed burzą. Epitafium dla krzyków, które przeminęły i preludium dla tych, które dopiero miały nadejść.
Wrzask; przeraźliwy, przecinający powietrze, roztrzaskujący świat na okruchy jak lustro. Biel kości, która przebiła skórę, krew na skórze i krew w jego ustach, stłumione zaklęciem słowa przestań wrzeszczeć, nie tak cię wychowałem, przecież nikt cię nie usłyszy, zaraz po nich gwałtowne szarpnięcie za włosy poprzedzające to paskudne chrupnięcie w karku — lata później, kiedy obraca głowę zbyt energicznie, nadal je słyszy — i jeszcze paskudniejsze, zakorzenione głęboko przekonanie, że zasłużył.
Gdyby nie rozbił tej wazy — siedmioletnie dzieci i antyki nie powinny przebywać w jednym pomieszczeniu — albo nie popchnął młodszego brata, albo nie urodził się z tą obrzydliwą chorobą, co za wstyd przed ludźmi, ojciec nie musiałby sięgać po desperackie środki. Zabawne określenie, niezwykle poetyckie, na wskroś poprawne politycznie — desperackie środki Arthura Williamsona definiowały wiele; mieściły w sobie cały wszechświat prewencji. Za pomyłkę przy stole — savoir—vivre był świętością; nie należy mylić noża do ryb z nożem do steków — najczęściej używał nidumaranea (skoro nie potrafisz odróżnić sztućców, będziesz żreć pająki). Rozbicie, zarysowanie, poplamienie, przypadkowe ukruszenie rodzinnej pamiątki — nawet, jeśli ojciec dzień wcześniej mówił, że nienawidzi tego obrazu, istne paskudztwo — było podstępniejsze; czasem kończyło się na spoliczkowaniu, czasem na pungere (skoro zachowujesz się jak ślepiec, może faktycznie chcesz nim zostać?). Niekiedy desperackie środki podejmował bez przyczyny; bo praca w armii, zwłaszcza po otrzymaniu emblematów majora, jest stresująca, bo znów zablokowali głosowanie w Kręgu, bo wasza matka niepotrzebnie dramatyzuje — wtedy nie używał magii.
I to — w pewien wypaczony sposób; w sposób, o którego wariancie nie powinien myśleć żaden ośmio—, dziewięcio—, dziesięcio—, jedenastoletni chłopiec — było najbardziej uwłaczające.
Przed magią nie mógł się bronić bez pentakla; brutalna, fizyczna siła pięści nie oferowała podobnego usprawiedliwienia.
Dzieciństwo było lekcją anatomii — ból żeber i na wysokości nerek dotkliwszy od tego w nogach i piersi; ból, ból, ból z lewa i z prawa, z każdej strony naturalniejszy od czułych spojrzeń matki, która tylko czasami — i zawsze szeptem — powtarzała, że to wkrótce minie (minęło; miał szesnaście lat i talent, i naturalne zacięcie w magii odpychania dzięki której skutecznie odpierał ojcowskie ataki). Ból prywatny był lżejszy od współdzielonego; cierpienie młodszego rodzeństwa zdarzało się sporadyczne. Gniew ojca zwykle spadał na najstarszego syna — albo to najstarszy syn zazdrośnie zbierał żniwa ojcowskiej wściekłości, pożerając jej gorzkie owoce zanim siostra lub którykolwiek z braci, w szczególności Leonard; niewinny, zbyt łagodny na to nazwisko i ich otoczenie; zdążyli skosztować jego smaku. W Patriot i Frozen Lake nie domyślano się niczego; noszone przez rodzeństwo Williamson nazwisko otwierało wiele drzwi, zamykało jeszcze większą liczbę oczu i rzadko poddawało w wątpliwość wypracowaną przez wieki, nieskazitelną opinię. Jeśli na ciałach widniały sińce, zawsze tkwiły w bezpiecznym schronie mundurków i przypominały efekt młodzieńczych eskapad; jeśli nie mogły ich ukryć ubrania, robiła to magia — a kiedy desperackie środki poszły o krok za daleko — jak w dzień, w którym Leonard złamał rękę spadając ze schodów — do tańca nareszcie dołączała matka.
Rzadko mówiła dość — sama wywodziła się z domu dyscypliny, trudnych charakterów i żelaznego wychowania — ale nawet ona nie mogła ignorować pewnych odmian krzyku. Zupełnie jak w dzień, w którym dziesięcioletni Leo zanosił się płaczem, szesnastoletni Barnaby wciskał jego kość na miejsce, ojciec płonął nad nimi jasną furią, a skupiona świeżo otrzymanym pentaklem magia cerowała to, co zepsuło złamanie; Arthur, w nagrodę za udany przejaw magii anatomicznej, kopnął najstarszego syna w twarz. Chrupnął nos, chrupnęły zęby, karmazyn zalał świat.
Tamtego dnia krzyczał Leonard, krzyczała matka, krzyczał też ojciec — szeptał tylko Barnaby, powtarzając z uporem fascia, fascia, fascia.
Maaike Williamson nie lubiła brudzić rąk poza tym jednym — przecież najważniejszym — wyjątkiem. To ona z pomocą własnej magii zacierała ślady przemocy męża; jeżeli siniaki na ciele syna mogły wzbudzić podejrzenia, a obrażenia odniesione w co brutalniejszych — na szczęście zdecydowanie mniej licznych niż te, w których jedyne piętno pozostawało na psychice — przejawach desperackich środków, magia matki niwelowała szkody. Gdyby działania męża wyszły na jaw, ucierpiałaby jej pozycja — a na to nie zamierzała pozwolić, z matczyną cierpliwością zacierając wszelkie ślady win; tak, aby na ich nazwisku, dziedzictwie i przyszłości nie pojawiła się nawet smuga  — ten talent Barnaby odziedziczył po niej.
Z perspektywy lat to wszystko — morze czerwone bólu, okrucieństwo magii naturalnej — wydaje się oczywiste. Czas, zmiana perspektywy, nabyte doświadczenie; im mocniej przeszłość oddala się w niebyt, tym prościej zrozumieć. Gniew ojca był przejawem bezsilności.
Tylko tyle — i aż tyle.
Arthur Williamson, w całej swej brutalności, był osaczony przez banalnie prostą świadomość; mimo posiadanego nazwiska, władzy i wpływów nie potrafił dokonać rzeczy najnaturalniejszej — uformować najstarszego syna na swój obraz i podobieństwo. Ojcowie tak mają; chcą widzieć w dorastającym dziedzicu młodszą wersję samych siebie — tymczasem Barnaby nie chciał być jego kopią.
Po pierwsze, nie podzielał jego poglądów; po drugie — było między nimi mnóstwo egoizmu, niewypowiedzianych zarzutów, przelanej krwi i gniewu. Arthur nie rozumiał dlaczego Barnaby nie zamierza pójść w jego ściśle wojskowe ślady — tymczasem Barnaby nie potrafił pojąć, na jaki rodzaj urojeń musi cierpieć ojciec skoro sądzi, że którekolwiek z jego dzieci w czymkolwiek chciałoby się do niego upodobnić.
Po trzecie — najważniejsze — Williamson senior uważał, że brak pokory najstarszego syna to szczeniacki upór; zwykły, nastoletni bunt. Nie dostrzegł momentu — pomiędzy kolejnym sukcesem w sztukach walki wygrywanych pod sztandarem Frozen Lake, a wiązką pochwał płynącą z ust siewcy magii odpychania — w którym Barnaby dorósł. Walczyli o własne wersje samych siebie; najbardziej na tej wojnie ucierpiała matka, negocjując zawieszenie broni i wypełnione milczeniem, prędko zrywane pokojowe pakty.
A kiedy krótki rozejm rozpadał się pod ostrzałem gorzkich słów, walka rozpoczynała się na nowo; o wolność waszą, naszą i rodzeństwa — kiedy stało się jasne, że najsłabszym ogniwem spośród czwórki rodzeństwa jest Leonard, ojciec próbował przelać swój gniew na niego. Subtelna — ale jakże istotna; jak tragiczna w skutkach — różnica polegała na tym, że kiedy Barnaby był dzieckiem, nie miał nikogo, kto stanąłby w jego obronie; Leonarda ochraniali bracia.
Do czasu.

Sleek along and brings you roses,
he's always got the words to say.
Ból.
W drżących palcach z trudem utrzymuje papierosa — smużka dymu zasnuwa spojrzenie i zdecydowanie łatwiej wmówić sobie, że to faktycznie dym; nie łzy, dość łez, dość bezsilności, która wgryzła się w płuca skuteczniej od nikotyny i właśnie drążyła tunel w kierunku serca.
Ból.
Siedemdziesiąt dwie godziny temu był w Vassalboro, otoczony czerwoną cegłą akademii policyjnej, z zimną słuchawką telefonu przyciśniętą do policzka i zapiętą pod samą szyję koszulą, która nagle — co nagle to po diable — zaczęła sprawiać wrażenie zbyt ciasnej; kołnierzyk rozpoczął proces duszenia trwający do dziś.
Siedemdziesiąt dwie godziny temu rozpoczynał dziewiąty tydzień szkolenia trwającego dwukrotność minionych dni; Akademia Wymiaru Sprawiedliwości w Maine przyjęła absolwenta Frozen Lake z entuzjazmem, który z każdą dobą przybierał na sile.
Siedemdziesiąt dwie godziny temu słuchał prawdy; gorzkiej prawdy przyczajonej za tekturową makietą dwóch minionych miesięcy spędzonych na strachu i obrzydliwych obawach, których źródło — jak zawsze — wypełzło z głębin rodzinnego domu. Siedemdziesiąt dwie godziny temu ten strach i obrzydliwe obawy znalazły przełożenie na rzeczywistość; głos matki w słuchawce był spłaszczony, trzeszczący i na wpół martwy.
Leonard zaginął i nikt nie może go znaleźć.
Osiem słów wypowiedzianych kilkaset kilometrów dalej.
Leonard zaginął.
Staż w akademii policyjnej jest zbędny, by wiedzieć — od zaginięcia do momentu przyjęcia zgłoszenia muszą minąć dwie doby; ile czasu upłynęło faktycznie zanim rodzina Williamson postanowiła upublicznić ten fakt?
Trzy dni?
Cztery?
Tydzień, w trakcie którego opracowywali plan awaryjny, wspólną wersję wydarzeń?
I nikt nie może go znaleźć.
Nikt nie oznaczało policji stanowej; pod stanowczym, krótkim nikt pomieszkiwały niedopowiedzenia, których nie należało przekazywać przez telefon — nikt był każdym medium, słuchaczem, wskrzeszeńcem i wróżbitą w promieniu stu mil od Hellridge. Nikt był każdym skorumpowanym detektywem, sprzedajnym politykiem, zaufanym szpiegiem półświatka; nikim byli wszyscy.
Leonard zaginął i nikt nie może go znaleźć.
To była prawda i wyrok, to było złudzenie, kabaret, wyzuty z komicznego elementu żart.
Siedemdziesiąt dwie godziny temu otrzymał przepustkę — pięć dni, nie dłużej; o pięć dni za długo pod oskarżycielskim ostrzałem ojcowskiego spojrzenia — i wrócił do Hellridge, by na miejscu zastać popioły rzeczywistości, którą porzucił niespełna dziesięć tygodni temu. Po raz pierwszy od zarania jego istnienia w domu nie rozbrzmiewały krzyki — w ich miejscu znajdowała się cisza; gęsta jak melasa płynęła opustoszałymi korytarzami i siłą wdzierała do zamkniętych pomieszczeń. W nienaturalnym milczeniu najgłośniej wybrzmiewały kroki; każdy z nich sprawiał, że Barnaby czuł się, jakby chodził w kieracie.
Nie było go przez dziewięć tygodni — dla rodziny Williamson to okres czasu dorównujący dziewięciu wiekom.
Przez dziewięć tygodni ojciec odkrył w sobie nowe pokłady nienawiści, matka stłamsiła światło w oczach, siostra straciła subtelne, dziecięce rysy, a najmłodszy brat zaginął bez wieści. Najrozsądniej było się upić; whisky szlachetną na tyle, że dodanie do niej coca—coli karano chłostą. Tamtej nocy — pierwszej z pięciu, które musiał przetrwać w rodzinnym domu — sukcesywnie upijał się osiemnastoletnią Glenmorangie, tylko trzy lata młodszą od niego samego. Pił, słuchał tyrad ojca — o tym, że jego policyjna kariera była skazą na nazwisku i tylko wspaniałomyślność nestora połączona z sumiennym zestawieniem przyszłych korzyści, które rodzina zacznie czerpać ze swojego człowieka na odpowiednio wysokim stanowisku usprawiedliwia jego szczeniacki kaprys w wyborze kariery — i zastanawiał się, czy Leonard żyje.
Czy kiedykolwiek go odnajdą. Czy Barnaby naprawdę chce go odnaleźć; odnaleźć i sprowadzić do tego domu. Im bliżej dna butelki, tym mniejsza pewność — w trakcie czwartej szklanki ojciec nareszcie umilkł i zniknął; na jego miejscu pojawiła się matka.
Nie zadzwoniłeś. Ani razu przez dziewięć tygodni.
Wyrzut w jej głosie ranił mocniej od ojcowskich przekleństw — uświadomił mu, że nie tylko ona czekała na jego telefon.
Mieliśmy umowę, synu; tak się nie robi. Żadnej kobiecie. Nawet takiej, którą znasz od urodzenia.
Obracał szklankę w dłoni, milczał, myślał; o alternatywnym świecie, w którym zamiast akademii w Vassalboro wybrał rodzinne podwórko i karierę w ratuszu. O rzeczywistości złożonej z nieustannej obecności ojca — w domu, w pracy, między każdym oddechem — i dywersji, jaką kontynuowałby na poczet wolności rodzeństwa. Gdyby Arthur przez cały ten czas zatapiał jadowe zęby w najstarszym synu, zabrakłoby trucizny dla Leonarda; gdyby Barnaby odwdzięczył się tym samym, może on i ojciec nawzajem położyliby kres własnemu istnieniu — połączeni aż po grób jak Uroboros.
Spójrz na mnie, mamo.
Był w stanie powiedzieć tylko i aż tyle; spójrz na mnie, mamo. Zawsze porozumiewali się w milczeniu — tak nietypowym dla domu wypełnionego krzykiem. W ciszy opowiedziała mu historię ostatnich tygodni; o tym, że Leonard z początku wydawał się odporny na uszczypliwości ojca — albo udawał, że ich nie słyszy, albo je ignorował, albo po prostu się do nich przyzwyczaił. Dwa tygodnie temu coś w nim jednak pękło; pierwszy raz od wielu lat — od tego przeklętego dnia, kiedy złamana ręka i złamany nos położyły kres bezpośredniej przemocy — uronił łzy i wybiegł z domu. Spójrz na mnie, mamo; w jej wzroku dostrzegł to, czego oczekiwał — nie zapanowała nad furią, która płonęła do dziś. To tłumaczyło milczenie — matka i ojciec nie rozmawiali; prowadzili wojnę na milczenie i emocje, a niewypowiedziane słowa wisiały w powietrzu dławiąc ich własne dzieci.
I udało im się. Idealnie wybrali moment konfliktu, który eskalował do rozmiarów wybuchu jądrowego — moment dotkliwego osamotnienia i pustki odczuwanej przez Leo po wyjeździe najstarszego brata.
Jak przystało na atomową eksplozję, pozostała po niej tylko skażona, zatruta kraina, której pozbawiono obecności najczystszej duszy spośród nich wszystkich.

Just enough so you don't notice
that you ain't nothing but his prey.
Dym.
Rzeczy najważniejsze wykonuje pod obligatoryjnym warunkiem — paląc papierosy; ta reguła, jak wiele w jego życiu, nie zna odstępstw.
Dym; napięta skóra pod oczami, pierwsze oznaki kurzych łapek, trzydniowy zarost, tygodniowy maraton niedostatecznej ilości snu. Nad lewą brwią — podłużne zagłębienie; w wyblakłej zieleni spojrzenia — głęboka irytacja.
Pali pochylony nad biurkiem; rozsypane na blacie akta są mozaiką trzech prowadzonych na raz spraw — z papierosem między ustami odwiedzi kolejne miejsce zbrodni, kolejną salę przesłuchać, kolejnego podejrzanego.
Pali czytając gazetę; część polityczną analizuje od deski do deski, rozrywkową — omija, a niedzielną krzyżówkę zawsze odkłada na bok, bo wie, że Charlotte lubi ją wypełniać — nawet, kiedy się upiera, że to kłamstwo.
Pali, kiedy sortuje pocztę; chyba wciąż ma nadzieję na barwny list z pogróżkami od byłego skazańca albo pocztówkę z egzotycznego kraju zakończoną tylko jedną literą — L.
Kiedy oświadczył się Daisy Padmore, nie zapalił ani razu; nie przed, nie po, nie w trakcie. Dusza romantyka mogłaby uznać, że kierował się troską; nie chciał zaburzyć spokoju przyszłej żony, która tamtego dnia wyglądała jak samo szczęście — młoda, piękna, zakochana, z kieliszkiem wina w dłoni i ciastem figowym nabitym na widelczyk (zauważył za późno; użyła widelca do owoców zamiast tego do ciast — wspomnienie nidumaranea odbiło się czkawką; prawie wyrzygał pół butelki wypitego wina na stół). Po pierwszym kęsie uznał, że dawno opuścili sferę wyczekiwania; wyłuskał z kieszeni pierścionek — srebrny, z rubinem — i poprosił ją, by swoje tak powtórzyła kilka razy. W jej głosie nie było zawahania, wybrzmiało za to wiele — zbyt wiele — przerażającej czułości. Ona jeszcze nie wiedziała, on wiedział zbyt dobrze — dom Williamsonów skutecznie wyplewi tę czułość z padmorowskiego serca.
Cztery miesiące później zapalił przy niej po raz pierwszy; na języku wciąż czuł bąbelki weselnego szampana, opuszkiem palca śledził krople wody wysychające na jej skórze i obserwował, jak rozszczepiają przytłumione światło — jak w pryzmacie. Właśnie taką magię posiadała Daisy; magię nieba po deszczu.
Dużo pryzmatów i mrowie tęcz.
Powiedziałby jej o tym, gdyby wierzył w czułość; tyle, że dla niego czułość była pochodną słabości, a miłość odpowiedzią na wiedzę, że od zawsze pragnął tego, na co nie zasługuje. Emocje były niebezpieczne; miał dość zagrożeń w pracy — odznaka przyciągała kule — i wspomnieniach dzieciństwa.
Nie zamierzał ryzykować kolejnymi.
Pierwsze pięć miesięcy ich małżeństwa było dialogiem dotyku; rozmawiali za pomocą ust, nie wypowiadając ani słowa, a kiedy głos zabierała jej niepewność, jego strach, ich obopólne przekonanie, że nic, co dobre, nie może trwać wiecznie — robił wszystko, by odwrócić jej uwagę. Przez pięć miesięcy wierzył, że Daisy nie dostrzega tego, jak bardzo zepsuta jest ta rodzina i tym samym on — gdy nie było już kłamstw, które mógł wymyślić na poczekaniu, dopuszczał się aktu ostatecznej pokory; klękając przed nią w oczekiwaniu na zadane szeptem pytanie. Baby, co ty znowu ze mną zrobisz. Nie robisz, ale właśnie — zrobisz.
Szóstego miesiąca zaczął dostrzegać w jej oczach poirytowanie; przez kolejny rok wychwytywał zniecierpliwienie w głosie; natykał się na antarktyczny mur zarzutów. Po dwóch latach małżeństwa dobrze wiedział, że kiedy Daisy przesadnie mocno akcentuje swoje absolutnie, najczęściej jest to wstęp do kłótni — absolutnie nie masz racji. Absolutnie się nie zgadzam. Absolutnie idiotyczny pomysł.
Absolutnie nie.
Im głośniej krzyczała — zauważyłeś, że boję się oddychać w tym przeklętym domu? Pytam cię, czy zauważyłeś?! — tym wcześniej docierał na komisariat i tym później opuszczał jego mury. Po czasie przestało pomagać nawet to — zawsze na niego czekała, już nie uśmiechnięta i w łóżku, tylko wściekła i w drzwiach.
To był znak. Ostateczny. Ostatnie ostrzeżenie; kiedy w trzecią rocznicę ślubu spoliczkowała go po raz pierwszy i nazwała zdradzieckim skurwysynem, żeby chwilę później — jakby poniewczasie przypomniała sobie o własnym celu — zapytać kim jest ta suka.
Nie zaskoczył go ból uderzenia — do niego przywykł lata temu; nie chciał przyznać, że ten policzek zabolał mocniej od ojcowskiej pięści — tylko nieskrępowany gniew przekleństwa. Daisy, którą znał, nie przeklinała nigdy. Ani kiedy była wściekła, ani kiedy przez nieuwagę uderzyła o krawędź fotela, ani w żartach, ani nawet w sprośnych kawałach. Nie klęła nigdy, nawet przypadkowo.
Tamtej nocy zaczęła; kląć i tracić kontrolę. Coś w niej pękło — dotarła do ściany, granicy, miejsca, z którego nie sposób zawrócić. Gdyby był lepszym mężem, mógłby dostrzec widmo zbliżającej się katastrofy; z drugiej strony — czy po dwóch latach uczuciowej wojny chciał je dostrzec?
Cztery miesiące później była tylko kolejną ofiarą tego domu — coś w spowitych cieniem zakątkach i błędnych ognikach nad zamglonym ogrodem drwiło z Daisy, kusząc ją przez większą część małżeństwa; wiosną poddała się i popełniła samobójstwo.
Umierając, miała dwadzieścia sześć lat — była rok młodsza i zdecydowanie odważniejsza od niego.

Sometimes the worst of 'em have the best disguises,
he'll go as far as it takes to stay in hiding.
Strach.
Jego oczy lśniły zielenią; nie mógł ich przymglić nawet papieros w dłoni opartej o policzek, nawet dym spowijający ich ciasną kurtyną, łączący oddechy, wyrywający się na zewnątrz ust wraz ze słowami o pożądaniu i nieznośnym oczekiwaniu na spełnienie.
Strach; przyjaciel rodziny przedstawił ich sobie, kiedy Daisy wciąż — jeszcze — żyła. Od samego początku — czy nie tak powinna wyglądać miłość; od pierwszego wejrzenia? — uwielbiał jej włosy. Długie, mieniące się refleksami rozsypanych drobinek złota; Lebovitz — ten sam, który rok później uchylił przed nim drzwi do Czarnej Gwardii — przedstawiał go właśnie jako coś pośredniego między spartańskim wojownikiem, bohaterem narodu i gladiatorem w wojnie o przetrwanie magicznej braci, kiedy ona wyciągnęła dłoń. Prawie po męsku; krótkim, stanowczym ruchem, który już wtedy powinien dać mu do zrozumienia, że stojąca przed nim kobieta zawsze dostaje to, czego chce.
Strach — uścisnął jej dłoń odruchowo; za późno dostrzegając, że zauważyła jego blizny.
Nierówne, paskudne kaniony przecinające surowy krajobraz szorstkich dłoni — niektóre były pamiątką po desperackich środkach ojca, inne nagrodą za pięć lat czynnej służby w wydziale śledczym. Cztery z nich zadał sobie sam; rytuały magii odpychania często domagały się krwi.
Ona patrzyła na blizny, on patrzył na nią — może zbyt wyzywająco, jakby próbował nakłonić ją do reakcji, jednej z wielu należących do doskonale znanego mu repertuaru obrzydzenia, zaskoczenia albo niezdrowej fascynacji. Czekał obojętnie, aż do momentu, w którym nawet on nie mógł udawać obojętności — kiedy nareszcie podniosła wzrok, opuszkiem palca gładząc najbrzydszą z blizn, na jej ustach widniał uśmiech.
W jego nagle pojawiła się krew.
Wtedy zrozumiał, że to jeden z tych momentów, od których nie ma odwrotu — od teraz nic nie będzie już takie samo. Że to, co najważniejsze, dzieje się tu i teraz, a cała reszta przeżyć będzie co najwyżej rozpaczliwym poszukiwaniem mniej lub bardziej udanych falsyfikatów, podobieństw, mirażów.
Będzie odtwarzaniem starych grzechów do końca życia.
Od tamtego wieczora — on, wciąż żonaty, ona, jeszcze niezamężna — uwielbiał ją całą. Uwielbiał jej włosy; długie, mieniące się złotem rozsypanych grudek szlachetnego kruszcu. Uwielbiał, kiedy zaczesywała je do tyłu — jak tego pierwszego wieczora — a potem splatała w ciasny warkocz. Po dwóch miesiącach przypadkowych spotkań i niezobowiązujących telefonów — nie był głupcem; wiedział, że w jej wizytach w okolicy komisariatu i telefonach nie było ani śladu przypadkowości, nawet cienia braku zobowiązań — odkrył, że równie mocno uwielbia, kiedy rozwiązuje warkocz i pozwala złotej kotarze swobodnie opaść na ramiona.
Często powtarzała, że włosy rozpuszcza wyłącznie dla niego; jeszcze częściej jej wierzył.
Pomogła mu zrozumieć, że sprawa Leonarda nie musi być sprawą zamkniętą; to za jej namową podjął prywatne śledztwo. Pomogła mu dostrzec, że życie to nie tylko policyjne akta, ponura rzeczywistość przestępstw i kolejne awanse zdobywane w służbowej hierarchii, byleby tylko zadowolić ojca. Tym trudniejsze było podjęcie pierwszej — Lucyfer mu świadkiem, że nie ostatniej — próby przerwania tego, co przez ostatnie miesiące było jedyną przyczyną jego nielicznych uśmiechów. Cztery dni po pogrzebie żony — zupełnie jakby chciał nabrać pewności, że trzeciego dnia nie zmartwychwstanie — zamierzał powiedzieć dość; ale nie zdążył.
Ubiegła go cichym kocham.
Jednym kocham sprawiła, że zapomniał o argumentach, stanowczości i rezygnacji; przestało się liczyć to, co zamierzał powiedzieć — zaczęło to, co chciał. Chciał powiedzieć, że czekał na nią od zawsze; że każdego poranka była jego pierwszą myślą, a później kolejną i następną. Chciał powiedzieć, że to dzięki niej wrócił do poszukiwań brata — opasła kopia akt w mieszkaniu, do którego przeniósł się po śmierci żony, każdej bezsennej nocy parzy go pod dotykiem dłoni. Chciał powiedzieć, że to tylko jej wyrozumiałość pozwala mu odnaleźć siłę — że to dzięki niej wspiera siostrę bez względu na każdą granicę, którą Charlotte przekroczy, każde prawo, które złamie, każdy grzech — zwłaszcza ten samobójstwa Daisy — który pomógł i pomoże jej zmazać. Chciał powiedzieć, że jest mu niezbędna — przecież nie da się żyć bez tlenu — i że jeśli poczeka rok, dwa, będą mogli być razem tak, jak powinni od samego początku.
Chciał powiedzieć wiele innych słów, ale mu nie pozwoliła — jak zawsze przypieczętowała ich niewysłowiony pakt pocałunkiem.
Minęło niespełna pół roku, kiedy ojciec zaręczył ją z młodym, obiecującym i — co najważniejsze — nieowdowiałym synem Kręgu.
Dwa miesiące później on — już nie tak młody, dawno poza sferą obiecującego, dosadnie owdowiały — przyjął zaproszenie Hugh Lebovitza do Czarnej Gwardii.
Najgorszym wrogiem człowieka jest jego własna ambicja — jeśli to prawda, najzajadlejszym przeciwnikiem Williamsona był on sam. Przez długie miesiące po zasileniu szeregów Czyścicieli — kiedy wciąż próbował odnaleźć kruchy balans pomiędzy służbą w Gwardii i jej odpowiednikiem w świecie niemagicznych; do dziś walczy o konsensus obu żyć — słyszał echa ostatniej kłótni. Kobieta, którą darzył zakazanym słowem — słowem na m; niebezpieczną bronią w nieodpowiednich rękach — wykrzyczała w jego twarz kilka istotnych prawd.
Analiza jej słów: kompleks ojca, zbyt głęboki mrok, zbyt jasne ambicje, cynizm i egoizm.
Jego wnioski: jeśli ambicja naprawdę jest najgorszym wrogiem człowieka, w wieku dwudziestu ośmiu lat po raz pierwszy w życiu przyznał rację ojcu.
To, kim zostanie, zależało nie od nazwiska i pochodzenia — chociaż w ich przypadku zdecydowanie pomagało — ale od wrodzonych zdolności i planów; te pierwsze od zawsze płonęły najjaśniej, kiedy wprawiał mięśnie w ruch. Te drugie wyklarowała Gwardia; przestał egzystować dla samego faktu istnienia — zaczął żyć po to, by osiągnąć cel, po którego wykonaniu wyznaczał kolejny i następny, i jeszcze jeden, aż marzenia o tym, żeby wieść wygodne życie u boku kobiety, która już — a może nigdy? — nie była jego, uległy wynaturzeniu.
Inna kobieta — ta, której imię zawierało czerń, budziło strach i gromadziło pod sobą oddanych żołnierzy — nauczyła go, że największe ambicje wyrastają z błota, mroku i krwi.

Oh, don't you know 'bout the Devil?
He's a gentleman.
Pustka — magica abit, nihil hic erit.
Sięga w odmęty skórzanej kaletki — skóra musi być wyprawiona, wyłącznie cielęca — i wyciąga garść czerwonego proszku; rytuały magii odpychania zawsze mają kolor krwi.  
Niewola — sit tibi magica ligamen cum sua potestate ut locus tuus factus est in carcerem.
Pstryka palcami, obserwuje świecę, przesypuje rdzawy pył przez palce; krew w jego ustach gęstnieje, dociera do kącików warg, zaraz przeleje się i spłynie w dół — na żuchwę i szyję, obojczyk i serce. Dawno temu przywykł do jej smaku — ojciec zadbał o to, by nerwica ujawniła się trzy lata przed zwyczajowo przyjętym wiekiem — ale dopiero przed pięcioma laty odkrył, że to nie powód do wstydu.
W Czarnej Gwardii wstyd był pojęciem obcym; zupełnie jak litość.
Gęsty dym znad rozpalonych świec wdziera się w nozdrza — smród palonego knota w niczym nie przypomina woni papierosów; teraz cuchnie palonym mięsem, dzięki czemu Czyściciel wie, że rytuał zaczął działać. Ciemność dookoła wibruje w rytmie tylko sobie znanych dźwięków; choć jest środek zimy, jego skórę pokrywa pot.
Tak działa magia; teraz czuje ją wyraźnie. Moc zamkniętą w mroku, potęgę skroploną w ciemności. Rzeczywistość wijąca się jak schwytany na haczyk robal to dowód ostateczny — kurtyna oddzielająca światy jest teraz cieniutka; tuż za nią rozciąga się inny entourage, w którego głos każdy gwardzista wsłuchuje się ze zwierzęcą czujnością.
Nie musi myśleć.
Kiedy mrok mówi idź, Czyściciel pyta: jak daleko?  
Nie musi się wahać.
Gwardzista to tylko szczur biegnący za głosem fletu, sługa na rozkazach pana, żołnierz dopełniający warunków spisanego krwią kontraktu, który unieważni tylko śmierć.  
Nie może być nazwiskiem, mężem, ojcem.
Sanguinis mei sanguine hic erit asylum.
Nie może być imieniem, przyjacielem, bratem.
Jest tylko psem na wojnie. Ochłapem mięsa i krwią — krwią w ustach i krwią w żyłach. Jak wiele zaklęć może rzucić i rytuałów przeprowadzić zanim stanie się nieuniknione — ciało rozedrze się jak papier prezentowy, flaki zamienią w sorbet, mózg wyparuje?
Sporo; mniej niż przed rokiem, zdecydowanie mniej niż pięć lat temu, na samym początku — kiedy jego magia odpychania płonęła wściekle, pięści krwawiły, mięśnie krzyczały w proteście, łeb pękał od wrzasku. Czarna Gwardia kocha tylko silnych i szalonych z gniewu. Lubi, kiedy jej mężczyźni — bo tylko ona może być ich kobietą, zaborcza suka — trzęsą się z bólu. Lubi, kiedy jej kobiety — bo od lat obala patriarchat i pozwala cierpieć im po równo — wyją z bezsilności.
Lubi, kiedy Williamson leży u jej stóp; w więzieniu pentagramu i świec, które zgasły, i rytuałów, które przeminęły, i otępieniu, które nauczył się przerywać w jedyny znany sobie sposób — bólem.
Fascia; znów ma szesnaście lat i złamany nos.
Fascia; znów ma trzynaście lat i zwichnięty obojczyk.  
Fascia; znów ma dziewięć lat i gryzie palec — przygryza z całej siły, wbija w niego zęby — żeby nie krzyczeć pod uderzeniami skrzydeł, zadrapaniami pazurów, ciosami dziobów; vomica w ojcowskim wydaniu nigdy nie zawodziła.
Fascia; znów ma trzydzieści trzy lata i w innym życiu mógłby być Chrystusem — w tym jest nikim i wszystkim. Człowiekiem — nie do końca. Synem — rozczarowaniem. Bratem — obrońcą. Śledczym — katem. Czyścicielem — kłamcą.
Jest zlepkiem trzęsącego się mięsa, żołnierzem piekieł, krwistym stekiem, który nie ma prawa do marzeń.  
Otwiera oczy; finite.
Dość.
Przełyka krew i odnajduje spokój — w mroku nie musi się bać niczego. Ciemność dookoła znów ożywa; od pięciu lat wsłuchuje się w jej miarowy oddech — oddech bestii, kochanki, żony. Unosi rękę i napotyka jej obecność; gładzi po policzku, znacząc krwią z przegryzionego palca.
W mroku jego dłonie są rękami sprawiedliwości.
Zimne, pewne — bezwzględne.
Barnaby Williamson
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Witaj w piekle!

W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda na Die Ac Nocte! Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po forum. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz , a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.

Sprawdzający: Frank Marwood
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Rozliczenie


Ekwipunek




Aktualizacje


7.02.23 Osiągnięcie: Pierwszy krok (+150 PD)
7.02.23 Zakupy początkowe (+100 PD)
9.02.23 Zakupy (-205 PD)
27.02.23 Osiągnięcie: Cegiełka (+25 PD)
20.03.23 Aktualizacja postaci o ego
27.03.23 Osiągnięcie: Hehe nice (+10 PD)
27.04.23 Surowce: styczeń- luty
30.04.23 Wydarzenie: Na całej połaci krew cz.1 (+150 PD)
30.04.23 Zatrucie magiczne: Zmiana poziomu (2->4)
16.05.23 Opowiadanie z rozwojem magicznym I (styczeń-luty) (+10 PD)
16.05.23 Rozwój postaci (+1 magia odpychania, -100 PD)
16.05.23 Zakupy (-5 PD)
30.06.23 Wydarzenie: Na całej połaci krew cz.2 (+150 PD)
10.07.23 Zakupy (-30 PD)
13.07.23 Opowiadanie z wykonywaniem zawodu I (styczeń-luty) (+10 PD)
17.07.23 Opowiadanie z rozwojem magicznym II (+10 PD)
18.07.23 Opowiadanie z wykonywaniem zawodu II (styczeń-luty) (+10 PD)
22.07.23 Osiągnięcia: Iniemamocny, Fajtłapa, Jak za darmo, to biorę (+30 PD)
11.08.23 Wydarzenie: W czasie deszczu dzieci się nudzą (+25 PD)
12.08.23 Kalendarz (styczeń-luty) (+200 PD, +4 PSo)
12.08.23 Opowiadanie z wykonywaniem zawodu III i rozwojem magicznym III, Zjawa (+21 PD)
12.08.23 Zatrucie magiczne: Zmiana poziomu (4->3)
21.08.23 Rozwój magiczny (+3 magia odpychania, -360 PD)
30.08.23 Surowce: marzec-kwiecień
30.08.23 Osiągnięcie: Bob Budowniczy (+25 PD)
02.09.23 Zakupy (-70 PD, -150 $)
07.09.23 Osiągnięcie: Parcie na szkło (+10 PD)
17.10.23 Zakupy (-40 PD)
26.10.23 Osiągnięcie: Myślałem, że to dzik; 100 na liczniku (+160 PD)
06.11.23 Zakupy (-10 PD)
07.11.23 Osiągnięcie: Jestem z miasta; Mistrz Ceremonii; Za maską; Zakupoholik (+85 PD)
10.11.23 Zakupy (-60 $)
16.11.23 Zakupy (-45 $)
17.11.23 Wydarzenie: Biada ziemi i biada morzu, I część (+20 PD)
21.11.23 Wydarzenie: Halloweenowy konkurs fanartowy (+10 PD)
27.12.23 Zakupy (-213 $)
14.01.23 Osiągnięcie: Siódme poty; 666 na liczniku; V.I.P; Poproszę wszystko; Tu nie ma smogu; Wypijmy za błędy; Bravo Girl, Szanowny Panie (+305 PD)
21.01.24 Opowiadanie z wykonywaniem zawodu I, II, III (+30PD, +600$)
29.01.24 Zwrot za usuniętą nić ze sklepu (+40 PD)
29.01.24 Aktualizacja postaci (-3 PSo; taniec towarzyski 0->I; zoologia 0->I; prawo 0->I; świecarstwo 0->I; konsekracja 0->I)
01.02.24 Zakupy (+40 $)
11.02.24 Urodziny forum
12.02.23 Zakupy (-70 PD)
22.02.23 Osiągnięcie: Jubilat, Łokieć pięta nie ma klienta, W blasku świec, W moim dzienniczku, Ale to ty dzwonisz (+220PD)
01.03.24 Wydarzenie: Pomożecie? Pomożemy! (+45 PD)
02.03.24 Kalendarz (marzec-kwiecień) (+150 PD, +4 PSo)
02.03.24 Zjawa (+18 PD)
03.03.24 Osiągnięcie: Mały świecarz, Zaobrączkowany (+20 PD)
09.03.24 Rozwój postaci (siła woli +6, -600 PD)
16.03.24 Wydarzenie: Danuta is in love (+25 PD)
18.03.24 Wydarzenie: Biada ziemi i biada morzu (+50 PD)
18.03.24 Wydarzenie: Figlarny początek wiosny (+25 PD)
19.03.24 Wydarzenie: Little Poppy Has a Little Problem (+75 PD)
20.03.24 Opowiadanie z rozwojem magicznym, I, II, III (marzec-kwiecień) (+30 PD)
06.04.24 Darmowa zmiana wizerunku
06.04.24 Zakupy (-45 PD)
07.04.24 Zakupy (-200 PD)
11.04.24 Osiągnięcie: Wszystkiego po trochu, Pomysłowy Dobromir, Nie ma dymu bez ognia, Na cztery spusty (+65 PD)
12.04.24 Zakupy (-45 PD)
14.04.24 Rozwój postaci (+6 magia odpychania, teoria magii 0->I, -720 PD, -1PSo)
21.04.24 Wątek z wykonywaniem zawodu (+40 PD, + 400$)
03.05.24 Surowce: maj - czerwiec
04.05.24 Osiągnięcie: Praktyk (+25 PD)
12.05.24 Osiagnięcie: Gaduła (+150 PD)
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej