Witaj,
Teresa Fogarty
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t181-teresa-fogarty#382
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t421-teresa-fogarty#1390
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t439-teresa#1591
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t181-teresa-fogarty#382
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t421-teresa-fogarty#1390
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t439-teresa#1591
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
Teresa Fogartyft.Suki Waterhouse

nazwisko matki RUBINOFF
data urodzenia 27 LISTOPADA 1960
miejsce zamieszkania SAINT FALL, SONK ROAD
zawód SZMUGLERZ, GESZEFCIARZ
status majątkowy PRZECIĘTNY
stan cywilny PANNA
wzrost 176cm
waga 51kg
kolor oczu PIWNE
kolor włosów CIEMNY BLOND
odmienność SŁUCHACZ
umiejętność -
stan zdrowia SYNDROM DIOSKURÓW
znaki szczególne ZNAMIĘ W KSZTAŁCIE PÓŁKSIĘŻYCA NA OBOJCZYKU, blizny po poparzeniach na klatce piersiowej i ramionach

magia natury: 0 ( I)
magia iluzji: 7 (II)
magia powstania: 0 (I)
magia odpychania: 0 (I)
magia anatomiczna: 0 (I)
magia wariacyjna: 0 (I)
siła woli: 20 (III)
zatrucie magiczne: 2

sprawność: 2
SZYBKOŚĆ: I (1)
GIBKOŚĆ: I (1)
charyzma: 6
PERSWAZJA: II (6)
wiedza: 14
LITERATURA: I (1)
HISTORIA: II (6)
JĘZYK (MIGOWY): II (6)
EKONOMIA I ZARZĄDZANIE: I (1)
talenty: 13 (11+2)
CELNOŚĆ: II (6)
PERCEPCJA: II (6)
ZRĘCZNOŚĆ DŁONI: I (1)
reszta: 1 PSo


elementary school Stonewell
high school Whitewater Technical School
edukacja wyższa -
moje największe marzenie to święty spokój; mały domek gdzieś na zachodzie; puszczenie całego tego przeklętego miasteczka z dymem albo wprost przeciwnie - odbudowanie pozycji Fogartych; pozbycie się choroby
najbardziej boję się tafefobia; ciemne, ciasne przestrzenie; niechciane wspomnienia; własny obłęd
w wolnym czasie lubię  historia i historie; literatura; irytowanie wszystkiego, co potrafi oddać z nawiązką; drogi alkohol i kiepskie żarty
znak zodiaku strzelec

Now we, returning from the vaulted domes
Of our colossal sleep, come home to find
A tall metropolis of catacombs
Erected down the gangways of our mind


Pokryte bluszczem mury podupadłej posiadłości przy Broken Alley skryte były w ścianie zaniedbanego żywopłotu - pięły się po ceglanych wypustkach w ucieczce przed korzeniami sekretów wżartymi głęboko w płową glebę pod fundamentami domostwa. Nieugięcie wspinały się dalej, każdej wiosny rosnąc coraz pokaźniej, a ona śledziła ich splecione wicie, zadzierając wysoko podbródek, zastanawiając się, kiedy sięgną w końcu słońca. Szerze wierzyła, że uda im się wydostać z piętna niechlubnego imienia, z duszącej chmury plotek pomówień i trucizny prawdy, dopóki matka nie kazała ściąć ich obumarłych w grudniowych przymrozkach odnóg.
Nikt inny nie zabijał marzeń tak gładko, jak Camellia Fogarty.
Matka lubiła otaczać się wszystkim, co piękne, jakby w refleksach błyskotek mogła znikać jej własna brzydota. Miała długą, łabędzią szyję, upinała włosy w ciasny kok i spędzała długie godziny przed lustrem poddając się śmiesznemu procesowi mumifikacji - wszystko się zgadzało, okrywszy w wieku dziewiętnastu lat, że ma alergię na jakąś błahostkę, mózg zdawał się wyciec jej nosem razem z katarem. Macierzyństwo stanowiło dla niej smutny skutek uboczny małżeństwa; nie nadawała się do żadnego z nich, nawet nie próbowała wpasować się w ramy ról, w które sama się wpędziła. Zawsze znajdowała kogoś, kto może ją wyręczyć, żerowała jak oślizły, wstrętny pasożyt na starych przysługach i zaciągniętych przed laty długach; udzieliła Teresie pierwszej i prawdopodobnie ostatniej lekcji, jaka miała jakąkolwiek wartość - że wszystko miało swoją cenę.
Ludzie też.
Podczas gdy matka grała główną rolę w czterech, przeżartych doszczętnie pleśnią ścianach rozpadającej się posiadłości, ojciec był jedynie statystą w ich życiach, mętnym duchem zagrzebanym w swoim laboratorium, zjawą rzadko kiedy dającą się przyłapać w namacalnej formie. Lekarz, badacz, starający się pochwycić jakiś ułudny cel, który tylko on rozumiał, w wiciach magii zatraciwszy dawno serce - do żony, dzieci, rzeczywistości. Miał - ma nadal, choć czasem sama nie jest pewna, czy jego postać nie przerodziła się w zwykłą fatamorganę - jasne włosy i cień szaleństwa przemykający niepozornie przez piwne tarcze tęczówek. O zepsuciu matki mogłaby opowiadać godzinami - o ludziach zakochanych w samych sobie z reguły jest najłatwiej snuć długie akapity poprzetykane dziesiątkami niewybrednych epitetów - podczas gdy o ojcu umiała wydusić z suchości krtani jedynie kilka zdań.
Istniał.
Prawdopodobnie.
Musiał istnieć, bo istnieli i oni - dwójka bliźniaków o niewinnych oczach i pyzatych policzkach. Teresa i Cecil; rewers i awers.
Od zawsze jedynym co ich dzieliło były cztery minuty ociężale przesuwające się po wskazówce zegara. Próbowała kiedyś policzyć ile to uderzeń serca, ile oddechów i jak wiele metrów ciszy wijącej się po drewnianych deskach pokoju, ale wynik z notorycznym uporem okazywał się inny. Była o tę inność starsza, głośniejsza, bardziej niepoprawna, jakby ktoś ruchem pozbawionym finezji ułamał na pół czyjąś duszę wkładając ją w dwa ciała.
Miała jakieś sześć lat, gdy chwyciła w dłonie szklaną kulę pierwszego paradoksu życia; była krucha, pod naporem dziecięcych palców pękała, aż w końcu prysnęła w bezpowrotnym zniszczeniu, raniąc jej dłonie i nadgarstki. Poczuła wilgoć na policzkach, zobaczyła mokrą strużkę spływającą po policzku brata - czuł jej ból tak wyraźnie, jakby należał też do niego. W jakimś sensie należał.

Green alleys where we reveled have become
The infernal haunt of demon dangers;


Anette była ładna, znacznie ładniejsza od siostry mimo bruzd na prawej części twarzy i szyi. Modliła się niemo do Lucyfera, wierzyła, że w końcu los się do niej uśmiechnie i widziała ten uśmiech na ustach bliźniaków. Była dla nich ciotką, ale przybrała miano figury niemal matczynej. To ona piekła cynamonowe ciastka, których zapach unosił się po kuchni, parzyła różaną herbatę, uczyła wyłuskiwania z ciszy historii nigdy niemogących wydostać się spomiędzy jej spierzchniętych warg. Pokazała im świat, takim, jaki chciała, żeby dla nich był - miękkim, delikatnym, pełnym miłości. Nie mogła mówić - wybuch, który oszpecił jej twarz, uszkodził także struny głosowe - ale w milczeniu, które ubierała była siła, moc znacznie ważniejsza, niż ta przyczajona w oschłych słowach matki odbijających się pustym echem od olejnych obrazów. Sporadycznie, w tych rzadkich momentach, gdy cierpliwość ulatywała z niej wraz z cichym westchnięciem, migała w stronę siostry całą prawdę o szpetocie charakteru, jaki chowała za porcelanową fasadą, wszystko to, co powinna usłyszeć. Rozumiały jedynie bliźniaki, w Camelli czaiło się za wiele próżnej ignorancji, by kiedykolwiek chciała zrozumieć wzburzone gesty ciskane w jej stronę.
A może rozumiała.
Może gdzieś pod powłoką anemicznej wrażliwości, faktycznie ją to dotykało.
Któregoś dnia Anette rozpłynęła się w powietrzu pod wątłą gałęzią wymówki, że wyjechała z miasteczka. Bliźnięta odnalazły ją dwa lata późnej, uwięzioną za mosiężnym zamkiem niewielkiego pokoiku na poddaszu domostwa. Miały po siedem lat, nie rozumiały pojęcia obłędu, ani skutków zatrucia magicznego, nie postrzegały swoich czynów przez pryzmat konsekwencji. Nie wiedziały, że dobroć może zabijać jeszcze skuteczniej niż nienawiść.
Anette zmarła w lutym sześćdziesiątego siódmego, wyżynając drogę na własną wolność kuchennym nożem w miękkiej tkance nadgarstków. Nożem, który wieczór wcześniej przynieśli jej Teresa i Cecil na wielkiej tacy, obok dżemu malinowego i porcelanowego kubka różanej herbaty.
Następne dni spowiły się mgłą  - gęstą i  beznamiętną. Smutek Cecila wsiąkał w nią jak w gąbkę, ale wbrew emocjom, które wrzały w bracie nie uroniła ani jednej łzy. Trzymając go za rękę, patrzyła jak sosnowa trumna znika pod warstwą ciemnej ziemii. Wiatr gryzł ich w policzki, świstał tuż przy uszach śpiewając osobliwe requiem - i chciała płakać, złożyć ostatni hołd Anette, ale jak na złość, jej oczy pozostawały uporczywie suche.

Both seraph song and violins are dumb;
Each clock tick consecrates the death of strangers


Nie pamiętała dnia, w którym usłyszała je po raz pierwszy. Były subtelne, muskały jej myśli niepewnie, jakby bały się, że będzie zdolna się przed nimi obronić. Badały wnętrze umysłu z delikatnością pozornie obcą najeźdźczym próbom, w końcu owładnęły każdy zakamarek jej głowy. Z czasem prócz szeptów pojawiły się też mgliste skrawki obrazów, zasiewając w niej pierwszą miłość - do historii. Dużych i małych wspomnień, pogubionych jak kawałki potłuczonej wazy, ostrych fragmentów zapodzianych w szparach między posadzką, zaplątanych pod dywanem i starą szafką obok drzwi. Kolekcjonowała je wszystkie, kleiła w całość spisując na pożółkłych stronach dzienników opowieści, słyszalne wyłącznie dla niej. Nie pamiętała dnia, w którym usłyszała je po raz pierwszy, bo stały się nieodłącznym elementem Teresy. Była nimi. Była każdym wspomnieniem, każdym pomrukiem przeszłości, każdym wyrzutem sumienia ukrywanym przed cudzym wzrokiem. Tak jak Cecil spajał się w jedność z cieniem, tak ona zatarła granicę dychotomii pomiędzy przeszłością a teraźniejszością.
Na dziewiąte urodziny dostała od wuja rękawiczki z bordowej skóry - były ładne, podszyte miękkim materiałem, ale szczerze ich nienawidziła. Z każdym kolejnym rokiem pojawiało się ich więcej, kolejne pary lądowały na dnie szuflady darowane na każdą okazję, jaka się nadarzała. Nie od razu zrozumiała, czego symbolem były, wyścielając klatkę, w jakiej próbowali zamknąć ją bliscy.
Bali się jej i dotyku, który mógł obnażyć przed Teresą najgorsze z rodzinnych tajemnic. Cofali się, gdy podchodziła bliżej, wzdrygali, kiedy czuli na sobie jej dotyk. Nie chcieli by widziała ani słyszała, ale im więcej próbowali jej odebrać, tym mocniej zakochiwała się w swoich zdolnościach.
Miłość zamieniła się w obsesję.
Zaczęła przywłaszczać reminiscencje, które nigdy nie należały do niej - kolorowe zapalniczki, ołówki, książki z twardymi okładkami. Błądziła smukłymi palcami, aż w końcu czyjaś dłoń pochwyciła ją za nadgarstek.
Złodziejka.
Wytykani palcami, spowijający gorzkimi obelgami cudze języki Forgaty, ciągnęli na swoich barkach decyzje przodków. Może gdyby piętno rodzinnych błędów nie odcisnęło się na niej tak wyraźnie, inaczej potraktowano by młodzieńcze wybryki. Jednak plotka - prawda - rozniosła się po szkolnych korytarzach i salach szkółki kościelnej donośnie, chowano przed nią kosztowności, wytykano palcami. Któregoś wieczora, lawirując między kamiennymi nagrobkami chylącymi się w swoje strony jak zmęczeni starcy, wracając do domu nieroztropnym skrótem, usłyszała krzyk, groźbę rozbrzmiewającą między konarami płaczących wierzb. Osaczyła ją grupka dzieciaków chcących podarować jej niewybredną nauczkę. Wtedy pierwszy raz poczuła na ustach smak bezsilności. Pokruszona duma przegryzała się przez membranę ludzkiej powłoki, zaszczuta i sponiewierana próbowała wyszeptać jakąkolwiek inkantację, ale nie mogła - nie przez strach zaciskający się sznurem na twardości krtani, ale przez prozaiczną niewiedzę. Magia zawsze przysparzała kłopoty, jakby umiejętności spojone z krwią krążącą w żyłach pożerały cały potencjał, jaki w sobie miała.
Uczyła się świetnie - wszystkiego, co przyziemne, tego zarezerwowanego dla obarczonych niechlubnym mianem śmiertelników.
Uczyła się kiepsko - wszystkiego, czym Aradia obdarzyła ją swoim męczeństwem.
Przeżyła cudem, łutem szczęścia błyskającym w tarczy księżyca, wyrwana z rąk śmierci paznokciami niziutkiej dziewczyny, którą zaledwie kilka miesięcy później obdarzyła mianem najbliższej osoby, jaka mieściła się w sercu zaraz obok brata.

Backward we traveled to reclaim the day
Before we fell, like Icarus, undone;


Ciepło bursztynu bijące z oczu matki kontrastowało nieznośnie z jadem słów, jaki sączył się po kobiecym podbródku. Wpijała się kłami oszczerstw w powierzchnię każdego elementu, który mógł wydać Tresę z łapczywych objęć zepsucia.
Nie mieli pieniędzy na uniwersytet, wszystkie te noce, gdy chowała się pod wełną starego koca, z latarką w dłoni spijając słowa z opasłych tomisk okraszonych wyrywkami wydartymi z piersi historii, poszły na marne.
Ochłapy ostałego majątku skurczyły się dotkliwie zeszłej zimy z niewiadomych powodów, córka nie miała czasu ani możliwości na podjęcie dalszej edukacji. Oznajmiwszy przykre wieści, z ostentacyjną opieszałością zamknęła wieczko szkatułki chowającej w sobie medalion z jadeitowym oczkiem wart prawdopodobniej więcej, niż całą ich podgniła posiadłość.
Ukradła go następnej nocy, pozostawiając w środku marną iluzję, wiotki czar - jeden z nielicznych, jaki potrafiła wykonać ze względną łatwością. Wiedziała do kogo należał pierwotnie, zobaczyła to wraz z ciężarem metalu szepczącym pod jej skórą.
Zamierzała oddać go właścicielowi.
Zamierzała przehandlować swoją przyszłość, w końcu wszystko miało swoją cenę.
Podobno trzeba sięgnąć samego dna, by tak naprawdę móc się podnieść, ale jej pierwsza próba zebrania się z nierównego parkietu nieszczęść brzmiała jak kiepski żart z przestrzeloną puentą. Weszła do ciemnego i groźnego świata zbyt wcześnie, z nazwiskiem, które mogło ściągnąć na nią jedynie zgubę. Rozsiadła się z butną głupotą na barowym krześle, próbując dobić pierwszego poważnego targu - zdobyć pieniądze na ucieczkę z miasteczka. Była sprytna, ale wciąż zbyt młoda, by w pełni oszacować niebezpieczeństwo, w jakie ochoczo wskoczyła.
Nikt nie zamierzał negocjować.
Nie z Fogartym.
Nie z nią.
Bar zmienił się w pobojowisko gdzieś pomiędzy jednym a drugim uderzeniem trzepoczącego serca. Znów ocaliły ją obce dłonie, obce inkantacje, obca łaska. Miał na imię Tony, chował mądrość za błękitem tęczówek i stwardniałe od metalu broni opuszki palców w skórze brunatnych rękawiczek. Wyciągnął ją mnie za fraki za drzwi, poranioną rykoszetami błądzących zaklęć, lewo żywą.
Stał się jej momentum.
Ona została jego powodem.
Choć jeszcze nie wtedy - nie pod tamtym ceglanym murem wbijającym się w wypukłość kręgosłupa Teresy, gdy pobieżnie sprawdzał, czy przebłysk człowieczeństwa, jaki w nim zaskrzył, nie był zupełnie niepotrzebny.
Wtedy kazał jej spierdalać.

All we find are altars in decay
And profane words scrawled black across the sun


Oparta o brzeg kuchennego blatu, obserwowała jak Lyra drobnymi dłońmi przykłada gazę do czerwonej szramy wyrżniętej w alabastrowym naskórku, owija bandaż wokół jej posiniaczonego torsu z niepotrzebną delikatnością. Mówiła coś, ale każde z słów, jakie miała dla Teresy, odbijały się od tarczy szorstkiej świadomości. Cecil siedział kawałek dalej, oparty o drewno niewielkiego stolika. Palił papierosa pozwalając piołowi spadać samoistne na pożółkłe płytki, co jakiś czas błądząc palcami w miejsce gdzie rozciągała się nieistniejąca rana. Spojrzenie, które jej posłał wbiło się brutalnie w kości, przesiąknęło do szpiku, już po kres mając nawiedzać ją w chwilach zwątpienia.
Nie naciskał, by zrezygnowała.
Nie próbował nakłonić jej
Następnym razem to oni mają wyglądać gorzej, wymigał, po czym zniknął za framugą drzwi.
Nie zdążyła przytaknąć - nie musiała.
Wiedział, że dotrzyma obietnicy, zanim ją złożyła.
Z pomocą brata, udało jej się odnaleźć Tony’ego, stać się najdorodniejszym wrzodem na dupie, jakiego miał okazję doświadczyć w swoich trzydziestu paru latach na tej planecie. Nienawidził jej, była szczerze przekonana, że codziennie żałował, że nie pozwolił sczeznąć Fogarty na podłodze tamtego baru. Posyłał długie, zmęczone spojrzenia w kierunku drobnej, kobiecej sylwetki, czasem przymykał oczy, jakby w nadziei, że gdy rozchyli powieki mara zniknie. Tyle że Teresa zawsze była, niezaspokojona, uparta. Chciała więcej, niż życie było skłonne jej zaoferować, więc śmiało wyzwała je na partię pokera.
Miała szczęście, że piekielnie dobrze grała w karty.
Początkowo prośby współpracy kończyły się zwięzłym, stanowczym: nie. Każdego kolejnego tygodnia, skąpe odpowiedzi przybierały o następne epitety, aż w końcu przeklinając pod nosem Tony uległ naporowi jej istnienia - nawiedzała go tak długo, aż przytaknął z długim westchnieniem.
Nauczył ją wszystkiego, czego sama nigdy nie byłaby zdolna pojąć - jak funkcjonować wśród groźniejszych niż ona,  gdzie celować, żeby zabić. Była bystra, bystrzejsza niż pozwalało wierzyć otumanione filigranową urodą oko; za błędy płaciła słono, z każdego z siniaków i linii na skomplikowanej sinusoidzie długów, wyciągała wnioski, nauczki, poprawki wymagające skorygowania. Na własne życzenie sprowadziła się na pogorzelisko chciwości, podążając strawionymi w pożodze zepsucia ścieżkami nasłuchiwała kojącego odgłosu szelestu banknotów. Rewolwer stał się przedłużeniem jej ręki, tak jak historie, które czytała z twardości powierzanych przedmiotów. Początkowo pracowała dla Tony'ego. W pierwszych miesiącach ich znajomości puszczał ją na głęboką wodę, z wątłą nadzieją, że zdechnie sama - któregoś dnia po prostu nie wróci.
Na swoje nieszczęście, z biegiem czasu zaczął ją lubić - ją i jej kiepskie żarty ciskane na prawo i lewo, pasję, z jaką drążyła w arkanach zamierzchłych czasów. Lubił jej zdolności wybawiające przed kiepskimi inwestycjami i wulgarne gesty posyłane pod stołem, gdy okręcała klientów wokół palca.
Szybko granice podwładności się zatarły, zaczęli wspólnie budować podwaliny niewielkiego interesu. Handlowali wszystkim, co wpadło im w ręce, z biegiem lat powoli rozpinali kolejne nici na siatce kontaktów powoli pnąc się po łańcuchu pokarmowym Saint Fall. On zbierał zlecenia, pilnował, żeby sprawy nie wyśliznęły się spoza kontroli. Ona dobijała targu z promiennym uśmiechem na ustach, weryfikowała autentyczność paczuszek wędrujących z rąk do rąk. Działali jak jedna komórka, jeden organizm.
To Tony zaprowadził ją na pierwsze spotkanie Kowenu Nocy - przyszła z zaciekawieniem kwitnącym na policzkach, wymieniając pogardliwe spojrzenia z zebranymi. Nigdy nie była nadto gorliwą członkinią Kościoła Piekieł, ale tam, pośród garstki niezrozumianych szaleńców zrozumiała, że oddanie się opłaca.
Wszystko miało swoją cenę.
Ludzie także.
Teresa okazała się uwłaczająco tania - oddała Kowenowi ostatnie ochłapy własnej duszy, byle zaskarbić sobie ich przychylność, cegiełka po cegiełce zbudować jakąkolwiek reputację, zetrzeć piętno nazwiska cieszące się wśród miejscowych co najwyżej pogardą.
Ciemne włosy Lilith zafalowały, gdy wykonała krok w jej kierunku. Uwierzysz jeszcze mocniej, dziecko, powiedziała ujmując w kościste palce jej podbródek.
Uwierzyła. W ich cel. W owiniętą sekretem misję, którą powierzyła im Matka.

Still, stubbornly we try to crack the nut
In which the riddle of our race is shut


Sielanki zwykle mają krótką datę przydatności. Odbudowywała pogubione w przeszłości elementy samej siebie zbyt szybko, za pochopnie, aż  los znów roześmiał się jej prosto w twarz.
Tony się spóźniał. Wpadła w kłopoty. Rewolwer ściskany kurczowo w dłoni wypalił, a Teresa rzadko pudłowała.
Umarła tamtego dnia, w nocy z siódmego na ósmego listopada, gdy po raz pierwszy odebrała cudze życie. Nie pochowano jej w trumnie, nie zaróżowiono policzków tanim mazidłem, nie złożono pęku kwiatów na kamiennym nagrobku. Umarła z rewolwerem w trzęsącej się dłoni, w starym magazynie, na betonie oszpeconym karminem cudzej krwi - jej własnego istnienia. Patrzyła na nieznajomy płaszcz nasiąkający lepką cieczą, obserwowała ostatnie konwulsje sfatygowanego ciała.
Fantomowy podmuch zaskarbił sobie powietrze z jej płuc.
Upadła.
Popełniła wtedy błąd; kuląc się na twardości posadzki dotknęła ciepłej dłoni nieboszczyka.
Minutę, może godzinę później znalazł ją Tony. Szarpnął za poły płaszcza, wyciągnął z nieprzetrawionych wymiocin sumienia, z krwi, z trumny, której jeszcze nikt nie zakopał.
Nigdy nie przyznała na głos co wtedy zobaczyła - czymkolwiek było, zmieniło błysk w jej oku na zawsze. Umarła Teresa, bez pochówku, bez najbliższych, którzy mogliby opłakać jej szybką śmierć. Narodziła się Forgaty, abominacja z palcem wiecznie błądzącym za spustem rewolweru; Forgaty, która trawiona paranoją, nie umiała wyzbyć się nawyku spoglądania przez ramię, Forgaty, zawsze dobijająca targu.
Forgaty z nożem w zębach powoli wyżynającą w cudzych skórach swoje nazwisko.

[ukryjedycje]

Ostatnio zmieniony przez Teresa Fogarty dnia Sob Lut 11, 2023 10:52 am, w całości zmieniany 1 raz
Teresa Fogarty
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : geszefciarz, szmugler
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Witaj w Piekle!
W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda w Hellridge. Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po Die Ac Nocte. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz, a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.


Sprawdzający: Frank Marwood
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Rozliczenie

Ekwipunek




Aktualizacje
11.02.23 Osiągnięcie: Pierwszy krok (+150 PD)
11.02.23 Zakupy początkowe (+100 PD)
11.02.23 Zakupy (-100 PD)
26.03.23 Aktualizacja postaci o ego
30.04.23 Wydarzenie: Na całej połaci krew cz.1 (+150 PD)
30.04.23 Zatrucie magiczne: Zmiana poziomu (1->2)
2.05.23 Darmowa zmiana wizerunku
28.06.23 Wydarzenie: Na całej połaci krew cz.2 (+100 PD)
10.08.23 Kalendarz (styczeń-luty) (+30 PD, +1 PSo)
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej