NAWA BOCZNA Sprzyjająca kontemplacji nawa mniejsza ułożona po boku nawy głównej. Podczas czarnych mszy zazwyczaj zapełniona przez młodzież i rodziców z dziećmi, które łatwiej jest upilnować przy większej przestrzeni. Po mszach jest idealnym miejscem do przemyśleń i modlitw płynących z potrzeby serca. Ciężkie, dębowe, ciemne ławki wyposażone są w kieszonkę, na której ułożone są modlitewniki lub Księgi Bestii dla każdego potrzebującego. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
kwiecień 16, 1985 Ławka w kościele była jakby twardsza. Drewno klęcznika nieprzyjemnie kłuło w kolana, a cisza była jakby bardziej dojmująca. Kwietniowe słońce — to przyjemne, to ciepłe, to rześkie — wkradało się przez ozdobne witraże. Ściany pokryte zdobieniami, ławki rzeźbione w najpiękniejsze z esów i floresów, a w tym wszystkim on — Frank Marwood. Bywał w tym miejscu częściej niż w pracy, a w pracy częściej niż w sklepie spożywczym. Różowawe światło odbijające się od czerwonych okładek modlitewników dostojnie wkradało się pod okulary. Tym razem wybrał więc swoją ulubioną ze wszystkich ław — czwartą z lewej w bocznej nawie — siadając tam z głębokim wydechem. O tej porze w kościele zastać można było pustki, bo każdy rozsądny człowiek był teraz na lunchu albo zwyczajnie w pracy i tylko on — razem z kilkoma osamotnionymi wdowami w pierwszych ławkach — wpatrywał się w ołtarz, rozpinając kurtkę i starymi kośćmi szukając sobie miejsca na klęczniku. Głowę spuścił niżej, dłonie zaplatając w ciasny koszyczek. — O Najwyższy — Frank zaczął szeptem, mówiąc bardziej pod wąsem, świadom, że nikt go nie usłyszy. Akustyka tego miejsca była wystarczająca, by mieć taką pewność. — Niezmierzony i wszechmogący, którego imię jest prawdą, a wola prawem wszechświata... — nie zawahał się ni na moment, mówiąc te słowa. Przyzwyczaił się do nich, zaczynając w ten sposób modlitwę niemal zawsze. Również przy obiedzie, gdy całą rodziną składali Lucyferowi dziękczynne słowa w zamian za to, że obdarzył ich posiłkiem. Gdy w radio grała stara dobra muzyka, a rytuały wychodziły. — Przed Tobą klęczę, pokorny w sile wieku, z życiem poświęconym tajemnicom Twojej mocy i jej tajnikom — nie było w tym ni słowa kłamstwa. Od kiedy poznał smak magii na własnym palcu, od tamtej pory wszystko podporządkował właśnie jej, aż na świat nie przyszła Joyce, a i nawet wtedy starał się szukać momentów, w których mógłby badać ją dalej. Sądził, że to właśnie zbliży go do prawdy, że to w niej będzie najwyższe olśnienie i tak też się stało — sam Lucyfer przyszedł do niego, gdy razem z Kowenem Dnia spędzał miesiące i lata na uwielbieniu i czczeniu Pana. Tylko uczyć się już nie potrafił, w rychłej i złudnej nadziei, że Pan obdarzy go odpowiednią wiedzą. Przepowiednia w końcu miała się wypełnić, a Marwood miał stać się jej niewielką częścią i to w zupełności mu wystarczyło. — Ty, który jesteś autorem każdej cząstki energii, który malujesz świat barwami sił niewidzialnych — kontynuował szeptem. Wysławianie i wychwalanie przychodziło mu bez trudu. To prosty zabieg pragmatycznej logiki, aby zdecydować, kto powinien był objąć najwyższy z tronów. To jasne i klarowne równanie, że twór nigdy nie będzie równy swemu Ojcu, że Lilith i Aradia, choć przysłużyły się w służbie Lucyferowi, tak dalej powinny stać za jego plecami. Nie lubił wizji, w której wszyscy są równi i jednacy. Marwood spojrzał wyżej na ołtarz, na figury trzech sylwetek stojące obok siebie. Kościół się mylił i tylko garstka o tym wiedziała. Nierzadko słuchał Cabota, jak ten w swoich kazaniach opowiadał Lucyfera wyżej niż jego córy i zgadzał się z każdym jego słowem. — Pozwól, aby moje czary były odzwierciedleniem Twej mocy, a moja słowa echem Twojego nieograniczenia, Panie — złożył pierwszą prośbę na ręce Króla Piekieł, znów głowę spuszczając w uniżeniu. Kolano zabolało od klęcznika, plecy zgarbiły się, ręce ścisnęły. — Niech w moich dłoniach pulsuje magia — dar Twój nieoceniony. Przez lata zgłębiałem jej sekrety, lecz Ty jesteś jej mistrzem — nieprzyjemne poczucie utracenia. Grząska świadomość zmarnowanej szansy. Wyjątkowa nadzieja, że to jeszcze nie koniec. Nadchodząca Apokalipsa wymagała odwagi i wyrzeczeń, na które zgodził się przed laty. Zdania nie zamierzał cofnąć. Po pierwsze było już za późno, po drugie nie chciałby. — O Najwyższy Twórco, daj mi siłę, by stawić czoła nadchodzącemu — szept zamienił się już ledwie w bełkotliwe pomrukiwanie. Nie śmiałby przecież wypowiedzieć słowa „Apokalipsa” głośno. — Daj mi mądrość, by zrozumieć głębie przeznaczenia i skomplikowane wzory magii. Odwagę, by w Twoim imieniu działać w obronie tego, co słuszne i dobre. Niech moje życie będzie Twoim dziełem, a moja magia — Twoim zwierciadłem — zakończył posłuszną modlitwę, pozwalając sobie na jeszcze chwilę ciszy. Gdy miał kilka lat, a mama prowadzała go do kościoła, nakazywała chwalić Jezusa głośno i śpiewem. Gdy był nieco starszy, nakazywała ukorzyć się przed jego obliczem. Dziś był już stary, a postanowienie, że nigdy nie klęknie przed Gabrielem, było w nim silniejsze od bezbrzeżnej wiary w ludzkość. Gdyby tylko ta poznała prawdę, gdyby dostrzegła, jak wiele możliwości czeka na nich we Wrotach Piekieł, jak wiele mogą zyskać — z pewnością moc Gabriela osłabłaby w sekundy. Twórca wszechświata, choć zniknął, nigdy nie chciał zostawiać go w rękach tak butnego egocentrycznego doradcy. Frank nie miał więc żadnych powodów, by nie wierzyć w słowa samego Szatana, który wybrał wojnę ze swoim bratem. Choć nie nosił broni przy pasku, nie władał mieczem niczym rycerz, a łuk oglądał co najwyżej w telewizorze — miał stać się żołnierzem. To taka tradycja Marwoodów, którą pozornie tylko zaprzepaścił, idąc na studia zamiast do akademii wojskowej. Widać każda tradycja musiała mieć swoje ujście, nawet jeśli armia nie nosiła flagi Stanów Zjednoczonych, a pentakle na szyi. z tematu |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
25 kwietnia 1985 Cokolwiek się działo, zostało za mną wczoraj. Cokolwiek stanie się jutro, było w rękach Lucyfera. Czy się bałam? Oczywiście. Jeśli ktoś powiedziałby mi, że idzie na możliwą śmierć, może nie wrócić żyw i się nie boi, uznałabym go za niespełna rozumu. Boję się szczególnie teraz, gdy tak wiele zaczęło się dziać, a ja mogę zakończyć swój udział w tym momencie, na tej właśnie chwili, jutro, budząc się i wypełniając wolę Lucyfera. Będzie to piękna śmierć, ale wciąż – śmierć. Kres pewnego życia, początek następnego. Czy byłam gotowa, aby przejść przez wrota Piekieł i stanąć bezpośrednio przed obliczem Pana? Kiedyś odpowiedziałabym bez wahania. Teraz? Teraz… teraz już nie wiem do końca, jaki jest jego plan wobec mnie. Czy zatrzymać mnie tutaj, czy wezwać jak najprędzej do siebie. Stąd też od rana, gdy głowa przestała mnie boleć, a w uszach nie szumiało już tak uporczywie, swoje kroki skierowałam w stronę Deadberry. Dzisiaj i jutro wzięłam w pracy wolne. Nikt nie był zadowolony, ale nikt nie może mi odmówić, kiedy wolnego praktycznie nie biorę. Sprawy i wola naszego Pana jest jednak ważniejsza niż zmarszczony nos porucznika, dlatego uznałam, że dzisiejszy dzień przeznaczę na odpowiednie przygotowania. O ile da się odpowiednio przygotować na walkę z czymś znacznie potężniejszym ode mnie. W przygotowaniach zawarłam dojazd do Deadberry, pomimo dnia wolnego, aby wejść jeszcze raz (być może ostatni) do Świątyni Piekieł. Przeszłam przez główną nawę, by usiąść gdzieś z brzegu. By widzieć odpowiednio ołtarz i by On wiedział, że ja przyszłam do jego domu, prosić go o łaskę. Nawet nie o litość. Ale o to, aby mi się powiodło. By czuwał nade mną jutro. Wchodząc do ławki, przysiadam na krótką chwilę, a potem kolana opieram o wmontowany w niej klęcznik. Dłonie składam do modlitwy i przymykam oczy. Rzadko kiedy modlę się głośno. Jestem pewna, że Lucyfer mnie słyszy i zna moje intencje. Modlitwę traktuję zbyt osobiście, zbyt prywatnie, zbyt intymnie, aby wypowiadać ją na głos. Może w chwilach, kiedy wzywam jego imienia, wtedy odzywam się na głos. Lecz teraz? Panie mój, szept słyszalny jest jedynie w myślach. Przychodzę dziś do Ciebie, bo… Dlaczego właściwie? Szukam pocieszenia? To by było żałosne. Ale poniekąd tak się teraz czuję. Jestem małym dzieckiem, które przychodzi do Ojca, obejmując go rączkami, z nadzieją, że on mnie wysłucha i mnie ochroni. Nie przychodziłam tak do własnego ojca, bo świat doczesny, materialny mnie nie przerażał tak bardzo jak to, czego nie znam. I nie wiem, z czym mogę się jutro mierzyć. Przychodzę do Ciebie dziś, tak jak przyjdę i jutro. Moje życie jest w Twoich rękach i pragnę wypełniać Twą wolę. Jeśli tak, to dlaczego tak się trzęsę? Czy nie powinnam być pewna, pozbawiona strachu? Podnoszę wzrok, aby ujrzeć Piekielną Trójcę wyrzeźbioną, wymalowaną na ołtarzu, ale wzrok skupiam wokół sylwetki Lucyfera. Nigdy nie byłam dobra w układanie próśb. Być może modliłam się za rzadko, ale zawsze wiedziałam, że mój Pan jest ze mną i mnie wspiera. Teraz jednak, gdy przychodzę do Niego, nie umiem powiedzieć, czego tak naprawdę pragnę. Nie jestem dobra w szumne modlitwy i psalmy sławiące, wiesz o tym, ton się zmienia, nawet jeśli tylko w mojej głowie. Napięcie krótko schodzi wraz z głośnym wydechem, który szumi pośród pustych murów opuszczonej świątyni. Zamiast słów wolę czyny. I czynami sławię Cię od lat. Jestem bronią w Twoich rękach, tak, jak mnie nazwałeś. Nie zapomnę tej chwili, gdy usłyszałam jego głos w swojej głowie w Maywater. Wiedziałam wtedy, że jestem uczestnikiem niezwykle ważnych wydarzeń. Nasz Pan triumfował. Przed śmiercią Erosa Gabriel został osłabiony. Chcę przyczynić się do Twojego triumfu i jutro. Chcę wypełnić Twoją wolę, dlatego bez wahania chwycę za broń i pójdę wszędzie tam, gdzie mi przykażesz. Ale proszę Cię, nie odwracaj od nas wzroku i swej woli. Poprowadź nas do zwycięstwa nad plugastwem Gabriela. Wspomóż nas w walce, bądź z nami, obdarz swą łaską, aby dłoń się nie zawahała, cios był celny i ostateczny, a magia przepływała nam przez palce wprost z Piekła. Chroń nas swymi Ojcowskimi ramionami, abyśmy wszyscy dożyli kresu Apokalipsy, podczas której Gabriel zostanie pokonany, a świat dosięgnie ostatecznego procesu stworzenia, którego nie zdołał ukończyć Bóg. Aby nie było już różnic i żebyśmy wszyscy cieszyli się darem Piekieł, sławiąc Twe Imię. Tego pragniemy my. Tego pragnę ja. Lecz ja, jako człowiek, jako śmiertelna czarownica, jestem zaledwie pyłem na wietrze w obliczu niebezpieczeństw, które na nas czekają, wobec świata, z którym mamy walczyć. Jestem niczym bez Ciebie. Jeżeli więc Ty będziesz z nami, kto odważy się być przeciw nam? Nie wiem, jak jeszcze miałabym błagać go o swoją łaskę. On wie lepiej, co jest we mnie i co siedzi w mojej głowie. Wie lepiej, że jestem pełna wątpliwości, choć nie dlatego, że wątpię w słuszność jego woli. Wątpię w siebie. Tym razem wątpię w siebie. Czy dam radę. Czy mnie to nie przerośnie. Czy w razie potrzeby będę w stanie ochronić wszystkich. I wrócić do domu. Wrócić do Sebastiana. Nie wiem, jaka jest Twoja wola. Nie wiem, dlaczego teraz, w tak niebezpiecznym czasie, zesłałeś mi uczucie, którego nie znałam od lat. Być może nigdy. Jaki jest Twój plan? Czy ma być to moje odkupienie za grzech popełniony przed latami? Chciałabym myśleć, że lata wiernej służby ten czyn odkupiły. Ale czy na pewno? Jeżeli chcesz nas rozdzielić, to zaopiekuj się nim, Panie. Oszczędź go, a ja z radością wypełnię Twą wolę. Jest silny, a Kowen może go jeszcze potrzebować, tu, na ziemi. Wzdycham krótko, niemal podnosząc się do siadu. Lecz zanim to zrobię… Miej nas wszystkich w swojej opiece. Jeszcze kilka sekund, nim wstaję i opuszczam świątynię. Teraz – teraz już wszystko w rękach Pana. Zrządzeniem losu, u progu kościoła, widzę tego, o którego życie przed momentem błagałam. Nasz Pan jest kapryśny, niezbadane są jego ścieżki. Judith z tematu |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
25 kwietnia 1985 Na dworze jest coraz pogodniej, wszystko budzi się do życia, w ludzi wstępuje nowa nadzieja, słońce motywuje do działania. Ale wnętrze kościoła jest przyjemnie chłodne i stoicko spokojne. Jak zawsze. Nie potrzeba wielkich witraży i modlitewnych śpiewów, nie trzeba nawet kapłana, by w każdym skrawku tego miejsca czuć na sobie spojrzenie Lucyfera, cieszyć się jego bliskością i mieć pewność, że usłyszy wszystkie modlitwy. Sebastian przychodzi tu często, a jednak ten dzień jest wyjątkowy. Gdy echo korków obija mu się po głowie, odczuwa każdy z nich jak uderzenie bębna tuż przy uszach. Kolory wydają się wyostrzone, a świat jakby porusza się w zwolnionym tempie. Mógłby to zrzucić na alkohol, który wczoraj pili w Wallow, ale wie, że to nie to. Czuje się dobrze. Po prostu każda struna w jego ciele, każdy zmysł i każda myśl, wyostrzają się do granic. Ciało szykuje się na niebezpieczeństwo, na ból. I na śmierć. Dawno pogodził się z tym, że umrze szybciej niż inni. Wierzył w to i był na to gotów podczas każdej trudniejszej misji. To, co czuł po nich to nie ulga, lecz zaskoczenie. Że znów udało mu się przetrwać, że Lucyfer ma jeszcze dla niego plan, że wciąż spełnia jego misję. Wciąż jest potrzebny. I tak kroczył rok po roku, pewny, że nie dotrwa kolejnego, choć przeżył już prawie pięćdziesiąt lat. Teraz nie ma tej pewności. Teraz ma nadzieję, coś, czego nie znał wcześniej. Dotąd wystarczyła mu wola Lucyfera, nie potrzebował własnej. Marzenia traktował z dystansem, bardziej jak cele, które mogą nie mieć szansy się wydarzyć. Czuje w sobie wyraźną zmianę i lęka się jej, bo to nowe oblicze czających się w sercu uczuć jest niezmiernie trudne do udźwignięcia. Ma nadzieję, że przeżyje. Ma nadzieję, że Judith wyjdzie z tego cało. Ma nadzieję, że jego córce nie stanie się krzywda. Nadzieje na jutro. By potem mógł przekształcić je w czyn. Oddać się mocniej służbie Lucyfera. Uszczęśliwić Judith. Poznać swoje dziecko i dać mu miłość, której nie mogło zaznać od matki. Nie powinien znać tego rodzaju miłości, a jednak bez trudu go w sobie odnalazł. Nie jest zły na córkę, choć dopuszcza się tak niewybaczalnej zbrodni. Jeszcze jej nie poznał, a już z niebezpieczną łatwością przychodzi mu jej wybaczać. Potrzebuje wskazówki, to wszystko. A on potrzebuje siły i wsparcia Lucyfera, by być w stanie dać jej to, czego nie mógł przez całe dwadzieścia siedem lat. Klęka w odosobnieniu, splata dłonie, przymyka oczy i opuszcza głowę, wyciszając myśli. Są tu sami. On i jego Ojciec. To ich przestrzeń na rozmowę. Nic nie ma prawa jej zakłócić. Najwyższy nad wszelkim stworzeniem, Ty, którego wola jest mi rozkazem, Ty, który jeden zdołasz uczynić świat pełnym i dobrym, ponownie zwracam się do Ciebie, pokornie dziękując za łaskę, którą mi zsyłasz, za Twe przewodnictwo i za każdy dzień, którego pragnę doświadczać w blasku Twej chwały. Jak zawsze zaczyna od wyrażenia swojej wdzięczności – ta przepełnia jego serce każdego dnia. Lucyfer nadał sens jestestwu Sebastiana i nigdy, nawet na moment go nie opuścił. To dzięki Lucyferowi Sebastian wie, że można być ojcem surowym, ale łaskawym, takim, który zawsze trwa przy boku, który kocha, nawet jeśli jego miłość bywa czasem trudna. Dzięki niemu wie, że sam też jest w stanie udźwignąć tę dolę. Ojcze, tyś mi przewodnikiem i choć Twoje ścieżki nie zawsze są jasne, a słuszna droga nie zawsze oczywista, dziękuję, że stawiasz je przede mną otworem. Splecione palce zacieśniają się, a głowa mocniej dociska do dłoni. Serce Sebastiana przepełnia się salwą uczuć. Uczuć, które nigdy tak intensywnie nie towarzyszyły tym rozmowom. Choć zawsze słuszna, niezbadana jest Twa wola. Wiem, że masz dla mnie plan, choć nigdy nie sądziłem, że zwróci się on w tę stronę. Swe oczy skierowałem na Ciebie, gdy byłem ledwie podlotkiem. Wiesz Panie, że z radością zrezygnowałem z miłości małżeńskiej i rodzicielskiej. Nigdy nie poznałem żalu związanego z poświęceniem, bowiem nie jest to i nie będzie dla mnie poświęceniem żadnym. A jednak Ty, po latach służby w Twym blasku, łaskawie pozwalasz mi doświadczyć tego, co sam odrzuciłem. Zsyłasz na mnie błogosławieństwo uczuć, które choć ciężkie, przynoszą mi radość. I choć nieodgadniony jest dla mnie twój plan i choć niezrozumiałe, dlaczego właśnie teraz, z całego serca dziękuję za każde dobro, które na mnie zsyłasz. Dziękuję ci za Judith. Dziękuję ci za Lyrę. Ty wiesz najlepiej, Panie, że moje serce ma kształt dobrany pod inne uczucia niż miłość. Pozwól proszę, by poradziło sobie z tym trudem, by mogło go docenić i by się w nim nie zatraciło. Bym nie zboczył z raz obranej ścieżki i nie ugiął się pod ciężarem odpowiedzialności, której dotąd nie znałem. Jest wdzięczny. Jest niezmiernie wdzięczny, choć jest mu równie niezmiernie ciężko. Raduje mnie, że czas, na który wszyscy czekamy, jest tak blisko. Lucyferze, niezmiennie pozostaję bronią w twych rękach i z pokorą przyjmę wszelką Twą wolę i wypełnię ją najlepiej, jak tylko zdołam. Nie zawahaj się proszę polegać na mnie, otocz nas wszystkich swoją łaską, natchnij nasze pentakle i czuwaj nad nami. Z miłością w sercu umrę za Twe sprawy, jeśli taka będzie Twa wola. Jednak błagam Cię Panie, czuwaj przede wszystkim nad nimi. Czuwaj nad Judith i daj jej siłę ponieść dalej naszą misję, gdy ja już stanę przy Twym boku. I zadbaj, proszę, o moją córkę. Wiem, że zbłądziła, lecz to jeszcze dziecko. Pomóż jej, proszę, wstąpić na słuszną drogę, oświeć ją swoim blaskiem, obdarz miłością i nie pozwól, by stała jej się krzywda. Przyrzekam ci dozgonnie, Ojcze – jeśli i dla mnie masz dalszy plan, jeśli pozwolisz mi przetrwać jutrzejszy dzień, dołożę wszelkich starań, by nawrócić moje dziecko z niebezpiecznej ścieżki, na którą ją sprowadzono. Panie. Niech się dzieje Twoja wola. Nade wszystko pozwól, bym mógł się jej przysłużyć. Czuwaj nad nami i prowadź nas. I niechaj świat zaleje magia. Ostatnia chwila refleksji, błoga cisza w głowie, lekki uśmiech wstępujący na wargi. Wie, że został wysłuchany. Czuje obecność Lucyfera, czuje jego zrozumienie i jego dobroć. Jest spokojniejszy. Cokolwiek się stanie, będzie to dobre. Gdyż taka jest wola Pana. Gdy wychodzi, a przed budynkiem widzi Judith, uśmiecha się lekko. Dziś się pożegnają. Na wszelki wypadek. A potem pójdą wypełnić misję, gotowi na wszystko, co ześle im Lucyfer. Sebastian z tematu |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Lila Al-Khatib
POWSTANIA : 23
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 161
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 22
26.04.85 | Lila Al-Khatib i Romola Lanzo Lila rzadko kiedy pojawiała się w kościele. To nie było tak, że nie wierzyła. Wiara od paru lat była ważnym elementem jej życia. Dzięki Lilith, będąc tysiące mil od domu, odnalazła nową rodzinę. Dla Lilith w kościele po prostu nie było zbyt wiele miejsca. Tablica znajdująca się tuż przy świętym przybytku była jednak czymś zgoła innym. Jeśli akurat była w Deadberry, zwykle interesowała się rozwieszonymi na niej ogłoszeniami. Pieniądze, jak powszechnie wiedziano, nie śmierdziały. A tych Lila nigdy nie miała zbyt wiele. Jedna z przyklejonych kartek przykuła jej uwagę na dłużej. Praca nie wydawała się trudna, za to była całkiem nieźle płatna. Znała też kogoś, kto byłby dla niej idealnym towarzyszem do takiej roboty. Rozejrzała się na boki i zerwała ogłoszenie, z którym udała się do kościoła, by umówić termin. Dopiero, kiedy zostało to ustalone, skontaktowała się z Romolą. - Słucha mni, znalazłam robotę, która ci się spodoba bardzo. Końcówka marca, w przeciwieństwie do jego początku nie obfitowała w deszcze czy sporadyczne opady śniegu. Zamiast skórzanej, zbyt dużej kurtki wybrała nową, flanelową koszulę Jacka - nie zdążył jej jeszcze zabrudzić, więc nie zamierzała tracić okazji. Czekała na Romolę przy wejściu, niecierpliwie spoglądając na plac i spacerujących po nim ludzi. Każdy się gdzieś spieszył, każdy miał w swoim wyjściu jakiś cel. Celem Al-Khatb było dziś łatwe zarobienie trzydziestu dolarów. Stanęła na palcach, jakby miało to pomóc w wypatrzeniu w oddali burzy płomiennych włosów. Romola była jak kot, lubiła chadzać własnymi ścieżkami. Wiedziała też, że Romola lubiła wszelkiej maści dewocjonalia. Dziś będą obwieszać nimi siebie i kościelne nawy. - Szybciutko, nie mamy wiele czasu - usłyszała za sobą głos Pani Niny, która wyjrzała zza drzwi. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : jubiler/zaklinacz