BOCZNE ALEJE Tuż na granicy Deadberry znajdują się Boczne Aleje, przez wielu nazywane ziemią niczyją. Przylegają bezpośrednio do barier wyznaczających granicę pomiędzy magiczną i niemagiczną częścią Deadberry; być może dlatego nikt nie poświęcał im szczególnej uwagi, co sprawiło, że nie grzeszą urodą. Boczne Aleje to miejsce zamieszkania biedniejszej części magicznej społeczności - uliczki są tu zdecydowanie mniej zadbane, kamienice niższe i nie tak reprezentacyjne jak te, które odnaleźć można przy Głównej Ulicy. Również prowadzone tutaj biznesy nie są tak lukratywne, przyciągając wyłącznie specyficzny rodzaj klienteli. Rytuały w lokacji: rytuał skonfudowanego, rytuał wykluczenia (moc: 127) [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Pon Paź 02 2023, 22:57, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
7 marca 1985 roku po godzinie 12 Tymczasowy przytułek — Oscar Nox, Ethan Carter, Barnaby Williamson W jednej ze świetlic dla uboższej części magicznego społeczeństwa zorganizowano tymczasowy przytułek; to miejsce, w którym darmowej, medycznej pomocy poszukują czarownicy, którzy nie zdecydowali się na wizytę w szpitalu oraz ochotnicy, którzy odnieśli drobne obrażenia w trakcie prac porządkowych. W przytułku na czas pomocy przy odbudowie pozostawiono również kilka dzieci; opiekunki zajmują się nimi pod nieobecność rodziców, próbując zapanować nad chaosem rozsiewanym przez małych czarowników. Przed świetlicą okolica wymaga oczyszczenia; poza gruzem znajdują się tu połamane meble i deski. Postaci NPC oraz ewentualnych rannych na potrzeby wątku prowadzicie sami pamiętając jedynie, że obrażenia nie są poważne — to zwykle stłuczone palce, otarcia i powierzchowne rany.
Zapomniana uliczka — Thibalt Overtone, Percival Hudson, Wendy Paterson Pomiędzy niskimi kamieniczkami Bocznych Alejek odnaleźć można zapomnianą uliczkę — w każdym znaczeniu tego słowa. Znajduje się tu kilka biznesów, których lukratywność pozostawia wiele do życzenia; waszym celem jest sklepik o wdzięcznej nazwie Bibeloty Takie i Owakie, który — zgodnie z obietnicą — oferuje bibeloty takie i owakie, zwykle niemagicznego rzemiosła. Sklepik prowadzony jest przez ekscentrycznego, dwudziestokilkuletniego Manuela deSosa — przybył do Saint Fall parę lat temu z Ameryki Południowej i angielski wciąż nie jest jego mocną stroną, ale entuzjastycznie przyjmuje klientelę w barwnym wystroju swojego sklepiku. Jego jedyną obawą jest brak klientów; po wydarzeniach z dwudziestego szóstego lutego nie pojawił się tu żaden kupujący. Postać NPC prowadzicie sami pamiętając jedynie, że Manuel zmaga się z pośrednimi efektami kataklizmu, jaki spadł na Deadberry i zerowym obrotem w biznesie.
Zasady 1. Zjawa nie bierze czynnego udziału w tematach z odbudową. Sami określacie, jak wykonujecie prace oraz prowadzicie ewentualnych NPC; nie wykluczam interwencji w tematach, chociaż ta będzie odbywać się wyłącznie w razie konieczności lub na wyraźną prośbę graczy. 2. W temacie obecne są dwie grupy postaci po trzy osoby — chociaż dzielicie temat, znajdujecie się w różnych, nieodległych częściach danej lokacji. Możecie założyć, że dostrzegacie z daleka członków innej grupy. Każda grupa rozgrywa własny wątek; aby uniknąć pomyłek, zachęcam, by na początku swoich postów zaznaczać, do jakich postaci jest kierowany. 3. Każda z grup posiada własne k6 — możecie, ale nie musicie wykonywać rzutu kością. Jej celem jest urozmaicenie rozgrywki, nie nadanie jej głównego nurtu. W ramach jednej puli k6 każda postać może wykonać tylko jeden rzut. 4. Istnieje możliwość zmiany grupy w ramach jednego tematu — jeśli postać z grupy A zdecyduje się podejść do grupy B, wystarczy zaznaczyć to w poście. Wtedy zyskuje również możliwość rzutu k6 na pulę przydzieloną drugiej grupie w danym temacie; także w tym wypadku może wykonać maksymalnie jeden rzut. 5. Jeśli postać chce zmienić grupę pomiędzy tematami — z powodów różnorakich — proszę najpierw o informację do organizatora. 6. Aby odbudowa została uznana przez Mistrza Gry, powinniście stosować się do zasad opisanych w ogólnoforumowym wydarzeniu Pomożecie? Pomożemy. Wątek musi składać się z pięciu postów na minimum 250 słów i odnosić się do zadań określonych w wydarzeniu. Nie zostaną zaliczone rozgrywki, w których postaci prowadzą prywatną dyskusję i nie wykonują zadań. 7. Każda grupa ma dokładnie miesiąc na rozegranie swoich zadań w temacie. Do najpóźniej 21.09.2023 powinniście zakończyć wątki w tematach z odbudową; jeśli zrobicie to wcześniej, zachęcam do powrotu na Plac Mniejszy, możecie także uznać, że to koniec zabawy i zakończyć grę. Jeśli do 21.09. prace nie będą ukończone lub wątek przystanie z uwagi na nieodpisujących współgraczy, Zjawa pomoże w jego rozliczeniu. 8. Po zakończeniu wątku z odbudową, nie zgłaszajcie tego w temacie z ogólnoforumowym wydarzeniem, Zjawa zrobi to za Was. |
Wiek : 666
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
Tymczasowy przytułek - Ethan Carter, Oscar Nox, Barnaby Williamson Obecność kruka nie wywołała u Ethana większego zaskoczenia, chociaż biorąc pod uwagę fakt, że zazwyczaj trzymał się nieco na uboczu i stamtąd wykrakiwał mu gdzie jest zwierzyna albo łapał skrawki mięsa, które zostawiał przy polowaniu, mogło to być nieco osobliwe zachowanie. Może to ten lizak wywołał u niego chęć ujawnienia? Albo zwyczajnie potrzebował atencji z jego strony. Bez zbędnego skrępowania, czy strachu przesunął palcem po główce zwierzęcia, a potem posmyrał go pod dziobem, zerkając jednak na swojego partnera. Musiał się wściekać skoro to jego wybrał kruk na "przyjaciela", chociaż to Oscar spędził z nim większość swojego życia. No cóż…nie czuł się w żadnym stopniu winny. Wybuch złości kochanka był nawet uroczy, chociaż wolał by Oscar za bardzo nie okazywał swoich odczuć w towarzystwie tak wielu ludzi. Mogło to wzbudzić niepotrzebne zainteresowanie obecnych. - Cóż, zasada przez żołądek do serca najwyraźniej działa. - Wykrzywił kącik ust w nieco zadziornym uśmiechu, bo przecież nie robił nic innego, jak czasami zostawiał kawałki mięsa po polowaniu. Z początku robił to zupełnie nieświadomie, nie wiedząc przecież, że ten kruk go obserwuje. Zwierzę musiało myśleć, że zostawia je dla niego i stąd to nieporozumienie. Słowa Cartera można było odebrać w dwojaki sposób, w końcu czy jego partner nie przygotował mu drożdżówek? Przeszedł kilka kroków dalej, żeby odebrać rzeczy potrzebne do rytuału, który zamierzał odprawić w wyznaczonym miejscu. Po ich odebraniu udał się wraz z Noxem do wolontariuszy, żeby poinformowali go, gdzie miał się udać. Miejsce, które wybrano na tymczasowy przytułek wyglądało… dość prowizorycznie. Przed budynkiem walało się pełno gruzu i desek, niektóre z nich wyglądały na nadpalone. Gdzieniegdzie miejscami dostrzegał plamy szkarłatnej posoki, która zdobiła porozrzucane cegły. Gdy wszedł do świetlicy, od razu uderzył go zapach medykamentów, których pewnie używali do opatrywania rannych. Gdzieś pomiędzy nimi biegały dzieciaki, najwyraźniej bawiąc się, by zapomnieć o tragicznych wydarzeniach, których były świadkami. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, że Aria i Vincent musieliby przeżywać coś podobnego, już wystarczy, że stracili matkę i młodszą siostrę. Na Cripple Rock trzęsienie ziemi również wywołało u nich małą panikę. Przeszedł obok pielęgniarki, która opatrywała akurat niewielką ranę na nodze mężczyzny, którego pasma siwych włosów na kruczych włosach i nieco haczykowaty nos przywodziły na myśl srokę. Zatrzymał się i przeniósł spojrzenie na swojego partnera. - Doktorze Nox, raczej nie będzie Pan narzekał na brak pracy. Gdyby Pan mnie potrzebował, będę zabezpieczał miejsce. - Nie chciał zostawiać Oscara bez słowa, dawał mu więc znać, że będzie blisko w razie potrzeby i nie musi się o niego martwić, gdyby nagle zniknął mu z pola widzenia. Gdzieś niedaleko mignął mu Barnaby Williamson, więc nie mógł za bardzo okazywać swojemu partnerowi jawnego zainteresowania, stąd decyzja o bardziej neutralnym zachowaniu. Miał nadzieję, że Oscar to zrozumie. Ze względu na przynależność do Kręgu nie mógł pominąć powitania Williamsona, skoro już byli tak blisko siebie. Skinął mu więc nieznacznie głową w ramach powitania, uważając, że będzie to lepsze rozwiązanie niż uścisk dłoni. Nie lubił zbędnych gestów. - Panie Williamson, przedstawiam Doktora Oscara Noxa, jest lekarzem moich dzieci. Oscarze to Barnaby Williamson oficer policji. - Przypuszczał, że właśnie wyrywa swojego partnera ze strefy komfortu, jednak uznał, że powinien poznać osobę, przy której powinni zachować szczególną ostrożność. Mam nadzieję, że szybko uporamy się z skutkami niedawnych wydarzeń. Czas na pogawędki przyjdzie później, więc zabierajmy się do pracy. - Teraz, gdy Williamson był blisko, niespecjalnie chciał zostawiać Noxa z nim sam na sam. Niemniej kręcenie się stale obok niego byłoby dość podejrzane. Ostatnio zmieniony przez Ethan Carter dnia Wto Sie 29 2023, 18:32, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Ludzie tłoczyli się, przechodzili tuż przy nich. Rozejrzał się dostrzegając, że było to najprawdopodobniej spowodowane otwarciem do tej pory zakrytych namiotów. Nie widział co się w nich znajdowało i nie miał ochoty sprawdzać uświadamiając sobie, że musiałby tłoczyć się razem ze wszystkimi tylko po to by zaspokoić swoją ciekawość. Nie umiał odnaleźć się w tłumie, dlatego odstąpił od Cartera i podszedł do pierwszej osoby w specyficznej kurtce, rozdającej flagi dla dzieci. Przepraszam wie Pani może gdzie znajdę jakąś informację na temat przydziału do pracy?- Nie bardzo rozumiał dlaczego młoda blondynka przez dłuższą chwile przygląda się mu jakoś dziwnie. Budziło w nim to poczucie tego, że nie powinno go tu być, zupełnie jakby zrobił coś złego. Zrozumiał po chwili - płaszcz. Nie ubrał się osoba gotowa do noszenia płyt i gruzu. Powiedziała coś, ale krzyki dzieci biegnących w jej stronę skutecznie zagłuszyły wszelkie słowa. Dostrzegł jednak ruch jej podbródka i spojrzenie za którym podążył. ~**~ Zebrał w sobie wiele silnej woli, by przepchać się do osoby rozdającej przydziały do pracy wolontariusza, kolejne by iść za wskazówkami do miejsca oddelegowania. Ruszył wychodząc z placu i kierując się we wskazanym kierunku w stronę bocznych alejek. Przez chwilę kręcił się po nieznanych sobie zaułkach by wreszcie odszukać wskazane miejsce. „Tymczasowy przytułek” Sama ta nazwa zawsze niosła dla niego wydźwięk marginalny, słowo miało negatywną konotację tylko za sprawą wartości wpajanych w jego domu. I powiedzonek, że jeśli dojedzie to skończy właśnie w takim miejscu. Skończył. Na szczęście nie jako pensjonariusz. Wszedł do wnętrza, z którego buchnął zapach gaśnicy potu i lekkiej stęchlizny a przynajmniej tak mu się wydawało. W pierwszym odruchu powąchał sam siebie. Jednak na płaszczu wyczuwał delikatny odór mysiego moczu i piżma. Mieszanka iście zniewalająca. Szybko pozbył się wierzchniej części ubioru i wybił plecak, w którym miał apteczkę by powoli ruszyć do pracy. Bo przecież po to tutaj przyszedł. Nie do końca wiedział czy powinien zapytać jakiegoś poszkodowane co tak naprawdę zaszło. Po opowieściach jakie słyszał od Cecila nie był pewny, czy nie zrobiłby z siebie idioty. „Przepraszam czy zamknięto przed wami kościół?” „A może widziałeś wielkiego orła?” Od kiedy on wierzył Fogartemu? Od kiedy ktokolwiek wierzył Fogartym? Gigant eagles, ya right!- Pomyślał, rozdarty między chęcią pomocy ludziom a ciekawością co do prawdziwych wydarzeń jakie się tu rozegrały. Na komentarz Cartera zareagował lekkim uśmiechem i skinięciem głowy, po to ty przyszedł - by pomagać. Taksował chwilę pomieszczenie, w którym się znajdowali, szacując co powinien zrobić kolejno. Wtedy właśnie Ethan postanowił zaznajomić go z jakimś człowiekiem. „Williamson”, to jedno słowo skutecznie przyciągnęło jego nazwisko, to samo co burmistrza. Krąg… oczywiście. Nox spojrzał na swoją dłoń, która nie wydawała mu się należycie czysta, nieświadomie potarł ją o spodnie jakby chciał pozbyć się resztek niewidzialnego brudu. Być może nie czuł się po prostu godny by uścisnąć dłoń człowieka z kręgu, nie był z nimi zaznajomiony i nie odnajdował się w tego typu sytuacjach. Thank you for your service- Powiedział bez cienia zawahania do młodego Williamsona podając mu swoją dłoń. Miał nadzwyczaj mocny chwyt jak na leżaka, ciepłe i suche dłonie zdradzały że musiał je często dezynfekować. W sytuacji jednak dla siebie niecodziennej zachował się z należną kulturą. Pan wybacz, natura wolontariatu wzywa. Powiedział rzeczowo, skinął głową i odszedł na bok by po chwili, walcząc samemu z sobą powiedzieć. Przepraszam! Jestem lekarzem, jeśli ktoś potrzebuje mojej interwencji albo ma jakieś pytania, proszę podnieść dłoń a podejdę. - Krzyknął głośniej zbierając w sobie odwagę by zwrócić na siebie uwagę zebranych osób. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
Tymczasowy przytułek — Oscar, Ethan Misja rozciągnięta w czasie, przestrzeni i krokach; Plac Mniejszy był jedynie wspomnieniem, przemowa wuja — niewygodną obietnicą, uściski dłoni fantomowym dotykiem na dłoni, która zaciskała się na skórzanym zawiniątku. Dziwnym — przypadkowym, mógłby przysiąc — trafem ten pasował do płaszcza; po kaszmirowym nie było śladu, został wyparty przez długi do kolan, wiosenno—skórzany. Kiedy oficjalna część dobiegła końca, skończyła się cierpliwość Williamsona; przebierał się w limuzynie ojca, zamieniając niepraktycznie ubranie na coś, co łatwo mogło zmyć z siebie brud zrujnowanego Deadberry. Czarny golf zamiast koszuli, dżinsy zamiast garnituru, papieros w ustach zamiast uśmiechu na nich — miał dość przyzwoitości, żeby pozbyć się niedopałku przed znalezieniem w zasięgu tymczasowego przytułku, ale nic nie mogło zmyć woni papierosowego dymu; kiedy minutę później jego uwagę przyciągał głos Ethana, nadal czuł posmak tytoniu. — Panie Carter, nie mieliśmy okazji porozmawiać na placu — tajemnica małych gestów — oszczędne skinięcie głową było dowodem rzeczowym w tym naprędce skleconym śledztwie; Ethan Carter nie przepadał za dotykiem — Barnaby rozumiał, być może lepiej, niż ktokolwiek z obecnych. Lepkie rączki dzieci zawsze szukały bliskości, nawet teraz — na oko czteroletnia dziewczynka z doskonale niedoskonałymi kucykami uznała za absolutnie konieczne złapanie Williamsona za rękaw płaszcza; niewiele brakowało, żeby powiedział Georgie, za moment, dobrze? — Nie ująłbym tego lepiej. Słowa zostawmy— — mojemu wujowi. Im szybciej zajmie usta papierosem, tym niższe ryzyko, że spomiędzy nich wytoczą się oszlifowane przez zmęczenie koraliki złośliwości wobec Ronalda. — Na inną okazję. Ze wszystkich potencjalnych scenariuszy, możliwych spotkań i niejasnych wizji przyszłości, przynajmniej tego mogli być pewni — Deadberry wciąż cuchnęło spalenizną, gruzy nadal chrzęściły pod podeszwami butów i każdy z trzech obecnych mężczyzn posiadał przynajmniej jedną wspólną cechę; wszyscy byli ludźmi czynu, nie słów. — Panie Nox — na wyciągniętą przez lekarza rękę odpowiedział uściskiem dłoni, na podziękowania za służbę — idealną kopią wcześniejszego skinięcia głową, zupełnie jakby w repertuarze gestów Williamson posiadał ograniczony zasób, a ustawieniem fabrycznym był ruch podbródka; góra—dół, nie ma za co. — Dziękuję za poświęcony czas i użyczenie umiejętności. Za zwięzłością ukrywała się szczerość; za słowami, które zaczęły pełnić rolę pożegnania, przycupnęło przekonanie, że Deadberry podniosłoby się z popiołów w przeciągu tygodnia, gdyby każdy wyrażał podobną gotowość do pomocy, co Ethan i Oscar. — Gdybyście potrzebowali dodatkowej pary rąk — niekoniecznej kręgowej — nazwisko Carter rządziło się własnymi prawami — zwróćcie się do wolontariusza. Jeden zawsze powinien kręcić się w okolicy. Wywołany z Czasem ratunek ma cztery lata i nierówno zawiązane kitki. — Jak masz na imię? — powolne przykucnięcie — stawy w kolanach nie strzeliły; będzie musiał komuś podziękować — zminimalizowało różnicę wysokości. Teraz mierzył się z niewiele ponad metrem jasnożółtej sukienki i różowych lakierków. — Claire. A ty? Dziecięca bezpośredniość wszędzie była jednakowa; bez względu na nazwisko i metkę przy ubraniu. — Barnaby — jeszcze zanim wybrzmiało, wiedział, co nadejdzie — brak kluczowej jedynki w uzębieniu odsłonięty został przez szeroki uśmiech Claire i okrzyk, który ściągnął na nich uwagę dwóch opiekunek. — Ale dziwne imię! Od dziecięcej bezpośredniości silniejsza była wyłącznie dziecięca szczerość; lekkie wzruszenie ramionami zbiegło się w czasie z drgnięciem kącików ust — Williamson nawet nie zamierzał się sprzeczać. Jeszcze nikt nie wygrał kłótni z czterolatką. — Dziękuję, Claire — duma bijąca z okrągłej buzi ustąpiła miejsca zaskoczeniu; wystarczyło wskazać na porzuconego na jednym z krzeseł pluszaka i zadać poważne pytanie głosem nie mniej poważnego dorosłego. — Chcesz zobaczyć latającego misia? Zmrużone spojrzenie czterolatki wydało osąd i zabawnie przypominało spojrzenie Bena, kiedy ten zastanawiał się, pod które paragrafy — liczba mnoga zamierzona — podpiąć ostatnie osiągnięcie Valerio. — Misie nie latają — na poważne pytanie padła poważna odpowiedź — Claire uznała, że jej rozmówca nie jest zbyt dobrze zorientowany w prawidłach misiowego świata, kolejne słowa dodając konspiracyjnym szeptem. — Bo nie mają skrzydełek. Nie jedna, ale dwie — uniesione brwi odciągały uwagę od uśmiechu próbującego zakraść się w kąciki ust; kiedy Claire przyglądała się dorosłemu, Williamson wypowiadał cicho jedno słowo, dwie sylaby, przyczynowo—skutkowy ciąg magii, która wsiąknęła w maskotkę; najpierw poruszyły się pluszowe nogi. — Jesteś pewna? Dziecięca głowa obróciła się w kierunku krzesła z takim impetem, że jeden z kucyków smagnął Williamsona po twarzy — niewiele brakowało, żeby po raz drugi w przeciągu dwóch miesięcy wylądował na tyłku. Dla cichego o—ja! było warto; za o—ja krył się pluszowy miś właśnie lewitujący nad krzesłem, na którym wygodnie tkwił w osamotnieniu. — Kiedy będę duża — wszystkie ważne obietnice dzieci zaczynały się w ten sposób; Elsje, Cece i Georie to dobre nauczycielki, Barnaby nauczył się słuchać każdej z nich. — Też nauczę misie latać. — Obiecujesz? — obiecała: drobna dłoń natychmiast wyciągnęła się do dojrzałego uścisku, z którym Barnaby nie zamierzał zwlekać; uściśnięta rączka była ciepła i spieszyła się, żeby złapać maskotkę w powietrzu. Claire potruchtała w kierunku krzesła, a Williamson wyprostował się — tym razem ze strzyknięciem stawów; wciąż za mało ryb w diecie — ze spojrzeniem przesuwającym się na drzwi. — Miłej zabawy, Claire. Maskotka została złapana; podobnie jak zawiniątko, w którym obijały się o siebie czerwone świecie. — Do zobaczenia, Brybany! Nie mógł wymagać lepszego pożegnania. dormi: 27 (magia odpychania) + 1 (kieł Cerberusa) + 7 (k100) = próg osiągnięty kłaniam się nisko k6 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Barnaby Williamson' has done the following action : Rzut kością 'k6' : 6 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Kolejne spojrzenie na smukłą sylwetkę Noxa i jasnym stawało się dlaczego został lekarzem. Choć był niezręczny społecznie to jednak teraz jakimś sposobem niósł w ramionach jakiegoś chłopca, który dłubał w nosie i wycierał zawartość palca o ramię mężczyzny. Szary ślad pozostawiony na ciemnej koszuli był znakiem tego, że Oscar starał sobie radzić z najmłodszymi, którzy zabiegali o jego atencję. Najwidoczniej musiał się przystosować bo jako genetyk stawiał trudne diagnozy małym pacjentom. Teraz właśnie kucał stawiając chłopca przy starszej kobiecie. To właśnie malec zawołał go do niej, bo wnosząc po uniesionej w górze nodze musiała mieć jakieś stłuczenie. Pani Jonsson Powiedział z entuzjazmem i niekłamanym uśmiechem gdy kucał koło kobiety pachnącej kulkami na mole. Była przykładem nienaganności ubioru w każdej sytuacji w jakiej się znajdowała a jej długa spódnica i zgrabny wełniany żakiet, pozwalały szacować że modowo zatrzymała się gdzieś w latach 40’s. -Nie trzeba się kłopotać to tylko tak źle wyglada. -Skwitowała jak zawsze, gdy przychodziła do niego po repety dla męża, lub po jakąś poradę. Choć czasem miał wrażenie, że chciała po prostu go odwiedzić. Nie pytał co było przyczyną urazu, widział go doskonale. Biała papierowa skóra staruszki ukazywała doskonale całą siatkę żył podskórnych a opuszczone grube rajstopy, które smętnie wisiały na bucie odsłaniały olbrzymie zasinienie w okolicach kostki. Nox delikatnie przesunął palcami po ranie, sprawdzając czy aby nie wyczuwa luźnego elementu kości. Delikatnie poruszał stopą swojej pierwszej acz znajomej już pacjentki, sprawdzając zakres ruchów. I choć usłyszał syknięcie, zdawał się mimo tego nie przerywać wstępnych oględzin. Ma pani rację, gorzej wyglada niż jest w rzeczywistości. Podejrzewam, że niebawem będę musiał przychodzić do pani po porady.- Uśmiechnął się delikatnie, mówiąc zupełnie szczerze. Ta staruszka, do której tulił się teraz zmęczony i marudny chłopczyk, wiedziała więcej o zielarstwie niż on, no i robiła najlepszy syrop z malin w całym Hellridge. Mimo, że rana nie była nazbyt poważna, wyjął z plecaka apteczkę pierwszej pomocy i posmarował stłuczenie żelem dla sportowców by po chwili usztywnić staw, bandażem elastycznym. Powinno być lepiej, jednak proszę trzymać nogę w górze, przykładać lód i oczywiście unikać chodzenia.- Rady może nie były zbyt wyszukane jednak tylko tyle mógł zaoferować poszkodowanej. Przez chwilę grzebał w plecaku z którego wyciągnął świeża drożdżówkę cynamonową, które zwykł robić zarówno z pasji jak i swoistej gospodarności. Podał ją chłopcu, który jednak zignorował jego wysiłek i wtulił się bardziej w kobietę. -Niech ją pan zostawi, Patrick jest marudny bo to czas jego drzemki. Co się mówi?-Zapytała staruszka, swoim miłym głosem, który niósł w sobie coś z poczucia bezpieczeństwa. Chłopczyk spojrzał spode łba jakby został zmuszany do jedzenia brokułów i odpowiedział jedynie: -Nie chce… Nox odłożył smakołyk na stolik tuż przed nim i zagarnął apteczkę, wzrokiem rozglądając się za kolejnym potrzebującym jego pomocy. Jako, że jestem idiotą i zamiast K6 rzuciłem K10, powtarzałem już poprawne kości, przepraszam za zamieszanie. Tutaj prawidłowy rzut - klik Ostatnio zmieniony przez Oscar Nox dnia Sob Wrz 02 2023, 13:29, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Stwórca
The member 'Oscar Nox' has done the following action : Rzut kością 'k10' : 9 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Thibalt Overtone
Zapomniana uliczka Kroków, w przeciwieństwie do wielbicieli, liczyć nie należy — ktokolwiek tego nie powiedział (nie powiedział nikt nigdy; wyobraźnia artystyczna nie kończy się na scenicznych deskach), musiał trzymać się z daleka od strawionych pożarem dzielnic i politycznych niuansów niewielkich miasteczek w Maine. Kroków, w przeciwieństwie do długości trwania aplauzu (osiem i pół minuty, drugi rok na Broadwayu; dualizm artysty—męża: osobisty rekord na scenie to dość przeciętny występ w sypialni), liczyć nie należy. Dzień, w którym Thibalt Overtone przestanie robić to, co chce i zacznie to, co należy, będzie dniem sądu ostatecznego — nad światem i, co ważniejsze, nim samym. Tysiąc pięćset trzydzieści siedem kroków później skąpany w marcowym słońcu Plac Mniejszy był tylko wspomnieniem — sceniczną rzeczywistość zastąpiła rzeczywistość obskurna; z rodzaju tych, za którymi nie tęsknił po opuszczeniu Nowego Jorku. Brzydota odstręczała, brzydota psuła nastrój, brzydota to domena ludzi biednych albo statystów w Nędznikach; dziś brzydota jest rolą. A Thibalt zawsze jest artystą. Smutne budynki obrzeży Deadberry lubią popadać w zapomnienie. Nikt, nawet sami zainteresowani, nie chcą pamiętać o pustych portfelach, łuszczącym się tynku i zupie z ziemniakami (skrobia, doprawdy?). Nikt, nawet kandydaci na burmistrza, nie zamierza poruszać ubóstwa; gówno dotknięte patykiem zaczyna cuchnąć rodzajem smrodu, który trudno wywietrzyć, zwłaszcza z kampanii wyborczej. W dniu pomocy, jedności, zrzeszenia i haseł niebezpiecznie przypominających socjalizm, nawet Overtone jest w stanie zburzyć mur niechęci, przebić bańkę komfortu i przekonać się, że bieda wszędzie wygląda jednakowo. Jak sprany worek po fasoli — zgadza się nawet kolor. — Pani Paterson — za promiennym uśmiechem — promienna charyzma. Bożek słońca w brudnej alejce skutecznie ukrywa intencje; wyciągnięta w kierunku dziennikarki dłoń nadaje szyku tej dzielnicy, smutnej i przygnębiającej fabuła nakreślona piórem Dostojewskiego. — Jestem szczerze przekonany, że po przemowie pana Williamsona cały Piekielnik zagotuje się z radości. Swoją drogą, widziała pani suty datek rodziny Overtone? Zachęcająco wskazał dłonią w kierunku miejsca, który jeden z wolontariuszy określił mianem potrzebującego szczególnej opieki, a kto mógłby podołać temu zadaniu lepiej, jeśli nie pan, panie Overtone? Thibalt odparł coś pamiętnego, wnikliwego i wartego zawarcia w sztuce; pochlebstwo, młodzieńcze, nie zaprowadzi cię daleko — ale przypomnij mi, jak masz na imię, może będziemy szukać kasjera w teatrze. — Jeszcze nikt nigdy nie ujął potrzeb czarowników równie trafnie. Skoro tak oddziałuje na tłum jako kandydat, proszę wyobrazić sobie co będzie, kiedy zostanie burmistrzem! Nie jeśli. Jeśli to słowo śliskie w brzmieniu; jeśli wyraża wątpliwości, a jeśli z ust Thibalta pada jakiekolwiek jeśli, będzie to jeśli wyniesione ze scenariusza, nie życia. W jego rzeczywistości nie ma miejsca na jeśli — z niepewnością nikt nie wygląda przystojnie; dlatego przekroczenie progu w wykonaniu Overtona trwa trzy sekundy i bliżej mu do piruetu z wyskokiem niż faktycznego kroku. Nie był pewien, czego się spodziewać, ale to? To przypominało sen, który miał ostatnio; jego żona porzuciła karierę i zawodowo zajęła się zbieractwem zużytych puszek po Pepsi. — Panie Hudson — uśmiech na ustach nie zadrżał, nie zniknął, nie obumarł i z całą pewnością nie zdradził przekonania, że jeśli on, Thibalt Overtone spędzi tu kolejną minutę, zamieni się w jeden z obecnych w sklepiku bibelotów. Taki i owaki artysta musicalowy, reżyser komediowy, dramaturg życiowy: cena wywoławcza: pięćdziesiąt tysięcy pesos. — Ach, signor! Signor, proszę tutaj! — z zaplecza wyłonił się właściciel — metr siedemdziesiąt ciemniejszej skóry, skręconych loków i uśmiechu, który wesołością zagroził temu na ustach Overtona. No muy buen. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : north hoatlilp
Zawód : aktor musicalowy, reżyser teatralny
Stwórca
The member 'Thibalt Overtone' has done the following action : Rzut kością 'k6' : 6 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
Na całe szczęście Barnaby okazał się człowiekiem, który najwyraźniej również wolał skupiać się na czynach niż tracić czas na niepotrzebne rozmowy i pompatyczne deklaracje. Nie musiał więc wdawać się w dyskusje, czego szczerze mówiąc nie znosił. Głównie dlatego, że przez większość swojego życia takie interakcje były na nim wymuszone. Ethan rozejrzał się po okolicy przed budynkiem, szukając najlepszego miejsca do odprawienia rytuału, wszędzie jednak walały się jeszcze oznaki niedawnej katastrofy, która spadła na dzielnicę. Widział, jak część osób za pomocą magii lub nie przenosi gruzy na ciężarówkę z burtami, była to jednak praca dość żmudna ze względu na skalę zniszczonych budynków i liczbę chętnych do pomocy. Ciężka praca nie była mu obca, więc czemu nie miałby przy okazji przenieść kilku rzeczy, skoro i tak musiał oczyścić teren przed budynkiem? Z drugiej strony perspektywa nieefektywnego przenoszenia ciężarów była demotywująca, więc ostatecznie postanowił użyć magii. Dormi. To jedno słowo werbalizował kilka razy w myślach, wyobrażając sobie jednocześnie jak gruz stopniowo unosi się w powietrze i przenosi w kierunku ciężarówki. Starał się odegnać od siebie wszelkie dźwięki, obecność innych ludzi, którzy mogliby wytrącić go z koncentracji. Wizualizacja przyniosła efekty, bo już po kilku chwilach udało mu się urzeczywistnić rzucone zaklęcie. Domyślał się, że sztuka ta wymagała wyjątkowych pokładów silnej woli i znacznie bardziej rozwiniętej magii odpychania, więc większość osób prawdopodobnie nawet tego u siebie nie wykształciła. Przeszło mu przez myśl, że opłacało mu się jednak słuchać ojca, gdy mówił, że silna wola hartuje człowieka. Ile potu, krwi i niekoniecznie łez wylewał próbując się nauczyć korzystać z magii niewerbalnej, która była jego niewątpliwym atutem, szczególnie w momentach, gdy był atakowany. Czas na wypowiedzenie zaklęcia zużywał na przypuszczenie ataku i ewentualną obronę. Teraz jednak skupił się na tym, by oczyścić teren, na którym zamierzał przeprowadzić rytuał. Czasem jednak zerkał w kierunku wejścia do budynku, gdzie w pomieszczeniu krzątał się Nox, niosąc pomoc tym najbardziej teraz potrzebującym. Przeniósł wzrok na wolontariusza, który ewidentnie nie wiedział co ze sobą zrobić i skinął na niego głową, by nie stał, jak ten skończony idiota. - Za mało pracy, żeby zostało dla Ciebie? Przynieś tym ludziom wodę. - W głosie Cartera nie pobrzmiewała prośba, a jego wyprostowana postawa i uważne spojrzenie prosto w oczy rozmówcy jasno sugerowało, że oczekuje natychmiastowej reakcji. Rzut na czar Dormi próg 30+ 25 za magię niewerbalną. = Udany. Ostatnio zmieniony przez Ethan Carter dnia Sob Wrz 09 2023, 15:50, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Stwórca
The member 'Ethan Carter' has done the following action : Rzut kością 'k6' : 3 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Właśnie wstawał podnosząc się z krzesła z jego cichym przesunięciem po podłodze gdy nagle dostrzegł zwitek papieru. Uniósł gol dłonie i delikatnie rozwinął zdając sobie sprawę, że jest to banknot 5$. Rozejrzał się w poszukiwaniu osoby, która przed chwilą tędy przechodziła. Zerknął po twarzach i nutą zawahania zapytał zgromadzonych w niedalekiej odległości. Przepraszam ale czy ktoś zgubił może pieniądze?- Odpowiedziały mu jedynie spojrzenia i atencja której szczerze nie lubił. Ruszył ponownie ze swoim plecakiem, służąc pomoc przypadkowym osobom. Na szczęście rany nie były poważne. Głównie należały do nich skaleczenia, zadrapania albo obicia. Nic z czym musiałby by sobie radzić magią. Dopiero po chwili, gdy odchodził od kolejnego pacjenta, usłyszał coś co zawsze zwiastuje kłopoty. Najpierw śmiech, potem tupot małych stóp odbijający się echem od ścian, po nim zaś łoskot, pogłos dudnienia i płacz, który szybko przeistaczał się w niemal zwierzęcy ryk. Wraz z symfonią przedzierał się krzyk Mówiłam nie biegaj? Mówiłam! Nie słuchałeś i masz…- Niemal prychnął z rozbawienia zdając sobie sprawę z tego, że te same słowa słyszał często zza drzwi swojego pokoju, gdy jego rodzeństwo bawiło się w najlepsze. Nie wiedział jedynie dlaczego przywołuje to jako miłe wspomnienie, nie było takie. Noxowie bawili się gdy on tkwił zamknięty w czterech ścianach, zupełnie jakby jego odmienność była jakimś rodzajem choroby. Od kiedy jesteś taki sentymentalny?- Szeptał jakiś głos wewnętrzny, który szybko zmusił go do skupienia się na pracy. Poszedł do blondynki, która kucała przy dziecku z miną która sama w sobie wydawała się być karcąca. Ciemne włosy chłopca świadczyły jasno o tym, ze urodę musiał odziedziczyć po ojcu, jednak gdy na około 4 letni maluch spojrzał w jego stronę widać było, że to na głowę przyjął impet uderzenia. Miał rozbity łuk brwiowy i lekko zdarte czoło. Wyglądało gorzej niż było w rzeczywistości. Pozwól, że spojrzę ok?- Szepnął do chłopca kucając tuż przy nim, jednak ponad jego rozkudłaną główką dostrzegł zwalistą sylwetkę kochanka. To właśnie na nim zawiesił przez chwilę oko, zupełnie jakby nie potrafił się oderwać. Oceniał jego fizys, rozbudowane uda i szerokie dłonie, trwało to całe uderzenie serca, jednak wyglądało jakby dokonywał oględzin pokiereszowanej buzi dziecka. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
Chłodne, marcowe powietrze, nadgniłe, polityczne kłamstwa, spopielone, poczerniałe domy; Deadberry, wypełnione echem przeszłości i widmem teraźniejszości, stawiało niepewne kroki w przyszłość, której odbudowa rozpoczynała się tu i teraz. Tu; Boczne Aleje, wygodnie zapominane, wypełnione stłumionym śmiechem dzieci za drzwiami tymczasowego przytułku i odorem spalenizny, który znad Piwniczki musiał przygnać wiatr. Teraz; siódmego marca, po południu i przemowie wuja, gdzie polityczne obietnice napędzały przekonanie, że przyszłość czarowników zależy od tego, kto odleje kształt pośladków w fotelu burmistrza. Tu i teraz — na ulicy opustoszałej i szarej z założenia, gdzie nawet pojedyncze bryłki gruzu wydają się smutniejsze niż te znajdowane na bruku Starego Miasta. Tu i teraz — ze znajomą zielenią na wskroś amerykańskiej waluty; pięć nieopatrznie zagubionych, zaklinowanych pod bryłką gruzu dolarów domagało się podniesienia — Williamson spędził kilka sekund na rozważaniu. Warte zachodu? W ósmej sekundzie przyznał, że niekoniecznie; mimo to przybrudzony banknot zniknął w kieszeni płaszcza, gotów zasilić zbiórkę na kiermaszu i czyjś żołądek słodkim wypiekiem. Tu i teraz — z metodycznie rozpinanym płaszczem, któremu za wieszak posłuży złamana w pół deska i rękawami swetra, z którego wkrótce nie zostanie nic użytecznego; zdąży zaciągnąć go w dwóch miejscach, rozpruć w jednym i zabrudzić tam, gdzie tylko dotknie przykurzonych budynków. Tu i teraz wymagało pentagramu, samotności i świec; na bruku popiół, sól i mąka przypominały jedynie inny odcień brudu. Magiczna dzielnica nie wymagała subtelności i ukrywania pentakla — dziś potrzebowała magii w każdej odmianie. Czerwone świece, wyciągnięte z torby, czerwona nić na lewym nadgarstku, czerwony odcień rytuału; jedynie błękitnawe, marcowe niebo nad budynkami próbowało nadać światu odcienia nadziei. Dziwne; zawsze sądził, że jest nim zielony. Skupienie uwagi na przytułku — szarym i nijakim, jak każdy z tutejszych budynków; Deadberry było sercem społeczności czarowników, więc, jak na serce przystało, odzwierciedlało nierówności — nie było trudne. Stłumione dźwięki i krótkie salwy śmiechu klarowały intencję, która musiała przyświecać rytuałowi; ukrycie przytułku miało zapewnić bezpieczeństwo, Boczne Aleje były najbardziej narażone na ujawnienie przed zwykłymi śmiertelnikami, czternaście sekund skupienia, czternaście osób w środku budynku, czternaście słów, które przez lata wypowiadał na wydechu. W sercu pentagramu nie ma miejsca na wahanie; potrzeby własnych płuc stają się obce, kiedy magia zaczyna płynąć wzdłuż krętych korytarzy żył, a athame wskazuje kolejne krańce. — Ab indignis, infidelibus et peregrinis locum — na uboczu, z dala od drzwi, w miejscu cichym i bezpiecznym; czarownik w momencie rytuału jest bezbronny i tylko osamotnienie lub zaufanie — tym musiał obdarzyć chwilową pustkę — mogą go ocalić. — Istum abscondat potestas, ut nobis portus sit securus. Pod przymkniętymi powiekami znika światło marcowego dnia; przez kilka sekund jedynym dźwiękiem jest cichy wdech i jeszcze cichszy szum krwi, która nagle zaczyna przemykać przez cało w wezbranej, skupionej fali. Rytuał wykluczenia właśnie się rozpoczął — jedyne, co zamierzał wykluczyć Williamson, to jego (swoje?) całkowite niepowodzenie. rytuał wykluczenia (pozion I, próg 30) na przytułek w Bocznych Alejach: 27 (magia odpychania) + 1 (kieł Cerberusa) wykorzystane przedmioty: świece czerwone (5 sztuk) |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Barnaby Williamson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 99 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty