Młodnik Głęboko w sercu lasu, gdzie światło przemija przez gęste liście i porosty, kryje się młodnik drzew. Jakby ukryty przed oczami, lecz wciąż oddychający swym drzewnym życiem, w tym miejscu odnajdziemy dzikie piękno natury w pełni swej wspaniałości. Młode drzewa wyrastają tam, ukazując swoje piękne korony, w których opływają dźwięki świata zewnętrznego. Gałęzie rozłożone na wietrze, igliwie opadające na ziemię, a wśród nich przemykają żuki. Wszystko wokół wydaje się dzikie i nieskażone przez ludzkie ręce, podkreślając urodę natury w pełni swego piękna. Żuki przemieszczają się po mchu, wśród drzew i porostów, a ich metalicznie błyszczące ciała odbijające światło słońca, wzbudzają podziw i cząstkę tajemniczości, która przynależy tylko do natury. Rytuały w lokacji: Pole grawitacyjne* [moc: 76] *rytuał obejmuje obszar w pobliżu dużego sowiego gniazda Obowiązkowy rzut k3: K1 - Nic się nie dzieje. K2 - W okolicy słyszysz wzmożone, niepokojące pohukiwanie sów. K3 - Dostrzegasz, jak po korze jednego z drzew ścieka czerwona maź przypominająca krew. Bonusy w lokacji: +20 do kości na tworzenie laleczki voodoo. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Czw Cze 27, 2024 1:19 am, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Esther Marwood
NATURY : 18
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 166
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 25
TALENTY : 9
26 stycznia 1985 rokuW Cripple Rock bywała już teraz często, spędzając tu niemal każdą wolną chwilę, jaką udało jej się wyłuskać spomiędzy nagromadzonych licznie obowiązków. Uczta Ognia była jednak niesamowicie istotnym w życiu każdego czarownika, a dla członkini Kowenu Dnia w szczególności. Sypiała zdecydowanie krócej, częściej niż zwykle można było dostrzec na jej twarzy zmęczenie, na które jednak nigdy się nie skarżyła. Zbyt istotne było dla niej dotrzymywanie złożonych obietnic, by ot tak móc sobie pozwolić na odpuszczenie któregoś z nich i sprawienie komuś zawodu. Skończywszy ostatnią z lekcji w szkółce kościelnej gnała do domu, by przygotować rodzinie obiad, porządkowała dom, sprawdzała testy uczniów, na ostatni moment szukała dla Juniora farb (“A, właśnie mi się przypomniało, potrzebuję na jutro!”), by następnie znaleźć się na ukrytym przed niemagicznymi terenie i pomagać w organizacji wydarzenia. Krzątała się między straganami, zagadywała przechodniów, dbała o dobry nastrój każdego z nich. Na stoisku koła gospodyń wiejskich wystawiła wszystkie kawałki upieczonego wcześniej ciasta z puszystą brzoskwinią, częstując nim chętnych ze słowem Szatana na ustach. Słodkości nie były jedynym, co miała na dziś przygotować. - Zaraz wracam, popilnujesz stoiska? Przyniosę ci herbaty - zwróciła się do innej gospodyni, nie chcąc by ta przejmowała się jej nagłym zniknięciem. Potrzebowała dłuższej chwili, aby przygotować się do rytuału. - Mam nadzieję, że z prądem! - dodała znajoma z szerokim uśmiechem. Nastrój związany z uroczystością był podniosły, lecz utrzymany w pozytywnej atmosferze. Dla Esther sama radość mogła być wystarczająca, by oddać cześć Lucyferowi, być wdzięcznym za dar prawdziwej mocy, jednak Gorsou oczekiwał czegoś więcej. Odeszła nieco na bok, znikając pomiędzy spowitymi w wieczornych ciemnościach drzewami i namiotami. Już wcześniej wypatrzyła rzadko uczęszczane miejsce, położone trochę dalej od większości stoisk. To tam usypała pentagram z mieszaniny soli, popiołu i mąki, ustawiła zieloną świecę, jakże niezbędną do wszelkich rytuałów z magii natury. Przyzywana dziś przez nią moc miała spowić tutejszą polanę we mgle. To w niej wyrosnąć miały wysokie stosy, jaśniejące na cześć Najwyższego. Esther ustawiła się w jego centrum, uspokajając oddech i przygotowując się do wypuszczenia mocy. - Nebula crassa et molesta cingeris quae in hac provincia habitabis quamdiu hic manebis. - Inkantacja padała z ust czarownicy cichym, acz zdecydowanym tonem. Dzierżonym w dłoni athame wskazywała kolejne z ramion pentagramu, pozwalając by skupiona przez nią magia skrystalizowała się i przerodziła w mgłę. Rozchyliła powieki, by zerknąć na świecę i sprawdzić czy jej knot zajął się ogniem. | zużywam z ekwipunku ciasto z kruszonką i zieloną świecę |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : siewca historii magii
Stwórca
The member 'Esther Marwood' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 26 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Laurie Padmore
Delikatnie przygryziony paznokieć kciuka nieprzyjemne haczył o miękki materiał, którym wyściełano kieszeń płaszcza. Po czwartym zahaczeniu w powietrze wzbił się siwiutki dym bezradnego westchnięcia; Laurie skapitulował. Rześka końcówka stycznia zakradła się do Cripple Rock z tą samą skutecznością, co do Wallow — jedyna różnica polegała na tym, że tutejsze okolice były dla Padmora sekretem odkrywanym z każdym krokiem. Nietrudno wyobrazić sobie piękno młodnika w samym środku lata, feerii barw jesieni i budzącym się życiu wiosny; ale nawet dziś, w środku zimy, miał w sobie coś magicznego. Poza, rzecz jasna, magią. W powietrzu wibrowała woń rozpalonych ognisk, ciepło bijące od płomieni, gryzące smugi siwego dymku i coś, czego Laurie nie potrafił określić. Może to wypieki pani Marwood — nawet z odległości kilkunastu kroków wychwycił słodką nutkę idealnie wypieczonego ciasta; a może — tylko może, nie miał w sobie nawet okruszka próżności, żeby sądzić inaczej — to obecność Najwyższego? Wepchnięta w kieszeń dłoń raz jeszcze zahaczyła zadziorkiem o miękki materiał, ale jeśli taka była cena za upewnienie się, że Laurie nie zdradzi planów nawet najdrobniejszym drgnięciem — był gotów ją ponieść. W Cripple Rock pojawił się sam i prędko odkrył, że to przejściowy stan. Kilka znajomych twarzy z liceum rozpromieniło się na jego widok — oczywiście, że odwdzięczył się tym samym! — a parę starszych oblicz zrobiło to samo, bo uśmiech bywa dość naturalną reakcją, kiedy w zasięgu wzroku pojawia się jakikolwiek Padmore. Zwykle snujący niekończące się opowieści Laurie dziś mówił krócej; nie krótko, to byłoby zbyt podejrzane, poza tym nie sposób mówić zdawkowo, kiedy w grę wchodzi barwna historia najnowszych animozji jakie powstały między jego kurami, ale zwyczajnie: zwięźlej. Misja dana mu przez Gorsou była zbyt istotna, żeby już na początku skazać ją na porażkę przez przedłużającą się gawędę o kurczaku Pontiacu — chociaż to akurat wyjątkowo ciekawa historia i być może wróci do Cripple Rock za dwa dni, żeby opowiedzieć ją jeszcze trzy razy niczego niespodziewającym się mieszkańcom. Ostatni akt kurczakowej sagi przedstawił zwięźle — i bardzo uprzejmie zignorował wyraz ulgi na twarzy Mary Sharpe, która przez ostatnie cztery minuty wyglądała, jakby chciała być wszędzie, tylko nie tu — żegnając się energicznym machnięciem dłoni. W efekcie prawie zgubił w zaspie plecak, w który pieczołowicie spakował niezbędne do rytuału przedmioty; zanim oddalił się na wybrane wcześniej miejsce, zerknął na stragan pani Marwood — nieobecność Esther była znakiem. Wybrane przez niego miejsce znajdowało się tylko kilkanaście kroków od tego, w którym małżonka pana Marwood miała przywołać mgłę; dzięki temu znajdowali się w zasięgu swoich głosów i jednocześnie na tyle daleko, by nie przyciągać spojrzeń małym zgromadzeniem. Lauriego osłaniała pierwsza linia drzew młodnika, pomiędzy którymi znalazł dość miejsca na udeptanie śniegu i usypanie pentagramu; sól, mąka oraz popiół naznaczyły nieskazitelną do tej pory biel puchu, a zielone świece, wetknięte w każdy róg pentagramu, imitowały zwyczajową zieleń uśpionego przez zimę lasu. Nie mieli wiele czasu — wiedział, że gdzieś w tłumie mógłby dostrzec innych, tak, jak oni wiedzieli, czego oczekiwać od niego. Tylko spokojnie. — Ignis facit omne ens et accipit figuram somniavit — ciche, wypowiedziane miękkim, chociaż stanowczym tonem słowa wybrzmiały ze środku pentagramu, w którym Laurie przystanął przed rozpoczęciem rytuału. Athame w jego dłoni odbijał oddalony blask płonących na polanie ognisk i zdawał się spijać ich ciepło; rytuały ognia bywały kapryśne, ale rozpalone, zielone świecie pomagały utrzymywać magię w ryzach. Przynajmniej taką miał nadzieję, kiedy ostatnie sylaby ulatywały wraz z siwą parą w kierunku oszronionych drzew — zwierzę, które zamierzał ukształtować z płomieni, szczelnie wypełniło jego myśli. Kopyta, rogi, łeb; ciało, oczy, nogi; życie spędzone w Wallow wypaliło w jego umyśle obraz kozła na długo przed dniem, w którym zrobiła to wiara. ekwipunek: zielone świece zużyte do rytuału |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : twój lokalny farmer
Stwórca
The member 'Laurie Padmore' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 57 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Pole ognia obserwował z drugiej strony placu, w oddali dostrzegając tylko sylwetkę własnej żony, rozkładającej upieczone wcześniej ciasto aby poczęstować zebranych. Kącikiem ust jedynie, pod wąsem Frank uśmiechnął się na samą myśl o niej, agresywnie we własnej głowie zaszczepiając myśl, że gdyby kobieta jego życia nie była tak wierną Lucyferowi, jaką ją widział, to czy naprawdę byłaby kobietą jego życia? Opierał się o jedno z drzew, spokojnie pozwalając, by mróz ginął gdzieś niedaleko ognisk, zaczarowany i odpychany przez zebranych tu dzisiaj. Rozchylony wełniany szalik i ręce wepchnięte głęboko w kieszenie, nie wskazywałyby, że mógł być zainteresowany dziś czymkolwiek, ale Marwood pozostawał tak czujny, jak tylko był w stanie. Wszyscy świętujący, zjeżdżający do Hellridge, kolebki ich wiary, aby wspólnie oddać się ucztowaniu. I w całym tym uśmiechu, łagodność nagle zelżała, a brwi się zmarszczyły. Bluźniercy, widzą dla siebie tylko skutek, nie przyczynę. Nie splunąłby na las, nie dał się ponieść rozważaniom, ale zaszczepiona cząstka nakazująca nie tylko czerpać, ale i wielbić Lucyfera, nie dawała mu spokoju. W przedartej ze starości w paru miejscach skórzanej torbie na ramię miał wszystko to, co miało być dziś przydatne. Kilka świec, mieszanki soli, popiołu i mąki, a na szyi pentakl, który teraz zaciskał mocno, przymykając oczy. Gdy Frank je otworzył, Esther przy stanowisku już nie było, a to znaczyło, że dała sygnał do działania. Nigdy nie znał się na magii natury, potrafił za to panować nad wariacjami i powstaniami. Przestąpił dwa-trzy kroki do przodu, wypatrując w lesie po drugiej stronie Lauriego, którego nie potrafił dostrzec. Wiedział jednak, że chłopak tam jest, zawsze oddany wierze. Ruszył dookoła placu, mijając główną jego część, aby dotrzeć w okolicy mającej się wytworzyć niedaleko jego żony mgły, która pozwoli im ukryć swoje sylwetki. Esther zawsze doskonale radziła sobie z naturą. Frank rozsypał wokół siebie pentagram, po wielu latach opracowana technika była już szybka i stosunkowo staranna. Okrąg zatoczył się, kolejne ramiona gwiazdy dotykały jego linii. Wyjął z torby żółte świecie, pięć knotów miało rozpalić się wpływem magii. Nie czekając już dłużej, z tłumu wypatrzył jednego z kapłanów, lata młodszego od niego, człowieka, który mógł swoimi słowami wpływać na innych. Cel uświęcał środki, nawet jeśli ktoś mógł pokusić się o stwierdzenie, że moralność to rzecz ludzka. — Nunc ego tecum ludo levi, ne memineris, sed memento — wypowiedział, własne athame obracając w kierunku każdej świecy, całkowicie skupiony na kapłanie, który miał stać się celem rytuału. Ryzyko mogło się opłacić. Intensywnie rozmyślał nad wspomnieniem, które próbował wszczepić w jego głowę. Po to obserwował go wcześniej, aby widzieć, jak rozmawia z wiernymi, jak podąża po kawałek ciasta Esther i zajada się ze smakiem, aż w końcu jak spogląda ponownie w ogień. Niech czuje, że zobaczył w nim swojego Pana — Lucyfera. Niech nie wątpi już, kto zasiada na piekielnym tronie. Niech we wspomnieniach ma Jego oczy i usta, przypominające, że ponad naszymi głowami czai się prawdziwy wróg. I próg rytuału dni minionych: 70 (magia wariacyjna: 20), poziom II (yolo) przy sobie: pentakl, athame, zestaw świece żółte x2, nóż (scyzoryk), kluczyki do samochodu zostawionego gdzieś dalej na parkingu poza lasem #1 - k100 na rytuał #2 - k60 na skutki uboczne |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Stwórca
The member 'Frank Marwood' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 6 -------------------------------- #2 'k60' : 2 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Winnie zawsze robiła, czego od niej oczekiwano oraz — co znacznie ważniejsze — o co ją poproszono. Nakrywała do stołu, opiekowała się młodszym rodzeństwem, uczyła pilnie oraz, gdy sytuacja tego wymagała, wybierała z tłumu osobę, której za chwilę zatrzyma akcję serca. Plan był niezwykle prosty, chociaż i tak sprawiał, że dziewczyna nie mogła zasnąć, przekręcając się z boku na bok, czując, jak jej żołądek ściska się z nerwów. Tłumaczyła sobie, że robią to wszystko ku chwale Lucyfera — co mogłoby być bardziej właściwe? Jednak oczami wyobraźni widziała już gwardzistów wyczytujących z jej twarzy wszystko, co tylko chcieli wiedzieć. Rano odmówiła specjalną, dodatkową modlitwę do Lucyfera, prosząc go o szczególną opiekę dzisiejszego dnia — nie tylko dla siebie, ale również rodziców czy Lauriego, którzy również mieli być zaangażowani w ten lekko nielegalny, ale szczytny plan. Do lasu dotarła nie z Wallow, a z miasta, wracając ze swojej zmiany w kawiarni. Złapała stopa (kierowca nazywał się Johnny D. John, a przynajmniej tak twierdził, wolała nie sprawdzać), jednak udało jej się dotrzeć na czas. Rozejrzała się, czy widzi jakichkolwiek innych członków kowenu — Laurie musiał już być ukryty w swojej części lasu, a jej matki nie było przy stoisku, jedynie jej koleżanka, która za każdym razem mówiła Winnie, jak to wyrosła, myląc ją z Wendy, czasami z Joyce. Plecy jej ojca mignęły jej również w tłumie, więc sama udała się w ustronne, dalekie od niepotrzebnych spojrzeń miejsce, kierowana mgłą, która miała im zapewnić odpowiednie okrycie. Upatrzyła sobie wysokiego, młodego mężczyznę — stał wraz z (jak podejrzewała) żoną i córką przy jednym ze stoisk. Wyglądał na zdrowego, nie chciała ryzykować, aby odniósł jakieś nieprzyjemne skutki uboczne, chociaż rytuał sam w sobie był bezpieczny. Medycy wykonywali go przecież cały czas. Znajdując się już w odpowiedniej odległości, wzięła głęboki oddech i uspokoiła drżenie rąk. Magia anatomiczna — w niej czuła się komfortowo i stopniowo znikała z niej potrzeba stresowania się. Położyła torbę obok pnia drzewa, wyciągając uprzednio z niej białe świece oraz mieszankę konieczną do rytuałów. Usypała sprawnie pentagram, rozpaliła świece i wypowiadając inkantację, skupiła się na twarzy mężczyzny. Miał mysie włosy i długi, prosty nos. Uśmiechał się, gdy jego żona jadła kawałek ciasta. — Intermissio vitae insensibilis est, momentum et momentum — powiedziała, obracając athame. Jeśli rytuał się powiedzie, to serce mężczyzny zatrzyma się na moment. Na tyle, aby wywołało to zamieszanie i zwróciło na siebie uwagę, następnie powróci on do życia — ku chwale i dzięki woli Lufycera, oczywiście. próg rytuału stopera: 50 (magia anatomiczna: 20), poziom II przy sobie: pentakl, athame, zestaw świece białe #1 - k100 na rytuał #2 - k60 na skutki uboczne |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Stwórca
The member 'Winnifred Marwood' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 78 -------------------------------- #2 'k6' : 2 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Esther Marwood
NATURY : 18
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 166
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 25
TALENTY : 9
Wraz z ostatnim słowem inkantacji na knotach rytualnych świec rozbłysnęły płomienie i wydobyta z Piekieł magia pozwoliła ukształtować się wedle woli czarownicy. Mroźne powietrze zaczęło gęstnieć, z wolna spowijając polanę mleczną mgłą. Esther rozwarła powieki i opuściła athame, by zaraz schować je z powrotem do torby. Pospiesznie usunęła też wszelkie ślady odprawianych czarów, by żadne niewprawione w tropieniu oko nie dostrzegło żadnych niepokojących znaków. Linie wpisanego w okrąg pentagramu znalazły się pod śniegiem, a zielone świece zniknęły w zawieszonej na ramieniu torbie. Odchodząc kilka kroków jeszcze raz obejrzała się za siebie, krytycznym okiem oceniając dzieło, kiedy to usłyszała krzyk. Prędko przedarła się z powrotem na polanę, gdzie zebrani wokół stosu ludzie jak jeden mąż wstrzymali oddech. Wśród płomieni głównego ogniska zaczęły formować się kształty, początkowo nieokreślone, których nie sposób z miejsca nazwać. Jednak już po chwili na samym szczycie smukłych, nabierających intensywności języków ognia, wyłoniły się rogi, a następnie pysk, wydający się być utkany płomieni. Pomiędzy nimi, wewnątrz tego gorącego labiryntu, znajdował się wtapiający w całość nos. Naraz wykształciło się i ciało, emanujące niezwykłą energią, a prześlizgujące się wzdłuż niego wzory, ożywiły się i tliły, tworząc taniec światła i cienia. Smukła sylwetka miała długie, posągowe kończyny, przypominające ruchome kolumny. Kształt potężnego kozła otoczona była pulsującymi wiązkami jasnych, złocistych płomieni, odbijających ich ogniste światło na otaczającym krajobrazie. Czy to już? Serce w kobiecej piersi łomotało, a jego ciężar wywołany był mieszaniną ekscytacji i lęku - nie tyle z braku wiary w Jedynego, czy pomyślność zaplanowanej akcji, ile o bezpieczeństwo Lucyferian i rodziny. Unosząca się wokół mgła skutecznie utrudniała widoczność, więc sięganie wzrokiem w gęstwinę drzew w poszukiwaniu Franka, Winnie i Laurie było bezcelowe. - Co się dzieje?! - zawołała w tłum, chcąc wymusić na ludziach zarówno panikę, jak i skupienie uwagi na interesującym Kowen zdarzeniu, po czym wskazała ręką w stronę ogniska. - Cóż to za kształt?! - zaczepiła stojących wokół siebie czarowników, których oczy rozszerzyły się w zdumieniu. To wtedy rozległ się kolejny krzyk. Stojąca nieopodal kobieta padła na kolana, szarpiąc bezwładnie leżące na ziemi ciało. Choć nie bez kiełkujących z tyłu głowy wyrzutów sumienia wobec nieprzytomnego mężczyzny, Esther odetchnęła z ulgą. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : siewca historii magii
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Magia była dzisiaj wyjątkowo jej przyjazna — inkantacja ułożyła się łagodnie na jej ustach, zostawiając posmak słodkiej polewy, której jej mama używała do ciasta. Hm, porzeczkowe, pomyślała, zbierając wypalone świece do skórzanej torby. Anatomiczna zazwyczaj smakuje miętą. Magia iluzji pozostawiała natomiast na jej języku nieprzyjemne poczucie, jakby przewodziła prąd — jak niektóre wody gazowane. Nie lubiła z niej korzystać; uważała, że jest równią pochyłą do oszustwa, ale czyż nie tego się właśnie dopuściła? W imię i ku chwale Lucyfera, oczywiście. — Effluerevestigia — wyszeptała, chcąc zaklęciem ukryć resztki pozostawione po pentagramie. Mogła butem czy dłońmi próbować patrzeć mączkę i sól w ziemię lub śnieg, ale nic nie będzie tak skuteczne, jak usunięcie tego zaklęciem. Były to tylko dodatkowe środki bezpieczeństwa — nikt nie powinien szukać tu żadnych śladów, a nawet jeśli, to do tego czasu może przykryć je śnieg. Rzuciła ostatnim spojrzeniem na swoje osobiste miejsce zbrodni, przełykając wyrzuty sumienia wraz ze śliną i resztką porzeczkowego posmaku. Musiała wracać: po pierwsze, aby zobaczyć, czy plan się powiódł, a po drugie, aby, być gotowa udzielić pomocy mężczyźnie, jeśli z jakiegoś irracjonalnego powodu, jego serce miałoby nie wznowić pracy samo z siebie. Powinno. Musiało. Wróciła na polanę akurat na czas, by zobaczyć formującą się w powietrzu, kozią głowę z płomiennych języków. Wyglądała piękne — dumnie i groźnie, tak jak powinna. Pierwszy etap odhaczony, pomyślała, wzrokiem próbując odnaleźć mężczyznę. Znalazła najpierw swoją matkę z twarzą skierowaną ku górze i pytającą tłum — cóż to za kształt. Winnie wolała milczeć. Nie była dobra w kłamstwie, czy udawaniu. Mężczyznę dostrzegła, dopiero, gdy jego żona krzyknęła, gdy ten opadł na ziemię, łapiąc się wcześniej za serce. Jej własne jakby też się zatrzymało i zauważyła, że wstrzymuje oddech. Trzy minuty, czas — start. Legenda rzutów: #1 rzut w poście na powodzenie effluerevestigia. Próg zaklęcia: 45 Magia iluzji Winnifred: 0 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Stwórca
The member 'Winnifred Marwood' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 71 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Esther Marwood
NATURY : 18
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 166
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 25
TALENTY : 9
- Tom? Tom?! - Zatrzęsła się warga pochylonej nad mężem czarownicy. - Proszę się uspokoić, co się stało? - zapytała Esther, stając nieopodal i ułożyła opiekuńczo dłoń na jej ramieniu. - M-m-mój mąż… Tom… - mamrotała bez składu kobieta, której kredowobiała twarz zdradzała atak paniki. - N-nie wiem… On nagle upadł… J-ja nie wiem… Marwood nie musiała sięgać do kłamstwa czy udawania. Prawdziwie przejęła się losem czarowników, zwłaszcza spanikowanej brunetki, kurczowo zaciskającej palce na kurtce ukochanego. Gdyby sama była nieświadoma rzuconych czarów, a tuż przed nią Frank (nieomal) wyzionąłby ducha, lamentowałaby równie gorliwie. Z przecinającym twarz niepokojem zastygła, przez krótki moment nie potrafiąc odepchnąć od siebie myśli, że podobna tragedia mogłaby naprawdę mieć miejsce. - On nie oddycha! - odezwał się ktoś inny, tym samym wyrywając siewczynię ze stanu zawieszenia. Wystarczyło jedno rzucone przelotnie w kierunku ogniska spojrzenie, aby przypomnieć sobie, po co się tu dziś zebrali. Prędko odsunęła się od zgromadzonych przy martwym czarowników, pozwalając, by jak najwięcej osób zebrało się wokół niego. - On nie oddycha! - powtórzyła za jegomościem, którego badanie opierające się na przytknięciu policzka do ust ofiary pozwoliło na szybką i jakże profesjonalną diagnozę. - On nie żyje! - Jak to, kto umarł?! I tak oto roznoszą się plotki, przemknęło Marwood przez myśl, słysząc jak za jej plecami niosą się kolejne szepty. Jednak to nie badanie zachowań społecznych było dziś jej celem, a szerzenie świadomości o potędze Lucyfera. - Wznieśmy modły do Najwyższego, niech… - Modlitwa?! Medyka, niech wezwą medyka! - przerwał jej oburzony przysadzisty czarownik w kapeluszu, którego rondo ledwie sięgało Esther do ramienia. Zamiast wytrącić się z równowagi, uśmiechnęła się w duchu - tylko na to czekała. - I ty masz czelność nazywać się wyznawcą Lucyfera, przynależeć do Kościoła Piekieł?! - zawołała tym głośniej, by ściągnąć na siebie uwagę. Może i nie należała do szczególnie temperamentnych osób, lecz te nieomal trzydzieści lat wychowywania dzieci nauczyły Esther stanowczości. - Nie wstyd ci, że zjawiasz się na Uczcie Ognia, nie pokładając wiary w tego, dzięki któremu tu dziś jesteśmy? - Ściągnięte gniewnie brwi i równie pochmurne spojrzenie rzucone mężczyźnie sprawiły, że ten zgubił się we własnych słowach, zupełnie nieprzygotowany na reakcję inną, niż uległa. - Gdzie twoje zaufanie w Jego wielkość?! - grzmiała dalej w rozdrażnieniu, nie zwracając już nawet uwagi na leżącego i tych, którzy kłębili się wokół niego - do nich miała jeszcze wrócić. - Potężny Lucyferze, który zasiadasz na tronie Piekieł, przychodzimy przed twe oblicze pokorni i pełni nadziei - padły gdzieś nieśmiałe słowa modlitwy, na co czarownica odwróciła się przez ramię, zdziwiona, że tak prędko ktoś podłapał sugestię. - Niech twoja wszechmocna dłoń nas otoczy i prowadzi, niech twoje oczy spojrzą na nas łaskawie - zawtórował inny głos. No i teraz już z górki… |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : siewca historii magii
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Mężczyzna nazywał się Tom. Jej pierwszą myślą, było pytanie — czy jest to skrót od Thomasa? Czy jego matka nazywała go Tommym? Czy długo byli małżeństwem? Kobieta płakała, jakby byli. Może nie było reguły na to, ile trzeba kogoś kochać, by cierpieć tak, gdy on— Ktoś krzyknął, że nie żyje, a ona dopiero wtedy przypomniała sobie, że to nie ona jest tą, która nie może oddychać. Pocierała opuszki palców o siebie ze stresu, mieszając się dzięki temu w idealny sposób z resztą tłumu. Obawa o zdrowie mężczyzny była jak najbardziej szczera. Co było nieszczere, to słowa jej matki — mężczyzna naprawdę potrzebował medyka. Modlitwa była skuteczna — Winnie nigdy tego nie kwestionowała — ale przecież to nie Lucyfer zesłał na niego taki los. Tylko ona. Przyczynianie się do działań propagandowych na rzecz wiary w Lucyfera to jedno. Zupełnie inną sprawą było zmniejszanie wiary ludzi w stronę medycyny. Wewnętrzny konflikt narastał z każdym krokiem, który robiła w stronę pani Marwood i leżącego mężczyzny. Rodzice zawsze wiedzieli lepiej, prawda? — Ja jestem — powiedziała to tak cicho, że niemal nikt jej nie usłyszał, więc przebiła się ramionami przez zgromadzony tłum, aż wreszcie dotarła do źródła zamieszania. — Ja jestem medykiem. Prawie. Proszę się odsunąć — rzuciła w stronę mężczyzny, przykucając przy mężczyźnie. Palce lewej dłoni przyłożyła do jego tętnicy pod szyją. Dziesięć sekund. Tyle się czeka; nie musiała, wiedziała doskonale, że nie będzie tam żadnego tętna, ale musiało to wyglądać wiarygodnie. — Nie ma pulsu. Jedyne, co możemy zrobić, to — spojrzała na zrozpaczoną kobietę i niemal ją przeprosiła. Jedyne, co ją powstrzymało, to świadomość, że mężczyzna zaraz się obudzi. Musi się zaraz obudzić i to wszystko będzie tylko ciekawą historią do opowiadania przy rodzinnych obiadach. Kochanie, pamiętasz, jak zmartwychwstałem? — to się pomodlić. — Niech twoja wszechmocna dłoń... — dołączyła do rozbrzmiewającej w tłumie modlitwy zapoczątkowanej przez stojącą zaraz obok jej matkę. W imię i ku chwale Lucyfera. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Kłamstwo przestaje być kłamstwem, gdy jest czynione w słusznej wierze. Nie żałuję. Gdybym mógł, nie cofnąłbym czasu. Jestem przy was najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nieprzyjemny ścisk żołądka musiał ustąpić miejsca fanatycznej fantazji, gdy zamykając powieki przed oczami miał Jego obraz, obiecujący potęgę, wiedzę i siłę, której nie dostarczyłby podręcznik, profesor czy wydział Tajnych Kompletów. Doświadczenia czyniły czarownika wielkim, a spokój jego duszy mógł zapewnić tylko On. Tylko Lucyfer. Wyśmiany i porzucony przez Niebiosa, gdy jedyne czego chciał to prawda, jaka miała wyzwolić cały świat. Boga nie ma — Bóg zniknął. Tym Bogiem stał się więc On, wypełniając pustkę, w której miejscu potrzebny był Król. Piekło nie było kotłem gotującej się smoły, a wybawieniem od złości Gabriela, skraplającej się na świat pod postacią deszczu. Ten nie mógł zakłócić Uczty Ognia, najważniejszego z sabatów, któremu nie równał się żaden inny pośród świąt. Frank przymknął oczy, obserwując, jak jego rytuał nie przynosi rezultatu. Zbyt zdezorientowany, zmęczony albo rozdrażniony, musiał polegać na podstawach swojej wiedzy. Zza drzew obserwował wyłaniającą się Winnifred i Esther, ratujacą człowieka, tak jak ustalone było w ich planie. — To nie kłamstwo, nasz Pan tego pragnie — kłamał, bo nie wiedział; mówił prawdę, bo tak czuł. — Tak trzeba, to ma służyć dobru! — mówił z entuzjazmem jeszcze w samochodzie zostawionym gdzieś dalej na uboczu. Cripple Rock pachniało ogniem, ale drzewa były tego dnia spokojne. Tłum nie. Tłum krzyczał donośnie, lecz nie ku czci Lucyfera. Zapomnieli o swojej misji i najważniejszej doli, stali się rozgoryczeni i pochłonięci żądzą pieniądza, alkoholu, tanów i zabawy. Gdzie modlitwa? Gdzie intencja? Z oka Marwooda mogłaby popłynąć w tym momencie łza, lecz tak się nie stało. Nie ruszył do przodu w stronę swoich towarzyszy, pozostał w cieniu. W cieniu... — Revera — wypowiedział czar, zbliżając się do ognisk, jednak dalej nie uwalniając się spod ciemności. Cienie rzucane przez ludzi, którzy na swoich plecach mieli ogień, rozproszyły się, gdy Esther rozpoczęła modlitwę. Proste zaklęcie, imponujący efekt. Tego potrzebował. Siłą woli manipulował jego kształtem, ciemną masą, która osadziła się na ziemi, a miała teraz przybrać formę wysokiego mężczyzny, któremu z głów wystawały rogi. Symbol Lucyfera, symbol jego modlitwy. Przecież to nie kłamstwo, przecież tak właśnie jest, przecież modlitwa podziała, przecież... Obserwował, jak ktoś powoli otworzył oczy, jak palcem wskazał na uformowany na tle ziemi cień, jak ktoś przyłożył dłoń do ust, inny otworzył szerzej oczy. Jeszcze moment, zaraz ten mężczyzna miał zmartwychwstać i na zawsze wychwalać Lucyfera ponad innych. Temu właśnie służyła Uczta Ognia. — Calefacientis — wypowiedział trudniejszy z czarów, pozwalając magii osadzić się we własnej dłoni. Musiał uważać i być staranny, nie dotknąć niczego więcej. — ...i swą dłonią nas kieruj. Niech twoja wszechmocna dłoń prowadzi nas do prawdy, bo Ty Jedyny w swej łasce niesiesz nam zbawienie — dołączył do tłumu, wypowiadając kolejne słowa modlitwy, razem z zebranymi, a następnie schylił się i uniósł wyżej jedną z krótszych gałęzi, aby ta w jego rozgrzanych palcach zajęła się ogniem. Symbole są wszystkim. Revera Calefacientis |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii