Witaj,
Laurie Padmore
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t414-laurie-padmore#1333
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t459-laurie-padmore
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t458-poczta-lauriego-padmore#1761
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t414-laurie-padmore#1333
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t459-laurie-padmore
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t458-poczta-lauriego-padmore#1761
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
Laurie Padmoreft.Hugh Laughton-Scott

nazwisko matki Devall
data urodzenia 29 – III – 1961
miejsce zamieszkania GOOSE FEATHER ACRES, Hellridge
zawód sadownik, rodzinny farmer
status majątkowy zamożny
stan cywilny kawaler
wzrost 177 centymetrów
waga 66 kilogramów
kolor oczu błękitne
kolor włosów złoty blond
odmienność
umiejętność przywołanie chowańca
stan zdrowia PTSD, wycieki niezidentyfikowane
znaki szczególne magiczne znamię w kształcie liścia na lewym ramieniu, kilka przypadkowych blizn na dłoniach, piegów łan na nosie i policzkach

magia natury: 20 (III)
magia iluzji: 0 (I)
magia powstania: 2 (I)
magia odpychania: 0 (I)
magia anatomiczna: 0 (I)
magia wariacyjna: 0 (I)
siła woli: 8 (II)
zatrucie magiczne: 2

sprawność: 2
szybkość: I (1)
gibkość: I (1)
charyzma: 8
perswazja: II (6)
rozpoznawalność: I (1)
savoir-vivre: I (1)
wiedza: 13
przyroda: II (6)
chemia: II (6)
religioznawstwo: I (1)
talenty: 7
percepcja: II (6)
zielarstwo: I (1)
reszta: 0


honey, you're so kind, oh, you're full of light.

Na początku było zdumienie.
Dwadzieścia cztery lata temu przed państwem Padmore
(jacy z nas państwo, na państwa trzeba mieć pieniądze i wygląd, a nam z tego wszystkiego został tylko –ląd; i wiele, wiele miłości, ale tego nie kupicie za żaden czek)
wyłoniły się dwie poważne, filozoficzne kwestie.
Pierwsza: wda się w mamę–czy–tatę została szybko i bezprecedensowo rozstrzygnięta po narodzinach. Fakt bezsprzeczny: niemowlak był ładny, tak więc Olivia Padmore prędko stwierdziła, że jedyna rzecz, jaką jej maleńki Laurie odziedziczył po ojcu to magiczne znamię o dość feralnym kształcie liścia kapusty (bądź rozjechanej żaby; jak wszystko w życiu, tak i to zależało od perspektywy).
Była też kwestia druga, znacznie poważniejsza w konsekwencjach: kim–Laurie–będzie–jak–dorośnie nurtowała nieustannie rodzinę mamy. Dziadkowie Devall liczyli na lekarza, genetyka albo genialnego teoretyka magii anatomicznej, który na zawsze odmieni oblicze medycyny – podczas gdy prostolinijni w obejściu dziadkowie Padmore mieli jedynie nadzieję, że mały Laurie nie spadnie z krowy w newralgicznym wieku lat pięciu; dziwnym trafem wszystkie dzieci w rodzinie po przekroczeniu tej magicznej bariery odczuwały nieprzemożoną potrzebę wspinania się na bydło. Rzeczywistość już po czterech latach zweryfikowała nadzieje obu stron – zły humor kwalifikował chłopca na pracownika urzędu skarbowego, zdolność do wymyślania wymówek sugerowała raczej kierunek prawa, natomiast konsekwentne zmuszanie rodzeństwa do noszenia go na barana wskazywało predyspozycje do osiągnięcia szczytu dyktatorskiej władzy. Po dwóch latach mrok okrywający przyszłość różowego tłuścioszka zaczął się rozjaśniać: wiele wskazywało na to, że będzie roznosicielem mleka albo kogutem – jak inaczej wyjaśnić mogli jego fenomenalną zdolność do budzenia się o piątej piętnaście – co do minuty! – rano i godny podziwu upór, by tym samym obudzić resztę domu?
Nadzieje na odmianę – magiczną lub przez zwykłe zrządzenie losu – pokładano w wiejskich murach Big Pine; nagle siedmioletni Laurie, poza wstawaniem z kurami, zyskał poczucie misji. Zawsze jako pierwszy docierał do szkoły i jako ostatni z niej wychodził – przez pierwsze dwa miesiące państwo Padmore promienieli dumą, wygodnie ignorując pełne powątpiewania spojrzenia starszych dzieci – Daisy i Nico znali Lauriego zdecydowanie lepiej; słodki smak katastrofy wyczuwali dwa kilometry od miejsca, w którym przebywał ich najmłodszy brat. Na dopełnienie samosprawdzającej się przepowiedni nie musieli czekać długo – już pierwsza wywiadówka sprawiła, że biedny pan Padmore chciał schować się w chochole i przezimować w nim aż do wiosny. Tylko pani Padmore dzielnie słuchała opowieści o tym, jak to mały Laurie zawiązał tajne przymierze ze szkolną kucharką i że ta, mimo ścisłego zakazu zabraniającego podawać dzieciom słodycze, skrycie przynosiła mu czekoladę. Tego samego dnia – kiedy ich najmłodszy syn upewnił się, że wszystkie kury są bezpiecznie w kurniku i otrzymały piosenkę na dobranoc, którą śpiewał im każdego wieczora od trzech lat – Leif Padmore postanowił rozwikłać problem raz na zawsze i kiedy pełen nadziei zapytał:
– Wiesz, co powiedziała twoja wychowawczyni?
Nie spodziewał się usłyszeć:
Że to, że każdego poranka podlewam jej notes, żeby urósł i tak nic nie da, bo ten notesik to karzełek?
Dla własnego poczucia komfortu – psychiczną stabilność Leif stracił siedem lat temu – postanowił nie drążyć; zapytał Lauriego wprost czy kucharka przynosi mu czekoladę i czy to prawda, że zjada ją sam i nie chce dzielić się z innymi dziećmi.
W głosie chłopca nie było nawet krztyny wstydu, gdy przytaknął – dopiero po chwili namysłu, przestraszony, że ojciec uzna go za samolubnego (a przecież był Padmorem!) postanowił wyciągnąć tatę z mroków niewiedzy.
Nie daję im czekolady, bo dzieciom nie wolno jeść słodyczy na terenie szkoły!
Leif Padmore wiedział, że pożałuje tego pytania jeszcze zanim je zadał; ale przecież nie było już odwrotu, prawda?
(Olivia słuchała zza drzwi i naprawdę, naprawdę wolał uniknąć gniewu żony).
– Skoro dzieciom nie wolno jeść słodyczy w szkole, dlaczego ty jesz?
Tamtego dnia, jak i wiele dni, tygodni, miesięcy oraz lat później, wyraz twarzy Lauriego był odpowiedzią samą w sobie – jakby chciał powiedzieć och, tato, jesteś tak duży i silny, i mądry, i umiesz prowadzić traktor kolanem, ale czasem wielki z ciebie głuptasek.
Ależ ja nie jestem dzieckiem – uśmiech na pyzatej buzi był uroczy, pozbawiony górnej jedynki i bardzo, bardzo przekonujący; magia Lauriego od najmłodszych lat smakowała miodem. – Ja jestem kotkiem.
Leif bezradnie uderzył czołem o stół, Olivia wbrew sobie zachichotała za drzwiami, Daisy i Nico zawtórowali jej zza okna – miłość w domu rodziny Padmore tamtego wieczora pachniała słońcem, żniwami i jednym wyjątkowo sprytnym, małym czarownikiem.
Miau – podkreślił powagę swojego argumentu Laurie.

you show me your best side.

Jak, Laurie?
Spojrzenie Nico było olbrzymie – jak dwa herbaciane spodki barwy letniego nieba, które ktoś wetknął w twarz starszego brata.
Jakim cudem, Laurie?
Oczy Daisy, dla odmiany, to dwie wąskie szparki – jak ubytek w źle zbitej desce stodoły, w którą kiedyś Laurie wsunął palec, pobijając rekord ilości drzazg wbitych na centymetr kwadratowy skóry.
Masz tylko osiem lat, Laurie.
Głosy rodzeństwa zlały się w chórek i gdyby Laurie nie był przestraszony – a przestraszony bywał rzadko, co tylko potwierdzało powagę sytuacji – pewnie wybuchnąłby śmiechem. Nie do końca wiedział, jak wytłumaczyć rodzeństwu, że to po prostu się stało; właściwie już czwarty raz, po prostu teraz przyłapali go na gorącym uczynku i nie zdążył wymyślić kłamstwa.
A więc – może i miał tylko osiem lat, ale wiedział, że zdania nie rozpoczyna się od a więc; a więc w tej chwili było próbą wykupienia kilku dodatkowych sekund, w trakcie których schował dłonie i porcelanową świnkę za plecami – a więc wszystko zaczęło się w dzień, kiedy tata nie chciał mi kupić figurki Batmana.
W Dzień–Figurki–Batmana mama się zgodziła, ale tata nie – powiedział, że Laurie nie ma szacunku do pieniędzy i całe kieszonkowe wydaje na komiksy, z których nie nauczy się niczego poza jednym: jak wyrosnąć na łobuza okradającego kioski. Zamiast Batmana, Laurie dostał świnkę – niestety nie prawdziwą. Jego świnka co prawda też była różowa, ale z porcelany i na dodatek z dziurą na grzbiecie – po pierwszym kwadransie obopólnej awersji, Laurie uznał, że świnka jest nawet sympatyczna; uśmiechała się bez względu na to, czy wrzucał do niej dolara, pięćdziesiąt centów albo nic. Wymyślił dla niej imię – Wydłubka Oczateczka – na cześć gąsienic, które żerowały na sadach Padmorów dwie wiosny temu i które tato z wujami wytruł magią, mamrocząc przy tym, że to nie jedyne szkodniki, które trzyma w domu. Wydłubka Oczateczka nie była jak inne zabawki; przejawiała raczej spokojny charakter, bez mechanizmów i sprężynek w środku, niestety posiadała też skłonności autodestruktywne – w przeciągu pierwszego tygodnia Laurie aż trzy razy przyłapał ją jak pochylała się lekko na stole i patrzyła na podłogę tęsknym, świńskim wzrokiem. Za każdym razem mały Padmore cierpliwie przesuwał ją bliżej środka blatu, a Wydłubka odwdzięczała mu się uśmiechem; Laurie przepadał za tym, kiedy się uśmiechała i tylko dla niej każdego ranka zjadał parówki – wieprzowe; całe szczęście, że mama nigdy nie pokazywała mu opakowania, a Wydłubka nie potrafiła czytać – do końca.
Kocham cię, Wydłubko, powtarzał za każdym razem, kiedy świnka znów zbliżyła się do krawędzi stołu, dziś kocham cię mocniej od Nico, bo znów schował moje kalosze w piwnicy, zawszę cię będę kochał, choćby nie wiem co, ale niech cię ręka Lucyfera broni skakać ze stołu!
Raz albo dwa (właściwie to osiem) próbował zabrać Wydłubkę Oczateczkę na czarną mszę – zawsze siadali w pierwszym rzędzie, więc świnka miałaby doskonały widok na kapłana – ale mama się nie zgadzała. Żadne z nich nie wiedziało, że to właśnie po powrocie z jednej wizyt w Kościele oczom Lauriego ukaże się spisany w jednym akcie dramat; Wydłubka wreszcie popełniła samobójstwo, skacząc ze stołu, kiedy on, Laurie, okrutnie fałszował na czarnej mszy ku czci Lucyfera.
W tamtym okropnym momencie miał już łzy w gardle – jeszcze chwila i ktoś usłyszałby jego płacz, a wtedy wszyscy dowiedzieliby się, że nie potrafił uchronić Wydłubki przed śmiercią. Dlatego reagował instynktownie: zebrał roztrzaskane łupinki w dłonie, ignorując przy tym rozsypane po podłodze pieniądze – świnka w jego rękach składała się z sześciu nierównych, strzaskanych części, ale to nie zniechęciło Lauriego do przyciśnięcia ich do piersi.
Nie martw się, Wydłubko, mówił szeptem, a świnka milczała, tylko leciutko drżąc mu w dłoniach, ja cię uratuję.
W nocy zaczekał, aż tata zgasi światło w kuchni i pójdzie spać; wtedy ciuchutko, cichuteńko wstał i wykradł się z Wydłubką przez okno w salonie. Długo wędrowali razem w ciemności, aż dotarli na pole za domem. Logika Lauriego była niepodważalna – świnki uwielbiają pola, a zwłaszcza ścierniska.
Będzie ci tu dobrze, powiedział do rozbitych skorupek, które ostrożnie ułożył obok siebie na ziemi. Przez chwilę czekał na odpowiedź, ale Wydłubka Oczateczka nic nie powiedziała – kiedy dotknął jej nosa na pożegnanie, tylko utkwiła w nim spojrzenie.
Rano wrócił na pole za domem, żeby odkryć dwie rzeczy.
Po pierwsze, w miejscu, w którym zostawił świnkę, zakwitło poletko drobnych stokrotek.
Po drugie, w samym jego środku stała Wydłubka – cała, zdrowia i uśmiechnięta.
Mam kłopoty? zapytał rodzeństwa Laurie po czwartej rezurekcji porcelanowej świnki; Daisy i Nico wreszcie zauważyli, że ich najmłodszy brat wykrada się o świcie i znika za płotem w Lucyfer–wie–jakich–celach – doświadczenie minionych lat pozwalało im zakładać najgorsze. Tego feralnego poranka śledzili go aż nie dotarł do miejsca, w którym zostawił Wydłubkę poprzedniej nocy; dopiero kiedy podniósł z ziemi świnkę – całą, zdrową i w stokrotkach – Nico wyskoczył z rowu, oskarżycielskim palcem wskazując na skarbonkę, którą poprzedniego wieczora zbił osobiście: może i przypadkiem, ale za to tragicznym w skutkach.
Jak, Laurie? Zapytało po raz kolejny rodzeństwo, a ośmioletni Laurie – którego magia do tej pory drzemała niezauważona – tylko wzruszył ramionami.
Po prostu proszę.

you pick up every rose in sight

Świat dzieciństwa był światem bezpiecznym – całe Wallow to właściwie jedna długa ulica i kilkanaście rozpylonych nieco dalej domów. W sumie trzydzieści, nie więcej; przy każdym z nich tkwi drewniany płot, tak że gdyby wziąć patyk i pobiec w ten sposób, żeby jego koniec przesuwał się ze straszliwym hałasem po drewnianych sztachetach, można by przemierzyć całą wioskę za jednym sprintem. I to rzeczywiście było to, co Laurie oraz lokalne dzieciaki robiły przez większą część beztroskich lat – kiedy lekcje w podstawówce dobiegały końca, a całe popołudnie należało do nich. Tradycyjnie, w każdy piątek lata, całe Wallow zbierało się na farmie rodziny Padmore; dziadek wyjmował blaszankę po kiszonej kapuście, stukał w nią i uroczyście rozpoczynał wieczorne zabawy – i było to piękne, i niesamowite, jak mieszkańcy wioski bez względu na to, czy znali tajniki magii czy nie, zaczynali swoje tańce w każdy piątek i ani razu nie mieli dość, a muzyka skrzypiec, echo śmiechu i śpiew unosiły się w kierunku gwiazd, odczyniając najstarszy z rytuałów: szczęścia.
Leif i Olivia Padmore wiedzieli, że ich dzieci dorastały pod szklanym kloszem; w mydlanej bańce, do której dostępu nie miało trujące powietrze miasta i kwaśny wyścig za sukcesem.  
Laurie także o tym wiedział, chociaż na odmiennym poziomie poznania – jego sposób postrzegania świata rzadko obejmował negatywne emocje i istnienie ludzi, których każda inna osoba nazwałaby zwyczajnie złymi. Laurie od zawsze miał swoje prawdy i swoje przekonania: chociaż dawno wyrósł z argumentowania przewinień kocim alterego, na każdy grzech bliźniego bez trudu znajdował wyjaśnienie, aż ojciec uznał, że system sądownictwa powinien być wdzięczny Padmorom, którzy prędzej pozwoliliby, żeby na zadku urósł im oset niż wysłali Lauriego na studia – gdyby ten faktycznie ukończył prawo, seryjni mordercy nigdy nie zakosztowaliby wrażeń gwarantowanych przez krzesło elektryczne.
Laurie – już jako dziecko – wiedział na przykład, że ma wspaniałego i genialnego brata; w głębi serca mając nadzieję, że kiedy podrośnie, będzie taki jak on. Nie żeby specjalnie miał szansę: Nico był prawdziwym geniuszem, który zdążył przeskoczyć dwie klasy i zrozumieć wszystko, co dotyczy każdej molekuły składającej się na rzeczywistość wokół nich; jego geniusz cieszył matkę – która mimo lat spędzonych z nazwiskiem Padmore, w sercu nadal była Devallem – i niezwykle martwił ojca. O Lauriego obawiali się oboje, chociaż nie tak, jak robił to Nico: fakt, że jego ukochany młodszy braciszek, mimo niezaprzeczalnego uroku osobistego – i zdumiewającej spostrzegawczości, dzięki której wyłuskiwał nieoczywistość w najbardziej oczywistych okolicznościach – może mieć trudności z poradzeniem sobie w Paradise High i szkółce kościelnej, bardzo go stresował. Zaczął więc uczyć go unikalną, opracowaną przez siebie metodą gumy do żucia, która działała mniej więcej tak: Nico pokazywał młodszemu bratu tabliczkę mnożenia, tablicę Mendelejewa, opasłe księgi magii rytualnej albo codziennej i kazał mu wykuwać ich zawartość na pamięć, żeby później na wyrywki wypytać go o szczegóły. Jeśli Laurie odpowiadał prawidłowo, dostawał gumę do żucia – jeśli zrobił błąd i przekręcił zaklęcie albo wynik mnożenia, swoją przeżutą gumę Nico wklejał mu we włosy.
Metoda się sprawdzała niezawodnie; w wieku czternastu lat Laurie był jedynym nastolatkiem w liceum, który bez zająknięcia potrafił wyrecytować cały układ okresowy, symbol po symbolu, atom po atomie. Był też jedynym uczniem w kościelnej szkółce, który w wieku lat dwunastu potrafił ożywić z pomocą magii natury uschniętego kwiatka w rogu klasy – był także jedynym dzieckiem w szkole, które, przynajmniej na pierwszy rzut oka, łysiało.
Ale to już inna historia.
Nico, pomimo intelektu i religijnego zacięcia – nauki Kościoła Laurie znał od kapłana, ale znacznie chętniej słuchał opowieści starszego rodzeństwa – nie posiadał jednak tego, co już jako kilkulatek zdołał opanować jego młodszy brat. Laurie, mimo niepozornego wzrostu i nieszczególnie imponujących, sportowych osiągnięć, w Paradise High nigdy nie padł ofiarą zamknięcia w szkolnej szafce, podwórkowym kontenerze albo składziku na piłki – w liceum i kościelnej szkółce wszyscy go uwielbiali, tak po prostu: z natury. Nie dlatego, że był mądry – talent przejawiał wyłącznie w magii naturalnej i przedmiotach z nią związanych; przyroda, chemia i zielarstwo były dziedzictwem wyniesionym z domu – ale dlatego, że miał dobre serce i pomagał absolutnie wszystkim; przed jego czujnym (wścibskim) spojrzeniem nie uchował się żaden nieszczęśnik.
Kiedy Olivia Padmore odwiedziła syna w szkole – Laurie zapomniał pracy domowej z biologii i zawezwał mamę z Wallow, dzwoniąc ze szkolnego sekretariatu, w którym przebywały jego największe fanki: panie sekretarki – nie mogła wyjść z podziwu. Jej najmłodszy syn, o którego tak obawiała się jeszcze dwa lata temu, kiedy miał opuścić bezpieczne zabudowania rodzinnej wioski i poznać wielki świat, krążył po licealnych korytarzach bez strachu. Jak książę, który w swojej skromności i roztargnieniu nawet nie wie, że jest księciem i ze śmiechem przyjmuje każde podziękowanie: za egzamin z chemii, do którego pomógł się przygotować, za buty sportowe, które pożyczył koledze z klasy, za pół tony babeczek z borówkami, które pewnego dnia przemycił na aukcję, ponieważ przychód miał zafundować nowe książki do biblioteki. Jej mały Laurie; mogła tracić go na rzecz wielkiego świata, ale nie straciła zaufania, którym ją darzył – to mama oraz siostra szanowały jego granice, nigdy nie ingerowały w prywatność, nie domagały się zwierzeń i to one były studnią tajemnic. Słuchały i kiedy potrafiły, dawały rady. Ale tylko, jeśli sam o nie prosił – jak w pewno zimowe popołudnie, kiedy miał niespełna szesnaście lat i zjawił się w pokoju Daisy, kiedy ta odwiedzała ich w Wallow już jako mężatka – poza tym prędzej wyskubałby sobie trzonowce niż poszedł z tym do Nico – z przedziwnym wyrazem twarzy. I kiedy siostra zapytała co się stało?, Laurie odparł z zakłopotaniem, że Lisa Collymore pocałowała go po zajęciach z magii powstania i że wcale mu się nie podobało; świeżo upieczona pani Williamson, jak na wyrozumiałą i – co sama lubiła powtarzać – postępową kobietę przystało, delikatnie zasugerowała, że może to niewłaściwa dziewczyna; a jeśli nie dziewczyna – zawsze pozostaje kwestia płci.
Dwa miesiące później Laurie ponownie zakłócił spokój siostrzanego popołudnia; tym razem z przedziwnym wyrazem oczu – na wpół rozczarowanym, na wpół a–co–to–w–końcu–za–różnica? – przyznał, że po lekcji magii wariacyjnej Julien Rothermund cmoknął go w kącik ust i że było zupełnie jak w historii z Lisą. Laurie oznajmił wtedy – siostrze, o której wiedział, że nigdy nie wyjawi jego sekretu i trzymanemu pod pachą kurczakowi, który usilnie próbował dziabnąć go w dłoń – że nastoletnie miłostki, związki i zauroczenia to zwykły konformizm; ludzie zaczynają się z sobą spotykać, bo są leniwi, zupełnie jak ktoś, kto się orientuje, że przez pomyłkę kupił zwykłe płatki i nie ma siły wrócić do sklepu, żeby wymienić je na czekoladowe. Daisy musiała włożyć wiele sił i samozaparcia w to, żeby nie wybuchnąć śmiechem; przyznała za to młodszemu bratu rację.
Są ludzie, którzy lubią CornFlakes, są tacy, którzy wolą Froot Loops i są też ludzie jak Laurie Padmore – którzy sieją zboże na płatki, ale nieszczególnie przepadają za produktem końcowym.

but all the roses die

W noc śmierci Daisy liczył pęcherzyki na karoserii traktora.
W radiu, które ustawił na masce, ciągle zadawali zagadki, a ludzie na nie odpowiadali i wygrywali nagrody – raz chińskie jedzenie, raz komplet kosmetyków, wejście na tor rolkowy. Przysłuchiwał się, liczył pęcherzyki na karoserii, odpowiadał na zagadki razem z słuchaczami i w duszy układał już skargę na firmę John Deere, kiedy do stodoły wszedł ojciec. Leif Padmore całe życie spędził w polu i sadach; nie miał prawa być blady.
Ale tamtego wieczora był – i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Laurie zrozumiał, że w wieku osiemnastu lat po raz pierwszy przekona się, że życie to znacznie więcej niż letnie drzemki w stogu siana, jesienne zbiory jabłek i słodkie borówki na języku.
Czasem życie to śmierć osoby, która nie miała prawa umrzeć.
Historia jego bólu rozpoczęła się wcześniej niż tamtego wieczora, a prawidłowa opowieść powinna brzmieć tak: dziewięć lat temu moja starsza siostra umarła za stołem na własnym weselu i pochowaliśmy ją dopiero trzy lata później.
Małżeństwo Daisy z jednym z synów rodziny Williamson było powodem dumy dla jednych i trudną do przełknięcia pigułką dla innych; dla Lauriego było efektem długich miesięcy rozmarzonych westchnień jego siostry, gdzie w co trzecim słowie rozbrzmiewało Barnaby. Barnaby zaprosił ją na kolację – jakby w domu nie miała jedzenia! – Barnaby kupił kwiaty – jakby Padmorowie mieli mało kwiatów na łąkach – i Barnaby zabrał na spacer – on, Laurie, spaceruje brzegiem lasu co wieczór, i jakoś o tym nie wzdycha! Świeżo po ślubie Daisy przyjeżdżała do Wallow prawie co tydzień i wyglądała na szczęśliwą; pół roku później pojawiała się coraz rzadziej; po roku to oni częściej odwiedzali ją niż ona ich – i nawet wtedy niechętnie przyjmowała gości. Ilekroć się spotykali, Laurie przyglądał się jej badawczo, szczerze przekonany, że jego spostrzegawczość i tym razem odkryje przed nim sekrety; próbował wykryć, jaka w siostrze zaszła zmiana – czy Barnaby Williamson zmienił jej wyraz oczu, uśmiech?
Dziewięć lat temu moja starsza siostra umarła za stołem na własnym weselu i pochowaliśmy ją dopiero trzy lata później.
Rodzina Padmore w dzień jej pogrzebu nie mogła – nieszczególnie próbowała – ukryć tego, czym stali się na wieść o samobójstwie Daisy – wyschniętymi, przerażająco smutnymi manekinami, z których najbardziej wychudzonym i najsmutniejszym był jej młodszy brat – ubrany w zbyt obszerny, przeciwdeszczowy płaszcz. Najpierw Nico opowiadał, jaką siostrą była Daisy; jak straszyła ich pająkami i jak użądliła ją osa, którą koniecznie chciała podarować rodzicom z okazji rocznicy. Potem nad wykopanym dołem stanął Laurie, ale już po pierwszym zdaniu – jakiejś bzdurze o tym, że Daisy, wbrew obiegowej opinii, wcale nie lubiła stokrotek – zamilkł.
I stał tak z tą swoją ciszą wystawioną na widok publiczny, a zziębnięta, jeszcze niewybudzona po zimie natura cierpiała, widząc jego cierpienie. W tej pustce, w tej niemocy płakali wszyscy: starzy, młodzi, matki, synowie, siostry, nauczyciele ze szkoły, cały ten wypełniony niezrozumieniem i smutkiem tłum.
Dziewięć lat temu moja starsza siostra umarła za stołem na własnym weselu i pochowaliśmy ją dopiero trzy lata później.
Kiedy Laurie po raz ostatni rozmawiał z Daisy, ta głównie milczała; miał osiemnaście lat i odwagę poprosić ją, żeby wróciła do Wallow, tam, gdzie jej miejsce. Daisy wpatrywała się w niesprecyzowany punkt ponad głową brata i wreszcie odparła: nie mogę. Ostatnie słowa, które usłyszał z jej ust – pamięta je do dziś i nie zapomni do końca dni – brzmiały inaczej; już przy wyjściu złapała go za rękę, siląc na uśmiech.
Zamiast tego będę się modlić do Lucyfera, żebyś spotkał kogoś, z kim będziesz szczęśliwy.
Cztery miesiące później liczył pęcherzyki na traktorze i płakał, i obiecał sobie, że będzie szczęśliwy – tak, jak chciała tego Daisy.

I'd rather keep them alive, roots grow slowly

Wyblakły sok z borówek pod paznokciami i wszędobylski kurz plew – kiedy obracał strony ksiąg musiał być bardzo ostrożny, żeby nie pozostawić po sobie żadnego śladu; kościelna biblioteka już i tak o mały włos nie wpisała go na czarną listę po ostatnim incydencie, w którym zwrócił przememlany przez kozę wolumen o magii naturalnej.
Studia dla Padmorów były czymś równie pożytecznym, co pędraki na listkach borówek – a zatem nieszczególnie. Po ukończeniu liceum czekały na nich hektary pól i sadów, i plantacji, i nauki zdobywanej w polu, które wymagało bezustannej uwagi. Laurie znał sekrety rodzinnych ziem od dziecka; teraz jednak stawał się ich nadzorcą przed którym drżały lokalne krety i podstępne mszyce. Szklany klosz wsi opadł na niego po raz kolejny – po zakończeniu nauki w liceum, otrzymaniu pentakla, wpisaniu imienia do Księgi Bestii, wyposażeniu w athame i ukończeniu kościelnej szkółki końca dobiegły również powody, dla których Laurie odwiedzał miasto. Zresztą, po śmierci Daisy nie odczuwał potrzeby; przez długie zimowe, a później wiosenne miesiące budził się z myślą, że musi dotrwać tylko do wieczora – aż nadejdzie błogosławiony sen i wraz z nim senne marzenia. W tych marzeniach, jakżeby inaczej, był ptakiem szybującym po błękitnym niebie, przeszywającym obłoki i zapierające dech tęcze; innym razem był owcą, która radośnie skubała trawę i nie interesowało jej nic poza kolejną kępką zieleni; czasami bywał kurą, która przed snem słucha wyjątkowo nieudanego śpiewu złotowłosego chłopczyka.
Ojciec nie potrafił tego dostrzec, mama – zamknięta w sobie i zdystansowana po śmierci Daisy – nawet nie próbowała; tylko Nico, genialny Nico żyjący w mieście i poznający wielki świat, w trakcie jeden z odwiedzin w Wallow dostrzegł to, co oczywiste – Laurie potrzebował celu. Każde zaproszenie szkolnych przyjaciół na wizytę w Saint Fall oblekał w szkielet strategii na babcię; na cześć martwej od dwóch dekad babuni, którą zmuszony był dziesiątki razy pochować, żeby wyplątać się ze spotkań. Z bezdennej studni rozpaczy mógł wyciągnąć go wyłącznie brat – to Nico pewnego czerwcowego dnia oświadczył, że gdyby ktoś traktował swojego zwierzaka tak, jak ty traktujesz siebie, od dawna już siedziałby w więzieniu.
Tak rozpoczęło się poszukiwanie zajęcia, które Laurie – nigdy niesłynący z monogamii w dobieraniu hobby – mógłby wykonywać bez konieczności wizyty w mieście. Zaczęli od sporządzenia listy: bieganie i gimnastyka wyczynowa wykreślone zostały jako pierwsze, dołączył do nich aerobik, kolarstwo oraz boks. Jedyna pozycja, która po tej serii skreśleń została na kartce, to szybki marsz; po namyśle Laurie prędko wykreślił słowo szybki i dorzucił znak zapytania po marsz. Nico, zobaczywszy kartkę, niespecjalnie się zachwycił opcją chodzenia powoli – na dodatek ze znakiem zapytania.
Jest milion innych rzeczy, które nawet tak zdegenerowany leń jak ty mógłby robić; oznajmił z dosadnością i tego samego dnia założył bratu kartę w przykościelnej bibliotece, planując jednocześnie kolejny krok długofalowego planu – to on trzy lata później miał wprowadzić brata do Kowenu Dnia. Biblioteczne przygody wymagały sporadycznych wizyt w Saint Fall, które Laurie i tak musiał wykonywać – było lato, a plony na niedzielnym straganie w centrum miasta nie sprzedawały się same; wymagały uroku lokalnego farmera i jego niezaprzeczalnej wiedzy na temat wyższości jednego gatunku borówek nad innym. Z początku nieśmiałe wizyty między regałami prędko zamieniły się w bezwstydne odkrywanie sekretów działu z magią naturalną – głęboko zakorzeniona fascynacja odżyła ponownie, jak ususzony słońcem kiełek zwykł budzić się ze snu po pierwszej, letniej ulewie. Spracowane dłonie kartkowały zakurzone księgi, spojrzenie chłonęło słowa, dawno zapomniane sztuczki – miał dwanaście lat, kiedy po raz pierwszy wyczarował na dłoni kwiat stokrotki – buzowały w żyłach wraz z krwią. Przypomniał sobie; chłopca, który śmiechem sprawiał, że borówki były słodsze, a jabłka czerwieńsze. Nastolatka, który dotykiem nakłaniał kwiaty do rozkwitania; młodego mężczyznę, który dobro próbował dostrzec nawet w rodzinie, która przez trzy lata pozbawiała jego siostrę chęci, by żyć.
Jeśli jednak wyniósł jakąkolwiek niepodważalną wiedzę z opasłych woluminów, brzmiała ona tak: czarownik może sądzić, że przywołał chowańca dopóki nie spojrzy mu w oczy.
Wtedy prędko zrozumie, że tak naprawdę chowaniec wybrał jego.

all I want is milk, more than you can drink.

Siódmy lipca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku zaczął się od słów: mój najlepszy przyjaciel obsikał mi w nocy drzwi.
Złote słońce dopiero budziło się nad Wallow, a przy uchu Lauriego już tkwiła słuchawka telefonu – gdziekolwiek nie dzwonił o szóstej nad ranem, można było być pewnym, że osoba po drugiej stronie nie okazywała szczególnego entuzjazmu.
Wiesz, psy robią tak czasem, żeby zaznaczyć teren. Ale on nie jest psem, on jest moim najlepszym przyjacielem, a poza tym to nie jego teren, tylko drzwi do mojego pokoju.
Stłumiony pomruk po drugiej stronie łącza mógł być albo przytaknięciem, albo przekleństwem; z Nico zawsze ciężko powiedzieć. Miał całe życie, by przywyknąć do telefonów o dziwnych porach i jeszcze dziwniejszych opowieści; z tym samym jarzmem od czterech miesięcy oswajał się Kowen Dnia, do którego Padmore dołączył z pomocą starszego brata. Nico wdrażał go, początkowo nieświadomie, w doktrynę Lucyfera od lat – jeszcze, kiedy obaj byli dziećmi, to przecież jego historii i nauk o religii Laurie słuchał najchętniej – ale dopiero po śmierci Daisy przybrały one sprecyzowany kształt. Myśl – pocieszająca i kojąca – że w szalonym, pędzącym przed siebie świecie każdy z nich miał do odegrania pewną rolę i że nadejdzie dzień, w którym magia wypełni każdy zakątek ziemi, dawała nadzieję; coś, co Laurie utracił u progu dorosłości i mozolnie odzyskiwał przez kolejne lata. Oprócz rewolucji, które w roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym czwartym próbowały opanować społeczeństwo niemagicznych, doszło do jeszcze jednej – cichej, ale nie mniej znaczącej; Laurie oddał życie Lucyferowi z pomocą rodzeństwa.
Nico wstawił się za nim i wprowadził go w szeregi Kowenu Dnia jako sprzymierzeńca, ale to Daisy – ostatnimi słowami, które usłyszał z jej ust przed śmiercią – wskazała młodszemu bratu, komu powinien uwierzyć.
Można wiele złego powiedzieć o Manannanie, ale nie jest on typem słabym.
Manannan nie był typem słabym: chowańce, zwłaszcza te przywołane z pomocą natury, ognia, dymu i poświęcenia nie należały do istot, które można określić mianem poślednich. Tamtą noc – przy rozpalonym ognisku, na skąpanym w atramentowym mroku polu – Laurie śnić będzie już zawsze; w sennych marach powraca do niego jego własny głos, z początku niepewny i z gardłem ściśniętym zakłopotania. Strach, że jedna z formuł wybrzmi niewłaściwie, jedna z run nakreślonych na gołej ziemi dłońmi ulegnie krzywiźnie, jeden z oddechów nastąpi w nieodpowiednim momencie – to wszystko sprawiało, że tuż po rozpoczęciu rytuału przywołania nie wierzył we własny sukces. Towarzyszyła mu tylko letnia cisza. I napięcie – napięcie z rodzaju tych, w których nagle strasznie zaczyna się chcieć śmiać; ledwo się opanował, pomyślał, że to absurdalne – a potem poczuł, że nie ma już odwrotu.
Przekroczył linię natury; tą niewidzialną żyłkę biegnącą pod powierzchnią ziemi, jedną z aort oplatających cały świat.
Przekroczył ją – a może naruszył z pomocą umorusanej w ziemi, kreślącej runy dłoni? – i poczuł, że jest częścią rytuału; i wtedy dołączył do niego on.
Manannan objawił się nagle – na środku pola Padmorów, z lekko zdumionym wyrazem na pysku, który idealnie odzwierciedlał to samo zdumienie na twarzy Lauriego; ich pierwsze spotkanie było symfonią zaskoczenia.
Manannan tamtej nocy otrzymał celtyckie imię i porządną kąpiel – jego obecność przypieczętowała związek, który od dnia narodzin łączył Lauriego i naturę; to na tym polu Wydłubka Oczateczka czterokrotnie powracała do radosnego życia porcelanowej świnki, to na tym polu Laurie szeptał do pszenicy, żeby rosła zdrowo i szybko, ale też nie za prędko – w tempie, które sama uzna za stosowne. To na tym polu – przez ostatnie sześć lat – rozmawiał z Daisy, obracając nad dłonią wyczarowaną stokrotkę.
Natura nie lubiła pustki, a jej magia przywróciła mu utracony ze śmiercią siostry spokój; przypomniała tu też, że nie mógł oszukać własnej natury – nie mógł zakopać ani spalić na tym polu pragnienia, by szukać dobra w ostatnim miejscu, w którym można by się go spodziewać. Nie mógł wyprzeć płynącej we własnej krwi potrzeby upiększania rzeczywistości ani uporu, by szukać perspektywy, z której można życzliwiej spojrzeć na brzydotę nawet najbardziej zepsutych ludzi; Laurie Padmore był synem natury. Wierzył, że każdy ma swoje miejsce na tym świecie – jego misją było wywołanie czułości i zasianie dobra na jałowej ziemi.
I tu, w Wallow, z najlepszym przyjacielem u boku, stokrotką w dłoni i Kowenem Dnia ta misja wydała mu się nagle bardziej niż kiedykolwiek możliwa.
Laurie Padmore
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : twój lokalny farmer
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Witaj w Piekle!
W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda w Hellridge. Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po Die Ac Nocte. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz, a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.


Sprawdzający: Frank Marwood
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Rozliczenie

Ekwipunek


Aktualizacje
13.02.23 Zakup umiejętności specjalnej: przywołanie chowańca (-600 PD)
14.02.23 Osiągnięcie: Pierwszy krok (+150 PD)
14.02.23 Zakupy początkowe (+100 PD)
30.04.23 Wydarzenie: Na całej połaci krew cz.1 (+50 PD)
30.04.23 Zatrucie magiczne: Zmiana poziomu (1->2)
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej