KAWIARNIA „ZŁOTA POLEWKA” W buzującym magią Deadberry nie mogło zabraknąć kawiarni, której nazwa sugeruje szczęśliwe zakończenie wizyty w jej wnętrzu. Co prawda w Złotej polewce goście nie napiją się przynoszących szczęście eliksirów, ale właściciele tej niewielkiej, za to urządzonej z gustem kawiarenki dwoją się i troją, żeby w filiżance każdego czarownika miejsce znalazł napar idealny. Poza szerokim wyborem kaw z najdalszych, magicznych zakątków świata, można się tu napić również herbat i gorących czekolad — te ostatnie są, niestety, ledwie znośne. Kilka większych oraz mniejszych stolików umożliwia wizytę zarówno samotnych wędrowców, jak i grup znajomych, którzy w pochmurny dzień zamarzyli o ciepłym napoju i miejscu na podzielenie się plotkami. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Narcissa Laurier-Hart
ODPYCHANIA : 4
POWSTANIA : 20
WARIACYJNA : 4
PŻ : 152
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 22
TALENTY : 7
Narcissa była przyzwyczajona do wstawania wcześnie rano. Miała pewną rutynę, a niewykonanie chociażby jednego kroku potrafiła zepsuć jej humor do końca tygodnia. Wieczorami kręciła włosy, rano musiała je sensownie ułożyć. Starała się wieczorem wybrać co założy. Śniadania zazwyczaj kupowała gotowe. Jej lodówka była zastawiona winem, szampanem i przeterminowanym serem. Do tej pory nie nauczyła się gotować i nie miała tego w planach. Mogła sobie pozwolić na jedzenie na mieście. Tego dnia udało jej się wykonać każdy krok jej rutyny. Wstała, wykonała poranną toaletę, ułożyła włosy i ubrała się w wcześniej przygotowane ubrania. Wybrała ulubioną zimową kompozycję, słodko przyprawową mieszankę. Nuty szafranu, imbiru, tangeryny oraz wanilii. Wyszła na szybki spacer z psem. Dzisiaj nie zabierała go z sobą. Po odstawieniu go do domu złapała za torebkę, zamknęła dom i wyszła. Postanowiła, że dzisiaj przejdzie się do kawiarni. Miała ochotę na dobrą kawę, a nie wióry, które ona zazwyczaj przygotowywała sama. Wchodząc do środka od razu uderzył ją zapach świeżo mielonej kawy, wypieków i duszących perfum klientki przed nią. Stanęła przed kasą, uśmiechając się szeroko do ekspedientki. Złożyła swoje zamówienie składające się z drożdżówki, ciastek oraz dużej latte. Zostawiła napiwek chociaż nie rozumiała dalej dlaczego był przymus robienia tego. W Europie to nie było takie popularne. Przecież mieli płacone, tak? Absurdy jakieś. Stanęła z boku czekając na swoją kawę. Czując ściskający w żołądku głód postanowiła, że zacznie już jeść. Zaoszczędziła sporo czasu wychodząc wcześniej, mogła spokojnie zjeść i wypić kawę tutaj. Rozpięła swoje jasne futro, zdjęła szal, a rękawiczki schowała do kieszeni. Wzięła pierwszy gryz wypieku, szybko drugi i trzeci szukając nadzienia. Czwarty gryz był tym, który zabolał. Poczuła coś twardego i zgrzyt zębów. Sięgnęła szybko po chusteczkę i wypluła na nią resztki bułki i...swojego zęba. Spojrzała na drożdżówkę, a w niej zamiast nadzienia znajdował się gwóźdź! Otworzyła szeroko usta będąc w ogromnym szoku. Podeszła do kasy, zaczepiając pracownicę. - W mojej drożdżówce jest gwóźdź!- oburzyła się. Położyła na blat metolowy wypiek, by kobieta mogła zobaczyć. Była w takim szoku, że nie wiedziała co ma powiedzieć. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Perfumiarz/Alchemik
Shiri Windward
Shiri, chcąc dorobić trochę więcej pieniędzy, bo ich przecież nigdy za wiele, zatrudniła się dorywczo w kawiarni Złota Polewka. Bardziej wolała pracować na zapleczu piekąc ciasta niż twarzą w twarz z kapryśnymi klientami, bo zawsze znajdą się tacy, którym nie będzie pasować niemal wszystko, teraz jednak nie mogła za bardzo grymasić i musiała zacisnąć zęby. W jej zwyczajowej cukierni właśnie przeprowadzany był remont, więc i pieniędzy by było mniej. Średnio się jej podobało, że będzie musiała rozmawiać z ludźmi bezpośrednio, mimo faktu, że nie musiała sie zrywać w środku nocy, jak wtedy kiedy piecze ciasta, to i tak nie lubiła poranków, a teraz jeszcze będzie musiała siedzieć w pracy dłużej niż zazwyczaj. Ale dzisiaj jak do tej pory nie było źle. Ruchu nie było za dużego, a i ludzie zazwyczaj ograniczają się do szybkiej kawy, ewentualnie jabłecznika, więc nie było jakiegoś specjalnego problemu. Nikt nie był przesadnie marudny, nie narzekał, ani nie opowiadał przydługich, nudnych historii, przy których Shiri musiałaby przytakiwać z idiotycznym uśmiechem przyklejonym na twarzy. Jedna z klientek, na którą zwróciła uwagę, zamówiła kawę latte, drożdżówkę oraz ciastka. Wyłożyła ładnie drożdżówkę na talerzyku, ciasteczka włożyła do firmowego pudełka i zaczęła przygotowywać latte nucąc sobie melodie pod nosem. Kiedy wszystko było gotowe położyła na ladzie i z uśmiechem spostrzegła, że kolejny napiwek ląduje tam gdzie jego miejsce. Jak dla niej napiwek to podstawa w takiej pracy obsługi w kawiarniach, restauracjach czy barach. Dobrze, że na co dzień jej praca nie zależała od napiwków, czyli kaprysów różnych ludzi na dobrą sprawę. Z zamyślenia wyrwała ją klientka, którą obsłużyła jakąś chwilę temu i to zdecydowanie niecodziennym stwierdzeniem. -S-Słucham? odparła patrząc na kobietę jakby była lekko stuknięta. No pięknie, i się zaczyna. |
Wiek : 27
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Cukiernik
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
→ Kościół Piekieł, korytarz przy wejściu Łatwo dostrzec, że Lyra jest z rodzaju tych, którzy na wszystko muszą mieć odpowiedź i najlepiej przywłaszczyć sobie ostatnie słowo. Gdyby miał do tego prawo, nazwałby ją po prostu pyskatą, ale na razie sobie tego prawa nie rości. Pyskatym można nazwać swoje dziecko, a on, choć w bardzo niezrozumiały sposób czuje się ojcem, wie, że nie powinien siebie tak nazywać. Przez całe życie nie zrobił dla niej nic, a teraz jeszcze egoistycznie chce zrzucić na nią tę wiadomość, by mogła dać mu szansę chociaż spróbować. I by on mógł pomóc jej wejść na właściwą ścieżkę w życiu, bo ta, którą kroczy teraz prowadzi prosto w ramiona śmierci, a co więcej, w otchłań potępienia. Krocząc nią dalej, nie zazna spokoju. Choć nie zatrzymywał się na tej myśli na dłużej, to mimo wszystko wie, że zrzucając na nią tę informację, prawdopodobnie sprawi, że ona będzie mieć mu to za złe. W końcu na co jej ojciec, bez którego radziła sobie niemal od trzydziestu lat? Na dodatek taki, w którym widzi wroga. Ta informacja będzie dla niej dodatkowym problemem, wkradającym się pod powieki w momentach, w których będzie prosić Lilith o sen. Bo będzie prosić zdrajczynię, nie orientując się w tym, że ta nie może jej pomóc. Nie może pomóc nawet sobie. W dużej mierze robi to dla siebie, ale wierzy, że w jeszcze większej dlatego, że wciąż może pomóc Lyrze i wciąż może w jakimś stopniu wynagrodzić to, że go nie było. Naprawić to, co im obu zrobiła Shirley. Bo gdyby wiedział, wszystko byłoby inaczej — jest tego pewien, nawet jeśli nie może mieć realnego pojęcia jak zareagowałby na informację o dziecku w wieku tych dwudziestu kilku lat. Podczas gdy Lyra, podobnie jak jej matka, musi mieć ostatnie słowo, Sebastianowi na tym nie zależy, choć nie zawsze tak było. Teraz już łatwo przychodzi mu odpuszczanie zbędnych dyskusji, które do niczego nie prowadzą i nie czuje potrzeby udowadniania swojej racji wszystkim wokół, a przynajmniej nie w kwestiach, które są relatywnie błahe. Dlatego pytanie Lyry kwituje jedynie znaczącym spojrzeniem, które można interpretować dowolnie. Słysząc ostatecznie krótkie „okay” i widząc, jak się odwraca, milcząco podąża za nią, znów czując narastające skurcze w klatce. To absurd, by dorosły chłop stresował się tak rozmową z dzieciakiem, ale świadomość tego wcale nie uspokaja nerwów. Wie, że jej reakcja będzie przykra. Ale wie też, że musi się z nią zmierzyć. Siadają naprzeciwko siebie, a słońce wpadające przez okno nieładnie podkreśla podkrążone oczy Sebastiana i gojące się bąble po oparzeniu wyzierające spod kołnierza koszuli. Wygląda, jakby od czasu, gdy spotkali się w lesie, minęło co najmniej pięć lat. Gdy unosi wzrok na Lyrę, widzi wyraźniej, że i na niej ostatnie wydarzenia odbiły się całkiem bezlitośnie. Lyra stawia swoje warunki, a Sebastian przez chwilę wygląda, jakby ich nie usłyszał i szuka spojrzeniem kelnerki, by zaraz unieść oszczędnie dłoń, gdy napotyka jej wzrok. Kobieta podchodzi, a Sebastian bez pośpiechu zamawia espresso i spojrzeniem zachęca Lyrę do złożenia swojego zamówienia. Odchrząkuje, oczyszczając krótko gardło, gdy kelnerka wraca za ladę, by przygotować kawy. Wyciąga papierosa i szuka słów, zaciągając się dymem. Otwiera usta, ale zaraz je zamyka, patrząc na Lyrę z bezradnością, która zupełnie nie pasuje do poważnego, doświadczonego przez życie oblicza. Tym razem palcami automatycznym ruchem rozmasowuje skroń, gdy przysuwa do siebie popielniczkę i strzepuje popiół, uciekając wzrokiem do trzymanego papierosa. Co ma jej powiedzieć, jak ubrać to w słowa? Nim znajduje odpowiedź, staje przed nimi kawa. Nawet nie patrzy na swoją, prostując się w krześle z ciężkim westchnięciem i na moment przymyka oczy. W końcu wbija je w Lyrę z większą determinacją. Zjada kilka pierwszych słów, bo choć te są na końcu języka, rozmywają się na podniebieniu, pozostawiając jedynie gorzki posmak. Nie umie ich z siebie wydusić. — Jak wiesz, spotykałem się z twoją matką — zaciąga się głęboko, zapijając dym kawą — jakiś czas. Rozstaliśmy się raczej burzliwie, na pewno wiesz, na co stać Shirley, a i ja nie byłem wtedy… Cóż, to mało ważne. — Jeszcze jedno spojrzenie na popielniczkę, znad której dopalający się papieros już się nie unosi, gdy Sebastian całą swoją uwagę poświęca Lyrze i słowom, które zaczynają z niego ulatywać. — Nie wiem, czy miałem na to wpływ, czy byłoby inaczej, gdyby to wszystko nie było takie… gwałtowne. W każdym razie, Shirley podjęła decyzję, by mi nie mówić. — Poprawia się lekko na krześle, a jego klatka faluje nieco mocniej pod wpływem głębszego oddechu. — Rozstaliśmy się niecałe dwadzieścia osiem lat temu, była może w trzecim miesiącu, kiedy ostatni raz ją widziałem. To znaczy przed tym, jak odwiedziłem ją znów, kilka dni temu, żeby potwierdzić to, że — wytrzymuje wzrok Lyry i nie odwraca własnego; teraz, gdy padły już te wszystkie słowa, jest łatwiej, bo nie ma odwrotu — dziecko było, jest, moje. Popiół opada z cichym sykiem do popielniczki, a Sebastian przygląda się Lyrze z poważną, ciężką od napięcia miną. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Siadając, pomyślała, że wyglądał jak gówno. Zaciskając własne dłonie ze sobą, pomyślała, że ona musi wyglądać podobnie. Była obolała i zmęczona; chciała mieć to po prostu za sobą, znów zakopać się pod kołdrą i udawać, że świat poza granicami łóżka nie istnieje. Kelnerka wygląda na tylko trochę młodszą od Lyry i uśmiecha się uprzejmie, zbierając zamówienia. W pamięci Lyry jest jednak uniesiona do góry dłoń mężczyzny — przynajmniej nie pstryknął na kobietę. Uśmiecha się więc odrobinę szerzej do kelnerki, jakby próbowała jej coś wynagrodzić. — Espresso — powiedziała sekundy po nim, napinając lekko mięśnie żuchwy. Cóż, najwyraźniej oboje potrzebowali porządnej dawki energii. Złapała się na myśli, czy on również nie spytał za dobrze od tuneli, ale szybko wyrzuciła ją z głowy. Pentakl i do domu. Mężczyzna otwiera usta i je zamyka; zaciąga się papierosem i ucieka wzrokiem, a ona sukcesywnie coraz mocniej marszczy brwi. Lanthier wciąż na nią czeka, a Verity najwyraźniej stracił język w gębie. Zniecierpliwiona rozluźniła dłoń, stukając palcami o blat stołu. Już ma go pośpieszyć, gdy— — Dzięki — odpowiada na postawioną przed sobą kawę, a kelnerka szybko znika w stronę lady. Lyra nie dziwi jej się ani trochę; też wolałaby tam teraz siedzieć. Verity wzdycha, kolejny już raz dzisiaj, a Lyra zapija ten dźwięk kawą. Pierwszy, drugi, trzeci łyk — kawa wypijana duszkiem to już niemal tradycja. Napój jest gorący, ale ona nie robi sobie z tego nic. Jak wiesz, spotykałem się z twoją— Odkłada filiżankę z głośnym trzaskiem. Niechcący bądź chcący, zagłuszyła fragment jego wypowiedzi, wbijając niezadowolone spojrzenie w jego twarz. Jest jej już wystarczająco niedobrze, nie muszą rozmawiać o Shirley. — Mhm. Doskonale wiedziała, jaka jest Shirley i podejrzewała, że połowa hrabstwa mogła wiedzieć, jaka jest Shirley. Cokolwiek go łączyło z jej matką, nie było ani wyjątkowe, ani ważne. Dlaczego jej o tym mówił? Sens jego słów spływa powoli. Im więcej mówi, tym bardziej zestresowany się wydaje, a ona coraz mniej rozumie. Shirley mu o czymś nie powiedziała; Shirley była w trzecim miesiącu, gdy się rozstali; Shirley spotkała się z nim kilka dni temu. Shirley od tamtego czasu próbowała się do niej dodzwonić, ale Lyra celowo unikała telefonów matki. Shirley miała jego dziecko. — Dziecko? Shirley nie miała— Zmarszczone ze zdezorientowania brwi ściskają mocno jej czoło. Nie potrzebowała wykonywać skomplikowanych równań matematycznych — wiedziała, ile ma lat. Mięśnie jej twarzy zaciskają się jeszcze mocniej, a oddech przyśpiesza. Jedno słowo krąży w jej głowie na zapętleniu. — Nie— Kręci głową energicznie. — Nie, nie, nie. Yh—mh, nie. Mylisz się, nie. To jakaś pomyłka, nie. Nie możesz być— Zbyt szybko wypita kawa podchodzi jej do gardła, ale prawda wciąż do niej nie dochodzi. Czuje się, jakby czytała scenariusz jakiejś sztuki; gra właśnie w scenie, w której bohaterka dowiaduje się, że mężczyzna, który trzy dni temu próbował zabić jej przyjaciela, jest jej ojcem. Kto to, kurwa, napisał? — To niemożliwe, nie. Mój ojciec jest nikim, nie— —nie istnieje, było stwierdzeniem sprzecznym z faktami, ale takim, z którym pogodziła się już dawno temu. Wiedziała, że ktoś musiał być — nieważne, jak zapatrzona w siebie była Shirley, nie mogła sama zrobić sobie dziecka. Mimo wszystko, w świadomości Lyry, ojciec jako koncept przestał istnieć dawno temu. Przestał istnieć, gdy pomimo błagań w listach, nie przychodził i nie zabrał jej od— — Kłamiesz — dlaczego miałby kłamać? — albo ona cię okłamała. Dlaczego miałaby? Nigdy nie odpowiadała na pytania o ojca. Zbywała Lyrę półsłówkami, milczeniem lub zmianą tematu. Nigdy nikomu nie próbowała wmówić, że Lyra jest jego — żadnego przekrętu na alimenty, żadnego uwięzienia do odpowiedzialności. Dlaczego miałaby teraz twierdzić, że Verity jest— — Kurwa mać— Powiedziała to na głos? Pierdolony Verity. Pierdolony Verity i jego pierdolony Krąg, i pierdolona kawiarnia, do której mnie zaciągnął, i pierdolony pentakl, który— — Jesteś — ściszyła głos, tak by jej słowa nie rozniosły się po reszcie kawiarni. — jesteś pierdolonym gwardzistą. Nie możesz mieć— Nie wiedziała, czy to nie jest tak, że fizycznie nie mogli ich mieć. Skąd też miała wiedzieć, ile w niej służy oraz czy nie muszą się pozbywać bękartów również sprzed faktu. Zabrała gwałtownie dłonie ze stołu, impetem lekko odsuwając krzesło. Czy to dlatego jej szukał? By— — Pomyliłeś się. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Patrzy, jak do Lyry powoli, zbyt powoli, dociera sens jego słów. Jak uświadamia sobie coś i jak od tego natychmiast ucieka. Teraz, kiedy już wyrzucił to z siebie, czuje powoli napływający spokój, ulgę. Czuje, jak duży ciężar rozpływa się na jego barkach. A może po prostu zmienia właściciela i przeskakuje na te drobniejsze, drżące teraz pod gwałtownymi ruchami. Jest mu źle, ale przynajmniej stres nie ściska mu już gardła. Teraz mierzy się z jej reakcją. Od początku wiedział, że będzie przykra i dokładnie taka jest. Ona nie chce tego ponad… nie, na pewno nie ponad wszystko, ale mógłby założyć, że on jako ojciec plasuje się gdzieś na wysokim podium. Ktoś mógłby powiedzieć, że i on nie powinien chcieć takiej córki, ale myśl z rodzaju „dlaczego akurat ona?” ani razu nie zakiełkowała nawet w jego głowie. Kim by był, odrzucając własne dziecko? Dzieci kocha się przecież bezinteresownie. A to, że podjęła w swoim życiu kilka bardzo złych decyzji to nie jej wina. To wina Shirley i jego, bo mógł… Na pewno jest coś, co mógł zrobić. Lucyfer dał mu znak, ujawniając mu tę informację akurat teraz. Sebastian wie, czego oczekuje Pan. Wie, jest pewien, że wciąż widzi nadzieję dla Lyry. Musi widzieć. Nie zesłał mu przecież córki po to tylko, by miał obserwować jej powolny upadek. Nie. Ma zostać jej podporą, odciągnąć ją od tego zła, które ją otoczyło. Jedna rzecz naraz. Unosi spojrzenie za podnoszącą się gwałtownie Lyrą. Krzesło skrzypi w proteście, a niewiele spojrzeń w kawiarni zwraca się ku nim. Nie rób scen, mógłby powiedzieć. Kiedyś powiedział tak Shirley — to skończyło się sceną większą niż ta u Overtone’ów. Sebastian uczy się na swoich błędach, jeśli jest za późno, by uczyć się na czyichś. Patrzy na nią przez kilka chwil ponuro. Widzi w jej oczach to, co widział nieraz u niejednego człowieka mierzącego się z rzeczywistością, na którą nie jest jeszcze gotów. — Wiem, że teraz to nic dla ciebie nie znaczy, ale — mówi, dłonią sięgając do wnętrza kurtki, by wyciągnąć stamtąd pentakl — gdybym wiedział wcześniej, nie zostawiłbym cię z nią. Wysuwa otwartą dłoń z pentaklem w stronę Lyry. — Przepraszam, że mnie nie było. — Jego głos brzmi nieswojo, jakby przez bardzo długi czas niczego nie pił i mocno podrażnił sobie gardło. Mimo to pobrzmiewa w nim pewność i brak w nim wahania. — Chcę cię poznać i naprawić to, co jeszcze da się naprawić. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
On czuje ulgę, ona? Ona czuje wszystko; za dużo, za szybko. Nie jest w stanie uchwycić jednej myśli i to na niej skupić wzrok. To, co wydarzyło się w tunelach, wciąż jest świeże w jej głowie. To, co wydarzyło jej się przez ostatnie dwadzieścia siedem lat, zawsze będzie wyryte w kości jej czaszki. Nie da się tego wymazać, ani zapomnieć czy cofnąć. Nie każde wspomnienie jest żywe i nie każde może przywołać, ale to, co umysł wyparł, ciało pamięta doskonale. Drgająca od zacisku pięść jest tego niezbitym dowodem. Nie wie, gdzie ma patrzeć, więc zawieszenie wzroku w otwartej dłoni mężczyzny jest najlepszym pomysłem, jaki jej przyszedł do głowy. Pentakl Ronana był bolesnym przypomnieniem, dlaczego tu jest — celem, misją i powodem. Wszystko zaczyna nabierać sensu; naprawdę musiał z nią porozmawiać. To naprawdę był jedyny sposób. — Masz rację — mówi, chwytając energicznie pentakl. Jeśli nie zabrał ręki, to zacisnęła go mocno w dłoni, zupełnie, jakby chciała go pocieszyć, że jest już bezpieczny. Uczucie, które powinno odczuwać dziecko, gdy rodzic— — Masz rację, nic to dla mnie nie znaczy. Drgający lekko głos mógł sugerować kłamstwo. Jeśli kłamała, to sama o tym nie wiedziała. Uczucia potrzebowały czasu — ona potrzebowała czasu, by rozdzielić szum gniewu od rytmicznych uderzeń przestraszonego serca dziecka, które czeka — każdego dnia czeka — aż ktoś wreszcie przyjdzie je uratować. Przepraszam; to nie było słowo, do którego przywykła. Nie znała go jeszcze na tyle, by móc ocenić, jaką wagę miało w jego ustach. Mógł jednak jej tego nie mówić. Mógł niczego jej nie mówić i iść przez życie dokładnie tak samo, jak do tej pory. Szczególnie gdy zobaczył ją po drugiej stronie w tunelu. Powiedzenie prawdy — jeśli była to prawda — było niewygodne dla ich obojga. Skoro było niewygodne, to nie było łatwe. Lyra nie lubiła rzeczy łatwych. — Ja— Ona; kolejne drżenie głosu, jak grzmot zwiastujący burzę. Nie chciała — nie mogła — się tutaj rozpłakać. Przełknęła więc cokolwiek, co zbierało się w środku i sięgnęła do kieszeni zbyt dużej, męskiej kurtki, w poszukiwaniu papierosów. Nie znalazła tam swoich cameli; może to lepiej, lucky strike brzmiał jak coś, czego potrzebowała bardziej. — Muszę zapalić. Zrobiła już kilka kroków w stronę wyjścia, gdy odwróciła się i albo popełniła największy błąd w swoim życiu, albo— — Idziesz? |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Przyjmuje jej słowa z pokorą, na jaką nie stać go w wielu innych sytuacjach. Stara się utrzymać kontakt wzrokowy, choć nie jest mu łatwo patrzeć w te oczy, wiedząc, że całe zmęczenie, które je okala i cały ból, do którego można byłoby się dokopać, patrząc w nie, był do uniknięcia. Gdyby tylko przy niej był, kiedy go potrzebowała. Wie, że nie miała łatwo — gdyby było inaczej, nie skończyłaby w szemranym towarzystwie, walcząc o z góry przegraną sprawę w imieniu zdrajczyni. Ale to tylko potwierdzenie tego, czego i tak mógłby się domyślać. Zna Shirley. Nie rozumie, co w niej widział dawniej, ale zrzuca to na karb młodzieńczej głupoty — młodemu mężczyźnie łatwo było ignorować podszepty umysłu i kierować się pragnieniami ciała. Nie wyobraża sobie, że mógłby chcieć mieć cokolwiek do czynienia z Shirley później, gdy już trochę dojrzał. Teraz wręcz musiał się powstrzymywać, by nie zrobić jej krzywdy, a to do niego niepodobne — nie lubi stawiać się w roli samozwańczego sędzi, nawet jeśli jego nazwisko mogłoby sugerować inaczej. Odnajduje nadzieję w tym, jak drży jej głos, jak nie jest w stanie włożyć w niego całej wściekłości i stanowczości, bo to, co właśnie odkryła, jak najbardziej coś dla niej znaczy. Gdyby zderzył się z obojętnością, wiedziałby, że sprawa najpewniej jest przegrana i choć wciąż starałby się o kontakt z córką, o naprawienie tego bajzlu, to ciężko byłoby mu uwierzyć w swoje szanse powodzenia. Ale widząc, że Lyra reaguje równie emocjonalnie co i on, zyskuje pewność, że jest o co walczyć. Nawet jeśli te emocje są negatywne, nawet jeśli miałaby go nienawidzić, to już jest baza pod pracę, jaką pragnie włożyć w tę relację. Najważniejsze, że nie jest w jej sercu nikim, nawet jeśli miałaby wykrzyczeć mu w twarz, że jest zupełnie inaczej. Nie chce na nią naciskać, nie chce zabierać jej przestrzeni ani niczego wymuszać. Dlatego kiedy mówi, że musi zapalić i odsuwa się, Sebastian spuszcza w końcu wzrok, wbijając go ponuro w sterylną powierzchnię stolika, sądząc, że to czas, by zostać samemu ze swoimi myślami, całym żalem, który w sobie kisi i z wciąż koszmarnie żywym poczuciem niesprawiedliwości, jakie kwitnie w nim, odkąd dowiedział się prawdy. Ale głos Lyry znów przecina przestrzeń w krótkim pytaniu, które podrywa przepełnione zaskoczeniem oczy Sebastiana wyglądającego z początku, jakby nie zrozumiał pytania. Dopiero po chwili reflektuje się i z przyspieszonym biciem serca kiwa mechanicznie głową, podnosząc się ciężko z krzesła, w które wydawał się wrosnąć przez ostatnie minuty. Zostawia na stoliku banknot ze zwyczajowo wysokim napiwkiem dla obsługi i wychodzi razem z Lyrą, czując, jak zaczyna mu się lekko kręcić w głowie od nadmiaru emocji i od dziwnego rodzaju szczęścia, ulgi i wdzięczności, które go teraz przepełniają. Lyra wyraziła chęć rozmowy. To dużo. To więcej niż mógł prosić, to więcej niż śmiał zakładać. On również odpala kolejnego papierosa, zrównując krok z Lyrą. Patrzy na nią i sam nie wie, co myśleć. Nie potrafi rozdzielić uczuć, które nim targają — nawet nie próbuje tego robić. Za każdym razem, kiedy na nią patrzy, widzi te wszystkie lata i wydarzenia, które go ominęły, z których Shirley odarła go wbrew jego woli. I martwi się. Boi się o nią, o decyzje, jakie podjęła, o to, jak wygląda po tym wszystkim, co się wydarzyło. Jest zbyt młoda, by doświadczać takich rzeczy, zbyt młoda, by nie móc spokojnie spać w nocy i bać się o swoje życie. O czym rozmawia się z własnym dzieckiem po dwudziestu siedmiu latach milczenia? Po spotkaniu się trzy dni temu na polu walki na przeciwnych frontach? Ma tyle pytań, a jednocześnie żadne z nich nie chce mu ot tak przejść przez gardło, wciąż nieprzekonany, czy ma do nich jakiekolwiek prawo. Strach przed odrzuceniem nie był mu dotąd znany i nie sądził, że pozna go w wieku niemal pięćdziesięciu lat i to w takiej konfiguracji. — Mogę ci jakoś pomóc? — Może to będzie dobry początek? — Słyszałem o sprawie z byłym narzeczonym, Shirley wspomniała, że byłaś ranna, kiedy cię ostatnio widziała… Masz kłopoty? — Ma wrażenie, że ostatnie pytanie jest zupełnie zbędne. Tak, ma kłopoty. Brzmi, jakby miała dużo kłopotów. Martwy narzeczony, podbite oko, aktywna walka o miecz upadłego anioła — to zgrabnie przemilczał. Jeszcze nie czas, by poruszać ten temat. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
TW: zasugerowana przemoc seksualna wobec nieletnich Mogę ci jakoś pomóc? W dymie czuć roztopiony wosk urodzinowych świeczek. Biały, lepki materiał spłynął na tort. Nie była pewna, gdzie zaczynał się lukier, gdzie wypalone życzenie. Miała tylko jedno — by więcej do niej nie przychodził. Prawdopodobieństwo jego spełnienia zostało wycenione na znikome, gdy chwilę później stanął nad jej krzesłem, wbijając palce w kości na ramionach. Była pewna, że złamie jej obojczyk; była przekonana była tego, że nikt by nie zauważył; że nikt nie pomoże. Długo patrzyła na niego w milczeniu, pustę wypełniając papierosowym dymem. Ten nie pachnął woskiem — jedynie znajomą wonią tytoniu. Nawet się nie łudziła, że jej twarz sprawia iluzję spokoju. Czuła, że każdy milimetr mięśni, miała napięty do granicy ludzkiej możliwości. Shirley, jak na kogoś, kto dwadzieścia siedem lat milczał na temat tożsamości jej ojca, nie potrafi trzymać gęby na kłódkę. Lyra wygląda, jakby chciała coś powiedzieć. Marszczy brwi i otwiera usta, a potem znów je zamyka, wracając do milczenia. Grzebie podeszwą buta w chodniku, gniotąc mech, wyrastający między kostką chodnika. W głowie przechodzi przez kolejne scenariusze tego, co chce mu powiedzieć — wykrzyczeć — począwszy od tego, że owszem, mam kłopoty. Twój kolega próbował mnie chwilę temu zabić. Potem zastanawia się, czy nie powiedzieć prawdy; czy zrobiłoby mu się głupio, że ktoś pobił jego "córkę" na plaży? Poczułby cokolwiek, z tego powodu? Czy cokolwiek poczuł przedwczoraj? Zacisnęła dłoń mocniej na pentaklu Lanthiera; domyślała się odpowiedzi. Zamiast tego wszystkiego, powiedziała po prostu: — Nawet nie wiem, jak się nazywasz. Dlaczego miałabym chcieć twojej pomocy? Wtedy, w lesie, powiedział jedynie swoje nazwisko. Patrzyła się na niego, jakby próbowała zgadnąć — jak na imię może mieć jej ojciec? Robert? Donald? Christopher? Nigdy się nad tym nie zastanawiała; odruchowo zawsze kojarzyła to słowo z jednym imieniem. Nie wyglądał jej na Paula. Oparła się barkiem o ścianę budynku; być może w próbie sprawiania wrażenia nonszalancji, być może dlatego, że nie była pewna, czy ustoi na nogach. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Lyra długo milczy, a Sebastian przygląda się jej i obserwuje walkę, która musi toczyć się w jej głowie. Nie może wiedzieć, o co ta się rozgrywa. Czy chodzi o to, że nie we, czy chce od niego jakiejkolwiek pomocy, czy może pytanie ją rozdrażniło i powstrzymuje się przed wykrzyczeniem mu, by je sobie wsadził w dupę? Życie nie przyzwyczaiło go do czucia się niepewnie. Nie w ten sposób, nie w relacjach z ludźmi. Rzadko kiedy zdarza mu się zastanawiać, o czym ktoś może myśleć, jakie wywarł na kimś wrażenie, jak rozwinie się relacja z kimś. Jego umysł nie zbacza w te rejony, bo woli konkrety, a domysły nie idą z nimi w parze. Takie rozmyślanie uważa za bezcelowe, a jednak teraz, obserwując ten przekrój emocji na twarzy Lyry, mimowolnie próbuje zrozumieć, co się za nimi kryje. Od kilku minut czuje się, jakby wszedł na wysoko zawieszoną nad ziemią linę i ledwo na niej balansował. Każdy drobny podmuch może sprawić, że spadnie, a on nie wie, z której strony się go spodziewać, by móc odpowiednio wyważyć krok. Lyra jest zagadką, którą chce odkryć, ale żeby to zrobić, musi wsadzić rękę do pudełka pełnego węży. Nie wie, jak wiele z nich jest jadowitych. Cokolwiek zamierzała powiedzieć te kilka razy, kiedy otwierała usta, ostatecznie z nich nie padło. Pada za to uwaga, która zbija Sebastiana z tropu, zatrzymując dłoń z papierosem w środku ruchu. Był pewien, że się jej przedstawiał. Zupełnie zapomniał, że ograniczył się do nazwiska, a stres, który dopiero z niego schodzi, sprawia, że sam ledwo pamięta swoje imię. — Wybacz. Sebastian. — Jego ramię drga lekko, ale ostatecznie nie wykonuje żadnego ruchu. Prawie podał jej dłoń. Cześć, jestem Sebastian, jestem twoim ojcem. Mogłoby wyjść trochę niezręcznie. Na szczęście odruch został powstrzymany, a dłoń zamiast wysunąć się w kierunku Lyry, unosi do ust papierosa. Milczą przez kolejnych kilka chwil, aż fajek kończy smętnie pod butem, a Sebastian odnajduje język w gębie. — Wiem, że to dużo do przetrawienia. — No shit. — Daj sobie czas. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, czegokolwiek — tylko nie pomocy z w knuciu przeciwko Lucyferowi, tak, o tym nie mówimy — odezwij się do mnie. Pisz, dzwoń. — Wyciąga podręczny notesik, by zapisać kartkę rzędem cyfr i wręczyć numer telefonu Lyrze. Wacha się chwilę, nim znów zabiera głos. — Posłuchaj… Jeśli coś ci grozi, moje drzwi zawsze stoją przed tobą otworem. — Wie, jak niemądrze brzmi zakładanie, że mogłaby chcieć skorzystać z tego zaproszenia. W obecnej chwili prawdopodobnie on sam w oczach Lyry jest zagrożeniem. Mimo to chce, żeby wiedziała, nawet jeśli teraz miałaby go za ten pomysł wyśmiać. | Sebastian zt [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Sebastian Verity dnia Sob Sie 31 2024, 10:56, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Sebastian. Cześć, to mój ojciec, Sebastian. Co do chuja? Ledwo zauważa jego drgające ramię, ale nie przypisuje do tego gestu żadnego znaczenia. Stara się jak najmniej interpretować, niemal siłą powstrzymując się przed nadpisywaniem narracji do człowieka, który stał teraz przed nią. Po raz pierwszy od dekad idea zyskała twarz i daleko było jej do idealnej. Nie wyobrażała sobie ich spotkania — kłamstwo — ale gdyby sobie wyobrażała, to nie wyobrażałaby sobie jego. Palący się między palcami papieros zdawał się być jedynym ratunkiem, dlatego ze skrzywieniem przyjęła fakt, że wypaliła go już w połowie. Gaszenie go w tym momencie pod butem było już bezwiednym odruchem. Przygląda się zapisanym cyferkom na kartce, jakby była to najbardziej absurdalna rzecz pod słońcem. Świat miał się przedwczoraj znów skończyć, a dziś dostaje numer telefonu swojego ojca. Nie gniecie jednak karteczki, nie rwie jej w pół, a jedynie zgina i chowa do kieszeni kurtki, wraz z pentaklem Lanthiera. Wątpiła, by się polubili. — M—mhm — potwierdziła mruknięciem i apatycznym pokiwaniem głową. To dużo do przetrawienia. Ma wrażenie, że zaraz zwymiotuje. — M—mhm, tak będziemy— Patrzy na jego twarz i nie może uwierzyć w to, co właśnie mówi. Absurd sytuacji jest tak ogromny, że Lyra zaczyna powątpiewać w jej prawdziwość. Nie w to, czy mężczyzna mówi prawdę (na pewno mówi?), ale czy to, co się działo, w ogóle się działo. Jedyne, co czuła, to zbierające się mdłości i odrętwienie w palcach, jakby organizm zdecydował się po prostu wyłączyć. — —będziemy w kontakcie — powiedziała, jakby umawiali się na biznesową kolację. Podniosła wzrok z jego butów, po raz ostatni próbując przyjrzeć się jego twarzy. Szczerze wątpiła, by była w stanie teraz ją zapomnieć — będzie jej szukała nie tylko w tłumie, ale też i każdym odbiciu w lustrze. Być może dlatego nieprędko w nie spojrzy. — A—ha, m—hm, okay. Jasne, jeśli coś mi będzie grozić, to— W tym tygodniu doczołgała się już do drzwi jednego gwardzisty. Nie zamierzała tego w najbliższym czasie powtarzać. Na kartce też nie zostawił adresu, chociaż była pewna, że gdzieś w książce telefonicznej znajdzie dumnie napisane "Sebastian Verity, ulica Nieobecnych Ojców 9/11". — Pozdrów kolegę i przekaż, żeby trzymał łapy przy sobie, bo następnym razem odejdzie bez nich — powiedziała, niezbyt życzliwym tonem i oderwała się od ściany, tym samym decydując, że to na tyle jeśli chodzi o dzisiejsze spotkanie ojca z córką. Ma pentakl do oddania. Lyra z tematu |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
River Silverthorn
ANATOMICZNA : 21
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 167
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
⟶ z Aleja z latarniami Lubiła ten błysk w jego oczach. Suma spojrzenia, mówiąca o tym, że może i jest źle, ale nawet mimo tego wciąż staje wyprostowany. Niezwykła siła i zawziętość gwardzistów, jakby ich wybierali spomiędzy najwytrwalszych z przedstawicieli ludzkiego gatunku, jakby nie wybierał ich los. Uśmiechnęła się miękko na tę prośbę o wybaczenie, bo nie było czego wybaczać, ale jego kultura zawsze była nienaganna i to nią powodowany chyba czuł się w powinności wytłumaczyć brak kontaktu ze swojej strony. Kiwnęła głową, machając nieco niedbale dłonią, bo to przecież nieważne. Oboje zdawali sobie sprawę z tego, że o ile ona była związana tajemnicą lekarską, to gdyby jednak zdecydowała się zwierzać — rozmawianie o pracy nie stanowiło zagrożenia społecznego. W odróżnieniu od zobowiązań Verity'ego, których tajemnica była fundamentem stabilnego społeczeństwa. - Tak to już jest. - zapadło, jak klamra, zamykając i pretensję i usprawiedliwienia w jakimś akapicie dopuszczalnych obopólnie niedopowiedzeń. Skierowała kroki za nim, rozglądając się po alekce jak i ulicy, którą przecinali trawersem. W odróżnieniu od swojego kompana nie orientowała się zupełnie jakie przybytki przyjemności i rozpusty oferuje Deadberry. Może w Bostonie, z dziesięć lat temu, gdyby ktoś zapytał ją, gdzie można wypić dobrą kawę, umiałaby udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi. Dziś? Gdyby nie przejął sterów — jak na mężczyznę przystało — byliby zmuszeni albo krążyć jak bezdomne koty po osiedlu, albo zaproponowałaby, że po prostu zrobi mu ją u siebie w domu. Wtedy przynajmniej mogła mieć pewność, że kawa będzie dobra. Życie lekarza bez kofeiny nie miało racji bytu, o ile żyła biednie i oszczędnie, nie miała palety luksusowych sukienek i eleganckich pantofli, to w szafce nad lodówką można było uświadczyć i kwaśnej Kostaryki, cierpkiej Somalii czy nieco owocowej Brazylii. Weszła do kawiarni ze szczerym zaciekawieniem malującym się na twarzy, co było miłą odmianą do martwego braku wyrazu, jaki zazwyczaj na niej gościł, kiedy zmuszała się, by zachowywać profesjonalizm w pracy. Zatrzymawszy się przy ladzie, przez przesadnie długą chwilę studiowała spis oferowanych napojów, bo ostatecznie, przytłoczona nadmiarem możliwości, wybrać zwyczajną, czarną kawę z przelewu. Zdjęty płaszcz wylądował na oparciu szerokiego krzesła, jednego z trzech przy niewielkim, kawowym stoliku, przy którym sobie spoczęli. Przechyliła w zamyśleniu głowę, nim podjęła temat. - Wiesz, że u mnie nie słychać wiele. - przyznała ze szczerością. Była to jedna z niewielu rzeczy, z których Silverthorn mogła — według własnych standardów — być dumna. Była tak absolutnie nudnym i nikomu nie przydatnym, a więc i niezawadzającym elementem otoczenia, że nie spotykało jej praktycznie nic. Zmarszczyła lekko brwi, łącząc to, o czym wspominał, z pracą i potrzebowała krótkiej chwili, by wyłowić z pamięci odpowiedni moment - rzeczywiście. - przyznała, choć prawdą było, że nieszczęścia na oddziale ratunkowym były na porządku dziennym i w natłoku codziennych obowiązków niezwykłość niektórych sytuacji zostawała przykryta przytłaczającą falą kolejnych nieszczęść i wypadków, piętrzących się z dnia na dzień. - Rozważam kupno mieszkania. - powiedziała nagle, niemal zaskakując sama siebie. Myślała o tym od dawna i wiedziała, że jedynym sposobem, by rozstać się z przeszłością będzie zostawienie za sobą miejsca, które nigdy nie miało być jej. |
Wiek : 36
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Saint Fall, Hellridge
Zawód : ratowniczka w szpitalu im. Sary Madigan
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
River odpowiada zdawkowo, a Sebastian przygląda się jej w ciszy, zaglądając w oczy kobiety tak, jakby czytał w nich zapisaną małym druczkiem historię. Być może pamięta ten wzrok. Często patrzył tak na nią dawniej, szczególnie trzy lata temu, kiedy chowała męża i potem, gdy Sebastian zaczął pojawiać się w szpitalu znacznie częściej i zawsze z kubkiem mocnej, świeżo zaparzonej kawy. Niepokoi go ten marazm. Zawsze była zapracowana, oddana temu, czemu poświęciła życie, ale coś zmieniło się w niej, gdy odszedł George. Czy można się temu dziwić? Obserwował ich małżeństwo trochę z boku, trochę jak człowiek, który szuka w historiach obcych ludzi tego, co nigdy nie będzie osiągalne dla niego. Z ciekawości. Rzadko, lecz zdarzały się takie momenty, w których znaleźli czas, by zobaczyć się we trójkę. Czasem River i George dłużej zatrzymywali się na jakimś temacie, który dla Sebastiana był całkiem niezrozumiały, a z pewnością nie fascynujący. Ale oni się rozumieli i dzielili tę fascynację. Nim zza zasłony pasji przypominali sobie o popijającym obok kawę Sebastianie, nawet jeśli trwało to krótką chwilę, on już patrzył na nich z inną energią, z lekkim, ciepłym uśmiechem i może kiełkowało w nim coś na kształt nieszkodliwej zazdrości. Nigdy nie kopał na tyle głęboko, by to nazywać i nigdy nie podejrzewał siebie o to, by móc zazdrościć komuś udanego małżeństwa. Ale na nich po prostu dobrze się patrzyło. Pewnego dnia George’a zabrakło, a River nie miała już szans zatracać się w nieoczekiwanych dyskusjach, które fascynowały tylko ich dwoje. Sebastian starał się, by nie pogrążyła jej samotność, ale nie byłby w stanie dać jej choć cząstki tego, co wnosił w jej życie mąż. A potem, z czasem, codzienność porwała i jego. Zbyt długo się nie widzieli. Zaniedbał znajomości i przyjaźnie. Ale czy nie to właśnie robił całe życie? Praca zawsze była pierwsza. Dlatego nigdy nie miał szansy pożałować swojego wyboru, braku rodziny i miłości — jego życie po brzegi wypełniały obowiązki. Przewrotny los zechciał, by odnalazł miłość wśród tych obowiązków, w osobie dzielącej jego pasję do wypełniania danej przez Lucyfera misji. Teraz lepiej rozumie to, co łączyło River i Geroge’a, dlatego wie. Trzy lata to za mało. Trzydzieści to za mało. Całe życie to za mało, by przeboleć stratę tej jednej osoby, przy której nie trzeba niczego udawać. Która rozumie. On by się nie pozbierał. Ale jego istnienie skończy się szybko, najpewniej lada chwila, a River ma przed sobą jeszcze co najmniej drugie tyle, co chodzi po tym świecie. Brwi Sebastiana mkną lekko ku górze, kiedy River zaskakuje go wyznaniem. To duży krok. Nowe mieszkanie, zamknięcie pewnego rozdziału. To nie jest przecież tylko zmiana adresu. To znacznie więcej. — Sądzę, że to bardzo dobry pomysł — odpowiada moment przed tym, jak kelnerka stawia przed nimi zamówione kawy. To jest dobry pomysł. Może trochę odżyje, może pomoże jej to ruszyć z miejsca? Jest jeszcze taka młoda, wciąż ma szansę znaleźć szczęście w innych ramionach, pozwolić odejść George’owi na dobre. — Długo o tym myślisz? Masz jakieś konkretne miejsce na oku? — dopytuje ze szczerym zainteresowaniem i zwilża gardło parującą kawą. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
River Silverthorn
ANATOMICZNA : 21
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 167
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Pewne znajomości bezwysiłkowo stają się integralną częścią Twojego życia. Niezależnie od tego, czy myślisz o nich często, czy tylko raz na jakiś czas, nie przechodzi przez głowę nawet cień myśli o tym, że coś z tą znajomością może stać się nieprawidłowego. Sebastian po prostu był. Z czasem rzadziej, ale wcale nie bladł w pamięci Silverthorn. Nie miała w swoim otoczeniu, na chwilę obecną, aż tak wielu znajomych, a co dopiero takich, o których z pełną premedytacją i przekonaniem mogłaby powiedzieć, że są dla niej ważni. Przy Verity'm było jej łatwiej, choć ogólnie wystawianie głowy ze skorupy było trudne, to Sebastian znał ją wcześniej, może nawet lepiej, niż znał ją teraz. Nie czuła się naga i słaba, kiedy śmiała się przy nim z żartów, bądź gniewała, słysząc jakieś okropne historie. Nie musiała zakładać swojej poobijanej, acz wypolerowanej zbroi szpitalnej profesjonalistki, bo widział ją jeszcze zanim zaczęła kompletować pierwsze nagolennice i karwasze. Uśmiechnęła się lekko do kelnerki, w ramach podzięki za podstawioną kawę. Aromat parzonych ziaren był jednym z tych zapachów, które w zależności od okoliczności inaczej zupełnie głaszczą myśli. Niestabilne uzależnienie mogące albo przyjemnie wypchnąć z boksu startowego w kołomyję pracy, albo podkreślić swoim zapachem łagodne chwile spędzonego na relaksie czasu z przyjacielem. Przez brwi przebiegła jej niespodziewana zmarszczka, kiedy pochwalił jej decyzję. Sprzedaż mieszkania George'a to najtrudniejsza decyzja, jaką kiedykolwiek rozważała, by podjąć. Codziennie przechodziła przez ten właśnie pokój, w którym zniknął z jej życia. Oczywiście mieszkanie było po gruntownym remoncie, mimo to zdarzało się, że kątem oka w lustrze w przedpokoju, wydawało jej się, że widzi cień człowieka na ścianie salonu. Nigdy nie wzbudzało to jej strachu, bardziej chwilową ulgę w tęsknocie, myśl, że może wciąż tam był. W tej ścianie. Podsufitce. Za listwami przypodłogowymi. To mieszkanie było jej Georgem i bardzo trudno przychodziła jej myśl o rozstaniu. - Od roku. - powiedziała w końcu, po dobrych dwóch minutach przygryzania górnej wargi - Właściwie to nie mam. Pomyślałam, że może mógłbyś mi podpowiedzieć. - przyznała ze szczerością. Nie wiedziała, które dzielnice są dobre, bezpieczne, których należało unikać, a kogo innego lepiej zapytać, niż gwardzisty. Jej świat był zamknięty i zaokrąglony do jej domu i spitala, plus dwóch tras z domu do pracy i z pracy do domu. Zdaje się, że trzy lata to chwila, w perspektywie czasu istnienia miasteczka, a jednak wszystko zdążyło się tak bardzo zmienić. |
Wiek : 36
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Saint Fall, Hellridge
Zawód : ratowniczka w szpitalu im. Sary Madigan
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Jego pozbawiona wahania odpowiedź mogłaby wydać się komuś nieco bezduszna, a w najlepszym wypadku — oschła. Ktoś mógłby zarzucić mu, że nie rozumie, co idzie za tym mieszkaniem. To nie tylko postawione przez bezimiennego człowieka mury, nie miejsce do spania i dach, który chroni przed deszczem w pochmurne dni. Ale Sebastian, choć nigdy nie zaznał w pełni tego pojęcia domu na własnej skórze, rozumie jego znaczenie. Wie, że to nie tylko cztery kąty i wygodne łóżko, ale pierwszy dzień, gdy razem postawili tam nogę, gdy wybierali ozdoby do salonu i zastanawiali się, jak często przycinać krzewy w ogródku. To niezliczona ilość porannych kaw, kiedy mówili sobie dzień dobry, to wsiąknięte w ściany słowa i zapachy. Wspomnienia. Ale wspomnienia to nie tylko te ciepłe, nostalgiczne obrazy. To też George i jego szczątki w miejscu, w którym wcześniej przykładali wzorniki, aby wybrać odpowiedni odcień pod spójny wystrój domu. To momenty, w których praca i pasje stawały się ważniejsze niż życie rodzinne i w końcu czas, w którym wspólne lata stały się tylko zlepkiem liter przed średnikiem, przed niewypowiedzianym „ale”. Dom stał się klatką dla wspomnień, a River błąkała się po nim jak zjawa, bo to tworzyło złudzenie, że wciąż coś jej po nim zostało. Sebastian nie jest zwolennikiem trzymania się tego „co było”. Gdyby próbował tego w swoim życiu, nie potrafiłby funkcjonować. Nie umie w pełni zrozumieć rozpamiętywania i życia w przeszłości. Dlatego wszystko, co może pozwolić na uwolnienie się od niej uważa za warte uwagi. W tym wypadku krokiem milowym w powrocie do życia, nie zaś tylko egzystowania, powinna być dla River zmiana lokum. Pożegnanie George’a. Po tym, być może w końcu przyjdzie jej zebrać całe bingo żałoby i przekreślć rząd przykrych zdarzeń, by zostawić je za sobą. Rok to dużo czasu na przemyślenia, to wystarczająco, by przekonać się, czy moment jest odpowiedni, czy naprawdę chce to zrobić. Najwyższy czas. Uśmiecha się łagodnie, odejmując od ust filiżankę, z której do tej pory popijał, dając River czas na zebranie myśli. — Eaglecrest to nie jest zła dzielnica. Miałabyś blisko do pracy. Dużo osób chwali sobie również Little Poppy Crest — odpowiada bez dłuższego namysłu, bo z uwagi tak na pochodzenie, jak i na swoją pracę, łatwo przychodzi mu przytoczenie miejsc, które może bez obaw zarekomendować. Przygląda się River przez kilka chwil. Nie umyka mu powątpienie i wyzierający z ciemnych oczu smutek, które idą pod rękę z tą decyzją. — Czego najbardziej się obawiasz? — Nie musi pytać, czy się boi. Widzi. Może domyślać się, że obaw ma wiele. Ale owe można i należy zwalczać. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor