OAK EXD 40 Piętrowy, nieduży budynek z cegły znajdujący się na końcu ulicy Oak Exd o numerze 140, który nie wyróżniając się swoją prezentacja nie stanowi zbędnego obiektu zainteresowania, ani tym bardziej nie przyciąga spojrzeń przechodniów czy nawet mieszkańców ulicy. Został zabezpieczony rytuałami magicznymi; jedynie osoby znające jego lokalizacje oraz dokładny adres, wiedzą, gdzie go szukać i jak się do niego dostać. Na parterze mieści się pracownia malarska lokalnego malarza - Rory'ego Huxleya, gdzie mężczyzna zwykł spędzać najwięcej czasu, zaś pierwsze piętro wydzielił na część mieszkalną. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
tuż po północy, 17 kwietnia 1985 Chociaż przedmieścia Saint Fall zdawały się być pogrążone już zupełnie w śnie, bez świateł ujawniających bogate wnętrza domów jednorodzinnych na obrzeżach, ulice Little Poppy Crest pełne sklepów i barów były rozświetlone mimo minięcia już jakiś czas temu północy. Neony barowych szyldów nie dawały go jednak na tyle, by łatwe było zajrzenie do wnętrza zielonkawego Fiata, prawdopodobnie jednego z niewielu samochodów w okolicy, które wyróżniały się tak mocno swoją barwą czy marką. Terence’owi było to na rękę, aby stan obu jego pasażerów był jak najmniej widoczny, bo nie wierzył, że krew stawała się automatycznie niewidzialna w momencie rozmazania jej na ubiorze osoby o odmienności cienia. Kierując się instrukcjami Huxleya starał się jak najszybciej dotrzeć do jego domu położonego w tej dzielnicy, kończąc przynajmniej pierwszą część tej wycieczki. Nie bez powodu prosił, aby w miarę możliwości Cecil i zaginiony przed kilkoma tygodniami patron zbliżyli się z opisywanego przez Fogarty’ego miejsca do Saint Fall. Oczywiście, wciąż droga jaką musiał przejechać z Eaglecrest, aż odnalazł wyznawców Lilith w stanie jaki nie wskazywał na pokojowe rozwiązania zastosowane wobec nich. Na powitanie spytał chłopaka czy krew należy do niego, czując jak na wstępie serce zamiera mu w piersi w oczekiwaniu na odpowiedź. Nie widział prawdopodobnego źródła krwawienia, ale potrzebował usłyszeć potwierdzenie na głos. Nie było czasu na długie postoje ani rozmowy, zwłaszcza jeśli najpotrzebniejszych rzeczy mógł się dowiedzieć w aucie. Albo najlepiej kiedy już będą w bezpiecznym miejscu. — To tutaj? — upewnił się zblazowanym tonem Terence, wskazując na budynek przy Oak Exd 40 i zerkając na wychudzonego mężczyznę obok z zapadniętymi policzkami i wyblakłym spojrzeniem. Nie pamiętał ile lat starszy od niego był patron, ale w tym momencie malarz sprawiał wrażenie staruszka wyniszczonego chorobami i z powodzeniem mógłby się ukrywać na oddziale wśród innych hospitalizowanych. Nie istniałaby najmniejsza szansa, żeby ktoś mógł z pełnym przekonaniem zakwestionować jego obecność. O przytłaczającym osłabieniu świadczył nawet brak kontaktu wzrokowego, błędzącego gdzieś przed nim. Nie szło o zamaskowanie drżenia dłoni, ale na razie nie porywał się na próbę rzucenia zaklęcia uspokojającego. Zatrzymał auto na tej samej stronie ulicy, wysiadając samemu, a potem pomagając wygramolić się z przedniego siedzenia Huxleyowi. Kamieniczka była zamknięta, a malarz rzecz jasna nie mógł znaleźć kluczy do środka, dlatego musieli pomóc sobie odrobiną magii, by drzwi ustąpiły przed nimi i wpuściły do wnętrza pracowni na dole. Wnieśli tutaj na swoje miejsce malowidło przedstawiające pogrzeb Erosa i dopiero teraz, bez ciągłych obaw i podszeptów dotyczących tego, co zostawione zostało daleko stąd, w opuszczonym markecie, mógł uważnie przyjrzeć się uwiecznionemu wizerunkowi upadłego. Rzucił spojrzenie w stronę Rory’ego, ale nie pytał, jak zdołał ukryć się między drzewami na tyle dobrze, że żadne z obecnych nie zdało sobie sprawy z jego obecności. Nie miał zamiaru też robić mu wyrzutów, że chociaż odpowiedział na wezwanie Zuge, to nie pomógł im tamtego dnia. Pozwolił mu spocząć na jednym z krzeseł zanim zajął się nim. Odwrócił się w stronę Fogarty’ego. — Będziemy musieli poinformować Zuge i najlepiej przenieść obraz do Midnight Retreat — zwrócił uwagę. Tam będzie najbezpieczeniejszy, pod stałą obserwację kogoś z kowenu. Słowa ich prefekt sugerowały, że był to ważny przedmiot w planowaniu dalszych kroków, jakie mieli wykonać jako ugrupowanie. — Chcę wiedzieć, co miało miejsce dokładnie? — zapytał Cecila zanim zdecydował się na cokolwiek więcej. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Okolice Hellridge tonęły w nocy, kiedy, asekurując Huxleya, dostrzegł kształt majaczącego w oddali fiata. Forger miał racje. Jego samochód wzbudziłby zainteresowanie. Był zbyt charakterystyczny, chociaż chwile, jakie w nim Cecil spędził, wspominał dobrze, z delikatnymi, wyczuwalnymi wypiekami na twarzy. W miarę, gdy zbliżał się do pojazdu, otępienie towarzyszące mu zaraz po opuszczeniu magazynów, malało. W konturach świadomości malowało się znamię jego winy. Ujrzawszy troską odbitą w spojrzeniu Foggy'ego, wyrzuty sumienia, niemedialnym ciężarem, opadły na dno jego żołądka. Gwałtowny ruch grdyki świadczył o tym, że przełknął ślinę. "Nie jest moja" mruknął tylko w ramach odpowiedzi, wzrokiem uciekając w przestrzeń ponad jego ramię. Głos mu drżał, ale zupełnie nie zwrócił na to uwagi. Wślizgnął się na tylne siedzenie fiata. Chociaż obiecał, że wszystko wyjaśni w drodze, był milczącym towarzyszem podróży. Zajął tylne siedzenie pasażera, wbijając spojrzenie w szybę, chociaż mijany krajobraz nie znajdował się w kręgu jego zainteresowania. Zresztą mrok, jaki pochłonął okolice, nie pozwolił mu cieszyć się widokami. Serce nadal obijało się boleśnie o żebra. Dygotał na całym ciele. Czul na sobie swąd krwi. Czuł jej posmak w przełyku. Gdy na ułamki sekund zamykał powieki, widział pustkę w spojrzeniu Pereza, jego usta zalewające się krwią, w której utonął, zanim zdołał się wykrwawić. Rory'ego spojrzenie było nieprzytomne, z trudem kontaktował. Tygodnie niewolni odcisnęły piętno na jego organizmie. Był wycieńczony, u kres sił. Przespał niemal całą drogę, ale to nie uzupełniło deficytu snu, jaki mu doskwierał. Sen miał płytki, czujny. Budził się co pięć minut. Zlęknionym spojrzeniem błądził po najbliżej okolicy, szukając wytchnienia w postaci znajomych twarzy sprzymierzeńców. Tkwił w amoku. Dom przy ulicy Oak Exd o numerze 140 był Cecilowi dobrze znany. Bywał w jego gmachu co najmniej kilka razy. Huxley, choć był jednostką wycofaną, unikającą dużego skupiska ludzi, małomówną i nieszczególnie przepadającą za towarzystwem, wziął go pod swoje skrzydła. Fogarty, dzięki niemu, poznał kilka stylów malarskich i pogłębił swoją wiedze o sztuce, choć nigdy nie uległ namową Huxleya - pędzla do ręki nie wziął. - Zgaduję, ze nie ma pan kluczy? - kiedy Foggy zaparkował auto po drugiej stronie ulicy, odezwał się po raz pierwszy. Rory zaprzeczył zniknięciem głowy. Fogarty zatem, zostawiając swoich towarzyszy nieco z tyłu, otworzył drzwi wytrychem i zwinnością swoich palców. Do domu malarza włamywał się po raz drugi. Zamek uległ mu bez żadnego aktu sprzeciwu. Mógł, co prawda, skorzystać z magii, ale wydawało mu się – lękliwie i zupełnie irracjonalnie - że nadal czuł, jak parzyła go w pory skóry. - Na piętro - szeptem zwrócił się do Terence'a, pomagając przetransportować mu malarza na pierwsze piętro, gdzie mężczyzna mieszkał przed ponad dwie dekady. Po drodze zapalił światło. – Tak - zgodził się z Foggym, zbyt otępiały, by w myślach konstruować strategiczny plan. – Pan Huxley też nie może tu zostać. Ci ludzie będą go szukać, pomyślał, ale tych słów na głos nie wypowiedział. Potem, wyjaśnienia potem. - Jego oddech, z minuty na minutę, robi się coraz płytszy - zbadał po opuszkami palców tętno Huxleya, gdy ten usiadł na przesuniętym przez Cecila krześle. – Najpierw postawmy go na nogi, potem - gdy zaśnie, bo Cecil nie chciał, by malarz był świadkiem ich rozmowy, by wracał do tych wydarzeń – przy kubku kawy, opowiem ci wszystko, z najdrobniejszymi detalami. Ja.. - też muszę się wziąć w garść – też muszę doprowadzić się do porządku, wziąć prysznic. - Może w strużkach zimnej wody łatwiej będzie mu ukryć emocje, jakie towarzyszyły mu przez całą trasę do Saint Fall. Z coraz większym trudem panował nad roztrzęsieniem, które mu towarzyszyło. Schował dłonie do kieszeni, by ukryć, niemal konwulsyjne drżenie palców. - Masz papierosy? Niestety, nie zaopatrzył się w wystarczającą ilość nałogu. Tęsknota organizmu za nikotyną była niewyobrażalna. Niemal błagalne spojrzenie wbił w oblicze Terence'a, czując mrowienie pod językiem i nieprzyjemny posmak w przełyku. Maska obojętności, którą usiłował założyć na twarz, pękała pod naporem emocji, nad którymi panował z coraz większym trudem. Czasem miał tylko jedno pragnienie – ukryć się w ciemności nocy. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Przytaknął bezsłownie i pomógł Huxleyowi przejść na piętro. Miał wiele pytań i zbycie go przez Cecila z zamiarem przekazania mu opisu zajścia nie uspokoiło go ani trochę. Wiedział tyle, ile sam Fogarty przekazał pozostałym członkom Kowenu Nocy, a następnie jemu w liście z prośbą, by przybył po niego tego i tego dnia. Nie mógł jej zignorować, nie zrobiłby tego nawet gdyby jego miłość wobec przeklętej na wieki Matki nie była tak silna. Dla chłopaka narażał się przecież nie pierwszy raz i nic nie wskazywało na to, że mógłby być to ostatni taki dzień, kiedy był mu potrzebny. Ostatecznie ufali sobie nawzajem na tyle, by poświęcić nawet życie w ręce drugiego, a to już znaczyło dużo. Prawdopodobnie przez zmęczenie wywołane porą, gdy tego samego dnia stawił się na oddziale w szpitalu i do osiemnastej pracował, nie odsypiając po pracy dużo – na jego twarzy widać było zaniepokojenie. Czy ludzie, którzy przetrzymywali Huxleya, mogli mu zagrozić? Czy istniała szansa, że już teraz ktoś za nimi podąża? W całym swoim życiu Terence Forger raczej nie zakładał scenariusza, w którym zostanie wplątany w porachunki nielegalnie działających grup. Podczas przytrzymywania wchodzącego na górę malarza obejrzał się po Cecilu i uświadomił sobie po raz kolejny, jak mało o nim w rzeczywistości wiedział, a zwłaszcza o tym, co robił poza rysowaniem pięknych ilustracji i zarabianiem z nich. — Zauważyłem, że pan Huxley nie wygląda dobrze — westchnął, pomagając usadowić się mężczyźnie na krześle. Zdawało się, że niczym ich prefekt, Rory Huxley postarzył się o co najmniej dekadę. W wieku artysty robiło to zauważalną różnicę. Nie wiedział, co dokładnie przeszedł mężczyzna, ale oglądając to, co kryło pod sobą brudne od krwi i widocznie przepocone, znoszone ubranie, był traktowany gorzej niż pies w budzie, trzymany na krótkim łańcuchu. Nie mógł pozwolić mężczyźnie umrzeć, kowen potrzebował w tej chwili osób o wysokim stopniu wtajemniczenia. Był cenny. — Calidumauxilium Locus — rzucił czarem, odsuwając się od mężczyzny i zbliżając nieco bardziej do Cecila. Czar obejmował swoim zasięgiem nie tylko osobę z jaką miał styczność fizycznie, poprzez dotyk, ale całe jego otoczenie, co pozwalało mu pomóc jednocześnie i Fogarty’emu. Wymagało to większej dawki skupienia, ale podziałało. Czuł jak pentakl zawinięty wokół jego nadgarstka rozgrzał się przyjemnie i wypuścił ze swojego wnętrza odpowiednią ilość magii. Poszarzały na twarzy malarz również musiał to poczuć, bo nagle na jego twarzy pojawiły się pierwsze oznaki koloru. Przynajmniej chwilowo mógł odetchnąć. — Zaczekajcie, zabiorę z auta świece do rytuału i apteczkę — uprzedził Fogarty’ego, chwytając go za bark i nachylając do niego. Ciepły oddech owiał policzek Cecila, a Terence z trudem nie rozproszył się jego bliskością, mimo że sam sprowokował to. Odsunął się, próbując się uśmiechnąć uspokajająco, ale w tych okolicznościach nie było to proste. — Nie zajmie mi to dużo czasu. Nie chciał zostawiać ich obu zbyt długo samych, a przez pracę na oddziale, potrafił wystarczająco szybko poruszać się niezależnie od poziomu znużenia. Skok adrenaliny działał cuda, a Forger kilkanaście minut później był znowu na górze z apteczką. W niej również trzymał świece, co prawdopodobnie niemagicznym wydałoby się idiotyczne, ale kto powinien przejmować się zdaniem ludzi pozbawionych jakiejkolwiek wiedzy na temat tego, co faktycznie działo się w ich otoczeniu. — Gdzie trzyma pan proch rytualny? — zapytał ostrożnie Huxleya, lekko poklepując jego łopatkę, by zwrócić na siebie jego uwagę. Był wyraźnie zmęczony, ale nie mógł jeszcze pozwolić mu na sen. Machnięcie ręki w stronę jednej z szafek stojących pod ścianą było wystarczająco wymowne. Pogrzebał w niej chwilę i znalazł pękaty słoiczek wypełniony tym, czego potrzebował. — Zajmę się rytuałem leczniczym. Powinien pan poczuć się lepiej, a potem zajmiemy się obrażeniami — wyjaśnił w trakcie usypywania równo najpierw okręgu, a potem przecinających się wewnątrz ramion pentagramu. Pracował płynnie, z widocznym doświadczeniem osoby, która identyczne ruchy powtarzała wciąż i wciąż, każdego dnia, machinalnie i bez zastanowienia. Nawet ton jego głosu pozbawiony negatywnych emocji, chociaż na twarzy malowało się znużenie, potrzeba snu i odrobina zaniepokojenia, krzyczał wręcz, że to był jego chleb powszedni. Kończąc przygotowania, ustawił pierwsze pięć świec i liczył na powodzenie. Wyciągnął z odrzuconego wcześniej na bok płaszcza sztylet czarownika i rzucił jeszcze jedno spojrzenie w kierunku Cecila. — Hoc corpus morbi dimittant, sanum et mirabile reddant — wypowiedział starannie z pamięci, w pełni skupienia. Oby odniósł kolejny raz sukces. | Calidumauxilium Locus: 20 (statystyka) + 61 (rzut) = 81 > 70 (sukces) | Rytuał Zdrowego Ciała (próg: 65): k100 (rzut niżej) + 20 (statystyka) [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Terence Forger dnia Pon Lut 12 2024, 14:19, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Stwórca
The member 'Terence Forger' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 67 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Terence miał racje. Huxley nie wyglądał dobrze. Nikt, kto był przetrzymywany wbrew swojej woli w nieczynnym supermarkecie ponad miesiąc, nie miał prawa wyglądać dobrze. Ciało malarza znosić musiało liczne upokarzania w formie fizycznych tortur. Można było to dostrzec w jego posiniaczonej skórze, mimo to nie pisnął choćby słowa, sekrety kowenu schował pod językiem. Akt odwagi, o którego Cecil go nie podejrzewał. Pod nieobecność egzorcysty ilustrator wbił spojrzenie w sylwetkę Huxleya. Mężczyzna powieki miał zamknięte, szykował się do snu, a wiec tu, w ich obecności, w swoim domu, czuł się bezpiecznie. A może tego typu kwestie nie zaprzątały mu myśli, bo w końcu był u kresu sił? Cecil skoncentrował na tym myśli, by nie pozwolić innym refleksjom zakorzenić się pod sklepieniem czaszki. Potem uniemożliwił mu to powrót Foggy’ego, który tradycyjnie nie był powodem cecilowego rozczarowania. Miał papierosy. Nawet całą paczkę. I chociaż niebieskie L&My nie mogły się równać z czerownym marlboro, Fogarty musiał zadowolić się namiastką tytoniu, jaki oferował ulubiony rodzaj nałogu mężczyzny. Drżącą dłonią wyjął jedną cygaretkę i wsunął ją do ust. jednak nie sięgnął po zapalniczkę, która ciążyła w tylnej kieszeni spodni, bo pytanie Terence przecięło ciszę. Podejrzewał, że Rory, pozbawiony sił, pełen niemocy, balansujący na granicy przytomności, nie był zdolny do konstruowania odpowiedzi na pytania, wobec tego Cecil go wyręczył. - Tu - otworzył dolną szufladę komody w celu zaprezentowaniu jej zawartość swojemu zbawcy, gdyż spędzał w tym mieszkaniu wystarczająco dużo czasu, by zorientować się mniej więcej, gdzie Huxley przechowywał przedmioty codziennego użytku, a proch rytualnych do takowych, w mniemaniu Cecila, się zaliczał. Pierwszy buch L&Ma wziął wówczas, gdy Terence usypywał pentagram. Sam podszedł do Huxleya. Zmierzył mu najpierw ciśnienie, potem sprawdził temperaturę. Paramenty życiowe malarza były w normie. Zanim słowa rytuału opuściły gardło Terence'a, położył mu, w ramach otuchy, dłoń na ramieniu. W bladym świetle łapmy dostrzegł na jego obliczu oznaki zmęczenia. Zrezygnował ze snu, by tu być. Pewnie był po dyżurze. Błysk athame między palcami Foggy'ego nakazał Cecilowi się wycofać. Pięć świeć zapłonęło pod wpływem inkantacji. - Świetnie - na ustach Fogarty'ego pojawił się grymas imitujący uśmiech, kiedy na ułamki sekund skrzyżował spojrzenie z błękitem oczu Foggy'ego. Nie stać było go na szczerość, choć egzorcysta na nią zasługiwał. Był zmęczony, plecy miał cale sine, obolałe. Organizm tęsknił za snem. Wyrzuty sumienia odmierzały rytm, z jakim biło serce. Spojrzał na swoje dłonie, jednak nie odnotował na skórze tego czego się obawiał tam ujrzeć - kropel zaschniętej krwi. – Chyba nie jestem ci tu do niczego potrzebny. Zejdę na dół. Zaparzę kawy. I będę tam na ciebie czekał, dodał w myślach. Nie chciał plątać się pod nogami, gdy Terence usiłował postawić Huxleya na nogi. Mial jednak nadzieje, że zaaplikuje mu, w ramach regeneracji, kilkugodzinną porcję snu, dzięki czemu będą mogli przeprowadzić rozmowę w ograniczonym do ich obecności gronie, bez dodatkowego, niechcianego świadka. Cecil,z tlącym się papierosem między zębami, zszedł ostrożnie na dół. Pokonując stopnie, bał się, ze ciało w końcu, pod naporem zmęczenia, odmówi mu posłuszeństwa i runie w dół. Nastawił czajnik. Odwiedził łazienkę. Przepłukał twarz chłodną wodą, omijając konfrontacje wzrokową z własnym odbiciem w lustrze. Marzył o prysznicu. Marzył o cieple, o własnym łóżku. Tęsknił za tym, którego glos wybrzmiewał w słuchawce telefonu. Marzył o ucieczce od przytłaczających go uczuć. I był świadomy, że Terence mógł mu zafundować chwile zapomnienia. Wiedział, a mimo to nie chciał go znowu potwornie wykorzystać, ani rozdrapywać świeżych, ledwo zabliźnionych ran. Gdy tamtej nocy zamknął drzwi do jego mieszkania, przyrzekł sobie, że to koniec ich relacji opartej na fizycznym kontakcie. Rozpoczęli nowy rozdział swojej znajomości. W przeciągu dziesięciu kolejnych minut dwa kubki z czarną, parującą zawartością postawił na stole kuchennym. Zwłoki papierosa wrzucił do zlewu. Korzystając z okazji, obejmując jedno z naczyń oburącz, wszedł do pracowni Huxleya, by przyjrzeć się obrazom na sztalugach. Malarz, w chwili porwania, pracował nad trzema. Ciekawe, czy odnajdzie w sobie motywacje, by je dokończyć. Być może trauma, jaką zaznał, uniemożliwi mu ten wysiłek. Z kubkiem w dłoni Fogarty przemieścił się na piętro, by dotrzymać Foggy'emu towarzystwa i sprawdzić, na jakim etapie zmagań był. - Zasnął? - spytał ledwie szeptem, ukradkowe spojrzenie poświęcając Huxleyowi. Poddał Terence'owi kawę, by mógł zaszczepić swojemu organizmowi dawkę potrzebnej do przetrwanie całej nocy kofeiny. – Pomóż w czymś? – Zerknął na dłonie rozświetlone blaskiem magicznej energii. Im powierzyć mógł własne życie. Febritest 53/30, skuteczne Pressuromens 43/30, skuteczne |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Odprowadził Cecila spojrzeniem zauważając sztywność jego postury. Być może krew, którą zobaczył na jego ubraniu, nie należała do niego, ale nie potrafił ukryć tego, że poniósł obrażenia. Nie zamierzał zatrzymywać go, choćby pod pretekstem pomocy, której mógłby mu udzielić czy propozycji poobserwowania jak Fogarty radzi sobie z magią leczniczą. Zacisnął wargi w cienką kreskę, by przejść nad tym przynajmniej tymczasowo dalej. Huxley pod wpływem rytuału uspokoił się, wyraźnie czując jak magia obejmuje go jak miękki koc po długim, zimowym spacerze i otula do snu. Nie mógł jednak pozwolić mu na zaśnięcie tak po prostu, na twardym krześle. Domyślał się, że dla mężczyzny nie stanowiło to żadnej różnicy. Terence wciąż nie został poinformowany o tym, co zaszło, ale miał oczy i umiał wyciągać wnioski, stąd nie był zaskoczony potrzebą snu, którą mężczyzna byłby w stanie zaspokoić i w gorszym do tego miejscu. Schował athame i zbliżył się do niego, obejmując go pod ramieniem, by pomóc mu przejść na kanapę. Zebrała się na niej już warstewka kurzu, ale kiedy Forger pochylił się, żeby przynajmniej gołą dłonią spróbować zetrzeć szarość z mebla. Dla Huxleya nie było to tak ważne i po prostu usiadł, a raczej rzucił się na niego bez słowa. Pomógł rozebrać mu się ze znoszonych, zniszczonych ubrań, które również nosiły na sobie ślady krwi. Jedne świeższe, inne pochodzące sprzed paru godzin, co z łatwością rozpoznał jedynie patrząc na plamy. Nie skrzywił się, nijak zareagował też na nagość mężczyzny. Był to jego chleb powszedni, mało rzeczy na tym etapie umiało go zaskoczyć i wywołać nieoczekiwany odruch. — Dobry z ciebie chłopak, Terence — wymamrotał starszy, kiedy nakryty został kocem. Forger chciał odpowiedzieć, że do chłopaka od dawna już mu daleko, ale tylko posłał mu jeden z tych kojących uśmiechów, szepcząc „Subsidio” dwukrotnie. Chciał mieć pewność, że sen przyjdzie szybko i będzie wystarczająco głęboki, by Huxley nie rozbudzał się każdym najmniejszym szmerem wokół niego. Naciągnął jeszcze gruby materiał zanim odsunął się od niego i spojrzał na Fogarty’ego. Pokiwał tylko głową. Dla pewności wolał zacząć mówić dopiero, kiedy oddalą się od niego i usiądą gdzieś dalej. — Tak, dopilnowałem tego, żeby zasnął. Wrócę do niego jutro i zobaczę, co jeszcze powinienem dla niego zrobić. Nie byłem chyba przygotowany na to, że to przeżyje — przyznał beznamiętnie, przejmując z cecilowych dłoni kubek napełniony kawą. Objął go obiema dłońmi, gdy usiadł w kącie pracowni i z na wpół przymkniętymi powiekami rozejrzał się po mieszkaniu patrona. Nigdy dotąd nie został tutaj ugoszczony, a duże nowoczesne mieszkanie w innych okolicznościach zachęciłoby go do przejścia się wzdłuż ścian i zapoznania się ze wszystkimi płótnami. Mimo braku głębszej wiedzy na temat sztuki, która pozwalałaby mu na interpretowanie jej właściwie, to nie przeszkadzało mu przecież w czerpaniu przyjemności z pięknych prac. — Najwyraźniej Matka ma dla niego plan, skoro zadbała o jego przeżycie — stwierdził, spijając już letnią kawę z wierzchu. Znajdowali się w trudnym czasie, czasie próby dla całego kowenu i nie mogli pozwolić sobie na jego osłabienie. Rory Huxley mógł nie być najbliższą mu osobą, a jego śmierć byłaby na tyle tragedią, na ile był jego bratem w wierze, ale na tym kończył się sentyment wobec niego. Mimo to po chłodnym przeliczeniu zysków i strat związanych ze znalezieniem mężczyzny żywym, uratowanie go było im wszystkim na rękę. Pozostawało liczyć na to, że nie pisnął nawet słowa o postaciach znajdujących się na obrazie ani nie zdradził swojej lojalności wobec Lilith i ich sabatu. — Wyjaśnisz mi zatem, co miało miejsce, Cecil? — spytał go po paru minutach zadumy i ciszy nieprzerwanej w żaden sposób. Przestał wpatrywać się w ciemną otchłań jaką przypominała kawa przelewająca się w kubku, a skupił się całkowicie na młodszym chłopaku. Fogarty zasadniczo z rzadka wyglądał na wypoczętego. Zdołał przywyknąć do tego, ale po tylu dniach i tygodniach obserwowania go w różnych okolicznościach mógł orzec, kiedy następowały momenty pogorszenia. Nie sądził, żeby jego chory wygląd był zasługą wyłącznie zmęczenia, gdy nad ranem zamiast wypoczywać, pili kawę w atelier starzejącego się artysty-malarza. — I co przydarzyło się tobie? Wiesz, że mogę pomóc. To głównie na jego prośbę tutaj przyszedł. To jego stan interesował go najbardziej i jeżeli mógł coś dla niego zrobić, nie będzie się wahał. Subsidio #1: 20 (statystyka) + 34 (rzut) = 54 < 60 (niepowodzenie) Subsidio #2: 20 (statystyka) + 48 (rzut) = 68 > 60 (sukces) |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Malarz zasłużył na odrobinę snu. Zasłużył na spokój, ciszę, na chwile relaksu, w otoczeniu, które znał, w którym czuł się bezpiecznie, z dala od koszmaru - na jawie i śnie, jaki został mu zaserwowany przez oprawców. Cecil nie poświecił mu więcej uwagi. Ufał, że Terence zrobił wszystko, by postawić go nogi. Dla dobra Kowenu. - Wybacz, że przerzuciłem na ciebie część odpowiedzialności - wymamrotał pod nosem w drodze do pracowni malarza. Brakowało mu wiedzy i doświadczenia. Brakowało mu czasu, by się w nią wyposażyć. – O świcie napiszę list do Zuge. Reszta w jej rękach - i Huxley, i obraz. Nam pozostaje gorliwa modlitwa do Lilith. Lekki uśmiech zarysował się na cecilowych wargach, ale zelżał niemalże od razu, gdy w ciszy ateliery wybrzmiał głos Forgera. Usiadł nieopodal, plecy opierając o ścianę, w lewej dłoni obejmując kubek, prawa powędrowała wyżej. Zaczesał do tyłu wpadające do oczu niesforne kosmyki. Obiecał, że opowie mu wszystko, a więc musiał zacząć od samego początku. Od Vollera, od którego wszystko się zaczęło. - Voller - przemytnik, znawca sztuki. – Zniżony do szeptu głos pobrzmiewał nienaturalnie głośno w zagraconej przestrzeni. – Od dziesięciu lat wykradał obrazy, których wartość liczona jest w statkach tysięcy dolarów, ale w końcu dosięgła go ręka sprawiedliwości. Niespełna dwa miesiące temu został aresztowany, do czego przyczynił się Huxley, podobno wydawał go Czarnym szkicując jego portret pamięciowy. Pozostawiona przez Stefana pokaźna kolekcja dzieł sztuki, licząca ponad pięćdziesiąt obrazów, znalazła się na językach wszystkich grup przestępczych, bo któż nie ostrzyłby sobie zębów na taką kurę znoszącą złote jaja? - Grymas rozżalenia przeciął cecilową twarz. – Było takich wielu, ale ostatecznie padła w chciwe ręce braci Perez.To oni stali za porwaniem malarza. - Nawilżył gardło łykiem kawy, zanim kontynuował swoją historię szemranych interesów, zakorzenionych na ulicach Sonk Road, gdzie w kuluarach ciemności zabarwionych kolorem krwi toczyło się życie marginesu społecznego, nie respektującego żadnych zasad moralnych, ani tym bardziej obowiązującego, uchwalonego przez stan Maine prawa.- Nie wydaję mi się, że interesował ich obraz Huxleya. Widocznie zemsta za to, że Rory sprzedał Voller Czarnym także nie leżała w ich interesie. Chcieli położyć łapy na fortunie, którą Voller ukrył w magazynie nieczynnego sklepu, więc potrzebowali kogoś, kto potrafił odróżnić Rembranta od Caravaggio, by jak najszybciej spieniężyć kolekcje Vollera, która stała się obiektem zainteresowanie nie tylko przemytników, ale również Gwardzistów. Podejrzewam, że chcieli namówić malarza do współpracy. Ze swoją wszechstronną wiedzą o sztuce byłby dla nich niebywale cennym nabytkiem. Wzdrygnął się. O przesłuchaniach w Kazemacie krążyły niechlubne legendy. Nadużywanie przemocy było jedynie wierzchołkiem góry lodowej ich bestialskich praktyk. Voller, pod żelaznym uściskiem zębów wybrakowanej sadyzmem sprawiedliwości, mógł w każdej chwili puścić parę z ust, by uratować własną skórę. Presja dyszała Perezom w kark, a mimo to przetrzymywali Huxleya przez ponad miesiąc i nie stracili do niego cierpliwości – dlaczego? Meksykanie znani byli ze swojego burzliwego temperamentu. Być może dzień, w którym zjawił się po malarza, był dniem jego egzekucji. Podpowiadała mu to wściekłość, jaką ujrzał w spojrzeniu Kiana. Wściekłość, która mówiła, że chce zakończyć to i teraz, i żaden Ulrick nie stanie mu na drodze do osiągnięcia tego celu. Stanął. Zabił go. Czuł ciepłą posokę na rękach - jej lepką, tłustą konsystencje, chociaż skórę chronił materiał rękawiczek. Jakie tajemnice Kain zabrał go grobu? Wiedział o Kowenie? Obawy Zuge nie mogły być bezpodstawne. - Jak już wiesz, przetrzymywali Huxleya w nieczynnym supermarkecie, kilkanaście kilometrów drogi od Saint Fall. Zakradłem się do środka i uwolniłem malarza. Potem przeszliśmy do sąsiedniego budynku, który pełnił rolę magazynu, bo właśnie tam ukryli obraz Erosa. Cecil odrobinę żałował, że zastał Huxleya żywego. Może lepiej, gdyby spotkała go z rąk Pereza śmierć. Być może wtedy zabójstwo jednego z braci nie ciążyłabym na sumieniu - mógłby ją usprawiedliwić pierwotnym instynktem przetrwania, mógłby ją usprawiedliwić zemstą. Obiecał to Lilith tamtej nocy, w dniu wtajemniczenia. Być może wtedy, bez osobliwego artysty, uciekłby z budynku tak jak wszedł - niezauważony, z obrazem namalowany ręką Rory'ego pod pachą, nie licząc kroków, nie oglądając się za siebie. Być może wtedy nie miałby problemu z utrzymaniem kontaktu wzrokowego na dłużej niż kilka sekund. - Chwilę zajęło, zanim go znaleźliśmy pośród innych zakurzonych ram. - Żałował, że nie miał wystarczająco dużo czasu, by przejrzeć wszystkie obrazy. Obraz Verity'ego - obiekt jego zainteresowania - według plotek wpadł w ręce Voller. Minął się z nim, a może już dawno opuścił przestrzeń stęchłego magazynu? Cecil nie odnalazł odpowiedź na te pytanie. Pragnienie, które mu towarzyszyło, nie mogło konkurować z misją, jaką została mu powierzona. Nie chciał zawieść zaufania Matki. Na jej aprobacie zależało mu najbardziej. – W międzyczasie nakrył nas jeden z braci. Między mną a nim doszło do ostrej wymiany zadań zwieńczonej pojedynkiem. Huxley w tym czasie, pozbawiony pentaklu - a więc, co było najbardziej nieludzkie, także dostępu do źródła magii – szukał swojej zguby. Padło kilka zaklęć. Moje plecy odczuły je najboleśniej. Zdjął golf, który ciasno przylegał do zmarniałej, chudej klatki piersiowej i podwinął materiał koszulki, a temu towarzyszył stłumiony przez zęby zaciśnięcie na dolnej wardze syk. Powoli, ostrożnie, odwrócił się do Forgera plecami, by zademonstrować mu posiniaczoną, poszatkowaną zaczerwionym pręgami skórą – z otwartych ran niedawno sączyła się krew, którą przesiąkła klejąca się do ciała bawełna podkoszulka. - Perez w końcu zemdlał i myślę, że już się nigdy nie obudzi. Nie mógł. Zadławił się własną krwią. Był świadkiem, jak uleciało z niego życia. Zabiłem go, Foggy. Poderznąłem mu gardło. Odebrałem mu życie. Wysłałem na spotkanie z Naszą Matką. Modliłem się w jego intencji, aby, pomimo krzywd, jakie wyrządził Huxeyowi, zaznał, tak jak my, jej matczynej troski. I wierzę, że właśnie tak się stanie. Słowa, które nie mogły przejść przez wąski kartel gardła, nie przełamały ciszy - kłębiły się pod sklepieniem cecilowej czaszki w kołtun bezkształtnych refleksji. Nie chciał, aby Forger ujrzał w nim tego, kim był – oszusta i mordercę, zatem pokazał mu swoje plecy, chcąc odwrócić jego uwagę od drżenia palców, ekspresji wykrzywiającej jego twarzy, od prawdy odbitej na krawędzi źrenic i niemego westchnienia, które nie zdjęło ciążącego mu na ramionach balastu. Plecy miał lekko przygarbione. Głos drżał. Zacisnął dłonie mocniej na uchu kubka. Co ujrzy w spojrzeniu Terence’a, gdy ich oczy spotkają się na tej samej wysokości? Niebawem się przekona. Niebawem złudzenia pękną jak lustro pod naporem pięści. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
— Nie przepraszaj, sam się na to zgodziłem — i wiedział, że jest to brudna sprawa, która pozostawia po sobie coś gorszego niż plamy z krwi obcego człowieka na koszulce. Zaangażował się w to nie tylko dla samego Cecila, który poprosił go o pomoc, ale dla kowenu. Wzajemne wsparcie było obowiązkiem, tego z pewnością chciała od nich Lilith. Już ostatnim razem, na autostradzie dla traktorów, przekonali się do czego doprowadzają konflikty i jak wielki chaos może zapanować w grupie osób takich jak ta ich. — Z pewnością się tym zajmie. Kto wie, do czego jeszcze zdolni są ci ludzie. Czasami lepiej jest nie wiedzieć. Łatwiej zasypia się, gdy natrętne myśli boleśnie nie odbijają się pod kopułą czaszki, a wyobraźnia nie maluje na powłoce powiek wizualizacji wysłuchanych scenariuszy. W tym był zawsze mistrzem, a zwłaszcza wtedy, gdy Venoir nie wracał do domu jeszcze długo po deklarowanej wcześniej godzinie i słyszał już dźwięk oczekującego połączenia telefonicznego i głos po drugiej stronie słuchawki mówiący, że miał miejsce wypadek. Historia dotycząca tego, jak wiele kosztowało Cecila spełnianie woli Matki, była wodą na młyn dla kolejnych nieprzespanych nocy. Mógł szybko pożałować swojej ciekawości, ale gdy pytanie zapadło, a Cecil nie zbył go w żaden sposób i zachęcony zaczął opowiadać. Forger spoglądał to na twarz chłopaka, to na wnętrze własnego kubka, jakby mógł tam dostrzec coś bardziej interesującego niż kawę przypominającą w półmroku ciemną dziurę bez dna. Poruszył naczyniem, a powierzchnia napoju zafalowała równomierne. Mimo to – słuchał. Ciężko było mu pojąć skąd tak wiele grup przestępczych interesowało się Maine. Może mądre głowy zajmujące się przestępczością byłyby mu w stanie wytłumaczyć to w taki sposób, by mógł to zrozumieć, ale na ten moment pozostawiony bez odpowiedzi Terence nie umiał poukładać sobie tego nadmiaru informacji od razu. Huxley pracował z Czarną Gwardią? Przemytnik dzieł sztuki w Maine, pojmany za swoją działalność? Meksykańscy bracia zainteresowani przejęciem zbioru, również jakimś cudem akurat przebywający na północno-wschodnim wybrzeżu Stanów? Żadne z tych pytań finalnie nie padło na głos, milczał niemal całkowicie, nie przeszkadzał, pozwalał mu dalej mówić. Przysunął brzeg kubka do ust i ze zmarszczonymi brwiami zaczerpnął łyk kawy. O faktycznych przesłuchaniach w Kazamacie nie wiedział wiele. Yadriel jeżeli już dzielił się z nim informacjami dotyczącymi swoich obu zawodów, dawał mu niezbędne minimum i nic więcej. Nauczył nie ufać do końca plotkom, jakie niosły się od czarownika do czarownika. Jednak nie wątpił w bezkompromisowość przeszkolonych przez Gwardię osób zdecydowanych na pełnienie służby, którym wpojono, że znajdują się poza prawem niemagicznych i wszystko, co zrobią w imieniu rozumianej na ich sposób litery prawa, jest uzasadnione działaniem na rzecz czarowników. Władza zawsze rodziła nadużycia ze strony ludzi niegotowych na odpowiedzialność jaką było wymierzanie sprawiedliwości. Dzisiaj sprawowanie jej nie okazało się zadaniem ani policjanta, ani sędziego. — Nie stracił sam przytomności — nie zadał pytania. Powiedział to bardziej bezbarwnym głosem niż sądził, że zdoła z siebie wydusić. Człowiek, z którym zmierzył się dzisiaj zginął i Cecil mu w tym pomógł. Nie obudzi się, bo ktoś mu w tym pomógł – nie brzmiało tak ciężko jak “Zabiłeś go, Cecil. Po prostu przyznaj to”. Spojrzawszy na to, jak wyglądały plecy chłopaka, odłożył kubek, wstał i pokonał w dwóch krokach odległość między nimi. — Sanaossa Magnus — szepnął, stając przy Cecilu i przytrzymując dłoń między jego łopatkami. Efekt przyszedł z najbliższymi minutami. Wyglądało jakby fala powoli przepłynęła przez plecy Fogarty’ego, lecząc rany i sprawiając, że fioletowy siniec zmienił swoją barwę na zieleń, a w niektórych miejscach na żółć zwiastującą niedługie całkowite wchłonięnie się urazu. Przyjrzał się im uważniej nim oddalił się od niego i zajął swoje wcześniejsze miejsce. — Lepiej? — upewnił się. — Nie ciągną już tak mocno? Możesz poruszyć barkami bez problemu? Prawie jakby nic się nie wydarzyło. Prawie jakby nie miało to żadnego znaczenia. Powinien wiedzieć już od dawna, domyślić się, nawet jeśli nigdy nie otrzymał sygnału wprost. Nie chciał patrzeć na Cecila przez pryzmat jego nazwiska; nie zdarzyło mu się to od czasu, gdy zobaczył, że ten nie zamierzał wykorzystać ich relacji do szantażowania go czy zniszczenia jego życia. Co jeśli załatwianie spraw nieczystych zwyczajnie leżało w ich genetyce, nie bojąc się ubrudzenia sobie dłoni? Sanaossa Magnus: 20 (statystyka) + 69 (rzut) = 89 > 65 (sukces) |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Z zasypianiem było różnie, ale ciężar obcych tajemnic mógł przytłoczyć; mógł zwalić z nóg; mógł odebrać życie. Forger milczał, Fogarty mówił; mówił i mówił, usta mu się nie zamykały, choć nie miałby nic przeciwko, gdyby mężczyzna, w nagłym przypływie litości, zamknął je tak skutecznie, jak tylko on potrafił. Mówił, choć z trudem; choć łamał mu się głos, choć drżały mu dłonie, choć chciał przestać, ale w tym wypadku milczenie było gorsze od słów, więc nie mógł pozwolić, by zapadło. Nie słuchaj, jak nie chcesz, chciał powiedzieć, chciał obronić jego sumienie, uchronić go przed wiedzą, która powinna zostać tam, gdzie jej miejsce - w ciszy. Zabiłem go z zimną krwią. Poderżnąłem mu gardło, bo stanął mi na drodze. To chcesz usłyszeć? Prawda cię uszczęśliwi? - Nie - zgodził się z nim, tym razem nie błądząc spojrzeniem w bliżej nieokreślonej przestrzeni; tym razem wbił wzrok w rysy jego twarz; w błękit jego oczu. - Odprowadziłem go na tamten świat. Matka przywita go u bram Piekła. Prawda go nie wyzwoliła. Poczuł nieprzyjemnym uścisk w żołądku. Poczuł ból w skroni i policzki palące się ogniem wstydu. Co teraz? Powiesz, jak bardzo się mną brzydzisz? W umyśle Cecila Foggy nie skrzywiłby nikogo, niezależenie od tego, jak bardzo zalazłby mu za skórę. W umyśle Cecila pojawiły się te wszystkie bezsenne noce, które spędził w jego towarzystwie; w żarze pożądania rozpalonym w obu ciałach. Za ciebie też mógłbym zabić. I umrzeć. Okrutna prawda zaplątana między jedną a drugą myślom. Kochał go na swój sposób. Miłością kruchą, bezmyślnością, beznadziejną. Taką, która wypalała pustkę w sercu. Nie wiedział, czego się spodziewać, kiedy Terry, na widok jego pleców wstał. Nawet nie drgnął, nie powiedział nic. Siedział, jak przedtem, tym razem spojrzenie utkwione miał w punkt przed siebie, w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą siedział Terence'a. Czemu nie mógł go wyrzucić ze swojego życia? Czemu nie mógł do nienawidzić? Pozwolił natomiast, by jego sylwetka górowała nad nim, jak ręka kata. Spodziewał się wszystko. Wyobrażał sobie, jak biczuje go słowem, spojrzeniem, magiom. To dużo lepsze od milczenia, dużo lepsze od- Dobroci, którą mu niespodziewanie okazał. Dobrocią tą był podmuch magicznej energii na plecach, chwila ukojenia, moment, kiedy ból zastąpił innym, bardziej przytłaczającym, niefizycznym bardziej nieludzkim. Serce biło, jakby chciało uciec spod żeber i dostać się do gardła. Udusiłby się wówczas własną krwią jak Perez? Zacisnął zęby na dolnej wardze. - Lepiej - w ramach dowodu poruszył barkami - najpierw jednym, potem drugi. Już mi lepiej, mruknął w przestrzeni własnych myśli, by nakarmić się fałszywą otuchą. Prawie, jakby nic sie nie wydarzyło. Prawie, jakby czyjaś śmierć nie miała żadnego znaczenia. Prawie, bo napięcie wisiało w powietrzu. Czuł go w drżeniu własnego ciała i w tembrze jego głosu. To ja, Foggy, właśnie taki jestem. Ręce zbrukane krwią. Sumiennie nagryzione zgnilizną zepsucie. To ja. Ten sam, który zerkał do twojej sypialni raz w tygodniu. Wypuściłbyś mnie do swojego życia, gdybyś wiedział? Nie, on wiedział, przeczuwał, podświadomie, podskórnie. Tamtej nocy, kiedy Cecil wyłonił się z mroku i zapytał o ogień, też mial w oczach strach, na ubraniu krople czyjeś krwi, choć było ich mniej, zdecydowanie mniej, choć nikogo wtedy nie zabił, a jedynie uczestniczył w tym procederze. Terence, w tamtej chwili, w chłodzie, których ich otaczał, spoglądał na niego, jakby znał wszystkie jego sekrety. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator