Witaj,
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t606-audrey-verity-nee-hudson#3413
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t803-audrey-verity#5767
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t804-poczta-audrey#5768
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1125-rachunek-bankowy-verity-audrey#10689
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t606-audrey-verity-nee-hudson#3413
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t803-audrey-verity#5767
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t804-poczta-audrey#5768
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1125-rachunek-bankowy-verity-audrey#10689

Audrey Verity, née Hudson

fc. Rebecca Ferguson





 
nazwisko matki DEVALL
data urodzenia 18.01.1955 r.
miejsce zamieszkania north hoatlilp
zawód żona; filantropka
status majątkowy bogaty
stan cywilny mężatka
wzrost 172 cm
waga 62 kg
kolor oczu niebieski
kolor włosów ciemny blond
odmienność -
umiejętność -
stan zdrowia brzemienna (od lutego '85)
znaki szczególne znamię w kształcie symbolu karo na lewym ramieniu; długie włosy; ostre rysy twarzy; duże oczy;

magia natury: 0 (I)
magia iluzji: 0 (I)
magia powstania: 16 (II)
magia odpychania: 0 (I)
magia anatomiczna: 0 (I)
magia wariacyjna: 1 (I)
siła woli: 5 (II)
zatrucie magiczne: 2

sprawność: 9
jeździectwo (konie): II (6)
gibkość: I (1)
szybkość: I (1)
taniec towarzyski: I (1)
charyzma: 13
kłamstwo II (6)
perswazja: I (1)
savoir-vivre: II (6)
wiedza: 15
ekonomia i zarządzanie: II (6)
historia: II (6)
sztuka: I (1)
literatura: I (1)
astronomia: I (1)
talenty: 12
alchemia: II (6)
percepcja: II (6)
reszta: 6 PSo



rozpoznawalność II (społeczniak)
elementary school Sunset w Starym Mieście
high school Frozen Lake High
edukacja wyższa Yale University, historia (BA)
moje największe marzenie to władza; wpływy; syn
najbardziej boję się upokorzenia; słabości; utraty zmysłów
w wolnym czasie lubię jeździć konno; zdobywać przysługi; męża
znak zodiaku koziorożec


Sekrety rosły stopniowo jak bluszcze otaczające stare dwory. Zdawać by się mogło, że rodziny takie jak jej miały ich najwięcej — tak wiele przecież mieli budynków w posiadaniu, każdy z nich obrośnięty trującym bluszczem, aż wszyscy domownicy dusili się w jego oparach. Mogli otworzyć okno, ale wtedy cały świat by się dowiedział. Świat nie mógł zobaczyć ich skrzywionych twarzy, więc pewnego dnia ktoś okiennice zbił gwoździami i zaciągnął ciężkie, zakurzone zasłony, które sekretów strzegły od setek lat, więc mogą i kolejne setki stać na ich straży.


I. You can’t let your womanly emotions consume you


Najważniejsza rzecz, jaką wiedziała o swojej matce, to jej piękno. Zdawać by się mogło, że było to jedyne, co inni dostrzegali, gdy na nią patrzyli. Cassandra Devall była definiowana przez nie bardzo długo; do czasu, gdy oszpecono ją bezpowrotnie nie tylko na zewnątrz, ale przede wszystkim w środku. Audrey najbardziej pamięta nieobecne spojrzenia swojej matki. To, jak snuła się nocami po korytarzach, jak zmora szukająca jakiegoś punktu zaczepienia w świecie żywych. Jej apatię w stosunku do świata — do męża, do córki, do samej siebie. Jeszcze zanim umarła, funkcjonowała, jakby jej tam nie było.

Bo Cassandra umarła wiele razy, na wiele różnych sposobów, nim zakopano ją w ziemi.

Jeśli śmierć można rozumieć jako zatracenie części siebie, to na przestrzeni swojego krótkiego, aczkolwiek tragicznego życia, Cassandra umarła pięć razy. Pierwszy raz, gdy postawiono ją przed ołtarzem; bez pytania czy otuchy i chociaż nauczyła się kochać swojego męża, a on nauczył się kochać ją, to wymagało to bezwzględnego porzucenia tego, kim była wcześniej, by mogła stać się ideałem, którego pożądano.

Drugi raz umierała bardzo długo; dziewięć miesięcy, jeśli należy być dokładnym. Kawałek po kawałku rosnący brzuch zabierał jej coś z siebie, aż wreszcie urodziła córkę, która ukradła jej oczy, ukradła jej kości policzkowe oraz ukradła jej męża. Audrey była dzieckiem tak idealnym, że musiała być bardzo ciężka do kochania dla kogoś, kto z idealnością sobie nie mógł poradzić. Theodore kochał ją jednak z łatwością, jaka przychodzi jedynie ojcom do ich córek. Rozpieszczał ją i karał jednocześnie, na przestrzeni lat zasadzając w niej, niczym drobne ziarenka, wiele lekcji, aby potem patrzeć, jak zakwitają.

Trzecia śmierć była nagła i niespodziewana. Kolejna ciąża przyszła dopiero lata później — nie z braku prób, co bardziej braku współpracy — czteroletnia Audrey pamięta z tego okresu tylko tyle, że nie mogła się doczekać brata. Już wtedy wiedziała, że brat nie będzie dla niej żadną konkurencją, w końcu kobiety i mężczyźni mieli inne role do spełnienia w życiu. Brat jednak nie nadszedł, zamiast tego smutek ogarnął dom Hudsonów, okna zostały szczelnie zasłonięte, a jej matka nie pokazywała się światu przez kolejne miesiące. Chandra, która ją ogarnęła, bardzo szybko przestała być akceptowalna przez męża. Theodore był człowiekiem wyrozumiałym, ale produktem swojej płci i czasów, gdy problemy połykało się z goryczą w gardle, a następnie udawało, że przenigdy nie miały miejsca.

Tym oto sposobem Audrey straciła brata, o którym nikt nie mówił i który nigdy nie istniał, i straciła matkę, która nie potrafiła poradzić sobie z myślami osaczającymi jej kruchy umysł.

— Dajesz swoim kobiecym emocjom przejąć nad sobą kontrolę — ostrzegał Theodore, a gdy jego słowa przestały przynosić skutek, zdecydował się na krok z perspektywy czasu ekstremalny, wtedy jednak wykonywany boleśnie powszechnie.

Czwarta śmierć nastąpiła, gdy przecięto połączenia kory przedczołowej z innymi strukturami mózgowia Cassandry, sprawiając, że nie zostało w niej nic z kobiecych emocji, które wcześniej nią targały. Nie zostało właściwie nic, oprócz pustego spojrzenia i żywego trupa, który spacerował zamknięty w posiadłości Hudsonów.

Cassandra Devall zginęła w dniu swojego ślubu, a Cassandry Hudson nie zobaczył już nikt do dnia, gdy chowano ją w rozkopanej mogile.

II. You don’t want to end up like your mother now, do you?


Wiosna przyszła zaskakująco wcześnie. Trawa pokryta była jeszcze resztkami śniegu, gdy pierwsze pączki pojawiły się na drzewach. Wyciągnęła drobną rączkę, aby w swojej dziecięcej ciekawości zerwać zieloną roślinkę i gniotąc ją w paluszkach, zobaczyć, co ma w środku. Silna ręka ojca powstrzymała ją w ostatnim momencie. Spojrzał na nią, z gniewem, na który stać jedynie mężczyzn, i kategorycznie zabronił dalszej eksploracji. Chciał ten moment wykorzystać, aby córkę czegoś nauczyć — posłuszeństwa.

— Jeśli zerwiesz go teraz — powiedział, przytrzymując jeszcze chwilę jej nadgarstek. Rękę miał tak dużą, że trzymał właściwie całe jej przedramię. — to nigdy nie zakwitnie. Będzie bezwartościowy i straci cały swój potencjał. Rozumiesz, co mam na myśli, Audrey?

Pokiwała głową, rozumiejąc, że zrozumienie jest od niej oczekiwane, jednak przekaz umknął jej gdzieś między palcami. Miała 6 lat i chciała po prostu zerwać pączka z drzewa. Wtem jednak coś się w niej obudziło; nieme pragnienie, dziwne drżenie dłoni, aż ojciec zaczął porastać podobnymi pąkami, co rosły na krzaku obok. Aż wreszcie zakwitły, a Audrey się zaśmiała, pewna, że była to sprawka jej ojca. Ten jednak wyglądał na równie zaskoczonego, co zirytowanego.

Nad magią, Audrey, tak jak nad emocjami, należy panować.

W kolejnych latach metafory stawały się coraz mniej wyszukane i coraz dosadniejsze, aż wreszcie wyklarowały się w pełen, dość jasny obraz. Wszystko w życiu sprowadza się do wartości — każdy przedmiot i każda osoba, jakąś ma. Tak jak firmę można rozbudować, tak i swoją wartość można podnosić, ale i obniżać. Nauczono ją, że jako kobieta, jeśli zagra dobre karty, może wzbić się wysoko, ale jedynie w pewnych ramach społecznie akceptowalnych. Może upaść też bardzo nisko, jeśli odda to, co najbardziej wartościowe, pierwszemu (nie)lepszemu. Więc nie oddawała — gdy jej koleżanki chichotały w szkole na widok chłopców z roczników wyżej, ona uśmiechała się z politowaniem i obserwowała. Zauważyła, jak wiele można było się dowiedzieć, jeśli przypatrywało się komuś, kto mylnie sądził, że jest niewidoczny. Jak dużo można było usłyszeć, jeśli się milczało. Ludzie mieli okropną tendencję do podkopywania pod sobą dołków, a cisza motywowała ich, aby mówili coraz więcej. Cisza bywała jej przyjacielem znacznie częściej, niż piękne słowa, choć i po nie sięgała. Słowa, jak się szybko okazało, nie musiały być prawdziwe, a gesty mogły być wyuczone. Wszystko opierało się na grze — grze, w której z racji swojego urodzenia dostała więcej kart, jednak mniej, niż jej męskie odpowiedniki.

Jak w każdej grze, tak i w życiu panowały zasady. Nie można było wygrać, bez ich znajomości, stąd ogromną wagę przykładała do tego, jak nagiąć je pod swoje potrzeby. Otwartym buntem nie dojdzie się do celu — rewolucja zjada swoich dzieci, jednak drabina sama w sobie daje jej wiele szczebli. Słowem znacznie cześciej operowała niż magią; kłamstwo zjadała na śniadanie, popijając sokiem wyciśniętym z manipulacji i oszustwa, aby odłożyć złote sztućce nierówności społecznych na swoją korzyść.

Moim małym okiem...

Gra, w którą najczęściej grała z ojcem. Siadywali w Country Clubie, Theodore miał swój ulubiony stolik zaraz przy balustradzie, tak, aby widok mieć na niemal cały budynek. Pytał ją, co widzi. Z początku odpowiadała, że po prostu ludzi, jednak z czasem nauczył ją, aby patrzyła trochę mocniej. Co robią? Gdzie to robią? Z kim to robią? Jak myślisz, czemu robią to, a nie coś innego? Elegancko ubrana kobieta w średnim wieku, która wychodzi z pomieszczenia pracowniczego, a minutę później (z drobnym zegarkiem w Audrey ręku) w ślad za nią młody instruktor tenisa — jak myślisz, dlaczego?

III. How did such a sweet face end up with such a smart mouth?


Była taka, jak oczekiwano — grzeczna, miła, sympatyczna. Całkowicie poza podejrzeniami nauczycieli — w końcu nikt nie spodziewał się okrucieństwa czy nikczemności po dziewczynce, która z twarzy bardziej przypominała anioła. Nikt nawet nie pomyślał, że to z jej ręki odpowiedzi do testów znalazły się w szafce kolegi z rocznika; był to zupełny przypadek, że jego zawieszenie poskutkowało tym, że wyreżyserowanie szkolnego przedstawienia wpadło w jej ręce. Nawet specjalnie jej na tej roli nie zależało, jednak urażona duma, gdy wybrany był ktoś inny, przejęła nad nią górę. W szkole była lubiana, pozornie pilna i uczynna, szybko rozumiejąc, że prawdziwą walutą jej świata są przysługi. Amelia Harrington była jej winna jedną, gdy Audrey przekonała koleżanki, by na nowo pozwoliły jej usiąść z nimi przy stole (po tym, jak wcześniej sama potajemnie sprawiła, że została z niego wyproszona). Spieniężyła ją dopiero lata później; zawsze była cierpliwym człowiekiem. Ta sama hierarchia panowała w szkółce kościelnej, magiczni od niemagicznych różnili się mniej, niż być może, niektórzy chcieliby wierzyć. Nauka magii, chociaż fascynująca, niespecjalnie spędzała jej sen z powiek, a kościelna szkółka była tylko kolejnym miejscem do obserwacji zachowań rówieśników. Niektórzy zdawali się być zupełnie inni, gdy dookoła nie było żadnych niemagicznych — nie Audrey, ona wszystkich traktowała tak samo. Tak samo przedmiotowo.

Drugą rzeczą, która napędzała tę maszynerię, były sekrety. Każdy jakieś miał, każdy przenikał ich zapachem, jednak nie każdy potrafił je ukrywać. Niektórzy bywali tak przejrzyści, jak szklanki wody. Nudni również, przewidywalni — potrzebni, ale bez smaku. Łatwi do rozgryzienia; wystarczyło, tylko aby stracili czujność; aby cisza zdała się zbyt milcząca; aby pomyśleli, że nikt ich nie obserwuje.

On taki nie był. On był ciężki w smaku, osiadł jej na języku od kiedy pierwszy raz ją pocałował. Smakował koniakiem; jak winorośl z nutą pieprzu, która tańczyła na języku. Jak pragnienie, które dopiero wtedy się w niej budziło. Jak pierwszy łyk alkoholu, którego wtedy zaznała. Potem skończył szkołę, wyjeżdżając do dużego miasta, które nigdy nie śpi. Poczekam, stwierdziła cierpliwie.

Zawsze była człowiekiem cierpliwym.

Nie szukała pocieszenia w niczyich ramionach, hobbistycznie wręcz zajmując się rozpracowywaniem szkolnej hierarchii. Nigdy na samym przodzie — bycie twarzą czegoś bywało niebezpieczne, o wiele wygodniej sterowało się zza kulis. Ktoś startował w wyborach na przewodniczącego szkoły — jednak życie pod jego przewodnictwem było nie do pomyślenia, przyszedł więc czas na skolekcjonowanie długów. Szkolna polityka była prosta; nastolatkowie łatwi do przejrzenia, kierowani hormonami, lepkimi sekretami szeptanymi w damskich toaletach. Miał on dziewczynę, która wyjątkowo lubiła się przechwalać. Tak już bywa, gdy umawia się z kimś spoza Kręgu — oni powiedzą i zrobią wszystko, byle dostać uwagę tych nad nimi.

Wycofał się. Nie miał czasu na przewodzenie szkołą; musiał pilnie uczyć się do egzaminów SAT. Tak przynajmniej twierdził.

— Wszystko jest inwestycją, Audrey — mówił jej ojciec, zaciągając się ciężkim dymem cygara. — Ty, twoja edukacja, przyjaźnie, które zawierasz. Inwestuj mądrze.

Całe życie inwestowała. Każde słowo ojca spijała jak lekcje. Każdy sekret chowała jak kartę przetargową. Każdą lekcję magii, choć żmudną niekiedy, chowała głęboko do kieszeni. Każdą emocję chowała pod warstwą jedwabnych koszul, koronkowej bielizny, bawełnianych pończoch. Kobiece emocje to przeszkoda; zguba. Myślała o tym intensywnie podczas chrztu, szukając w tłumie dumnego spojrzenia ojca.

Ku chwale Lucyfera, mógłby ktoś złudnie powiedzieć.

Nie.

Ku chwale Hudsonów.

IV. Let’s head home. There’s only ghosts here in the winter


Niegdyś o Audrey można było powiedzieć, że interesowała się trzema rzeczami; jazdą konną, historią i alchemią. Jazda ją uspokajała, lubiła rytmiczne uderzenia siodła, kopyta stukające o podłoże i otwarte przestrzenie, istniejące jakby tylko dla niej. Uczyła się jazdy konnej, odkąd tylko pamiętała; długie godziny w stajni były wyraźniej zarysowane w jej pamięci niż jej matka. Kiedyś jeździła niemal codziennie, stadninę w Country Clubie jej rodziny odwiedzając niemal z religijną częstotliwością, której zdecydowanie nie przeznaczała na faktyczne praktyki kościelne. Przerwy w systematycznych jazdach miała jedynie, gdy zachodziła w ciążę. W młodszych latach brała udział w zawodach, skoki stały się szybko jej ulubioną kategorią, wymagającą odpowiedniej kontroli nad koniem i dyscypliny całego ciała.

Historia pochodziła od jej ojca. Theodore z wykształcenia był historykiem i ekonomistą, większość swojego życia poświęcając jednak na wszelakie inwestycje. Opowiadał jej czasami o kartach kruchym tuszem zapisanych w historii. Dbał o to, aby znała przynajmniej historię każdej rodziny, z jaką przyszło im obcować.

— Przyszłość to szyfr — mawiał, gdy wybierali się na wspólne przejażdżki. — Klucz do jej rozkodowania znajdziesz zawsze w przeszłości. Tylko głupcy nie patrzą w tył.  

Alchemię dostała po niej; wraz z zielonymi oczami i urodą kobiet z posągów. Po chrzcie ojciec dał jej klucz do pracowni Cassandry. Niewyjaśniony smutek ogarnął ją, gdy dotknęła zakurzonej buteleczki; jeszcze większy, gdy otworzyła jej notatnik, odkrywając drobne zapiski własnych przemyśleń na temat odpowiednich proporcji. Tamtego dnia spędziła tam wiele godzin, na miękkiej kanapie, potem na parapecie wielkiego okna na podwórze, aż wreszcie lekturę skończyła przy mosiężnym stole. Między eliksirami znalazła sekrety — znalazła części jej matki, o któych myślała, że dawno już przepadły. Przy każdej miksturze czuła ją obok siebie; niemal, jakby dotykała jej ramienia. Jakby tracąc zmysły, zostawiła ich trochę w skórzanej oprawie.

Magia powstania z początku była jedynie narzędziem do bycia bliżej z matką — była to dyscyplina magii, która już w szkółce zainteresowała ją najmocniej, jednak dopiero po jej skończeniu zaczęła odkrywać, że nie jedynie do samych eliksirów mogłaby się jej przydać. Zafascynowana magią rytualną, odkopała stare podręczniki z czasów szkolnych, nie tylko swoich, ale również jej matki. Z ojcem rzadko rozmawiali o czarach, Theodore tym bardziej nie był specjalnie zainteresowany magią powstania, więc za każdym razem, gdy jej używała, czuła jakby rozmawiała z matką.

Magia była też ochroną; rytuały pozwalały na trzymanie intruzów z daleka. Zamykanie sekretów szczelniej, niż tylko okiennicami, tak, aby zapewnić jej rodzinie należyte bezpieczeństwo. Zabezpieczała więc pokoje rytuałem zatkanego ucha, bo słowa bywały bardziej niebezpieczne niż magia, więc należało jej używać, by chronić je przed nieodpowiednimi rękami.

Z czasem jednak do tej krótkiej listy, dopisać mogła jeszcze jedną rzecz. Jego. Nie myślała wcale o nim, gdy kończyła szkołę. Tym bardziej, gdy wybierała uczelnię — Yale, gdzie studiował jej ojciec. Jednak tam był; dalej tak samo ciężki do przejrzenia, jak lata temu. Jeszcze mocniej intrygujący. Zechciała go w momencie, gdy powiedziała mu, że najpierw musi się z nią ożenić. Pragnienie rozlało się na podłodze lepiej od alkoholu i rosło z każdym dniem, gdy przyjeżdżał odwiedzać ją na Kampusie. Już wtedy była kupiona; widziała wyraz twarzy jej ojca — sprzedana. Benjamin Verity dostał ją za kilka słodkich obietnic, dobre nazwisko i mocny uścisk ręki teścia. Audrey Hudson oddała się za powściągliwość, ostry język i siłę, którą emanował.

Niczym nie gardziła równie mocno, co słabymi jednostkami. Ben nigdy taki nie był. Nie był słaby, gdy wyznała mu o irytującej musze, która kręciła się za nią na uniwersyteckich imprezach; która śmiała jej dotknąć i która niemal posunęła się o krok za daleko. Nie był słaby, gdy niedługo po tym mucha zaginęła, aby wreszcie wypłynąć na brzeg rzeki.

Nie pytała go nigdy o to; nie musiała wiedzieć, jak zdeptał muchę.

Nie był słaby, gdy wreszcie w noc poślubną, dostał to, co przed laty mu obiecała. Słaby stał się dopiero lata później. Małżeństwo było dokładnie tym, czego oczekiwała — czego nauczono ją oczekiwać przez lata obcowania w Kręgu. Kochała swojego męża, ale jasny był dla niej podział ról. To w jego rodzinie się znajdowali, to w jego domu mieszkali, to jego nazwisko i jego oczy dostała ich pierworodna córka. Straciła cząstkę swojej tożsamości, ale zyskała coś nowego — swego rodzaju awans, można by powiedzieć. Pani Verity mogła przejść przez znacznie więcej drzwi, niż Panna Hudson. Kolejne otworzyły się wraz z pierwszym dzieckiem.

W ich społeczeństwie musiała jednak być przede wszystkim żoną, matką, dopiero na samym końcu kobietą. Organizowała więc przyjęcia — charytatywne, oczywiście — pokaźne fundusze przekazywać później na Kościół. Przydały się liczne lekcje ojca na temat pieniędzy; lektury ksiąg z jego biblioteki czy zwyczajnie własne doświadczenie. Publicznie tworzyła sobie opinię filantropki, kogoś, kto z dobroci serca dba o tych biedniejszych. Mało kto mógłby powiedzieć o Audrey, że jest okrutna, dwulicowa, podstepna. Niekoniecznie dlatego, że nie było to prawdą.

Zamiast płakać nad swoim losem, jak niektóre kobiety wybierały, ona patrzyła na to, jak na udaną inwestycję.

Pożałowała jej tylko raz.

Im dłużej go znała, tym więcej dostrzegała. Oboje poznawali się nawzajem, stopniowo odkrywając kolejne fasady, częściej gorsze niż lepsze. Kokaina uderzyła ją jednak jak fala gorąca w upalny dzień. Była wściekła, rzadko bywała wściekła, tym bardziej na niego. Również na siebie, że nie potrafiła tego dostrzec wcześniej. Na kobiety chciała przymknąć oko; nie komentowała zapachu obcych perfum, czy resztki szminki na jego białym kołnierzyku. Jednak kokaina stała się bardzo problematyczną kochanką. Kochanką, która przyniosła krzyki i kłótnie do ich domu. Kochanką, która wywołała na drobnej twarzyczce Constance głośny płacz. Kochanką, za którą Ben dostał od Barnaby w twarz.

Kochanką, która sprawiła, że stał się słaby, a Audrey nikim tak nie gardziła, jak słabymi jednostkami.

V. I promise, one day this will all be a pleasant memory


Pokochała swojego męża jeszcze mocniej, gdy całą swoją siłą przyciskał ją do ściany. Gdy rzuciła w jego stronę oskarżenia o słabość, udowodnił jej, że to jedynie chwilowe. To nie w obietnicę porzucenia kochanki uwierzyła, a w ostre, mocne gesty i czyny, które przyszły potem. Od tamtego dnia, to w ich rodzinie się znajdowali, to w ich domu mieszkali, to ich nazwisko i jej oczy dostała ich druga córka. Małżeństwo przestało przypominać każde inne, stało się prawdziwą współpracą, prawdziwą miłością, gdy wreszcie wszelkie fasady opadły i okazało się, że oboje pragną tego samego; że w jakiś pokręcony sposób, są dokładnie tacy sami.

Rodzinne popołudnia w ogrodzie — śmiech Georgie, gdy Ben trzymał ją na kolanach, a ona swoimi pulchnymi paluszkami dotykała jego zarostu. Audrey siedząca na kocu z Constance, której drobna rączka sięgała po zielonego pączka krzewu.

— Jeśli zerwiesz go teraz — powiedziała łagodnie, cytując słowa sprzed laty zasłyszane od ojca. — to nigdy nie zakwitnie. Będzie bezwartościowy i straci cały swój potencjał.

Wystawne przyjęcia, gdy z kryształów wylewał się szampan, a w ścianach zamykał gwar ich społeczeństwa. Audrey uśmiecha się u boku męża, uprzejmie wita się z gośćmi, co niektórym pozwalając pocałować się w rękę, okazując tym samym sympatię i bliskość. Przy innych jedyne, co oferuje, to skinienie głową. Wie, jacy są. Widzi, jak palcem wskazują kelnerce, aby pochyliła się niżej, próbując wykorzystać okazję, by szepnąć jej coś na ucho. Widzi, kto nim minie godzina, wypije swojego czwartego drinka. Widzi, czyj krawat jest inaczej zawiązany, niż gdy przyszedł. Widzi, która kobieta nie pije w ogóle, subtelnie co jakiś czas kładąc rękę na brzuchu.

Audrey Verity dostrzega bardzo dużo, potrafi rozpoznać pęknięcia w porcelanie, nim poda ją swoim gościom do stołu. Perfekcja jest tak szczelnie zamkniętym naczyniem, że łatwo dostrzec, gdy ktoś je otworzy. Na tym się skupia — to jej mąż omamia zmysły opowieściami, piękne słowa wyciąga niczym z powietrza, a ona patrzy. Kto się skrzywi, gdy wspomni o niemagicznych w jednej z historii. Kto odwróci wzrok, gdy na stół zostanie wyłożony temat cudzołóstwa (i jakież ono jest karygodne). Potem dzielą się wnioskami, jakby to była gra.

Moim małym okiem...

Kolejna radość przyszła szybko. Życie układało się w idealnie dopasowane do siebie kawałki puzzli — syn rósł w jej łonie, jedyna rzecz, jakiej jeszcze mu nie dała; jakiej jej brakowało do bycia idealną żoną, idealną matką. Nic dziwnego, że trochę się pospieszyli z dobrymi nowinami — nawet nie przyszło jej do głowy, że może być za wcześnie, gdy wychodził tego wieczora z uśmiechem na ustach. Aby się pochwalić; aby świętować niewątpliwe narodziny Benjamina III.

Chwilę przed myślała o tym, że chciałaby, aby miał jego oczy. Aby był do niego tak podobny, jak to tylko możliwe — by mógł mieć syna na swoje podobieństwo, aby na kartach historii zapisał się, jako człowiek wielki, którego dziedzictwo niesione będzie dalej. Potem był jedynie krzyk, gdy jej uda pokryły się szkarłatem. Paniczny, dogłębny lęk zakodowany w jej umyśle i blada twarz Bena, gdy znalazł ją na marmurowych kafelkach. Potem równie blada twarz w szpitalu, gdy przekazywał jej, co się stało.  

Dom wydawał się chłodniejszy, gdy do niego wróciła. Wiele godzin spędzała w swojej pracowni — niemal wiernej kopii tej jej matki w rodzinnej posiadłości — drobne pismo Cassandry kpiąco zerkało na nią z pożółkniętych kartek notatnika. Było ostrzeżeniem i obietnicą, że emocje przyjdą również po nią; że podobnie jak Theodore, Benjamin również był produktem swoich czasów.

Audrey Verity umrze wiele razy, na wiele różnych sposobów, nim zakopią ją w ziemii.

Audrey Verity
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Witaj w piekle!

W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda na Die Ac Nocte! Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po forum. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz , a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.

Sprawdzający: Frank Marwood
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Rozliczenie


Ekwipunek




Aktualizacje


24.04.23 Zakupy początkowe (+100 PD)
25.04.23 Osiągnięcie: Pierwszy krok, Co do słowa (+160 PD)
10.05.23 Surowce: styczeń- luty
10.05.23 Świeczki urodzinowe
22.05.23 Zakupy (-60 PD)
10.08.23 Kalendarz (styczeń-luty) (+40 PD, +2 PSo)
21.10.23 surowce: marzec - kwiecień
04.11.23 Zakupy (-20 PD)
21.11.23 Wydarzenie: Halloweenowy konkurs fanartowy (+10 PD)
28.01.24 Aktualizacja rozpoznawalności (+1PSo)
3.02.24 Urodziny forum
03.02.24 Aktualizacja postaci (+1 PSo; astronomia 0->I)
03.02.24 Zakupy (-190PD)
01.03.24 Wydarzenie: Pomożecie? Pomożemy! (+35 PD)
21.04.24 Kalendarz (marzec-kwiecień) (+40PD, +2PSo)
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej