CUKIERNIA „DRZEMIĄCE LICZI” Nietrudno zgadnąć, co dokładnie ukrywa się za nazwą jednej z najstarszych cukierni w magicznej dzielnicy miasta — już w jej witrynie dumnie pyszni się popisowy wypiek, który widnieje na barwnym szyldzie nad drzwiami. W Drzemiącym Liczi każdy czarownik może zaopatrzyć się w ciasta, ciasteczka, mniej lub bardziej okolicznościowe torty oraz rogaliki różnych smaków, kolorów i posypek. Cukiernia jest hojnym pracodawcą dla licealistów, którzy w wakacje chcą uczciwie zarobić; w jej wnętrzu znajduje się kilka okrągłych stolików, rozlokowanych na tyle daleko od siebie, żeby zapewnić gościom namiastkę prywatności. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Misty Presswood
ANATOMICZNA : 3
NATURY : 3
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 7
TALENTY : 19
10 lutego 1985 Materiałowa torba wypchana zeszytami, jabłkami, termosem z herbatą (i chyba też leży w niej ten stary, zniszczonymi walkman) obija mi się o udo nieprzyjemnie; wyobrażam sobie wielkiego, fioletowo-żółtego siniaka na biodrze, bo rzeczywiście ból zaczyna promieniować. Promieniuje, albo sama już wariuję – od wysiłku, przyspieszonego oddechu i kolejnego ach! kiedy na oświetlonej sztuczną jarzeniówką wystawie dostrzegamy karnawałowe kreacje. Suknie i sukienki, wyzywające i te, które ekspedientki nazywają klasycznymi; chyba bardziej podobają mi się te, w których wyobraziłabym sobie Madoninę (bo chyba tak nazywała się pani, której głos słyszałyśmy w radiu w autobusie do miasta). Te kolorowe i błyszczące, jak zestaw czerwieni i błękitu, który mijamy w następnym butiku. – Ja zamawiam tą! – wzdycham, pokazując na krwiście lejące się w dół manekina materiały. Na dekolcie połyskują cekiny – swoją drogą okrutnie głębokim – a całość dopełnia kokarda w pasie. Nie wiem ile kosztuje – nie wiem i nie chcę wiedzieć, bo samo wyobrażenie czerwieni kontrastującej z jasną skórą jest zbyt piękne, by niszczyć je powrotem do rzeczywistości. Do tego czerwona szminka, boskość. Ostentacyjnie zakładam za ucho kosmyk włosów, rozkoszuję się moim idealnym obrazkiem przez kolejną chwilę, w końcu zerkając na Winnie obok – Gdzie je ubierzemy? – dopytuję, bo tego, jakże istotnego faktu chyba nie zdążyłyśmy określić. Bal, bankiet, a może do teatru? Jest wiele możliwości, a każda lepsza od poprzedniej. Na każdą, bez wątpienia, zasłużyłyśmy. Nie potrzeba znowu aż tak wiele, by osłodzić nam zimę; śmiałe marzenia podnoszą temperaturę (choć nie odważyłam się jeszcze zdjąć rękawiczek, ani rozluźnić supła przy szaliku) i w szarościach popołudnia nagle wyobrażamy sobie wystawne przyjęcia, ciepło świec i siebie w zachwycających sukniach. Tylko tyle i aż tyle. Następny przystanek to cukiernia. Następny przystanek to przypominajka, że w mojej kieszeni zostało już tylko kilka drobnych centów; zapas słodyczy w torbie i nowe zeszyty pochłaniają znaczącą pulę kieszonkowego, choć głównym wydatkiem jest niebieski cień do powiek z pędzelkiem dołączonym gratis – łup dzisiejszego dnia, przez który wciąż czuję motylki w dole brzucha. – Och, zamknięte – jękliwe westchnienie ucieka spomiędzy ust, kiedy dłoń okryta bawełnianą czernią spotyka się z gałką klamki, a oczekiwania z rzeczywistością – po szóstej Drzemiące liczi nie życzy sobie klientów, nawet tak uroczych, jak my. – To co teraz? – może to i lepiej, bo mogłabym co najwyżej poprosić o wodę z kranu. |
Wiek : 19
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : pomoc w gospodarstwie, prace dorywcze
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Była dzisiaj wyjątkowo zamyślona. Skakała między artykułem, który czytała na temat pierwszego zastosowania zaklęcia auribuserumpunt, listą zakupów na urodziny, którą musi zrobić, ostatnią audycją pewnego Greka, a przewijającymi się po ich lewej kolorowymi witrynami sklepowymi. Misty zawsze była miłym towarzystwem, chociaż bliżej jej było wiekiem do Aurory, to Winnie zdawała się zapominać wygodnie o tym fakcie. W jej głowie była znacznie starsza. Sukienki są ostatnim, o czym myśli Winnie, ale nie może się powstrzymać widząc zachwyt na twarzy Misty i daje się wciągnąć w fantazje koleżanki. Oczywiście, że ona wybrała sobie tę czerwoną — pasować będzie do jej jasnych refleksów na włosach i okrągłej buzi. Czerwony zdawał się być stworzony dla niej. — Została zrobiona chyba specjalnie dla ciebie — przyznaje cicho, zerkając to na manekina, to na dziewczynę obok, jakby próbowała bardzo dokładnie wyobrazić sobie, jakby w niej wyglądała. Przy kolejnej wędrówce wzrokiem, sama spojrzała lekko w głąb sklepu. Fioletowa sukienka z białymi stokrotkami przykuła jej uwagę — nie była specjalnie wymyślna czy wyzywająca, jak ta, którą upatrzyła sobie Misty. Wyglądała jak coś, co można założyć na letni piknik na pilsowym kocu przy strumyku. Wyglądała jak, coś, co mogłoby się spodobać pewnej osobie, która mogłaby, gdyby tylko Winnie miała odwagę poprosić, usiąść z nią na tym kocyku zaraz obok. Odwróciła speszona wzrok, bojąc się, że Misty jakimś cudem domyśli się, o czym myślała. O kim myślała. — Na wręczenie dyplomów — fantazjuje, widząc jednak niewątpliwą minę rozmówczyni (mało kto podziela jej entuzjazm do instytucji naukowych), szybko wymyśliła inną okazję. — Potańcówkę w remizie! Chyba trochę lepiej. Udało jej się chyba uratować twarz, więc ruszają dalej, docierając wreszcie do celu swojej podróży. Była tu kilka miesięcy wcześniej z mamą, gdy wracając z zakupów, wstąpiły na szybką kawę. Pamiętała, że rozmawiały o mało ważnych rzeczach; o ocenach, o dzieciach w szkółce, o Juniorze i jego nowo odkrytej pasji do kawałów. Jeden z lepszych dni w jej życiu. Z zamyślenia wyrywa ją przykra rzeczywistość. Nagle cała ta droga — autobusem z Wallow, potem pieszo z przystanku do magicznej części miasta, aż tutaj, okazała się być na marne. Nie dane będzie im wypić całkiem—okay—kawy i zjeść wcale—nie—lepszego—ciasta—niż—jej—mamy. Naprawdę chciała dzisiaj poudawać, ze nie jest biedna. — Może coś innego jest otwarte? — spytała z nadzieją, rozglądając się po ulicy, która zdawała się być pustsza niż chwilę temu. Może jej się jedynie tak wydawało; była zbyt zaoferowana własnymi myślami. Już miała proponować zmianę kierunku, gdy trzask kółek gruchających po chodniku dobiegł do jej uszu. Kilkoro chłopców stało po drugiej stronie chodnika — właściwie to jechało, na deskorolkach. Zatrzymali się, widząc dziewczyny. Na oko mieli po trzynaście, może maksymalnie piętnaście lat. Jeden z nich zaśmiał się do drugiego, a trzeci pokiwał ochoczo głową. Winnie postanowiła to zignorować. — Możemy pójść do księgarni, jest tuż za rogiem — zaproponowała. Wprawdzie tam również nic nie kupią, ale skoro patrzenie na sukienki było rozrywką, to czemu nie na twarde okładki grubych ksiąg? Dźwięk trzeszczących kółek stawał się coraz głośniejszy, istniał jednak gdzieś z tyłu głowy Winnie, gdy ta zrobiła pierwszy krok w stronę zaproponowanego kierunku. Tragedia, która potem nastąpiła, zadziała się w trzech aktach. Pierwszy — jeden z chłopców przystanął i z niewątpliwą premedytacją w oczach, pchnął nogą deskorolkę przed siebie. Drugi — niczego nieświadoma Winnie podniosła nogę, jak to naturalnie bywa przy wykonywaniu kroku. Trzeci — deskorolka znalazła się pod jej stopą, jej stopa na deskorolce, a po chwili — cała Winnie na chodniku. — Cholera jasna — krzyknęła. To była najbardziej wulgarna rzecz, jaką Winnie powiedziała od roku. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Misty Presswood
ANATOMICZNA : 3
NATURY : 3
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 7
TALENTY : 19
Łatwiej byłoby być aktorką czy jednak wieść żywot wychwalanych w radiu wokalistek – dylematy natury odległej zaczynają gnieździć się w moich myślach, kiedy wzrok przemyka po czerwonym materiale, błysku i intrygujących upięciach kreacji za szklaną taflą. Winnie mówi o rozdaniu dyplomów, a ja jedynie marszczę brwi i zerkam na nią – po chwili dłuższej niż się tego spodziewałam, kiedy już wyrywam się z dziwnej zadumy, wyobraźni stworzonej z rubinowej sukni i obrazków jej towarzyszących. – Remiza – wyrokuję w końcu, uśmiech drga w kąciku ust; ten typ imprezy jest najbardziej prawdopodobny, w moim czy jej wydaniu – nie zamierzam się kłócić – Druga dla ciebie – rzucam jeszcze, jakbym chciała rozwiać wszelkie wątpliwości, podbródkiem wskazując na kreację zaraz obok wyzywającej czerwieni, tę w odcieniach błękitu i lilii. Z światła reflektorów potrafię przeskoczyć na leśną łąkę, kwiaty maku i beżowe połacie rozległych pól; wyobrazić sobie nas w fantazji pomiędzy beztroską a przepychem. Później rozdanie dyplomów. A potem potańcówka w remizie. Ale śmiałe marzenia ulegają pod ciężarem rzeczywistości, która w tamtej chwili kurczy się do zamkniętej piekarni, straconej nadziei i uratowania kieszeni przed dostatecznym pozbyciem się wszelkich oszczędności. Na jej miejsce wskakuje rezygnacja, choć prędko wyparta propozycją panny Marwood; przenosząc na nią spojrzenie powoli kiwam głową w ramach aprobaty. – Dobra – krótkie potwierdzenie, pożegnanie dłoni z zimną klamką; gotowa odwrócić się i ruszyć w ślad za swoją towarzyszką nie zauważam grupki chłopców nieopodal. Skupiona na celu, niekoniecznie bliskim dla mnie, ale zdecydowanie obracającym się wokół potencjalnego prezentu dla Winnifred, bo coś podpowiada mi, że księgarnia może kryć przedmioty bliskie sercu mojej koleżanki, stawiam krok zdecydowanie za późno. Coś trzeszczy, zaraz później rozlega się głuchy trzask, krzyk i w końcu nawoływania splecione ze śmiechem ciasno. Chłopięcym, z kategorii tych raczej głupawych. – Hej! – wyrzucam z siebie na bezdechu, ze zgłoskami drgającymi od – co samą mnie dziwi – czystej agresji. Rejestruję sylwetkę koleżanki na chodniku jakby z opóźnieniem, ale zamiast podać jej rękę w ramach pomocy, ruszam naprzód, jakbym samym spojrzeniem, dudniącym krokiem i przekleństwem zmielonym w ustach chciała staranować grupkę młodych łobuzów. Półmrok dostatecznie przysłania ich twarze, a ja, gdzieś pomiędzy głupkowatą pewnością siebie a zwyczajną dumą zastanawiam się nad odpowiednim zaklęciem. Czy rzucić nim w nich od razu, czy jednak zostawić przestrzeń na potencjalny błąd, pokorę i przeprosiny - nie jestem pewna, ale kiedy znajduję się bliżej nich, zaczynam powątpiewać, że to był zwyczajny wypadek. Kontrolnie zerkam przez ramię, dostrzegając pannę Marwood podnoszącą się powoli z bruku. Pieprzone mieszczuchy. – Odbiło ci? Do ciebie mówię! – rejestruję fioletowy ortalion, błysk zębów w zadowolonym uśmiechu, które podzielają jego towarzysze – Przeproś ją! |
Wiek : 19
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : pomoc w gospodarstwie, prace dorywcze
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Z lekkim zawstydzeniem odkrywa, że Misty zauważa więcej, niż chciała zdradzić. Miała nadzieję, że jej zainteresowanie sukienką przejdzie bez echa — tak się jednak nie stało. Nie ma co jednak rozdrabniać się za bardzo nad rozlanym mlekiem i szybko temat sukienek, jak i ewentualnych okazji do ich włożenia, został daleko za nimi. Fantazje, nieważne jak piękne, pękały strasznie łatwo pod naciskiem rzeczywistości. W tym przypadku rzeczywistością były trzy dolary i pięć centów, które miała przy sobie oraz zamknięte przed nimi drzwi kawiarni. Rzeczywistością była również grupka krnąbrnych chłopców, ich deskorolka oraz bolesny upadek na ziemię. Szybka, profesjonalna opinia — nic nie było złamane, jednak skóra na dłoniach została zdarta, dupa (znowu!) obita, a biodro będzie ją bolało chyba przez tydzień. Winnifred ostatnimi czasy nie trzyma się stabilnie ziemi. Zanim się obejrzała, Misty już nad nią nie stoi, tylko idzie gniewnie i żwawo w stronę chichoczących chłopców, których jej widok specjalnie nie przeraża. Chociaż są niewątpliwie młodsi, to jednak już wyżsi do Misty (i Winnie, ale to akurat nic trudnego). Uśmiechają się, jakby z kpiną, na jej groźby. I co nam zrobisz?, zdają się mówić. Ten bez deskorolki jednak wystąpił do przodu, pierś wypinając ku górze, jakby cała ta sytuacja napawała go dumą. — To niechcący — skłamał, tak bezczelnie, że oczywistość jego kłamstwa zawisła w powietrzu między ich głowami. Odwrócił się do swoich kolegów, szukając na ich twarzach grymasów zachęty. Znalazł, czego szukał, bo zlustrował Misty wzrokiem. — Ale spoko, przeproszę. — Jego ton zwiastuje podstęp. — Jak ładnie mnie poprosisz! W tym czasie Winnie zdążyła podnieść się, otrzepać z kurzu i ziemi, policzyć do szesnastu (miała zamiar do dziesięciu, ale nie przyniosło to zamierzonego efektu), a także lekko kulejącym krokiem stanąć obok Misty. Dotknęła delikatnie jej ramienia, aby dać znać, że wszystko jest w porządku i nie musi robić awantury. — Nie warto, chodź — próbowała ją przekonać, że wcale nie potrzebuje przeprosin od kogoś, kto wczoraj chyba pierwszy raz próbował się golić — i to z trzech włosów na krzyż, zostawiając jedynie mało subtelne zacięcia na brodzie. Wtedy jednak grupka chłopców wybuchnęła śmiechem i Winnie zmieniła zdanie. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Misty Presswood
ANATOMICZNA : 3
NATURY : 3
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 7
TALENTY : 19
W dramatach codziennego dnia nie zauważam, że cała nasza wyprawa do miasta, jeśli policzyć wszystko w tabelce zysków i strat, była fiaskiem i straceniem dolara na bilety autobusowe. Nie zauważam i nie chcę tego widzieć, nawet jeżeli ograniczamy się do oglądania wystawy sukienek za kwotę, której żadna z nas nie uzbiera do kolejnych świąt, i kiedy wita nas chłodna klamka zamkniętej na cztery spusty kawiarni. To nic. Niemal mówię to na głos, pomiędzy uśmiechem posłanym w kierunku panny Marwood, skierowaniem kroku w stronę księgarni, o której wspomina; i kiedy już wizualizuję sobie przed oczami okładkę ciekawego romansidła, albo zachwycający atlas w twardej oprawie, taki z obrazkami, które bardziej przypominają malowidła akwarelą, z rozciągającym się daleko oceanem – ciekawe, czy pływają tam syreny. Pytanie ginie pod wpływem kolejnych momentów, stłamszone następną drwiną, spadającą na Lucyferowi ducha winne panienki – doprawdy, jestem w stanie przyznać, że tkwi nad nami jakieś fatum. Winnie ląduje na chodniku; dzieli mnie od niej krótkie spojrzenie, kontrolne i wystraszone – ale kiedy widzę, że ma wszystkie kończyny, a krew nie tryska strumieniami, wybieram inny rodzaj obrony – atak. Grupka młodych chłopców chichocze; dźwięk, który potwierdza brak skruchy jest pierwszy, dopiero później pojawiają się te głupawe spojrzenia i jeszcze głupsze słowa; i nawet jeśli wydaje się brzmieć wiarygodnie – przez jakąś mikrosekundę – nie do końca mam zamiar słuchać tego, co mówi. To nie są nasze dzieci; jestem niemal pewna, że pod za dużymi bluzami nie znajdę pentaklu, a pod czaszką nie będzie też rozumu. To pierwsze jako tako mogłabym sprawdzić; tego drugiego chyba mi nie wypada. – O nic cię nie będę prosić, smarkaczu – dzieli nas może rok, maksymalnie dwa, ale gdzieś w tych idiotycznych śmiechach dostrzegam czystą dziecinadę. Spojrzenie błądzi – od jednego do drugiego, od deskorolki do drugiej, oczu do oczu – przez chwilę jednak wątpię w to, że nie są z Kościoła, próbuję sobie przypomnieć ich twarze, ale nim to się dzieje, panna Marwood pojawia się obok. Zerkam na nią, tak jak chwilę temu – upewniając się, że jest cała i zdrowa, choć kuśtykający krok zdradza stłuczenie; i nim jeszcze zdąży mnie odciągnąć, piorunuję spojrzeniem wybuchującego śmiechem chłopaka, ewidentnie dumnego ze swojego dzieła. – Powiedziałam coś, mały gnoju – warczę, niekontrolowanie; niekontrolowanie też wychodzę naprzód i szturcham go; obiema rękoma, mocno, jakbym chciała mieć pewność, że się przewróci. Ku mojemu nieszczęściu tylko się chwieje, a przed upadkiem ratuje go sylwetka kolegi. |
Wiek : 19
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : pomoc w gospodarstwie, prace dorywcze
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
— Sama jesteś smarkaczem! I twoja koleżanka też, ile ona ma lat, dwanaście? — zaśmiał się, jakby stwierdzenie, że ktoś może mieć dwanaście lat, było największą obrazą, jaką można powiedzieć. Z pewnością tak było, gdy samemu miało się niewiele więcej. Chwilę później jednak chłopak ucisza się, pchany do tyłu przez Misty. Zrobił kilka chwiejnych kroków, złapany przez kolegów, którym jednak nadal było do śmiechu. — Misty— upomniała ją, łapiąc delikatnie za ramię, aby dziewczyna nie przygotowywała się do dalszego ataku. Próbowała delikatnie odciągnąć ją od wyrostków, nim dojdzie do gorszych rękoczynów. Ich twarze jednak wyglądały znajomo — z pewnością obie mogły dostrzec je w Kościele. Winnie zmrużyła lekko oczy, aby po chwili otworzyć je szerzej, gdy udało jej się połączyć nazwisko z twarzą. — Ty — wskazała na głównego prowodyra zamieszania. — Znam cię. Jesteś od tych, Polaków, co mieszkają w Wallow. Nadolny! Poczekaj, aż powiem twojemu ojcu, widziałam go niedawno w sklepie. Czasami, najczęściej w takich momentach, brzmiała dokładnie, jak jej matka, grożąca palcem każdemu, kto zbliży się do jej grządek w ogrodzie i zagrozi ich podeptaniem. Albo jeśli ktoś próbował rozmawiać w klasie — Esther Marwood nie była siewcą, która dawała sobie wchodzić na głowę, czego Winnie była nieraz świadkiem. Chłopak spalił niemałego buraka, który jedynie się powiększył, gdy kumple zaczęli ewidentnie zwracać się przeciwko niemu. — Nic nikomu nie powiecie! — wypiszczał z siebie, dając wyraźny sygnał, że mutacja nie przebiegła jeszcze u niego w pełni, bo potrafił uderzyć niemal tak mocne decybele, jak Winnie, gdy Junior kradł jej atlasy. — Jak... jak powiecie, to ja powiem, że ona mnie zaatakowała! — wskazał palcem na Misty, pukając ją nim lekko w czoło. Winnie rzuciła szybkie spojrzenie na przyjaciółkę, próbując tym samym przekazać jej, aby nie wykonywała żadnych pochopnych działań. Wszystko załatwią z ojcem łepka na wsi, nie tutaj. Z pewnością nie za pomocą pięści! [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Winnifred Marwood dnia Pią Kwi 21 2023, 20:57, w całości zmieniany 3 razy |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Misty Presswood
ANATOMICZNA : 3
NATURY : 3
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 7
TALENTY : 19
Wizualizuję sobie moment, w którym leci w tył; leci i sobie tą głupią buzię rozwala, przestaje gadać, bo wszystkie zęby sypią się po bruku jak klawisze starego fortepianu, więc jakikolwiek dźwięk przypomina nieskładne paplanie, a nie słowa – ale nic z tego się nie dzieje, butny dzieciak uderza plecami o drugiego chłopca, a ten zanosi się śmiechem. Kontrolnie zerkam na deskorolki, jedną, drugą i trzecią, plan kwitnie gdzieś z tyłu myśli powoli, przysłaniany przez pęczniejącą agresję. Skąd się u mnie bierze – nie jestem pewna, ale widok odrobinę poturbowanej panny Marwood jedynie ją podsyca. Rechoty głupawych bachorów tym bardziej. Unoszę brew, rzucam im spojrzenie z kategorii tych około grożących – ostrzegam czy rzucam wyzwanie, jeszcze nie zdecydowałam. – Chyba kogoś czeka spranie skóry – mruczę, słowa, które mają przynieść satysfakcję w samym dźwięku, a są dziwacznie kwaśne, nie dają ulgi, nie kiedy oni wciąż gadają coś pod nosem, inny zanosi się głupawym śmiechem, a Winnifred – Winnifred wydaje się w tym wszystkim, nawet z racjonalnymi argumentami i owocnym zbiciem z tropu chłopaczka, wydaje się zmartwiona. Zerkam na nią raz jeszcze, na dłonie i odkryte kawałki skóry, doszukując się drobnych zranień czy oznak nastoletniej głupoty, z którą, mimo swojego wieku, nadal musimy się mierzyć. To paskudnie niesprawiedliwe. Palec wysuwa się w moją stronę, i choć intuicja krzyczy zewsząd, że powinnam się odsunąć, nadal stoję w miejscu, wciąż pytająco, oczekująco – czekając na ich wycofanie i przeprosiny. Nic takiego się nie dzieje, dziecięcy, miękki paluch spotyka się z taflą mojego czoła nieprzyjemnym gestem; wtedy cofam się w tył, drżenie przebiega przez ciało, a moje paznokcie wbijają w fakturę skóry wnętrza dłoni, co niemal boli. – Ta? I kto ci uwierzy? – że go zaatakowałam, co jest absolutną nieprawdą i wyssanym z palca kłamstwem; uczepiam się tego twierdzenia jak uparte dziecko, próbując za wszelką cenę przegonić z własnej głowy migające wspomnienie Harry’ego Padmore’a i rzekomego ataku. Naprawdę jestem do tego zdolna? – Spadajcie stąd – rzucam, w buzujących pasmach frywolnych uczuć odwracając w końcu – pierw spojrzenie, później sylwetkę. Kilka kroków później jestem już na drugiej stronie ulicy, tam, gdzie zatrzymała się chłopięca deskorolka, narzędzie zbrodni. Kilka myśli dalej jestem już pewna tego, co należy zrobić. Kilka oddechów wystarczy, bym kilka razy skoczyła gwałtownie, pod złym kątem i z narastającą frustracją na mały środek nastoletniego transportu. Trzask łamanego drewna jest drażniący, choć mnie wydaje się zadziwiająco kojący. Uszkodzoną, na wpół złamaną deskorolkę niszczę już w dłoniach, ochłapy zrzucając z powrotem na chodnik, zawieszając naglące spojrzenie w pannie Marwood. |
Wiek : 19
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : pomoc w gospodarstwie, prace dorywcze
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Ruchliwe wypustki, których nibynóżki postępowały z siebie na siebie, wpatrywały się tępymi twarzami w dziewczyny. Spojrzenia ślizgały się po ich buziach, jakby niby nóżki próbowały ustać na oblodzonej ścieżce umysłowej, na którą się nawinęli. Groźby w ich stronę lecą natury wszelakiej — Winnie podejmuje się strategii z kategorii straszak—rodzice, Misty zaś podejmuje się bezpośredniej strategii pod tytułem "Pranie skóry — środek czystości czy skuteczna groźba na młodocianych wyrostków?". Dużo rzeczy jest paskudnie niesprawiedliwych. Tego Winnie jeszcze nie wie, ale za kilka dni będzie musiała cholernie niesprawiedliwie wyciągnąć z portfela ciężko zarobione trzydzieści dolarów na rzecz totalnie—prawdziwej—myszy, aby zapłacić za totalnie—bezcenną—figurkę, którą owa mysz zepsuła. Bo życie jest, paskudnie i cholernie niesprawiedliwe, dla takich dziewczyn jak Misty i Winnie. Przekonały się o tym z pewnością już nie raz, z pewnością kolejny raz coś im o tym przypomni. Winnifred mogłaby — oczywiście — pójść do starego Nadolnego i powiedzieć mu o skandalicznym zachowaniu jego syna; że prawie złamał jej nadgarstek i gdyby nie była oburęczna, to byłoby to bardzo uciążliwe dla jej kariery naukowej. Jednak Stary Nadolny niespecjalnie by się przejął — dopóki to nie Gwardia puka do jego drzwi, bardziej interesuje go, czy syn kupił mu to cholerne piwo niż to, jak się prowadzi na mieście. Chłopcom wybacza się trzy razy więcej niż takim dziewczynom jak Misty czy Winnie. Liczyła jednak, że wyrostki jeszcze tego nie wiedzą; że może jeszcze Siewcy w szkole próbują ich trzymać w ryzach; że może ich matki jeszcze gonią ich z wałkiem na ciasto, próbując wytrzepać głupoty z ich pustych łbów. Być może tak właśnie jest, bo zarówno jej groźba, jak i pewne siebie stwierdzenie, że nikt mu nie uwierzy. Jak dobrze, że nie zdawał sobie za bardzo sprawy z tego, że być może i nikt by im nie uwierzył, ale również nikt by się specjalnie nie przejął tym, co one mogłyby mieć do powiedzenia. — Idziemy — powiedział ten po prawej, wprawiając w ruch swoją deskorolkę w ruch. Reszta pokiwała głową, próbując zachować w ten sposób twarz. — Georgie, nie ma sensu tracić na nie czasu. Najlepsza wymówka numer trzy, gdy chce się uciec bez uciekania. — Ta dzisiejsza młodzież — mruknęła pod nosem, gdy odgłos kółek deskorolek po chodniku znikał już w szumie ulicy. Spojrzała jeszcze raz na swoje dłonie, próbując ocenić powagę zdartej skóry. W swojej fachowej, medycznej opinii stwierdziła, że będzie piekło. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Misty Presswood
ANATOMICZNA : 3
NATURY : 3
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 7
TALENTY : 19
Różnice wieku płatają figle, a te pomiędzy chłopcami i dziewczętami potrafią być zachłannie pochłaniające. Smutne i niezrozumiałe, irytujące i krzywdzące – słowo za dużo, spojrzenie za mało, jeden czyn zupełnie niepotrzebny i uzasadniony jedynie kapryśną złośliwością – ja nigdy nie byłam specjalnie złośliwa. Chyba. Buntownicza i frenetycznie zła – na siebie, na innych, na świat i na ławkę, którą zajmowałam w szkółce niedzielnej. Nie znam zatargów pomiędzy blondwłosą ślicznotką a rudą marudą z dużymi okularami, nie wiem o której są treningi drużyny futbolowej, ani gdzie leży pokój nauczycielski. Niewiele wiem o nastoletnim świecie. Wiem natomiast, że chłopcy mają swój własny, a ci, którzy są młodsi, głupsi i paskudniejsi od letnich, grubych much latających koło ucha w duszną noc – ci są jeszcze gorsi. Pech piekieł zechciał stawić ich na naszej drodze. Sukienki z wystaw i zamknięta kawiarnia przestają istnieć; znikają pod naporem następnych wydarzeń, katastrof i dramatów dotykających dwie zmarznięte sylwetki; co zabawne, kiedy podchodzę w kierunku grupki młodych chuliganów, jakoś zapominam o zimnie. Czuję pot, specyficzny proszek do prania, który tydzień temu był na promocji w sklepie na przedmieściach, później charakterystyczny zapach brudnego śniegu – później jest już tylko rozczarowanie i złość. Taka, która wyleguje się i rośnie, w końcu eskalując na zewnątrz, jakby zupełnie nie była ode mnie zależna. – Na pewno wszystko w porządku? – pytam, mamrotliwie, zerkając na moment na pannę Marwood, wciąż jednak z czujnością w spojrzeniu, jakbym w każdej chwili musiała skontrolować stojącą przed nami bandę, dostatecznie szybko wystawić nogę albo wyprowadzić cios – ewentualnie odwrócić się na pięcie i puścić biegiem, ale tego nie zamierzam robić. Zerkam na obtartą skórę, smugę ciemnego różu, która rysuje się na bladej dłoni. Zaciśnięte w wąską linijkę usta mówią dostatecznie, choć na gest dobrej woli dopiero przyjdzie czas – dystans kilku słów i kilku kroków, ciężkich wdechów i spokojnych wydechów – ale dopiero dźwięk łamanej deskorolki sprowadza na mnie faktyczny spokój. Teraz jesteśmy fair. Teraz, kiedy odwrócone plecami sylwetki stają, chłopiec zerka przez ramię i jego jękliwym krzykiem żyje ulica; zaledwie przez moment, w którym mruknie niezrozumiałe przekleństwo, poskarży się pobratymcom w słowach ojciec mnie zabije!, a potem zniknie z resztą, szybkim krokiem, z dudniącym sercem i żalem za grzechy. Dopiero wtedy jestem zadowolona. – Bardzo boli? – rzucam w kierunku Winnie, zerkając na zniszczone resztki deskorolki przy moich nogach, nim znowu nie zrównamy kroku. |
Wiek : 19
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : pomoc w gospodarstwie, prace dorywcze
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
— Tak, nie przejmuj się — machnęłaby ręką, gdyby nie fakt, że nadgarstek lekko ją bolał. — Nie boli, miewałam już gorzej. Kiedyś spadła z gałęzi drzewa, na której wspięcie namówiła ją Wendy. Mówiła, by nie była mazgajem i że wcale nie jest tak wysoko. Było na tyle wysoko, aby złamać sobie nadgarstek, upadając z niego. Winnie nie była jednak zła — dzięki temu pojechała z mamą na SOR, gdzie mogła zadawać lekarzowi tyle pytań, ile tylko chciała. Ten zaginął w dziwnych okolicznościach, a zamiast niego przyszła pielęgniarka, która po trzech minutach i piętnastu pytaniach dziewczynki, powiedziała jedynie: "Och, już rozumiem...". Gips siostry ozdobiły jej mazakami, naklejkami z gazet, a Aurora narysowała jej śliczne stokrotki. Tylko czasami swędziało i musiała drapać się rączką od łyżki — nie był to jej najdumniejszy okres. Teraz nic nie miała złamane, jedynie lekko obite, więc obejdzie się bez wycieczki na SOR. Szkoda. Miała teraz znacznie więcej pytań. — Będę miała okazję, aby poćwiczyć zaklęcia. Nie ma tego złego, co... — uśmiechnęła się do Misty. Bardzo nie lubiła zamartwiać kogoś swoim kosztem. — Breviter. Zaklęcie sprawie wyślizgnęło się z jej ust. Gdyby nie to, że znajdowały się w magicznej dzielnicy, nie zrobiłaby tego tak swobodnie czy z powodu tak drobnych obrażeń. Tutaj jednak mogła je bez problemu rzucić, mając nadzieję, że gojąca się skóra na jej dłoni upewni Misty w przeświadczeniu, że cały ten incydent był niewarty dalszego zachodu. Mogły, oczywiście, pójść do ojca chłopca, ale na co się to zda? Przecież wszyscy wiedzieli w Wallow, że Stary Niedolny nie zajmuje się niczym, co nie ma przynajmniej kilku promili alkoholu oraz nie znajduje się w metalowej puszcze. — Widzisz? Nie ma nawet śladu. — Pomachała dłonią na dowód. — Nie musimy psuć sobie nimi dnia. rzut na Breviter [64 + 20 = 84] /obie z tematu |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Genevieve Paganini
ANATOMICZNA : 10
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 22
TALENTY : 10
4 maja 1985 roku Wszystko nie tak — włosy związane za ciasno, sukienka obcisła za mocno, but za bardzo pod kolor torebki (mon chou—chou, godzinę temu nagi Elio wylegiwał się w łóżku, kiedy w popłochu szukała torebki, widziałeś mojego Christiana? Signor Paganini wsparł się w odpowiedzi na ramieniu i — bardzo, bardzo spokojnie, Genny była pod wrażeniem — zapytał: zdradzasz mnie z cazzo, którego skrzywdzili imieniem Christian?) Godzinę później Christian — Dior, więc jedyny słuszny — poklepywał Genevievie Paganini w pośladki przy każdym kroku. Dwukrotnie upewniała się, czy to nie Valerio; tylko raz przyłapała go na gorącym uczynku, co oznaczało, że sukienka była brzydka. — I proszę — nasunięte na nos okulary utrudniały dostrzeżenie stopnia zaangażowania — proszę, Valerio, błagam — to było ważne; na tyle, żeby zacisnąć palce na ramieniu i wbić paznokcie w materiał marynarki — nie sugeruj, że puścisz cukiernię z dymem tylko dlatego, że w gablotce nazwą przypadkowe ciasto tiramisu. Prosiła o wiele — o rzecz życia, śmierci, honoru i kulturowego dziedzictwa. Prosiła głośno, ale nagradzała po cichu; palce wygładziły to samo miejsce, w które przed momentem wbijała pięć lśniących perliście paznokci. Valerio i tak zrobi, co zechce — Genny po wszystkim wypali dwa papierosy, osuszy negroni i powie do męża: jesteś mi winien przysługę. Urocza witryna cukierni nawoływała ich z daleka; zwolnienie kroku tylko odwlekło nieuniknione o kilka sekund. Dzwoneczek nad drzwiami ostrzegł Genevievie, że właśnie straciła ostatni moment na ucieczkę, a właściciela, że za kilka chwil może stracić dobytek życia, chociaż będą próbowali osiągnąć dziś coś zgoła odmiennego. — Pan Blythe? — szybkie zerknięcie na wnętrze cukierni — kilka stolików, czysto, ciepło, bez szału w natężeniu zamówień. Mężczyzna za ladą poruszył głową w sposób, który upodobnił go do zepsutego Jacka z pudełka; ktoś naciągnął sprężynkę za mocno, więc łebek kiwał się bez ładu, składu i rytmu. — Genevieve Paganini, rozmawialiśmy przez telefon. Dziękuję, że— Mogłaby mówić o sytuacji w hodowlach świń w Oregonie — właściciel nie patrzył na Genny, tylko mężczyznę obok. Nadal trzymała dłoń pod ramieniem Valerio; nie powstrzyma go przed rzuceniem się na mężczyznę za ladą, ale przynajmniej nie przewróci, porażona obrotem sytuacji. — Och, racja — utrzymanie uśmiechu w ramce ust było trudne — właśnie otrzymała uprzejme przypomnienie, że o biznesie nie rozmawia się z kobietami. — To Valerio — przełknięcie śliny wcale nie wypadło teatralnie; cudownie rozegrane, Genny, doprawdy. — Valerio Paganini. Bond, James Bond, gdyby był Włochem, wchłaniał kurhany koksu i wybrał rolę złoczyńcy. Cała reszta — szybkie auta, — Usiądziemy? O biznesie powinno się rozmawiać przy kawie; o tym, co rodzina z Kręgu może zrobić dla niewielkiego interesu w Deadberry, z dala od postronnych. |
Wiek : 29
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : specjalistka ds. PR w Palazzo, realizatorka przyjęć
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Wszystko tak — wszystko na si. Ciemne okulary na nosie chronią Valerio przed światem, ale świata przed Valerio ochronić nie może nic; granatowy garnitur opina mięśnie, oddając hołd włoskiemu krojowi i równie włoskim imperatywom, które cisną się na usta, kiedy— — Vaffanculo, non ho tempo per te ora — dłoń odgania muchę, mucha ma na imię Matto, Matteo ma spierdalać — życie to komitywa prostych instrukcji obsługi rzeczywistości, no? Zegarek na nadgarstku zahacza o godzinę, na którą Valerio nie musi patrzeć; wie, że nie zdąży dotrzeć do Bostonu. Wie, że pierdolnie Elio w twarz czymś tępym — i nie ma na myśli Williamsona — za niedopełnienie małżeńskiego obowiązku (ze wszystkich możliwych, akurat tego; w innym Valerio chętnie zastąpiłby brata) towarzyszenia żonie w— Cazzo, nie pamięta. Genevieve powinna przestać prosić o przysługi, mając na sobie obcisłe sukienki. — Genny, mia cara — paznokcie wbite w ramię coś obiecują; mocniej, myśli Valerio i z żalem żegna uścisk ładnych paluszków. Złoty krążek na jeden z nich nie tak dawno temu wsunął Elio; wszystko dlatego, że inna czynność z suwaniem w członie — posuwanie — spodobała mu się przy Genny aż za bardzo. — Wepchnę im to tiramisu do gardła i powiem: allora, teraz przeproś. Na kolankach, ze łzami w oczach i imitacją włoskiego deseru poza linią migdałków. Paganini nie wie, dlaczego zgodził się na to popołudnie; wie za to, że każdy, nawet najbardziej spierdolony dzień można zmienić w przygodę, o ile zabierze się z sobą broń, pentakl, kilka gram białego puchu i piękną kobietę. Szyld Drzemiącego liczi nie wygląda na klub spod znaku muzyki, lepkich drinków i tanich uciech; wszystkie kawiarnie świata — poza tymi włoskimi — są takie same. Nudne. Dzwoneczek nad drzwiami obwieszcza przybycie; panie przodem, Genny — przepustka pierwszeństwa to dwa jędrne pośladki pod sukienką, która naprawdę nie należała do najładniejszych, ale Valerio nie miał serca (czego?) żeby powiedzieć amore, wyglądasz, jakbyś szła na pogrzeb i to bez planu ruchania na stypie. Może naprawdę czeka ich pochówek; pogrzebią nadzieje właściciela na uchronienie biznesu przed upadkiem. — Valerio Paganini, signor — zsunięte z nosa okulary zdradzają sekret przekrwionych białek; sen ubiegłej nocy nie nadszedł, poranne espresso nie rozbudziło, przedpołudniowa kreska nie naprawiła efektu dwóch ostatnich dób. Valerio nie śpi; w śnie umierają ludzie. W śnie rozszczepieńcy tracą duszę. W śnie dawno temu przestał znajdować ukojenie. — Macie cappuccino? Wskazówka zegarka zahacza o trzynastą siedemnaście; przytaknięcie będzie strzałem ostrzegawczym w potylicę właściciela. |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Genevieve Paganini
ANATOMICZNA : 10
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 22
TALENTY : 10
Uśmiech rościł sobie prawo do wtargnięcia na usta — kim była, żeby mu się sprzeciwiać? Wystukiwany na ramieniu Valerio rytm przybrał na sile; pata—taj, koniku, mamy pijar do zrobienia. — Niech będzie — odwrotna psychologia we włoskim wydaniu — Valerio zabraniać czegoś można tylko w jednym przypadku. Gdy chce mieć się pewność, że dokładnie to zrobi. — Po prostu najpierw daj mi spróbować. Po ujrzeniu wpychanego do gardła tiramisu, może stracić apetyt na najbliższe dwa tygodnie; makaroniki nigdy by jej tego nie zrobiły. Dzwoneczek nad drzwiami zamilkł, Valerio przemówił — pan Blythe na każdy z sześciu rzutów oka, które Genny posłała mu na krótkim odcinku drogi między drzwiami i ladą, a ladą i stolikiem na uboczu, wywarł to samo wrażenie. Był zainteresowany aktualnie dwoma aspektami istnienia pod jednym dachem z Paganini(mi w liczbie mnogiej) — dowiedzeniem się, czego chcą i przetrwaniem. Niekoniecznie w tej kolejności. Powstrzymanie śmiechu — och, mon ami, genialny ruch z cappuccino — było prostsze od momentu, w którym Genny poczuła pod pośladami bestialsko niewygodne krzesło. — Mamy, panie Paganini, ale— Pan Blythe wpatrywał się w Valerio, jakby ten był Mesjaszem; nie mógł trafić z analogią gorzej. — Po tej godzinie nie podajemy. Ktoś wszedł do wnętrza kawiarni i dzwoneczek odezwał się ponownie, lecz w tym konkretnym momencie był teleturniejowym dzyndznięciem zwycięstwa. Dłonie Genny — eleganckie paznokcie, złota obrączka na palcu, bransoletka z trzema diamencikami na lewym nadgarstku — splotły się z sobą i oparły o blat. Żeby być traktowaną jak mężczyzna, trzeba siedzieć jak mężczyzna — siedzenie w rozkroku nie wchodziło w grę. Założyła ołówkową sukienkę. — Doskonale, panie Blythe. Możemy więc porozmawiać o problemach i sposobie na ich naprawdę — maleńka torebka była tymczasowym domem dla maleńkiego notesika i maleńkiego długopisu — maleńkie pismo na kartkowanych stronach nosiło ślady wcale nie maleńkiej dbałości o notatki. Genny rozłożyła przed sobą notes; dziennikarska zapalczywość zapomniała o kawie. — Jak drastycznie spadły dochody kawiarni od— Przedział czasu nie musiał być długi — wszyscy wiedzieli, kiedy Saint Fall zaczęło kuleć na lewą nogę. — Powiedzmy, lutego? Klienci skarżą się na coś konkretnego czy podejrzewa pan nieuczciwą konkurencję? — krótkie zerknięcie na Valerio próbowało upewnić się, czy Paganini nie wyruszył w pościg za kelnerką; nie wyglądała na kogoś, kto skończył liceum. — Bez poznania przyczyny nie będziemy mogli zaoferować pomocy. Pan Blythe wyprostował się na krześle, jakby ktoś przyłożył mu do pośladka kabel akumulatorowy. — Pomocy? Genny nie zamierzała winić go za podejrzliwość; kiedy w twoim lokalu pojawia się mafia i oferuje pomoc, masz wyjątkowo ograniczone pole do popisu. — Pomocy, panie Blythe. Nieodpłatnej i bez— Jak ładnie nazwać zadłużenie? — Zobowiązań. Tym razem Genny nie zerkała; spojrzenie na szwagra było długie, skupione i pełne nadziei, że wyjdą stąd bez krwi na ubraniach — Genevievie zamierzała wyrzucić tę sukienkę, ale z innych powodów. — Prawda, Valerio? Głos mężczyzn podobno miał wyższą wartość rynkową — niech więc wreszcie zrobi z niego użytek. |
Wiek : 29
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : specjalistka ds. PR w Palazzo, realizatorka przyjęć