Wschodnia rubież Zajmujący powierzchnię wielu hektarów Rezerwat Bestii to głównie gęste lasy, mokradła oraz niewielkie jeziora; jego wschodnią rubież na tle pozostałych części ostoi wyróżnia na wpół apokaliptyczny wygląd — drzewa są tu niższe i jak gdyby podupadłe na zdrowiu, ziemia podstępna, krzewy rachityczne, z kolei ogrodzenie wyznaczające granicę Rezerwatu wymaga nieustannych napraw. Nie do końca jasne jest, co — lub kto — stoi za ciągłymi uszczerbkami w wysokim płocie; nigdy nie udało się tu spotkać odpowiedzialnej za uszkodzenia bestii lub człowieka, a przez wzgląd na konieczność umocnień tej części rezerwatu, naprawy często wspierane są tu rytuałami. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
12 marca, 1985 Ronan & Sandy Zaczyna się kulturalnie. — Kurwa mać, ja pierdolę! Nożyce w dłoniach to przerośnięta wersja tych do papieru — sekator zanurzony w pokrzywionych i splątanych kolczatkach przewróconego ogrodzenia robi jedną, jedyną rzecz, której robić nie powinien; traci jedno z ostrzy. Pęknięta stal wpada w trawę i rozmokłą po nocnych ulewach ziemię — Lanthier nie wygląda, jakby zamierzał jej szukać; to widać, czuć i w tym konkretnym przypadku — słychać. — Wyjebię to zaraz przez ogrodzenie i— — Ronan. Głos za jego plecami nie jest pod wrażeniem — na skalę Rezerwatu, nieco podwkurwiony Lanthier to bestia średnich wymiarów. — Nie teraz, odgrażam się sekatorowi — połowie sekatora — bez jednego ze stalowych ramion może równie dobrze przemianować go na wykałaczkę do zębów, nóż do bułek albo nieudany rożen na szaszłyka. — Ronan. Właściwie, po krótkiej analizie możliwości ostrza, sprawdzi się w roli narzędzia zbrodni. — Nie. Teraz. — Ronan, mamy nowych ochotni— Poderwanie z kucania przy zerwanym ogrodzeniu to dwie sekundy, obrócenie na pięcie to sekunda, wycelowanie połamanym sekatorem w Milesa — oczywiście, że to Miles; ten chłop nawet na pasztet mówi Ronan, w chuj niegrzecznie według samego zainteresowanego — to cichy świst rześkiego powietrza. — Które słowo w nie teraz mam wytłuma— Miles nie jest sam; za jego plecami stoi grupka rozsianych w nierównych odstępach obcych. Sześciu mężczyzn, jedna kobieta, nieznane twarze — po dwudziestym szóstym lutego cały Rezerwat wypełniony był nieznajomymi. — Dzień dobry! — głośno, z połamanym sekatorem, ubłocony po nos — nikt o zdrowych zmysłach nie uznałby tego dzień dobry za obietnicę bezpiecznego popołudnia pod pieczą Lanthiera; istnieją gatunki obłędu, których nie podrobi nawet Rezerwat. Gatunek homo sapiens Ronanus właśnie wyciera dłoń w sprane, pamiętające lepsze czasy — ale nie ostatnie pranie — jeansy. — Dobra! — zatknięty za pas z narzędziami sekator — pół sekatora — minimalizuje prawdopodobieństwo przypadkowego zadźgana Milesa o dobre dwadzieścia procent; ostrzejsze od połamanych nożyc jest spojrzenie, które Lanthier kieruje na grupkę ochotników. To trzecia w tym miesiącu — Rezerwat nie pamiętał tylu odwiedzających od— Odkąd ostatnio szukano tu trupa zaginionej dziewczynki jakieś trzy lata temu. — Który z obecnych mężczyzn i— — trochę na lewo, gdzie łatwo przegapić niewielką obecność na tle wysokich drzew i spoconych drabów — —kobiet potrafi obsługiwać łopatę? Wzrok Ronana zwleka sekundę — obecność kobiety dla całego powozu mężczyzn—gnoju byłaby problemem. Dla Lanthiera to mglista obietnica, że ktoś poza nim, wykaże się kompetencją. — Idziecie z Milesem na prawo. Musimy przekopać ziemię pod krzewy przy ogrodzeniu — dwóch ochotników, którzy wystąpili naprzód, wyruszyło za raźno drepczącym po znajomej ziemi pracownikiem Rezerwatu; została czwórka. — Kto z obecnych zna się na rąbaniu? Drzew, ma się rozumieć; rechot z dwóch gardeł pozbawia go ochoty na uściślenia — machnięcie ręką w głąb rubieży to jedyny słuszny kierunek dla obu jełopów. — Idźcie kawałek w las. Siekiery i piły są na miejscu, trzeba zutylizować połamane drzewa — droga nie jest daleka, a w pobliżu jedyne bestie to ludzie — dwóch kolejnych ochotników oddala się z każdą sekundą; zostało dwóch. Jeden i jedna. — Kto z obecnych wie cokolwiek o przyrodzie i magii natury? Cisza o rozciągłości sekundy i wygrzebywanej z poplamionej, ciemnozielonej parki paczki papierosów. — Ktokolwiek? Nie? Mężczyzna wygląda na wątpiącego; kobieta czeka na szczegóły. Rozsądnie — nie zaufałby sam sobie. — Sam mam gwizdać na barghesty? |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Wallow nie wyglądało zachęcająco. Jedna z tych stereotypowych wsi z być może jednym sklepem, kilkoma sąsiadami, gdzie każdy znał każdego, oraz polami. Polami ciągnącymi się w nieskończoność. Polami, na których znalazła pracę. Polami, na których praca przez niektórych postrzegana była jako skrajna hańba, kiedy tam, skąd ona pochodziła, była czymś naturalnym, pewną transakcją pomiędzy człowiekiem a ziemią. Człowiek dbał, aby ziemia rodzina plony. Aby każdy miał pełny talerz. Aby nikt nie przymarł z głodu. Dlatego wybrała Wallow jako miejsce, w którym zamieszkała. Na obcych ziemiach przypominał je miejsca i zwyczaje, które znała. Nawet jeśli Hensleyowie nie parali się rolnictwem, a społeczności służyli w inny sposób. Ale Wallow nie było kalką Mashpee. Zabrakło w nim rozciągających się lasów, po których biegały dzieciaki, dla zabawy wciąż strzelając z łuku czy zbierając jagody albo grzyby. To było coś, co miało w sobie Cripple Rock, do którego nigdy nie odważyła się pójść. Przez ostatnie kilka miesięcy powtarzała sobie, że im mniej wychodzi poza znane i znajome granice, tym lepiej. A potem wydarzyła się ta tragedia, która dosięgła praktycznie całe Hellridge. Wiadomości o tym przyniósł jej Marvin i któreś z przerażonych dzieci, które z wrzaskiem i płaczem przebiegło przez wieś, zaklinając, że widziało dziwacznego wilczura. Matka zganiła je, żeby nie fantazjował i przestał panikować, ale Hensley ten opis zbyt dobrze pasował do barghesta. — To były barghesty – powiedziała jej pewnego dnia Elizabeth, gdy siedziała razem z Sandy w polu. Sandy pracowała, a Elizabeth po prostu nie chciała jej zostawić. Od pewnego czasu w ogóle nie chciała jej zostawić, powtarzając w kółko jedźmy do Salem. Każde zdanie skończone było stwierdzeniem jedźmy do Salem, każdy wniosek kończył się w Salem wszystko się zakończy. Dla duchów wszystko było takie proste. Jakby zapomniały, że pieniądze nie spadają z nieba, a Sandy nie ma ich na tyle, by pozwalać sobie na podróżowanie po całym świecie. Mogłaby zapytać ją, dlaczego nie znalazła medium w Salem, ale rzadko pytała. W ogóle rzadko się odzywała. Być może to zdarzenie było motywacją, aby stopę wystawiła poza Wallow i przejechała trasę kawałek dalej, do Cripple Rock. W nozdrza uderzył jej znajomy zapach drzew i świeżej trawy, którego brakowało jej w Wallow. Za to tutaj brakowałoby jej tego wiejskiego, swojskiego klimatu. Nie było więc miejsca na ziemi, w którym Sandy Hensley czułaby się dobrze. Zdziwiła się, że ochotników nie brakowało, choć większość stanowili mężczyźni. Niewiele wciąż jeszcze wiedziała o samym Rezerwacie Bestii poza faktem, że prowadziła ją rodzina przynależąca do Kręgu. Grupa rozchodziła się bardzo szybko, choć Sandy, bo propozycjach wydawanych przez mężczyznę, który najpewniej był tutaj jednym z właścicieli, a przynajmniej osobą decyzyjną, nie odnalazła dla siebie dosłownie niczego. Z jednym małym wyjątkiem. Spojrzała na swojego jedynego towarzysza. Nie wyglądał na przekonanego. Wcale mu się nie mogła dziwić, zadanie ostatnie nie było prostym, a wymagało kilku kompetencji. Sama nie potrafiła stwierdzić, czy je miała. — Jak wiele barghestów uciekło? – odzywa się więc cicho, prawie niesłyszalnie. Ronan Lanthier nie może wiedzieć, że gdy medium chętniej przebywa ze zmarłymi niż żywymi, samemu staje się duchem. Prawie niesłyszalnym, ledwie widzialnym. Czasem myślała, że natura pomyliła się w obliczeniach i powinna być po prostu Cieniem. Ale nie była taka zawsze. Dlatego nie mogła. |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Wskazówki, polecenia, rozkazy i nakazy — kilogramy testosteronu rozłażące się po stratowanym po lutym lesie, aż wybór ograniczony zostaje do dwóch ochotników i krótkiej analizy charakterów. Jedno spojrzenie wystarczy, żeby zrozumieć; kobieta, w przeciwieństwie do mężczyzny, pamięta, po co stawiła się w Rezerwacie — i nie było tym obserwowanie, jak Lanthier wywija połamanym sekatorem. — Osiem. Przynajmniej dwanaście. Kłamstwo osiada na języku, rozpływa się w ślinie — splunąłby, ale podobno przy kobiecie nie wypada. — Dwa odłowiliśmy tego samego dnia, reszta— Wzruszenie ramion zamienia niewypowiedziane w syntezę gestu i machnięcia; mężczyzna, który z każdym słowem próbuje zrobić się coraz mniejszym, malutkim, niezauważalnym. Chyba żałuje, że nie wybrał rąbania drewna; Lanthier wskazuje mu kierunek i nie poświęca nawet ćwierć spojrzenia, kiedy ochotnik próby zmienia w czyn — po chwili jest tylko punktem między drzewami. — Pójdziesz ze mną — jej cichy ton, jego głośne słowa — gdyby Cripple Rock mogło mówić, zaśmiałoby się z tego zestawienia. Kobieta nadal ma czas, żeby się wycofać; wyciągnięta w powitaniu dłoń to zachęta, nie rozkaz. — Ronan Lanthier, opiekun rezerwatu. Pierwsze koty za płoty, pierwsze duchy do poduchy — pierwsze niepewności zakopane w rozkopanej przez wyrwane korzenie ziemi. Zgromadzili się tu, żeby pomóc Cripple Rock, nie na pogawędki; te smakowały i wychodziły lepiej nad butelką piwa. — Potrafisz tropić? — trzask pod butami — tak brzmią łamane kręgosłupy szyszek — i szelest w kępce krzewów nieopodal; cokolwiek nie próbuje wprawić liści w drżenie, nie jest niczym agresywnym — Lanthier wydaje się nie słyszeć tego, co do powiedzenia ma runo. (Kłamstwo). — Niektóre z nich mogą być ranne, dobra nasza. Dzięki temu łatwiej znaleźć ślady — przejście nad zerwanym ogrodzeniem to zerwanie paktu z Rezerwatem — po drugiej stronie las niczym nie różni się od tego, który zostawiają za plecami, ale trzy dekady spędzone w Cripple Rock dawno temu pozbawiły Lanthiera złudzeń. Symbolizm i magia mają tu znaczenie; za każdym pniem przeinaczeniu ulega ich definicja. — Nie kojarzę cię — chyba nie toleruje ciszy — chyba podejrzewa, że kobieta może przepadać za nią aż za bardzo; chyba wie, co na temat samotnej wyprawy — nawet tej zakomunikowanej wzdłuż, wszerz i każdemu w zasięgu słuchu — z obcym mężczyzną ma prawo myśleć. — To znaczy— Taktownie, Lanthier. Lilith byłaby dumna. — Wizualnie. Zmarszczka potępienia dla samego siebie — zagłębienie między brwiami krzyczy debil, lekki grymas ust dodaje idiota, nerwowo drapiące pokryty zarostem policzek palce szepczą baranie. — Nie jesteś z Cripple Rock. Pyta, stwierdza czy zarzuca? Spojrzenie śledzące szlak przed nimi nie podsuwa właściwej odpowiedzi; zerknięcie na spokojne oblicze po prawej mnoży pytania. Sandy, aby wytropić ranne barghesty, proponuję pokonanie progu 150 — w jego sumę wliczana jest k100, wartość umiejętności talentu oraz dodatni modyfikator za tropienie. Możesz wykonać również rzut kością k3 na określenie, ile zwierząt uda nam się znaleźć po osiągnięciu progu; im niższa wartość, tym bardziej agresywne mogą być (więc niech Lilith ma nas w opiece — oby nie 1). |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Osiem barghestów. Przyjmuje to bez zwątpienia w szczerość intencji i właściwe wyliczenia pana Lanthiera, bo że takowy przed nią stoi, nie ma wątpliwości. Osiem barghestów to bardzo duża liczba, gdyby mieli wyłapać je wszystkie od razu, od ręki. Wątpiła, że dadzą radę trzem na raz, przy odrobinie szczęścia być może by się to udało, ale do tego potrzebne jest szczęście. Szczęście, którego nie miała, nigdy, dlatego nigdy na nim nie polegała. Mężczyzna, który ostał się jako jedyny z Sandy, znika za moment wśród kniei. Odprowadza go krótko spojrzeniem, choć teraz czuje się bardziej niepewnie niż jeszcze przed chwilą. Być może do niej dotarł ciężar presji, jaką właśnie zgodziła się wziąć na swoje barki. Mogła się wycofać, ale tego nie zrobiła, wyciągniętą dłoń ostatecznie przyjmując lekkim (zbyt lekkim, aby określić jej osobowość jako twardą i zdecydowaną) uściskiem dłoni. — Sandy. Po prostu Sandy. Sandy bez nazwiska i Sandy bez tytułu. Mogłaby powiedzieć, że jest medium, czarownicy szanują medium. Ale jej nie jest potrzebny ani szacunek, ani żaden tytuł. Skoro niczego nie miała i nie była nikim znaczącym, nie widziała sensu na siłę podkreślać swojej własnej wartości, nie, żeby takową w ogóle widziała. Pierwsze koty za płoty – pierwsze kroki w las, oby nie wraz z nadzieją na odpowiednie wyłapanie barghestów, być może rannych, jak miało się za moment okazać. Pytanie, czy potrafiła tropić, okazywało się trudne, a odpowiedź dość niejednoznaczna. — Trochę. Była w to raczej dość beznadziejna, jeśli tyle lat jej zajęło poszukiwanie swojego byłego partnera i dziecka, które było cały czas z nim. Wiedziała przecież, gdzie mieszkał i wiedziała, gdzie mieszkają jego rodzice. Mimo to dotarła do Saint Fall dopiero po latach. Dlaczego? Albo była beznadziejna w tropieniu, albo robiła to zupełnie specjalnie. Cisza, jaka zapanowała pomiędzy kobietą i mężczyzną samotnie przemierzającymi las nie przeszkadzała jej absolutnie. Nie była dobrą rozmówczynią. Język rozplątywał się dopiero, kiedy widziała kogoś, kto już żywy nie był. Nie oczekiwała, że Ronan Lanthier dopasuje się do jej preferencji rozmówcy idealnego – nawet by mu tego nie życzyła. On jednak próbował. Mogłaby się nawet wzruszyć. Albo chociażby powiedzieć, żeby się aż tak bardzo nie wysilał. Zaczepka, jaką ją uraczył, speszyła go bardziej niż ją samą. Na tę myśl kącik ust uniósł się w niewyraźnej formie uśmiechu, choć nie potrafiłaby powiedzieć, czym był dokładniej spowodowany. Tym speszeniem? Tłumaczeniem? Tym, że jakkolwiek się przejmował, co może o nim pomyśleć? Było to zdanie dla niej zupełnie normalne i takim go przyjęła. Nie kojarzył jej, bo nie była stąd. Proste jak konstrukcja cepa. I innych narzędzi z szopy Padmore’ów. — Przeprowadziłam się do Hellridge kilka miesięcy temu – odpowiada mu, bez większych szczegółów. – Nie mieszkam w Cripple Rock. Miał więc rację, nie była stąd, nie była lokalnym mieszkańcem leśnego przedmieścia. I nie była też za bardzo wylewna wobec swojej osoby. Wzrok jej padł na połamane gałęzie i dziwnie wyleżaną ściółkę. Zboczyła ze ścieżki, którą szli, aby przejść przez kilka krzaków i przykucnąć przy miejscu, które odkryła. Miejscu, które splamione było krwią. Nie było pewności, że to tymczasowe leże barghestów. — Coś musiało tu odpoczywać całkiem niedawno. I było ranne. Postrzelona przez myśliwych sarna? Uciekające w popłochu barghesty? Teorii było bardzo wiele, ale można zawsze podążyć śladem krwi. Wypatrywała w okolicy ciemniejących, krwawych plam, odchodząc jeszcze kawałek w las. Dość jasno oznaczało to, że przygoda na leśnej ścieżce przenosiła się poza nią. — Możemy pójść śladem krwi – wskazała na dość solidną plamę przy drzewie. – Być może to nie barghesty, ale z pewnością coś, co potrzebuje pomocy. Tropienie: 41 + 5 (tropienie) + 12 (talenty) = 58 Wynik k3: 2 |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Osiem — cyfra nieskończoności, symbol ciągłości, zapowiedź kilku intensywnych dni pracy. Zerwane ogrodzenia Rezerwatu to obietnica kłopotów; bestie, które mogły przedostać się do niemagicznej części Cripple Rock, już wkrótce zaczną pociągać za struny cierpliwości sąsiadów zza leśnej miedzy — Carterowie na swawolne zwierzęta mają prostą receptę i zazwyczaj to dawka śrutu podana dożylnie. Przynajmniej trafiają; w przeciwieństwie do nieprzygotowanych na przyrodnicze starcie gwardzistów — nawet celne zaklęcia nie zawsze zabijają zwierzę. Lanthier na palcach obu — zakrwawionych — dłoni próbował policzyć kiedyś, ile padłych z wycieńczenia, powoli wykrwawianych bestii znalazł; każda z nich zostawiała bliznę. Dziś mają szansę uratować osiem istnień — pani Sandy (po prostu Sandy?) straciła moment na wycofanie się zanim go zyskała. Kobieta niewielu słów, wielu czynów i chwilowo o wyłącznie jednym celu; przetrwać wyprawę w głąb lasu. Ronan zamierza jej to ułatwić; przetrwanie, nie ciszę. — Trochę znaczy dobrze — trochę mu wystarcza; w Cripple Rock jednym trochę nie zdziałałaby wiele, ale nie rusza na wyprawę sama — Lanthier swój etap trochę zostawił lata temu. — Trochę znaczy więcej niż wcale. Wcale to lubiona odpowiedź członków Kręgu unurzanych w wodzie kolońskiej po same pachy — las traktowali jako ciekawostkę, miejsce dorocznych pielgrzymek, najczęstszą przyczynę złapania kleszcza. Ani Cripple Rock, ani Rezerwat Bestii nie były tylko lasem; to, co na powierzchni, to niewielki odłamek tego, co pod. Koniec lutego przypomniał im, dlaczego rodzina Hudson musiała przestać kopać głębiej; pewnych istot nie powinni wypuszczać na świat nawet czarownicy — chyba, że chce tego Matka. — Witamy w kolebce magii. Potrzebujesz rekomendacji, gdzie zjeść najlepszy stek? W moim domu to trafna sugestia, ale jeśli istnieje lista rzeczy, których nie wypada mówić obcej kobiecie w środku rezerwatu, to wariacja słów chapsnij mięcho u mnie plasowała się na samym szczycie listy. Cisza zamiast głosu, wzrok przeczesujący okolicę zamiast pytań — pierwsze wrażenie zostało podtrzymane; niechęć Sandy do słów równoważyło jej trochę. Trochę tropienia wystarcza, żeby dostrzec krew w poszyciu i nie zawahać się przed przykucnięciem w miejscu, gdzie pobłyskiwała ponuro — dwie sekundy przedłużonej ciszy to Lanthier wpatrujący się w plecy kobiety; nie mieszka w Cripple Rock, ale wszystko w jej zachowaniu krzyczy, że to nie pierwszy las, w którym wypatruje zagrożeń. — I to niedawno — przykucnięcie obok przypieczętowuje zmowę tropicieli — palce nie wahają się przed dotknięciem liści, na których pobłyskuje krew; czerwone smugi odbite na opuszkach są świeże. — Dopóki nie będziemy mieć pewności, co i w jakiej ilości, możesz trzymać się z tyłu. To ważne rozróżnienie — pomiędzy móc a musieć. W świecie przemawiających trybem rozkazującym mężczyzn, Lanthier pozostawia wybór; tak, jak lata temu jeden ofiarowała mu Lilith. — Gdybyś chciała. Wcale nie musisz. Było dobrze, jest— — To znaczy— — coraz gorzej. Wymachuje łopatą, szukając dna rozpaczliwych tłumaczeń — albo kopie grób na własne poczucie dumy. — Kobiety są kompetentne. Trafie spostrzeżenie, Lanthier; nowo odkryte? — Jakby tego było mało, muszą być też zdeterminowane. Szczególnie w świecie, gdz— Tym razem milczenie to złoto i krew — złoto, bo wykupił nim przepustkę z więzienia nieskładnych tłumaczeń i krew, bo to jej ślady dostrzega dalej, między drzewami. Dźwignięcie na równe nogi kładzie kres słowom; coś w jego twarzy twardnieje, zasklepia się i formuje na nowo. Tak wygląda empatia wobec istot, które nie zasługują na cały ten strach, ból i niepewność; w przeciwieństwie do większości ludzi. — Więcej krwi. Za dużo jak na jednego barghesta. Albo to nie jego tropią, albo muszą liczyć się z większą ilością; jeśli do tej pory byli ostrożni, teraz muszą wspiąć się na wyżyny czujności. tropienie: 17 + 20 (tropienie) + 14 (talenty) = 51 suma: 109 W przypadku przekroczeniu progu 150 na tropienie, odnajdujemy dwa ranne barghesty — dla efektywniejszych prób określenia ich stanu, poniżej znajdziesz Punkty Życia obu bestii: samica: 15/35 PŻ szczenię: 2/10 PŻ Dodatkowo, aby określić reakcję samicy na obecność obcych, możesz wykonać rzut kością k3:
|
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Trochę znaczy więcej niż wcale. Nie rozumiała, dlaczego pan Lanthier się tak starał. Nie wiedziała nawet do końca, czy staraniem jego zachowanie można określić, ale od samego początku miała w głowie myśl, że budował jej kompetencje we własnej wyobraźni o wiele lepiej, niż ona przedstawiała je za pomocą słów. Dlaczego? Dobre pytanie. Widziała go pierwszy raz na oczy, on ją również, więc nie umiała znaleźć powodu, dla którego tak bardzo upodobał sobie postawienie jej w roli umiejętnej i kompetentnej. W miarę kompetentnej. Mężczyzna pochodził z dobrej rodziny z Kręgu. Wszystko, czego się po nim spodziewała, to raczej podważanie umiejętności, albo traktowanie z góry, w przypadku skrajnym odesłanie do domu. Miała już do czynienia z takimi kilkoma. Fakt faktem, żaden nie miał na nazwisko Lanthier. Ten Lanthier przypominał jej bardziej dom. Rezerwat, rodzinę matriarchalną, w której kobiety stanowiły kolebkę i trzon tejże, przekazywały sobie dar z pokolenia na pokolenie, tak jak z pokolenia na pokolenie przewodziły plemieniu jak tylko potrafiły, służąc i żywym, i umarłym. I obecnie również tradycji. Mężczyźni nie mieli nic przeciwko. Zaszczytem był moment, w którym mogli przejąć ich nazwisko w dniu zaślubin. Przejechała kilka miast, a jednak nie spotkała się z takim zjawiskiem w żadnym innym miejscu. Niekoniecznie wspomnienie domu, ale sama postawa, jak i kilka ciepłych słów (w opinii Ronana Lanthiera zapewne ciepłe nie były, raczej wypełniały głuchą ciszę) powoduje na jej twarzy pojawienie się lekkiego uśmiechu. Nawet jeśli polecenie nie było zbyt trafione. Zjedzenie steka to przywilej, na który człowieka jeszcze musi być stać. — Dziękuję, raczej nie jadam. Nawet nie chciała go zbyć. W jej nastawieniu do niego coś minimalnie się przesunęło, coś się zmieniło. Wciąż była tragicznie małomówna, ale teraz przynajmniej cisza aż tak bardzo nie bolała – przynajmniej jej. Cząstka zaufania powędrowała na ręce pana Lanthiera i w zasadzie od niego zależy, co z nią zrobi. W takim układzie była dość łatwo zdobywalna, skoro pytanie o stek sprawia, że zaczyna ufać ludziom. Uzasadnienie, że nie ma takiej potrzeby, aby trzymała się z tyłu, nie opuszcza warg, gdy Ronan Lanthier znowu to robi. Sandy nie potrafi zrozumieć, ale wpatruje się w niego, jakby szukała sensu, albo dna wraz z nim, ale wie, że go nie dostrzeże. Oboje to wiedzą. Ronan zaczyna sam się pogrążać, Sandy nie bierze tego do siebie, ale nie rozumie. A chciałaby. — Nie musi pan, panie Lanthier – wtrąca w końcu, gdy spirala zdaje się coraz bardziej intensywna, a Ronan próbuje gryźć się w język, z różnym rezultatem. Sandy Hensley zazwyczaj nie czerpie satysfakcji z cudzego cierpienia ani niezręczności. Własnych ma wystarczająco, aby chcieć patrzeć jeszcze na czyjeś. Być może powiedziałaby więcej, ale widzi, że mężczyzna już jej słuchać nie będzie. Nie z nieuprzejmości, wzrokiem podąża wraz z nim i podnosi się, aby podejść za nim w miejsce, w którym coś dostrzegł. Więcej krwi. Za dużo jak na jednego barghesta w rzeczy samej. Sandy postanawia iść jej śladem, bo nawet jeśli nie znajdą tego, którego szukają, coś potrzebuje w tym lesie pomocy. Ścieżka jest krótka i kończy się wraz z odsłonięciem zwisającej, porośniętej pączkami liści gałęzi, za którą- Matka rannego szczeniaka nie czeka, aż się zbliżą. Sandy dostrzega to w chwili, w której dźwiga się na łapy. Sama jest ranna. — Tela – przywołuje w pierwszym odruchu, ale żadna tarcza nie formuje się przed nią, a zębiska bestii zaciskają się na przedramieniu, przez co do krwi dwóch stworzeń dołącza krew istoty trzeciej. W pierwszym odruchu przychodzi jej na myśl – trzeba ją oszołomić. Nie zna żadnego zaklęcia, które oszałamia bestie. W drugim odruchu – trzeba ją unieruchomić. W trzecim – trzeba zdobyć jej zaufanie. Tropienie: 78 + 5 (tropienie) + 12 (talenty) = 95 Suma: 204 Wynik k3: 3 Tela: 19 + 20 = 39 < 65 | zaklęcie nieudane |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Odważna diagnoza w świecie wielkich tajemnic, średnich sekretów i małych naruszeń prawdy — pani (panna?) Sandy Nazwisko—Nieznane las traktuje z szacunkiem. Z ostrożności stawianych przez nią kroków przebija łagodność; każde wczesnowiosenne źdźbło pod podeszwą ma pewność, że nie zostało skaleczone przez kaprys, ale konieczność — każdy szelest w krzewach nieopodal ma gwarancję, że nie padnie ofiarą nieprzemyślanego zaklęcia; każdy wdech przesycony rześkim powietrzem wie, że gdyby niósł z sobą sekret rozpalonego ogniska, tajemnica przestałaby być tajemnicą. Odważna diagnoza i zbyt czujne spojrzenie — ile przetrzymanych o sekundę za długo zerknięć jest społecznie akceptowalnych? Prawdopodobnie żadne; wyczerpał limit pięć spojrzeń temu. — Zapamiętam na przyszłość — szyszka pod butem trzeszczy osądzająco; przyszłość sugeruje kolejne spotkanie i otwarte zaproszenie do Rezerwatu — przyszłość to przekonanie, że po dzisiejszych poszukiwaniach Sandy rozważy powrót do Cripple Rock. Przyszłość dla niego to przywilej, nie obietnica — każdego dnia żyje złudzeniem, że zyska kolejną dobę; nigdy nie prosił Matki o więcej. — Ronan. Imię—stwierdzenie — tym samym tonem mógłby powiedzieć las, strumień, gówno łosia. Podtrzymanie spojrzenia Sandy oszacowano na krótkie wzruszenie ramion; pan Lanthier nie musi, ale pana Lanthiera tu nie ma. — Możesz mówić mi po imieniu. Na pana trzeba nosić garnitur, a po raz ostatni miałem go na sobie— Na własnym ślubie? Chyba nie; później, w Ratuszu też. Krawat próbował go udusić, biurokracja przysypać wnioskami, a odmowa na dofinansowanie Rezerwatu strzeliła w pysk grubym folderem usmarowanym czerwoną pieczątką słowa—klucz: odmowa. Od tamtego momentu jego szacunek do polityków z poziomu dna zaczął kopać głębiej — po raz kolejny okazało się, że zwierzęta mają więcej uczuć. Ta uczuciowość dochodzi do głosu, kiedy szlak krwi zmienia się w jej źródło; nie zaszli daleko — barghesty też nie. Ich obecność została zdradzona na długo przed odsłonięciem ściany zieleni — matka liczyła, że zagrożenie minie samo i gdyby nie czujne spojrzenia tropicieli, życzenie bestii stałoby się rozkazem. W chwili, w której Sandy rozsuwa gałęzie, koncepcja czasu wpada w tunele pod Cripple Rock; błysk zębów w rozwartym pysku i ramię kobiety na moment stają się jednością, a zaklęcia w ustach zastępują ostrzeżenie. — Varioherenae — tarcza zawodzi, ale ziemia nigdy; miejsce, w które odskakuje ranny barghest, pod naporem magii przekształca się w ruchome piaski — bestia, czując pod łapami grząski grunt, próbuje się zaprzeć całą sobą, ale im mocniej szarpie, tym głębiej wpada. — Teraz żadnych gwałtownych gestów — gdzieś pomiędzy — w tych kilku sekundach od skoku, przez ugryzienie, po czary i pułapkę ziemi — wyciągnął ramię; odsunięta od legowiska Sandy utknęła za szlabanem uniesionej ręki. Za późno — barghest zdążył przegryźć się przez rękaw kurtki, teraz smętnie podziurawionej; krew jeszcze nie przesiąka, ale Lanthier z doświadczenia wie, że to kwestia czasu. — Jak mocno krwawisz? I czy zamierzasz mnie pozwać? W jej twarzy próbuje znaleźć odpowiedź; coś, co zdradzałoby więcej niż ból — może zwątpienie? Strach? Zarzut? — Dociskaj ranę. Jeśli chcesz, wróć do Rezerwatu, Miles cię opatrzy. Albo— Po kolei — gdyby naprawdę była przerażona, próbowałaby uciec lub zaatakować; odruch nakazał użycie tarczy — nieszkodliwej dla bestii, bezpiecznej dla niej samej. — Zostań. Kilkanaście sekund od ataku i jeden szamotający się w ruchomych piaskach barghest to warunki doskonałe na odwrót; decyzja należy do Sandy — tak, jak kolejne słowa należą do Ronana. — Mitescere — zmiana w głosie jest wyraźna; chociaż zlepek sylab brzmi na zaklęcie, pentakl nie reaguje — dopiero powolne opuszczenie ramienia i skierowanie dłoni do ziemi przypieczętowuje podejrzenia. Lanthier nie używa magii; nie w dosłownym znaczeniu tego słowa. — Non nocuerunt tibi — krok w kierunku uwięzionego w pułapce zaklęcia barghesta to test sił — próba przekonania się, czy reaguje na łacinę; nie wszystkie bestie w Rezerwacie są pod jego pieczą, ale od lat próbuje przekonać pozostałych opiekunów do ujednolicenia języka. — Nos adiuvet te. Wzrok, zawieszony na pochylonym, zmęczonym pysku, nie odrywa się od samicy; oni znają swoje intencje. Pora, żeby ona też je poznała. Varioherenae | próg 50 | 36 (k100) + 21 = 57 Sandy, możesz zdecydować się na pomoc szczenięciu lub podjąć próbę uspokojenia dorosłego barghesta. Z racji uwięzienia matki w ruchomych piaskach, na ten moment z jej strony nie zagraża nam niebezpieczeństwo; uspokojenie jej wymaga znajomości przyrody lub języka łacińskiego — możliwe jest również z pomocą stosownych czarów (nie wliczają się do progu). Próg na ukojenie barghesta: 100 rzut poniżej na uspokojenie z wykorzystaniem łaciny: k100 + 5 (język łaciński) + 8 (wiedza) |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Stwórca
The member 'Ronan Lanthier' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 10 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Zapamiętam na przyszłość. Enigmatyczną przyszłość kryjącą w sobie obietnicę, że ten jeden raz nie jest pierwszym i ostatnim, kiedy się widzą, działając w jednym celu. Spojrzenie zatrzymuje się na dłuższą chwilę na sylwetce Lanthiera, jakby z nadzieją, że będzie w stanie przeczytać wszystkie jego myśli i intencje w jednej chwili. Nie była w stanie. Nie potrafiła zrozumieć, czemu jest wobec niej taki… taki. Zdążyła przyzwyczaić się do lekceważącego traktowania i umniejszania. Ronan Lanthier nie tylko się tak nie zachowywał, ale podchodził do niej tak, jakby zależało mu na jej sympatii. Dlaczego? Może kiedyś padnie to pytanie. Na razie padło samo imię i nie potrafiła powiedzieć, jak się z nim czuła. Z drugiej strony – było to sprawiedliwe. Sandy przedstawiła się samym imieniem i tak miał się do niej zwracać Ronan. On przedstawił się pełnym nazwiskiem, ale również wybierał do komunikacji imię. Inna sprawa, że pomiędzy nimi wciąż istniała przepaść. Na przykład – Ronan pochodził z rodziny z Kręgu. Rodzina Sandy budziła szacunek tylko w zamkniętym rezerwacie rdzennych w Mashpee. Zdaje się, że może Krąg z Salem coś słyszał kiedyś o Hensleyach. Niewiele więcej jest tutaj do powiedzenia. — Ronan – powtarza więc, jakby była dzieckiem uczącym się wymowy pierwszych zdań i słów. Głuche Ronan spada pomiędzy nimi, zwiastując spadnięcie kurtyny ciszy. Czy nieprzyjemnej? O dziwo, tak. Zaczynała się przyzwyczajać do tego, że Ronan mówił i zagadywał. Być może on ciszę znosił gorzej od niej samej. Zadziwiające, biorąc pod uwagę, że jego dom mieścił się w lesie, a bestie często też wymagały spokoju. Ta przerwana została warkotem, a potem chapnięciem zębisk na ramieniu Sandy. Wyszarpnięta ręka pokryła się krwią, ale rany jedynie lekko szczypały. Może to nagły przypływ adrenaliny tłoczący się w żyłach. Nie zakończył się, kiedy Ronan zatrzymał bestię w ruchomych piaskach. Poradził sobie o wiele lepiej od niej samej, ale nie zamierzała się o to obrażać. Mogło jej być co najwyżej głupio, że nie dała rady zatrzymać barghesta na czas. Krótkie spojrzenie na ramię zalane krwią skutkuje krótkim komentarzem: — Przeżyję. Ewentualne obawy pana Lanthiera pozostają w sferze jego obaw. Sandy ani nie zamierza walczyć o „sprawiedliwość”, gdy sama doskonale wiedziała, na co się pisała, ani nie zamierza stąd uciekać. Ugryzienie barghesta to coś, co powinno zostać natychmiast opatrzone przez medyka, choćby pod kątem potencjalnego zakażania. Sandy wybiera zignorowanie bólu i podejście bliżej wściekłej, szamoczącej się w ruchomych piaskach bestii. Nie zna łaciny. Wie tylko, że to ona wybrzmiewa z ust Ronana, ale nie potrafi powiedzieć, co mówi do zwierzęcia. Hensley może jedynie wyciągnąć rękę do rozwścieczonej bestii i spróbować krótko podejść, zarazić ją aurą spokoju. Nie działa. Chapnięcie w stronę jej dłoni sprawia, że się odsuwa, nie próbując podejść już więcej. Uspokojenie nie będzie takie łatwe. Matka wciąż chce bronić swojego małego. Zbliżenie się do niego może sprawić, że będzie jeszcze bardziej wściekła i Ronanowi może stać się krzywda. Być może zrozumie, że nie mają złych intencji, gdy- — Sanaossa. – Pentakl nie rozgrzewa się, nie drga, nie wypływa z niej ani źdźbło magii. Może dlatego, że na magii anatomicznej zwyczajnie się nie znała. To nie znaczy, że nie należy próbować. Ciche westchnięcie, spojrzenie na Lanthiera, odrobina bezradności. – Nie znam żadnego zaklęcia, które mogłoby jej pomóc – przyznaje. Zaklęcie na odpchlenie raczej będzie mało pomocne w tym wypadku. – Spróbuję zatrzymać krwawienie, ale to jej nie pomoże na dłuższą metę. Fascia. Próba uspokojenia barghesta: 14 + 20 (przyroda) + 18 (wiedza) = 52 | próg nieosiągnięty Sanaossa na barghesta: 36 < 50 | nieudane Fascia na barghesta | próg: 40 Ostatnio zmieniony przez Sandy Hensley dnia Sro Sty 24 2024, 10:13, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Stwórca
The member 'Sandy Hensley' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 33 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Trzask gałęzi, szelest niewzniecony wiatrem, nagłe milczenie nawołujących niestrudzenie kosów; ciche wymiany zdań nie mogą zagłuszyć tego, co istniało na długo przed ich przybyciem w ten zakamarek lasu — tego, co istnieć będzie na długo po ich odejściu. Cripple Rock tętni życiem, do którego nie posiada dostępu nawet Lanthier; wiosna i pierwsze tchnienia ciepła nie ograbiają Rezerwatu z poczucia prywatności. Przez sekundę próbuje rozróżnić dźwięki; Ronan w ustach Sandy i szelest drzew brzmią podobnie. Kilkanaście jardów później ten spokój to tylko wspomnienie; zamiast szmeru liści, powietrze wypełnia magia, metaliczna woń krwi i świadomość, że pozory i Cripple Rock lubią wodzić na manowce. — Przekonamy się — złe miejsce, nieodpowiedni czas, Ronan z taktem rozpędzonego bizona — zna Sandy od kwadransa; od pięciu minut dwukrotnie zgubił przy niej słowa, a teraz? Przekonamy się w odpowiedzi na przeżyję; na palcach jednej dłoni można policzyć sytuacje, w których chciałoby się usłyszeć podobne słowa w ramach pocieszenia — sześćdziesiąt sekund po ataku barghesta nie jest częścią tego grona. (Jest; w Rezerwacie przekonamy się to synonim do przeżyjesz, koniec opierdalania, bierz łopatę i zasuwamy po tego drzewca — ale Sandy to nie Rezerwat, Rezerwat to nie Sandy). Na kwestionowanie własnej ogłady — czego, Lanthier? — przyjdzie czas; kiedyś. Kiedyś — w momencie, w którym ranny barghest nie będzie szarpać się w pułapce ruchomych piasków, każdym ruchem pogłębiając cierpienie. Krew na ciemnej sierści lśni w przefiltrowanym przez gałęzie świetle; ten sam filtr ktoś nakłada na serce Ronana. Teraz cierpią razem. — Działają w oparciu o instynkt — gdyby słowa miały zapach, te Lanthiera nosiłyby na sobie woń spokojnego zagajnika. — Strach to odpowiedź na ból, ból to przyczyna, na której należy się skupić. Próby kobiety spełzają na niczym; zaklęcia nie formują się w klarowne wiązki magii, ból dalej przepływa przez ciało barghesta, spojrzenie zaczyna przypominać głębokie, wypełnione furią studnie — ale to nie na matkę próbującą bronić własnego dziecka patrzy teraz Lanthier. — Spokojnie, Sandy — cichy głos barwy leśnej ściółki; spokojnie brzmi banalnie, ale las nie oczekuje skomplikowanych zapewnień i pustych obietnic. — Jest unieruchomiona, możesz skupić się na zebraniu magii w pentaklu. Pośpiech w Rezerwacie rzadko kończy się dobrze. Pomiędzy pośpiechem i instynktem rozpościera się cały ocean zasadniczych różnic; ten pierwszy to próba zastosowanie pozornie przemyślanych działań. To drugie to reagowanie bez obciążenia namysłem; prawda starsza od uwolnionej magii — ludzie to zwierzęta z mniejszą ilością sierści. Odgradzając się od natury, zamykając w betonozie miast, ginąc w labiryncie murów zbyt wysokich, by poczuć na twarzach pozbawiony skazy spalin wiatr, zapominają, że w każdym tkwi instynkt; każdy ma w sobie bestię. To, czym ją karmi, dyktuje to, do czego jest zdolna. — Sanaossa — zaklęcie—pustka; magia anatomiczna nie sprzyja żadnemu z nich. Mglista wiązka rozpływa się w powietrzu w rytmie łagodnego szelestu pobliskich krzewów. Szczenię zaczyna piszczeć — w odpowiedzi samica szarpie mocniej, chwytając w pysk pustkę; kłapnięcie roznosi się echem po okolicy. — Noli movere, te adiuvare conamur — zrównanie wysokością z barghestem niweluje poczucie zagrożenia; łacina ponownie wypełnia powietrze, ale tym razem to nie część inkantacji. Bestia na początku nie reaguje — opuszczenie łba następuje dopiero po kilku przesyconych ciężkim oddechem sekundach. — Zajmiesz się szczenięciem, Sandy? Jeśli to potencjalna rozmowa o pracę, żadne o tym nie wie; Lanthier działa na autopilocie utartych zadań. W Rezerwacie zawsze towarzyszy mu ktoś, kto wie, co robić — wtedy wypowiedzi nie kończy znak zapytania; w przypadku Sandy ta świadomość jest obecna, ale nadal mglista. Ostatnie minuty były dowodem, kolejne — będą potwierdzeniem. Sanaossa | próg 50 | 27, nieudana Próba uspokojenia barghesta: 17 + 10 + 5 (zmądrzałem po aktualizacji) = 32 Suma: 23 + 52 + 32 = 107 | próg osiągnięty Sandy, samica na ten moment nie jest zagrożeniem, ale wciąż przebywa w pułapce ruchomych piasków — jeśli zdecydujesz się podejść do szczenięcia, możesz spróbować pomóc mu w sposób, który uznasz za stosowny. Uwaga na palce: barghest jest mały i wycieńczony, ale ząbki wciąż ma ostre; aby uniknąć ugryzienia w dłoń, wykonaj rzut na sprawność z dodatnim modyfikatorem za szybkość lub talent z dodatnim modyfikatorem za zręczność dłoni. W obu przypadkach próg wynosi 50. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Przekonamy się nie jest czymś, co usłyszeć spodziewa się człowiek, który przed chwilą został ugryziony przez dziką bestię, być może chorą, być może dzielącą się właśnie z Sandy jakąś infekcją. Przekonamy się wywołuje nieznaczne uniesienie brwi i krótkie spojrzenie na Ronana, bo na więcej nie ma czasu – czas to dobro luksusowe, po które Sandy nigdy nie sięgała. Przekonamy się zostaje bez słowa, zgubione pomiędzy szelestem liści na nagłym, wiosennym wietrze, i warknięciem rozsierdzonej samicy barghesta. Ulatuje z pamięci pod naporem kolejnych słów-wskazówek. Chociaż po lesie poruszała się już niejednokrotnie, jej wiedzą przewodnią były rośliny. O zwierzętach wiedziała mniej, stąd i nauka płynąca z ust Lanthiera przyjmowana jest z pewną powagą, skwitowana skinieniem głowy. Bo nie ma z czym się nie zgadzać. Zazwyczaj ból jest źródłem wszelkich problemów. U zwierząt i u ludzi. U żywych i u zmarłych też. O tych ostatnich nie mógł wiedzieć Ronan. I nie wiedział, że ona o tym wie. Wokół wyczuwała bardzo dużo widma śmierci i cierpienia. To lgnęło do medium niczym chorzy do medyka, oblepiało ją z każdej możliwej strony, zatapiając w ciemnej bańce cierpienia, nie przejmując się, czy jest w stanie znieść więcej. Jej granica już dawno została przekroczona, mimo to – szła i parła naprzód. Pomagała innym, przynosiła ulgę w bólu, bo tego od niej oczekiwano. Nikt nie pytał, jak można ulżyć jej. Głęboki oddech towarzyszy słowom, w których brakuje oceny czy potępienia, którego mogłaby się spodziewać. Wraz z oddechem kilka mięśni rozluźnia się, a ona z zaskoczeniem zauważa, że przez całą tę drogę była spięta. Nie wiedziała, od jak dawna. Może od zawsze. Kilka słów i nieudane zaklęcie kojące później samica zwiesza głowę wraz z głębokim wydechem, niemal poddańczym. Nie tylko więc Sandy miała szansę się rozluźnić, widocznie Ronan Lanthier miał dar przekonywania. Bądź uspokajania. Jej wzrok pada na kwilące nieopodal szczenię. Zerka nieufnie w stronę samicy. Do tej pory nie wykonywała bardziej gwałtownych ruchów, ale czy podejście do małego nie rozsierdzi jej bardziej? Krótka ocena, czy Ronan da sobie radę. Powinien. Unieruchomił ją i uspokoił. Być może będzie potrafił zrobić to ponownie. Kilka kroków uważnie stawia w stronę szczenięcia. Przy tym ściąga stary, przetarty płaszcz, jedyny jaki miała w garderobie na tę porę roku, powoli przykucając. Nie chce ryzykować złapania go w dłonie, ale- Szczenię też nie chce pozwolić się złapać. Ostre zęby kłapią, a Sandy wyciąga lekcję daną przez matkę barghesta – wymija jego łepek tak, aby schwytać jego tułów, opatulić płaszczem i podnieść do góry, izolując kręcący się pyszczek, próbujący się obronić. — Cicho, mały – mówi do niego, plecami zwrócona do Ronana. Obecność ludzi zawsze ją peszyła. Łatwiej było, gdy wyobrażała sobie, że jest tutaj sama. – Nic złego Ci się nie przydarzy. Widzisz? Jest tutaj Twoja mama – zwraca się do niego niemal jak do człowieka, niemal zapominając, że przecież najpewniej nie mógł jej zrozumieć. – Zaraz wszystko będzie lepiej. – Dłoń gładziła jego grzbiet przez owinięty płaszcz, mimo to dłoń zawędrowała nad głowę małego. – Sanaossa – krótki szept i białe promienie tym razem przywołały magię z pentakla, przynosząc najpewniej ulgę małemu. – Fugabeastia – dodaje jeszcze, choć być może jest to zbędne, ale wciąż, po przebywaniu tyle czasu w dziczy pchły mogły im dokuczać. Dłoń wciąż gładziła ciałko owinięte płaszczem, gdy odwracała głowę w stronę Ronana. — Jak zamierzasz przenieść dorosłego barghesta do Rezerwatu? – Szczeniaka mogła ponieść sama, ale jak zmusić dorosłego osobnika, żeby poszedł grzecznie za nimi? Nie mieli przy sobie nic. Jedynie ją uruchomili. A nie było przecież mowy, żeby je rozdzielać. Matka zawsze powinna być przy dziecku. Mogłaby sobie powiedzieć to sama, sześć lat temu. Unik przed ząbkami szczeniaka: 88 + 5 (zręczne dłonie) + 12 (talent) = 105 > 50 | unik udany Sanaossa: 70 > 50 | zaklęcie udane Fugabeastia: 56 + 20 = 76 > 25 | zaklęcie udane |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Niech stanie się wdech. Rześkie powietrze spływające z koron drzew pachnie domem; ściółka otrząsająca się z chłodu zimy pachnie wolnością; zbutwiałe liście ścielące się w runie pachną spokojem; łuszcząca się kora iglastych drzew ma barwę zaufania. Dom to koncept i fakt dokonany; jednolity obraz i mozaika złożona z elementów, które w odosobnieniu nie pasują do siebie — nie pasują do niczego — ale będąc razem, tworzą pejzaż pewności. Ta sama pewność drzemie w ruchach Sandy; ból ugryzienia musi przepływać przez jej ciało razem z krwią, ale własne cierpienie schodzi na drugi plan, kiedy teraz — na wyciągnięcie ręki, na szybkie odsunięcie dłoni — cierpi istotna mniejsza, niewinniejsza, bezbronna, przerażona, ranna. Unieruchomiony w piachu barghest nie jest zagrożeniem; Lanthier może obserwować Sandy bez obaw, że nieuwagę przypłaci własną dawką bólu. Napięcie w jego mięśniach ustępuje dopiero, kiedy cichy głos i łagodny dotyk zsyłają na szczenię długo wyczekiwaną ulgę; przez kilka sekund w niczym nie różnił się od matki uwięzionej w ruchomych piaskach — jeden niewłaściwy gest wprawiłby ciało w działanie. Sandy nie ma w sobie brutalności — ma za to ciche słowa, ostrożne ruchy, szept wytapiający nerwowe wyczekiwanie z mięśni Lanthiera. Zaraz wszystko będzie lepiej; nie tylko szczenię decyduje się uwierzyć w jej słowa. — Dobra robota, Sandy — Sandy w jego ustach nie brzmi jednolicie; ma kilka znaczeń ukrytych za sylabami. Kilka powodów, dla których uznanie kończy się na imieniu, nie stwierdzeniu faktu. Kilka nadziei, które moją zostać przelane w litery. Kilka oczekiwań, którym jeszcze nie sprostała. — Masz rękę do szczeniąt lepszą niż połowa mężczyzn w Rezerwacie. To nie rzecz płci; to rzecz duszy. Ta należąca do Sandy przypomina pomieszkujące w Rezerwacie; uchodźcy ze świata zbyt brutalnego, zbyt łakomego, zbyt chciwego, żeby przetrwać w nim bezpiecznie, nie tracąc życia albo cząstki siebie. Lanthier od zawsze uważał to za komiczne przeinaczenie; azyl nazywano Rezerwatem Bestii, ale te prawdziwe — te będące właściwym zagrożeniem — żyją poza jego granicami. — Nie muszę jej przenosić — dyszący ciężko barghest nie zamierza walczyć; spojrzenie samicy utkwione jest w szczenięciu i nie ma na tym świecie siły, która mogłaby to zmienić. — To matka, pójdzie za dzieckiem wszędzie. Musimy jedynie zadbać, żeby nie poruszała się zbyt szybko. Dla własnego i naszego dobra. Zwykle ma przy sobie sznur, chociaż rzadko z niego korzysta; tkwi coś okrutnego w pozbawianiu wolności istot, które nie posiadają jej od dnia narodzin. W większości przypadków pomaga tresura, ale samica jest zbyt zmęczona, zbyt ranna, zbyt przerażona losem własnego szczenięcia, żeby poddać się prostej logice poleceń. Lanthier wybiera więc magię; na dodatek nie tę, z którą przyszedł na świat w żyłach. — Turtur — i pustka; turtur po raz drugi i nic; turtur do trzech razy sztuka — nikła wiązka magii wariacyjnej wsiąka pod skotłowaną sierść barghesta, pozornie nie zmieniając w samicy niczego. Efekt zaklęcia widoczny jest dopiero po chwili; każde poruszenie łbem przypomina filmowo spowolnione tempo. — Wracajmy, opatrzymy cię na miejscu. Do kogo mówisz, Lanthier? Czasem zapomina, że do ludzi. — Sandy — ostrożnie wycofane zaklęcie pozwala wsiąknąć ruchomym piaskom w podłoże; samica może poruszać się swobodnie, chociaż każdy jej krok przypomina próbę przedarcia się przez smołę. — Jeśli uznasz, że chciałabyś robić to częściej— To ma cztery łapy i cicho skomle w jej ramionach; samica barghesta zadziera pysk, ale nie wydobywa się z niego żaden dźwięk — teraz jest tylko matką wypatrującą własnego dziecka. — Wystarczy zadzwonić do Rezerwatu albo napisać bezpośrednio do mnie. Kiedy wrócą, poza opatrunkiem i sugestią, by pomodliła się do Lilith o brak wścieklizny, podsunie jej wizytówkę; ma ich z pięćdziesiąt i nigdy nie rozdaje. — Uznajmy to za rozmowę o pracę. Jeśli będzie chciała, wakat otworzy się w maju; droga do Rezerwatu nie jest trudna. Wystarczy być człowiekiem, nie bestią. Turtur | próg 55 | 50 (za 3. razem, yay) + 5 = udane |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Dobra robota, Sandy nie należy do tego świata. Dobra robota, Sandy wdziera się delikatnie za kurtynę, jaką sama stworzyła we własnym umyśle, która oddziela ją i szczeniaka od całej reszty. Tak jest łatwiej – udawać, że nikogo nie ma; nikt nie patrzy, nikt nie słucha. Do tej pory ośmielały ją jedynie duchy. Sądziła, że świat umarłych tak po prostu na nią wpływa, że zmarli rozplątują jej język, bo to przecież przede wszystkim jej słowa mogą przynieść im ukojenie. Teraz odkryła, że podobny element jest umiejscowiony również w świecie żywych. Czasem łatwo jest zapomnieć, że będąc łącznikiem pomiędzy światem dolnym a środkowym, trzymać się trzeba dwóch krańców. Należy do obu jednocześnie i nie należy do żadnego z nich. Głowę więc podrywa nagle, jakby w zdziwieniu, że wciąż jest obserwowana, nie została tutaj sama. Słowa, które winny były połechtać jej ego, przechodzą jakby bez echa. Z jednej strony może to sobie wyobrazić. Z drugiej – nie miała do tej pory większego doświadczenia ze zwierzętami. Choć wychowana obok lasu, w szacunku do natury i życia, do pewnego porządku świata, jej rola w społeczeństwie miała być inna. Nie miała zajmować się żywymi. Skąd więc ręka do zwierząt – nie potrafiła stwierdzić. Cierpki uśmiech przemyka przez wargi. To matka, pójdzie za dzieckiem wszędzie. Tak. Matka wszędzie pójdzie za dzieckiem. Dobra matka, którą Sandy nigdy nie była. Wróciła i ją odnalazła, ale nie miało to żadnego znaczenia. Jej dziecko wciąż nie pamiętało matki, nawet jeśli matka była tuż za rogiem. Nie odzywa się więc – po raz kolejny. Cisza widocznie jest czymś, co nie dziwi już Ronana Lanthiera. On mówi – ona nie. Taki jest porządek świata, który został zaakceptowany widocznie przez ich oboje. Szczeniak w jej ramionach jest spokojniejszy, a ślepia matki wpatrując się w nie. Widzi, że nie dzieje mu się krzywda. Być może to ostatnie młode z miotu, jakie ostało się przy życiu. Sandy potrafi sobie wyobrazić desperacką chęć protekcji ostatniego z młodych, jakie ostało się przy życiu. Ronan zajmuje się tym, aby samica nie poruszała się zbyt szybko, a Sandy wcale nie ma w zamiarze prowokowania jej do bardziej gwałtownych ruchów. Sama rusza ścieżką powrotną do Rezerwatu – powoli. Kontrolnie zerka w tył, za siebie. Samica w istocie idzie za nimi, spokojniejsza. Kiedy pada imię Sandy, ta spogląda na Ronana, jeszcze nie wiedząc, że usłyszy słowa, których usłyszeć się nie spodziewała. Uznajmy to za rozmowę o pracę. Zdziwienie odbija się na jej twarzy wyraźnie – wyraźniej niż jakakolwiek emocja dotychczas. Nie potrafi zrozumieć, dlaczego to wszystko tak się potoczyło i w jaki sposób w oczach Ronana Lanthiera jest osobą wystarczająco kompetentną do pracy ze zwierzętami. Z drugiej strony – to było zajęcie o wiele bliższe jej duszy niż praca na polach Padmore’ów. Tę pracę także darzyła szacunkiem, choćby ze względu na to, jak wielką wagę przywiązywali do niej jej przodkowie, niemniej jednak… Z drugiej strony – nie miała możliwości łatwego i codziennego dojazdu do Cripple Rock. Nie potrafiła prowadzić samochodu, a autobusów było naprawdę niewiele. Nie chciała też kłopotać Marvina, aby zabierał ją dwa razy dziennie do domu. Nie chce mówić nie. Ale nie powie również tak. — Zastanowię się nad tym. Mogło brzmieć tak samo jak zadzwonimy do pana. Ronan i Sandy z tematu |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii