Zagajnik zakochanych Prawdopodobnie każdy w okolicach Hellridge słyszał o Zagajniku Zakochanych; ten znajdujący się w dalszych dzielnicach Saint Fall niewielki lasek od wielu dekad nosi romantyczną nazwę i istnieje ku temu bardzo dobry powód — to właśnie tutaj, bez względu na porę roku, pary zakochanych mogą zadeklarować swoją miłość poprzez zawieszenie na jednej z gałęzi wstążki ze swoimi imionami oraz intencją. Nikt nie wie, kto zapoczątkował tę tradycję — czarownicy lubią wierzyć, że to ich dziedzictwo, ale faktem jest, że zwykli śmiertelnicy też wiedzą o tym miejscu i chętnie z niego korzystają. Na drzewach Zagajnika Zakochanych powiewają dziesiątki, jeśli nie setki barwnych wstążek; część z nich nadszarpnął już ząb czasu, przez co imiona oraz intencje są nieczytelne, ale kto wie — może wciąż żywe, podobnie jak miłość tych, które je zawiesili? |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Robin Baker
// 10.02, niedziela Mury mojego mieszkania nie potrafiły mnie zatrzymać u siebie na zbyt długo - szczególnie odkąd sąsiadka z dołu zaczęła napieprzać w grzejnik swoją miotłą za każdym razem, gdy usłyszała chociaż jedno brzdąknięcie struny. Stara prukwa powinna się wyprowadzić chyba do środka lasu, jeśli każdy dźwięk przyprawiał ją o takie palpitacje, ugh... Ubrałam się więc cieplutko, w moją puchową, kolorową kurtkę i niemal tęczową czapeczkę z pomponem, łapiąc swój instrument w łapki. Do plecaka spakowałam tylko termos z jakąś rozgrzewającą herbatką, bo domyślałam się, że nieco się wymrożę szukając idealnego dla siebie miejsca na wyżycie twórcze. Nawet nie byłam pewna, dlaczego stopy zaprowadziły mnie właśnie tutaj - w odmęty romantycznych miejscówek w Hellridge. Trochę był to paradoks, zważając na to że walentynki były o rzut beretem, a ja sama w miłości szczęścia raczej nie miałam. Uśmiechnęłam się jednak pod nosem widząc, jak gałęzie drzew zdołały powstrzymać opadające płatki śniegu przed całkowitym pokryciem jednego z wyższych konarów swoim puchem. Wyciągnęłam swój napój z plecaka, biorąc jeden głębszy łyk napoju, nim sama torba wylądowała na konarze, by bronić mnie przed przysłowiowym wilkiem. Po chwili sama na niej przycupnęłam, łapiąc już gitarę w dłonie. Nie zapowiadało się na to, by ktokolwiek miał tu podejść w najbliższym czasie, las zdawał się świecić pustkami i tylko pojedyncze szumy wiatru przerywały ciszę otaczającą to miejsce. Trzeba więc było... To zepsuć. Chwila zastanowienia, kilka nieprzemyślanych pociągnięć za struny, aż te w końcu same zaczęły się układać w melodię - Lying in my bed I hear the clock tick and think of you, caught up in circles, confusion is nothing new... - Zaczęłam nucić, początkowo raczej nieśmiało, jakby mój własny głos musiał znaleźć miejsce w tym wszystkim. Z każdym kolejnym wersem czułam się jednak pewniej, oddając tej chwili zapomnienia, w której towarzyszyła mi tylko muzyka... |
Wiek : 24
Odmienność : Niemagiczna
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Sprzedawca w herbaciarni
Miles Dewmoon
Gdzie on się nie włóczył? Przez dwie dekady życia w jednym miejscu, nawet preferująca wodę syrena miała okazję znudzić się mijaniem wciąż tych samych uliczek. W przypadku Dewmoona, doszła szczera chęć uniknięcia członków pewnego rodu, który nienaturalnie często zachodził mu ostatnio drogę. Z paranoją na miarę Milesa, nie można było być zbyt ostrożnym. Za parę dni pewnie dostatecznie zatęskni za falami by nogi go znowu poniosły tam, gdzie tkwi jego serce. A tymczasem przejście się w zieleńszy zakątek, który dwudziestolatek miał dotąd okazję zwiedzić tylko parę razy, wydawał się najciekawszym sposobem do rozruszania się po pracy. Miles lubił aktywność fizyczną i preferował niskie temperatury, także na szybszym marszu czuł się niemal jak ryba w wodzie. Pewnie przelazłby cały ten lasek szybciej niż zdołałby nacieszyć się mijanymi drzewami i względną ciszą, gdyby... No, właśnie - było cicho! Odgłosy go dochodzące nie były jednak gwarem nieprzejmujących się otoczeniem ludzi, a pobrzdękiwaniem jego ukochanego instrumentu. Mimo iż sam nie grał, syren uwielbiał dźwięk gitary i zazwyczaj nie potrafił odmówić sobie podsłuchania dobrej nuty. Teraz miał dodatkowy niedosyt po tym jak ostatni wysłuchiwany z ukrycia muzyk zdołał go nie tylko nakryć, ale także zapoczątkować serię niefortunnych spotkań ze spokrewnionymi przegrywami. Odmiana była Dewmoonowi potrzebna, a ponieważ zajęta grą dziewczyna przynajmniej wydawała się nie zwrócić uwagi na jego ciche kroki, Miles stanął nieopodal niej z tyłu i ze skrzyżowanymi rękoma oparł się plecami o pień drzewa. Nie czuł się dostatecznie pewnie by pozwolić sobie na zamknięcie oczu, ale i bez tego szybko wciągnął się w dotąd nieznany mu kawałek. Ani myśląc zakłócać tak przyjemną dla nich obojga chwilę, syren robił za jak dotąd jedyną widownię kobiety, którą z każdą chwilą coraz mocniej skądś kojarzył. Nie mógł mieć pewności, ale podejrzewał, że musiała być jedną z magicznych. Albo chodzili razem do szkoły. Albo przynosiła mu pocztę... W zasadzie to było tak małe miasto, że nie dało się spamiętać każdego, nawet jeśli zamieniło się z nim kiedyś parę słów. Ale coś mu w niej nie dawało spokoju, poza graną muzyką. Dlatego kiedy skończyła, choć normalnie oddaliłby się udając, że go tu wcale nie było, tym razem nie tylko został, ale też... zaklaskał. Bardziej przez to, że nie miał pomysłu jak inaczej zacząć rozmowę, niż z podziwu. Co nie oznacza, że nie podobał mu się darmowy występ! Syren był zwyczajnie inny, nie tylko pod względem odmienności. Fart chciał, że czasem zupełnie przypadkiem wychodziło mu zrobić coś co pasowało do sytuacji. Gorzej, że tylko raz na jakiś czas. - Co to za kawałek? I od razu - co myślisz o Lucyferze? - zapytał z zupełnie neutralną miną. Bezpośredniość pozwalała odsiewać ziarno od gówna o wiele szybciej niż krążenie wokół tematu. A to, że wyjdzie na dziwaka, jeśli nie trafił? Cóż, i wśród niemagicznych byli sataniści, a on już i tak miał na sobie glany, plus pomalował rano paznokcie na czarno. Ewidentnie nie przejmował się tym co inni o nim pomyślą, pomimo wciąż gojącej się rany na tyle głowy po rzuconym w jego stronę szkle. Jedna więcej dziwna sytuacja go raczej nie zabije. |
Wiek : 22
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Piekarz
Robin Baker
Muzyka się niosła, a las stawał się moją małą, prywatną sceną, gdzie tylko uśpione zwierzęta mogły stać się widownią. A przynajmniej... Tak to się rysowało w mojej głowie, gdy sama dawałam się porywać wygrywanej melodii, zapominając o całym bożym świecie. - But I fall behind, time and time and time, time after time... - kończyłam piosenkę, chcąc płynnie przejść w kolejne nuty jakie palce chciały grać, ale... Z mojego transu wyrwały mnie nagłe oklaski niosące się gdzieś za mną. Zerwałam się z miejsca, wywalając swój termosik i chwytając gitarę jakby miała się okazać jakąś bronią. Serce waliło mi jak oszalałe - bo autentycznie! - nie usłyszałam za sobą żadnego dźwięku aż do tej pory. Gorący napój rozlewał się na śniegu, powoli go topiąc, gdy ja dopiero mogłam zwrócić uwagę na tajemniczego jegomościa, który... Jednak nie wyglądał tak groźnie, jak moja reakcja mogłaby sugerować. Opuściłam gitarę, trzymając ją już tylko w jednej ręce, gdy drugą dłoń ułożyłam na swojej klatce piersiowej, dysząc ciężko. - Do jasnej cholery o zawał byś mnie przyprawił. - Niemal wydyszałam, zanim ponownie podniosłam wzrok na nieznajomego jegomościa. Mimo wszystko... Samym zaciekawieniem zdołał mnie kupić. - Pod kamieniem się chowałeś? Przecież to Cindy Lauper! - Rzuciłam ostatecznie z wyrzutem, opierając wolną dłoń o swoje biodro. Widać chłopak potrzebował tutaj porządnego szkolenia z najlepszym hitów zeszłego roku. A o tym... Chyba mogłabym poprowadzić cały wykład. Tak samo jak o listach przebojów z kilku poprzednich lat... Ale to może innym razem. - Że Lucku? Chodzi Ci o tego czarnego kota co szwęda się po Sonk Road? - Zapytałam wybita z rytmu, marszcząc nieco swoje brwi. Dość... Osobliwe pytanie, zważając na fakt, że ani na tej ulicy właśnie nie przebywaliśmy, a i kotów w okolicy brakowało. Nie byłam jednak typem oceniającym po wyglądzie. Jakby nie patrzeć - nawet wśród osób z mojego otoczenia większość miała dość osobliwe style i nigdy nie przyszło mi do głowy utożsamianie wizerunku danej osoby z przynależnością do jakichkolwiek ugrupowań. Może dlatego i teraz ciemnego koloru na paznokciach chłopaka nie powiązałam z niczym dla mnie podejrzanym... |
Wiek : 24
Odmienność : Niemagiczna
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Sprzedawca w herbaciarni
Miles Dewmoon
Ah, magiczna siła hipokryzji - gość, który sam miał paranoję i obawiał się bycia obserwowanym, zachwycał się zachodzeniem innych od tyłu i przyprawianiem o palpitacje serca. Taki tam kryjący się w nim sadyzm, skoro już od roku był na przymusowym odwyku od swojej krwiożerczej natury. - Nie znam. - to bluźnierczo brzmiące wyznanie skwitowało wzruszenie ramion. Dewmoon kochał muzykę, ale tylko graną na żywo. W przypadku kogoś kogo nigdy nie byłoby stać, czy finansowo czy mentalnie, na wybranie się na koncert, oznaczało to rozeznanie tylko w muzyce granej przez tę jedną osobę ze znajomych, którą miał okazję raz na jakiś czas podsłuchać. Ani w miejscu pracy, ani w domu syren nie posiadał radia. Popkultura omijała go szerokim łukiem, a on jej nie gonił. Pierwszy raz ktoś mu to aż tak mocno wytknął, ale fakt ten nie zrobił na nim specjalnego wrażenia. - Ale to tym lepiej dla ciebie, co nie? Możesz mnie osobiście uświadomić. - uśmiechnął się, jakby w istocie robił nieznajomej przysługę. Ten narcyzm miał jednak także inne pobudki - laska ewidentnie była zapalona w temacie. Zazwyczaj ludzie lubili, gdy dawało im się pole do popisu. Szczególnie, gdy, jak w tym wypadku, było ono jedynie zaproszeniem, a nie przymusem. Gitarzystki nie czekała zła ocena, jeśli uzna, że nie jara ją taki obrót spraw. Ale jeśli lubiła dzielić się swoimi pasjami, właśnie trafił się jej niebywały prezent. - Dokładnie tego. - rzucił syren w międzyczasie, nie kontynuując tematu kota o najlepszym z możliwych imieniu. Miles nie lubił się tłumaczyć, nawet z własnych gaf. Jeśli jego rozmówczyni nie podłapała tak oczywistej aluzji, najwidoczniej była niemagiczna. To nie robiło Dewmoonowi aż takiej różnicy, gdyż segregował otaczający go świat tylko po możliwości posiadania rybiego ogona. Człowiek, czy władający magią czy nie, był dla niego dalej tylko człowiekiem. Awansował jedynie muzyków, a więc stojąca naprzeciwko niego kobieta już i tak była w jego oczach kimś nadzwyczajnym. - Będziesz jeszcze grać? - zapytał, nie kryjąc intencji jakie go tu przywiodły. W końcu dał jej nawet stojące owacje, więc mogłaby go zaszczycić jeszcze z paroma utworami. |
Wiek : 22
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Piekarz
Robin Baker
Nie udało mi się ukryć tego oburzenia rysującego się na mojej twarzy, gdy ten tak bezprecedensowo stwierdził, że nie wie o kim mówię! Toż to się nie godziło, koleś się chyba z choinki urwał! Albo serio go w piwnicy trzymali przez ostatnie kilka lat, nie wypuszczając na światło słoneczne. Przecież Cindy wybrzmiewała wszędzie - nie tylko na tej mojej starej gitarze, ale i w telewizji czy radiu! - No chyba sobie jaja robisz... - Odparłam z rezygnacją w głosie, nieco się garbiąc. - Laska podbija hot 100 billboardu, jestem niemal pewna że zgarnie grammy w tym roku, a Ty twierdzisz, że nie znasz?! - Zapytałam, chyba bardziej retorycznie, łapiąc się wolną dłonią za głowę. No koleś zdecydowanie potrzebował podreperować swoją wiedzę w tym temacie, po chwili zresztą to potwierdzając. - Oj no oczywiście, że nie zostawię Cię w tym świecie bez tak podstawowej wiedzy! To się nie godzi! - Stwierdziłam już nieco pewniej, wręcz teatralnie wypychając swoją pierś do przodu, jakby to była wiedza niezbędna do przeżycia w naszych obecnych warunkach. Zapewne czekał go wykład na temat ekscentrycznej piosenkarki o rudej czuprynie, jak i jej najważniejszych przebojach. - Jeszcze powiedz że nie znasz Bryana Adamsa, Michaela Jacksona czy Georga Michaela, to chyba na zawał padnę... - Westchnęłam ciężko, przyglądając się temu jegomościowi z uwagą, jakbym chciała się zaraz dopatrzeć jakiegoś znaku, że tylko żartuje i robi z siebie idiotę, bo to było aż niemożliwe, żeby być tak nieobytym w obecnej popkulturze! - Ummm... No w sumie to nic do niego nie mam. Szwęda się to szwęda. Czasem mu jakąś kiełbaskę podrzucę jak mi resztki zostaną, ale tak w sumie to nie mój interes. - Wzruszyłam po chwili ramionami, bo w sumie nieszczególnie przywiązywałam uwagę do tego kocura. Był to był, widać miał jakiś powód. Zresztą... Zwierzaki w ogóle nie były mi w głowie bo i za co miałabym takiego małego darmozjada wykarmić? Może kiedyś, jak sama podbiję sceny światowe zdecyduję się na towarzystwo jakiegoś futrzaka, ale jak na razie - trzeba było myśleć o bardziej przyziemnych rzeczach. - Ale w sumie czemu w ogóle pytasz o kota? - Zapytałam, nieco zbita z tropu, na nowo skupiając spojrzenie na brunecie. Ten jednak zdołał przyciągnąć moją uwagę na znacznie milsze dla mnie tematy. - Gram tylko dla znajomych. - Mój głos nawet na chwilę się nie zawahał, gdy zacisnęłam mocniej dłoń na swoim instrumencie, starając się utrzymać powagę na twarzy. Ta jednak ostatecznie odpuściła, gdy na moich ustach zagościł szeroki uśmiech. - Robin. - Rzuciłam dość lekko, zbliżając się do chłopaka na dwa kroki, z wyciągniętą dłonią w celu przedstawienia się. |
Wiek : 24
Odmienność : Niemagiczna
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Sprzedawca w herbaciarni
Miles Dewmoon
Widok aż takiego oburzenia z równie błahego powodu aż prosił się o wybuch śmiechem. Miles miał jednak doświadczenie z ludźmi - na pewno większe niż z popkulturą - i dobrze zdawał sobie sprawę z tego jak potrafią oni źle reagować na tak szczere reakcje. Mimo iż nie obchodziło go czy ktoś się na niego obrazi, aż za mocno odczuł jak niebezpieczne jest dorabianie się wrogów i chociażby z tego powodu wolał powstrzymywać impulsy i najpierw wybadać sytuację. Laska przed nim już teraz irytowała się o pierdoły, a jemu zależało na jej grze. W jego interesie leżało więc żeby jej nie spłoszyć. W związku z tym, pozwalając sobie jedynie na lekki uśmieszek, syren przytaknął z udawaną pokorą na emocjonalny wykład. - Raczej kojarzę melodie, a nie nazwiska. - wyjaśnił zwięźle, uznając to za wystarczający wkład ze swojej strony. Temat kota skwitował tylko wzruszeniem ramion i rzuceniem "jakoś tak", nie zamierzając go odkurzać. Choć jakaś syrenia złośliwość podszeptywała mu by wyjawił kobiecie kogo naprawdę miał na myśli. Gdyby nie gitara w jej ręku, trzymana niemal jak nagroda za dobre sprawowanie, prawdopodobnie by się nie powstrzymał. Z drugiej strony, bez tego samego przedmiotu też nie zacząłby całej tej rozmowy. W życiu wszystko się ze sobą przeplatało. Tak jak zdarzenie już chwilę później - gdy muzykantka rzuciła mu ten niesamowicie szeroki uśmiech w którym, ku zdziwieniu Milesa, nie kryła się już żadna złość o ignorancję syreny, a jedynie szczera chęć przywitania z nim. Normalnie zignorowałby kogoś wyciągającego ku niemu dłoń, lecz ze względu na okoliczności, jak i nie zdradzającą złych intencji mimikę Robin, Dewmoon z lekkim wahaniem pozwolił sobie na owdzajemnienie tego gestu. W jego oczach była to niemal zapłata za możliwość dalszego jej słuchania - tak to sobie tłumaczył. W jakiś pokręcony sposób miało to dla niego więcej sensu niż fakt, że przekupiła go jej lekkość obycia. - Miles. - odparł, także nie oferując nazwiska. Jeśli jego nowa znajoma naprawdę nie była wtajemniczona, to nie powinna go poznać nawet jeśli przedstawiłby się jej w pełni. Ale skoro sytuacja tego nie wymagała, nie było po co się niepotrzebnie bardziej odsłaniać. |
Wiek : 22
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Piekarz
Robin Baker
Słowa chłopaka poniekąd mnie uspokoiły. Jego odpowiedź była dla mnie satysfakcjonująca, bo rzeczywiście - nie każdy musiał być takim wariatem jak ja, żeby kolekcjonować kasety z nagraniami i tekstami piosenek, czy wczytywać się w magazyny plotkujące o życiu gwiazd. - No dobra, wybroniłeś się. - Odparłam już znacznie spokojniej, kiwając swoją głową na znak zrozumienia. Choć nie omieszkałam sprawdzić tej jego teorii w przyszłości. Pewnie będę robiła mu testy, zarzucając kilka akordów na swoich strunach, czy nucąc bardziej znane melodie w celu sprawdzenia, czy rzeczywiście je kojarzył. - Miło więc mi cię poznać, Miles. Masz jakieś konkretne prośby? - Zapytałam, gdy już zabrałam swoją rękę, wracając na wcześniej zajmowane miejsce. Poprawiłam swój plecak na konarze, na nowo na nim siadając. Oparłam gitarę o swoje kolano, odgrywając kilka prostych akordów, niczym w jakiejś rozgrzewce. Jeśli chciałby usłyszeć jakąś konkretną piosenkę a ja bym ją znała - nie byłoby problemu. A może z samą tematyką miał jakieś preferencje? Byłam gotowa przelustrować swoją głowę w poszukiwaniu dawno zapomnianych melodii, byle uszczęśliwić moją widownię - jak skromna by nie była. Czekając na jego odpowiedź, rzuciłam na niego swoim wzrokiem, nie ściągając uśmiechu ze swoich ust. - Powiedz mi, masz może fajki? - Zapytałam, niby niewinnie, ale pewne już było, że jeśli ma przy sobie chociaż kilka, to zaraz wypadałoby się nimi podzielić. Nie, żeby był mi to winien po tym prawie zawale, który mi zaserwował, no nie? A do gry na gitarze nie było nic lepszego, niż nikotyna w płucach i promile we krwi... Choć tego ostatniego, to akurat tu brakowało. |
Wiek : 24
Odmienność : Niemagiczna
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Sprzedawca w herbaciarni
Fiona Cavanagh
POWSTANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 3
TALENTY : 29
8 czerwca 1985 List od Genny był czymś, czego by się w życiu nie spodziewała. Ale jednocześnie był na swój sposób rzeczą bardzo miłą. Może jednak nie każdy noszący nazwisko Paganini był taki zły, jak twierdziła to cała rodzina? Nie no, nie wybiegajmy aż tak do przodu, jedna jaskółka wiosny nie czyni, a jedna Genny nie mogła przesądzać o losie całego klanu Paganinich. Zwłaszcza, że jak sama przyznała, jedynie wżeniła się w nich. Czy w takim wypadku mogła więc ją traktować jako jedną z Włochów? Mniej więcej podobne nazwijmy to wątpliwości krążyły w głowie Fiony, kiedy odpisywała na list pani Paganini. Ale w zasadzie to sama była jej ciekawa. Na kursie wydawała się być całkiem w porządku osobą, więc właściwie czemu Fio miałaby się nie zgodzić na spotkanie? Zwłaszcza, że przecież faktycznie trenować trzeba było, żeby umiejętności nie zardzewiały, a sama Cavanagh miała bardzo ograniczone opcje w doborze sparingpartnerów. W tym zresztą celu kupiła sobie porządny strój do ćwiczeń, który można było bardzo łatwo ukryć pod eleganckimi spodniami i równie elegancką bluzeczką. Zwłaszcza, że spotkanie odbywało się niejako po zmroku, a wszystko po to, aby jak najmniej osób widziało ich spotkanie. Fiona musiała przyznać, że było to z jednej strony zabawne, a z drugiej dosyć... ekscytujące. Taki bunt to był bunt zdecydowanie na jej miarę, jakby już nie buntowała się przeciwko rodzinie nadal będąc w stanie tak zwanego narzeczeństwa. I wcale nie była pewna, czy ten stan kiedykolwiek wyewoluuje w małżeństwo. Zresztą im obojgu nie paliło się do tego. Po namyśle do gustownego plecaczka zapakowała trampki, bo nie będą trenować w szpilkach, gumkę do włosów i szczotkę - nie mogła przecież wracać do domu rozczochrana. Gdyby jakiś palant ze Zwierciadła ją przyuważył, nie miałaby życia. A Fiona jednak ceniła sobie spokój i wygodne życie w wersji takiej, którą miała aktualnie. Do plecaka dopakowała także butelkę sherry, bo nigdzie nie rozmawia się lepiej, jak przy kieliszku dobrego alkoholu. Poza tym sherry przynajmniej nie było aż tak mocne, by mogły się nim upić całkowicie. Do zagajnika zakochanych, gdzie umówiła się z Genny, nawet nie miała tak bardzo daleko. Uroki mieszkania w Broken Alley, do którego podobno zdaniem niektórych pasowała tak, jak pięść pasowała do nosa. Patrząc jednak po kursie samoobrony autorstwa Williamsona pięść do tego nieszczęsnego nosa pasowała całkiem dobrze, więc może i ona pasowała do Broken Alley...? Przynajmniej było tam spokojnie i nikt nie pchał się do jej szklarni. A widok z okna na las też był niczego sobie. Wyszła odpowiednio wcześniej, tak by Genny nie musiała czekać za długo. Mimowolnie przypomniała sobie wejście kobiety na kursie samoobrony i zachichotała pod nosem. To było zdecydowanie coś i brzmiało bardzo podobnie do niej samej, gdy się wkurzała. Czyżby francuski temperament - bo to chyba był francuski? - był podobny do temperamentu irlandzkiego? Kto wie, kto wie, ale mogło to tworzyć mieszankę na wskroś wybuchową. - Cześć Genny. - przywitała się, wchodząc do zagajnika i dostrzegając drugą kobietę czekającą już na nią. - Jak obiecałam, tak jestem. - rozłożyła lekko ręce, a zaraz potem wyciągnęła swoją w ramach klasycznego przywitania. Genny nie była jej na tyle bliska, by przywitała ją tak, jak witała wszystkich innych, klasycznym przytuleniem zwanym przez niektórych niedźwiadkiem. W zasadzie chodziło tu tylko o to, że nie była pewna, jak Paganini zareagowałaby na takie powitanie. Ludzie potrafili reagować różnie i nie zawsze entuzjastycznie, ku oburzeniu Fiony. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : alchemiczka, barmanka i wokalistka
Stwórca
The member 'Fiona Cavanagh' has done the following action : Rzut kością '(S) Kość zmroków' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty