Witaj,
Richard Morley
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 170
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 18
TALENTY : 8
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t1524-richard-morley#17691
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2131-richard-morley#25861
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1653-poczta-richarda-morley-a#21345
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f246-side-alley-3-15
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2130-rachunek-richard-morley#25860
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 170
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 18
TALENTY : 8
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t1524-richard-morley#17691
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2131-richard-morley#25861
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1653-poczta-richarda-morley-a#21345
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f246-side-alley-3-15
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2130-rachunek-richard-morley#25860

Richard Morley

fc. Anar Khalilov






nazwisko matkiMunch
data urodzenia19.12.1959
miejsce zamieszkaniaSaint Fall, Deadberry
zawód Rzecznik w Czarnej Gwardii, student Teorii Magii
status majątkowy Przeciętny
stan cywilny Kawaler
wzrost 178 cm
waga 80 kg
kolor oczu Piwne
kolor włosów Brązowe
odmienność Zwierzęcopodobny (wilk)
umiejętność Brak
stan zdrowia Zdrowy
znaki szczególne Drobne piegi na twarzy i ramionach; leworęczny; znamię na prawym boku, przypominające ślad po zranieniu ostrymi szponami dzikiego zwierzęcia.

magia natury: 0 (POZIOM I)
magia iluzji: 0 (POZIOM I)
magia powstania: 10 (POZIOM II)
magia odpychania: 5 (POZIOM II)
magia anatomiczna: 0 (POZIOM I)
magia wariacyjna: 5 (POZIOM II)
siła woli: 10 (POZIOM II)
zatrucie magiczne: 2

sprawność: 5 (3+2 za odmienność)
Jazda na rowerze: POZIOM I (1)
Pływanie: POZIOM I (1)
Szybkość: POZIOM I (1)
Udźwig: POZIOM I (1)
Walka wręcz: POZIOM I (1)
charyzma: 3
Kłamstwo: POZIOM I (1)
Perswazja: POZIOM I (1)
Savoir-vivre: POZIOM I (1)
wiedza: 18
Łacina: POZIOM I (1)
Historia: POZIOM II (6)
Literatura: POZIOM I (1)
Zoologia: POZIOM I (1)
Astronomia: POZIOM I (1)
Botanika: POZIOM I (1)
Religioznawstwo: POZIOM I (1)
Teoria Magii: POZIOM II (6)
talenty: 8
Alchemia: POZIOM II (6)
Percepcja: POZIOM I (1)
Tropienie: POZIOM I (1)
reszta: 1PSo



rozpoznawalność I (anonim)
elementary school Witchwood; Freedom Trail Elementary
high school Paradise High
edukacja wyższa Saint Fall University - Historia; Tajne Komplety - Teoria Magii
moje największe marzenie todokonanie przełomowego odkrycia, które odmieni życie czarowników
najbardziej boję się wykluczenia
w wolnym czasie lubię spędzać czas na łonie natury, robić zdjęcia, czytać książki fantasy i horrory, eksperymentować z eliksirami i zaklęciami
mój znak zodiaku to Strzelec


I.

Urodziłem się w Bostonie w czasie niezwykle srogiej zimy, gdy miasto ogarnęła lodowata aura, a ciemność zapanowała nad większością dnia, odbierając wszelką nadzieję na powrót słońca i rozgrzanie zamarzniętej ziemi.
Matka powiedziała wtedy mojemu ojcu, że jestem prezentem z okazji nadchodzących narodzin Aradii — małym radosnym płomyczkiem, drugim synem, o którego tak długo się starali.
Ich pierwszy syn, ośmioletni Albert był równie podekscytowany, marząc o roli starszego brata, który nauczy mnie gry w piłkę, jazdy na rowerze oraz przekaże wszelkie inne mądrości życiowe, mające mi pomóc w przyszłości. Rok później na świat przyszła moja młodsza siostra.
Mieszkaliśmy w Bostonie, w spokojnej dzielnicy z uroczymi ceglanymi kamieniczkami, tuż obok różnorodnych muzeów, uczelni i parku, znanego jako Torfowisko Black Bay. To miejsce nadal dobrze mi się kojarzy mimo upływu lat i wydarzeń, które rzuciły cień na moje całkiem spokojne dzieciństwo.
Mój ojciec był profesorem archeologii, uczestniczącym w ekspedycjach i prowadzącym czasami zajęcia na uczelni. Matka wspierała go w pracy, marząc jednocześnie o tym, że kiedyś nasza rodzina zdobędzie swoje miejsce na Salonach. Pochodziła z rodu Munch i mimo uczuć, jakie darzyła mojego ojca, często tęskniła za życiem Kręgu, którego musiała się wyrzec, wybierając miłość. Historia poznania się moich rodziców była bardzo dziwna i zawiła; z każdym rodzinny wydarzeniem zmieniała się jej wersja. Niemniej jednak niezmienne pozostaje opowiadanie o tym, jak mój ojciec zdobył uznanie rodziny Munch, przynosząc im niezwykły artefakt prosto z serca grobowca Majów.
Do szkoły podstawowej poszedłem w Salem, by tradycji, wyniesionej z domu mojej matki stało się zadość. Witchwood, o którym wspominam, nie okazało się dla mnie przyjaznym miejscem. W przeciwieństwie do mojego brata, miałem trudności z akceptacją postawy dzieci z Kręgu wobec mnie. Wyraźnie czułem, że patrzą na mnie z góry, chociaż nasze finanse były porównywalne, a ja również bez problemu mogłem odróżnić widelec do ryb oraz pamiętać o zdjęciu czapki, wchodząc do pomieszczenia.
Moi rodzice, mimo że cenili edukację w szkole, starali się kształtować mnie i moją siostrę na swoje podobieństwo, rozbudzając w nas zainteresowanie starożytną historią ludzkości i tym, co przeszłość może nam przekazać. Poranki spędzone w muzeach, zanim jeszcze zalewali je turyści, były stałym elementem naszych weekendów. To mi się podobało. Przyglądałem się eksponatom, próbując zrozumieć, co oznacza, że coś jest stare. Wtedy wydawało mi się, że zwykłe pięć lat to cała wieczność. Pytałem również rodziców, jak działa czas, ale nie byli w stanie mi dokładnie odpowiedzieć. Z czasem zauważyłem, że większość moich pytań kończyła się stwierdzeniem, że świat działa tak, jak działa, albo że zrozumiem to, gdy dorosnę. Oczywiście, to mnie nie zadowalało. Przecież czasem można było przecież przyznać się do własnej niewiedzy… Jednak tym, przekonanym o własnej wyjątkowości, przychodzi to z wielkim trudem.
To sprawiło, że zacząłem poszukiwać odpowiedzi na własną rękę, starając się zrozumieć świat w sposób empiryczny. Muszę przyznać, że nie mam bladego pojęcia, jak udało mi się to przeżyć. W tych chwilach czuwało chyba nade mną samo Piekło, albo po prostu sam Albert, który zjawiał się w odpowiednich chwilach i w odpowiednich momentach. Na przykład, żeby złapać mnie za rękę, gdy próbowałem wsadzić drut do gniazdka.
Niestety, w momencie, kiedy to ja byłem mu potrzebny, kiedy to ja powinienem był zrobić wszystko, aby go chronić, sam popchnąłem go w ramiona śmierci. Wiem, że to głupie, że nie była to moja wina, ale nawet po upływie lat nie mogę się z tym pogodzić.

Albert był bardzo zaangażowany w sprawy niemagicznych. Był prawdziwym patriotą, który rzeczywiście pragnął wpłynąć na zmiany w tym świecie, a nie tylko przesiadywać w ruinach, jak to robił nasz ojciec. Dlatego właśnie odbierano go jako tego "gorszego", ograniczonego syna. Zawsze wszystkiego było za mało, zawsze coś było nie tak.
Pamiętam, jak brat przyszedł do mnie z pytaniem, czy gdyby zdecydował się walczyć za nasz kraj, co bym pomyślał?  To pytanie bardzo mnie zaskoczyło. Chciałem wiedzieć więcej i zrozumieć, o co mu chodzi. Wtedy Albert zaczął opowiadać mi o komunistach, którzy stanowią zagrożenie dla naszego kraju. Twierdził, że mają tu swoich agentów i jeśli Stany pokażą na arenie międzynarodowej, jak bardzo są słabe, jeśli przegrają, to naszą ojczyznę czeka zagłada. I nawet samo Piekło nie uchroni nas przed obcymi.
Wizje, które malował przed moimi oczami, były przerażające. Nie chciałem, aby rzeczywistość wyglądała w ten sposób. Widziałem też wielkich wojowników z przeszłości, błyszczące ordery w muzealnych gablotach, obrazy zwycięzców. Bardzo pragnąłem, aby mój brat do nich dołączył. Chciałem być dumny z jego bohaterskich wyczynów. Wówczas może ojciec przestałby być dla niego tak okrutny?
Tak więc, ja - głupi mały chłopiec, niespełna dziesięcioletni, odpowiedziałem mu, aby pojechał i stał się bohaterem. Dla mnie i dla całej rodziny. Kiedy opuszczał nasz dom, nie zdawałem sobie sprawy, że to będzie ostatni raz, gdy go zobaczę.

Pogrzeb pamiętam jak przez mgłę, dokładnie taką samą, która spowiła cmentarz tamtego dnia. Były mowy, a ja skupiałem wzrok na swoich wypolerowanych na błysk butach, niezdolny spojrzeć w górę, na trumnę. Oczy piekły mnie od łez, które próbowałem ukryć, by nie ściągnąć na siebie gniewu ojca.
Albert. To ja go zabiłem — myślałem wtedy. To ja pozwoliłem mu jechać. Zachęciłem go!
Byłem tak zły, tak smutny, jak nigdy dotąd, i wszystkie te emocje przewyższały moje zrozumienie, przytłaczając mnie do granic możliwości. Zacząłem czuć, jak wszystko we mnie zwija się w ciasny węzeł, a każdy włos na moim ciele staje dęba. Chciało mi się wyć z bólu, niszczyć wszystko, co stanie się na mojej drodze, i rozszarpać każdego, kto by się zbliżył.
I żeby uciec przed tym wszystkim, rzuciłem się biegiem przed siebie, nie zważając na krzyki, które słyszałem za sobą, widząc tylko czerwień. Znalazła mnie moja matka, kiedy kuliłem się, schowany w wystających korzeniach starego drzewa. Nie miałem pojęcia, co mi jest. Dlaczego moje ręce zamieniły się w szpony, a twarz bolała, jakby ktoś złamał mi szczękę?
Usiadła wtedy koło mnie i mocno przytuliła, głaszcząc po głowie. Jej ciepły głos pomógł mi się uspokoić. Mówiła, że wie, co się dzieje i że wszystko wyjaśni, jak wrócimy do domu. I że wszystko będzie dobrze.
Dowiedziałem się wtedy, że to, co mnie spotkało, to objawy zwierzęcopodobieństwa, że jestem inny… Ale dokładnie taki sam jak moja matka. Teraz wiem, że takie rzeczy nie zdarzają się często, prawie w ogóle; wszyscy badacze mówią, że nie jest to dziedziczne… jednak magia nadal kryje w sobie wiele sekretów.
Matka opowiedziała mi, że jej przypadłość prawdopodobnie sprawiła, że jej rodzina zgodziła się na ożenek z kimś spoza Kręgu, a dar w postaci majańskiego artefaktu był jedynie wygodną wymówką. To był jej sekret i miało to pozostać sekretem również w moim przypadku, jeśli nie chciałem mieć problemów w życiu.
Powoli też wszystko układało się w jedną całość. Sam niespecjalnie to zauważałem, zajęty poznawaniem otaczającego świata, ale matka dostrzegła te subtelne zmiany. Jak to, że musiała sama mnie strzyc i golić maszynką kark, albo to, z jaką ochotą rzucałem się na mięso, przegryzając kości kurczaka, by dobrać się do szpiku. Ostateczną wskazówką była jednak nasza wyprawa do zoo jakieś pół roku temu.
Poszliśmy wtedy na niedzielny spacer do zoo, korzystając z pięknej pogody. Mimo że nie było to nasze pierwsze odwiedziny w tamtym miejscu, tym razem mieliśmy okazję po raz pierwszy dostrzec wilki na wybiegu. Te zwierzęta, o ile zawsze wcześniej trzymały się z dala od ludzi, teraz leżały w plamie słońca na tyle blisko, że można było im swobodnie się przyjrzeć. Co też postanowiłem zrobić, podchodząc bliżej do ogrodzenia.

Nie, inaczej.

Coś wtedy w mojej głowie kazało mi podejść bliżej. Nie opuszczało mnie wrażenie, że gdybym tylko znalazł się na wybiegu, nic mi by się nie stało. Mógłbym położyć się obok nich, schować twarz w gęstym futrze i zasnąć, zupełnie jak one. Zwierzęta musiały poczuć moją obecność, bo uniosły łby i wlepiły we mnie swoje spojrzenia. Były… zaskoczone? To nie mogło być prawdą, ale wyraźnie czułem ich fascynację i pewne zmieszanie. Nie było jednak ani grama strachu.
Wszystko przerwała jednak moja matka, która siłą odciągnęła mnie w stronę innego wybiegu. Pewnie miała nadzieję, że oddalając się od wilków, uratuje mnie przed tym, co od urodzenia miałem we krwi. Niestety, w końcu musiała pogodzić się z  tym, że to niemożliwe. Jedyne, co mogła zrobić, to nauczyć mnie, jak radzić sobie z tą przypadłością. Jak kontrolować swoje zapędy, by nikt, nawet mój rodzony ojciec, nie dowiedział się prawdy.

Po wydarzeniu na pogrzebie matka przekonała ojca, by przenieść mnie do Freedom Trail, która, jej zdaniem, spełniała wszystkie moje potrzeby. Tu nie było krzywo patrzących na mnie czarowników, tylko zwykłe dzieciaki, które także, jak i ja, chciały poznawać świat, a w szczególności historię. Tu miałem swoją grupę. Swoją watahę, która pomagała mi przeżyć ból po stracie brata.
Jedynym problemem stała się szkółka kościelna przy katedrze w Salem, gdzie siłą rzeczy spotykałem się ze swoim kuzynostwem. Na szczęście, widywałem ich codziennie, dlatego mogłem przede wszystkim skupić się na nauce. Chciałem zrozumieć, jak działa magia i właśnie to stało się moim nadrzędnym celem. Chłonąłem wiedzę jak gąbka, jednak moje oceny stanowczo nie odzwierciedlały rzeczywistości. Wszystko przez to, że nauczyciele często miewali mnie dość, ponieważ zadawałem zbyt dużo pytań, a do zadań podchodziłem w sposób, który wykraczał poza program nauczania, co w salem nie było mile widziane.

II.


Wieści o tym, że będziemy musieli opuścić Boston, szczerze mówiąc, odebrałem z trudem. Bardzo nie chciałem zostawiać ludzi, z którymi w końcu udało mi się nawiązać mocne więzi, aż do tego stopnia, że mogłem nazwać ich swoimi przyjaciółmi. Jednak moje prośby i złość nie miały znaczenia — ojciec stanowczo postanowił przenieść nas do Saint Fall. Otrzymał zaproszenie do prowadzenia wykładów na Tajnych Kompletach i miał także zajmować się pewnymi badaniami w okolicach Cripple Rock. Co dokładnie to miało być — tym się z nami nie podzielił, uznając, że ta wiedza jest nam kompletnie zbędna.
Byłem ciekaw, czym tak naprawdę miał zajmować się mój ojciec, jednak proces przyzwyczajania się i poznawania nowego otoczenia całkowicie mnie pochłonął. Tu było zupełnie inaczej niż w głośnym i zatłoczonym Bostonie — bliżej natury i, co najważniejsze, bliżej cudów i korzeni magii, o których z ogromnym zaciekawieniem czytałem w księgach oraz słuchałem na lekcjach w szkółce kościelnej. W końcu poczułem się trochę bardziej żywy, pomimo nazwy dzielnicy, w której zamieszkaliśmy — w Deadberry.
Pozostawała jeszcze kwestia edukacji. Z jednej strony, mój ojciec bardzo naciskał, abym poszedł do Frozen Lake High, zdobył bardzo dobre wykształcenie, a co było chyba najważniejsze — nawiązał potrzebne kontakty. Z kolei moja matka sugerowała, żebym jednak został uczniem Paradise High, gdzie mógłbym wmieszać się w tłum bardzo różnorodnej młodzieży, mniej narażony na krzywe spojrzenia i komentarze. Sam również wolałem tą opcję, nadal będąc niepewnym, czy odnajdę się w gronie rówieśników pochodzących z "lepszych" rodzin. W pamięci wciąż miałem Witchwood i bardzo nie chciałem powtórki z tej wątpliwej rozrywki. Ostatecznie ojciec zgodził się na propozycję swojej małżonki, chociaż nie był zachwycony, że jego syn nie do końca podąża za wymyślonym scenariuszem, jaki ten przygotował na jego przyszłość.

Nie przypuszczałem, że to liceum tak szybko pozwoli mi rozwinąć skrzydła. Znów miałem grono przyjaciół, mogłem zająć się nauką, którą tak lubiłem, a nawet zaangażować się w masę wszelakich kółek. Było jednak coś, co zrobiłem po raz pierwszy — po raz pierwszy w swoim życiu dowiedziałem się, co to znaczy być zakochany.
Był kapitanem drużyny pływackiej. Wysoki i dobrze zbudowany chłopak o uśmiechu, którego mogliby mu pozazdrościć hollywoodzcy aktorzy. Dziewczyny wzdychały do niego, a moi rówieśnicy chcieli być tacy, jak on. Choć fakt, że moje serce wariowało, gdy tylko go widziałem, był dla mnie czymś kompletnie naturalnym, jak oddychanie, zastanawiałem się, dlaczego właściwie tak to działa? Kiedy moi koledzy powoli zaczynali swoje pierwsze przygody z płcią przeciwną, ja wzdychałem do tego olśniewającego chłopaka. Wiedziałem jedno — to również powinno pozostać moją tajemnicą. Kolejną moją tajemnicą, która miała sprawić, że w przyszłości nie miałbym problemów. Mimo wszystko próbowałem zbliżyć się do niego, zaskarbić sobie jego uwagę, nawet wiedząc, że tak naprawdę nic z tego nie będzie. Zapisałem się nawet na eliminacje do drużyny pływackiej i zrobiłem wszystko, by wygrać. Aradia przecież otworzyła Wrota Piekieł, byśmy korzystali z dobrodziejstw magii, a jeden mały eliksir, kupiony za odłożone kieszonkowe, nikomu nie zrobiłyby krzywdy.
Chwile, kiedy wspólnie trenowaliśmy, uczestniczyliśmy w zawodach, czy wychodziliśmy na pizzę, były jednymi ze szczęśliwszych. Hormony odbierały mi resztki zdrowego rozsądku, a ja mogłem po prostu cieszyć się z odczuwanych emocji i obecności Tego Jedynego, którym z czasem stał się dla mnie bardzo bliską osobą. Niestety, trwało to do dnia, kiedy znalazł sobie dziewczynę. Od tamtego momentu chodziłem przybity, bo czułem, że nie tylko straciłem miłość, ale i przyjaciela, który przestał mieć dla mnie czas.

Kiedy to się stało, ja, jak zawsze, zająłem się nauką. W szkółce kościelnej w Deadberry było zupełnie inaczej niż w Salem. Tu nikt nie irytował się moimi pytaniami i tym, że do zadań podchodziłem nieszablonowo. Osoby z Kręgu również patrzyły na mnie inaczej. W końcu mogłem być sobą i nawet uczestniczyć w grupach badawczych. Na nowo zainteresowałem się magią odpychania, chociaż najbardziej i najmocniej pokochałem te dziedziny magii, które pozwalały mi zmieniać istniejące rzeczy oraz tworzyć coś kompletnie nowego, czyli magię wariacyjną i powstania. Zrozumiałem też, że o ile historia bardzo mnie fascynowała, to poszerzanie wiedzy o magii, zrozumienie jej, czyli, w gruncie rzeczy, pisanie historii samemu, było dokładnie tym, co chciałem robić w życiu. Dlatego musiałem znać podstawy magii i, co najważniejsze — jej teorię.

W dzień chrztu, gdy po raz pierwszy moje palce zacisnęły się na chłodnej powierzchni własnego pentakla, już wiedziałem, że moja nauka dopiero teraz zaczyna się na poważnie.

III.


Kiedy nadszedł czas wyboru studiów, zdecydowałem się na Saint Fall University na wydziale historii, ale moja decyzja nie wynikała z fascynacji tym konkretnym przedmiotem. Chciałem przede wszystkim, aby ojciec w końcu docenił moje osiągnięcia. Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, rozumiałem mojego brata, którego starania, by zdobyć choć odrobinę uwagi i ciepła, spotykały się z chłodnym obojętnym spojrzeniem. Dla mojego ojca nie było innej możliwości niż ta ścieżka kariery, dlatego mój wybór nie był dla niego niczym nadzwyczajnym. Czasem miałem wrażenie, że postawa ojca wynikała z czystej zazdrości. Nie potrafił zaakceptować, że ktoś inny mógłby być lepszy od niego, a idąc tą samą ścieżką, mimowolnie stawałem się kimś niżej w ogólnej hierarchii uniwersyteckiej, który nawet jeśli miał rację, musiał milczeć.
Jednak był jeden mały haczyk.
Jeśli chodzi o Tajne Komplety, wybrałem teorię magii. Kiedy ojciec się o tym dowiedział, ogarnęła go prawdziwa furia. Chyba nigdy wcześniej nie widziałem go w takim stanie. Groził mi, abym przestał się wygłupiać i zajął tym, co naprawdę przyniesie chwałę rodzinie, a nie marnował pieniądze na bezsensowne magiczne eksperymenty. Zapowiedział również, że jeśli zaprotestuję, to on przestanie finansować moje studia i zostanę z niczym. Ja jednak nie miałem zamiaru się wycofać. Po raz pierwszy w życiu otwarcie sprzeciwiłem się ojcu. Od tamtego czasu wszystko powoli zaczęło się sypać. Rodzina czekała na moje potknięcie, aby utwierdzić mnie w przekonaniu, że do niczego się nie nadaję. Ja jednak walczyłem o swoje, jak gdyby od tego zależało całe moje życie.
W pewnym sensie - zależało.
Łącząc oba kierunki i oba światy, próbowałem nadążać za programem. Nie było to łatwe, ale jakoś brnąłem do przodu, mając przy okazji całkiem przyzwoite oceny. Czasem nawet udawało mi się wyrwać na jakąś imprezę. Im bliżej końca licencjatu, tym wyraźniej uświadamiałem sobie, że to teoria magii oraz alchemia interesują mnie bardziej niż poznawanie wydarzeń, dat i ludzi z przeszłości. Historia nieodmiennie kojarzyła mi się z ojcem i koszmarem, który codziennie przeżywałem.
Momentem przełomowym stał się koniec studiów, kiedy zniesmaczony moimi wynikami na uczelni ojciec wziął mnie na poważną rozmowę. Chociaż nie, to nie była rozmowa, tylko bardzo długi monolog, cała fala wyrzutów i obelg, które sprawiały, że robiło mi się niedobrze, a kontrola wewnętrznego zwierzęcia stawała się niesamowicie trudna. Stałem tam, poniżany i bity słownie, próbując się nie rozkleić, a co najważniejsze, nie dać sobie wmówić, że właśnie taki jestem — głupi, leniwy, krótkowzroczny. Że zawiodłem ich wszystkich. Na szczęście była jeszcze dla mnie szansa, wystarczyło, że przestaje się bawić i biorę za żonę córkę wykładowcy Religioznawstwa, który pomoże mi w budowaniu prawdziwej kariery naukowej. A jeśli się nie zgodzę, to mam zapomnieć o jakichkolwiek próbach nauki w Tajnych Kompletach i wynosić się z domu.
Kiedy to usłyszałem, poczułem, jakby moja dusza zamieniła się w kawałek lodu. Słowa mojego ojca przekroczyły pewną niewidzialną granicę, za którą nie było już nic, tylko czysta wściekłość. Tak, wielokrotnie pochylałem pokornie głowę, gdy nazywał mnie bezwartościowym, jednak nie tym razem. Nauka była moim życiem, czymś, co nadawało mu sens, i nie mogłem tego tak zostawić. Więc przyparty do muru, cały drżąc i czując, jak wzdłuż kręgosłupa zaczynają wyrastać kępki sierści, odpowiedziałem zimnym tonem, że nie pozwolę mu zniszczyć mojego życia.
Noc spędziłem w tanim motelu, zastanawiając się, co teraz będzie. Trawiło mnie przerażenie ale i  jednocześnie byłem podekscytowany do granic możliwości. W końcu byłem wolny, zupełnie jakby z moich barków ktoś ściągnął niewyobrażalny ciężar.
Rodzina wkrótce wyprowadziła się do Bostonu. Matka czasem wysyłała mi pocztówki z okazji świąt, próbując w taki dziwny sposób dać znać, że zawsze jeszcze mogę zmienić zdanie i wrócić do domu. Siostra była bardziej uparta — próbowała do mnie dzwonić. Ja jednak trzymałem się swojej decyzji.
Nie kontynuowałem niemagicznej nauki. Zwyczajnie nie było mnie na to stać, a moje oceny nie pozwalały mi na zdobycie grantu. Nie chciałem się też zadłużać. Wszystkie swoje siły poświęciłem na kontynuowanie nauki na Tajnych Kompletach, by zdobyć stopień naukowy biegłego, oraz na zarabianie pieniędzy, by móc tak po prostu przeżyć.
Tyrałem w najróżniejszych miejscach, od kuriera przewożącego pizzę, przez pracę w pralni, po pisanie wypracowań dla leniwych studentów,kończąc na pracy w bibliotece. Nigdzie jednak nie zagrzałem na dłużej. Wciąż szukałem miejsca, gdzie mógłbym zarobić więcej, bo pensje nie wystarczały na wszystkie moje potrzeby. Najgorsze jednak było to, że godziny pracy gryzły się z zajęciami na uczelni.
Pewnego dnia, kiedy szwendałem się po mieście, kompletnie rozbity i zdemotywowany, nogi zaprowadziły mnie do wypożyczalni kaset. Chciałem po prostu wziąć jakiś film i popijając podłe piwo na chwilę zapomnieć o otaczającym świecie, jednak Piekło miało co do tego kompletnie inne plany.
To wszystko przypominało jakiś motyw z filmów, kiedy biedny student nagle odkrywa miejsce, gdzie otrzymuje pomoc, dom i pracę marzeń. Tak mniej więcej potoczyło się i w moim przypadku. Kiedy podszedłem do lady, by wypożyczyć kasetę, zagadałem się ze stojącym tam przystojnym mężczyzną. Zwykła prosta pogawędka zmieniła się w dłuższą rozmowę, która pewnie mogłaby trwać wiele godzin, gdyby nie to, że klientów wypożyczalni zrobiło się więcej.
John, bo tak na imię miał właściciel, przyznał, że bardzo przydałaby mu się pomoc i już od dłuższego czasu szuka pracownika. Pieniądze oferował przyzwoite, a godziny pracy można było ustalić wcześniej. Co najważniejsze, mogłem też tu zamieszkać i to kompletnie za frajer - na zapleczu był wolny pokoik. Nie mogłem uwierzyć we własne szczęście. Była to szansa, której po prostu nie mogłem zmarnować, dlatego przykładałem się do swoich zadań z największą starannością.
Ale to nie wszystko. Od samego początku, od pierwszej rozmowy z Johnem, wyczuwałem jakieś dziwne napięcie, które między nami rosło. Trudno było mi to nazwać. Pierwszy raz przeżywałem coś podobnego, ale czułem się szczęśliwy. Przypominało mi to czas, gdy byłem w szkole i kochałem się w kapitanie drużyny pływackiej – platonicznie, na odległość. Tu też wiedziałem, że i ta relacja nie ma szans bytu, gdyż John był żonaty i starszy ode mnie o ponad dziesięć lat. Mimo to wiedziałem o jego życiu bardzo wiele, gdyż nie miał zahamowań, by dzielić się historiami i przeżyciami. Mieliśmy taką tradycję, że zawsze wspólnie rozpakowywaliśmy dostawy kaset, popijając przy tym whisky z gwinta, i właśnie w takich chwilach dzieliliśmy się różnymi myślami i planami. Jednego wieczoru John był wyjątkowo małomówny, a nawet strasznie zły. Gdy spytałem, co się stało, on, będąc już mocno pijany, zaczął mi mówić, że ma dość swojej żony, myślącej wyłącznie o pieniądzach i która nastawia przeciwko niemu ich jedyne dziecko. Kiedy tego słuchałem, krajało mi się serce. Najgorszym momentem było, gdy John zaczął rozważać, czy w ogóle zasługuje na miłość.
Cóż mogłem mu odpowiedzieć? Właśnie. Nie znalazłem odpowiednich słów, więc przyciągnąłem go do siebie otaczając ramionami. Atmosfera stała się gęsta i to na tyle, że można było ją krajać nożem, a mój gest był iskrą, która wznieciła prawdziwy pożar. Wszystko potoczyło się wyjątkowo szybko. Gdy poczułem ciepło jego skóry i ciężar jego ciała na moim, resztki trzeźwych myśli wyparowały z mojej głowy. Chciałem, żeby ta chwila trwała wiecznie, żebyśmy my — trwali wiecznie.
I wszystko wyglądało na to, że tak też się stanie. Tygodnie mijały, a my byliśmy razem, i w końcu czułem się potrzebny, kochany. Czekałem tylko, kiedy ostatnie formalności z żoną zostaną zakończone, i razem z Johnem będziemy mogli planować wspólną przyszłość. Nie chciałem go poganiać, wiedząc, że sprawa ta jest niezwykle delikatna.

Więc czekałem.
I czekałem.
Jednak nic się nie działo.

Z czasem zacząłem być niecierpliwy, ale kiedy próbowałem zacząć rozmowę, to zderzałem się ze ścianą. Im dłużej pytałem, tym bardziej ogarniała mnie frustracja i wątpliwości, bo wszystko wskazywało na to, że już zawsze będę tym drugim. W końcu zapytałem Johna wprost, czy w ogóle chce mieć ze mną wspólną przyszłość, czy kiedykolwiek o tym myślał na poważnie... Ale wtedy on zapytał mnie, dlaczego wszystko psuję. Przecież jest tak dobrze, świetnie się bawimy! Czułem się zszokowany. To wszystko brzmiało jak jakiś koszmar. Przecież to nie tak miało wyglądać! Nie tak!
Chciałem to zrozumieć, jak wszystko zawsze na świecie, lecz nie mogłem. A na domiar złego, za moje słowa, za to, że poruszałem temat, zostało mi oznajmione, że z nami koniec. Oraz że mam zabrać swoje rzeczy z zaplecza i się wynosić. I do pracy też mogę nie wracać. Tak że znów byłem bez pracy, domu i z rozbitym sercem, ale jeszcze wtedy nie mogłem przyjąć tego do wiadomości. Miałem nadzieję, że jeszcze uda mi się wszystko naprawić. Wyjaśnić. Przeprosić?
Próbowałem wielokrotnie złapać Johna w pracy, lecz tam go nie było, tylko jakaś nowa dziewczyna za ladą. Zadawałem sobie pytanie, jakim cudem wiedział, że przychodzę? Przecież nie był czarownikiem.
W końcu, bardzo późnym wieczorem, gdy przejeżdżałem obok wypożyczalni na rowerze, dostrzegłem go i już miałem rzucac się w jego stronę, gdy dostrzegłem coś jeszcze — z nim był jakiś młody chłopak, i obaj wsiedli do samochodu. Coś bardzo mi nie pasowało, więc podążyłem za nimi. Droga była męcząca, ale i znajoma — kierowali się w stronę lasu i polany, na którą John zabierał również mnie, gdy chciał przespać się ze mną w zupełnie innym otoczeniu, a nie na przetartej kanapie na zapleczu. Mogłem zadawać sobie pytanie, dlaczego tu się znaleźli, lecz w głębi serca już znałem na nie odpowiedź. A gdy ujrzałem, że samochód się zatrzymuje, gasi światła, a w skąpym świetle księżyca zobaczyłem, jak ich usta się spotykają, coś we mnie pękło. Znów zobaczyłem przed oczyma czerwień, a moje ciało przeszył ból, wykręcający moje kości. Nie mogłem tego zatrzymać.

Nie.

Ja nie chciałem tego zatrzymywać.
Wspomnienia tamtej chwili przypominają pokaz slajdów.
Jeden — samochód jest już tak blisko.
Dwa — rozlatujące się odłamki szkła.
Trzy — rozszarpane gardło Johna.
Cztery — przerażone spojrzenie chłopaka, który widzi, że coś potwornego go dogania.
Ocknąłem się dopiero w głębi lasu, gdy klęczałem przy jakimś strumyku, próbując zmyć z twarzy krew. Nie wiem, czego w tamtych dniach bałem się bardziej — tego, że stałem się mordercą, czy to, że ktoś w końcu mnie kiedyś odnajdzie i obwini. Jak na razie policja miotała się, nie wiedząc, czy to, co stało się na polanie, to atak kolejnego seryjnego mordercy, czy dzikie zwierzęta. Cóż, każda z tych wersji miała w sobie cząstkę prawdy.
Ja z kolei bałem się jeszcze jednego — że będę miał problemy w Czarnej Gwardii.
Gdy zaczęły się moje problemy z pracą, a ja pomagałem wszelkim leniwym studentom za pieniądze, któregoś dnia przyszedł do mnie mój dobry znajomy ze studiów, który wyraźnie potrzebował pomocy z jakimś projektem. Podobno było to związane ze skutecznym unieszkodliwieniem rytuału, który wymknął się spod kontroli. O takich rzeczach raczej się nie słyszy, więc z zafascynowany tematem wziąłem się do pracy, robiąc masę wyliczeń i różnych opcji, jakie można by było wykorzystać w takim wypadku.
Kiedy zaprezentowałem wyniki, kolega był zachwycony i bardzo zaskoczony, że zamiast krótkiej notatki, dostał prawie całą gotową pracę naukową. Cóż mogę poradzić? Zawsze, kiedy temat mnie fascynuje, oddaję mu się całym sobą.
Wtedy przyszedł do mnie po raz drugi, ale w zupełnie innej sprawie. Mieliśmy bardzo dziwną rozmowę o wartościach i religii. Odpowiadałem szczerze, nie wiedząc, o co w ogóle chodzi. Dopiero gdy na sam koniec dostałem propozycję dołączenia do Gwardii, wiedziałem, że to wszystko było jakimś testem i najwyraźniej go przeszedłem.
Nie myślałem nigdy wcześniej, że kiedykolwiek coś podobnego zostanie mi zaproponowane. Nigdy wcześniej też nie sądziłem, że nadawałbym się do służb, jednak to, jak zostało mi to przedstawione, kompletnie zmieniło moją perspektywę. Może faktycznie służenie Kościołowi wiedzą i mierzenie się z najbardziej skomplikowanymi magicznymi przypadkami, było tym, co mógłbym robić? Nie gnić w uczelnianych murach, tylko wykorzystywać umiejętności w praktyce?
Tak więc zgodziłem się.

Po wypadku w lesie uważnie monitorowałem również to, o czym mówią w Gwardii. Czy też będą szukać mordercy? Na szczęście wyglądało jednak na to, że śmierć mężczyzn nie znajdowała się na liście spraw, gdyż nie wykryto wpływu magii. A ja… Pracowałem jak zawsze — pełen pasji i oddania, ucząc się nowych rzeczy, między innymi jak bronić się magicznie oraz fizycznie. Nigdy nie pomyślałem, że powoli zacznę się wciągać we wspólne wypady na siłownie, by ze wściekłością pobić tam worek treningowy. Wcześniej unikałem przemocy, jednak tama noc coś we mnie zmieniła. Czułem, że już nie byłem tą samą osobą. Czasami zastanawiałem się, jak to będzie, kiedy ktoś w końcu dowie się prawdy. Co wtedy poczuję? Ulgę? Gniew? Czy będę się bronić, czy przyznam się do wszystkiego? Wcześniej czy później ta sprawa zostanie wzięta pod lupę.

Na szczęście wygląda na to, że nieprędko to się stanie, zwłaszcza teraz, gdy okolicą wstrząsnęła seria niewyjaśnionych zjawisk. Pech lub szczęście chciało, że tuż przed tymi wydarzeniami dostałem upragniony awans na oficera rzeczników. Teraz więc oprócz próby ukończenia kolejnego etapu studiów, musiałem zrobić wszystko, by w chwili próby nie zawieść naszego społeczeństwa.
[ukryjedycje]

Ostatnio zmieniony przez Richard Morley dnia Pią Gru 22, 2023 10:50 am, w całości zmieniany 1 raz
Richard Morley
Wiek : 25
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : Rzecznik w Czarnej Gwardii, student Teorii Magii
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Witaj w piekle!

W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda na Die Ac Nocte! Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po forum. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz , a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.

Sprawdzający: Charlotte Williamson
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Rozliczenie


Ekwipunek



Aktualizacje


22.12.23 Zakupy początkowe (+0 PD)
29.12.23 Osiągnięcie: Pierwszy krok (+150 PD)
11.02.24 Urodziny forum
12.02.24 Aktualizacja postaci (botanika 0->I, zoologia 0->I)
11.02.24 Surowce: marzec - kwiecień
05.03.24 Wydarzenie: Na rany Aradii (+10 PD)
05.04.24 Zakupy (-120 $)
18.04.24 Kalendarz marzec-kwiecień 1985 (+10 PD, 1 PSo)
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej