Witaj,
Heather Munch
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 32
TALENTY : 15
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t1131-heather-munch
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1162-heather-munch
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t1161-heather-munch#11055
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1147-poczta-heather-h-munch
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1160-rachunek-bankowy-heather-munch
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 32
TALENTY : 15
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t1131-heather-munch
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1162-heather-munch
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t1161-heather-munch#11055
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1147-poczta-heather-h-munch
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1160-rachunek-bankowy-heather-munch

HEATHER H. MUNCH

fc. Eva Green






oficjalne nazwisko matki Cabot
prawdziwe nazwisko matki Nox
data urodzenia 25.12.1945
miejsce zamieszkania Saint Fall
zawód Archeolog, antropolog
status majątkowy Zamożny
stan cywilny panna
wzrost 169
waga 53
kolor oczu czarny
kolor włosów czarny
odmienność medium
umiejętność brak
stan zdrowia zdrowy; choroba genetyczna - Stigma
znaki szczególne siwe włosy, których jednolite warstwy mają początek poniżej skroni (farbowane na czarno); znamię - nieco asymetryczna blizna w kształcie słońca tuż pod mostkiem, w linii pośrodkowej przedniej; tatuaże - Nike z Samotraki na lewym przedramieniu oraz Grupa Laokoona na prawych żebrach

magia natury: 0 (POZIOM I)
magia iluzji: 0 (POZIOM I)
magia powstania: 0 (POZIOM I)
magia odpychania: 20 (POZIOM III)
magia anatomiczna: 0 (POZIOM I)
magia wariacyjna: 0 (POZIOM I)
siła woli: 10 (POZIOM II)
zatrucie magiczne: 3

sprawność: 2
Jeździectwo: POZIOM I (1)
Szybkość: POZIOM I (1)
charyzma: 3
Kłamstwo: POZIOM I (1)
Perswazja: POZIOM I (1)
Savoir-vivre: POZIOM I (1)
wiedza: 32 (30+2)
Magicyna: POZIOM II (6)
Historia: POZIOM III (15)
Botanika: POZIOM I (1)
Teoria magii: POZIOM II (6)
Religioznawstwo: POZIOM I (1)
Literatura: POZIOM I (1)
Zarządzanie i ekonomia: POZIOM I (1)
Zoologia: POZIOM I (1)
talenty: 15
Celność: POZIOM I (1)
Konsekracja: POZIOM II (6)
Percepcja: POZIOM II (6)
Prawo jazdy: POZIOM I (1)
Zręczność dłoni: POZIOM I (1)
reszta: 0



rozpoznawalność II (społeczniak)
elementary school Witchwood
high school Exeter Academy
edukacja wyższa Dartmouth College (dr n. hum. - archeologia; mgr - antropologia fiz.)
Tajne Komplety w Hellridge (Biegły - Magia odpychania)

moje największe marzenie to Zrozumieć świat
najbardziej boję się Porażki oraz głębokich wód
w wolnym czasie lubię grzebać w przeszłości, podróżować, jeździć konno, oglądać horrory na vhs, odwiedzać muzea i antykwariaty, konsumować gin, mieć święty spokój
mój znak zodiaku to koziorożec



Heather Munch ZbCnSt3


Przepraszam, którędy wychodzi się na ludzi?



Ocaliła ją data. Nie ojciec, nie matka, nie afekt, ani sekret, w którym ją poczęto. Data. Jej własne, podążające za nią od pierwszego krzyku piętno. Noc z 25. na 26. grudnia uważano przecież za wyjątkową - to wówczas narodziła się Aradia. W taką samą porę przyszła na świat dziewczynka, której istnienie od inicjalnej świadomości stało pod znakiem zapytania. Niegodna. Niechciana. Nienależąca do nikogo i żadnego świata dopóty, dopóki jej jazgotliwy wrzask nie poszarpał nocnej ciszy, skazując na wszelkie oczekiwania. Nadzieję siły i mocy, z których żadną nie była ona sama.

Trudno orzec, co przyciągnęło do siebie te dwa bieguny magicznego świata. Viggo Valdemar Munch nigdy nie powinien był opuścić wzroku tak nisko. Norah Nox nie miała prawa rzucać wyzwania, gdy zerknęła tak wysoko. A jednak muzealnik i archeolog wyciągnął łapsko po to, co doń nie należało. Miał przecież piękną małżonkę pochodzącą z Cabotów, wówczas także brzemienną z ich pierwszą latoroślą. Mimo to łypnął (a może właśnie dlatego). Nie raz i nie dwa sięgał wzrokiem ku Noxównie. Pojawiał się przy niej i szeptał, że ujęła go osobliwą, pełną cieni i sadzy urodą. Innym, że musiało to być coś w jej ciemnym jak czarna, bezgwiezdna noc spojrzeniu. Jeszcze kiedy indziej chwalił jej bolesny pragmatyzm, pod którym chowała nieznośną wprost delikatność. Że gdy na nią patrzył, słyszał huczące w ciszy kowadło. Ktoś wykuwał łańcuchy, które pętały jego myśli jej imieniem za każdym razem, gdy tkwili rozdzieleni. Wiedział, co więcej, kim była - bądź raczej kim nie była. Nie była wszak wszystkim, czego mógł i powinien od samego siebie oczekiwać. Ona jednak trwała właśnie jemu na przekór. Gdy po raz pierwszy go odrzuciła, świadoma wszystkich możliwych konsekwencji, jakie mogły za sobą pociągnąć męskie ślepia, obudziła w nim zatrutą potrzebę posiadania. Rozlała się ona swym korozyjnym kwasem po pełnych gotującej się juchy żyłach i piekła każdym, najlichszym nawet wspomnieniem. A że akademik ukształtowany był przez własną pracę i wieczny głód wiedzy, nie poddał się i tym razem. Był jak ta kropla, co drążyła skałę - cierpliwie, we sposób zupełnie nieugięty, brodził wśród myśli Noxówny, aż ta straciła wszelkie argumenty. Poddała się wytrwałości oraz erystycznym zabiegom, by wreszcie całkiem i fatalnie ulec.

Wieść o nieplanowanym potomstwie odbiła się ciężkim, dudniącym echem we viggowym łbie. Namawiał kochanicę do poddania się stosownemu zabiegowi, lecz ta nie chciała nawet o tym słyszeć. Wychowanie wżarło się w tkanki i naturę dużo silniej aniżeli jakiekolwiek uczucie - była gotowa ponieść wiszące nad nią konsekwencje. Dyskusje trwały długo, bowiem całe miesiące. Munch, szczęśliwie wiedziony przez autentyczne przywiązanie i emocje, nie zdobył się na radykalne kroki. Porzucił aż natrętne czasem myśli o pozbyciu się problemu wespół z przyczynkiem, sukcesywnie tuszując wszelkie oznaki trudności.
Noxówna została zabrana z rodzinnych ziem i umieszczona w ośrodku Nostradamusów pod fałszywym nazwiskiem, gdzie miała doczekać rozwiązania.
Prawowita małżonka Muncha nigdy się o niej nie dowiedziała - nie oficjalnie.Nie miała również dowodów. Jako kobieta jednak czuła. Dostrzegała wszystkie drobne zmiany, jakie zachodziły w małżonku. Na własnej skórze odczuwała czas, jakiego jej skąpiono wespół z atencją. Jedyne, co interesowało Viggo, to czy potomek okaże się synem.
Mawiano później, że to właśnie dlatego jego połowica podupadła na zdrowiu. Że to z winy męża zaległa w łożu i właśnie tam spędziła ostatnie, pełne komplikacji tygodnie, wywołując tym samym mężowską troskę. I choć ta wykiełkowała na poczuciu winy, skutecznie przykuła jegomościa do prawego łoża, a jednocześnie wywołała ból i sromotę u tej, co praw doń nie miała. Pani Munch, zaś, w tajemnicy przewieziona do tymczasowo opuszczonej posiadłości przyjaciela rodziny, miała dochodzić do siebie pośród piękna lasów i oddalenia od miejskiego zgiełku. A jednak to błędna pętla zdawała się od tamtej chwili w pełni władać żywotem muzealnika. Nie było dnia, aby nie przychodziły doń martwiące wieści. Obie niewiasty czuły się coraz gorzej, a w lepszej sytuacji była zawsze ta, której uwagę poświęcał niewierny. To Noxówna okazała się również owym żelazem, co nigdy nie klęka. Skazana na całe dni (a czasem i tygodnie) odosobnienia, miała okazję przemyśleć i przewartościować swoje decyzje. Postanowiła zatoczyć kołem historii i odrzucić kochanka, który był bezpośrednim powodem kobiecej niedoli. Pragnęła skupić się na latorośli, bowiem planowała ją zatrzymać. Rodzina już się przecież od niej odwróciła, a tej drugiej - własnej - nigdy nie stworzyła.

Narodziny obojga potomstwa dzieliły zaledwie dni. Przy żadnych z nich nie było Muncha - ten był bowiem zbyt zajęty przelewaniem swego żalu na nowy obiekt zainteresowania. Młodszą o świeższą od poprzednich. Zaangażowany samym sobą, nie od razu odebrał wiadomość o śmierci małżonki. Dwa dni czekano z ciałem, a medyk i akuszerka dwoili się i troili, aby utrzymać przy życiu znacznie osłabione dziecię, które przyszło na świat po niezwykle trudnym rozwiązaniu. Ocalone kosztem ostatniego tchu matki, wciąż słabło, jakby i ono się zbuntowało, zamierzając położyć na szali własne istnienie, byle tylko ukarać winowajcę.
W zakładzie wcale nie działo się lepiej - poród Noxówny się opóźniał, a prawie znienawidzona już w ostatnich chwilach latorośl broniła się we wszelki możliwy sposób. Zupełnie jakby i ona czuła niechęć, jaką ją obdarzono. Co więcej, wciąż tkwiła obrócona plecami do świata, dosadnie informując o komplikacjach, jakie wniesie w matczyną rzeczywistość. Rzeczywistość, w którą to wdarła się niemożebnym bólem, gdy wreszcie pozwoliła działać naturze, obrócona zewnętrznie lekarskimi ramionami. Zagnawszy rodzicielkę na skraj obłędu, ugięła się pod wolą bodaj to samego Lucyfera i zawrzeszczała w prawie cichą, grudniową noc.

Nowonarodzona nie ocaliła jednak nikogo. Nie tylko nie okazała się chłopcem, ale i śmiała przetrwać, podczas gdy jej brat z prawego łoża poddał się zimnu i wycieńczeniu. Dołączył do swojej matki, skazując ojca na samopotępienie. Z dnia na dzień stracił on zainteresowanie kobietami, a podwaliny jego codzienności zachwiały się w posadach. Dla kochanicy miał już tylko niechęć, bowiem wytrwała we swym postanowieniu. To na jej barki zrzucił winę za odejście połowicy - nie na siebie. Nie poczuwał się do jakiejkolwiek odpowiedzialności, póki miał swego kozła ofiarnego. Jedynym dlań pocieszeniem było, że bachor narodził się w dniu zwiastującym wynagrodzenie jego straty. Że pewnikiem to właśnie Lucyfer przyłożył się takiemu obrotowi sprawy własną decyzją i miał dla nich wielkie plany. Że wszystko to było pisane, a to tylko on, głupiec, ignorował znaki. To wielka przyszłość rodu wymagała ofiary, nie zaś jego przewiny - kary. Właśnie taka myśl dodała mu wiary i przyniosła spokój. To jejże chwycił się kurczowo i powtarzał niczym mantrę, póki - jako jego własna prawda - nie wypełniła tchu i żył.

Odczekał czas konieczny do odebrania bękarta. Wykorzystał go na przekonanie Noxówny, że przy niej córa nie miałaby przyszłości. Że on mógł ją przecież zabrać jako swoją, narodzoną zamiast syna. O odejściu prawowitego nikt jeszcze nie wiedział, a akuszerki oraz medyka pozbyć się to nijaki kłopot. Znów zaatakował oratorską zdolnością, a do tego zagrał nisko, wywołując w niewieście żałość oraz litość. Brutalnie wyłożył jej wszelki szczegół o zaistniałym dlań położeniu, po czym roztoczył wizję szerokiego horyzontu dla potomnej. Złożył szczerozłote obietnice, nie kierując się niczym poza własną chęcią i potrzebą. Potrzebował bowiem ciszy dla zdarzeń, natomiast dla samego siebie - kontroli. Najsilniej pragnął jednak wiary, że to wszystko miało jakiś sens. Cel. Że był wybrańcem Ciemności.
Heather Munch EWYAirx


Do rodowej kamienicy wrócił z córą na rękach i żałobą na ustach. Dwojga świadków pozbył się na dobre jeszcze przed wyjazdem oraz dopilnował, aby prawda nigdy nie wyjrzała z cieni. Obmianował dziecię dwojako - każde imię zaczerpnął od przodka, sięgając blisko w przeszłość oraz zupełnie daleko. Zatrudnił nawet mamkę, by niczego najmniejszej nie brakło. To właśnie na wspomnianą spadła znakomita większość matczynych obowiązków. Ojciec się nawet nie przymierzał - tym bardziej, że same córowe ślepia przypominały mu o wszystkim, czego nie chciał pamiętać. Zapewniał jednak wszystko, co było wymagane, choć z czasem sam zaczął spędzać czas z bękartem.
We swych rojeniach i potrzebie grandoru, zaczął traktować dziewczyneczkę jak syna. Zamiast bajek opowiadał o historii rodu i wszelkich badanych przezeń legendach. Zaszczepiał w potomku wszelką przeszłość.
Mamki, dla kontrastu - zmieniane regularnie, by nie wystąpiło przywiązanie - próbowały ów świat ojca zrównoważyć. Podsuwały do zabawy lalki - szmaciane czy nawet z porcelany - lecz nigdy nie osiągnęły swego celu. Mimo upływu czasu, podobne rzeczy wcale panienki nie interesowały. Wraz z chwilą, gdy rączki zdolne były się na czymś zacisnąć, bez przerwy grzebały w ziemi bądź szeleściły kartkami (ku uciesze właścicielki).
Okazało się także, że latorośl najchętniej spędzała czas w muzeum - wszystko tam zdawało się intrygujące, a paluszki wyciągały się ku każdemu eksponatowi. Pierwszym, czego nauczył wówczas córę ojciec było czytanie i pisanie - tak prędko, jak tylko zdołał. Od najmłodszych lat zaszczepiał w bękarcie miłość do wiedzy i bezdenną ciekawość. Pokazywał tę swoją stronę, do której z łatwością się lgnęło, czemu nie oparło się też dziecko. Rodziciel sukcesywnie stawał się najistotniejszą figurą, podczas gdy opiekunki tkwiły poza dziecięcymi afektami. Uczono ją, że znaczą jeszcze mniej niż skrywane w magazynach archiwa muzealne.

Nim skończyła sześć lat, potrafiła czytać i pisać, choć pojmowanie tekstów pozostawało adekwatne do wieku. Nie tylko jednak nie zniechęciło to opiekuna, ale i dało mu powód, by chcieć wymagać od dziecka jeszcze więcej. Eksponował więc córkę na swój świat - męski świat - wtłaczając jej własne wzorce. Siłę, niezależność, dumę oraz poczucie, że jeśli tylko wpadnie w kłopoty, wystarczy odpowiednie podejście, by nie ponieść konsekwencji. Te istniały tylko i wyłącznie, kiedy chodziło o naukę i rozwój. Bycie perfekcyjnym odbiciem ojcowskich oczekiwań korzeniło się i pięło w paniątku niczym powój. Posłano ją też wówczas do pierwszej edukacyjnej instytucji - niemagicznego przedszkola. Wtedy też zaczęły się pierwsze problemy…
Mała Heather nie była bowiem przyzwyczajona do bycia jedną z wielu. Nie umiała się dzielić, ani czekać na swoją kolej. Nie znała świata, we którym to nie ona była centrum, ani takiego, gdzie wszystkie ojcowskie zasady nie mogły jej sięgnąć.

Wszystko to sprawiało, że była trudnym dzieckiem. Nielubianym. Nie wybierano jej do grup ani w pary. Inne dzieci rzadko chciały się z nią bawić, zaś podczas wszelkich zajęć edukacyjnych zwyczajnie dawała się już wszystkim we znaki - musiała być bowiem najlepsza. Nie miało przy tym znaczenia, że chodziło często o zwykłą zabawę. Dla niej takowa nie istniała, gdy przychodziło do rywalizacji. Bo przecież była od nich lepsza we wszystkim. Tatuś sam jej to powiedział. Była - i to im powinno wystarczyć.

Ale nie wystarczyło. Ten pierwszy realny konflikt osiągnął apogeum, gdy w małej Munchównie po raz pierwszy ujawniła się odmienność, a wraz z nią, jakimś pokrętnym zbieżeniem losu, genetyczne dziedzictwo. Obciążenie, które przeraziło dziecko i przysporzyło niewyobrażalnego dlań bólu tylko po to, by rzeczywistość uległa skrzywieniu. Nie wiedziała i nie rozumiała, co się dzieje. Dlaczego na małych rączkach pojawiały się rany, od których przed oczami zalegała ciemność. Zdążyła tylko zauważyć, że między pozostałymi rozkrzyczanymi dziećmi pojawiły się nocne mary… Zjawy, które prawie ich nie przypominały. Ale dziecięcy umysł nie potrafił jeszcze pojąć, co w istocie widzi. Od razu się wystraszył, a wszelki afekt potęgowany był nieznośnym bólem i jazgotliwym, pełnym paniki płaczem, który ustąpił dopiero wespół z dziecięcą przytomnością.
Po tym pierwszym epizodzie dniami dochodziła do siebie. Ojciec przy dziewczynce ledwie bywał, nie będąc pewnym, co o tym wszystkim myśleć. Nie zastanawiał się także, jak się zachować. Potrzebował czasu oraz zasięgnąć języka. Prośby małej o przyjście i poczytanie - ignorował. Jak zwykle, gdy stała się balastem, oddał ją pod opiekę opiekunek i guwernantek.

Do przedszkola panniątko wróciło dopiero po miesiącu, natychmiast stając się obiektem żartów ze strony niektórych. Okrutne i bezwzględne wynikały li tylko ze strachu, a niejedno dziecię jeno powtarzało to, co wyniosło z domowych rozmów. Poczucie wyobcowania diametralnie się zwiększyło. Latorośl Munchów ucichła, lecz jednocześnie stała się agresywna dla każdego, kto próbował przekroczyć lichą granicę dziecięcej godności i dumy. Pamiętała jednak bezustannie, że pozór wszelaki był niebywale istotny. Wszelkie pouczenia ojca dudniły między młodziutkimi skroniami, przydając poczucia zagubienia. Przeżywała swój pierwszy dysonans, nie mając świadomości, jak powinna się zachować. Opiekun jedynie wymagał i koił jej lęk typowymi formułkami, które z wolna przestawały działać. Stawały się niczym w zderzeniu z widokami, jakie podsuwała niekiedy obudzona odmienność. Gdy choroba genetyczna nie wysysała z dziecka ostatnich sił, w zamian tłocząc ból i lęk, widziadła panoszyły się nie tylko przed oczyma małej, ale i we śnie. W konsekwencji Munchówna spała coraz mniej. Uciekała wówczas do świata książek, bowiem tam czuła się bezpiecznie, a historie skutecznie odwracały jej uwagę.

Szkoła podstawowa nie zmieniła wiele. Dodała obowiązków, przyniosła nowe twarze, a dysonans między światami stał się jeszcze wyraźniejszy. Mała wyraźnie czuła się lepiej wśród swoich. Tedy też zaczęła rozpytywać o matkę.
Wiecznie zmęczona, lękliwa i płaczliwa, wciąż tkwiła nieco z boku, niezupełnie potrafiąc się odnaleźć wśród rówieśników. Ojciec tłumaczył jej, czym i kim była, oraz z czego wynikały jej problemy. Młodziutki umysł odrzucał jednak te wieści, zatruty strachem przed bólem oraz kolejnym atakiem bądź świadectwem istnienia czegoś więcej. Słowo "duchy" nigdy nie padło z ust dziewczynki.
Mogła czuć się wybranką samego Lucyfera, ponieważ pierwszą efemeryczną postacią, jaka pojawiała się w jej zasięgu, była stara niania. Choć męcząca, kapryśna, a czasem nawet budząca lęk, od czasu do czasu dawała komfort samotnemu dziecku. To ona nuciła jej stare pieśni, a ignorowana - szarpała za włosy.  Miała jednak tę zaletę, że od czasu do czasu była przy niej. Później się okazało, iże nie była jedyna, a arsenał sposobów, w jaki zagubione, błądzące duchy szukały uwagi, poszerzył się o jęczące  po nocach bądź z nagła deski, dźwięku stukań i kroków, drzwi, co rozwierały się powoli, wtórując lamentem drewnianym podłogom.
Nauczyciele dostrzegali jednak jej chłonny umysł. Dobrze dobrana szkoła - Witchwood w Salem - pozwoliła stale znajdować Heather zajęcie. Podsuwano jej książki, które wprost pożerała, a gdy skupienie uciekało przed wyczekiwaniem na najgorsze, angażowano młodziutką w rozmaite formy fizycznej aktywności. W ten sposób odkryto jej talent w budowaniu więzi ze zwierzętami, a mała wyjątkowo umiłowała sobie konie. Ojciec natychmiast zareagował na pasję córy i kupił dla niej zwierzę. Postawił tylko jeden warunek: to właśnie dziewczynka miała się nim zajmować. A ona spełniała obietnicę z prawdziwym uwielbieniem. Nazwała kuca Rocinante - jak w jednej z jej ulubionych książek.

Zwierzę okazało się doskonałym wyborem. Budująca się więź odwracała uwagę dziewczynki od tego, co ją prześladowało. Złe samopoczucie oraz wszelka niepewność łagodniały, gdy mała przychodziła do stajni. Aby zwiększyć w dziecku podobne odczucia, ojciec nabył też dla niej szczeniaka. Mały wilczarz irlandzki - nazwany także na cześć literackiego bohatera: Huan - stał się przyjacielem dziewczynki już od pierwszych chwil, a ta zabierała go ze sobą wprost wszędzie, dokąd tylko zdołała. Z czasem nawet szkoła przestała być taka straszna, bo dziewczynka miała czym dzielić się z rówieśnikami. Pies był nieodłącznym członkiem jej codzienności i przy odpowiedniej, ciężkiej pracy uczył się obcować z koniem.
Stan Heather zaczął się wówczas polepszać. Chętniej chodziła do szkoły, a lęk przestał jej bez przerwy  towarzyszyć. Złagodniała także zainicjowana dużo wcześniej agresja, a dziecko chętniej bywało między rówieśnikami. Ojciec wykorzystał tę poprawę - zabierał córkę na wycieczki i biwaki, próbował nauczyć ją pływać, lecz mała bała się głębin i braku gruntu pod nogami; starania prędko porzucili na rzecz innych. Wprowadzał ją we wszystko, czego nauczałby syna. Zaczął nawet zabierać dziewczynkę na polowania, które były jedną z jego ulubionych rozrywek oraz uczyć ją strzelać. Ich pierwszą wspólną wyprawą, zaś, było Yellowstone, gdzie zakosztowali nie tylko bliskości z naturą, ale i historii. To tam właśnie zasiana została późniejsza miłość Heather do geologii, gdy tematyka wulkanów zupełnie ją zafascynowała. Pociąg do wszystkiego co minione  młody umysł tłumaczył na swoje sposoby, choć, przede wszystkim, kierując się słowami ojca. Że miłość do przeszłości i przemijania odziedziczyła po wielu pokoleniach wiernym przede wszystkim dziejom. Sama łączyła to także ze śmiercią, która w opowieściach bezustannie była obecna. Wisiała nad dziewczynką niczym widmo, o czym, szczęśliwie, nie wiedziała. Ze wszystkich sił próbowała jednak walczyć ze strachem, jaki rodził się w niej niezapowiedzianie i na skutek odduchowych wrażeń. Zwalczała w sobie potrzebę ukrycia się pod kołdrą, gdy tylko coś zaczynało się wokół niej dziać i męczyła ją odmienność. Podejmowała dzielne próby zmierzenia się z tym, co najstraszniejsze: coraz rzadziej sypiała przy zapalonym świetle. Nie prosiła o zasłonięcie na noc luster ani oprawionych fotografii, w których odbijały się cienie. Nie wypełniała gardzieli krzykiem, w zamian próbując kontrolować oddech. W oparciu o czytane książki wymyślała duchom historię i nazywała je imionami, które znała jako przyjazne i dobre.
Heather Munch EWYAirx


Najbardziej spektakularna zmiana zaszła jednak dopiero po dołączeniu dziewczynki do kościelnej szkółki. To tam, gdy otrzymała tymczasowy pentakl, zrozumiała, że wreszcie gdzieś przynależy. Nie była jedyną - a przede wszystkim się tak nie czuła - która postrzega świat inaczej. Genetyczna przypadłość stała się czymś, z czym mogła się teraz zacząć oswajać, choć nadal stanowiła źródło pewnego rodzaju wstydu. Wiązała się przecież nie tylko z przerażającym przebiegiem, ale i bólem, który uniemożliwiał jej normalne funkcjonowanie. Dławił na parę dni codzienność, z dziewczynki czyniąc kłębek boleści i nerwów. Ojciec nie pozwalał podawać jej środków przeciwbólowych, gdyż wychodził z założenia, że z takim wyróżnieniem należy się oswoić. Chciał, by córa zrozumiała, że nawet fizycznym cierpieniem często rządzi strach, zaś jego latorośl nie mogła się bać. Miała być doskonała, bowiem takie właśnie rzeczy ją czekały. Była namaszczona śmiercią Aradii, a on gotów był uwarunkować w niej każdą emocję i reakcję.
Dziecko więc ze wszystkich sił starało się przetrwać każdy napad, a przy tym nie narzekać. Znosić dzielnie każdą trudność, bo tego wszak od niej oczekiwano, a nie chciała zawieść rodziciela. Nie chciała także narazić się Lilith czy Lucyferowi, czym opiekun stale groził.
Życie jej więc prędko zaczęło przybierać pewien powtarzalny, prosty schemat. Codzienność wypełniona była zajęciami oraz nauką, zaś każda wolna chwila spędzana była między zwierzętami lub natarczywymi duszami. Konna jazda była źródłem najprawdziwszej - na ile mogło pojąć to dziecko - wolności. Zapewne też jedynej.
W szkole, natomiast, przejawiała wyjątkowy talent do dziedzin humanistycznych oraz pasję do historii. Munchówna nie miała wielkich zdolności artystycznych, choć radziła sobie nieźle. Przedmioty ścisłe wymagały jednak dużo więcej pracy, choć nie bez przyczyny, skoro znakomitą jej większość paniątko przeznaczało na to, co lubiło najbardziej.
Szkółka kościelna zaszczepiła w niej miłość do wszystkiego, co magiczne - niekiedy oddanie magii stawało się wręcz obsesją. Spośród przedmiotów praktycznych, najwięcej sukcesów już od początku odnosiła w magii odpychania, którą posługiwał się również jej ojciec - z dumą przyjął tendencje latorośli i wspierał ją w nich jak tylko mógł. Sam bowiem wiedział, jak przydatna owa magia była w jego terenowej pracy, a i z sukcesem nie raz pozwoliła się obronić. Przekazywał więc w sposób kolejny własną wiedzę, pokazując także to, czego jeszcze nie nauczano oficjalnie.
Spośród teorii to historia świata wysunęła się na wyraźne prowadzenie, wypełniając już każdą przestrzeń edukacji. Zaraz za nią, jednak, podążały teoria magii oraz wiedza o Piekle. Księga Bestii zajęła pierwsze miejsce w osobistym spisie lektur.
Coraz częstsze stały się także wycieczki - każda przerwa szkolna czy wakacje wiązały się z wyjazdem - ojciec odtwarzał historię wśród odpowiednich lokalizacji, zwiedzając z córą całe Stany. Yellowstone, zaś, wizytowali rokrocznie.
Heather Munch EWYAirx


Liceum przyniosło kolejne zmiany - rodziciel udał się na wyprawę do Afryki (Karnak, Egipt), zaś nastoletnią już Heather wysłano do szkoły z internatem. Kontakt z ojcem utrzymywała tylko listowny i to właśnie wówczas zaczęła odkrywać, jak wiele sekretów kryło się wciąż za woalem rodzicielskiej kontroli. Jak wiele dotąd traciła w hermetycznym, wspólnym tylko dla nich świecie.
Poczucie bycia lepszą od innych, a przede wszystkich od niemagicznych, wróciło i sukcesywnie rosło, gdy dostrzegała, jak wielce byli ograniczeni. Jednocześnie znalazła towarzystwo, które pokazywało jej realia diametralnie różne od tych, w jakich dotąd się obracała. “Wolność” uderzyła jej do głowy, a codzienność coraz częściej wypełniały zabawy. Obowiązki straciły swój pierwszy, niezachwiany dotąd plan, choć potrzeba bycia najlepszą wciąż dawała o sobie znać. Pannica wprost szczyciła się tym, że potrafi pogodzić nauki i życie towarzyskie, które kwitło w najlepsze.
Wdała się też w pierwsze romanse i przeżywała pomniejsze miłostki, długo nie szukając niczego poważnego. Była młoda i czuła się, jakby nie miała nic do stracenia. Świat stał przed nią otworem i wystarczyło tylko poń sięgnąć. I sięgała - często odznaczając się brawurą. Posiadała w sobie zawziętość, którą najpewniej zaczerpnęła od niepoznanej nigdy matki.

Nie pytała, kiedy wiadomości od opiekuna stawały się coraz rzadsze. Czytywała jeno publikacje jego zespołu, żyjąc w przekonaniu, że jej działania nie przyniosą jakichkolwiek konsekwencji. Nie pojmowała, że bezustannie balansowała na krawędzi, czasem będąc o ledwie krok od tragedii. W ten niezdrowy, niebezpieczny sposób zaspokajała swoją potrzebę ucieczki, ale i przytłoczenie, które z wolna wżerało się między tkanki. Wizyty duchów stawały się nękaniem, kiedy je ignorowała, a robiła to stosunkowo często. Drażniła ją czasem ta niekończąca się obecność. Rozpraszała, nie pozwalając się skupić na nauce tak, jakby tego chciała, a za każdym  razem, gdy robiła coś niedozwolonego, czuła na sobie spojrzenia, których nie było. Uginała się z wolna pod ciężarem narzuconych nań obowiązków, oczekiwań i wymagań, które sama hołdowała, nie znając nic innego.

Smaku i kolorytu dodawał także fakt, że wreszcie osiągnęła wiek, w którym mogła wpisać się do Księgii Bestii. Rodzinna celebracja, na którą po raz pierwszy wróciła do Salem, odbyła się zupełnie inaczej aniżeli to sobie wyobrażała. Od równieśników słyszała o czasem nawet kilkudniowych świętowaniach czy rodzinnych tradycjach związanych z obrządkiem. Ten odbywał się, co prawda, w gronie najbliższej familii, lecz w przypadku panny Munch, w tym szczególnym dla niej dniu, nie było przy niej niemal nikogo - jedynie dawne opiekunki i wuj. W tymże właśnie towarzystwie otrzymała własny pentakl i athame, które nie zdołały odwrócić proporcji: były łyżką miodu w beczce dziegciu. Ojciec bowiem nie zdołał wrócić. Przysłał w zamian list, w którym gratulował, jednocześnie ogłaszając swoje zaręczyny z jakąś angielską badaczką, którą poznał tam, na miejscu (przez Heather od razu mianowaną “wywłoką”). Entuzjazm, jakim darzył własną przyszłość zakłuł boleśnie - był to pierwszy list od dłuższego czasu, a własnej córce poświęcił w nim zaledwie parę ogólnikowo spisanych linijek.
Osobliwym wrażeniom, jakie zatliły się w niej po powrocie, nie pomagało wyobrażenie, jakoby była niechcianym gościem. Wzmianka o macosze przygnała na powrót myśli o jej własnej matce, której do tej pory nie znała. Nic też o niej nie wiedziała, a ojciec niechętnie o niej wspominał. Raz, w gniewie, gdy zadała o jedno pytanie za dużo, wypluł, że nie żyła.
Nie żałowała jednak wizyty w rodzinnym domu - wszystko wynagrodziły zwierzęta, których nieco przybyło. Koni było juże kilka, zaś czworonogów - cała psiarnia. Znać było po gatunkach, że używano ich do polowania.

Exeter znów powitało ją aurą ulgi, którą mogła wreszcie wtłoczyć w płuca. Tam bowiem, w niejako obcym miejscu, miała własne zasady, zaś te powszechnie obowiązujące, jak wielu innych młodych, nauczyła się obchodzić. Odkąd zaś posiadała własny pentakl, nie omieszkiwała wykorzystywać swej naturalnej przewagi. Magia odpychania jawiła jej się od tamtej pory tworem wprost doskonałym, skrojonym na jej miarę i sięgała po nią zuchwale. Nad rówieśnikami miała tę przewagę, że mogła uciec się do własnych sztuczek: Aperite niejednokrotnie forsowało zamki jej pokoju i wielu szkolnych pomieszczeń, gdy pod osłoną Tenebris wymykała się na zabawy i towarzyskie spotkania. Nie byłaby w stanie zliczyć, jak często dzięki tym zaklęciom zajrzała tam, gdzie nie powinna bądź wymknęła się konsekwencjom młodzieńczej buty i buntu. Kolejnym ulubieńcem podczas eskapad  stało się też Uberrimafides, które koiło nerwowość kiełkującą w nadmiernej ciszy i mroku. By zaś zaoszczędzić na czasie, niejedno sprzątanie ułatwiała sobie pulvisowym czarem.

Z coraz większym oddaniem, sięgała po dogodne czary, robiąc przerwy jeno na czas ataku genetycznej przypadłości tłumaczonej powszechnie migreną. Obecne w coraz większej ilości siwe włosy, których dorabiała się od dziecka wskutek nierozumianej wówczas odmienności, przestała farbować na czarno. Ugrzecznione mundurki zmieniała po zajęciach na skrajnie odmienne stroje oraz makijaż, który dodawał jej kilku lat. W takich strojach, wraz z innymi żądnymi wrażeń, wymykała się poza teren szkoły i poznawała pokusy ciemności nocy (niejednokroć nienaturalnej).
Rytm nauki poprzetykanej swobodą i ukradkowymi ucieczkami prędko wżarły się znów w młodzieńczą krew. Nie zauważała, że jej duszę coraz silniej zaczynają wypełniać złość i gorycz. Wszędzie wokół poszukiwała owej mocy i potęgi, o których niegdyś stale rozprawiał opiekun. Coraz usilniej opierała się niewiedzy o tej, która wydała ją na świat - nie znając prawdy, poszukiwała jednak wśród umarłych. Wykorzystywała każdą otrzymaną naukę, by rozkopać przeszłość. Jej duchy jednak milczały bądź oferowały prowadzące donikąd odpowiedzi.
Niestrudzenie słała także listy do ojca, a gdy ten nie odpowiadał, pisała do wuja. Ten drugi, dla odmiany, odpisywał na każdy, mimo iż ton wszelkiej komponowanej przezeń epistoły pobrzmiewał niechęcią. Któregoś razu panna zapytała o to nawet wprost, acz w odpowiedzi otrzymała tylko: "rób swoje i nie zadawaj tylu pytań. Nie znam odpowiedzi, na których ci zależy."
Więc przestała pytać. Poddała się tymczasowo, potrzebując nowej strategii oraz świeżego oglądu. Nadal zatem uczęszczała do kościelnej szkółki oraz na wszystkie niemagiczne lekcje, wolne chwile spędzając wśród takichże samych ludzi. Odkryła w sobie pociąg do używek, przez co alkohol i papierosy na stałe zagościły w jej sekretnym menu. Zaczęła również sięgać po silne środki przeciwbólowe, gdy dostawała swoich "migren" - otrzymane po raz pierwszy od koleżanki po tym, jak ta podkradła je z matczynej szafki. Zmagały  się z tym samym problemem.

Natrętne myśli o matce i ojcu nie dawały jej jednak spokoju. Lekiem jawiło się przyjmowanie na siebie coraz większej ilości obowiązków, co potem tylko mocniej sobie odbijała. W ramach szkółki, choć uczęszczała już na kółko literackie, dobrała sobie grupę badawczą z historii lokalnej. Zapewne tylko chorobliwa juże w tamtym wieku ambicja utrzymała ją na odpowiednim poziomie zaangażowania, bowiem poza zajęciami - tonęła. Wszystkie powściągane afekty były niczym ruchome piaski, zaś zupełnie niezdrowe sposoby radzenia sobie z nimi przynosiły ulgę natychmiast - nawet jeśli koszty były wysokie. Polubiła takie życie - w wiecznym pędzie, za dnia poprawne i ułożone, by wieczorem lub nocą odnaleźć się w szponach głośnej muzyki oraz nałogów. Dzięki niemu czuła się dokładnie tak, jak mawiał ojciec…

We swej młodzieńczej głupocie nie przewidziała, że jej wysoki lot może się okazać iście ikarowym.
Ostatni rok liceum - gdy czuła się prawdziwie niezniszczalna, a jednocześnie bardzo samotna - stał się czasem zapłaty za wszystkie przewiny i bezmyślności. Pierwsza miłość - ta pozornie niewinna i zdolna najsilniej utkwić w pamięci, właśnie taką była. Z początku. Pierwsze miesiące były wprost doskonałe. Za nic też pannica miała, że chłopak był niemagiczny - imponował jej tym, że był o kilka lat starszy, studiował, mieszkał sam i miał własne auto. Był niezależny i robił to, na co miał ochotę. Miał wszystko to, czego sama chciała.
Jeśli do czegoś miałaby przyrównać dzielące ich emocje, to do sztormowego morza. Cisza niosła ukojenie, by przy najlżejszym podmuchu wzbierać. Szarpali się ze sobą ogromnie, kiedy przychodziły chwile sztormów, lecz kotłujące się między nimi emocje zawsze opadały, pozostawiając wysokie poziomy adrenaliny. Sinusoida była istnym uzależnieniem, a pannica czuła, że żyła. Obojgu podobała się gwałtowna chemia, jaka ich łączyła. Przynajmniej dopóty, dopóki inicjalna iskra nie zaprószyła ognia. Wystarczyła impreza wśród obcych (jego znajomych), alkohol w dużo większej niż zwykle ilości i nieznana jej tabletka, która miała ją tylko rozluźnić…
Po tamtej nocy Munchówna ucichła.
Ocknęła się na ulicy. Obca dzielnica, noc, której dźwięki atakowały swą intensywnością i panika. Nie pamiętała, gdzie była. Nie pamiętała, kim była. Nie wiedziała nawet, co tam robiła. Docierało do niej jedynie wszystko, co czuła, a ciało było porażone bólem. Nie miała odwagi na siebie spojrzeć. Tkwiła w miejscu, skuliwszy się tylko mocniej i czekała na swój koniec.
Ten jednak nie nadszedł.
Kolejna świadomość zalała ją w szpitalu. Oślepiająco białe światło jarzeniówek było jedynym, co ją przywitało. Ono oraz listy, których widok wywołał emocje, których nie rozumiała.

Czas ten stale zasnuty był mgłą. Broniąca się przed prawdą jaźń nie pozwalała na pełne pojęcie tego, co się stało. Umysł nie chciał pamiętać. Wiedziała tylko tyle, ile jej powiedziano. Ktoś ją znalazł, zadzwonił po pogotowie, a to przywiozło ją do szpitala. Nie miała przy sobie żadnych dokumentów - tylko ten satanistyczny wisiorek. Od razu wyciągnięto wniosek. Linia najmniejszego oporu. Przez krótki czas była zaledwie jedną z wielu - przykrą statystyką. Dopiero gdy nie zjawiła się w szkole ani w dzielonym ze współlokatorką pokoju, placówka poinformowała służby. A zaraz potem rodzinę. Oceny sytuacji się odmieniły.
Nie zmieniło to jednakże faktu, że bała się choćby zasnąć. O ile tymczasowa niepamięć stanowiła wybawienie, o tyle podskórny, korozyjny lęk stale jej doskwierał. Co więcej znalazła się w miejscu, które było istnym tyglem zbłąkanych dusz, a ona tkwiła pośrodku niczym latarnia na skraju klifu. Próbowała stanąć na wysokości zadania - zupełnie jak przed laty, sięgała po najgłębsze pokłady silnej woli, by zachować się właściwie. By nie ulec przerażeniu, które wrzeszczało między kośćmi czerepu. Pora dnia przestała mieć znaczenie. Wszystko zlewało się w jeden, ciągnący na dno pochód mar i wrażeń, których nie potrafiła osadzić w czasie. Wybawieniem były jedynie przyjmowane leki, które wyciszały tyle, ile były w stanie. A kiedy zasypiała, wykończona i poddana farmakologicznym rozwiązaniom, szeptała słowa inkantacji niczym mantry. Strzępki Księgi Bestii jawiły się otoczeniu jedynie znamieniem koszmarów, jakie musiała śnić. Ale to był tylko jej świat - ten wokół płynął dalej i ani chwilę nań nie czekał. Dowiedziała się o tym z listu. A może to był tylko telegram? Ojciec był niemożebnie zawiedziony. Ogromną darowizną zamiótł sprawę pod dywan i załatwił, aby pozwolono córce podejść do egzaminów. Nie chciał też policyjnego śledztwa. Zrobił wszystko, aby ukrócić jakiekolwiek przeciąganie tego w czasie. Nastoletni wybryk miał się skończyć wraz ze chwilą, w którym zmuszono go do konfrontacji. Nie sprawił on jednak, że opiekun przyjechał - nie pofatygował się na miejsce, by poznać fakty. Wystarczyło mu to, co usłyszał, żeby nie chcieć wiedzieć więcej. Miesiąc później nastał dzień osiemnastych urodzin Heather - kilka dni wcześniej opuściła szpital…
Te święta spędzała samotnie, pozostawszy w kampusie. Nadrabiała wszelkie zaległości, jakich narobiła sobie podczas nieobecności. Rodzina nie przysłała nawet kartek - jeno jej ojciec poinformował ją w telegramie o dacie ceremonii zaślubin. Nie załączył zaproszenia.
Wówczas zrozumiała, że została odcięta. W łaski ojca należało się wkupić - nic z nim nie było bezwarunkowe. Ona nie miała jednak siły próbować. Pogrążyła się w nauce, której potrzebowała poświęcać teraz więcej czasu. Odmienność silniej niż dotąd zaczęła dawać się we znaki, zaś napady Stigmy zupełnie nią władały, gdy już nadchodziły. Brakowało jej chęci do walki, a najtrudniejsze do zniesienia dni pokonywała lekami, które tłumiły świadomość i emocje. Z czasem zdała sobie sprawę, że to nie sam upadek był najgorszy, a fakt, iż nikt przy niej nie został. Chłopak, z którym tamtego wieczoru wybrała się na domówkę do jego znajomych, zniknął jak kamfora - zapewne uciekł od odpowiedzialności. Potrzebowała odpowiedzi, choć nie wiedziała, gdzie ich szukać. Na własną pamięć liczyć nie mogła, jeszcze nie wówczas.
Heather Munch EWYAirx


Liceum, pomimo trudnego finiszu, ukończyła z wyróżnieniem, natomiast egzaminy SAT zdała z bardzo dobrym wynikiem. Po raz pierwszy nie była jednak najlepsza, zaś osiągnięty niezwykle ciężką pracą oraz okupiony niejedną walką sukces wcale nie cieszył. Wiązał się bowiem z powrotem do domu, z którym nie łączyło ją już niemal nic przyjemnego.
Ojciec, ku jej ogromnemu zaskoczeniu, czekał na nią na miejscu. Wrócił, nie zapowiadając swoich planów, a do tego przywiózł swoją angielską wywłokę. Munchówna nie była pewna, czyj widok zamierził wówczas bardziej. Nie była gotowa na wieczorki zapoznawcze, zaś gdy kobieta po raz pierwszy przemówiła, a z jej ust popłynęły upomnienia, z miejsca, natychmiast, stała się wrogiem. Jednakże nawet opiekun, w swoich pierwszych od kilku lat słowach, zwyczajnie kazał jej się przebrać. Zaraz potem wspomniał, że już narobiła wystarczająco wstydu rodzinie, a on tylko po niej sprzątał.

Pogodziła się z faktem, że za zamkniętymi drzwiami nie miała sojuszników. Z kuzynostwem widywała się rzadko, gdyż wielu było starszych od niej i ich życie osiągnęło zupełnie inny etap. Żyła z dnia na dzień, wyczekując listów z decyzjami o przyjęciu jej na studia. Jedynie rodzinna fasada przykrywała wszystko pozorną perfekcją, bo tak ich mieli widzieć ludzie.
Póki więc spędzała czas w domu, grała w grę iluzji i masek. Poddawała się wszystkim czynionym wokół gestom, w zamian chcąc mieć po prostu święty spokój. Udawała tę doskonałą córkę, mimo niechęci, jaką w sobie miała.
Wiele czasu spędzała w muzeum, najpierw odświeżając sobie jego korytarzowe meandry, a później wszelkie kolekcje, wystawy oraz eksponaty. Stało się ono jej bezpiecznym światem, który pozwalał uciec od dusznej, domowej atmosfery. Nawiązywała nowe kontakty, z autentyczną fascynacją wnikając między woale znanej czy zupełnie obcej przeszłości.
Po latach jej oddanie nauce magii odpychania powoli przyniosło rezultat. W blasku płomieni czerwonych świec powtarzała już rytuały wspinając się na kolejne poziomy wiedzy.  Teraz fascynowały w zupełnie nowy sposób - pełen zrozumienia i dojrzały, pozbawiony egzaltacji i nieadekwatnych afektów. Kobieca dusza wprost w nich tonęła, pociągając za sobą całe jestestwo. Ta szczególna dlań dziedzina magii przychodziła jej jakoby z łatwością - jak gdyby sama Aradia w istocie, jak to kiedyś prawił ojciec, naznaczyła ją jej narodzeniową porą.
Dopiero wówczas też nauczyła się doceniać lata bez zrozumienia i stosownego podejścia. Zaakceptowała swoją historię i pojęła, że wszystkie przykrości, odrzucenie, samotność… - te doświadczenia tylko nadawały jej szlifów, by psychika zdolna była znieść więcej i doskonalej gotowiła się na to, co nieprzewidziane. Odziedziczona po matce scheda dawała się we znaki - tym razem w jak najlepszy sposób, wspierając także silną wolę.
Nieświadomie, nawet tego nie zauważając, na nowo wkupowała się w rodzinne, a przede wszystkim ojcowskie łaski. Znów jeździli razem konno, polowali, lub grali w szachy czy dyskutowali o historii. Teraz pannica miała dużo więcej do powiedzenia, niż gdy była dzieckiem. Ojciec wraz z wujem dawali jej nawet lekcje jazdy, by przed rozpoczęciem studiów mogła uzyskać stosowny dokument.
Ten nowy spokój pomógł jej też lepiej panować nad odmiennością oraz reakcjami, gdy kończynami szarpała Stigma. Dostrzegła ów wzrost kontroli i ostrożnie zaczynała na nowo wykorzystywać swe zdolności. Prezentowała również ojcu swój wachlarz możliwości nabyty w niedzielnej szkółce i to właśnie wtedy widziała coś, co pragnęła, aby było dumą. Nie pochwaliła się jedynie świadectwem oraz wynikami, bowiem te, choć bardzo dobre, były niedostateczne.

Listy z uczelni przychodziły w nierównych odstępach, jeden po drugim. Nie mówiła o nich nikomu - nie chciała, nie mając absolutnej pewności, iże za jednym razem zdoła otworzyć wszystkie. Obawiała się wielce o treść każdej epistoły spisanej bezdusznym, oficjalnym językiem, który bezlitośnie mógł zakończyć jej plany zanim zdołała wcielić je w życie. Uwaga ojca tylko podsycała lękliwą niepewność - chciała wszak dojrzeć w jego rysach zadowolenie. Usłyszeć, że zrobiła kawał dobrej roboty bądź dowiedzieć się, że chwalił się nią w towarzystwie tak, jak czynili to inni względem swych dzieci. By go zadowolić, próbowała nawet nawiązać nić porozumienia z przyszłą macochą. Panie jednak bez przerwy rywalizowały o względy Muncha, widząc w tej drugiej zagrożenie. Utrzymywały więc jak najbardziej poprawny kontakt, lecz nie przebiły chłodnej, hardej ściany, jaka je dzieliła.

Dostała się na każdą z wybranych przez siebie uczelni. Rodzina natychmiast przywołała niemalże tradycję nauki w Saint Fall. Uniwersytet stanowił wszak alma mater dla większości Munchów. Ona jednak wywalczyła sobie miejsce w Dartmouth i nań padł wybór. Niepewnych przekonywała tamtejszym programem, prestiżem oraz faktem, że stanowić to będzie doskonałą okazję do zaniesienia nazwiska Munch jeszcze dalej.
Heather Munch EWYAirx


O ile wybrała dla siebie inną aniżeli większość familii uczelnię, tak uczyniła zadość kolejnemu zwyczajowi. Wielu krewnych nie poprzestawało na pojedynczym dyplomie. Po zaliczeniu pierwszego roku na kierunku archeologii, powiększyła résumée o kolejny: antropologię. Fakultet z antropologii fizycznej, którego była tamtego roku słuchaczką okazał się trafić w samo centrum młodzieńczych zainteresowań. Uznała, że - jeśli tylko zdoła - mogłaby spiąć swą niemagiczną edukację razem z tą magiczną i wykorzystać ten efekt podczas pracy. Chorobliwa ambitniczka wybrała Tajne Komplety, na czas których musiała odbywać wcale niekrótką podróż w tę i z powrotem. Nauka oraz praktyki wypełniały jej dni, a często i noce, jednak pasja, która pchała ją naprzód, sprawiała, że każdą kolejną linijkę tekstu czytała z zafascynowaniem. Nauczyła się nadawać przedmiotom priorytetu. Wypracowała własny system, dzięki któremu chwilami poświęcała jeden doskonały wynik na rzecz innego. Co więcej, stale zmieniała zainteresowania - ilość nowej wiedzy przytłaczała, dojazdy do Hellridge wycieńczały, lecz jednocześnie każda lektura wiązała i gruntowała to, czego się do tej pory dowiedziała. By dorobić zaczęła nawet wykorzystywać swą odmienność - nie w pełni, a jedynie jako skróty w byciu medium. Wykreowała sobie na ten poczet całą personę i przyjmowała klientów w małym, ciasnym mieszkanku w centrum Hanoveru. Naturalnie była to zaledwie zabawa i nic poważnego - nic, co mogłoby zwrócić na nią uwagę. Pozwoliła jednak odkładać każdą sumę i wreszcie zarobić na małe i starawe auto. Podobała jej się ta nowa niezależność, w której sama podejmowała swoje decyzje. Trzymała też wciąż pełen masek fason, gdyż na uniwersytecie światy się mieszały, nawet jeśli magowie się ukrywali. Niekiedy jednakże wszystkie maski spadały, a wówczas odpuszczała zupełnie najmniej istotne jej zdaniem przedmioty. Wszak niezwykle trudno było pogodzić wszystkie zajęcia, jakie wypełniały jej nader napięty grafik. Sen nie stanowił priorytetu, choć wypełniał najlichsze nawet momenty.

Po uzyskaniu tytułu Praktyka po ukończeniu Tajnych Kompletów w Hellridge, jej życie nabrało prawdziwego rozpędu, mimo że wypełnione było nieustającą ciężką pracą. Wysokie tempo, do którego przywykła, nie pozwalało jej się nudzić. W kolejnych latach nauki często też wyjeżdżali na zajęcia terenowe. Odwiedzali inne stany, pozostałe Ameryki i Europę. Podczas staży miała okazję wziąć udział w wykopaliskach w Afryce i Nowej Zelandii. Poznała zespoły, w których pracował jej ojciec, a nawet dzieliła z nim krótko stanowisko podczas jednej z jego wypraw badawczych do Karnaku, co coraz silniej kształtowało jej plany i zamierzenia.
Rok po roku, zgodnie z planem, zdobyła pierwsze stopnie w swej karierze naukowej, by siłą rozpędu kontynuować swą akademicką przygodę oraz równoległą - magiczną, gdzie szczególnie zainteresował ją spirytyzm. Wiodąca okazała się dlań jednak magia odpychania, do której miała wyraźny i największy dar. Już wówczas, w zupełnie naturalny sposób, zaczęła wcielać nabyte podczas kompletów umiejętności w życie i wspierać się nimi podczas zajęć w terenie. Życie rodzinne nieco podupadło - wszyscy zajęli się pracą, gdy ślub ojca z angielską wywłoką został przełożony, a ostatecznie decyzja o nim zawisła nierozwiązana.

Życie prywatne Munchówny było w tamtym okresie niezwykle ulotne. Wciąż układała sobie w głowie wydarzenia z ostatniego roku liceum, który odbił na niej silne piętno. Niemagiczni nie byli obiektem jej niechęci czy nienawiści - miała ich jednak coraz częściej za środek, jaki mogła wykorzystać, pnąc się w górę. Stali się przydatni, choć niezupełnie równi. Heather była skupiona li tylko na sobie.

Uzyskanie tytułu magistra z dziedziny antropologii fizycznej odbyło się także bez komplikacji, choć odrobinę opóźniło przez mnogość obowiązków. Rok po roku wieńczyła edukację kolejnymi sukcesami, a w międzyczasie sięgała po kolejny kamień milowy w karierze maga: Praktyk stał się Biegłym w magii odpychania. To właśnie wtedy stanęła na pierwszym rozdrożu - otrzymała propozycję pracy w rodzinnym muzeum. Ona jednak  wciąż była głodna wiedzy. Wyklarowanie zainteresowania naukowe skupiały jej uwagę na rodzinnym Salem. To tam chciała ulokować się zawodowo, lecz najpierw pragnęła odwiedzić Bibliotekę Wieczności w Aleksandrii. I tak też zrobiła. Odmówiła rodzinie i udała się w podróż, która była jej pierwszymi wakacjami. W jej trakcie nadrabiała nieistniejące dotąd życie prywatne, wciąż najwyżej ceniąc sobie własną niezależność. Robiła to, na co i z kim miała ochotę, by następnie jak najprędzej zniknąć. Rzadko zdradzała swoje realne imię i nazwisko, dla zabawy i z kaprysu zmieniając opowieść o tym, kim była oraz czym się zajmowała.
U celu wyprawy łączyła przyjemne z pożytecznym, najczęściej oddając się w ręce aleksandryjskich akademików. Zgłębiała tajniki magicznej historii, badała antyczne artefakty i nawiązywała kolejne zawodowe relacje. Nawet urlop polegał na pracy.

Po powrocie rozpoczęła studia doktoranckie. Wciąż w tej samej alma mater, choć z własnym już zapleczem. Przyjęła też posadę asystenta i prowadziła uczelniane zajęcia na doskonale znanych sobie kierunkach. W pracy nuakowej skupiła się na badaniu szczątków ofiar z procesów w Salem. Wraz zespołem poszukiwała tożsamości, analizowała miejsca pochówku oraz bogatą dokumentację tamtych wydarzeń. Chciała poznać każdy ich szczegół, mimo że opowiadano je przecież wiele razy. Badaczka miała jednak jeszcze zdolności, którymi nie obawiała się po cichu posłużyć - dawne nawyki płynęły wartko wespół z krwią. Nie raz zmuszona była także zmierzyć się z biurokratyczną, administracyjną machiną, toteż zaprzestała wiecznego wyścigu. Robiła swoje i do tego się ograniczała.  
Postanowiła także postąpić o krok naprzód na swej alternatywnej ścieżce. Dar, bo w taki sposób teraz widziała mediumowe zdolności, służył jej coraz mocniej. Wraz z nabytą wiedzą oraz kontaktami zrozumiała, że odmienność nie czyniła jej wyrzutkiem. Wręcz przeciwnie - magiczna społeczność zdawała się ją darzyć estymą i szacunkiem. Mając więc dużo większe pojmowanie, ale i kontrolę, udzielała każdej potrzebnej pomocy. Potrafiła już sobie poradzić ze złośliwościami i nieprzewidywalnością, jakie duchy niejednokrotnie serwowały, czyniąc z procesu istny plac boju. Stąd też ciekawość, która plotła się gęstym ściegiem w heatherowej naturze, popchnęła badaczkę do podjęcia próby. Gdy pierwsze opętanie skończyło się fiaskiem z powodu siły ducha, apetyt magini tylko się zaostrzył. Komponowała warunki dla kontaktu niczym najwspanialszą symfonię. Pilnowała ciszy, także tej własnej, spokoju, wspomagała swoja koncentrację. Nie umiałaby zliczyć ilości prób i porażek, których skutki oraz okoliczności skrzętnie notowała, czyniąc podejście niemalże naukowym. Prędko luźne kartki odnalazły oprawiony w skórę dziennik, którego papier przyjmował każdą, pojedynczą historię. Minęły długie miesiące, nim mogła odnotować lichy sukces - nie udało jej się podtrzymać więzi, przez co zrewidowała wielokrotnie cały rytuał. Nie poddała się ani trochę.

W międzyczasie wpadł jej też w dłonie artykuł niejakiego Oscara Noxa o rzadkich chorobach genetycznych. Temat ją, w sposób całkiem naturalny, zainteresował, a za lekturą podążyły kolejne. Zaznajomiona z jego pracą, napisała doń w sprawie zupełnie naukowej, objaśniając mu własny przypadek. Inicjalny kontakt rozwinął się, choć wciąż pozostał ofiarą papeterii. Słowo za słowem, Nox wybudował jej jej własny pomnik.

W ten oto sposób, kobieca codzienność na lata wypełniła się pracą i obowiązkiem. Życie prowadzone w znacznej mierze pośród niemagicznych nie zmieniło jakkolwiek jej stosunku do nich - wciąż byli wybrakowanym tworem, który nie miał pojęcia, jak wiele świata im umykało. Byli jednakże niezwykli przydatni, zaś relacje z nimi, jej zdaniem, niezbędne. Wszak nie dało się od nich całkiem odciąć. Dlatego bez przerwy, zawzięcie i niestrudzenie studiowała przeszłość i prawdę. Kościół, zaś, nadal stanowił ledwie tło dla jej życia. Uczęszczała na wszystkie konieczne ceremonie i obrzędy, lecz poza tym wcale się weń nie angażowała. Z wiarą nie było jej szczególnie po drodze.

W wieku 34 lat obroniła doktorat z archeologii pracą “Rola ergotyzmu w procesach o czary w Salem, MA - czy przetrwalniki grzyba buławinki czerwonej mogły doprowadzić do masowej histerii?".
Wkrótce potem udała się w podróż do Aleksandrii, podobnie jak przed laty czyniąc z niej swój urlop, choć tym razem dużo dłuższy. Spędziła tam bowiem Ponad rok, zaś zaraz potem udała się do Europy, by odwiedzić część jej krajów i miast: zaczęła w holenderskim Amsterdamie, skąd dostała się do Belgii i dalej do Luksemburga, Niemiec, przez Polskę, a dalej Czechy, Słowację, aż do chorwackiej stolicy. Stamtąd wybrała się na wyprawę po Włoszech, odwiedziła Monako, a dalej południowe wybrzeże Francji. Zatoczyła koło po brzegach Hiszpanii i wróciła smakować francuską kulturę - zachód, północ, a co ważniejsze: Paryż. Stamtąd załuczyła do Belgii, z której promem popłynęła ku Wyspom Brytyjskim, by dopiero stamtąd wrócić do domu. Marszruta nie miała obliczonego czasu - badaczka spędzała go zgodnie z własnym kaprysem i tam, gdzie było jej wygodniej. Nie było jej przez ponad półtora roku, zaś gdy z powrotem zawitała na salemowej ziemi, natychmiast wróciła do pracy, jak zwykle skupiając się na rodzinnym mieście. Dawno nie widziany duch mamki pojawił się też ponownie i nawiedział ją regularnie. Z czasem zasugerował, że jej pochodzenie nie jest takim, za jakie je ma. To sprawiło, że zaczęła szukać informacji na własną rękę i po miesiącach badań dotarła do swoich realnych korzeni. Nigdy się jednak nie odważyła odwiedzić biologicznej matki.
Od tamtej pory pracuje nad analizą fizykochemiczną materiału kostnego pochodzącego z "atypowych" pochówków wyeksplorowanych z historycznego cmentarzyska w Salem.
W międzyczasie spotkać ją można w rodzinnym muzeum, gdzie pracuje, przygotowując wystawy i oprowadzając gości.
By zachować nawiązaną relcację z Noxami, niedawno przeprowadziła się do Saint Fall, zaś do pracy dociera tunelami.
Heather Munch
Wiek : 40
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Archeolog, antropolog
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Witaj w piekle!

W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda na Die Ac Nocte! Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po forum. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz , a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.


I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.

Sprawdzający: Frank Marwood
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Rozliczenie


Ekwipunek



Aktualizacje


23.08.23 Zakupy początkowe (+100 PD)
26.08.23 Osiągnięcie: Pierwszy krok (+150 PD)
17.01.24 Zakupy (-450$)
28.01.24 Aktualizacja rozpoznawalności (+1PSo)
29.02.24 Zakupy (-100 $)
29.02.24 Aktualizacja postaci (-1 PSo, usunięte nauki ścisłe; przyroda->zoologia; botanika 0->I; konsekracja 0->II)
05.03.24 Wydarzenie: Na rany Aradii (+10 PD)

Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej