Witaj,
Gill Collingwood
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t659-virginia-collingwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t697-virginia-collingwood#4328
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t698-gill#4330
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t696-virginia-collingwood#4327
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f135-mieszkanie-g-collingwood
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t659-virginia-collingwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t697-virginia-collingwood#4328
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t698-gill#4330
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t696-virginia-collingwood#4327
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f135-mieszkanie-g-collingwood
Virginia "Gill" Collingwoodft.Aubrey Plaza

   nazwisko matki Collingwood
   data urodzenia 1 kwietnia 1952
   miejsce zamieszkania Sonk Road
   zawód asystentka prawna
   status majątkowy (powiedzmy, że) przeciętny
   stan cywilny (stara) panna
   wzrost 171 cm
   waga 52 kg
   kolor oczu brąz
   kolor włosów ciemny brąz
   odmienność -
   umiejętność -
   stan zdrowia męczeńskie stygmaty co kwartał (z zegarkiem w ręku)  
   znaki szczególne nudzony wyraz twarzy, długie nogi, przeszywające spojrzenie, ładna twarz i znamię w kształcie konstelacji barana u dołu pleców, blizny po przecięciu na piersiach

   magia natury: 0 (POZIOM I)
   
magia iluzji: 20 (POZIOM III)
   
magia powstania: 0 (POZIOM I)
   
magia odpychania: 5 (POZIOM II)
   
magia anatomiczna: 0 (POZIOM I)
   
magia wariacyjna: 5 (POZIOM II)
   
siła woli: 5 (POZIOM II)
   
zatrucie magiczne: 2

   sprawność: 8
   Gibkość: POZIOM II (6)
   Boks: POZIOM I (1)
Rzeźba POZIOM I (1)
   
charyzma: 3
   Perswazja: POZIOM I (1)
   Kłamstwo: POZIOM I (1)
Krasomówstwo: POZIOM I (1)
   
wiedza: 15
   Prawo: POZIOM II (6)
Nauki Humanistyczne: POZIOM II (6)
   Język Włoski: POZIOM I (1)
Administracja: POZIOM I (1)
Literatura: POZIOM I (1)
   
talenty: 9
   zręczność dłoni: I (1)
   gotowanie: POZIOM I (1)
percepcja: POZIOM II (6)
prawo jazdy: POZIOM I (1)
   
reszta: 0


  elementary school Stonewall, Sonk Road
high school Whitewater Technical School, Sonk Road
edukacja wyższa Saint Fall University, administracja, pierwszy stopień. Boston University, prawo, j.d.
moje największe marzenie to szczęście Poppy i Grace, dom w ciepłym miejscu gdzie na podwórku można hodować kury (kury są spoko)
najbardziej boję się utraty kontroli, śmierci sióstr, skończenia jak matka
w wolnym czasie lubię boks, seks, czytać książki siedząc na dachu
mój znak zodiaku to baran


Mama w końcu poszła w ślady swojej ulubionej pisarki i się utopiła. Tyle, że nie w rzece, a w wannie.

Preludium

Ostatecznie wspomnienia z dzieciństwa kumulują się wokół małych rzeczy.
Jak masło.
Aż ciężko spamiętać twarze wszystkich gachów, którzy pojawiali się przez ich małe mieszkanko (i pomiędzy nogami matki). A co dopiero ich imiona - uniwersalnym sposobem nazewnictwa było „podaj masło”, skoro i tak widywali się głównie podczas śniadań.
Kiedy po mieszkaniu kręcił się jakiś typ wszystko było Cudowne. Mama odżywała. Regularnie myła włosy, gotowała wystawne śniadania (bo to najważniejszy posiłek w ciągu dnia), odkurzała śpiewając i chichotała, oglądając powtórki idealnego życia Lucy.
Każde nowe „podaj masło” miało być jej Rickym już na dobre.
Tyle, że Ricky ostatecznie zawsze okazuje się Desim i znajduje się go w ramionach jakiejś przypadkowej prostytutki na jachcie kolegi.
Albo, w tym przypadku, po prostu znajduje młodszą, lepszą, bezdzietną, bardziej rozciągniętą, chudszą (wybierz jedno z powyższych) i ucieka w jej ramiona. A czasami wraca do żony.
Przynajmniej nigdy nie poszli do ładniejszej, bo jak mama powtarzała nawet w stanie największej rozpaczy, nikt nie jest piękniejszy od nich.
Czasami ciężko było w to uwierzyć, szczególnie kiedy nie podnosiła się tygodniami z łóżka. Jedyne co udawało się w nią wcisnąć były tosty z masłem.
Podaj masło. Albo tosty z masłem. Dwa oblicza całego dzieciństwa.

Z wiekiem postrzeganie czasu znacząco się zmienia. Można jednak przysiąc, że im mama była starsza, tym mniej było podawania masła, a więcej smarowania nim tostów.

Owertura

Gdyby była dramatyczna, mogłaby powiedzieć, że jej dzieciństwo skończyło się z pojawieniem na świecie sióstr - ale nie jest - nie płynie w niej włoska krew, bo najwyżej czasem włoska sperma.
Z resztą, nic nie pamięta z dnia swoich trzecich urodzin.

Z tych szóstych już trochę więcej. Pamięta rumiane policzki Poppy. To, że pomogła jej ubrać żółtą sukienkę i w ich bazie (kocu przewieszonym przez łóżko i komodę) urządziła im małe, urodzinowe przyjęcie. Mama trafiła na porodówkę wcześnie rano. Nie pamięta już kto miał się nimi zająć, ale zostały same.
Już w wieku sześciu lat wolała zostawać tylko z młodszą siostrą - nikt więcej nie był jej potrzebny do szczęścia.
Dopóki, dwa dni później, w mieszkaniu głośnym płaczem nie zaanonsowała się Grace.
A jej serce powiększyło się o kolejną osobę.

Pamięta, że szybko nauczyła się podgrzewać mleko - łazienkowy stołek pomagał jej ujarzmić gazową kuchenkę. W wieku ośmiu lat wiedziała już jak ugotować cały obiad, Poppy często płakała po zjedzeniu zbyt dużej ilości fast foodów na raz, bolał ją brzuch. Grace za to dostawała wysypki przez gotowe obiady z tacek.
Zawsze są tylko we trzy, muszą sobie jakoś radzić.
Codziennie pomaga się ubierać siostrom. Chociaż sukienki nie zawsze leżą najlepiej, a skarpetki najczęściej są nie do pary, stara się idealnie zaplatać ich włosy w warkocze. By w przedszkolu niegrzeczni chłopcy nie mieli powodów do zaczepek.
Odgania od nich wszystkich chłopców.
A mimo to strach paraliżuje są całkowicie tamtego dnia.
Kiedy pijany gach rzuca się na Grace. Wspomnienie jej wykrzywionej przerażeniem twarzy wyryło się w jej pamięci. Podobnie jak Poppy sięgająca po butelkę wódki. Dopiero kiedy z gardła potwora wyrwie się skowyt bólu, rzuci się do sióstr. Odciągnie je, zacznie krzyczeć tak głośno, że aż przybiegnie sąsiad.
Zawsze był dla nich miły. Nigdy nie pozwoliła sobie na nadzieję, że mógł być jej ojcem, nawet kiedy przynosił prezenty na urodziny i pytał jak poszedł jej ten trudny sprawdzian z matematyki do którego uczyła się na dachu.
Przez lata czuje do siebie pogardę. Że to była jej wina. Naraziła Grace na niebezpieczeństwo. Co jeśli tamta noc zmieniła wszystko?

Nie potrafiła ich obronić.

To był jedyny gach, którego imię zapamiętała.
I dopiero kiedy patrzyła na jego skulone, skatowane ciało leżące u jej stóp poczuła ulgę. I tę wielką, zimną satysfakcję jaką potrafi przynieść tylko zemsta.
Usta Valerio nigdy nie smakowały tak słodko, jak w tamtej piwnicy, kiedy obejmował ją zakrwawionymi dłońmi.

Interludium

Sama już nie pamięta, która z nich zaproponowała rytuał - może podejrzały jeden od matki, wiecznie trzymającej w swoim pokoju całą galerię zaklętych przedmiotów. A może to po prostu jedna z iluzji, które od najmłodszego wieku potrafiła rozsiewać opowiadając siostrom wszelakie bajki i historie. Ale zebrały się tamtej upalnej, letniej nocy. Świerszcze wygrywały koncert w akompaniamencie ich cichych przyrzeczeń.
Bezgłośnie dodała jedno od siebie. Zaciskając mocno powieki obiecała sobie, że już nigdy nie pozwoli by jej siostrom stało się coś złego.

Nie pamięta swojego pierwszego dnia w podstawówce, ale doskonale pamięta jak po raz pierwszy prowadziła do Stonewall każdą z sióstr. Strach to taka dziwna rzecz. Nigdy nie bała się porozbijanych butelek czy głośnych kłótni o czwartej nad ranem (masło, nawet jeśli ucieka, to nigdy po cichu), ale zawsze bała się o siostry. Czy nikt nie wykorzysta dobrego serca Poppy albo cudownie dziecięcej niewinności Grace.
Chociaż, widząc jak kantowała kujonów na pieniądze za śmietnikiem, może bardziej powinna bać jej zamiast o nią…
Nikt nigdy nie nazwał jej kujonem, była na to za ładna. Ale jej sprawdziany i wypracowania zawsze zdobiło dumne „A”. Podobnie w szkółce kościelnej, mało było pytań, na które nie znała odpowiedzi - nawet jeśli sama musiała dbać o to by trafić na każde zajęcia. Od dziecka najmocniej intrygowały ją sekrety magii iluzji - może dlatego, że bardziej niż na tym co fizyczne, koncentruje się na subiektywnych doznaniach? I choć magia wariacyjna sprawiała dużo radości, ta odpychania była po prostu przydatna - tak iluzje pociągały ją najbardziej.

Samodzielnie też prowadziła do Kościoła siostry, zawsze poszukując w nim czegoś na wzór… ukojenia? Drobny podszept (sama nie wiedziała czy intuicji, czy może kogoś Większego od niej samej) kazał szukać uczucia podobnego do uścisku matczynych ramion.
Czasami zastanawiała się czy to po prostu skutek uboczny wdychania od dzieciństwa strawionego alkoholu. W końcu ucisk matczynych ramion nigdy nie kojarzył się z niczym dobrym.

W temacie ramion, to Paradise High czekało na nią z szeroko otwartymi. Jedna z tych milszych nauczycielek szeptała nawet, że przy odpowiednio łzawej rozmowie rekrutacyjnej miałaby szanse na pełne stypendium w Frozen Lake. Kilka długich nocy zmagała się z podjęciem decyzji - w swoim stałym miejscu, na dachu. Wymyka się tam zawsze gdy potrzebuje poukładać myśli albo odrobić zadanie domowe z matematyki.
Wymyka się tam zawsze gdy dłonie i stopy zaczynają niemiłosiernie piec. Większość dziewczynek nienawidzi „tych” dni miesiąca, ona z trwogą odlicza kolejne dni do ataku stygmatów.
To akurat pamięta doskonale - jak pojawiają się po raz pierwszy. Miała osiem lat i zemdlała z bólu.

To było w dzień finału Małej Miss Supreme - sama nie pamięta już który z kolei był to konkurs i na którym poziomie. Mama ubierała ją w bufiaste sukienki odkąd skończyła czwarty rok życia. Z małą Poppy na ramieniu pokazywała jej jak chodzić, machać, uśmiechać się i słodko przeciągać samogłoski, żeby rozczulać jury. Nawet za wyróżnienia dobrze płacili, a pomiędzy jednym masłem a drugim rachunki jakoś trzeba zapłacić.
Więc się uśmiechała. Dobrze wiedząc, nawet w tak młodym wieku, że im szersze będą te uśmiechy i im więcej szarf przyniesie do domu, tym dłużej spokój będą mieć jej siostry.

Finału Małej Miss Supreme 1960 nie wygrała - ciężko wciąć w czymkolwiek udział, nie mówiąc o wygranej, z dziurami w rękach i stopach. Właściwie to sama nie wie czy kiedykolwiek cokolwiek przyniosła do domu ze względu na własny uśmiech czy chodziło o tych sędziów, z którymi matka znikała na zapleczach, kiedy ona pilnowała siostry.

Z resztą, wszystkie "pamiątki" z tamtych czasów spaliła przy pierwszej sposobności. Matka nawet nie zwróciła na to uwagi, była zbyt pijana.

Jako dziecko w ostatnim konkursie bierze udział mając czternaście lat. Okręgowy finał miss nastolatek, w całym swoim dziesięcioletnim doświadczeniu zdobyła koronę. Dwa dni wcześniej też dostała ataku - ale już dawno nauczyła się doskonale ukrywać i grymasy, i same rany, ma już sporą kolekcję rękawiczek. Oraz wysokich butów, zauważyła, że tak mniej uciska śródstopie. Mówi, że jedne i drugie są modne, nikt tego nie kwestionuje. W szkole chłopcy za to obracają się za jej długimi nogami.
Podczas zajęć z wychowania fizycznego, kiedy nie może biegać, mówi głośno, że to czerwona wizyta. To teoretycznie żadne kłamstwo, choć kłamie całkiem nieźle.

Kłamie mówiąc, że nie chce się przemęczać kiedy decyduje się zostać w okolicy domu i skończyć Whitewater. Słyszy coś o zmarnowanym potencjale i przyszłości, ale wie, że to słuszna decyzja.
Siostry są jeszcze w podstawówce, gachów jest coraz więcej, matka śpi coraz dłużej. A mieszkanie w syfie doprowadza ją do szału.
Ma wrażenie, że samo wynoszenie butelek zajmuje jej pięć godzin tygodniowo. Gdzie tu jeszcze zmieścić dojazdy do lepszej szkoły?

A może to po prostu ładnie ubrany strach przed opuszczeniem strefy komfortu? W końcu w Whitewater potrafi każdego okręcić wokół małego palca. Niby nie szuka popularności, a w każdy piątek jej szafka pęka od zaproszeń na imprezy. I to właśnie w licealnych czasach odkrywa, że wystarczy przekręcenie oczyma by dostać czego potrzebuje.

Brenda Miller ryczy kiedy nazywają ją królową balu i nazywa dziwką, bo dała się zmacać Toddowi Brayantowi. Co z resztą jest wierutnym kłamstwem, Todd Brayant jest totalnym palantem, nie tknęłaby go nawet dwumetrowym palem - no chyba żeby mu przywalić. Dziewictwo traci na tylnym siedzeniu samochodu Harolda Barnetta. Jest miły, ma obsesje na jej punkcie i rodziców na tyle dzianych, że kupili mu na szesnastkę nowy samochód. Ma też spore kieszonkowe. Na tyle wysokie, że kupuje jej kieckę na bal, nawet kiedy powiedziała wprost, że nie idzie z nim.
Poszła sama.

A Brenda Miller na własnej skórze przekonała się, że nie warto ją zadzierać kiedy ze słodkim uśmiechem spytała ją jak smakowała sperma Todda. Niby od niechcenia, podczas lunchowej przerwy. Pije przy tym sok z satysfakcją obserwując jak twarz koleżanki pokrywa się wymownym szkarłatem.
Może i mało mówi, ale jest spostrzegawcza.
Jest też mściwa i skutecznie niszczy ich związek. Wystarczy jedno małe zaklęcie by Todd się skrzywił i już nigdy więcej nie umówił z Brendą, twierdząc, że śmierdzi jak zgniłe śmieci za szkołą.

Podobno do dzisiaj nazywają ją zgniłka.

Sam bal był mało istotny - ważniejszy wysoki wynik SAT, doskonale napisane wypracowanie i kilka listów akceptacyjnych z uczelni wyższych w Maine. Decyduje się wybrać ten lokalny - pierwszy rok to zawsze zajęcia ogólne, nie ogranicza się. Lubi wszystkie wykłady z literatury, choć większość czasu i tak poświęca tej prawdziwej pasji, magii iluzji. Nie liczą się już ani krótkie spódnice, ani dobrze ułożone włosy, zakopuje się w książkach, mogłaby nie wychodzić z biblioteki. Sól, mąka i popiół na stałe wżerają się pod paznokcie, ćwiczy rytuały. Są dni, kiedy nie może wstać z łóżka przez zawroty głowy. Raz nieudana próba powala ją na cały miesiąc i przyśpiesza pojawienie się stygmatów, do dzisiaj nie zapomni miny Grace na widok jej szarej, wykrzywionej z bólu twarzy. Ale się nie poddaje. W końcu udaje jej się zabezpieczyć cały ich dom, a nawet ukrywa przez śmiertelnikami budynek w którym mieszkają. Jeden z gachów matki już nigdy ich nie odnajdzie.

Głowa pęka jej od pomysłów. I w tamtym naiwnym momencie życia dochodzi do wniosku, że mogłaby po prostu. Spędzić życie nad świecami, solą, mąką i popiołem próbując znaleźć sposób na ukrycie swoich sióstr przed każdym niebezpieczeństwem poprzez sprytną iluzję. Ich piękno widzieliby tylko ci, którzy na to zasługują.
Pęka z dumy nad swoją poetyckością.

Jedyne co odrywa ją od własnych badań to przygotowania do chrztu Poppy. Swój potraktowała po macoszemu - ale jej siostra zasługuje na wszystko co najlepsze.

Szkoda tylko, że akurat dzień wcześniej matka postanowiła odwalić swój największy numer. Nie pamięta imienia gacha, który dramatycznie zaczął wyławiać ją z wanny.
Pamięta za to irytację. Gdyby wybrała rzekę mogliby ją szukać miesiącami, niczym Virginię Woolf, i chrzest Poppy odbyłby się zgodnie z planem.
Ale nie.
Asteria Colingwood nawet własne samobójstwo musiała spierdolić.

Buffa

Sama nie wie skąd wziął się pomysł - ale pewnie z tego tysiąca dolarów, które oferował plakat reklamujący konkurs Miss Saint Fall 1971.
To o całe sto dolarów więcej niż miesięcznie płacił ten frajer z baru, w którym zatrudniła się po rzuceniu studiów. Jakoś musi utrzymać siostry.
Już w przebieralni wiedziała, że kasę ma w kieszeni. Przypomniała sobie wszystkie słowa matki o odpowiednim stawianiu kroków, machaniu, nawet przeciąganiu samogłosek. Ale nie uśmiechała się w ten sam sposób jak za dzieciaka, tysiąc dolców nie był tego wart. Podziałało, ironiczny uśmieszek przypasował chyba jeszcze bardziej.
Miesiąc później zgarnęła koronę miss Hellrigde 1971 i konto powiększyło się o pięć tysięcy zielonych - tamtego wieczoru zabrała siostry do prawdziwej restauracji, bez szybkości w nazwie. Kolejny na drodze był konkurs Miss Stanu, nagroda też odpowiednio większa.
Ale i konkurencja. Ogromna.
Śladem matki, posyła kilka uśmiechów w kierunku pięćdziesięciolatka w jury - łapie przynętę. A przynajmniej tak myśli. Podczas weekendu w Vermont - seks był mocno średni - obiecuje jej koronę, gruszki na wierzbie i drugie tyle jeśli zgodzi się z nim pojechać na wakacje. Już widzi górę zielonych zasilającą domowe konto (mogłaby za to kupić nowe mieszkanie!), ale podczas samego konkursu musi zadowolić się tylko jakąś szarfą z najniższym wyróżnieniem, który wręcza się na pocieszenie największym przegranym. Tylko to dało się zrobić, złociutka, mówi z uśmieszkiem dupek, poprawiając szelki.
Każe mu spadać, kiedy przypomina o wakacjach. A kiedy i tak wykazuje się brakiem zrozumienia, że nie to pełne zdanie, mruczy pod nosem ciche "impedo" i opuszcza budynek w akompaniamencie jego krzyków.
Podobno spędził kilka rozkosznych tygodni na oddziale psychiatrycznym.

Morał z tego taki, że czasem nie wystarczy przespać się z kim trzeba - trzeba jeszcze wiedzieć po co to robić. I chociaż ego każdej kobiety rośnie z koroną na głowie, to te i tak ostatecznie są całkowicie zbędne. Ani się tego nie sprzeda, ani nie przydaje się jako podpórka na książki. To czego potrzebowała, to pieniądze. Pieniądze najczęściej mają nadziani, znudzeni mężczyźni szukający przygód na starość. A takich najlepiej znaleźć gdzie?
W miejscowym country clubie.

Tytuł miss Hellrigde i kilka komplementów starczyło by dostać pracę "hostessy". Na srebrnej tacce, w krótkiej spódniczce przynosiła drinki. I kiedy pozwalała wkładać sobie napiwki pod gumkę majtek, pliczki dolarów robiły się coraz grubsze.

Na swoje ofiary wybierała tych starszych, ze śladami po niedawno ściągniętych obrączkach. Gardzili sobą na tyle mocno, że nawet nie zauważali kiedy przewracała oczami przy kolejnych komplementach. Górą siana próbowali kupić sobie poczucie, że jeszcze coś czeka ich w życiu.
To już nie jej problem, że wybierali najgorszy z możliwych sposobów by poczuć się lepiej. Ona miała wreszcie na tyle pieniędzy by rozpieszczać siostry. I by wrócić na studia - tym razem bez mrzonek i rozproszeń.

Wcale nie planowała złamać swojej bezpiecznej reguły - ale On był młody, czarujący i miał więcej pieniędzy niż tamci razem wzięci. Seks w jego samochodzie wreszcie zaczął sprawiać satysfakcję. I chyba jako jedyny potrafił docenić, że prócz długich nóg i ładnych cycków ma też całkiem sprawnie działający mózg.  

Doskonale wie, że czeka go świetlana przyszłość. Studia na Harvardzie, szybka kariera. Żona z dobrej rodziny, gromadka dzieci, piękne familijne zdjęcia na corocznym święcie ognia. A mimo to daje się tulić do snu wysłuchując słodkich słów o jej potencjale.

To Ben zaczął namawiać ją na prawo i wyjazd z tej przeklętej dziury. Nie może. Przecież Grace wciąż jest w liceum. A Poppy właśnie przeżywa zawód miłosny.
Nie może… nie powinna… I tak wysyła podania do kilku szkół.
List akceptacyjny chce schować głęboko do szuflady, gdy znajduje ten od Grace.

Polifonia

Czuje dziwną gorycz porażki, wpatrując się w wykaligrafowane wymówki. Widzi najmłodszą z ich trójki ściśniętą na tylnym siedzeniu śmierdzącego vana. I jak nie odpycha z uda ręki grubego gitarzysty - żółć podchodzi jej do gardła.
Posmak porażki tylko się nasila kiedy późniejszym wieczorem czesze długie włosy Poppy. Nie musi mówić nawet słowa, dobrze wie skąd te łzy.
Telefony o drugiej w nocy są i dla niej rzadkością, ale tamtej nocy wchodzi do pierwszej-lepszej budki telefonicznej i dzwoni.
Przyjedzie.
Uniwersytet Bostoński to może i nie Harvard, ale ma swój prestiż. Wreszcie studiuje prawo, bierze wszystkie możliwie dodatkowe letnie kursy. Teoretycznie ma swój mały pokój w akademiku, w rzeczywistości czuje się w nim nie na miejscu. Ludzie może i są niewiele młodsi od niej, zdają się być z innego świata.
Jesteś piękna, słyszy rozgrzane jęki prosto do ucha.
Jesteś nikim, mówi zimne spojrzenie i niby to niewinne komentarze. Po co tyle się uczysz, wyglądasz tak ładnie, włóż krótszą spódnicę.
A mimo to większość czasu spędza w jego mieszkaniu - nawet kiedy on znika na całe dnie brylować w towarzystwie (doskonale wie, że towarzyszy mu odpowiednia dziewczyna z pięknym pierścionkiem na palcu). I kiedy nocami śpi obok, z ręką ułożoną na jej nagiej piersi, zastanawia się czy to właśnie to uczucie za którym całe życie goniła jej matka.
To wygodny układ - nawet jeśli coraz bardziej wątpi w siebie przyglądając się własnemu odbiciu w lustrze. Matka zawsze powtarzała, że uroda to wszystko co mają. Po raz pierwszy zaczyna w to wierzyć.
Mimo to kończy pierwszy stopień. Zwątpienie wchodzi pod skórę tak mocno, że nie jest pewna czy doskonałe wyniki i propozycja dalszej edukacji to zasługa jej wiedzy czy krótkiej spódnicy.
Powinna. Dalej studiować z pełnym stypendium. Odciąć się od wszystkiego, zacząć jeszcze raz w ciepłym miejscu.
A jednak wraca. Czy to sumienie? Strach? Tęsknota za Poppy? Nadzieja, że Grace wróci do…
Cholera, Saint Fall to jej dom.

Kiedy po trzech latach stawia walizkę w progu d o m u czuje jednocześnie ulgę. I obrzydzenie do samej siebie, że ta w ogóle się pojawiła.
Nie chce dać się pożreć marazmowi tego miejsca - całuje Poppy w czoło i póki czuje się na siłach znajduje w okolicy nowe. Układ nieomal identyczny jak mieszkanie w którym się wychowały, nawet ma swoje wyjście na nowy dach, ale puste od demonów. Tapety, nawet tyle razy zmienione, nie śmierdzą nikotynowym dymem. Tworzy swój nowy, dziewczęcy raj. Zaskakująco jasny i przestronny.
W jednym w wolnych pokoi mocuje bokserki worek. Daje jej to cudowne poczucie, że nie jest bezbronna.

Grace wciąż nie ma - tylko prycha, kiedy Poppy podejmuje jej temat, a mimo to wszystkie kartki skrzętnie przechowuje w pamiętniku. Czasami, siedząc na dachu, czyta je wszystkie, choć każde słowo zna na pamięć.
I znowu słyszy ten uparty głosik z tyłu głowy każący znaleźć jej ramiona matki.
Bloodsworthowie chyba nie byliby zadowoleni gdyby nagle zaczęła rozkopywać im cmentarz, a jest prawie pewna, że taki kilkuletni trup już raczej nie nadaje się do przytulania.

Znajduje za to pracę. Ben może i ma żonę, ale wciąż poszukuje sekretarki. Płaci dobrze, a przecież ich rozstanie to wręcz książkowy przykład tego za porozumieniem stron.
Co może pójść nie tak?
Pamięta - nawet jeśli by chciała, nie da jej zapomnieć. Przecież ją stworzył, nie może odejść, przecież dzięki niemu nie tańczy na rurze, nie może odejść, przecież wszystko mu zawdzięcza, powtarza gładząc jej policzek. Czuje mdłości, ale nie może odejść. Liczy się ładna buzia i długie nogi, kogo obchodziłby jej świstek papieru podpisany J.D. Z frustracji rzuca papierami o ściany, czuje się jak ptaszek zamknięty w złotej klatce. Nigdy nie chciała skończyć jak matka. Zależna.
A potem znajduje na swoim biurku buteleczkę morfiny kiedy zbliża się Ta Data i znowu widzi w nim bardziej ludzkie oblicze.

Niewiele jest miejsca na życie poza pracą - czas dzieli pomiędzy swoje biureczko, szerokie uśmiechy sekretarki, przekopywanie się przez góry dowodów... Choć to akurat jej ulubione zajęcie, zawsze miała oko do szczegółów. Lubi wczytywać się w kruczki prawne, znajdować odpowiednie precedensy, układać linie obrony - w takich momentach czuje się bardziej jak prawnik, mniej jak baristka w luksusowej kancelarii.

A chwilę potem Ben każe jej pójść na drinka z klientem, znowu jest tylko długimi nogami i pociągająco-kpiącym uśmieszkiem.

Kiedy naprawdę mocno ją denerwuje, bawi się z nim w kotka i myszkę. Nic tak nie poprawia jej nastroju jak soczyste "kurwa", gdy natrafia na kolejny z jej duplikatów, gdy ona spokojnie przegląda sobie papiery w pokoju z kserokopiarką.

Fuga

Dwa wieczory.
Pierwszego pada.
Wielkie krople deszczu uderzają o barowe szyby. Siedzi na wysokim stołku w czerwonej sukience. Była umówiona, wcale nie żałuje, że się nie pojawił. Powoli popija drinka (nigdy więcej niż jednego), czując jak rozluźnienie powoli rozlewa się na całe ciało.
I wtedy pojawia się On.
Nie jest pierwszy tego wieczoru. Już jeden szukał szczęścia w jej towarzystwie, ciche "aeneus" załatwiło sprawę, uciekł z podkulonym ogonem.
Ale On jest inny. Nie tylko dlatego, że znacznie przystojniejszy.
Widzi w jego oczach, że kocha wyzwania - odpowiada nie, kiedy proponuje jej drinka. Zawadiacki uśmieszek pokazuje, że połyka haczyk. Siada obok.
Zaczyna się ich słowna przepychanka.
Wzrok raz po raz ucieka ku jego miękkim wargom. Wyobraźnia podsuwa kilka obrazów na których pieści nimi różne części jej ciała. Widzi jak w silnych dłoniach obraca szklankę, rozmowa płynie gładko, językiem obrysowuje wargi na myśl jak mógłby je zaciskać na jej biodrach.
Podobne myśli rozpraszają na tyle, że zaczyna tracić kontrolę. Nad rozmową. Układa się inaczej na wysokim stołku, odsłaniając biodro.
Chwilę później opiera ją o ściankę męskiej toalety i zsuwa z niej majtki.
W życiu udało jej się udać niejeden jęk rozkoszy. I te niskie, gardłowe, i wyższe, wzywające ojca, matkę, Lucyfera i cały bestiariusz. Śmiało może powiedzieć, że umiejętność wiarygodnego udawania orgazmów wykorzystywała przy większości swoich podbojów.
Ale kiedy podpiera się o ściankę, przygryzając czerwone wargi, naprawdę czuje jak drżą jej nogi. Jego usta są tak miękkie jak myślała. Dłonie silnie zaciskają się na jej skórze. Wchodzi w nią głęboko i gwałtownie, dokładnie tak jak lubi, nie ma zamiaru powstrzymywać swoich jęków.
Dobrze, że kelnerowi nie udało się przerwać tej małej schadzki, pewnie wydrapałaby mu oczy.

I na tym powinni skończyć. Jego wcześniej ułożone włosy wyraźnie się poskręcały od wysiłku, na jej policzkach pojawił się przyjemny rumieniec. Takie spotkania kończy się w jeden właściwy sposób - klepnięcie w tyłek - by każde mogło rozejść się w swoją stronę i co najwyżej wspominać numerek w toalecie podczas tych mniej satysfakcjonujących.
Z ogniem się nie igra.

Tyle, że nie przestało lać…

Zgodziła się wsiąść do samochodu tylko i wyłącznie ze względu na nową sukienkę. Specjalnie podaje mu zmyślone imię (Sylvia) i zły adres (Terry zawsze znajdzie dla niej miejsce na kanapie). Ale przecież od początku wiedziała, że lubi wyzwania.
Tylko się uśmiechnęła, kiedy kilka dni później stanął przy jej biurku.

Drugi ma miejsce dwa lata później.
I, co za niewiarygodny zbieg okoliczności, również pada.
To jeden z tych dni, kiedy chce krzyczeć w poduszkę. Siedzi nad papierami do późnej nocy dobrze wiedząc kto spije całą śmietankę jej ciężkiej pracy.
Przecież wszystko mi zawdzięczasz, powtarza tamten, odgarniając włosy z jej twarzy w protekcjonalnym geście, sama aż zadrży z obrzydzenia. Patrzy na swoje odbicie w lustrze z politowaniem, znowu czując, że dała zamknąć się w klatce.

Obiecuje sobie nigdy więcej.
Teraz jest zupełnie inaczej - nawet jeśli to też tylko układ.

A mimo tego kiedy wychodzi z biura nie kieruje się do domu - a pod dobrze już znany adres. Do niego. To tylko seks, przecież nic więcej, po takim dniu właśnie tego potrzebuje. To nic innego. Tylko seks.  
Dwa lata, nie musi już nawet pukać. Choć tamtej nocy pewnie powinna, nigdy nie widziała go w podobnym stanie.
Widziała krew na jego rękach i rąbku koszuli, widziała szeroko rozszerzone źrenice i płaczący się od alkoholu język. Widziała go głodnego, usatysfakcjonowanego, władczego i spełniającego każdą jej zachciankę. Nawet, tylko raz, nad ranem, kiedy spał tuż obok - widziała go bezbronnego.
Ale nigdy nie roztrzęsionego.

To przychodzi naturalnie - tak naturalnie, że kiedy porankiem zda sobie z tego sprawę obleje ją pot strachu, bo c z u ł o ś ć to uczucie, które do tej pory wzbudzały w niej tylko siostry. Ale właśnie z czułością schowa go w swoich ramionach. Gładząc przy tym jego włosy. Bez słowa, nie musi jej nic mówić, chowa go przed światem.
Z czułością przyniesie mu herbaty. Kieliszek wina. Do dzisiaj palą ją policzki na samą myśl - ale nawet zrobiła mu kanapkę. I pocałunki tamtej nocy smakują inaczej.
Czule.

Po czymś takim trudno ot tak wrócić do zrywania z siebie ubrać i udawania, że chodzi tylko o doskonały seks. Więc, nawet jeśli odczuwa przy tym… dużą frustrację, sama potrzebuje tych trzech miesięcy na staranne upranie wszystkich okropnie ciepłych, ckliwych, c z u ł y c h… no przedpaskudnych uczuć pod maską z pół-uśmieszkiem obojętności.
Taki pół uśmieszek rzuca mu, kiedy równo, nieomal co do dnia, trzy miesiące od tamtej nocy czeka na nią pod biurem. Z zawadiackim uśmieszkiem, nonszalancko opierając się o maskę samochodu, bez słowa otwiera jej drzwi.

Postludium

Nie mówi głośno o tym, że od samego początku ich znajomości, śpiąc w ramionach Paganiniego (czasem, w te zimniejsze noce, jest naprawdę bardzo gorący) czuje się bezpiecznie. A i tak ten denerwujący głosik z tyłu głowy wciąż karze jej szukać ramion matki.
W przeciwieństwie do swojej raczej stroi od używek, więc to nie majaki.
Odpowiedzi nie szuka na cmentarzu, a w Kościele - choć tam wewnętrzny głos całkowicie milczy. Lilith przychodzi do niej w śnie, przez kilka długich dni zastanawia się czy postradała zmysły. W końcu postanawia zaryzykować.
Dzieli się wszystkim z Terrym - a ten pokazuje jej sposób jak odnaleźć Matkę.
Przedstawia ją Tomowi. Podczas pierwszej rozmowy poci się jak mysz, nie rozumiejąc o co chodzi - ale przechodzi tę małą próbę.
Kiedy po raz trafia na spotkanie Kowenu Nocy, czuje, że jest we właściwym miejscu. I nie jest już tylko ładną buzią, krótką spódnicą - jest kimś wyjątkowym. Ma dar, na który zasługują tylko nieliczni. Nawet jeśli sama nieomal o tym zapomniała. Mieszkanie na nowo zapełnia się książkami. Kupuje sól, mąkę, popiół i świece.
Czasem - czasem w fantazjach wraca do swojego pomysłu. Rytuału, który uchroniłby Poppy przed kolejnym złamanym sercem i ochronił Grace przed lepkimi łapskami degeneratów. Mogłaby je sprytnie ukryć, ich piękno zachować tylko dla tych szczerze go wartych. Którzy nigdy nie wykorzystają, nie porzucą, nie złamią.
Jak na razie, ukrywa swój dom przed śmiertelnikami, jak lata temu ten rodzinny. I podobnie jak wtedy, przepłaca to bólem.
Nie narzeka. Nie przestaje.

Nie ukrywa swojego zaangażowania, po raz pierwszy w życiu w pełni przyznając na czym jej zależy - chciałaby wreszcie poczuć wokół siebie uścisk ramion Matki. Przez dwa lata jest na każde zawołanie Patronów, nie odmawiając żadnej prośbie. Nieomal obsesyjnie dąży do celu. Chce zapełnić tę rozpaczliwą pustkę rodzicielskiej miłości.
Poczuć wokół siebie ucisk ramion Lilith.
Udaje się to w listopadzie 1984. Tego chrztu nie przyjmuje z obojętnością, a pokorą. To euforyczne uniesienie. Niespotykane wcześniej uczucie spokoju i bezpieczeństwa. Piękna, ciemnowłosa postać jest jej cudownie bliska. I wreszcie pokazuje jej prawdę - bo dostrzega w niej nie swoją matkę. Znajduję te bezwarunkową miłość, której tak panicznie szukała, ale nie jest ona matczyna.
To miłość do samej siebie.
Widzi kim może być, jeśli tylko sobie pozwoli - silną, niezależną od żadnego męskiego kaprysu kobietą.

W końcu, jest warta znacznie więcej niż suma długich nóg, dziur i ironicznego uśmiechu.

Gill Collingwood
Wiek : 33
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : asystentka prawna i świetna towarzyszka
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Witaj w Piekle!
W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda w Hellridge. Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po Die Ac Nocte. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz, a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.

  


Sprawdzający: Florence van der Decken
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Rozliczenie

Ekwipunek





Aktualizacje
22.03.23 Zakupy początkowe (+30 PD)
28.03.23 Osiągnięcie: Pierwszy krok (+150 PD)
12.05.23 Osiągnięcie: Co do słowa (+10 PD)
18.05.23 Zakupy (-200 PD)
28.06.23 Wydarzenie: Na całej połaci krew cz.2 (+150 PD)
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej