Witaj,
Aurelius Hudson
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t567-aurelius-hudson#2952
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t580-aurelius-hudson#3152
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t581-a-hudson#3154
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t582-poczta-a-hudsona#3155
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f140-ulica-staromiejska-9-7
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t567-aurelius-hudson#2952
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t580-aurelius-hudson#3152
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t581-a-hudson#3154
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t582-poczta-a-hudsona#3155
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f140-ulica-staromiejska-9-7
Aurelius Tristan Hudsonft.Simone Bredariol

nazwisko matki Verity
data urodzenia 07/11/1946
miejsce zamieszkania Stare Miasto
zawód podróżnik, alpinista, ale przede wszystkim buchalter w rodzinnych biznesach
status majątkowy bogaty
stan cywilny wdowiec
wzrost 191 cm
waga 89 kg
kolor oczu piwny
kolor włosów ciemny blond, z rudymi refleksami w słońcu
odmienność -
umiejętność-
stan zdrowia zdrowy
znaki szczególne znamię kolibra na nadgarstku prawej ręki

magia natury: 15 (POZIOM II)
magia iluzji: 0 (POZIOM I)
magia powstania: 0 (POZIOM I)
magia odpychania: 5 (POZIOM II)
magia anatomiczna: 0 (POZIOM I)
magia wariacyjna: 10 (POZIOM II)
siła woli: 5 (POZIOM II)
zatrucie magiczne: 1

sprawność: 12
Zwinność II (6)
Sport (wspinaczka) II (6)
charyzma: 12
Perswazja II (6)
Savoir-vivreII (6)
wiedza: 7
Zarządzenie i ekonomia II (6)
Geografia I (1)
talenty: 4
Prawo jazdy I (1)
Percepcja I (1)
Gotowanie I (1)
Zręczne dłonie I (1)
reszta: 3 PSo


rozpoznawalność II (społeczniak)
elementary school Patriot
high school Frozen Lake High
edukacja wyższa Uniwersytet Stanforda - ekonomia - licencjat
moje największe marzenie to szczęśliwe życie dla Imogen, zbadanie tajemnic, jakie skrywają kopalniane tunele, a w tym również odkrycie, co przytrafiło się Elaine, rozwój rodzinnych interesów i zdobycie wszystkich najważniejszych szczytów Gór Skalistych
najbardziej boję się śmierć córki i brata
w wolnym czasie lubię geografia, wspinaczka górska, niewyjaśnione zjawiska magiczne
znak zodiaku skorpion

W pejzażu Gór Skalistych

Mieszkanie stoi puste – informuje o tym kilkucentymetrowa warstwa kurzu zalegająca na podłodze. Mieszkają w nim ślady dawnego życia - ściskającego za gardło sentymenty, dzięki którym łatwiej przechowywać wspomnienia. Spojrzeniem błądzę po wąskim holu. Jej płaszcz nie wisi na wieszaku, jej torebka nie leży na półce zatamowanej tylko po to, by miała swoje miejsce. Z obijającym się o żebra sercem przechodzę szybko przez przedpokój, by w siedmiu krokach znaleźć się w salonie. Jej sweter w kolorze butelkowej zieleni z egipskiej wełny, którego miała odkąd pamiętam, przerzucony jest niedbale przez oparcie fotela - tkwiła w jego objęciach długiego godziny, zanurzając się w lekturze. Korci mnie, by złapała w dłoń przyjemny w dotyku materiał i sprawdzić, czy nadal przesiąknięty jest zapachem jej perfum, ale ostatecznie wzrok mój spoczywa na książce. Niski stolik ugina się pod jej ciężarem. Podnoszą ją ostrożnie, w obawie, że rozpadnie pod naporem moich zniecierpliwionych, szorstkich w dotyku palców. Kartki są kremowe od starości. Twarda oprawa, pierwsze wydanie. Znalazłem ją w antykwariacie kilka miesięcy przed naszym ślubem. Odkładam ją ostrożnie na miejsce, obok jej ulubionego kubka, z odciśniętym szminką kształtem jej ust na ceramicznym brzegu. Podchodzę do regału, przeplatają się tam nasze zainteresowanie zamknięte w woluminach różnej grubości - jej chemia, anatomia, medycyna, moja historia, prawo, ekonomia, bajki naszej córki, gdzie prym wiedzie „Czarnoksiężnik z krainy Oz”, i w końcu nasza wspólna - niegasnące zamiłowanie do podróży. Nie sądziłem, że to właśnie ona, nasza wspólna pasja, sprawi, że obrączka na moim placu serdecznym prawej ręki stanie się tylko zbędnym elementem biżuterii, a ściany tego mieszkania zaleje nieznośne milczenie stokroć gorsze od kłótni. Przypominam sobie nasze podniesione do krzyku głosy, echo naszych słów odbijające się od ścian i pobrzmiewającą w nich nutę gniewu, gdy uświadomić jej chciałem, że zawodowymi ambicjami nie zastąpi czasu, jaki może spędzić z córką. Znowu, myślami przy projekcie - życia, jak lubiła mawiać - zatracona w rytmie własnej codzienności nie uwzgledniającej istnienia rodziny, zapomniała o całym świecie, w tym o urodzinach naszego dziecka, spóźniona o kilka dni, by punktualnie, piątego maja, zaśpiewać  happy brithday i bolesne rozczarowanie pojawiające się pyzatej twarzy dziewczynki zastąpić pogodnym uśmiechem. Awantury stały się częścią naszego małżeńskiego życia, ale nie trawiły jednak na tyle długo, by rozpamiętywać je do końca naszych dni. Pod naporem tęsknych spojrzeń, szukających się nawzajem ust i spragnionych bliskości ciał godziliśmy się, dając upust kumulujących się w nas emocji, jakie towarzyszyły samotnym dniom. W wymianie gorących oddechów i głębokich westchnień obiecywała, że wkrótce będzie częstym bywalcem naszej wspólnej przestrzeni i choć, wiedziałem, że mówiła to pod wpływem chwili, kiedy zaplątani byliśmy w pościeli, chciałem uwierzyć w to kłamstwo, ale niezależnie od tego ile razy je powtarzała, nigdy nie stało się w prawdą.
Tym razem uwagę poświęcam chwilą zastygłym na fotografiach - część z nich wykonałem sam, tylko nieliczne, jak portret ślubny, wyszedł spod ręki profesjonalnego fotografa. Pobraliśmy się  rok przed narodzinami naszej córki. W miesiąc miodowy wybraliśmy się w podróż, wspięliśmy się na szczyt Mount Everestu. Jeden kolorowy kadr uwiecznił ten moment - powraca zawsze, gdy biorę do ręki zdjęcie i obejmuję je spojrzeniem. Wolna przestrzeń moich myśli wypełnia się brzmienie jej śmiechu, gdy widzę jej ułożone w szerokim uśmiechu usta. Przesuwam dłonią po zakurzonym gzymsie kominka, zostawiam w kurzu ślady swoich palców i dopiero teraz uświadamiam sobie, że też się uśmiecham. Kochałem ją taką, jaką była – wtedy i teraz, choć nic nie było takie, jak być powinno. Uświadomiłem sobie to długo po wypuszczenia szczęścia z dłoni. Coraz rzadziej rozmawialiśmy, coraz częściej  nie słuchaliśmy tego, co do siebie mówiliśmy. Uczucia, jakie w nas tkwiły, fermentowały jak zwłoki na trupiej farmie, której przebywać jej się zdarzało częściej niż w domu. Znikała z naszego życia - mojego i córki - na długie miesiące, pojawiła się w nim sporadyczne, od wielkiego dzwonu, ale nigdy na stałe, nigdy dla nas. W długie zimowe wieczory odbywała kilkugodzinne rozmowy telefoniczne, jak mi się wydawało, w obcym języku, bo większość używanych przezeń słów, były dla mnie niezrozumiałe. Jej wdzięczny śmiech brzęczał mi w uszach, gdy pochylałem się nad księgą rachunkową firmy transportowej mojej rodziny. Odnalazłem jej twarz spojrzeniem - policzki zaróżowione od rumieńców, błysk w oczach. Zrozumiałem wtedy, że z zasięgu wzroku i z moich objęć zniknęła na zawsze.
W kuchni odnotowuje kolejny ślad jej obecności – niebieską filiżankę, nabyła ją na wakacjach w Indiach. Na jej dnia spoczywało dwa centymetry pleśni po kawie, której nie dopiła, gdy pod ciężarem mojego spojrzenia zerknęła na tarcze zegarka. „Wrócę za tydzień” powiedziała na pożegnanie ustami dotykając mojej skroni. „Nie musisz”, powiedziałem, dławiąc w sobie złość niepopartą żadnymi racjonalnymi myślami. Posłuchała - nie wróciła nigdy.
Na dłużej zatrzymuję się przed drzwiami sypialni. Waham się przez chwile, ale w końcu przegrywam z samym sobą. Uchylam lekko drzwi i zerkam do środka. Pokój jest oświetlony przez blade promienie przeciskające się przez gesty materiał firanki. Na komodzie dostrzegam błysk porozrzucanej biżuterii. Kiedy przechodzę przez próg, wydaje mi się, że czuje jej zapach, jakby stała tuż obok. Przymykam na chwile powieki, pozwalając, by słońce ogrzało moją skórę, wyobrażając sobie, że to nic innego jej ciepły oddech. Zmarła drugiego czerwca tysiąc dziewięćdziesiąt osiemdziesiątego pierwszego, wspominając się na Mount Elbert. Jej ciało zostało odnalezione przez turystę. Nie umarła od razu. Wskutek upadku jej nogi zostały przygniecione przez skałę. Konała przez trzy dni. Udokumentowała to na stronach swojego dziennika. Na skale, która odcięła dopływ krwi do nóg, wyryła nożem swoje imię, nazwisko, datę urodzenia i datę śmierci. Od tej pory surowy pejzaż Gór Skalistych kojarzy mi się nieprzerwalnie ze samotnością. Nie pozwoliłem, by jej ciało spoczęło w grobie, zgniło pod startą ziemi, w dębowej trumnie, pod marmurową płytą. Zwłoki poddane zostały kremacji, aż w końcu – w pierwszą rocznice jej śmierci – rozsypałem jej prochy na szczycie Mount Elbert.
Mieszkanie stoi puste –  informują o tym widoczne od progu pożółkłe liście paproci. Mieszkają w nich resztki dawnego życia – pomnik upamiętniający jej istnienia. Boję się, że jeśli ulegnę namową brata i w końcu je sprzedam, pogodzę się z jej śmiercią i zapomnę o jątrzącej się pod sercem pustce. I równocześnie boję, że jeśli tego nie zrobię, utknę w miejscu.


W ciszy otulającej Kotlinę Śmierci

Marmurowa płyta jest zimna w dotyku nawet w środku lata - pod opuszkami palców czuję jej gładką powierzchnie. Wbijam spojrzenie w Elaine Percival wykłute w skale. Przywołuję w pamięci obraz siostrzanych rysów twarzy, ale kontury wysuwające się z oparów mgły pamięci, są wyblakłe, niewyraźne, rozmyte, uświadamiają mi, jak boleśnie rozprawia się z naszymi wspomnieniami czas. Czasem mam wrażenie, że zatrważająca większość z nich przestała istnieć, a reszta jest tak ciasno ze sobą splątana, że układa się w kolaż pojedynczych, nieskładnych epizodów, a próby uporządkowania ich kończy się zwykle w jeden sposób - fiaskiem. Są jak odłamki szkła, których nie da się ze sobą na powrót połączyć. O tej nocy jednak zapomnieć nie mogę. Wślizguje się pod moje powieki, zapuszcza korzenie w mojej podświadomości, sprawia, że krzyk zamiera mi w krtani, gdy budzę się o trzeciej nad ranem, w spazmach drgawek, z szybkim akordami wybijanymi przez serce i z zaburzonym rytmem oddechu, bezmożności poruszania ciałem przez kilka chwil.
Nie byłem jak Percival - pełen chłodnej kalkulacji, perfekcji, pedantyzmu, z szeregiem równie poukładanych książek na półce i planami sięgającymi odległej o kilkanaście lat przeszłości. Nie byłem jak Elaine - przepełniony wiarą w niemożliwie, z niewyczerpalnym zastrzykiem energii, szerokim, zaraźliwym uśmiechem na ustach i niecodziennymi oczekiwaniami, którymi potrafiła zastąpić rutynę codzienności. Łączyłem cech ich oboje, dlatego szeptane późnymi wieczorami sekrety, nie ciężyły mi tak bardzo na sumieniu, jak starszemu bratu, ale nie były też powodem mojego zadowolenia, jakie rozlewało się na twarzy młodszej siostry, kiedy głosem przepełnionym ekscytacją opowiadała o ich wspólnej ekspedycji do kopalni. Nie podzielałem entuzjazmu odbitego w jej spojrzeniu, ale nie mogłem ignorować symptomów jej obsesyjnego uzależnienia, które nawiedzać ją zaczęły również pod postacią snu – coraz częściej napotykałem jej nieobecne spojrzenie. Wywoływały nieprzyjemne dreszcz spływające po linii kręgosłupa i rozgałęziające się do wszystkich segmentów ciała. Zachęcony perspektywą odkrycia sekretu mieszczącego się w kopalnianych tunelach, jak i nieoczywistym przeczuciem, że Elaine nie mówi im wszystkiego, troską o bezpieczeństwo swojego rodzeństwa, choć nie ukrywałem w rękawie nie miałem żadnego atutu, jaki mógłby nam pomóc uporać się z czyhającym na nas nieznanym zagrożeniem.
Echo naszych kroków odbijało się po niezbadanych odmętach pokrytych czernią układających się labirynt korytarzy. Nie mogłem pozbyć się wrażenie, że nie jesteśmy sami - czułem na swoim karku ciężar obcego spojrzenia, w głowie natomiast, poza durniejącym rytmem naszych kroków, słyszałem szepty – ciche, niezrozumiałe, brzmiejące jak kwilenie. Nie spuszczając wzroku z pleców brata, szedłem tuż za nim, jednocześnie próbując zlokalizować źródło tego dźwięku, przez co nie zarejestrowałem momentu, w którym Percy stracił równowagę. Dopiero, słysząc jak jego ciało upada, a spomiędzy warg wydobywa się syk, otuliłem jego sylwetkę zatroskanym spojrzeniem. W trzech krokach pokonałem dzielącą nas odległość i pomogłem mu w stać. Trzy uderzenia serca później obraz przed moimi oczami spowiła mgła tak gęsta, że nie widziałem nic. Rozległ się huk ,zabrzęczał w uszach i sprawił, że musiałem oprzeć się o ścianę, by nie upaść. Usłyszałem krzyk brata nawołujący naszą siostrę, a potem kakofonie dźwięków zakłócił płynący pod sklepieniem czaszki strumień myśli. Dźwięk o tak dużej częstotliwości, że nie przypominał w swoim brzmieniu niczego. Poczułem krew sącząca się z nosa i zawroty głowy. Upadłem na kolana, ukryłem twarz w dłoniach, całkowicie tracąc kontakt z rzeczywistością. Potem był szept Percival tuż przy moim uchu. Poza krótkim przebłyskami, nie pamiętam co było potem. Potykałem się o własne nogi, gdy próbowałem nadać naszej wędrówce przez tunele tempa. Czułem ciężar ciała brata na swoim ramieniu, kiedy się na nim oparł, by asekurować się przed upadkiem. Dopiero świeże powietrze otrzeźwiło mnie na tyle, by znaleźć powrotną drogę do domu. Nie odwzajemniłem rozdrażnia i złości Percivala, która pojawia się, gdy zostaliśmy zmuszeni do kłamstwa, choć podzielałem jego uczucia - kopalnia, podobnie jak naszą siostrę, ogarnęła go obsesja na jej punkcie, w równym stopniu dotknęła również mnie. Długie godziny wpatrywałem się w przestrzeń przed sobą, rozmyślając o okrytych ciemnością korytarzach. Nie mogłem rozstać się z wrażeniem, że chwili, kiedy usłyszałem wysoki, nieprzyjemny brzmieniu dźwięk, coś we mnie pękło, roztrzaskało się na milion odłamków - jakbym cząsteczkę duszy zostawił pod duszącym sklepieniem wąskich tunelów, które stały się dla mnie prywatną Kotliną Śmierci otuloną ciszą tajemnic.
Marmurowa płyta jest zimna w dotyku nawet w środku lata – wzdrygam się na samą myśl, że to atrapa, choć grób Elaine powstał z mojej inicjatywy i mało kto wie o jego istnieniu. Powstał, by przypominać mi o tym, co straciłem – siostrę i część duszy – i o tym, co zyskałem w zmian – wyrzuty sumienia i obsesyjne myśli, bo najtrudniej jest wybrać odpowiedni moment, by powiedzieć żegnaj.


W zimnej otchłani Pacyfiku

Statek dwa dni temu wypłynął z portu - kołysze się na spienionych falach. Morze jest wzburzone, temperatura spadła do zera. Mój oddech skrapla się i zmienia w obłoczki pary. Przyglądam się morskiej otchłani. Rozmyślam o dniach utraconych - o tym kim byłem i kim się stałem. Czuję ból w klatce piersiowej, przez co zakleszczam palce na poręczy. Jest pozostałością po tym, co wydarzyło się w kopalni i nazywam go fantomowym, bo żaden lekarz nie był w stanie zdiagnozować jego źródła. Pojawia się znikąd, obezwładnia mnie bezdechem i w końcu, kiedy brakuje mi tlenu w płucach, znika równie szybko, co się pojawił, jakby chciał przypomnieć mi o tym, co się stało, jednocześnie nie odbierając mi życia. Zaciągam się łapczywie powietrzem. W drogach oddechowych czuję jego nieprzyjemny chód.
Moi rodzice - Franklin i Tmperance - nigdy nie byli szczególnie surowi, pobłażali mi i mojemu rodzeństwu w wielu aspektach życia. Nigdy nie miałem wątpliwości, że zależało im na naszym szczęściu. Po ukończeniu szkoły wyjechałem z miasta na kilka miesięcy, by nabrać dystansu, z dala od Hellridge. Przez cztery miesiące podróżowałem nieustannie. Potrzebowałem przestrzeni. Potrzebowałem pobyć sam ze sobą, z własnymi myślami i sumieniem. Rok później rozpocząłem naukę na uniwersytecie w Stanfordzie, gdzie studiowałem finanse i ekonomię, co uchroniło mnie przed poborem wojskowym i wojną szalejącą w Wietnamie. Studia ukończyłem z wyróżnieniem i wróciłem w rodzinę strony, by zdobytą wiedzą wykorzystać na potrzeby rozwoju rodzinnych interesów. Najpierw zarządzałem finansami firmy transportowej ojca, potem, gdy nabrałem niezbędnego doświadczenia, moje ambicje przeniosły się także na Country Club i każde inne przedsięwzięcie podpisane nazwiskiem „Hudson”.
Millicent Devall poznałem na drugim roku studiów, chociaż „poznałem” to w tym wypadku za duże słowo, bo widywaliśmy się już wcześniej, głównie na bankietach i przyjęciach charytatywnych organizowanych przez krąg w naszym rodzinnym mieście, ale nigdy nie nadarzyła się okazja, by zamienić ze sobą więcej niż kilka słów. Natknęliśmy się na siebie w bibliotece Abernathych. W oko wpadła nam ta sama książka - o Pacyfiku, nasze dłonie zetknęły się ze sobą, gdy oboje sięgnęliśmy po nią w tej samej sekundzie. Była o mnie o dwa lata starsza, studiowała antropologię, ale to z jakim zapałem mówiła o zdobyciu wszystkich szczytów Gór Skalistych zaparło mi dech w piersi. Zaraziła mnie tą wizją i swoim uśmiechem. Moje samotne wędrówki w góry przestały takie być, wypełniła je swoją obecnością, aż w końcu – dwa lata później – zaręczyliśmy. Wspominając te chwile – to, jak zaczesywała włosy za ucho, gdy nieposłuszne kosmyki opadały jej na twarz, to jak zaciskała zęby na dolnej w wardze w czasie głębokiego zamyślenia, albo to jak mierzyła mnie wyzywającym spojrzeniem, gdy szedłem kilka kroków za nią, nie mogąc dotrzymać jej kroku - spędzone w jej towarzystwie, czuję trzepot motylich skrzydeł w brzuchu.  Był to jednej z najszczęśliwszych okresów w moim życiu.
Statek za dwa dni dobije do brzegu - nad moją głową zbierają się burzowe chmury, pasażerowie gromadzą się pod podkładem, a ja czuję ulgę. Nie bez powodu moja rodzina stroni od tego transportu i, chociaż nie mam choroby morskiej, czuję ulgę, że moje nogi zetknął się ze stałym lądem. Nie chcę utonąć w zimnej otchłani Pacyfiku.


W oazie na dnie kanionu Kolorado

Zdejmuję obrączkę i obracam ją w palcach - nie potrafię przestać jej nosić. Mam wrażenie, że gdy to uczynie, przekreślę część życia, jakie spędziłem u boku żony. Czując na sobie parę niebieskich oczu Imogen, podnoszę na nią wzrok, a na moich ustach kształtuje się uśmiech. Jest podobna do matki kolorem oczy, kształtem nosa i uśmiechem. Podaje mi szczotkę do włosów. Rozczesuję jej rude pukle starannie, powoli, a potem splatam je w warkocz. Przyznaję z nieskrywaną dumą, że idzie mi coraz lepiej. Uczyłem się tego pod czujnym i równie rozbawionym spojrzeniem Audrey. „Radzimy sobie, nie potrzebujemy pomocy” zapewniałem ją za każdym razem, gdy do tonu jej głosu zakradało się zwątpienie. Pod nogami pląta się Floyd – kundel, na którego Imogen się uparła. Ma trzy lata i imię inspirowane Pink Floyd, bo zawsze, gdy w radiu lecą ich kawałki, pies szczęka radośnie i obraca się wokół własnej osi, jakby został opętany przez ducha rock ‘n’ rollu, co wywołuje uśmiechy rozbawienia na naszych twarzach. Dwadzieścia minut później, kiedy upewniam się, że Imogen zjadła śniadanie i spakowała drugie do plecaka, odwożę ją do szkoły naszym zdezelowanym jeepem, którego kupiłem z drugiej ręki sześć lat temu. Chociaż mój status majątkowy pozwoliłby mi i mojej córce życie na wyższym poziomie, staram się nie nadużywać rodzinnego majątku, więc wybrałem życie na własny rachunek. Po śmierci Millicent rzadko udzielam się towarzysko - w kuluarach wystawnych przyjęć czuję się jak element niedopasowany do wystroju. Boję się też, że stracę Imogen z oczu, jeśli powierzę jej wychowanie w obce ręce. Chcę patrzyć, jak dorasta, jak się usamodzielnia, krok po kroku, dzień po dniu towarzyszyć jej w tym procesie, jednocześnie dbam o to, by nie zapomniałą, że jest Hudsonem, dlatego kontynuuje rodzinną tradycję, uczęszcza do tej samej szkoły co ja kiedyś - najpierw Patriot Elementary School, a później, mam nadzieję, Frozen Lake High. Całą drogę recytuje wiersz, ma go wygłosić przed klasą w ramach dnia poezji. Zerkam na nią przez przednie lusterko. W niczym innym – poza samym wyglądem – nie jest podobna do matki. Czasem, a ta myśli wcale nie przynosi otuchy, widzę w niej młodszą siostrę.
Parkuję na szkolnym parkingu. Imogen wybiega radośnie z auta, zapominając się pożegnać. Macham jej, ona odmachuje i dołącza do swoich koleżanek. Nie jadę prosto do Country Clubu. Mam jeszcze do załatwienia jedną rzecz związaną z Kowenem Dnia.
Do Kowenu dołączyłem cztery lata temu, niedługo po śmierci Millicent. Pogrążony w żałobie, zostałem dłużej w Kościele po porannej mszy - nigdy nie modliłem się równie gorliwe, co w tamtej chwili. Wtedy podeszła do mnie kobieta, starsza o kilka lat, z uśmiechem nie wzbudzającym ani grama sympatii. Usiadła w ławce obok i długo milczała, aż w końcu między nami nawiązała się rozmowa. Spotykaliśmy się tak raz w tygodniu, w Kościele, narodziła się między nami nić porozumienia, aż w końcu rozbudziła moja ciekawość, co sprawiło, że pół roku później objawił mi się Lucyfer w swojej osobliwej formie i wtajemniczył w działanie Kowenu. Moje pytania o kopalnie, jakie zadałem w ferworze emocji, zbył milczeniem.  
Zdejmuję obrączkę i przyglądam się uważnie rysom powstałym na powierzchni złota. Uśmiecham się lekko, pod nosem, do samego siebie. Myślę o bracie, rodzicach, o tym całym bagnie, w którym tkwię i przede wszystkim o córce. Czasem, kiedy codzienność nas przytłacza, pakujemy niezbędne rzeczy do dwóch podróżnych toreb i wyjeżdżamy poza miasto, by odpocząć – ja, Imogen i Floyd - najchętniej w cieniu kanionu Kolorado.
Aurelius Hudson
Wiek : 38
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : podróżnik, alpinista, buchalter
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Witaj w Piekle!
W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda w Hellridge. Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po Die Ac Nocte. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz, a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.

  


Sprawdzający: Charlotte Williamson
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Rozliczenie

Ekwipunek


Aktualizacje
6.03.23 Zakupy początkowe (+100 PD)
6.03.23 Osiągnięcie: Pierwszy krok (+150 PD)
6.03.23 Zakupy (-190 PD)
18.03.23 Aktualizacja postaci o ego
27.04.23 Surowce: styczeń- luty
10.08.23 Pierwsza aktywacja postaci
10.08.23 Kalendarz (styczeń-luty) (+10 PD, +1 PSo)
29.01.24 Aktualizacja postaci (+2 PSo)
01.03.24 Wydarzenie: Pomożecie? Pomożemy! (+35 PD)
   
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej