Witaj,
Tilly Bloodworth
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t258-tilly-bloodworth#819
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t293-tilly-bloodworth#839
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t302-ciasteczka-od-tilly#854
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t295-poczta-tilly-bloodworth#843
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t258-tilly-bloodworth#819
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t293-tilly-bloodworth#839
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t302-ciasteczka-od-tilly#854
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t295-poczta-tilly-bloodworth#843
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
Tilly Bloodworthft.Elle Fanning

nazwisko matki Devall
data urodzenia Równonoc wiosenna 20 marca 1961 roku
miejsce zamieszkania Broken Alley
zawód tanatopraktor i królowa sprawunków wszelakich
status majątkowy zamożna
stan cywilny panna
wzrost 158 centymetrów
waga 47 kilogramów
kolor oczu niebieski
kolor włosów jasny blond
odmienność brak
umiejętność brak
stan zdrowia choruje na Goryczkę
znaki szczególne Przeraźliwie mleczna skóra podatna za zaczerwienienia, zadrapania i oparzenia słoneczne, znamię w kształcie kwiatu oleandra na lewej piersi

magia natury: 5 (II)
magia iluzji: 0 (I)
magia powstania: 5 (II)
magia odpychania: 0 (I)
magia anatomiczna: 10 (II)
magia wariacyjna: 0 (I)
siła woli: 2 (I)
zatrucie magiczne: 2

sprawność: 2
SZYBKOŚĆ: I (1)
SPORT (kolarstwo): I (1)
charyzma: 1
SAVOIR-VIVRE: I (1)
wiedza: 7
ANATOMIA: I (1)
PRZYRODA: II (6)
talenty: 28
GOTOWANIE: II (6)
PERCEPCJA: II (6)
SZTUKA (charakteryzacja): III (15)
SZTUKA (malarstwo): I (1)
reszta: 0


elementary school Sunset
high school Frozen Lake High
edukacja wyższa -
moje największe marzenie to pobudka mamy, szczęście przyjaciół, przeistoczenie się z brzydkiego kaczątka w królową czyjegoś serca jak w tych filmach romantycznych i żeby ktoś kiedyś zadedykował mi "she's a rainbow".
najbardziej boję się samotnej śmierć kogoś z rodziny, utraty przyjaciół, zamknięcia w sklepie ze słodyczami.
w wolnym czasie lubię dbanie o groby i zmarłych, rozmowy z przyjaciółmi (tymi martwymi też), pieczenie, hodowanie ogródka na cmentarzu, załatwianie sprawunków, słuchanie muzyki, oglądanie romantycznych filmów i jazda na rowerze.
znak zodiaku ryby


Poznajcie kilka historii o młodej Tilly Bloodworth, dziewczynie o niebieskich oczach i jasnej skórze, której kolorowe sukienki w parze z szerokim uśmiechem potrafią rozgrzać serce niczym promień słońca leniwego kocura, wygrzewającego się gorącym, letnim dniem na brukowanej dróżce za domem...

I. Śniadania.

Najpierw przypieka chleb.
Ten porządny, z piekarni - nie przesłodzony i gąbczasty rodem z kolorowego Super-Sklepu rażącego neonem świateł. Na prawdziwym zakwasie, z chrupiącą skórką i miękkim, pachnącym środkiem.
Nie trzeba przypiekać go długo, tylko chwilkę, na tyle by nabrał odpowiedniej chrupkości.
W międzyczasie gotuje dwa jajka.
Ma swój sprawdzony sposób. Zalewa je zimną wodą, czeka aż woda zacznie wrze i odmierza trzy minuty. Dzięki temu są idealne. Jędrne, śnieżnobiałe białko. Płynne, jedwabiste żółtko rozkosznie wylewające się po bokach. Do tego gruboziarnista sól z młynka. Świeże masło rozpływające się po przyrumienionym chlebie. To idealne połączenie.

Młoda Tilly Bloodworth ma ceni swoje przyzwyczajenia i nawyki. Dwa jajka na miękko z parą grzanek to jej ulubione śniadanie, zawsze jedzone o dwunastej w południe, nie lubi kiedy cokolwiek zaburza tę rutynę.

Puszcza głośno swoje ulubione piosenki z dawnych lat, układa talerz z posiłkiem na metalowym, ruchomym stoliczku. W kostnicy wszystko jest lśniące. Zimne. Pachnące dezynfekcją. Nie ma nawet miejsca na ten słodko-mdlący zapach rozkładanego ciała.
W końcu misją jej rodziny jest to by przerwać proces rozkładu do należytego pożegnania.

Tego dnia towarzyszy jej pani Rogers, przeżytych lat 65, zmarła po krótkiej acz gwałtownej chorobie, mocno oznaczonej na spokojnej twarzy głębokimi bruzdami. Musiała dużo cierpieć. Zapewne dlatego wybiera jak najradośniejsze tematy do rozmowy, kiedy je z nią śniadanie. Puszcza jej skoczną muzykę do obmycia, wybiera najpiękniejsze barwy ze swojej palety makijażu, ukrywając cały ból ostatnich tygodni życia. Kiedy układa jej usta w delikatnym uśmiechu wygląda na pogrążoną w cudownym śnie. Przygląda jej się z czułością, układając włosy. Tak wiele może dowiedzieć się o jej życiu z samego ciała. Pożółkłe paznokcie, jeszcze nie od rozkładu a papierosowego dymu, wskazują na dużo stresów. Blizna na brzuchu zdradza, że była matką, pajęcza nić zmarszczek wokół oczu pokazuje, że pomimo wszystko często się śmiała.

Pani Rogers, lat 65, matka dwójki dzieci, zawsze starała się widzieć szklankę do połowy pełną, nawet u boku męża hazardzisty i alkoholika.

Tilly lubi rozmawiać ze zmarłymi (czasami zastanawia się czy medium też to lubią. Nie poznała żadnego na tyle dobrze by o to spytać). Zrozumienie ich przychodzi jej lepiej niż ludzi - może dlatego, że milczą. Zastygnięci w jednej pozie nie atakują sprzecznymi komunikatami i groźnymi minami. Znajduje w ich towarzystwie komfort.

Ludzie. Ludzie czasem ją przerażają. Obserwuje ich uważnie, a wciąż nie wie czemu tak często czyny nie odpowiadają słowom. Naśladuje ich zachowanie by dopasować się do większości, a pomimo to i tak słyszy, że odstaje. Wie, jak mają w zwyczaju powtarzać, że szczerość jest ważna - wystarczy by podzieliła się jedną ze swoich obserwacji, od razu unoszą się honorem, żywo wszystkiemu zaprzeczając.

Dlatego to zmarli są jej przyjaciółmi, na poranek lub dwa, czuje bliskość towarzysząc im w tej ostatniej z wszystkich dróg. I zawsze pamięta by przynosić kwiaty na ich groby. Żywi czasem zapominają. A przecież każdy kocha kwiaty, nawet ci pięć stóp pod ziemią.

Oni, ma wrażenie, w szczególności cenią każdy objaw pamięci i bliskości, zimni i skostniali, niewiele więcej im pozostało.


II. O małych, przeklętych czekoladkach, które potrafią zmienić wszystko.

Duszący zapach lilii i róż tak silnie przesiąknął ściany saloniku matki, że aż wyrył się w pamięci, przedostając do wszystkich wspomnień.

To jasny dzień. Promienie ciepłego, późnowiosennego słońca tańczą na świeżo wypranych firankach i odbijają się od bogatych zdobień tapety, ginąc gdzieś pośród miękkiego dywanu.

Dwunastoletnia Tilly siedzi na kolanach matki. To ich mały zwyczaj. Choć nazywają ją już Dużą Panną, wciąż lubi kulić się, wtulając w matczyny bok. Palcami przeczesuje jej piękne, grube włosy. To uspokaja wszystkie rozbiegane myśli. Koi nawet najgorszy ból głowy - a ten dręczy ją coraz częściej.
Tego dnia Mama nuci melodyjnie ulubione kołysanki, bacznie obserwując studiującego podręcznik Mike’a. Pozwala mu samemu poradzić sobie ze szkolnym problemem, uśmiechając się z wyraźną dumą nad jego samodzielnością. Sama Tilly obserwuje spod przymkniętych powiek.
To brata, z równie wielkim podziwem, idzie mu w każdej szkole znacznie lepiej niż jej.
To z obrzydzeniem na eleganckie pudełko rozpustnie rozpływających się od nadmiaru słodkiej czekolady pralinek.

Przyszło kilka godzin wcześniej wraz z poranną pocztą, zaadresowane wprost do Mamy. Bez liściku. To nie pierwszy podobny prezent, wszystkie przyjmowała z równym rozanieleniem, twierdząc z niezłomnym przekonaniem, że to na pewno od Taty.

Często nie były od Taty - piękno oraz słodycz serca Mamy przyciągało wielu adoratorów. Wszystkich zwała przyjaciółmi, nigdy nie odmawiając swojej uwagi, choć trzyma przy tym bezpieczny dystans. Tilly wie, że jedynie rodzina w pełni może doświadczyć ogromu jej miłości. Mamine oczy widzą tylko bliźniaków i Papę. Nie zmienią tego wazony pełne lilii i róż, których zapach kołysze do snu.

Ciepłego. Głębokiego. Gęstego jak melasa, skostniałe palce młodej dłoni zastygają gdzieś pośród pięknych, grubych włosów. Zapewne mogłaby spać i do rana. Gdyby nie nagle konwulsje Mamy.

Piana bije z pięknie wykrojonych, rubinowych warg. Zgrabne ciało sztywnieje, przerażona córka spada z jej kolan gdy błękitne oczy zachodzą bielmem.

Bliźniaki w tej samej chwili wydają z płuc dramatyczny skowyt wzywanej pomocy. Łzy płyną po policzkach gdy do saloniku wpada Tata z resztą rodziny. Silne ramiona cioci zasłaniają kolejne sceny przed spojrzeniem bratanków, kulących się wzajemnie we własnych ramionach w poszukiwaniu komfortu.

Lata później, Tilly wciąż przeczesuje włosy Matki. Nie są już tak piękne i gęste, a pokryte siwizną, wyleniałe od ciągłego leżenia. Poprawia jej poduszki, masuje cienką niczym pergamin skórę. Mama już nie nuci. Nie obserwuje z uwagą poczynań swoich ukochanych dzieci i umiłowanego męża. Niektórzy mówią, że Mamy już nie ma.
A przecież jej klatka piersiowa unosi się w miarowym oddechu. I wciąż jest tak cudownie ciepła. Wie jak zimni są ci, którzy odeszli.

III. Rzecz o maślanych herbatnikach.

Dojrzewanie dla każdego jest trudne.

Tilly Bloodworth nie jest tu żadnym wyjątkiem.

Lubi oglądać kolorowe historie na wielkim ekranie kina. Chce być jak wszystkie nastolatki, których przygody śledzi z wypiekami na twarzy (choć te wypieki to jeden z największych jej wrogów, zdradzają wszystkie sekrety). Piękne, uśmiechnięte, popularne, zrozumiałe, pełne szczęśliwych zakończeń.
Niestety, nigdy jej nie wychodzi.

W szkole śmieją się, kiedy na licealnym korytarzu próbuje zagadać grupkę Popularnych Dzieciaków. Mike zaraz łapie ją za rękę i odciąga, ale dobrze widzi, jak ta Barbra z którą chodzi na algebrę naśmiewa się z jej nowej sukienki w kwiatki. Założonej specjalnie na okazję tej rozmowy, zawsze wydawało jej się, że przy poznaniu nowych przyjaciół należy ładnie wyglądać.

Lubi kwiaty i kolory, nie wie dlaczego widzą w tym coś złego?

W Kościelnej Szkółce też się z niej śmieją. Nauka przychodzi jej wolniej niż innym. A na dodatek, kiedy zestresuje się tak mocno, że aż palą jej uszy - zdaje się wszystko robić na odwrót. W domu tłumaczą jej, że to wina Goryczki.

Odkrzykuje, że wszystko jest winą Goryczki. I ból, i skostnienie, i nawet to, że otruli Mamę, bo przecież gdyby mogła jeść czekoladę, tamtych zatrutych spróbowałaby pierwsza. I och, jakie błogosławieństwo by to było, już nikt nie musiałby się litować nad biedną Tilly, która zamiast leczyć bólu, o więcej go przyprawia! Czasem, kiedy czuje się szczególnie przytłoczona, wybucha. Na co dzień milcząca, w takich słowa zaczynają płynąć niekontrolowane. Wychodzą wszystkie złe myśli. A potem trzaska drzwiami i ucieka.

Najpierw do kuchni.

Pierwsze ciasto upiekła dwa dni po tym jak mama zaczęła nieruchomo wpatrywać się w sufit. Sam zapach cukru (okropny!) przyprawiał ją o mdłości, a konsystencja roztopionej czekolady przywodziła na myśl wydzielinę czasem wypływającą ze starych ciał, ale zacisnęła zęby. I upiekła czekoladowe ciasto.

Papa i Mike zjedli je z nietęgimi minami, by przeżyć prawdziwe zaskoczenie, kiedy okazało się całkiem smaczne.

Sekret jest prosty - im gorzej smakuje na jej języku, tym bardziej podejdzie wszystkim innym.

Z czasem pieczenie zaczęło działać na nią terapeutycznie. Bierze wszystko co złe, wszystko co powoduje mdłości, całą tę gorycz i tworzy coś czym może pomóc innym. Rozgrzać. Rozpieścić. Wywołać uśmiech na twarzy, nawet w najgorszy dzień.

Dla nastoletniej Tilly to właśnie jeden z tych dni zdecydowanie najgorszych. Głupia Barbra z algebry znowu nazwała ją dziwadłem. W Szkółce Kościelnej ośmieszyła się, nie potrafiąc opanować najprostszego z zaklęć magii anatomicznej. A przecież zawsze chciała być jak Mama.

To jedno z pierwszych wspomnień. Jako dziecko dużo płakała, trawioną bólem stawów niewiadomego jeszcze pochodzenia. Nie potrafiła oddać tego co jej dolega i dlaczego. Mama tuliła, nucąc słodkie kołysanki. I kojąc jej ból magią. Miała może cztery, może pięć lat. Była zbyt mała by zrozumieć wszystko co dzieje się z nią i jej ciałem, ale nawet wtedy wiedziała, że chce robić to samo. Dzięki magii uśmierzać ból innych.

A nie potrafi się tego nauczyć. Goryczka miesza jej szyki. Dlatego tego paskudnego dnia przykłada się się wyjątkowo by pokazać jej, że jest lepsza. Nie da się pokonać słabości! Miesza masę na delikatne, kruche ciasteczka z czekoladą. Dekadencko miękki środek, złociście karmelizowana skorupka zapewniająca doznanie perfekcyjnego chrupnięcie w momencie wgryzania. I czekolada,. O głębokim smaku, bezwstydnie roztapiająca się na języku…

I jak na na złość, jak to bywa podczas najgorszych dni, spiekły się w zbyt mocno nagrzanym piekarniku.

Z wściekłością rzuciła blachą, rozsypując ciastka po podłodze. Co z tego, że zapewne wciąż byłyby smaczne. Nieco bardziej chrupiące niż zamierzała - wszyscy zjedliby je z wielkim smakiem. Tyle, że nie były takie jak powinny. Idealne.

Ze złością capnęła pudełko wypieczonych dzień wcześniej maślanych herbatników i wyszła z domu w stronę cmentarza.

Nie zdziwił jej widok wiekowej Theodosi Stone siedzącej na jednej z ławek, zna ją bardzo dobrze. Oczywiście, z widzenia. To częste u Tilly, znać dobrze tylko z widzenia. Może przez długi czas obserwować kogoś, poznając jego nawyki, naśladować gesty i mimikę…
Choć czasem kończy to się tak jak z tą nieszczęsną Barbrą. Nastolatki potrafią być okrutne.

Wie, że staruszka najbardziej lubi odwiedzać cmentarz zaraz po zmroku. Wie, że każdą obcą osobę wyzywa od podłych czarownic (nie zna żadnej podłej czarownicy, ale potrafi zrozumieć, że chodzi ona po świecie znacznie dłużej, mogła widzieć więcej). Wie też, że często szuka znajomych nazwisk wśród nowych nagrobków. Pochowała już większość rodziny i znajomych twarzy.

Teraz, na powrót, widzi najczęściej obce nazwiska. To kolejna z zabawnych ironii życia, szczególnie gdy jest ono zbyt długie.

To chyba zasługa wszystkich okropności tego dnia sprawiła, że Tilly odważyła się usiąść obok Theodosi Stone na ławce. I podsunąć jej papierowe pudełeczko pełne ciasteczek. Spodziewała się typowej wiązanki o przeklętym jedzeniu…
Ku jej zdziwieniu staruszka sięgnęła po podarek.

Od tamtej pory przynosi jej ciasteczka nieomal codziennie.

IV. Podróż różowym rowerem na drodze przez Saint Fall aż do Wallow w Hellrigde, z przystankiem na cmentarzu.

Trzy lata temu opuszczona część miejskiego cmentarza zaczęła pokrywać się kwiatami.

Kwiaty zawsze były nieodłącznym elementem życia Tilly Bloodworth. Oleander na piersiach bliźniaków. Czerwone maki wyszyte na szelkach ulubionej sukienki. Róże i lilie w pokoju Mamy. Wianki plecione pod ławką podczas zajęć Kościelnej Szkółki. Morze kolorowych płatków w kwiaciarni Cioci Penelope. Zbierała je, układając z nich kolaże i obrazy, budując małe, dziecięce światy, którymi dzieliła się tylko z bratem.

Do pewnego wieku tylko z bratem dzieliła się słowami. Dla jednych widok rozczulający, dla innych wywołujący co najwyżej pobłażanie. Jasnowłosa dziewczynka szepczącą ciemnowłosemu bliźniakowi do ucha wszystko czego bała się powiedzieć na głos. I choć musiała się wreszcie nauczyć posługiwać swoim własnym głosem, do dzisiaj milczy w towarzystwie obcych.

Próbuje wyczytać intencje z ich twarzy, nawet jeśli to zawsze ogromna zagadka. Stara się rozwikłać je wszystkie.

Trzy lata temu Mike spakował do plecaka ostatnią puszkę świeżo wypieczonych ciastek by ruszyć w Szeroki Świat. Jej zawsze zaczynał się w Saint Fall i kończył na Hellrigde, w całej swej wielkości był zbyt rozległy by chcieć poznawać i więcej.
Lata zajęło jej ujarzmienie wszystkich zakamarków i uliczek z pomocą zaufanego, różowego rowera. Ma grubą kierownicę by nie odczuwać bólu sztywniejących palców, duży koszyk na przedzie mieszczący wszystko czego jej potrzeba. Butelkę wody, którą maskuje częste postoje. Dziwaczną piłkę z wypustkami, niegdyś zafascynowana jej kształtem odkryła, że masaż po powierzchni skostniałych stawów przynosi ukojenie. Są też wielkie, przeciwsłoneczne okulary o grubej oprawce, ukrywa się za nimi gdy głowa zaczyna pulsować nieprzyjemnym bólem.
Droga z Saint Fall do Hellrigde to dla niej prawdziwa wyprawa. Wizja obcych miejsc zapiera dech w piersi.

Poza tym. To nigdy nie była jej podróż. Nawet jedność musi się kiedyś rozdzielić.

Pierwszy oleander zasadziła przy zamszonym nagrobku, tak starym, że ukrył wszystkie sekrety leżącego pod nim właściciela. Znaleziona tydzień później martwa wiewiórka pomogła mu urosnąć w siłę. Lubi leżeć na miękkiej, zielonej trawie pomiędzy nagrobnymi kamieniami, pośród morza kwiatów. Wygrzewa na słońcu zesztywniałe ciało, podziwiając krąg życia. Czasem coś musi odejść by zrobić miejsce na nowe.

Młoda Tilly każdego dnia ma długą listę sprawunków niecierpiących zwłoki. Często zajmują jej większość poranka, by zdążyć na śniadanie równo w południe, musi wychodzić z domu kiedy wszyscy inni jeszcze śpią. Wraz z pierwszymi promieniami słońca. Lubi tę ciszę i spokój pustych ulic.

Choć z każdym kolejnym przejechanym metrem czuje coraz większy ból, z uśmiechem na twarzy przemierza miasteczko, dostarczając świeże wypieki najbliższym. Zatrzymuje się pod kościołem by zostawić kwiaty i poczytać ogłoszenia. W kiosku wypatruje swojego biuletynu domowej cukierniczki, nawet jeśli doskonale wie, że przychodzi raz na miesiąc. Spędza pół godziny każdego dnia sprzątając dom Theodosi i wysłuchuje jej historii o przeklętych czarownikach. Całuje na to wszystko czubek jej głowy, to tak rozczulające opowiastki.

Choć mówi niewiele i unika wzroku innych, nie odmawia pomocy. Ściągnie zagubionego kota z gałęzi drzewa, przypilnuje płaczące dziecko, pomoże z dekoracją Kościoła, posprzątaniem po zajęciach Kościelnej Szkółki czy doborem najlepszej trumny (moda w tym zakresie wciąż się zmienia, tak łatwo się pogubić!). Tylko na skraj lasu już nie jeździ, kolejne paczuszki ciastek układając w coraz to wyższą piramidę. Warczy, gdy ktokolwiek próbuje je tknąć, czekają przecież na odbiór.

Ze szczególną starannością niesie pomóc członkom swojej rodziny, a w szczególności Cioci Penelopie. Z podziwem patrzy na jej elegancję, długie papierosy i sznury pereł. Nieśmiało poprawia przy niej swoje kolorowe sukienki, próbując w podobny sposób ułożyć włosy. Wie, że ma swoje sekrety, stąd z tym większym zaangażowaniem wspomaga ją w każdym z małych sprawunków.  Czasem przygląda się jej, próbując wyczytać z gestów i twarzy choć jeden w wielu sekretów.
Jej twarzy nigdy nie udaje jej się odczytać. Ufa jej w pełni, nieomal ślepo podążając za jej krokami, da się jej poprowadzić nieomal wszędzie.

Niezależnie od wszystkiego, każdy dzień i tak skończy w kostnicy. Pośród swoich przyjaciół. Zdają się być równie cudownie spokojni, zimni, wyrozumiali. I wie, że potrzebują towarzystwa w tej ostatniej drodze. W ich przypadku, pomiędzy Domem Pogrzebowym a Cmentarzem, w którym zawsze znajdzie się dla każdego miejsce.



Tilly Bloodworth
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : tanatopraktor
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Witaj w Piekle!
W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda w Hellridge. Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po Die Ac Nocte. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz, a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.


Sprawdzający: Frank Marwood
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Rozliczenie

Ekwipunek


Aktualizacje
1.02.23 Zakupy początkowe (+100 PD)
1.02.23 Osiągnięcie: Pierwszy krok (+150 PD)
19.02.23 Zakupy (-200 PD)
24.03.23 Aktualizacja postaci o ego
30.04.23 Wydarzenie: Na całej połaci krew cz.1 (+150 PD)
30.04.23 Zatrucie magiczne: Zmiana poziomu (1->2)
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej