Witaj,
Mallory Cavanagh
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t252-mallory-cavanagh
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t449-mallory-cavanagh
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t435-atlas-owadow#1511
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t468-poczta-mallory-ego
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t252-mallory-cavanagh
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t449-mallory-cavanagh
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t435-atlas-owadow#1511
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t468-poczta-mallory-ego
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
Mallory Cavanaghft. Otto Lotz

   nazwisko matki Faust
   data urodzenia 17 listopada 1959
   miejsce zamieszkania Deadberry
   zawód student; gdy ma czas, to sprząta i czyta w Chyżym Ghoulu, sporadycznie pomaga policji
   status majątkowy zamożny
   stan cywilny kawaler
   wzrost 188 cm
   waga72 kg
   kolor oczu zielony
   kolor włosów ciemny brąz
   odmienność słuchacz
   umiejętność -
   stan zdrowia goryczka; lekkie zaburzenia lękowe, klaustrofobia
   znaki szczególne ręce w kieszeniach lub założone za plecami w rękawiczkach, pieprzyk pod ustami z prawej strony; znamię czarodzieja: gałązka jemioły w zgięciu lewego łokcia

   magia natury: 16 (II)
   
magia iluzji: 6 (II)
   
magia powstania: 1 (I)
   
magia odpychania: 1 (I)
   
magia anatomiczna: 0 (I)
   
magia wariacyjna: 0 (I)
   
siła woli: 7 (II)
   
zatrucie magiczne: 4

   sprawność: 0
   
charyzma: 7
   kłamstwo: 6 (II)
   savoir-vivre: 1 (I)
wiedza: 18
przyroda: 15 (III)
historia: 1 (I)
teoria magii: 1 (I)
literatura: 1 (I)
   
talenty: 7
   percepcja: 6 (II)
   zręczność dłoni: 1 (I)
   
reszta: 2 PSO


elementary school Patriot w starym mieście
high school Frozen Lake High
edukacja wyższa Saint Fall University - biologia - praktyk
Tajne komplety - magia natury - praktyk

moje największe marzenie to znalezienie mordercy Dahlii; wskrzeszenie jej i wypełnienie obietnicy, którą sobie za dzieciaka złożyli; zostanie licencjonowanym entomologiem; wydanie książki
najbardziej boję się zdradzenia siostry - myślą i czynem; stracenia kolejnej bliskiej osoby; bycia niewystarczającym; wyginięcia robaczków świętojańskich; dużych zbiorników wodnych; nagłych zmian; zachlania się
w wolnym czasie lubię  insekty, literatura (szczególnie fantastyka), historia, zabawa w detektywa, muzyka alternatywna, kasety VHS, picie kawy
znak zodiaku skorpion

   
skrzydeł trzepot nieuchwytny
motyl nielot
sczezł


Stłumione, zrywami kreślone skrzypienie podłogi ostrzegało przed kolejną kolizją, na którą nie był gotowy; której, pomimo przemożnych starań, nie potrafił powstrzymać.
Kiedyś próbował.
Kierowany niejasną powinnością, opatulał się szczelnie pasikonikami przemykającymi po fałdach kołdry, aż uginał się pod ich ciężarem i pełzł w stronę drzwi. Stąpał ostrożnie, jak intruz, próbujący uniknąć wykrycia. Dłonią lepką od potu sięgał ku klamce, wijąc w myślach splątane modły do piekielnej trójcy. Prosił, by choć raz oko opatrzności spojrzało na niego łaskawie, by harmider z dołu nie rozbił snów siostry i jego kopczyka odwagi, dzięki któremu chwiejnie sunął naprzód, wreszcie - by odnalazł słowa, które przywrócą błogi bezruch.
Dobiegający z dołu pogłos pulsował, nieznośnie wwiercał się w uszy; osiadał po kątach i pęczniał, im bliżej był schodów. Chciał je zostawić, a może podpalić, jednak to trzecie, najsilniejsze pragnienie przymusiło go do naciśnięcia pierwszego, drugiego, trzeciegoczwartegopiątego schodka i wślizgnięcia się w odmęty parteru. Niewidoczny i niemy pozostał dłuższą chwilę, zbyt skonsternowany wybuchami kolorów, dźwięków i przekrwionych spojrzeń, by wyjść z inicjatywą. Wtedy jeszcze sądził, że jego głos miał jakiekolwiek znaczenie. Może, gdyby nie seplenił lub tworzył bardziej wyrafinowane sekwencje słowne, jego wiadomość dotarłaby do adresatów. Sam zawsze odbierał te kierowane ku niemu - wszystkie pobłażliwe wzruszenia ramionami, gdy dzielił się informacjami o zwyczajach hurtnic, westchnięcia na wieść o niepowodzeniu drobnego projektu naukowego, wyznaczonego przez matkę czy impet zagubionego wrzasku i szkła, któremu nie zdążył zejść z drogi. Rodzice słuchać nie chcieli. W końcu zrozumiał, że utknęli w niekończącym się akcie tworzenia i niszczenia zakrapianym neonami, zawłaszczonym któregoś razu przez ojca z Chyżego Ghoula. Akt ten adorowali mocniej, niż siebie nawzajem. Kruchy bezgłos, tak łaskawy dla dzieci, ich samych wykańczał. Potrzebowali ożywienia dostojnych szarzyzn i jałowo zagraconych przestrzeni rezydencji, by nie popaść w obłęd; byle dociągnąć do rana, wszak blade światło poranka każdorazowo łamało wszelkie nadużycia i odbierało im pełnie znaczeń.
W błędnym kole, w które wpadli, nie dostrzegał żadnej rysy, wyrwy czy obluzowanej deski, a wzrok miał sokoli i instynktownie kierował go tam, gdzie inni nie chcieli. Wniosek był prosty i brzmiał jak wyrok: nie istniała żadna droga ucieczki. Mieli kręcić się tak w nieskończoność, zakonserwowani w przyszłości obitej w ramy granic Saint Fall. Myśl ta była niesłychanie okrutna; gwałtownie skradła mu dech i ścisnęła krtań, nim jednak zagnieździła się pod czaszką na dobre, rozpadła się pod naciskiem miękkiego, konfidencjonalnego kroku z korytarza. Znał go doskonale i był jedynym, któremu z ulgą wychodził naprzeciw.
Ześlizgnął się z łóżka najciszej, jak potrafił. Dahlia była szybsza i gdy stanął na nogi, wpatrywała się w niego wyczekująco ze środka pokoju. W jednej dłoni ściskała trampki obsiane groszkami, w drugiej niewielkie, szklane pojemniki, które, miał szczerą i zapewne płonną nadzieję, zawinęła z kuchni jeszcze przed zapadnięciem zmroku.
— Nie... — Wystarczyło, że poderwała głowę i spojrzała na niego tym psim spojrzeniem, najskuteczniejszą bronią w repertuarze młodszych sióstr, by - nawet będąc dwa lata starszą - odnieść natychmiastowe zwycięstwo. Z werwą napędzaną zadowoleniem pociągnęła go za sobą w nieznane z lekkomyślnością, która wywracała mu żołądek na drugą stronę. O nic nie zapytał. Drewniane ściany domku na peryferiach Cripple Rock, który odwiedzali latem, miały równie wielkie uszy, co ich główna siedziba, a cel eskapady wyklarował się jeszcze zanim trawa załaskotała im kostki. Dahlia puściła się pędem przed siebie, a on podążył za nią, jak ćma rezygnująca z przewodnictwa zawieszonych nad głową gwiazd na rzecz bliższego, mocniej żarzącego się światła. W którymś momencie zaśmiała się perliście i wyrzuciła ramiona w bok, jakby w wyrazie gotowości do wzbicia się w powietrze lub uściśnięcia rozpościerającego się przed nią bezmiaru wolności, jej największej miłostki. Nie podzielał tego sentymentu; tam, gdzie ona dostrzegała multum obiecujących możliwości, on przymykał oczy pod ciężarem potencjalnych zagrożeń. Mimo to wzrok mu łagodniał, gdy oddawała się temu nieskrępowanemu, nieskoordynowanemu przejawowi radości i nawet trochę mniej wypluwał płuca w skazanej na porażce próbie dotrzymania jej tempa. Nogi miały się najgorzej, ledwie niemrawo podrygiwały, ale przymusił je do wyrobienia nadgodzin po usłyszeniu rzuconej przez ramię zachęty, że "to już prawie tutaj, o, za tym pagórkiem!". Gdy go wyminął, wszystkie zebrane po drodze niedogodności zostały mu wynagrodzone w dwójnasób.
Ciemność roziskrzyły zielone światła Lampyridae, robaczków świętojańskich. Dahlia migotała wraz z nimi, co rusz wskakując i wyskakując z pola widzenia, lecz dzięki uważnej obserwacji i wyczuciu odpowiedniego momentu to jemu udało się pochwycić pierwszy błysk. Drżał mu pod palcami, odbierając celowość ściskanemu w drugiej dłoni pojemniczkowi. Jak bardzo różnił się od pożółkłych ilustracji z łam encyklopedii, wertowanej skandalicznie często? Siostra już tkwiła u jego boku; gdy pochyliła się, by wyszeptać mu do ucha prośbę, biała wstążka wpleciona w jej włosy załaskotała go w policzek. Stopniowo zaczął odchylać palce i gdy zerknęła na skryty pod nimi skarb, spojrzenie uroczo się jej rozzieleniło. Cała reszta zmarniała pod rosnącymi w oczach czułkami, skrzydłami i odwłokami. Odsunął się natychmiast, ramieniem odgradzając Dahlię, ale zwinnie je wyminęła i spróbowała osiodłać podniebnego wierzchowca, wymiarami dorównującemu już źrebięciu. Kręcąc w niedowierzaniu głową, połowicznie wbrew sobie dołączył do niej i choć przez notorycznie zwiększające się gabaryty owadów jeźdźcami nie pobyli za długo, bawili się przednio. Tamtej nocy, w przypływie śmiałości nie tylko po raz pierwszy przebudziła się w nim głębia magii, ale i cel. Determinacja uszlachetniła wydźwięk powtarzanych słów przysięgi.
Naprawdę w nie uwierzył. W swoją sprawczość, o której posiadanie się nie podejrzewał, również.
Utrzymywanie sekretów przestało sprawiać mu dyskomfort; ten jeden, najistotniejszy, niczym koło ratunkowe unosił go na wodzie, powstrzymując przed zaryciem o samo dno, gdzie na przestrzeni kolejnych miesięcy i lat opadło wiele z jego obaw. Powoli otwierał się na alternatywy, uprzednio rozpatrywane jedynie w kategoriach pięknych, lecz nierealnych marzeń. Zmienił strategię działania i w końcu się dostosował, choć z wieloma rzeczami wciąż nie potrafił się pogodzić. Nie próbował już łagodzić konfliktów, zamiast tego zakopywał się głębiej w kołdrę, chcąc się z nią zespolić. Zatykał uszy, zaciskał powieki i usypiał uczucia, za dewizę przyjmując minimalizowanie strat. Mówił tyle, ile od niego wymagano i ani grama więcej. Przestrzegał wyuczonych zasad savoir-vivre. Nigdy się nie spóźniał na zajęcia w szkółce wieczornej i nie dawał po sobie poznać, że z coraz większą dozą sceptycyzmu przyswajał słowa wypluwane przez Kościół Piekieł. Spełniał obowiązki wynikające z faktu noszenia nazwiska wchodzącego w skład Kręgu, a więc całe minimum, które wymagał od niego ojciec. Lubił, gdy jego kwadratowe dłonie zaciskały mu się na ramieniu - choć w odruchu bezwarunkowym wzdrygało się nieznacznie - w geście zadowolenia, że w końcu zachował się "jak na Cavanagha przystało", bo okazał kuglarskie zainteresowanie rodzinnym pubem i pomógł rozwiązać dotyczące go, drobne problemy. Z większą werwą zgłębiał arkana magii iluzji, dostrzegając w niej potencjał, który można by spożytkować do celów wznioślejszych, niż tylko kantowanie w karty i planszówki. Przez tę naturalną inklinację do gier najrozmaitszego sortu utwierdzał się w przekonaniu, że może faktycznie nie został podmieniony przy narodzinach, jak to w żartach rzucała matka, gdy gorliwiej od podsuwanych przez nią lektur o zegarach studiował magię natury lub książki z regałów biblioteki Abernathych. Ten właśnie wiekowy budynek nasuwał mu się na myśl, gdy myślał o domu: cisza, towarzystwo Dahlii i dostęp do ogromu wiedzy, najsprawniejszego środka do spełnienia dwóch z jego najbardziej dalekosiężnych celów. Dosyć chętnie uczył się też historii, bo dostarczała odpowiedzi, ale gdy zaczęła ku niemu szeptać i zaciemniać spojrzenie natarczywymi, mętnymi powidokami przeszłych dziejów, odczuwany sentyment przemienił się w odrazę. Im głębiej te obrazy wnikały, im więcej strun serca poruszały, tym ciężej było się od nich odciąć.
Nie sądził, że mógł zapaść na bardziej dolegliwą przypadłość, niż ograniczającą zmysł ruchu i smaku Goryczkę. Rodzice nie byli zachwyceni, gdy się dowiedzieli, a że starał się uczyć na błędach, o rozbudzeniu w sobie kolejnej anomalii powiedział jedynie siostrze. Samą swoją obecnością rozjaśniała jego osąd i zaczął podejrzewać, że może - tylko może - nie popadł w szaleństwo. Dzięki wsparciu, które mu udzielała, dotarł do źródła problemu i podjął kroki, mające przekuć słabość w siłę. Wierzyła, że mu się uda i mógłby przysiąc, że czuł słodkawy posmak jej werbalnych zachęceń, ale nie był w stanie wzbić się ponad wątpliwości. To one za każdym razem, gdy wychodził z domu, a czasem nawet, gdy w nim przebywał, dyskretnie kierowały jego dłonie ku kieszeniom. Pilnował, by tym gestem nie wzbudzić społecznego poruszenia, co było nader łatwe, bo to Dahlia zazwyczaj ściągała na siebie ciekawskie spojrzenia, a zimą nie rozstawał się z rękawiczkami i to również nikogo nie dziwiło, bo szybko marzł i zwykł narzucać na siebie wiele warstw ubrań.  Wiedział, jak to jest zostać ograbionym z resztek prywatności i nie chciał się dalej szkolić w tej złodziejskiej sztuce, o ile nie było to absolutnie konieczne. Z trzy razy korciło go, by wydobyć z umysłu siostry słowa, które nie potrafiły jej przejść przez gardło, aż z czwartym, na jej nagłe życzenie, dał upust zdradliwej, niecharakterystycznej ciekawości. Chciała zobaczyć na własnej skórze, jak to jest być czytanym - stwierdziła, że rozczarowująco i kategorycznie zabroniła mu na powtórkę z miernej rozrywki, co uszanował. Za drzwiami pracowni matki, w której ta znikała na długie godziny, wysypisko mechanizmów wybudzało odczucia, przez które ciężej było mu utrzymać ster w dłoniach. W nie złapał cztery trywialne przypadki, przy piątym - wybijającym poza sztampę - został przyłapany na gorącym uczynku.
Pomarańcze i czerwienie przebijające przez okno owinęły jego sylwetkę, mrugając figlarnie w metalu podłużnej spinki, którą upuścił na biurko w momencie, gdy Annie weszła do pomieszczenia. Jej pomieszczenia. Wyraz twarzy udało mu się ujarzmić, ale plamy wykwitłe pod szyją zdradzały wystarczająco, by połączyła kropki; proces ten wyraźnie odmalował się w jej niecharakterystycznie rozbieganym spojrzeniu. Nie próbował uciec, gdy śmiały stukot kroków wzrósł i zamarł na cal od niego. Czekał na oskarżenie i wymierzenie sprawiedliwości, ale jej dłoń zanurkowała jedynie w leżącej na biurku, półprzezroczystej misie. Wyciągnęła z niej samotny owoc.
— Cieszę się, że postanowiłeś mnie odwiedzić. Tak rzadko to robisz. — Chciał tylko oddać "Zegarmistrza światła", do przeczytania którego jakże subtelnie namawiała go od tygodnia. Może dokonał złego wyboru, zjawiając się tu dziś, o tej godzinie lub winien był zmienić kolejność powziętych działań, albo... 
— Proszę, poczęstuj się. — Cynamonowo-cukrowa polewa jabłka kąsała go w nozdrza i prawie w oczy. Długie, szczupłe palce z paznokciami w biało-czarne pasy zaciskały się na nim tak, jak na spuście pistoletu. — Wiem, że tata miał na nie ochotę. Nie mówmy mu o tym. Nie chcesz, żeby było mu przykro, prawda?
Nie chciał, zachował więc dla siebie tajemnice jej schadzek tak, jak zachowywał dla siebie całą resztę.
Udawał, że nie widzi w jej spojrzeniu podejrzliwości, drobnej drzazgi, którą od lat dostrzegał we własnym odbiciu.

   
sześć motyli u mnie w brzuchu
skaczą i fruwają
w twoim jest posucha


Uciekał wzrokiem w literaturę, ku faktom i pięknu, uszy otulał dźwiękiem cykad bądź utworami The Cure, dobiegającymi z walkmana i pozwalał, by świat płynął swoim rytmem. Za radą siostry i dla jej dobra zawinął się w społeczny kokon, pośród którego realizował własne pasje oraz kreślił plany, tak wiele planów. Odrętwiał w nim na tyle, by przeżyć w betonowej dżungli bez większych strat na psychice. Nieczęsto wychylał się poza jej paranormalne granice, nie widząc potrzeby wchodzenia w bezpośredni kontakt z osobami pozbawionymi mocy; byli z pewnością równie uciążliwi, co czarownicy. Typowa dla rodu jawna niechęć wobec niemagicznych u niego przybierała bardziej zdystansowanie, przełamywane sporadyczną odrobiną ciekawości wobec ich dokonań czy niektórych przejawów popkultury. Kręcił się głównie wokół Dahlii, zasłużonej królowej pszczół, strasząc użądleniem tych, których uważał za nieodpowiednie dla niej towarzystwo – ot, jedynie całą większość. Tyle mógł uczynić; tylko tyle. Jeszcze chwilę temu byli dla siebie całym światem, a teraz uparcie odpływała w stronę przeciwnego brzegu i nie mógł jej dogonić. Tak jak ona wierzyła w niego, on wiarę pokładał w nadziei, którą zasiała w nim tamtej lipcowej nocy. Porzuconą w korytarzu wstążkę, którą wymieniła na brokat i cekiny, włożył do jednej z szuflad w swoim biurku, by tam bezpiecznie doczekała lepszych czasów. Kiedyś serce zamierało mu w piersi na myśl o rozluźnieniu kontaktów ze swoją jedyną ostoją, ale gdy ten moment wreszcie nadszedł, przyjął go nad wyraz lekko. Może zbyt lekko. Nie odczuwał samotności, bo jej ołowiane ramy wypełniła trójka osób, którym najbliżej było do uzyskania miana „przyjaciół”. Nie przeszkadzało im jego bezlitosne podążanie za trwałymi i przemijającymi obsesjami, a co najważniejsze – uświadomili mu, że nie musiał przeżywać anielskich katuszy za każdym razem, gdy otaczał się ludźmi różnymi od siostry.
Spędzane z nimi chwile były miłe, choć zdarzały się coraz rzadziej, co było konsekwencją zwiększenia zakresu jego obowiązków w rodzinnym biznesie. Zanim jeszcze ukończył szesnaście lat, od zaplecza poznał zasady jego funkcjonowania wraz z całą, barwną paletą klienteli. Pierwszy raz się też napił i aż go zgięło w pół; łutem szczęścia nie zrzygał się na wypastowane buty ojca, którego postawna sylwetka drgała w spazmach tubalnego śmiechu.  
— Początkowo to niezły szok, ale z czasem się przyzwyczaisz. — Dla wzmocnienia przekazu pocieszenia, bo chyba o to mu chodziło, poklepał go po plecach z siłą, która wycisnęła mu łzy z oczu. Rozmazane prążki z drewnianej podłogi zaczęły zlewać się w miriady obrazków, bardzo podobnych do tych zza baru, a śmiechom nie było końca i pomyślał sobie, że też by się zaśmiał, gdyby rój os powtykał żądła w tę durną, ojcowska gębę. Nic takiego się nie stało, więc machinalnie przetarł twarz rękawem, wyprostował się, wymienił kilka niezbędnych frazesów i jak gdyby nigdy nic wrócił do pracy. Przez pewien czas odbijał się od stolików i zbierał zamówienia, lecz ze względu na lichą kondycję i niedające się przewidzieć napady choroby, sprawiał więcej kłopotu, niż pożytku. Cierpliwość Briana dogorywała, nim jednak zupełnie wyzionęła ducha, wyszedł z zaskakującą propozycją. Nie mógłby jej odrzucić, nawet nie chciał. W wyłapywaniu fragmentów przeszłości klientów, stanowiących pewne zagrożenie dla interesu, dostrzegał szansę na zadośćuczynienie za wszystkie krzywdy, których dopuścił się przez swoją immanentną słabość. Zgodził się od razu, taktownie nie poruszając kwestii kolosalnych luk w planie, rozpisanym najprawdopodobniej na kolanie.  Zastanawiało go pobieżnie, jak ojciec w ogóle uzyskał wiedzę o mocy jego nadnaturalnej retrospektywy, wszak ograniczone zasoby umysłowe, którymi tak lubił się afiszować, wykluczały możliwość zwykłego „domyślenia się”. Niemniej, szlaku nie zwykła mu wytyczać zwykła, dziecięca ciekawość, a sumienie miał wystarczająco ciężkie i bez tego, szczęśliwie również odpowiednio elastyczne, by sprawdzić się w roli wykrywacza kłamstw.
Już przy pierwszym zleceniu pojął, jak krótkowzroczny był to osąd. Po każdym, wymuszonym wyciągnięciu pomocnej dłoni, każdym wbrew woli przyjętym szepcie i smętnych, szaroburych reminiscencjach coraz bardziej obrastał brudem, który nawarstwiał się i osiadał mu ciężarem miasteczka na ramionach. Nie chciał się nim podzielić, nigdy tego nie robił, więc w milczeniu kontynuował codzienną rutynę, aż odwdzięczyła mu się z nawiązką. Na maszynie, którą w międzyczasie dostał w nagrodzie za dobre sprawowanie, wypisywał dotychczas jedynie teksy ściśle związane z jego zainteresowaniami i prowadzonymi na boku, niepoważnymi projektami, lecz w akcie desperacji postanowił skorzystać z porady książki, poleconej niegdyś przez siostrę. Palce zastygały mu tuż nad klawiszami, stawiając opór przed przelaniem na papier zalewających go szczyn, więc zamiast wspominkarzem, został beletrystą. Opowiadania nabierały rozmachu, jemu odejmując zmartwień na tyle, by nie przelał szali goryczy; by nie ponosił kolejnych kosztów, na które nie było go stać.
Stukania, rezonujące pośród symetrii wyścielającej jego pokój, któregoś razu odbiły się od szyb terrariów i wpadły do nietoperzowego ucha Dahlii, na nowo rozbudzając w niej zainteresowanie. Był za nie wdzięczny, choć w słowach jak zwykle oszczędny. Nie przeszkadzało jej to; mówiła za dwóch z rozpalającym policzki entuzjazmem, którego dawno już u niej nie widział. Dowiedział się wtedy, co tak do reszty ją pochłaniało, odsuwało od niego i sprawiało, że powątpiewał, czy wciąż pamiętała o migoczącej zielenią obietnicy. Sceptycznie podszedł do całej tej rozmowy i pytań o Piekielną Trójcę, a szczególnie Lilith; w końcu zamiast zapuszczać korzenie głębiej, mieli je ściąć. Z zaangażowaniem religijnym już dawno przestało być mu po drodze, choć krył się z tym w obawie przed utratą dostępu do magii, nie mógł jednak zaprzeczyć, że niektóre z wysuwanych postulatów wydawały się niemal rozsądne.
Odrobinę nawet wyzwalające.


   
biada
bo motyle zamiast szaleć
spoczywają w grobie


Otaczające go zewsząd – i niezasłużenie – podpory przysłaniały mu widok na siły, próbujące go powalić. Wraz z uzyskaną podczas szesnastych urodzin magiczną autonomią zakiełkował w nim bunt, którego przejawy coraz częściej farbowały mu spojrzenie i upiększały mowę. Frozen Lake High skończył z wynikami wystarczająco dobrymi, by zacząć uczęszczać na Uniwersytet, gdzie zgłębiał wiedzę przyrodniczą, bo marzyła mu się fucha entomologa. Mniej czasu spędzał w pubie i z rodzicami, ale nie zrezygnował całkowicie ze sporadycznej, momentami nieodpłatnej pomocy - nie mógł. W ich rodzinie kwestie wykształcenia zwykło się zbywać machnięciem dłoni, więc gdy zebrał się na odwagę i postanowił poruszyć temat z ojcem, ciężko było go przekonać. Samemu nigdy nie zdołałby tego dokonać; ostateczne zwycięstwo zdobył tylko dzięki subtelnemu wstawiennictwu siostry. Z Annie miała całkiem poprawną relację i łatwo przychodziło jej znaleźć słowa, które później matczynymi ustami wpadły w ucho ojca. Otrzymanie zgody na zrealizowanie tego "całego, wariackiego pomysłu" kosztowało go jedynie zobowiązanie się do kontynuowania pracy w Chyżym Ghoulu. Zastanawiał się czasem, na ile nie potrafił, a na ile po prostu nie chciał zakończyć relacji z rodzinną schedą; podejrzewał, że nigdy nie wyzbędzie się całkowicie nawyków, których zdrożność zaczął sobie uświadamiać głównie dzięki łaskawości ksiąg samopomocowych. Wciąż nie windowały się wysoko w jego prywatnej hierarchii ulubionych gatunków literackich, ale już rozumiał, jak istotne dla zachowania zdrowych zmysłów było otwieranie się na nowości – oczywiście, bez popadania w przesadę, swoją inherentną przywarę. Nie stracił z oczu pierwotnego celu, jedynie odsunął jego realizację w czasie, omamiony wrażeniem, że życie stało się znośne i niemal stabilne. Gdyby udało się je utrzymać albo wzmocnić i zacementować, mógłby porzucić myśli o wyjeździe. Mylił się czasem, więc może w kwestii nienawistnie spoglądających na niego oczu Saint Fall było podobnie i trawa poza granicami miasta wcale nie była zieleńsza.
Rozgorzała w nim ambicja znalazła ujście nie tylko pośród ław uniwersyteckich, ale i w podziemiach tajnego wydziału, do którego wstęp umożliwiło mu uzyskanie wysokich not na egzaminach kończących Szkółkę Kościelną; zgłębiał tam magię natury. Pisarskie zacięcie trzymało się go uparcie i choć częściej wybrzmiewało w esejach naukowych, wciąż tworzył opowieści z pogranicza fantastyki, o ile czas mu na to pozwalał. Wielokrotnie próbował je spieniężyć, ale wydawnictwa mu tego nie ułatwiały. Tworzona proza była ich zdaniem "niewystarczająca", więc pisał jeszcze więcej, by stała się wystarczająca; skracał przez to czas przeznaczony na sen, aż zbrakło go całkowicie i gdy jego niewyjściowy stan umysłowy zaczął odciskać piętno na studiach, musiał wstrzymać się z dalszym rozwijaniem kariery. Kontynuował plany, wyróżnione w zeszytach mocnymi podkreśleniami i niezgrabnymi, owadzimi miniaturkami; skupiał się na sobie pierwszy raz z lekkością, która odsunęła jego wzrok od siostry.
Gdyby go na niej utrzymał, może nie musiałby tak często odwiedzać cmentarza.
Pod czaszką wciąż gruchotały mu słowa, które do niego skierowała. Była jedyną osobą, potrafiącą wymówić wyświechtane, pseudo natchnione frazesy z gracją i mądrością starożytnych filozofów. Jedyną, którą mógłby słuchać bez przerwy nawet, gdy go strofowała.
— Przestaniesz się kiedyś zamartwiać? — Odwróciła się na pięcie i pomknęła ku drzwiom, a kwiaty wiśni na bieli jej sukienki zafalowały porywiście. Dokładnie przeżuwał słowa, które złośliwie nie chciały się ułożyć w żadną rozsądną sekwencję. Popłoch przywołany zaciśnięciem jej dłoni na klamce całkowicie odebrał mu głos. — Mówiłam ci przecież, że strach nie powstrzymuje zagrożeń ani śmierci, tylko życie. —  I już jej nie było. Nie wiedział, czy powinien za nią podążyć o chwilę za długo. W tymczasowym pogodzeniu się z brakiem możliwości wywarcia na nią wpływu pozwolił, by odeszła. Bierność, będąca dla niego ocaleniem, ją pogrzebała.
Przeczucie rzadko go zwodziło i gdy dołączał do poszukiwań, wiedział, że walczy o przegraną sprawę. Jesień zadusiła w sobie echo ciepłych nocy, a przyjemny chłód zieleni zastąpiły ostre światła latarek. Kakofonia dźwięków i kolorów całkowicie go zdestabilizowała, a pamięć zawodziła; nie ufał konfabulacjom i szeptom, całemu ich pogromowi, zacierającemu cienką granicę między światami. Szkoła, znajomi, rodzice, przeszłość i czekająca na niego – na ich dwójkę – przyszłość straciła na znaczeniu; Dahlia dostrzegała sens w całym tym chaosie, a on widział go tylko, gdy na niej pasożytował. Przez agonalny zryw instynktu przetrwania, a może czegoś jeszcze, gotów był postawić świat na głowie, byle ją odnaleźć. W pierwszym odruchu skierował się do szeryfa, być może po raz pierwszy chcąc zrobić dobry użytek ze swoich rąk. Przemawiająca przez niego desperacja zmieszana zapewne z pogłoskami, krążącymi w cieniu o istocie jego prawdziwej pracy w pubie podziałała, choć tropów nie było wiele, co ostatecznie w niego rykoszetowało. Nie sądził, że tak niewiele wiedział o  życiu własnej siostry. Musiała mieć powód, z pewnością tak było, jak mantrę powtarzał to sobie za każdym razem, gdy popadał w niezdrowy sceptycyzm, od którego kręciło mu się w głowie i ledwo mógł ustać na nogach.
W całkowitym odcięciu od świata, próbującego go rozkojarzyć, przeprowadził własne śledztwo. Swój pokój przekształcił w centrum dowodzenia; śmietnisko papierowych kulek, porwanych stronic ulubionych książek siostry, przedmiotów codziennego użytku, mogących stanowić niezbędny element układanki. Próbował podążać po czerwonym sznurku do kłębka, ale ten co chwila się zrywał i musiał go nieporadnie sklejać, cofać się do początku i ponownie zapędzać w kozi róg. Zaczynał się w tym wszystkim gubić. Modlił się nawet szczerze i gorliwie do każdej siły, gotowej go wysłuchać, ale jedyny głos, który mu odpowiedział, należał do policjanta. Wiedział, że nie powinni go byli wpuszczać, nie powinni otwierać drzwi, ale ojciec go ubiegł i zaprosił do domu śmierć.
Pogrzeb odbył się ósmego marca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku. Nie pojawił się na nim. Pierwsze tygodnie zlały mu się w mętny gąszcz kalejdoskopowych odprysków, jakby nienależących do niego. Nie potrafił objąć rozumem tak nagłej, tak wielkiej zmiany, choć życie płynęło swoim torem niezmiennie, nie chcąc na niego zaczekać. Niedowierzanie odgradzało go od posyłanych zewsząd, obrzydliwie litościwych spojrzeń i podążających za nimi, memłanych po raz tysięczny banałów. Jego pokój zamilkł wraz z nim. Nie zbliżał się do maszyny, przestał wertować książki, zapominał o mrówkach, przez co było ich coraz mniej, aż w końcu zniknęły zupełnie. Opuściło go poczucie czasu i zawalił ostatni semestr studiów, nie skończył też wyrabiać prawa jazdy. Długo powstrzymywał się przed dotykaniem rzeczy, które do niej należały, a nawet tych, które jedynie mogły, aż w końcu fioletowy długopis z puszkiem na skuwce przywołał szarobury zarys jej sylwetki. Bazgrała na marginesach zeszytu spirale i walce; zawsze się naśmiewał z ich brzydoty i nieforemności. Pamiętał, jak w odpowiedzi na ten afront wywracała oczami, jak tworzyła ich coraz więcej i coraz bardziej koślawo, byle go zirytować, jak płynnie przechodziła od tych abominacji do wypisywania pomysłów, które potem podrzucała mu w nadziei, że zawrze je w książce, jak w końcu jakąś wyda… Miała tyle planów, tyle wizji na siebie, na swoją i jego przyszłość; obiecali sobie coś, zobowiązał się do spełnienia jej marzeń, wspólnych marzeń, tylko musiał nabrać sił, mądrości, wyczekać na dobry moment, bo to potrafił najlepiej, czekać, tylko czekał, czekał, i czekał, czekałczekałczekałczekałczekał i doczekał - jedynie jej odejścia.
Dahlia przeminęła, ale przysięga pozostała.
Ta myśl chodziła mu po głowie, gdy pokierował się w stronę biurka, ściskając w dłoni niewielki, brązowy woreczek; drugą wyjął z szuflady wstążkę i delikatnie go nią obwiązał, po czym wrzucił do kieszeni - niewielki talizman ochronny, skrywający szczątki siostry.
Tak przygotowany, mógł wypełnić swoje zobowiązanie.
Lilith mu świadkiem, że tego słowa łamać nie zamierzał.
I tak mijały kolejne miesiące: na odbudowywaniu tego, co spartaczył. Gniew, wyrosły na poczuciu niesprawiedliwości, był piekielnie wydajnym motywatorem. Niekiedy twardo stawianym krokom towarzyszyły podszeptywania siostry - przypominały mu o słuszności podejmowanych działań, bo wciąż zdarzało mu się stawiać je pod znakiem zapytania.
Oszukiwać swoją naturę mógł tylko do pewnego momentu.
 
Mallory Cavanagh
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Witaj w Piekle!
W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda w Hellridge. Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po Die Ac Nocte. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz, a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.

  


Sprawdzający: Charlotte Williamson
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Rozliczenie

Ekwipunek


Aktualizacje
9.02.23 Zakupy początkowe (+100 PD)
9.02.23 Osiągnięcie: Pierwszy krok (+150 PD)
13.02.23 Zakupy (-20 PD)
5.03.23 Osiągnięcie: Co do słowa (+10 PD)
27.04.23 Aktualizacja postaci o ego
28.04.23 Wydarzenie: Na całej połaci krew cz.1 (+150 PD)
28.04.23. Zatrucie magiczne: Zmiana poziomu (2->3)
11.05.23 Zakupy (-20 PD)
18.05.23 Zakupy (-100 PD)
19.07.23 Wydarzenie: Na całej połaci krew cz.2 (+150 PD)
19.07.23 Zatrucie magiczne: Zmiana poziomu (3->4)
11.08.23 Wydarzenie: Zakochani są wśród nas (+25 PD)
12.08.23 Kalendarz (styczeń-luty) (+50 PD, 2 PSO)
03.11.23 Zakupy (-30 PD)
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej