Helen van der Decken
Helen van der Deckenft.Lidia Comini nazwisko matki Abernathy data urodzenia 23 XI 1955 miejsce zamieszkania Saint Fall, stare miasto zawód siewca magii wariacyjnej status majątkowy bogata stan cywilny zamężna wzrost 161 centymetrów waga 50 kilogramów kolor oczu zielone kolor włosów ciemnobrązowe odmienność — umiejętność — stan zdrowia zdrowa znaki szczególne znamię w kształcie lekko wyliniałego pióra na lewej kostce; blizna po oparzeniu na serdecznym palcu prawej dłoni, tuż nad złotą obrączką; elementary school Sunset high school Frozen Lake edukacja wyższa tajne komplety w Saint Fall — magia wariacyjna — biegły moje największe marzenie to zdobycie tytułu Alfy i Omegi w dziedzinie magii wariacyjnej, profesura na uczelni w Saint Fall, własna pełna rodzina najbardziej boję się zaginięcia córki, talasofobia w wolnym czasie lubię magię wariacyjną, taniec towarzyski (najczęściej oglądany na ekranie telewizora), literaturę mniej lub bardziej piękną, nowe gatunki kawy wypite nad niedzielną gazetą znak zodiaku strzelec Benjamin Verity, będący człowiekiem, który głuchł, kiedy ktoś mówił mu słowo “nie” i nie odzyskiwał słuchu, dopóki odpowiedzią nie było “tak”, nieoczekiwanie zatracił tę zdolność w kontaktach z własnym najmłodszym ponad przeciętnie rozgadanym dzieckiem. Głaszcząc jedną dłonią małego, śmiesznego bichona — wygodnie już nie pamiętał, jak jeszcze kilka lat wcześniej twierdził, że córki mężczyźnie są równie potrzebne, co psy pokojowe, czyli wcale — słuchał uważnie opowieści, która wywołała rumieńce podekscytowania na dziecięcych policzkach. Niewiele z tego rozumiał, bo na dzieciach, a zwłaszcza ośmioletnich dziewczynkach i ich zainteresowaniach znał się mniej więcej tak, jak na fizyce kwantowej, ale pomiędzy jedną, a drugą szklanką whiskey, zdołał wyłuskać meritum. Miało kosztować go to kilkanaście dolarów i wizytę w sklepie z zabawkami, co nie było wygórowaną ceną, zwłaszcza, że przez delegację w Portland — i w swojej dziewiętnastoletniej sekretarce — przegapił ostatnie szkolne przedstawienie w Sunset School, w którym Helen grała jedną z głównych ról. — Przyjadę na następne, obiecuję — zapewniał, nie wiedząc jeszcze, że następnego nie będzie, bo Helen szybko traciła zainteresowanie dotychczasowymi zajęciami, zaraz wynajdując nowe, w które angażowała się równie mocno, co nietrwale. Przez zaledwie ostatnie pół roku Verity zdążył zapłacić za naukę jazdy konnej, grę na pianinie, lekcje jazdy figurowej na łyżwach i tańca, który jako jedyny przetrwał próbę czasu, towarzysząc Helen przez kolejne lata. Skutecznie zaprotestował dopiero przy survivalu i to wyłącznie dlatego, że żona była nieugięta i kazała mu zgłosić się na opiekuna obozu, a to wymagało od niego znacznie więcej, niż sięgnięcie do portfela. Zresztą generalnie natury się brzydził, prawie tak samo bardzo jak pracy fizycznej. — Mama była zła? — niepotrzebnie pytał, pudełko z diamentowymi kolczykami leżało nieodpakowane na komodzie, a Beatrice minęła go w drzwiach wejściowych obojętnie, jakby był przecinkiem na kartce. — Widzisz, matki są czasami jak policjanci, Lene. Zawsze wierzą w najgorsze. Uśmiechnął się i odgarnął z czoła córki ciemny kosmyk włosów; nie musiał dodawać, kto jest pokrewną duszą każdego — słusznie czy nie, nieważne — pokrzywdzonego przez wymiar sprawiedliwości. Helen miała osiem lat i słyszała to nie po raz pierwszy, dlatego doskonale wiedziała kogo ma na myśli. Potrzebowała jednak kolejnych kilkunastu lat, żeby uzmysłowić sobie, że ojciec, nawet jak na prawnika był wyjątkową szują, gotową obśmiać się z własnego pogrzebu, jeśli tylko wyczuł w tym swój interes. Silnik Chevroleta Camaro — ostentacyjnie jaskrawego, wyproszonego zaraz po chrzcie i otrzymaniu pentakla oraz athamé — zarzęził, protestując przeciwko niewprawnemu kierowcy, którym od miesiąca była Helen. Podsumowała to cichym przekleństwem, wulgarną kurwą, która zagotowałaby wino w kieliszku matki — szczęśliwie za towarzystwo miała tylko sześciopak ciepłego, chyba dość mocno już wstrząśniętego piwa, kupionego na stacji benzynowej, nie tyle na ładne oczy, co na zbyt krótkie spodenki i solenną obietnicę, że zostanie to między nią, a pryszczatym sprzedawcą, z którego żartów śmiała się wystarczająco przekonująco, aż poczuł się ukontentowany i dorzucił do nielegalnych zakupów gratisową zapalniczkę. Sobotnie, letnie popołudnia i wieczory nad zatoką w Maywater rządziły się swoimi prawami, które niewiele miały wspólnego z tymi obowiązującymi w wiktoriańskiej posiadłości Veritych — tutaj, tych drugich nie miał kto egzekwować. Ojciec nie był dociekliwy, dopóki Helen spełniała wymagane minimum, pozwalające przymknąć oczy na to, co działo się poza Saint Fall — wzorowa frekwencja i tylko nieco od niej gorsze wyniki w nauce we Frozen Lake School, odpowiednio gorliwe uczestnictwo w czarnych mszach i spotkaniach Kręgu, przyprawione osiągnięciami w kościelnej szkółce, gdzie wyróżniała się w zajęciach dotyczących magii wariacyjnej, wystarczyły. Matka wolała udawać, że wierzy w kolejne nocowania u przyjaciółek, niż konfrontować się z rzeczywistością. Wygodnie było myśleć, że skoro Benjamin Junior nie wymagał jej kontroli, podobnie było z jego młodszą siostrą, jakby odpowiedzialność wynieśli z domu wraz z nazwiskiem. Drzwi auta stuknęły, wzbogacając błyszczący lakier o nową rysę. Zajęta gaszeniem papierosa, Helen nie zwróciła uwagi na to, że zaparkowała zbyt blisko metalowego słupka — dodatkowo na zakazie, choć to akurat zignorowała w pełni świadomie. Zsunęła z nosa przeciwsłoneczne okulary i cmoknęła z niezadowoleniem, które nie trwało dłużej niż pół minuty, bo przekonanie jedynego w mieście lakiernika, żeby przyjął jej auto po godzinach nie powinno być problemem. Łatwość nawiązywania kontaktu sprawdzała się nie tylko w sytuacjach towarzyskich, ale niosła za sobą wiele korzyści w życiu codziennym. Ludzie intuicyjnie czuli, że ich lubi — albo chociaż bardzo dobrze udaje — i zazwyczaj odwdzięczali się tym samym, chętnie wyświadczając przysługi i przychylnie reagując na kierowane do nich prośby. Zresztą to tylko lakier, szczupłe ramiona uniosły się i opadły, a Helen przywołała na usta uśmiech, którym obdarowała dostrzeżonych już z daleka znajomych z ostatniego rocznika Frozen Lake School. Pomachała w ich stronę i przekręciła kluczyk w zamku drzwi auta. Żadne z nich nie zaliczało się ani do Kręgu, ani w ogóle do magicznej społeczności Hellridge — nie było to dla Helen przeszkodą we wzajemnej sympatii i wspólnym spędzaniu czasu poza szkołą. Państwo Verity patrzyli na podobne znajomości dość sceptycznie, ale nie zabraniali ich odkąd Helen była wystarczająco dojrzała, żeby odróżniać ich dwa światy na tyle, że nie groziło jej nieumyślne ich zmieszanie. Biblioteka Abernathy stała się dla Helen istotnym punktem — gdzieś pomiędzy kościelną szkółką, kawiarnią Cherry Pop i szkołą tańca — na mapie systematycznie odwiedzanych miejsc. Pierwszy kwadrans zawsze poświęcała na pogawędkę ze starszym, zwykle milczącym opiekunem księgozbiorów, który początkowo niechętnie reagował na te próby kontaktu, dając się ugłaskać, dopiero gdy budując fundamenty pod tę znajomość, zahaczyła o tematykę szczególnie bliską jego zainteresowaniom. W przeciwieństwie do Helen okazał się wielkim pasjonatem — teoretykiem głównie — magii odpychania i za punkt honoru postawił sobie przekonanie Verity, że to prawdziwa perła wśród czarów. Połowicznie odniósł sukces — literatura, którą dobierał, żeby wzbudzić zaciekawienie, faktycznie przykuła uwagę Helen na wystarczająco długo, aby zaowocowało to wynikami w szkółce kościelnej i chęcią dalszego samodzielnego zgłębiania tematu. Połowicznie poniósł porażkę, bo to wciąż magia wariacyjna wzbudzała w niej najwięcej emocji i jako jedyna prawdziwie kusiła nie tylko czarami, ale i użyciem athamé, wypróbowaniem rytuałów znalezionych na kartach studiowanych ksiąg. Czas poświęcony dwóm zaledwie dziedzinom magii spalał nieprawdopodobną ilość godzin, efektem czego było traktowanie po macoszemu pozostałych, z których prawdziwie — podświadomie chyba idąc w ślady ojca, wiedząc, że nieudolność ta wyjątkowo nie przyniesie ze sobą krytyki — nie radziła sobie z magią natury. Czasami Helen przypatrując się matce, odnosiła wrażenie, że zmarszczki na jej gładkiej twarzy nie miały powodu, aby się pojawić, bo w życiu Beatrice rzadko kiedy dochodziło do sytuacji, które ta uznałaby za warte nadmiernego skrzywienia się z gniewu, rozpaczy czy też śmiechu. Matka była równie chłodna, co jej platynowe włosy, zawsze związane w ciasny węzeł na karku. Ożywiała się głównie pod wpływem czerwonego wina, kolejnych zbyt śmiałych zdrad męża i mediewistyki. Na miejscowym uniwersytecie wykładała historię średniowiecza i zupełnie nieskrycie liczyła, że córka podzieli jej naukowo—zawodowe aspiracje. Spędziła całe długie godziny próbując zaszczepić w niej zainteresowanie historią, co poniekąd się udało — Helen znała łacinę na bardzo przyzwoitym poziomie, a jeszcze rok temu poważnie rozważała studia nad historią magii. Teraz, kiedy Beatrice patrzyła na córkę rozczarowanie malujące się w jasnych oczach było prawie namacalne. Wiadomość o ciąży najspokojniej przyjął ojciec, milcząc zaledwie jedną, krótką chwilę potrzebną do uzupełnienia szklanki bourbonem i opróżnienia jej — po tym był gotowy, żeby zapytać o współtwórcę problemu. Problemu, który nagle przestał być problemem — przynajmniej dla Benjamina Verity — kiedy padło nazwisko Maxima van der Deckena. Chłodna, wręcz czysto biznesowa kalkulacja zysków i strat nie uwzględniała zdania Helen, a próba protestu została zduszona, zanim na dobre rozgorzała. Lubiła van der Deckena, ale zupełnie nie widziała się w roli jego żony, ani tym bardziej matki jego dzieci. Żeby jednak oddać mu sprawiedliwość — przez najbliższe lata w ogóle nie planowała zakładania rodziny i nie miało to nic wspólnego z samym Maxem. Dwa miesiące wcześniej skończyła liceum z dyplomem pozwalającym iść w ślady ojca i brata, mimo to nie wybierała się na żadną niemagiczną uczelnie, chcąc w pełni skupić się na tajnych kompletach z magii wariacyjnej. Benjamin po raz pierwszy obszedł się z córką, tak jak miał w zwyczaju traktować wszystkich pozostałych — przedmiotowo. Ojcowskie słowa, było trzeba myśleć wcześniej, wracały do niej na ślubie, weselu i w czasie kolejnych niespodziewanie trudnych miesiącach ciąży. Ucichły dopiero, kiedy po raz pierwszy zobaczyła córkę. Elsje była zupełnie niepodobna do nikogo, pomarszczona i wrzeszcząca, jakby wśród przodków miała co najmniej banshee. Helen uznała wtedy, że to najbrzydsze dziecko, jakie kiedykolwiek widziała. Maxim miał zdanie zgoła odmienne i dopiero po kilku miesiącach, ponownie oglądając pierwsze wspólne fotografie, przyznał żonie rację. Papieros powoli dogasał w — jeszcze przed chwilą — pedantycznie czystej popielniczce; czuła na wargach smak popiołu, nieudaną imitację ust Maxima. Nie paliła od ponad czterech lat i nie potrafiła stwierdzić, czy odczuwane mdłości to skutek gryzącego dymu czy prawie dwóch butelek czerwonego wina, które zastąpiły jej obiad i kolację. W wieczory takie jak ten — kiedy Elsje zostawała na noc u dziadków w North Hoatlilp lub Maywater — Helen wydawało się, że po trochu gnije, stopniowo rozkłada się, aż w końcu zostaje z niej tylko lepka brunatna plama, która powoli wsiąka w drewniany parkiet mieszkania w kamienicy na Starym Mieście. Potrafiła radzić sobie z uczuciem tęsknoty, oswoiła je na przestrzeni lat, ucząc się życia z wiecznie nieobecnym mężem, dzieląc się nim z jego największą pasją — żeglarstwem. Początkowo była niechętna, pełna sceptyzmu i złości, ale wtedy on okazał się wspierający i cierpliwy, kiedy ona broniła tytułu praktyka magii wariacyjnej. Byłaby samolubna, ograniczając jego marzenia, nawet jeśli oznaczały one tygodnie, często miesiące samotności. Nie wiedziała, kiedy dokładnie do tego doszło, ale Maxim stał się w pewnym momencie wyłącznie dodatkiem do życia jej i Elsje. Wciąż regularnie pisała obszerne listy, starając się uchwycić w nich codzienność, którą podkreślała dziesiątkami zdjęć ich córki, marną próbą zatrzymania czasu i zaklęcia tych wszystkich chwil, których nie mógł — a właściwie chyba nie chciał — z nimi współdzielić. Cierpliwie czekała na rzadkie telefony, bo pod wpływem ciepłego głosu męża łatwo jej było podejmować decyzje, przed którymi samodzielnie się wzbraniała. Za jego namową nie odpuściła dalszych etapów tajnych kompletów, mimo że w domu miała niesforną czterolatkę, którą czasami—często miała ochotę przemienić w gołębia i zatrzasnąć w klatce. Ograniczała się wtedy do krótkiego vanitas, pozwalającego pozbierać w całość cierpliwość roztrzaskaną na drobne. Potrafiła radzić sobie z uczuciem tęsknoty, nowością była bezsilność. Spojrzenie zielonych oczu zatrzymało się na pokreślonym czarnym długopisem kalendarzu wiszącym nad białą komodą upstrzoną starymi trofeami z konkursów tanecznych. Nie musiała liczyć, żeby wiedzieć, ile dni minęło odkąd stracono łączność ze statkiem Maxima — sto pięćdziesiąt dwa, zaraz sto pięćdziesiąt trzy; do północy został już zaledwie kwadrans i kieliszek wina. — Benjamin? — nie wiedziała, kiedy podniosła słuchawkę, wykręcając numer znany na pamięć. Zapalniczka zatrzeszczała, kiedy Helen odpaliła kolejnego papierosa, wsłuchując się w pytająco—kojący głos starszego brata. Sześć lat to wystarczająco dużo, żeby pochować w sercu kogoś, kto nie doczekał się miejsca na cmentarzu. W pierwszym roku towarzyszyła Helen nadzieja zmieszana z błotem beznadziejności, które ochlapało ją w pełni drugiego roku. Trzeciego była już zmęczona kolejnymi spotkaniami z medium — jednym, drugim i jedenastym — kolejno powtarzającymi, że dusza van der Deckena nie wkroczyła do piekła, ale właściwie może to oznaczać wszystko i nic, bo tajemnicy śmierci jeszcze nikt prawdziwie nie zgłębił, ale za dodatkowe pokaźne czeki czy przysługi w Kręgu, warto spróbować jeszcze raz. Czwartego roku przestała próbować, obawiając się wpaść w pułapkę przeszłości. Życie codzienne było wystarczająco absorbujące, kiedy trzeba było sprawiedliwie dzielić czas między wiecznie spragnioną uwagi kilkulatką, a pracą, z której nie chciała zrezygnować. Posada siewcy magii nie była ukoronowaniem ambicji Helen — raczej tylko słabej jakości substytutem kariery naukowej. Zdobycie tytuły Alfy i Omegi zostawiła na bliżej niesprecyzowaną przyszłość, podkreślając wyraźnie — głównie przed samą sobą — że to wciąż plan, nie tylko liche marzenie. Musiał minąć kolejny rok, żeby nie musiała kłamać, mówiąc, że jest zadowolona z tego co robi i bywa szczęśliwa — nie jest, ale właśnie bywa i to całkiem często. Praca w szkółce kościelnej okazała się bardziej satysfakcjonująca niż początkowo zakładała. Nie narzekała na brak sympatii wśród uczniów, łatwo zjednywała sobie nawet tych co oporniejszych. Nie zauważyła, kiedy naprawdę wciągnęła się w to, co robi. Wysoko wyśrubowane wymagania rewanżowała cierpliwością wyhodowaną na samotnym macierzyństwie, które w pewnym momencie utraciło swój gorzki posmak. Elsje była dzieckiem rezolutnym, trochę zbyt dojrzałym jak na swój wiek, w czym Helen dostrzegała pokłosie czasu spędzanego głównie z dorosłymi. — To łyżeczka koktajlowa — zauważyła wyrwana z zamyślenia, a sceptyczne zielone spojrzenie spotkało się z niebieskim — ciemnogranatowym, nie tym wymarzonym, błękitnym jak morze w letni dzień — nad głębokim talerzem nieapetycznej owsianki. Tragicznie radziła sobie w kuchni, to czego nie spaliła w czasie gotowania, można było z powodzeniem próbować wskrzesić, bo zwykle wciąż było surowe. Do zjedzenia tej szarawej, grudkowej paćki nie było chyba odpowiedniej łyżki. — Odłóż ją, Elsje. Dzisiaj jednak zjemy w Cherry Pop. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : siewczyni magii wariacyjnej
Witaj w Piekle! W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda w Hellridge. Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po Die Ac Nocte. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz, a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły. I pamiętaj... Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj. Sprawdzający: Charlotte Williamson |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Rozliczenie 18.02.23 Zakupy początkowe (+100 PD) 5.03.23 Osiągnięcie: Co do słowa (+10 PD) 30.04.23 Aktualizacja postaci o ego 15.05.23 Wydarzenie: Na całej połaci krew cz.1 (+150 PD) 12.07.23 Osiągnięcie: Hehe nice (+10 PD) 15.07.23 Zakupy (- 30 PD) 15.07.23 Surowce: styczeń - luty 24.07.23 Aktualizacja okresowa (magia odpychania 10->5; magia wariacyjna 20->25) 10.08.23 Kalendarz (styczeń-luty) (+30 PD, +1 PSo) 11.08.23 Wydarzenie: W czasie deszczu dzieci się nudzą (+25 PD) 08.10.23 Zakupy (-20 PD) |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej