Witaj,
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Labirynt z żywopłotu
Labirynt z żywopłotu, rozciągający się na tyłach ogrodów posiadłości, jest miejscem wyjątkowo tajemniczym. Skomplikowana struktura i wysokie, gęste ściany z zieleni stanowią wyzwanie, nawet dla najbardziej doświadczonych poszukiwaczy przygód. Te zapewniają także ochronę przed wzrokiem ciekawskich, tworząc idealne warunki do osobistych i intymnych spotkań. To właśnie tutaj w trakcie balu najczęściej odbywają się tajemne schadzki, oddzielone od reszty świata gęstą barierą żywopłotu. Magia, która została użyta do stworzenia go, jest wyczuwalna w powietrzu — delikatne wibracje potrafią wprowadzać w lekki trans, ujawniając ścieżki lub ukryte przejścia, niedostępne dla zwykłego wzroku. Niektóre legendy mówią, że labirynt zmienia swoją konfigurację w zależności od faz księżyca, ale teoria jest niepotwierdzona. Był świadkiem wielu historii miłosnych, zarówno tych szczęśliwych, jak i tragicznych. Ukryte w jego głębi ławeczki i zakątki stanowią scenerię do wyznań miłosnych, pocałunków i niespełnionych obietnic.
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Tajemnice labiryntuNiech żyje bal


Rozpoczynając wątek w tej lokacji, należy rzucić kością k6. Rzutu można dokonać w kostnicy, aby do efektów odnosić się już w pierwszym poście. Rzut wykonuje jedna osoba z grupy, a ten określa miejsce, jakie otwiera się przed zwiedzającymi. Wszystkie zakątki są intymne i nie należy obawiać się dodatkowych gości, specjalna magia labiryntu tworzy tę przestrzeń odpowiednio zaciszną i dyskretną.

Intymna przestrzeń:

Po wybraniu lokacji raz na wątek każda postać może rzucić kością k10, która przedstawia dziwne efekty labiryntu.

Legenda:

Każda postać raz na wątek może rzucić kością k100. Do rzutu należy dodać swoją statystykę talentu oraz ewentualny modyfikator za zdolność percepcji. Przebicie określonych progów oznacza, że postać w zakamarkach znajdzie ukrytą niespodziankę. Po odbiór świec należy się zgłosić w temacie dodatkowych aktualizacji.

ST 45 - zestaw świec dowolnego koloru.
ST 65 - 2 zestawy świec dowolnego koloru.
ST 85 - 3 zestawy świec dowolnego koloru.
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Cain Verity
ANATOMICZNA : 13
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 170
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 17
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2134-cain-verity-budowa#25883
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2150-cain-verity#26763
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2149-poczta-caina-verity#26748
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2151-rachunek-bankowy-cain-verity#26784
ANATOMICZNA : 13
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 170
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 17
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2134-cain-verity-budowa#25883
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2150-cain-verity#26763
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2149-poczta-caina-verity#26748
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2151-rachunek-bankowy-cain-verity#26784

Po salonie cygarowym


  Jest Nieznajomą i jest kimś więcej...
  ...ciepłym spojrzeniem.

  Skroploną w kobiecych oczach rosą zainteresowania i minioną na holu zgrabną figurą, za którą Cain ogląda się nienatrętnie, ale niemal bezwiednie. Podąża za kruchością kobiecych nadgarstków, długością jej lśniących, złotych loków i bielą nieskazitelnie gładkiej skóry, ukazanej przed nim ochoczo w głębokim dekolcie sukni, czy w opuszczonych elegancko ramiączkach, zsuniętych kaskadą falbanki na smukłe ramiona.

  ...jest przypadkowym spotkaniem.

  Nieplanowanym deserem wieczoru, choć konsumowanym przez niego chętnie i powoli, kęs za kęsem, sekunda po sekundzie. Smakuje ją cierpliwie i otwiera na dalsze negocjacje powoli. Wpierw porusza słowem, językiem. Rozpoczyna dyskurs łagodnie, dyskretnie. Z niemal ofiarną pokorą, ukazaną wobec niej w gestach dobrego wychowania i odpowiedniego tonu. Oddaje cześć jej kobiecej energii i pięknej naturze. Każde ze słów, jakie wypowiada ku niej z uwagą i z honorem, filtruje przecież przez obyczajność towarzystwa i profil własnej, przemyślanej prezencji. Nie od razu wychodzi z propozycją wyjścia do ogrodu. Nie odkrywa przed nią wszystkich kart. Nie musi.

  Jest.
  Tu z nią.

  Z obiecującą kochanką. Naiwną trzpiotką. Pięknem wieczoru. Wyrwanym z żebra ciała gorącem pożądania, chucią męskiej siły i wybuchem tęsknoty za cudzym, delikatnym ciałem, za którym chętnie podąża. We wcześniejszej bierności dzisiejszego wieczoru, wyciąga dłonie hedonizmu w kierunku jej kształtnego, kobiecego ciała. Podjudza ją do pierwszego dotyku i wolnego zrywu ze smyczy elegancji i/lub powściągliwości, by gdzieś przy końcu, podczas spaceru, z palcami wsuniętymi między ciepłe, dziewczęce opuszki, przejść się z nią w kierunku ogrodów i wykraść z ich wspólnej, grzesznej chwili nieco anonimowości, gdy siłą woli i siłą biokinezy, przeistacza, ciemne pasma włosów w jasną platynę. Akurat w momencie, gdy oboje znikają za ścianami labiryntu.

  Jest artystą.
  Rzeźbiarzem największego napięcia...
  ...a ona jest mu muzą...

  ...kwiatem o miękkich płatkach skóry, miękkich włosach – i ma nadzieję – równie miękkich pocałunkach. Gdy wchodzi z nią między pergole pachnących róż, nie ma więcej do stracenia, poza własną, dżentelmeńską pozą. Odrzuca ją bez żalu i głębszego zastanowienia, by w nawale niegasnącej śmiałości, przycisnąć młodą piękność do kamiennego muru. Wyrywa z niej pierwszy jęk zaskoczenia i ochoty, zakończony namiętnością języków, złączonych gorącem i wilgocią tuż pod wonną pergolą; dłonią na jej pełnej, młodej piersi, badanej za fiszbinami gorsetu; drugą, wolną ręką, opartą przy jej głowie.
  Kolana kochanki więdną, gdy jego zasadzają się twardo na gruncie.
  To już więcej niż początek i znacznie mniej niż koniec, gdy gwałtem potrzeby, we wcześniejszym znudzeniu i apatii, dziś ucieka pod portal tego, co dobrze zna, tj. pod próg grzeszności, próg zdecydowania i próg bezpruderyjności. Wszystko to, czym właśnie ją karmi.
  Nie zauważa przy tym obserwatora, przyczajonego w cieniu pergoli. Prześwitów ruchu tuż za kamienną ławką i szelestu drugiej, znacznie droższej sukni, którą dziś już miał okazję oglądać przy stole. Nie spostrzega niczego, co mogłoby obudzić w nim czujność.
  — Cholera...! — wypowiedź, zakończona sykiem, przecina przestrzeń, gdy niespodziewanie, nawet dla siebie, cofa dłoń, zaciętą niechybnie kolcem róży.
  Nie kochanka, nie nieśmiałość, nie obserwator decydują o tym, że w nagłym odskoku, przerywa umizgi. Kropla krwi i jątrzącego się z niej niebezpieczeństwa sprawia, że odsuwa się od ciała kochanki.
  Dopiero wtedy ją dostrzega.
  Jak wyłoniona zza pachnących kwiatów alejki, posuwa się w ich kierunku.
  — Lotte?
  Nie wiedząc kiedy skraca należny im dystans krótkim przycięciem imienia, co tylko jeszcze bardziej dezorientuje jego anonimową wciąż partnerkę. Jak łania, spłoszona dżwiękiem i złapana na gorącym uczynku, odrywa plecy od kamieni i narośli pergoli, by z głośnym „Och!” podciągnąć dekolt sukni do góry i wyminąć go pospiesznie.
  — Nie musisz u-...
  -ciekać, chciałby skończyć, widząc, jak młoda trzpiotka, wyrwana w panice do przodu, znika właśnie u wyjścia labiryntu. Jest już za późno. W wyniku poruszenia i nagłego odkrycia „intruza”, Cain zostaje z nim (a raczej z Nią) sam na sam.
  — Dziękuję. Dokładnie dla takich wrażeń tutaj przyszedłem.
  Sarkazm obejmuje szczelinę cainowych ust, gdy wzdycha zawiedziony, wycierając pozornie spokojnie pojedynczą kroplę krwi o materiał marynarki, gdy niby nawykiem poprawia jej poły.
  — Właśnie pozbawiłaś mnie sztywnego "konwenansu", Panno Williamson...
  Odwołuje się do jej wcześniejszych słów z sali bankietowej, nieprzypadkowo kładąc nacisk na jedno, konkretne słowo. Nie mówi nic więcej. Gorący od wcześniejszych, grzesznych przyjemności, siada na chłodzie ławki, rozpinając pierwszy z guzików koszuli – ciemnej, opinającej go w kołnierzu, zupełnie jak cudza, niespodziewana obecność.
  
Zamiana włosów na platynowy/biały. Kości z biokinezą (udany rzut).
Intymna przestrzeń, kość k2.
Cain Verity
Wiek : 29
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Shadowplains Mansion
Zawód : Adwokat Diabła
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t369-charlotte-williamson#1133
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t433-charlotte-williamson
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t436-slodka-szarlotka#1524
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t536-poczta-charlotte-williamson#2474
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f110-blossomfall-estate
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1095-rachunek-bankowy-charlotte-williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t369-charlotte-williamson#1133
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t433-charlotte-williamson
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t436-slodka-szarlotka#1524
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t536-poczta-charlotte-williamson#2474
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f110-blossomfall-estate
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1095-rachunek-bankowy-charlotte-williamson
Ucieczka z zatłoczonego pałacu wydaje się być słusznym posunięciem w obliczu mieszaniny zapachów i nadmiernej duszności. Składa panu Rousseau najszczersze przeprosiny, że musi opuścić jakże wspaniały wywód na temat wpływu urbanizacji na relacje społeczne i wymyka się bocznym korytarzem prosto do ogrodów. Umyka przed spojrzeniem matki, która najwidoczniej zdecydowała się pozwolić sobie dzisiaj na nieco więcej luzu. Nie zwraca większej uwagi na swoją jedyną córkę, zapewne nie chcąc zaprzątać sobie głowy potencjalnymi zagrożeniami. W ostatnich tygodniach Charlotte starała się nie dawać jej zbyt wielu powodów do narzekania, ale Maaike ma niewyobrażalny dar do wynajdywania problemów.
Przy wyjściu przechwyca jeszcze ze srebrnej tacy kieliszek z szampanem. Tego wieczoru zdążyła już wypić kilka drinków, starała się niczego nie mieszać i ograniczać do bąbelków. Pani Laffite zapewniła gościom wyborne prosecco i to jedyne, bo co Charlotte dziś sięga. Do kolekcji z napojem dochodzi odbiór rzeczywistości, już nieco spowolniony przez wypalonego wcześniej blanta. To w żadnym wypadku nie przeszkadza zaklinaczce w dobrej zabawie, zdecydowanie łatwiej jest jej wytrzymać nudnych rozmówców.
Przystaje przy zielonej bramie i sięga do torebki. Na krótką chwilę błyska jasny płomień odpalonej zapalniczki i wokół rozchodzi się papierosowy dym. Zahbuk wiernie jej towarzyszy, ściągając migrenę na każdego w towarzystwie, kto choć na moment wspomni swego małżonka. Nie przynosi to już wielkiej frajdy, ale zabawnie jest wciąż dostrzegać nagły grymas na twarzy rozmówcy. Stawia kolejne kroki na równo przystrzyżonej trawie, ciesząc się, że buty, pomimo wysokiego obcasa, mają na tyle szeroką szpilkę, że nie zapada się w ziemi. Wnika pomiędzy wysokie ściany, błądząc bez większego celu. Słyszała powtarzane przez niektórych komentarze, jakoby w pałacowych ogrodach przygotowano niespodzianki. Czego będą się one tyczyć? Czy to nowa porcja roślinnych rzeźb, a może jednak dodatkowa fontanna z szampanem? Przy takiej Williamson mogłaby zasiąść i bawić się do białego rana.
Początkowo nie zamierzała im przeszkadzać. W końcu opuściła salę bankietową w poszukiwaniu chwili wytchnienia, mogłaby oddać się samotnemu spacerowi. Jakaś dziwna wewnętrzna siła sprawia, że przystaje na moment przy przejściu do zakątka, lekko przechylając głowę na bok, jakby miało jej go pomóc w rozpoznaniu personaliów namiętnej pary. Nie musi długo czekać, bo czarownik sam ją dostrzega, w dodatku zwracając się doń zdrobnieniem imienia. Williamson od razu prostuje się i wybałusza oczy w zdziwieniu. Pospieszna szamotanina jasnowłosej piękności i ta już po chwili ucieka w popłochu, zostawiając ich samych. Zaklinaczka odprowadza ją wzrokiem i unosi z wolna kąciki ust, bo prędko dopasowuje jej twarz do nazwiska. Kto mógłby sięgnąć po tak bezbronne dziewczę?
Odpowiedź dostaje od razu i tu zaskoczenie ogarnia Charlotte po raz kolejny. Męskie rysy są jej dobrze znane, widzi je niemal każdego dnia w pracy, lecz z pewnością nie kojarzy sobie z gorącą namiętnością. Tylko co z tą zmianą koloru włosów? Czy tak przybiera swoje alter ego? Niespiesznie zaciąga się papierosem, roztaczając wokół siebie gryzący dym i podchodzi o kilka kroków ku kamiennej ławce.
- Naprawdę Cain? Zeszłoroczna debiutantka? - Drwina w jej głosie miesza się ze zwykłym rozbawieniem. - Nie sądziłam, że interesują cię łatwe łupy. Spodziewałabym się, że jesteś czarownikiem ceniącym sobie wyzwania. - Bo na takiego też przecież pozuje. Poważny i ambitny pan prawnik, ale i ten, któremu cały świat paść ma do stóp. Gdzie leży granica między chęcią walki a poczuciem wyższości? Charlotte lubi nazywać się eksploratorką i badaczką, chwytać coraz to nowych wyzwań i sprawdzać się w praktyce nawet (a zwłaszcza?) w przypadku obłożenia ryzykiem. Czy nie dlatego przed dwoma tygodniami w jej kolekcji pojawiła się Ram Izad? Czy nie ona pozwoliła nieco namieszać, wprowadzić do życia trochę świeżego powietrza? Wiedziała, że jej posiadanie przeniesie możliwości manipulacyjne na wyższy poziom, ale takiego efektu wcale się nie spodziewała, jak i z całą pewnością nie zamierzała z niego rezygnować. Kto jako kolejny pojawi się na liście? Kto zaintryguje na tyle, by pozwoliła się dotknąć, pocałować, posiąść?
- Nie mam zamiaru cię oceniać. Każdy bawi się tak, jak lubi. - Wzrusza ramionami, kołysząc w palcach smukłą nóżkę kieliszka. Zasiada na drugim krańcu kamiennej ławki i przesuwa wzrokiem po różanych krzewach. Rzeczywiście warto było przejść się po tutejszych ogrodach, choćby po to, by obejrzeć każdą z przygotowanych atrakcji. - Biegnij, może jeszcze nie wszystko stracone. - Uśmiech na jej twarzy jest coraz to szerszy, gdy wyobraża sobie Caina rzucającego się w iście romantycznym akcie. Która z młodych panien by na to nie poleciała?
charlotte williamson
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Cain Verity
ANATOMICZNA : 13
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 170
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 17
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2134-cain-verity-budowa#25883
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2150-cain-verity#26763
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2149-poczta-caina-verity#26748
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2151-rachunek-bankowy-cain-verity#26784
ANATOMICZNA : 13
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 170
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 17
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2134-cain-verity-budowa#25883
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2150-cain-verity#26763
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2149-poczta-caina-verity#26748
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2151-rachunek-bankowy-cain-verity#26784
  Na ruchomej platformie języka zostawia smak słodkiego pocałunku, miękkość kobiecych płatków warg i wilgoć śliny, startej kciukiem w kąciku ust. Nie zostawia jednak wstydu. Nie daje ująć się w tej spolegliwej i wadliwej w jego odczuciu emocji.
  Nie słyszy własnego tętna, pulsującego wciąż pod pergaminem skóry, ani płycizny przyspieszonego oddechu, będącego pokłosiem minionej bliskości. Wszystko to, choćby wstrząsało ciałem dogłębnie, przykładem wywyższonego w przestrzeni aroganta, ignoruje. Nie daje tym samym naciągnąć się na maszt niepotrzebnych złości – nie pozwala emocjom, jak zwiewna szmata, targać się w wiatrach przypadku. Słowa pierwszego niezadowolenia, muszą mu być jedynym buforem i jedynym wyrażeniem dezaprobaty, bo zaraz po nich następuje s p o k ó j.
  — cisza przejścia między jedną, a drugą emocją.
  Spotkanie z Lotte, jak efekt domina, burzy klocki bliskości z młodą debiutantką, a on, choćby chciał je złapać, wie dokładnie, że musiałby się przy tym rozdwoić, a już na pewno musiałby porzucić dumną pozę, bo zyskanie aprobaty minionej kochanki, wymaga poświęceń.
  Nie jest na to gotów.
  Godnie przełyka gorycz rozstania i ostatni raz pociąga wzrokiem za plecami blondwłosej piękności, oczami fantazji sięgając do tego, co by jej zrobił, gdyby wciąż stała przed nim, chętna i gorąca, jak chwilę temu.
  — Hmmm...? — wyrwany z cugów fantazji, spogląda na Charlotte pytająco.
  Jej kobiecy głos, jak śliska wstęga, wsunięta sprytnie w zwoje męskiej świadomości, posuwa się wzdłuż tuneli umysłu w łaskotliwym pędzie. Nie ginie szybko, zasadza się na nim, muska przedsionek jego wytarganej niecierpliwością duszy, dręczy go bezpośredniością komunikatu i obejmuje myśli.
  To ona, obecna między nimi — uwaga dana kobiecie — wyraża się w czujnym spojrzeniu i dalszej odpowiedzi, której przecież nie musi jej udzielać (i być może by jej nie udzielił, gdyby nie to, że Charlotte go zaintrygowała).
  — Jest ładna... — argumentuje swój wybór, przerzucając wzrok na widocznie rozbawioną sytuacją pannę Williamson. On jest rozbawiony nieco mniej, ale na tyle już pogodzony z aktualnym stanem rzeczy, że znad własnych potrzeb ciała, jest w stanie dostrzec ją. Jej energię, złośliwość i siłę charakteru, której nigdy wcześniej w niej nie widział.
  Dziś dostrzega ją w pełnej krasie.
  Drwina, jaka jej towarzyszy, rozciąga się promieniem pewności po młodej twarzy panny Williamson, gdy on, rażony bezpośredniością kobiety, milczy przez chwilę, jakby rozważając, któryz  jej wizerunków jest bliższy prawdzie: ugrzeczniona, obyta w towarzystwie panna, czy femme fatale, ściągająca na mężczyzn nieszczęście rozstania i dobrze się z tym czująca?
  Pierwsza emocja, jaka towarzyszy jej słowom, jeży włos na karku Caina i ściąga lekki, pozornie nic nie znaczący dla niego dreszcz. Bo być może... się mylił? ...źle ją ocenił?
  (Niemożliwe)
  Śliskość jej słów i chłód pierwszej oceny posuwają się więc chłodem jej lekceważenia wzdłuż wyprostowanego śmiało, męskiego karku, nie zabierają mu jednak pewności siebie, gdy na wzmiankę o wyzwaniach, zamiast zagnieść grzbiet w skorupie pokory, Cain prycha ostentacyjnie.
  — Jeśli mam się kochać z kimś tylko raz, to nie róbmy z tego drogi na Kilimandżaro.
  Kwituje w prostym usprawiedliwieniu, wzruszając ramionami.
  Ogień ciała, wciąż krzyczący o spełnienie, choć spala go w gorących językach temepramentu i w ludzkiej, naturalnej mu niecierpliwości, pozostaje w nim. Nie ujawnia się z nim, a jedynie wtłacza w siatkę żył kolejną dawkę gorąca, tym razem będącą wynikiem tłumionych emocji.
  Popiół rozczarowania, rzucony na stół ich dyskusji, ostyga jednak szybko z chwilą, gdy kobieta sama mu odpuszcza w słowach i siada na ławce niedaleko niego, z lampką szampana dzierżoną w ręce.
  — Doskonale. Bo i tak bym się tą oceną nie przejął — ucina finalnie temat.
  Pochyla się zaraz w kierunku kobiety. Opuszki palców w krótkich sekundach, liczonych między oddechami, pokrywają ciepło kobiecej dłoni — muskają miękkość jej skóry i długość smukłych, kobiecych palców, spod których wyciąga rozgrzany nieco na stopce kieliszek, pociągając z jego zawartości. Przyjemnie chłodny płyn rozlewa się w tunelu krtani, gasząc przynajmniej jedno z jego dzisiejszych pragnień.
  Po jego zaspokojeniu, odstawia kieliszek między nimi na ławce.
  To bardziej opresyjne, wezbrane w podbrzuszu pragnienie dotyku i przyjemności, wciąż jeszcze musi w sobie zgasić.
  Z myślą o tym ściąga marynarkę, ochładza zapędy. Odkłada ubranie powoli na kamienie ławki i sam siada na niej okrakiem, zupełnie niwecząc przy tym wizerunek dżentelmena.
  — Wisisz mi wieczór z kochanką... — rzuca bezceremonialnie i lekko, jakby była to największa z oczywistości, i jednocześnie rzecz, o którą kiedyś jeszcze się przypomni. Dziś jej odpuszcza. Odpina przy tym kolejny guzik koszuli, podciąga rękawy do łokci i... opiera się na tyle ławki, wpatrzony w Charlotte w narastającej z wolna ciszy.
  Zagrodzony dystansem, pas milczenia rozciąga się pomiędzy ich ciałami, gdy w ostrzu spojrzenia chwyta kształt jej sylwetki: wąską kibić, kruchość nadgarstków i bujność włosów, rzuconych kaskadą na łopatki i barki. Nie próbuje ratować dyskusji, nie sięga po słowa, ani po obronę, gdy w bezlitosnym żarcie, dziewczyna nakazuje mu biec za „straconą szansą”.
  Wreszcie, gdy drgając i prostując się, wydaje się, że zaraz wstanie i porzuci jej towarzystwo, zamiast tego znów sięga po kieliszek — kradnie kolejny łyk z jej szkiełka — i uśmiecha się kącikiem ust, odkładając szampana dokładnie w to samo miejsce, co wcześniej.
  — Tak mnie widzisz? Jako biegającego za kimś romantyka? Czy nieoswojone zwierzę, które przypadłością niespełnionego mężczyzny rzuca się za uciekającą zdobyczą?
W oczekiwaniu na odpowiedź, ściąga maskę z twarzy. Wolną dłonią przeczesuje przy tym jasne, praktycznie śnieżnobiałe kosmyki włosów, wpatrując się w talerze jej tęczówek w śmiałej determinacji do pociągnięcia ich rozmowy dalej, niż za zawodową profesjonalność:
  — W gwoli ścisłości: jestem kurewsko spragniony... ale nie jestem desperatem — wyznaje szczerze, odsuwając dłoń od jasnych kosmyków włosów tylko po to, by zasygnalizować pewność wypowiadanych słów i dać jej pełny ogląd na nieskąpaną wstydem twarz.
  Twój ruch, Lotte.
Cain Verity
Wiek : 29
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Shadowplains Mansion
Zawód : Adwokat Diabła
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t369-charlotte-williamson#1133
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t433-charlotte-williamson
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t436-slodka-szarlotka#1524
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t536-poczta-charlotte-williamson#2474
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f110-blossomfall-estate
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1095-rachunek-bankowy-charlotte-williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t369-charlotte-williamson#1133
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t433-charlotte-williamson
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t436-slodka-szarlotka#1524
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t536-poczta-charlotte-williamson#2474
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f110-blossomfall-estate
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1095-rachunek-bankowy-charlotte-williamson
Ładna wywołuje teatralne wywrócenie oczu i ciężar westchnienia, choć wcale nie powinna mieć mu za złe typowo męskich pobudek. Po co sięgać po wybrankę odznaczającą się innymi przymiotami, skoro wystarczy powierzchowność?
- Co ci po jej urodzie, skoro i tak zamierzałeś wziąć ją w ciemnościach? Albo nie, nie odpowiadaj - pyta pierw retorycznie, by potrząsnąć zaraz głową. Przecież sama nie poszłaby z kimś nieatrakcyjnym, zwłaszcza w tak przelotnej znajomości, gdzie tak naprawdę nie liczy się nic, poza fasadą.
- Kochać? - łapie go za słówko, jakby to jedno w jego wypowiedzi było naprawdę ważne. - To bardzo poetyckie, ale czy rzeczywiście można się z kimś kochać tylko raz? - przechodzi do filozofowania, bo przecież kiedy pomiędzy pożądanie wkrada się coś więcej, trudno po fakcie uciec myślami od kochanka i zostawić go zaledwie na kartach przeszłości. Charlotte w swym życiu kochała się wielokrotnie, obdarowywała czułością i sympatią, uśmiechem i pocałunkiem, czymś, co w zamierzeniu nie miałoby być ulotne i tymczasowe, a pozostające w pamięci na dłużej — niestety nigdy na zawsze.
Z czającym się wciąż na twarzy rozbawieniem obserwuje rozgorączkowanego czarownika, który bezczelnie sięga po jej szampana. Ciepło jego dłoni rozlewa się nagle wzdłuż ręki i promieniuje na resztę ciała, spinając mięśnie. Nie odsuwa się jednak, ani nie rzuca słowami sprzeciwu — skąd ta zmiana? Każdego innego z miejsca miotnęłaby zaklęciem, ewentualnie pięścią prosto w zęby, ale ryzyko, że czarownik się obrazi i pospiesznie pogna w kierunku pałacu, jest zdecydowanie zbyt wysokie, a przecież zasiadając obok, złożył jej obietnicę towarzyszenia.
Ciemna brew drga w zaintrygowaniu, kiedy padają kolejne oczekiwania. Powinien być świadom, że skoro dobiera się do dziewczęcych majtek w tak publicznym miejscu, istnieje ryzyko, że ktoś ich nakryje. A może porywa się na takie szaleństwo pierwszy raz w życiu i nie wie jeszcze, co za sobą niesie?
- Doprawdy? - Nie, nie potrafi pozbyć się błąkającego na twarzy rozbawienia, wychylony alkohol potęguje wyłącznie szampański nastrój. - Jak rozumiem, jedyne wytyczne, to “ładna”? - Lekkość tonu wskazuje na to, że absolutnie nie traktuje go poważnie. To przybrana poza, odsłonięcie prawdziwej twarzy, a może wyłącznie rozluźniony alkoholem umysł splata figle, burząc skrupulatnie budowany obraz ułożonej panny? Także i to, burzenie fasady pozornej niewinności zdaje się być dla Williamson mało istotne, jakby nie zależało jej na zdaniu współpracownika. Prawda jest jednak nieco inna; wystarczy przecież wszystko zostawić w niedopowiedzeniu, zrzucić na karb sabatowej nocy, oprószyć jej magią i pozwolić tkwić pod znakiem zapytania — jak szczere było to ich spotkanie? - Po twojej ostatniej zdobyczy stwierdzam, że pewnie też “młoda” oraz “łatwa”. - Wskazuje głową na przejście w żywopłocie, w którym przed momentem zniknęła dzierlatka. Takich z pewnością znajdzie się w ich otoczeniu kilka.
Sunie wzrokiem po skąpanej w półmroku męskiej sylwetce, odsłoniętych przedramionach i sięgającej śnieżnobiałych włosów dłoni. Ściągnięta maska ukazuje jego twarz w swej krasie, podkreślając mieszające nań emocje. To złość, ironia, determinacja? W jednej chwili okazuje się, że to, co Charlotte ustaliła sobie za cel na dzisiejszy wieczór, znajduje się na wyciągnięcie ręki. Targany emocjami jest podatny na manipulację, na zaczepki i podpuszczanie, które mimo upływu lat nadal bawią, stanowiąc wyśmienitą rozrywkę. Czy kiedykolwiek z tego wyrośnie?
- Ale żeby z przekleństwami przy damie? - cmoka z niezadowoleniem, przybierając na twarz teatralne oburzenie. Koronkowa maska ukrywa ją tylko częściowo, stanowiąc bardziej ozdobę, niż rzeczywistą próbę chowania się przed światem. Ćmiący papieros dławi się pod naciskiem dłoni, wbijającej go w bok ławki. Pet ląduje na trawniku i tam pozostanie tak długo, aż ktoś z obsługi dostrzeże go następnego dnia.
Charlotte się nie spieszy, co stanowi część taktyki i pozwala delektować zawieszoną między nimi niepewnością. Zsuwa ze stóp czarne pantofle na obcasie i siada w podobnej do jego pozycji. Prostuje obie nogi, krzyżując je w kostkach, a palce stóp zatrzymują się zaledwie kilka cali od męskiego krocza.
- Dotąd widziałam cię, jako nudnego sztywniaka, typowego biurokratę, którego życie ogranicza się do przesiadywania przy biurku i upewniania się, że kij w dupie siedzi dostatecznie głęboko - odpowiada poważnie, pochylając się jeszcze na moment, by przesunąć nieco kieliszek na skraj ławki, aby nie strącić go kolanem. - Teraz waham się między romantykiem a desperatem, ale skoro zaprzeczasz im obu, muszę cię na nowo rozgryźć.
Jakby od niechcenia przeczesuje ciemne włosy palcami, by zaraz zadrzeć nieco brodę w geście zastanowienia.
- Szukasz urozmaicenia, powiewu wolności, który wsunąłby się pod warstwy ciasnego garnituru i pozwolił odetchnąć. Szukasz go tutaj, bo na balu, w otoczeniu samych znanych ci osób, istnieje ryzyko, że ktoś zburzy twoją misternie budowaną zasłonę, a nic tak nie potęguje wrażeń, jak dreszczyk niepewności - myśli na głos, wciąż bez skrępowania wodząc po nim wzrokiem, jakby był jednym z muzealnych eksponatów. Uszminkowane czerwienią wargi wyginają się wciąż w uśmiechu zdradzającym dobrą zabawę. Zieleń tęczówek osadza się na lapis lazuli męskich oczu. - Co wygrałam?
charlotte williamson
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
30 kwietnia 1985 roku, po pierwszych tańcach balowych

Każda historyjka ma swoje zaplecze.
Swoją oprawę graficzną, swoją ścieżkę dźwiękową, motyw przewodni — ta to ból bieli w nozdrzach drążący ścieżki zbawiennych alkaloidów; to stłumiony walc wiedeński dźwięczący w wysokich oknach pokrytych złotym światem, za którymi jest ciasno, duszno, zabawnie i miło. To zimna, wieczorna rosa mocząca końcówki cukierkowo różanej sukni i święte przekonanie, że przecież jestem jebaną królową studniówkowego balu, że mam tiarę z migoczącymi kryształkami i jedwabną szarfę przewieszoną od ramienia aż po biodro.
Że jestem królową studniówkowego balu, że jestem wichrzycielką, że jestem dobrą córką, chujową krewną, durną do porzygu przyjaciółką — że jestem wygraną, przegraną, spóźnioną, albo właśnie w porę.
Kiedy szybki krok wdziera się z impetem w jedno z wejść do labiryntu, jestem święcie przekonana, że jestem ponad.
To, ją, jego, mnie — wszystkich świętych, w końcu to bal na ich część i za ich pieniądze, za które można byłoby zlikwidować problem głodu w jakiś państewku średniej wielkości w południowej Afryce. Ponad złość czy rozczarowanie, niezręczność i ten uporczywy wstyd, który przypomina uderzenie czymś tępym o potylicę; czy gdyby uderzyło bardziej, zobaczyłabym złote gwiazki przed oczami?
Pytanie jest jedno i dryfuje coraz słabiej na powierzchni mazi składającej się ze śliny, szampana i kilku drobnych łez; historia tych ostatnich rozpoczęła się i skończyła w łazience, po czterech bielutkich ścieżkach zostało tylko uderzenie różowym puszkiem pudru w nosek i pod oczy, zostało muśnięcie rozmazanych ust bladoróżową szminką i została Valentina, prawie—taka—sama, prawie—uśmiechnięta. I prawie trafiła z powrotem na salę balową, ale po drodze zgubiła drogę i zupełnym przypadkiem trafiła do ogrodu; następnym razem wezmę ze sobą jebaną mapę.
Pytanie jest jedno i wybrzmiewa coraz słabiej, zagłuszone każdym następnym uderzeniem krwi, w rytmie niemal złowieszczym, w melodii o kilka tonów za szybkiej, w dawce dwukrotnie większej niż zazwyczaj.
Pytanie jest durne i prostolinijne, zamyka się w zasadach starych jak ten świat i wcale nie potrzebuje odpowiedzi — odpowiedź znam od jakiegoś czasu, dryfowała obok mnie od tamtego wieczora w oranżerii Country Clubu, by roztrzaskać się na mojej skroni jak szklana butelka; pytanie to coś ty sobie, kurwa, wyobrażała?
Odpowiedź, słodka i naiwna; no przecież nic takiego.
Nic takiego nie zakłada jednak udziału osób trzecich — albo czwartych? i piątych? szóstka też się zmieści? w anomalii niszczenia związków małżeńskich po kryjomu, niechcący, bez konkretnego planu. Odpowiedź nie zakłada zawodu w oczach, kiedy do świadomości dociera, że nie jest się tą pierwszą, ani drugą; może trzecią, a może siódmą? Valentina Hudson nie potrafi oswoić się z numerkiem na koszulce wyższym niż ładna, prosta jedynka.
Valentina Hudson — ta przeklęta, mała zołza — potyka się nawet o własne nogi na śliskiej trawie i prawie gubi zakręt; jeszcze chwila i zwyzywam ją od najgorszych suk.
Jeszcze chwila; teraz w głowie drga Sunglasses at night, bo tekst piosenki — tej, tamtej, jakiejkolwiek — i obracanie tych słów pomiędzy myślami a ustami, zawsze wydawało mi się prostsze od rzeczywistości.

wypada nam 2 - odkrywa zaciszny zakątek z kamienną pergolą, porośniętą pnączami starych, pachnących róż, o wiele większych niż ich bliźniaczki w alei różanej albo ogrodzie botanicznym. Wśród delikatnych płatków i słodkiej woni kwiatów, można odnaleźć kamienną ławkę, na której para może zatrzymać się na dłuższą chwilę, ciesząc wzajemnym towarzystwem.
Valentina Hudson
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
Widzi chłód bladoróżowego materiału, który ot tak po prostu i bez najdrobniejszego uprzedzenia umyka przed wzrokiem tłumu, chowając się w ogrodach.
Zaraz do ciebie wrócę — szept gdzieś do ucha Audrey prawdopodobnie mija ją, gdy ta zajęta jest byciem tym, co lubi najbardziej — zimną suką.
Nie patrzy więc na nią ani na stopniowo rosnący brzuch, niewidoczny pod kreacją. Na tę konkretną chwilę i w tym konkretnym momencie i tym konkretnym dniu, wybiera sobie widok istotnie młodszej i jakże milszej namiętności i żądzy pannie Hudson. Jej prosta obietnica:
Spotkamy się w labiryncie.
Spotkamy
wciąż wybrzmiewa w uszach, chociaż spotkał ją tylko na papierze. A jednak teraz — z jakiegoś niedorzecznego powodu — Valentina, zamiast trwać w postanowieniu, bycia najprzyjemniejszą częścią tego roku, znika za zakrętem. Benjamin porusza się szybko — to nie bieg, to śledzenie kobiety, która zmierza w jasny punkt na mapie ogrodów Fort Schoals Keep. Zimne mury zostawiają w tle, pora przywitać majowe kwiaty roznoszące się ponad zadbanymi alejkami. Znów zakręt i znów skrawek różowej tkaniny, który przemyka po zielonym parkowym dywanie. Nie krzyczy, nie wypowiada jej imienia — ledwie raz odwraca się w poszukiwaniu tropicieli wiszących mu na karku, ale tam nie widzi nikogo. Zaklęte krzaki mają schować ich przed wzrokiem każdego namolnego śmiecia, ale coś tu nie gra. Coś jest nie tak, coś w jej krokach, coś w jej ruchach, coś w tym kawałku sukni, która unosi się nad ziemią, brzmi nie w porządku. A Ben analizuje. A Ben pamięta Charlotte przychodzącą do stolika i zabierając ją ze sobą. Ben pamięta południowe spotkanie z nowo zatrudnioną asystentką. Ben pamięta, że Charlotte krew dzieli z Barnabym i Richardem.
I wtedy Ben zaciska zęby. Odpalająca się anomalia flar (bo nie fajerwerków), która zamyka mu szczęki i przy której zatrzymuje się gwałtownie w miejscu. Znów przed oczami widzi mężczyznę z Acapelli. Znów wzrok Audrey wyciągającej porcję kokainy z jego marynarki. Znów martwy wzrok Valerio, gdy mówi, że jego życie to iluzja. Znów jest dzisiaj rano, a Williamson wyznaje prawdę.
Znów jedyny element całej pokurwionej sytuacji, która swoje apogeum ma przez ostatnie tygodnie, jest groźny. Valentina — tak idealna w swojej prostocie, w miękkiej skórze i ciepłych pocałunkach — nie jest przystanią, a ryzykiem i tylko przez chwilę ma ochotę się wycofać.
Nie, Verity.
Nie Verity.
Verity zna konsekwencje. Po prostu je lekceważy. Długie nogi wprawia w jeszcze dłuższe kroki. Już nie spaceruje, już podąża za nią niczym za ofiarą. Przyspiesza i orientuje się, że za zakrętem słyszy jej oddech, że już mu nie ucieknie. Wtedy zaś z pomocą przychodzą kolejne trzy kroki i woń jej perfum nie staje się mrzonką, a namacalną formą idealnego pocałunku, skradzionego prędko z jej warg.
Próbujesz się zgubić? — pyta, dopadając kobietę, by natychmiast wcisnąć własne ciało w to należące do niej, przesuwając jej plecy do łaskoczących płatków kwiatów i liści. — A może chcesz zgubić mnie? — dłoń spoczywa na talii, usta zanurzają się w ciepłej skórze szyi i nie pyta o nic więcej.
Tylko chcę. Tylko daj mi.
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
Trawa jest mokra i śliska a uliczki kręte i niezdecydowane — moje myśli są takie same. Mokre od trzech pojedynczych łez i śliskie od uśmiechu panny Williamson, która mówi o swojej schadzce z szefem w bezpiecznych okowach kancelarii; w miejscach takich jak kancelaria panuje zasada Las Vegas — w oczach kogoś takiego jak Charlotte Williamson błyska rozchichotana żądza.
Kręte i niezdecydowane — akt drugi, część następna, prologiem cztery pulchne kreski i kilka bolesnych pociągnięć nosem; na terenie ogrodów już prawie nie pamiętam o bólu, nie tym w nozdrzach, a jeszcze chwila lodowatej rosy na kostkach stóp i zapomnę o tym drugim.
Ten drugi — cyfra wybitnie wpasowująca się do tegoż wieczora, bo nawiedza po raz kolejny; ten drugi depcze mi po piętach, depcze po zakończeniach nerwowych i depcze po ostatnim bastionie racjonalnych myśli. Tego pierwszego nie jestem jeszcze świadoma.
To pierwsze i jego sygnały giną w szybkim i głośnym oddechu; ginie w muśnięciach wysokiego żywopłotu i w odkryciach, że faktycznie jest dość kłujący. Ginie w obrazach, które jeden po drugim muskają ścianki głowy i smarują scenerie z pomocą ciężkiej, olejnej farby; za kilka kolejnych kroków w tańcach, które zostawiłam za drzwiami balowej sali, zacznę obsadzać główne role.
Nadal nie zdecydowałam, czy Valentina powinna być Królową Durną, czy Królową Żenującą.
Teraz nie jest żadną; teraz oddech miesza się z oddechem, zaskoczenie smakuje nutą goryczy, i choć jego usta są ciepłe, mnie przechodzi kolejny dreszcz.
Zieleń za plecami łaskocze odkryte kawałki skóry, drażni bok szyi i rozpycha się po karku; nagły skok adrenaliny to wyścig z czasem i wyścig z własnymi myślami, kiedy bez głębszego zastanowienia odpowiadam dotykiem na dotyk, unosząc jego głowę znów wyżej — pocałunek jest głęboki, ciężki, ciemny i nie towarzyszy mu oddech. Pocałunek jest mokry, zdesperowany i dziki, jakbym wyłączyła odruchy wyuczone i zostawiła tylko pierwotne instynkty.
Pocałunek jest długi i gwałtowny, a swój koniec ma w ugryzieniu jego dolnej wargi; później Valentina — durna czy żenująca? Może po prostu popierdolona? — odsuwa się znacząco.
Nie, powolipowoli, bo mamy całą noc i siatkę gwiazdeczek nad głowami; sceneria iście filmowa, choć każde z nas wkraczając do labiryntu zdecydowało się na inny gatunek seansu.
Opuszkiem palca wycieram kącik ust, a żywopłot, choć nieco kłujący, staje się nagle idealną podporą dla kaskady wszystkich nieprzemyślanych — albo wręcz przeciwnie, idealnie odpowiednich? – myśli.
Ciało pobudzone, wzrok czujny, mimika odrobinę zbyt spięta; kokaina nie może być przecież idealna, inaczej urządzałabym sobie kąpiele w niej.
Nigdy nie prosiłam cię o żadną deklarację — nigdy jej nie wymagałam, nigdy o niej nie myślałam; Benjamin Verity deklaracje składa tylko wobec ławy przysięgłych i swoich klientów na papierze, a Valentina Hudson doskonale o tym wie — Byłabym hipokrytką, gdybym w ogóle tego oczekiwała — obrazek Audrey i dziewczynek migocze przed oczami jak na zawołanie, bajkowa wróżka, która nie istnieje zsyła mi tą urokliwą projekcję i przez moment naprawdę, czule, się uśmiecham.
Przecież wiedziałaś.
Wiedziałam.
Wiedziałam o żonie, wiedziałam o konsekwencjach, wiedziałam, że to nie wyjdzie poza pole śmiałej fantazji; ale wiedziałam, że to miało być tylko nasze.
Alezawsze jest jakieś „ale”, prawda? Nonna o tym wiedziała, Nonna o tym mówiła — kiedyś nie rozumiałam — Wysyłanie do mnie listów — akt oskarżenia numer jeden, Benjamin oddalony o odległość wyciągniętego ramienia i całe morze źle zinterpretowanych intencji — O tym, że nie potrafisz spać. Nie potrafisz funkcjonować — Valentina Ślepa zapomniała o wszystkich melodramatach i zdradach na srebrnym ekranie i teraz bardzo, bardzo boli ją serduszko — Beze m n i echodziło o mnie, pamiętasz, Ben? Nie o twoją żonę. Nie o Charlotte jebaną Williamson.
W tej chwili czuję niemal podniecenie w koniuszkach palców; nie to dobre, to złe; to, które wykrzywia ładną buzię w pasywno—agresywny uśmiech, to, które sprawia, że własne ciało nagle wydaje mi się obce.
W tej chwili wydaje się, że mogę wszystko.
W tym samym czasie, kiedy posuwasz w przerwie na lunch moją najlepszą przyjaciółkę? — ton głosu wciąż brzmi lukrowo, choć niechciana nuta obrzydzenia psuje całą koncepcję, i choć uśmiecham się bez przerwy — to ten szaleńczy nerw Paganinich — bo przecież niczego sobie nie obiecywaliśmy; chyba zaczynam sądzić, że mogłabym go uderzyć.
Brzydko, Benito, bardzo brzydko.
Każda historyjka ma swój morał; ten dla Valentiny Hudson to prosty wniosek o nieoczekiwaniu i złamanych obietnicach, które nawet nie wybrzmiały. To zasada, w której nie należy wyobrażać sobie długo i szczęśliwie, tylko krótko i niezobowiązująco.
To już?
Nie sprawia mi satysfakcji bycie twoją zabawką pomiędzy cygarem a wypadem do Bostonu — niezdecydowana czy zacisnąć zęby, czy znów udawać uśmiech — Dajmy sobie spokój — z tym wszystkim, z nami, z zabawą w poligamiczne swawole; jednostronnie.
I niezdecydowana wobec kontry — kręcę głową i zanim się, kurwa, rozryczę, obieram cel na którąś z kolejnych alejek labiryntu.
Valentina Hudson
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
Pocałunek jest czuły i obskurny. Tak jakby łase usta ryzykowały, żeby wydostać z jej warg resztkę życia. Wgryźć się w nie, obnażyć zębami niższe warstwy skóry i zlizywać krew tak długo, aż w końcu każda miara jej przyjemnej młodości zostanie przeobrażona w suchą i podartą od strapień szmatę. Aż wyciągnie z niej całe ciepło, cały żar hudsońskiego złota w sycylijskiej krwi — aż zostanie martwa i chłodna, brzydka i nieszczęśliwa. Nie, nie, nie. Valentiny to wszak nie dotyczy. Jej opalona skóra i jasne włosy, jej skóra napięta na kruchych kościach, jej lubieżne oczy, które przymykają się i otwierają, jakby tylko przez moment próbowały wprowadzić w błąd wszystkich zebranych, że tak naprawdę nie stało się, haha, nic. Ale jednak stało. Stało i wyjebało, bo amerykański sen o młodej kochance, która wygląda i pachnie tak jak Heather Locklear, zamienia się w powódź skurwysyństwa rozlaną na skrojonej na miarę marynarce Benjamina. Jej słowa docierają razem z pocałunkiem. Jej słowa chwieją się pomiędzy jednym istnieniem a drugim. Pomiędzy Benito-brzydko, a Benjamin-wspaniały. Benito chciałby otoczyć jej usta, nim skończy mówić — wie, do czego zmierza. Benjamin był zdolny mamić ją tak długo, aż straci pamięć, o czym mowa. Wpływ Paganiniego wydaje się nieunikniony (na obydwoje, co za finezyjna ironia). Benito mógłby wyrwać spod jej sukienki, to czego tu dziś zapragnął. Benjamin składałby pocałunki od jej kostek w górę, aż w końcu ze środka absolutu wylałaby się kropla cukierkowego soku. Benito złapałby jej nadgarstki, Benjamin dłonie. Benito pierdolnął zostawioną na stoliku szklanką koniaku w kamienną ławkę. Benjamin upił z niej łyk, komponując w głowie czterominutową przemowę, dlaczego Charlotte Williamson właśnie znalazła sobie wroga, a Valentina jest cudowna i ach i och, a tak w ogóle to nie moja wina, chodź się całować.
Entliczek-pentliczek, na kogo wypadnie na tego:
Benito chwyta za jej dłoń, nie pozwalając odejść. Benjamin składa pocałunki następującym słowem:
Twoją najlepszą przyjaciółkę Charlotte Williamson? — pytania start, ale czas na odpowiedź już się skończył, bo przechodzi dalej: — Twoją najlepszą przyjaciółkę, która przyszła prosić mnie o pracę ubierając najbardziej kurewską sukienkę, jaką widziałem? Czy może twoją najlepszą przyjaciółkę, która puszczała się z połową Saint Fall? Twoją najlepszą przyjaciółkę siostrę najbardziej zakłamanego polityka w tym stanie? Twoją najlepszą przyjaciółkę siostrępa na to, Tinaskurwysyna, który od sześciu lat oszukuje swojego najlepszego przyjaciela? Twoją najlepszą przyjaciółkę, która błagała mnie, bym ją przeleciał? — jej nadgarstek staje się nagle bliski, lecz puszcza go, chociaż pragnie wcisnąć weń palce i krótkimi paznokciami stworzyć tam półksiężyce, podobnego do tego, który wisi na gwieździstym baldachimie.
Nie pora na zabawy w kotka i myszkę. Z oczu Benito nie wylewa się rozgoryczenie, a ciekawość. Z ust Benjamina wychodzą już tylko pytania. Audrey zna tę taktykę, nie chciała dać się na nią nabrać. Pora zmienić strategię. Teraz pogramy na uczuciach. Własnych, bo gwałtownie wszystko staje się za trudne, a jej twarz nie jest jałowym obrazkiem jednonocnej kochanki. Jest nagle taka-. Taka. Akt drugi, Benjamin spuszcza na chwilę wzrok i ścisza głos.
Mam żonę, Tina. Wiedziałaś. Byłaś na naszym ślubie. Mówisz mi to wszystko, bo chcesz ode mnie prawdy. Chcesz, żebym powiedział ci, kim dla mnie jesteś — orzeczenie. Odsuwa się na krok w tył i ma tą cudowną podświadomą pewność, że słodka długonoga laleczka nie ucieknie. — Nie kocham jej od dawna, a ona nie kocha mnie. Nie rozmawiamy, nie sypiamy razem, nie tęsknimy za sobą. Udajemy. To małżeństwo jest tylko formalnością ze względu na dzieci i Krąg. Ostatni raz dotykałem własnej żony w lutym, bo byliśmy pijani. Rok po ostatnim razie. Długo, zanim cię dotknąłem, bo po tobie nic już nie jest takie samoprawie prawda dodać prawie prawda równa się nieprawda cała prawda. I nie przestaje mówić, bo wcale nie chce, by przerywała. — Nie jestem pusty w środku, Tina. Mogą tak o mnie mówić i mogą nazywać mnie skurwysynem, bo gram na sali sądowej, ale chcę coś czuć. Lubię to czuć i lubię to czuć z tobą. Myślisz, że to, co napisałem to tylko przyjemne słowa, które mają cię zmylić? Po co miałbym to robić? — Lista powodów w głowie się wydłuża. Atak. Znów krok w tył i proste pokręcenie głową jakby w niedowierzaniu, że śmiała postawić taki zarzut, chociaż nigdy go nie nazwała. — Tak. Byłem z Charlotte. Raz — wyznanie win, ciąg dalszy nastąpi. — Raz włożyła zbyt krótką sukienkę. Raz zbyt się do mnie przykleiła. Raz przyszła i sama poprosiła, żebym ją przeleciał. Raz. To jeden błąd, którego nie potrafię sobie wybaczyć, bo nawet nie sprawiło mi to przyjemności. Nie jestem kurwiarzem — to słowo brzmi jak obelga. — Nie jeżdżę do Bostonu na dziwki, tylko dla pracy. Nie palę cygara dla przyjemności, tylko dla kontaktów, bo tego się ode mnie oczekuje — i tym razem wyuczona gestykulacja przejmuje górę. Krok, o który cofnął się przed chwilą, nie istnieje, bo tym razem wykonuje go w przód, przypominając tej o zapachu truskawek, że woń koniaku pasuje do świeżości szampana. Dłoń wysuwa się na jej policzek, a w oczach jest tylko pragnienie. — Mieliśmy przekraczać granice… Chcesz, żebyśmy przestali?
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
Ile sekund upłynie nim stracę oddech i utonę; ile, nim ten fakt do mnie dojdzie, ile, nim ktokolwiek się o tym dowie, i ile, nim wyciągną wiotkie i zimne ciało z ciemnej zieleni obszernego labiryntu?
Zapłaczesz, Ben?
Ten wieczór to salwa pytań skierowanych właśnie w niego; prologiem ciężki i długi pocałunek, prologiem westchnięcie posłane prosto w jego usta, prologiem — i ostrzeżeniem? — ugryzienie dolnej wargi.
Charlotte Williamson postawiona w roli świadka, na ławie oskarżonych po raz pierwszy (?) adwokat diabła; ława oskarżonych ucieka się jednak do najlepszej od zarania dziejów formy obrony — atak jest prędki; zbyt szybki, bo przez moje brwi przemyka zwątpienie i chyba robi mi się gorąco.
Prze- — mówić kłamstwa i mówić fakty, pleść bzdury językiem Zwierciadła i nieść plotki wymieniane ukradkiem — -stań. Przestań — bezdech sprawia, że słowa grzęzną w krtani i brzmią jakbym wypluwała z ust duże ilości mokrej ziemi. Dłoń na nadgarstku przypomina o rzeczywistości, choć kręcę głową przecząco i machinalnie próbuję pokręcić też ręką. Chwilowo, krótko, bo cała litania — akt oskarżenia? — sławetnego rodzeństwa Williamson wpływa między nas i z grymasem słucham każdego słowa; a każde boli i godzi.
Jakie, kurwa, sześć lat? — kabelki odnajdują wspólną drogę i zaraz trafią do wspólnych wniosków, które wytłumaczą mi, dlaczego Ben i Barnaby zachowywali się tak kurewsko dziwacznie przy stoliku w sali balowej.
Punkty na mapce odnalezione, czasu na rozwiązanie zagadki brak — to, co łączy świętą trójcę (to Arthur Williamson) musi zaczekać, bo główną rolę gra dzisiaj najsłodsza sióstr. Ta, którą prawie uważam za swoją.
Charlotte by mnie nie okłamała — głos, który się łamie, to głos szczery. Prawda?
Prawda?
Nie miałaby po co, nie miałaby dlaczego, nie mogła, bo przecież nie wiedziała; nie wiedział nikt poza mną i nim, nie wiedział nikt poza durną reporterką, która ubzdurała sobie coś i wkleiła do rubryki Zwierciadła, której i tak nikt nie czyta.
Prawda?
Pobawmy się w prawdę, Ben. Przecież lubisz tę grę.
Lubi, a figury, które wystawił do pierwszego starcia są dwie — nie wiem o tym, nie widzę, nie chcę widzieć; w moich oczach łączą się w integralną całość. Może dlatego z ciężkością wypuszczam oddech, kiedy mówi o żonie. Kiedy mówi kim dla mnie jesteś.
Akt oskarżenia uzupełniony o kolejne fakty — fakty? — tworzące nasz półświatek, który skurczył się do zaułku w labiryncie, bolesnej szczerości i moich rozpędzonych myśli, które zaraz rozpierdolą się na pierwszym lepszym zakręcie.
Chcę wolniej.
Chcę szybciej.
Chcę udawać, że wcale mnie to nie obchodzi.
Nie, nie udawać — chcę to wiedzieć.
Tik-tak; czas na miłość państwa Veritych dobiegł końca już dawno temu, a Krąg nadal nie zrozumiał ile jest dwa plus dwa.
Wiem — szept brzmi jak stłuczone szkło i tak samo smakuje — Wiem, Ben — że nie jest pusty w środku; wiem kiedy przy kąciku oka pojawia się drobna zmarszczka i wiem kiedy zaciska szczękę. Wiem kiedy dotyka dłonią karku i co błyska w jego oczach, kiedy wypowiada moje imię. Wiem jak wygląda jego uśmiech — nie ten ze zdjęć w gazetach, nie ten, którym ozdabia usta na rodzinnych fotografiach; nawet nie ten, którym niegrzecznie brudzi usta rozmawiając z Valerio. Ten jego, tylko jego.
Winę postawiono — winę udowodniono.
Dowodów ledwie garstka, bo Ben odsuwa się i przyznaje mi rację; to ten moment w scenariuszu, w którym kamień spada mi z serca.
Ale wcale tak, kurwa, nie jest.
Kamień nie spada, a serce wędruje krtanią w górę; to jakby robiło mi się niedobrze, ale nie w przełyku, a w jebanej głowie, w której huczy jakby była co najmniej rozpalonym do czerwoności silnikiem Testarossy.
Naprawdę? — szept zmienia swój stan skupienia, roztrzaskane szkło to teraz szorstki i sykliwy piasek — N a p r a w d ę? Wystarczy ci wulgarna sukienka i pierdolone p r o s z ę ?   P o p ro s i ł a   cię? — Valentina Miłosierna ustępuje sceny Valentinie Niedowierzającej, której paliwem napędowym jest ból, wstyd i cztery kreski koksu — Gratulacje, Ben, powinnam ci wręczyć order miłosierdzia za twoje zasługi — złoty medal, bukiet czerwonych róż i wiązankę spragnionych pocałunków; taki jesteś przecież dzielny, Benito. Zakończenia nerwowe chcą unieść dłoń i wymierzyć mu policzek, ale finalnie ręka sięga tylko jego klatki piersiowej i nawet go nie popycham, po prostu niedbale kładę ją na torsie. Zrezygnowana.
Na sumieniu uratowana dama w potrzebie, na sumieniu rozgoryczenie i zaciśnięte zęby; na sumieniu w końcu dwie pulchne, ciepłe krople na policzkach i zaszklone oczy, w których Verity może swobodnie się przejrzeć, zwłaszcza teraz, kiedy znów jest blisko.
Przecież kochasz lustra, Ben — jak podoba ci się ten widok?
Nie — nie jestem pewna, czy faktycznie to mówię. Nie jestem pewna, czy mówię to dostatecznie głośno; dłoń wędruje w górę i osiada na wierzchu tej, którą układa na moim policzku, a szybki ruch niedbale ją odsuwa — Nie potrafię takczego nie potrafisz, Valentino?
Bo wiedziałaś od samego początku.
Wiedziałam.
Bo wiedziałam, że zawsze będę tą, która ryzykuje więcej — ci, którzy nawet mają żony, dzieci, domy, posady i perliste uśmiechy, zawsze wychodzą na tym lepiej, niż małe, cwane szmaty, wkradające się na paluszkach do małżeńskich sypialni.
Złość nie jest wymierzona w niego — nie bezpośrednio — tylko w smugę kilku łez i w drżące ciało, w krótkie ruchy, które nie są dostatecznie stanowcze i nie są dostatecznie kapitulujące.
Nie potrafię udawać, że to nic nie znaczy — nie, kiedy chodzi właśnie o nią. Nie, kiedy nawet nie umiem być taka, jaka powinnam być — niezobowiązanaTo nie jest dla mnie nic. To nie jest dla mnie błąd. Nie z nią — przecież wiesz, Benito, no? Wiesz doskonale.
Kolejny wdech smakuje cierpko, kolejny haust tlenu miesza rozczarowanie ze złością, kolejna próba zrozumienia to bitwa Dojrzałej Valentiny z tą, której daleko do trzeźwości; wygrywa pierwsza, przez zaciśnięte zęby i załzawione oczy.
Nie będę tą, która zniszczy ci rodzinę.
Valentina Hudson
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Cain Verity
ANATOMICZNA : 13
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 170
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 17
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2134-cain-verity-budowa#25883
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2150-cain-verity#26763
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2149-poczta-caina-verity#26748
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2151-rachunek-bankowy-cain-verity#26784
ANATOMICZNA : 13
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 170
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 17
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2134-cain-verity-budowa#25883
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2150-cain-verity#26763
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2149-poczta-caina-verity#26748
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2151-rachunek-bankowy-cain-verity#26784
Do: Charlotte Williamson

  Nigdy by nie przypuszczał, że przypadkowość spotkania, skurczona do przestrzeni magicznego labiryntu, może rodzić owoce tak słodkie, by wbrew jego oczekiwaniom nanieść na jego usta wcale nie skąpy uśmiech. Ten pojawia się jednak bezrefleksyjnie i nie znika dzięki śmiałości dziewczyny, która wydaje mu się nader zabawna, bezpruderyjna. Zawiasy szczęki, rozluźnione w ciepłym geście rozbawienia, w efekcie rozciągają się parabolą na twarzy wręcz naturalnie – jakby sięganie po uśmiech w towarzystwie Charlotte było ich nową rytualną częścią spotkania, i równą oczywistością dla niego, co potrzeba zawładnięcia tym dyskursem.
  Nie zna jej i nie wie tego na pewno, ale przypuszcza, że oboje chwilowo łakną tego samego — tj. ciągać za cugi rozmowy w pożądanym sobie kierunku. Sądząc po małostkowości kobiety i jej uporze w strofowaniu go, jest to szczególnie prawdopodobne.
  — Zabawne... — zaczyna miękko, posuwając rozmowę do przodu bez zbędnego pośpiechu. W końcu filozofowanie i układanie myśli w nienagannym porządku wymaga precyzji, nie szybkości, a on, jako zwolennik płynnych dyskusji, stawia właśnie na przemyślane komunikaty: — ...bo użyłem słowa „kochać” tylko po to, żebyś nie uznała moich słów za zbyt grubiańskie. Kończy pierwszą myśl prostym sprostowaniem, jednocześnie między słowami godząc się z nią w kwestiach użytej semantyki
  „Kochać” nie oddaje natury jego planu, gdy pchany przez pożądanie i wetknięty w gałęzie pergoli z piękną młódką, oddawał się przyjemności.
  — Określenie „brać na boku” uznasz za bardziej adekwatne? Czy może znasz inny, precyzyjniejszy zamiennik?
  Przygląda się jej. Pozwala oczom ściąć cięciwą wzroku długość kobiecych włosów, szerokość jej ramion, czy wyrazistość kości policzkowych. Zatrzymuje się również na moment w obserwacjach na poduszkach jej ust, wyobrażając je sobie jako wyjątkowo miękkie i soczyste. Zanim jednak pożądanie i męskość – wciśnięte całą swoją siłą w podświadomość Caina – zarządają więcej, odciąga talerze tęczówek od tego szczególnie kuszącego go dziś bodźca. Przechodzi spojrzeniem do promienistości oczu Charlotte, by ostatecznie, z dozą satysfakcji zauważyć, że te lśnią nie tylko pewnością siebie – przede wszystkim buchają ogniem temperamentu.
  Nie widział tego wcześniej, czy nie chciał widzieć?
  — Kluczowe wytyczne to „ładna”, ale nie jedyne — koryguje z przekorą.
  Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że dziewczyna z niego drwi – nie bierze jego słów i preferencji na poważnie, co czuć w jej gestach i w głosie. Sam jednak potrafi się z własnych przywar śmiać, a większość nie uznaje nawet za nachalne dziwactwa, bo tak się niechybnie składa, że zdaje sobie sprawę z jednej rzeczy:
  Słabość do pięknych kobiet to cecha, na którą pozwala sobie każdy z jego sfer i jego poziomu. Jeśli jakiś arystokrata ze względnie przystojną buzią i ciężkim portfelem twierdzi inaczej, kłamie.
  Cain kłamać nie musi, a co więcej nie zamierza również zanosić się wstydem tylko dlatego, że sięga po coś, co w jego głowie jest osiągalne, a nawet więcej: jemu naturalne.
  Nie spałby z nikim, kto nie budzi w nim pożądania, a skoro ten wieczór miał zapewnić mu spełnienie i satysfakcję, dlaczego miałby iść dziś na ustępstwo w tej kwestii? Dla dobra ich wspólnego, rysującego się porozumienia, nie ciągnie jednak tematu dalej.
  — Myślisz, że jest łatwa? Czy jedynie na tyle rozsądna, by nie odmówić sobie odrobiny przyjemności w imię sztucznie generowanej przyzwoitości?
  Ostatnie z pytań zadaje ze szczerej ciekawości. Fascynuje go możliwość odpowiedzi – jej spojrzenie na tę kwestię.
  —  Uwierz lub nie, ale nie interesuje mnie to, czy jest „łatwa”. Interesuje mnie, czy jest „zainteresowana”, albo „chętna”. A nie każda chętna będzie łatwa... — na tym kończy wypowiedź, dość bezpośrednio wyrażając swoje stanowisko w kwestii kobiecej otwartości. Nie postrzega płci pięknej w tak prostackich kategoriach, jak „łatwe/niałatwe”. Łatwe może być zadanie, kobiety mogą być co najwyżej podatne na manipulację lub skłonne do wzajemnej perswazji. Tak to przynajmniej widzi. Nie zawsze jednak ma we wszystkim racje.
  Nie miał jej, gdy założył, że dziewczynie brak śmiałości. Lotte udowadnia mu to wraz z rozwijającą się sytuacją, gdy pogłębieni w wulgaryzmach i nieoczywistościach, siedzą naprzeciw siebie. Ugruntowani w filuternej grze, pełnej cichych zwrotów akcji i nawarstwiających się prowokacji, zawieszają nad sobą gęste pnącza napięcia, na tyle bujne, by pokryły zwyczajową grzeczność i pozór przyzwoitości.
  Dziś daleko im do dżentelmena i damy. Dziś – poczynając od słów, a kończąc na gestach i zaplątywaniu bliskości – zbliżają się do niebezpiecznej granicy zmysłowej wulgarności. Jeśli w ogóle można tak określić to, co robią: balansują pomiędzy siłą wzajemnego przyciągania (pożądania?), a subtelnością języka – zbyt pięknie mówiący, by można im zarzucić proste wyuzdanie. Kiedy jednak stopy kobiety znajdują się w przestrzeni między jego nogami, nie ma wątpliwości co do dwóch rzeczy.
  Po pierwsze: są siebie warci.
  Po drugie: kobieta dokładnie wie, co robi.
  Na wzmiankę o sztywniaku nie powstrzymuje się więc przed krótkim, nienachalnym śmiechem – źródło tego rozbawienia pozostawia jednak dla siebie, nie komentując słów i nie pochylając się nad językiem, zastosowanym w jej słowach.
  — Słusznie. To dokładnie to, jak chcę być postrzegany w pracy. Czysty profesjonalizm, Lotte.
  Brak wzruszenia wskazuje na akceptację stanu rzeczy takimi, jakimi się przedstawiają. W pracy jest porządny, poukładany. NUDNY. Prawo nigdy nie miało być dla niego przygodą... stanowiło zawsze doskonałą studnię finansowania i szybką drogę do osiągnięcia szacunku i respektu wśród społeczeństwa.
  Tymczasem, obserwowany, nie traci rezonu. Przeciwnie. Przez chwilę wydaje się, jakby ciało, rozlużnione i zachęcone do ruchu pod jej czujnym spojrzeniem, grało tylko dla niej.  Dłonie, podparte za plecami, drgają lekko, gdy ściągnąwszy nieco łopatki, przeciąga się powoli i niespiesznie – wypręża pierś, uwydatniając tym samym szerokość korpusu, przymyka na moment powieki i w lekkim wygięciu szyi do tyłu naciąga linię krtani, odsłaniając przed nią grdykę. Ruch przypomina formą rozleniwionego kocura, wciąż szukającego sensu dla aktualnych wrażeń. Gdy jednak powraca do niej spojrzeniem, tli się w nim ten sam ogień zabawy, gorące usposobienie, gotowe zagrzać ich relację do białości.
  — To mogłaby być piękna historia o dążeniu do wolności... —  przyznaje. Zawiesza przy tym na moment głos, odrywając dłonie zza pleców i dla odmiany pochylając się do przodu, nad swoimi i jej nogami, by położyć swobodnie przedramiona na ugiętych kolanach i przybliżyć się ku niej choć trochę. Krocze niemal muska o palce jej stóp, co zupełnie mu w tym wszystkim nie przeszkadza.
  — Ale sugeruje, że działam wbrew swojej woli na co dzień.... A co dzień wybieram dla siebie świadomie formę. — dodaje, rozkruszając pod zębami wypowiedzi jej śmiałą teorię. Nie pozostawia jej jednak z niczym. Daje jej odpowiedź, której (jak mu się wydaje) dziewczyna oczekuje:
  — Szukam kontroli, w sposobie w jaki ludzie mnie słuchają. W gestach, które kobiety dla mnie wykonują. W słowach, które chcę usłyszeć... bo swojego czasu zbyt boleśnie doświadczałem stanów, w których ją traciłem.
  Enigma, naciągnięta na płaszcz ich spotkania, napina się szczególnie mocno, gdy nie rozwijając wypowiedzi, przesuwa opuszkami po jej kostce, wodzi palcami góra dół po drobnej połaci przy kości, wpatrując się w nią cierpliwie.
  Powolny, wręcz mozolny kierunek dyskusji, nadany przez nią, choć rozjusza go wewnętrznie, nie porywa go w nurt lekkomyślnych impulsów. Wiedziony doświadczeniem i powściągliwością, daje jej zaszyć się w obietnicach jej głosu, w każdej nucie gwarantowanej zabawy, jaką dostrzega w jej bezpruderyjnym sposobie bycia. Wreszcie, co robi w sprawiedliwym sądzie, docenia ją za kierunek domysłów:
  — Byłaś jednak dostatecznie blisko... poza wolnością, szukam wszystkiego, co wymieniłaś... szukam tego tutaj nie ze strachu przed odkryciem, a z własnej wygody. — Ręka zatrzymuje się na jednym z punktów jej skóry, okrywając kawałek kobiecej kostki — A co chciałaś wygrać? — dopytuje miękko.
  Skłonny jest pójść za jej potrzebą, ofertę tę ogranicza jednak czas, liczony od napięcia, które czuje i trwający na czas wzmożonej wypitymi procentami fascynacji nią i tą rozmową.
Cain Verity
Wiek : 29
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Shadowplains Mansion
Zawód : Adwokat Diabła
Hiram Laffite
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 172
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 3
TALENTY : 17
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2203-hiram-laffite#29359
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2269-hiram-laffite#31037
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2270-poczta-hirama-laffite-a#31038
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f256-ailes-de-verre
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2271-rachunek-bankowy-hiram-laffite#31039
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 172
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 3
TALENTY : 17
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2203-hiram-laffite#29359
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2269-hiram-laffite#31037
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2270-poczta-hirama-laffite-a#31038
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f256-ailes-de-verre
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2271-rachunek-bankowy-hiram-laffite#31039
30 kwietnia 1985, po pierwszych - bardziej lub mniej - udanych próbach zaistnienia na parkiecie; @Apollonie Laffite

Witaj, kochanie, w siedlisku żmij cichy szept przy ucho, gdy zostali zapytani o godność zaraz po dotarciu na miejscu; jego już dawno przestał istnieć, jej trzymała się na słowo honoru.
Zgrzyt zastawy stołowej, rozmowy o wszystkim i niczym; spektakl udawanych uprzejmości; wymowne spojrzenia kierowane ku żonie, wiem, że zdążyłaś za tym zatęsknić, Lonnie; jej dłoń zaciskająca się pod stołem na jego kolanie, kolejny drink uniesiony w geście toastu.  
Walc wiedeński grany przez orkiestrę, zestaw prowokacyjnych spojrzeń i uśmiechów; wydzierający z otworów błękit jej spojrzenia; obca dłoń obejmująca ją w tali, opuszki palców podróżujące po odsłoniętych skrawkach pleców; usta wygięte w imitacji uśmiechu; jego wzrok uciekający w kierunku młodziutkiej, jeszcze nie zamężnej panny, której kreacja więcej odsłaniała niż zasłaniała,  zdradzę ci słodką tajemnice, skarbie, żmija żmij nie ugryzie; dzisiaj nie było przestrzeni na sceny zazdrości.
Kobieca, znajoma struktura dłoni zaciskająca się na przedramieniu, woń perfum odnajdująca wraz z nową dawką powietrza drogę do dróg oddechów i cichy, znajomy szept wypełniający przestrzeń ucha brzmiał jak wybawienie między jednym a drugim słowem przeciskającym się przez wąski tunel krtani właściciela szczerego uśmiechu, flegmatycznej maniery mielanie słów pod językiem i usypiającej brawury głosu. W chwili, w której pod adresem Lonnie padły komplementy, odnalazł jej dłoń swoją odpowiedniczką i splótł ze sobą ich palce.
- Wybaczcie panowie - na chwile, na cały wieczór; dotrzymanie towarzystwie żonie zawsze, było przyjemniejszą rozrywką od filozoficznych rozważań na temat sensu istnienia i nawet po dziesięciu latach nie straciło terminu ważności. - Rousseau zepsuje smak każdego drinka - rzucił ledwie słyszalnym szeptem i odłożył do połowy opróżniony kieliszek na niesioną przez kelnera tace, aby zaraz sięgnąć po kolejny, jeden podał również małżonce, gdyż odkrył, że drugą rękę miała pusta. - Dziękuję za ratunek - mruknął niemal w jej usta, ostatnim zdrowego rozsądku powstrzymując się, by nie objąć ich swoimi; dwunastocentymetrowy obcas szpilek wyrównywał nieco różnice wzrostu; był pod ogromnym wrażeniem, że potrafiła złapać w nich równowagę, a jednak, gdy balansowali  między tłumem, w poszukiwaniu wyjścia z pałacu, by nie kusić losu, wyswobodził dłoń spod uścisku jej palców i objął ją w tali.
Współdzielił jej pragnienie; sam marzył, by się stąd ulotnić, zniknąć z zasięgu spojrzeń i zaszyć się w bardziej ustronnym miejscu; ogień, który wybuchł w sypialnie kilka godzin przed rozpoczęciem balu, zupełnie nie przygasł, Lonnie, z premedytacją i rozwagą, spełniania się w swojej życiowej roli manipulantki i, aby mu to udowodnić, drobnymi gestami skutecznie podtrzymywała żarzące się w nim iskry.
Wchodząc na zewnętrz, powitała ich chłodna, otrzeźwiająca, kąsająca w policzki, bryza. Zdjął marynarkę tylko po to, by zarzucić ją na nagie, kobiece ramiona, przy okazji rozluźnił odrobinę uwierający go w szyje supeł krawatu.
- Kierunek labirynt z żywopłotu? - tylko tam, według zgromadzonych przez Hirama informacji, mogli zaznać nieco wytchnienia od tłumu; tylko tam mogli zażyć kilka nadprogramowych chwil w swoim towarzystwie; tylko tam mogli zaznać odrobiny dyskrecji.
Łyk drinka, idealnie skrojony na jego wybredne podniebienie, wylądował w jego przełyku, pozostawiając na języku wyborną kompozycje smakową - słodycz pomarańczy i kwaśny posmak cytryny; i dopiero teraz, zwolniony spod kajdan podejrzliwości, objął spojrzeniem trzymany między palcami kieliszek, pozwalając, by usta wykrzywił lekki, niewymuszony grymas uśmiechu.
- Mogę sie założyć, że nigdy wcześniej nie piłaś niczego równie dobrego - poddał Lonnie kieliszek, by mogła sama ocenić sztukę kuriozalności drinka, który padł jego łupem; jej gust był jednym, któremu w pełni zaufał.
Gdy w końcu zanurzyli się w objęciach labiryntu, księżyc oświetlił im drogę do celu; poszedł ufnie w miejsce, które wskazywała jego poświata, pamiętając o żonie i jej dwunastocentymetrowym obcasie. Kilkanaście metrów dalej, gdzie byli skazani na swoje towarzystwo, lewitujące nad głową kolorowe lampiony odkryły przed nim mały, rozkoszny pałacyk. Dopiero tam zdjął przylegającą do twarzy maskę, pozbywając się ostatnich przejawów kurtuazji.

Drink nr 13
Przestrzeń intymna nr 5
Hiram Laffite
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : STARSZY SPECJALISTA KOMITETU DS. BEZPIECZEŃSTWA MAGICZNEGO
Apollonie Laffite
ILUZJI : 2
NATURY : 1
POWSTANIA : 1
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 181
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 20
TALENTY : 8
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2364-apollonie-r-laffite
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2386-apollonie-laffite
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2378-poczta-apollonie-laffite
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f256-ailes-de-verre
BANK : https://www.dieacnocte.com/
ILUZJI : 2
NATURY : 1
POWSTANIA : 1
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 181
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 20
TALENTY : 8
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2364-apollonie-r-laffite
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2386-apollonie-laffite
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2378-poczta-apollonie-laffite
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f256-ailes-de-verre
BANK : https://www.dieacnocte.com/
Za dużo przeszłam, za dużo wiem. Weź ją ze sobą, bo drażni mnie.
C'est beau la bourgeoisie, sięga po kolejnego drinka, a ona komplementuje błysk w twojej kolii. Błękit tęczówek ostro kwituje próbuję dyskwalifikacji rywalki, wszakże nie jest to moment na ostateczne starcie. Kocię jest już w klatce, łka żałośnie i odbija się od ścian posklejanym futrem. Ledwie zamożna, kryształki Swarovskiego ukradła w staniku i jakże doskonale wiedziała o tym pani Laffite, która ledwie przed dekadą znajdowała się w identycznej sytuacji. Kosztowności lśniły tak bardzo, że oczy nikły w okularach przeciwsłonecznych, coby nie oślepić racjonalnego myślenia.
Kochanie, chcę to.
Ernest, skarbie, cuchniesz alkoholem, była bliska powiedzieć, gdy Verity zdawał się sapać do jej ucha po kilku drinkach za dużo. Kurtuazja odchodziła na drugi plan, krąg poszerzał się, wprost wychodząc poza metaforę, bo kolejne znamienitości docierały do niej i jej znajomego, tworząc coś na kształt pola dyskusyjnego. Herbata rozlała się na posadzkę, kolejne fakty dochodziły do uszu i tylko kąśliwe spojrzenia wodziły za ofiarami krótkich, acz owocnych dysput. Kilka spojrzeń w dekolt później, gdy ciemny turkus jej sukni zdawał się błyszczeć skapującą z kącika ust śliną jednego z jegomości, zdecydowała się reszcie podejść do męża, słodkim uśmiechem żegnając zgromadzonych gości. Wszakże była niewinna, a wypowiadane słowa świadczyły jedynie o perfekcyjnie pełnionej roli matki i żony, o czym tym bardziej świadczył skryty pod kolią siniak na szyi.
Dłoń oplotła męskie przedramię, lekkim skinięciem głowy powitawszy zgromadzonych przy jej mężu mężczyzn. Każdemu zdawała się posłać choć jedno, krótkie spojrzenie, nim zatrzymawszy się przy Cabocie, odziała na twarz szerszy uśmiech. — Przyjemność po mojej stronie, mam nadzieję, że z szanowną małżonką ponownie nas odwiedzicie. Dawno nie widziałam Mathilde w towarzystwie — może dlatego, że złamany kutasie zamknąłeś ją w domu? Może dlatego, że wszyscy wiedzą o twoim romansie, a może dlatego, że twój mózg nie sięga dalej niż końcówka twojego przydługiego języka? — Wybaczcie, oddam go w całości — wyszeptała do kilku bliższych znajomych, w żartobliwym geście odwracając się na ledwie moment w kierunku rozmówców, od których oddalali się w uścisku dłoni. Było w tym coś naturalnego, niewinnego wprost, że na salonach nie tyle wcielała się w rolę, ile posiadała absolutnie inną osobowość. Uroczej i niewinnej, duszy towarzystwa i motyla pośród łąki; zdobywała zaufanie, wodziła za nosy i wycofywała się tak, jak teraz, gdy w krótkich krokach podążała na zewnątrz.
Coś między nimi pękło; narastające od miesięcy, a nawet lat, doszło do poziomu, w którym ciężko było jej spoglądać na całą scenerię bez podejrzliwości, ale i tą odsuwała od siebie. Po prostu akceptowała to, co jest. Podążała za nim w zaufaniu, którym mogła do obdarzyć, mimo wszystkich podskórnych myśli, które atakowały ze zdwojoną siłą. Nie bała się zranienia, to wydawało się odchodzić na drugi plan — bała się, co się stanie, jeśli go straci. A może już straciła?
O rękę? Lewą, gdybyś miał ją przypadkiem stracić? — Pochwyciła kieliszek, podając mu swój własny z wdzięcznością wprost, bo choć zdołała wypić już kilka łyków, to nie przepadała za curaçao. Drink męża smakował natomiast wybitnie, kwiatowymi nutami trafiając w samo sedno kobiecych wymagań.
Twój jest lepszy, zostawiam go sobie — usta wygięły się w niewinnym uśmiechu, który zwieńczyła krótkim, wprost naiwnym chichotem. To zawsze się tak kończyło przecież, że on dostał to, co lepsze. Ukontentowana pozostała jednak na marynarce, która swoją wełną nadawała jej przyjemne ciepło oraz jego drinku, bez większego zastanowienia dokąd i po co, po prostu za nim podążając. Dłoń wędrująca po talii nie mierzwiła już tak bardzo, wydawała się stosunkowo pasować do mocnego wcięcia i nadawać stabilizacji, której totalnie potrzebowała. Grunt nie odpowiadał założonemu obuwiu, Jimmy Choo, nie patrz na to bezeceństwo, gdy kolejny raz obcas szpilki zapadł się w miękki grunt, aż wreszcie nie dotarli do utwardzonego gruntu. Początkowo spoglądała jedynie na twarz Hiriama, po dłuższej chwili podnosząc głowę, aby świato lampionów zagrało na usłanej piegami twarzy. W kąciku zatańczył uśmiech, pozwalając iskrom szczęścia rozświetlić także tęczówki kobiety, nim ciężar dnia odsunął się z ramion i je rozluźnił. Dopiero ten moment, ciepło bijące od scenerii plasującej się wokół nich, zmusił ją do czegoś ambitniejszego niż trwanie.
Pamiętasz bal, na którym się poznaliśmy? — Ten sprzed jedenastu lat, mogłaby rzec, ale wiedziała, że pamięta. On, w przeciwieństwie do wszystkich mężów jej przyjaciółek, pamiętał. Urodziny, rocznice, urodziny dzieci i święta matki czy zakochanych. Każdy mały puzzel, składający się na wizję czegoś więcej w chłodnym, skamieniałym na pozór ciele. — Coś... bardzo podobnego mi się po nim śniło — przesunęła się więc bliżej, dłoń zaciskając wokół torsu mężczyzny, a głowę przechyliwszy w bok, położyła na jego ramieniu.
Pałac, taki jak nad jeziorem Como... ten, w którym byliśmy pięć lat temu. Do tego miliony świateł roztaczających się wokół niego. Uciekałam wtedy z salonu, tak jak wtedy, gdy zobaczyłeś moją grę i och, pół snu biegłam, ale na sam koniec dotarłam do centrum tych świecących kul i kiedy myślałam, że uciekłeś, to ty tam byłeś i...się obudziłam, mogłaby dopowiedzieć z podobnym przejęciem co sen, ale miast tego powstrzymała się, upijając jego swojego drinka.

drink nr.14
Apollonie Laffite
Wiek : 32
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : mentor młodych muzyków, szara eminencja Galerii L'Orfevre
Hiram Laffite
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 172
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 3
TALENTY : 17
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2203-hiram-laffite#29359
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2269-hiram-laffite#31037
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2270-poczta-hirama-laffite-a#31038
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f256-ailes-de-verre
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2271-rachunek-bankowy-hiram-laffite#31039
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 172
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 3
TALENTY : 17
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2203-hiram-laffite#29359
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2269-hiram-laffite#31037
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2270-poczta-hirama-laffite-a#31038
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f256-ailes-de-verre
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2271-rachunek-bankowy-hiram-laffite#31039
Nie pamiętał, ile drinków wypił; ich ilość była kwestią przetrwania w hermetycznym towarzystwie; skronie, pulsujące nazajutrz tępym bólem, będą pamiętać, podobnie jak suchość w gardle, czy nieprzyjemne, rozlewająca sie w umyśle ciemnia otępienia. Teraz jednak, gdy duszna sala bankietowa pozostała za ich plecami, wytchnienia szukał w otrzeźwiającym, nocnym powietrzu i elektryzującej, nadal igrającej z jego zmysłami obecności żony.
Z trudem zdławił w sobie śmiech, gdy zasugerowała stawkę zakładu; dlatego, kochanie, nie powinnaś przekraczać progu kasyna, straciłabyś tam wszystko.
- Obie ręce darzę ogromnym sentymentem – przyznał z niebywałą uczciwością i szczerością, odnajdując spojrzeniem ocean jej oczu; błękit zimowego nieba tuż po zapadnięciu zmroku, chłodny, ale przejrzysty. – Podbijam stawkę o butelkę Château Lafite-Rotschild, rocznik 1869.
O serce, kochana, z tobą mogę zakładać się tylko o serce, bo i tak należy do ciebie, wiec, gdyby miał je komuś powierzyć, to tylko tobie, chciał pozostawić cichy szept w przestrzeni jej umysłu, ale zamiast zdobyć się na ten drobny gest romantyzmu, ujął w palce oferowany mu kieliszek; curaçao nie pieściło ich podniebień, ale przyjął te wyzwanie smakowe z godnością, z podobną do tej, którą ona znosiła, gdy zakładała szpilki na dwunastocentymetrowym obcasie; domieszka rumu i subtelny posmak ananasa wynagradzał kwaskowatość miąższu pomarańczy.
- Na zdrowie - twoje, moje, naszych dzieci. Wniósł toast, a wtem kieliszek z gorzej smakującym drinkiem odnalazł drogę do jego ust. Zawsze dostawał co najlepsze (i bardzo rzadko się o to licytował). Nazwisko, pochodzenie, majątek i w końcu wisienkę na torcie - ; o nią zabiegał najdłużej.
Pamiętał każdą chwilę, jaką tamtego dnia, na balu, spędził w jej towarzystwie - barwę jej głosu, śmiechu, niby to przypadkowy dotyk jej delikatnych palców, które na ułamki sekund otarły się o brzeg jego dłoni, rusałkę zaplątaną we włosy, pogodny uśmiech, który ocieplał wizerunek chłodu błękitnych oczu; oddech pozostawiający ciepłą mgiełke na skórze.
- Jak mógłby zapomnieć, Lonnie - niektóre wspomnienia, takie jak te, które czułym objęciem ciepła obejmowały jego ciała, gdy nie mógł liczyć na jej obecność, magazynował w pamięci, wracał do nich, by nie zapomnieć, dlaczego emocjonalna więź która spowiła ich dusze, była trwalsza od szeptanych do ucha pod wpływem miłosnych uniesień obietnic, kruchych, jak jej ciało, na którym pozostawiał ślady swojej obecności; nietrwałych, jak jego krótkie fascynacje, które nikły nazajutrz, w spoconej pościeli.  
Ciężar kobiecej głowy spoczywający na jego ramieniu wystarczył, by doświadczyć chwilowego odprężenia, które nie dał mu wlewany do gardła alkohol. Zazwyczaj nie znajdował w sobie miejsca na współczucie, dzisiaj współczuł i jej, i sobie roztrwonionych w pogoni za ambicjami marzeń; kolejny łyk drinka spotęgował te wrażenie.
- Pamiętasz treść każdego swojego snu? Nawet tych śnionych jedenaście lat temu? - przymknął powieki, by skupić się na wydobywających się spomiędzy jej warg słowach; wskazywały mu drogę do ukrytych w krętych, układających się w labirynt ścieżkach jego umysłu marzeń.
Pałac, taki jak nad jeziorem Como, ten, w którym byli pięć lat temu, gdy nad ich małżeństwem nie wisiały jeszcze burzowe chmury, gdy ich usta częściej wykrzywiał szczery uśmiech, gdy łączyli je w niepozbawionych czułości pocałunków, gdy szukali swojego towarzystwa, a nie kolejnych pretekstu, by nie spędzać ze sobą jak najmniej czasu.
Pałac nad jeziorem Como. Stała przy oknie, w blasku zachodzącego słońca, odwrócona do niego plecami. Podszedł ku niej, objął ją delikatnie w pasie, twarz zatopił jej w włosach, zaciągnął się zapachem jej piżmowych perfum, dotknął ustami skrawka jej skóry. Wyplątała się z jego objęć poł minuty później, gdy do sypialni weszła Gwen, a jej piskliwy głosik - mamusiu, pójdziemy na plaże? - dotarł do ich uszu, rujnując czar chwili. Lonnie oderwał się do niego, podeszła do ledwie czteroletniej wówczas dziewczynki i złapała ją za rękę - chodźmy, skarbie, a on, nadal stojąc przy oknie, odprowadził ich wzrokiem do drzwi.
- I co było dalej? - mruknął w jej ucho, zachęcając, by kontynuowała dalej swoją opowieść utkaną ze sennych mar, gdy milczeniem pozostawiła przestrzeń dla jego wyobraźni. - Celowo milczysz, bym mógł snuć swoje fantazje? - obecnie myślał tylko o konstelacji piegów, którą była obsypana jej twarzy i drobny nos, o smaku jej ust, zapachu jej skóry, o wszystkich dobrych chwilach, jakie spędził u jej boku; o niej, tylko o niej; atmosfera, które  panowała na placyku, sprawiała, że w przestrzeni umysłu nie było miejsce na nikogo innego.
Kolejny łyk drinka - curaçao, podane w takiej formie, o dziwo, smakowało jak pierwsze niewinne zauroczenie; kolejna dawka sentymentu - ciche zostań, które wyszeptała w przestrzeń sypialni, marzenie krystalizujące się w głowie, a ona jego częścią; kolejna przesuwająca sie po kliszy pamięci retrospekcja - echo motylich skrzydeł w brzuchu; zostanę na zawsze, aż do śmierci.[ukryjedycje]

Ostatnio zmieniony przez Hiram Laffite dnia Pon Lip 29 2024, 18:24, w całości zmieniany 3 razy
Hiram Laffite
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : STARSZY SPECJALISTA KOMITETU DS. BEZPIECZEŃSTWA MAGICZNEGO