Witaj,
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t1696-leander-van-haarst
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1720-leander-van-haarst
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1719-poczta-leandra-van-haarst
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f238-fairfield-street-7
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1716-rachunek-bankowy-leander-van-haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t1696-leander-van-haarst
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1720-leander-van-haarst
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1719-poczta-leandra-van-haarst
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f238-fairfield-street-7
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1716-rachunek-bankowy-leander-van-haarst

Leander van Haarst

fc. Simone Bredariol






nazwisko matki Starbane
data urodzenia 7 listopada 1944
miejsce zamieszkania Eaglecrest
zawód Neurochirurg, lekarz podziemny
status majątkowy Zamożny
stan cywilny Wdowiec
wzrost 185cm
waga 80kg
kolor oczu Piwny
kolor włosów Ciemny blond
odmienność -
umiejętność Biokineza
stan zdrowia ASPD
znaki szczególne Znamię czarownika w kształcie krzyża egipskiego na wierzchu prawej dłoni

magia natury: 0 (POZIOM I)
magia iluzji: 0 (POZIOM I)
magia powstania: 5 (POZIOM II)
magia odpychania: 0 (POZIOM I)
magia anatomiczna: 20 (POZIOM III)
magia wariacyjna: 0 (POZIOM I)
siła woli: 12 (POZIOM II)
zatrucie magiczne: 2

sprawność: 3
rzeźba: POZIOM I (1)
szybkość: POZIOM I (1)
walka wręcz (boks): POZIOM I (1)
charyzma: 13
dowodzenie: POZIOM I (1)
kłamstwo: POZIOM II (6)
perswazja: POZIOM II (6)
wiedza: 18
botanika: POZIOM I (1)
język obcy (łacina): POZIOM I (1)
magicyna: POZIOM III (15)
zarządzenie i ekonomia: POZIOM I (1)
talenty: 9
alchemia: POZIOM I (1)
percepcja: POZIOM I (1)
prawo jazdy: POZIOM I (1)
zręczność dłoni: POZIOM II (6)
reszta: 4PSo


rozpoznawalność I (anonim)
elementary school Silver Crescent
high school Boston Tech High School
edukacja wyższa Harvard University / Medicine / MD
Tajne Komplety / Magicyna / Biegły

moje największe marzenie to posiadać kontrolę w każdej sytuacji
najbardziej boję się ASPD nie jest w stanie odczuwać strachu
w wolnym czasie lubię warzyć eliksiry, poszerzać wiedzę medyczną, trenować boks, jeździć samochodem
mój znak zodiaku to Skorpion


[TW]
przemoc (w tym wobec osób małoletnich oraz domowa), wykorzystywanie niepełnoletnich, choroby psychiczne, uzależnienia, samobójstwo

Z dzieciństwa zapamiętał zaskakująco wiele. Wiele wyzwisk, wiele przecinających powietrze pasków z metalową klamrą. Wiele klapsów, ciągnięcia za włosy i potykania się o butelki z alkoholem. Byli typową, „normalną” rodziną z Salem. Ona, gospodyni domowa, była lewą (bo nie do końca sprawną) ręką swojego męża. Prała, gotowała, odprowadzała dzieci do placówek edukacyjnych, aby wieczorem podać mężowi zimne piwo i dzielnie znieść policzek, dwa, lub piętnaście. Nie podobał mu się sos, którym polała mu ziemniaki, a może znowu krzywo złożyła jego koszulę. Krzyki matki były tym, co Leander zapamiętał najlepiej. Nie pamiętał, jak ojciec nim szarpał i jak wybijał mu na brzuchu ślad od paska, po którym do tej pory ma bliznę. Nie pamiętał też, jak ojciec złamał mu rękę, wykręcając mu ją podczas jednej z pyskówek świeżo upieczonego nastolatka. Pamiętał za to jak bardzo oberwało się mamie, gdy próbowała osłonić go własnym ciałem podczas jednej z domowych awantur. Do szpitala Leander pojechał sam w towarzystwie sąsiadki. Matka w tym czasie siedziała z głową w zamrażarce, modląc się, aby przynajmniej część wykwitów zniknęła, zanim na dobre rozleje się siniakami.

Tak toczyło się życie niezakłócane przez trzeźwość ojca i asertywność matki. Dni zlewały mu się ze sobą, bo każdy z nich już wyglądał dla Leandra dokładnie tak samo. Ojciec krzyczał, matka uciekała do sypialni, zamykając w ramionach swojego jedynego syna. Płakała mu w ramię, a on klepał ją po plecach. „Będzie dobrze” mówił, chociaż obydwoje wiedzieli, jak wierutne jest to kłamstwo. Nie było dobrze i nie będzie. Wszystko mogło zmienić się wyłącznie na gorsze.

Kiedy tylko było to możliwe, uciekał z tego domu wariatów. Przyjaciółmi stały mu się okoliczne parki i sklepy spożywcze, po których wędrował do wieczora. Sąsiedzi znali zasady panujące u van Haarstów, ale to nie były czasy, ani środowisko, w których ktoś mógłby przejmować się przemocą domową. Mimo tego na swój sposób próbowali pomóc Leandrowi. Czasami dostawał jabłko od miłej sprzedawczyni w warzywniaku na rogu, a zdarzało się też, że córka piekarza wydębiła od ojca lekko już czerstwą bułkę słodką. Nie zrozumcie mnie źle, nigdy nie otrzymywał tego wyłącznie za ładne oczy. Puste popołudnia potrafiłyby znudzić nawet starsze dzieci, dlatego czasem dostawał miotłę i zamiatał tyły sklepu, czasem bawił się opakowaniami prostokątnej gumy, udając, że to samochodziki. Ścigał się sam ze sobą po półkach sklepowych, a potem mył podłogę po mące, którą niechcący zrzucił. Czasami był parobkiem, czasami jedynie bezdomnym zwierzątkiem przygarniętym, bo nikt go nie chciał. Kiedy był starszy, podrzucano go do jedynej świetlicy w okolicy, ale i to miejsce wkrótce zaczęło go męczyć. Nudził się wśród dyslektyków i maluchów, a rozwiązywanie po raz setny banalnych ćwiczeń wywoływało w nim frustracje, z którą nie można było sobie poradzić. Wreszcie zakotwiczył się w bibliotece. Nigdy nie zawodził, jeżeli obiecał, że nazajutrz odda wypożyczone powieści i dosłownie połykał kolejne pozycje. Na samym początku jedynie uciekał w świat własnych marzeń - w historie o rycerzach, o smokach, o pięknych lasach i krainach, o których nawet mu się nie śniło. To właśnie z książek poznał pojęcie przyjaźni i miłości rodzicielskiej, a potem przez lata nieudolnie próbował dopasować te wizje do świata, który znał ze swojej codzienności. Z wiekiem porzucił marzenia o księżniczkach na rzecz lektur stricte naukowych. Miał szczęście, że kilkukrotnie przykuł uwagę profesora nauk ścisłych, prowadzącego w bibliotece zajęcia dodatkowe dla dzieci z rodzin uboższych. To on podrzucał mu coraz dziwniej brzmiące tytuły, a gdy Leander gubił się w zawiłym teście, próbował tłumaczyć mu wszystko poza godzinami swojej pracy.

Przyswajanie wiedzy szkolnej nie sprawiało mu kłopotu. Doskonale odnajdywał się zarówno wśród skomplikowanych działań matematycznych, jak i podczas wykładów z magii. Od samego początku najlepiej odnajdywał się wśród zaklęć magii anatomicznej, odnajdując najwięcej praktycznych zastosowań do jej wykorzystywania. Już wtedy nie mógł nie patrzeć uzdrawianie poza schematem łagodzenia skutków domowej przemocy i najchętniej zaczytywał się w opasłych tomiszczach traktujących o metodach łagodzenia bólu i naprawiania prostych urazów ciała. Gdyby tylko był starszy, z tą wiedzą mógłby być dla mamy większym wsparciem. Tymczasem do dnia wpisania jego nazwiska do Księgi Bestii, mógł być jedynie elementem domowego wystroju, prawie jak lampa stojąca w rogu salonu. Był częścią czarowniczej społeczności, jednocześnie nią nie będąc. Jego praktyka w szkółce, poza godzinami zajęć szkolnych, była ograniczana do minimum przez problemy domowe, a wszystko to, czego uczył się z książek pozostawało na tym etapie wiedzą czysto teoretyczną. Mając wiele czasu na zapoznawanie się z tym aspektem magii, rozszerzał swoje zainteresowanie również na inne elementy składowe uzdrawiania. Czytał o błogosławionym działaniu kamieni, o maściach i wywarach. Swego czasu prowadził nawet własny notatnik, w którym próbował samodzielnie komponować eliksiry z tego, co mógł znaleźć w pobliżu własnego domu. Ich skuteczność, tak patrząc z perspektywy czasu, pewnie byłaby znikoma. Pojedyncze składniki nijak miały się do porządnie przygotowanej mieszanki, w której znaczenie miało nie tylko „główne” działanie, to najszerzej opisane, ale wtedy to nie miało dla niego znaczenia. Nie miał innej możliwości na próbę rozwoju intelektualnego poza gdybaniem, analizą i ewentualną dyskusją w towarzystwie szkolnych profesorów, więc chciwie chwytał się wszystkiego, co tylko miał pod ręką. Nigdy nie chcąc wracać do domu przed zapadnięciem zmroku, van Haarst uczestniczył w większości zajęć dodatkowych, zapychając swój grafik absolutnie do granic możliwości. Czasem tylko szkolny pedagog wyganiał go do domu nieco wcześniej, aby „oderwał wreszcie oczy od tych książek, zanim oślepnie i spędził czas z rodziną”. Mężczyzna nie rozumiał, dlaczego Leander woli siedzieć sam w szkolnej ławce i wkuwać na pamięć treść podręcznika przygotowanego dla starszej klasy. Zrozumiał to później, kiedy nazwisko van Haarst było już znane w całym Salem.

Leander zaczynał właśnie szkołę średnią, kiedy wydarzyło się to, co statystycznie powinno zdarzyć się już dawno. Za dużo alkoholu i agresji, a może to ciało jego matki, po tych wszystkich latach prawdziwego piekła, wreszcie się poddało? To on znalazł ją pierwszy, kiedy wrócił wieczorem z biblioteki z kolejną stertą ksiąg o demonologii. Leżała w kuchni, dokładnie tak, jak zostawił ją nietrzeźwy ojciec. Jego samego nie było w domu. Były za to pobite wazony, podarte zasłony i rzeczy powyrzucane z szafek na lewą stronę. Chłopiec nie widział tego porządku po raz pierwszy, ani drugi. Rodzice znowu musieli pokłócić się o pieniądze. Pieniądze, oczywiście, pochodzące z zasiłków. Pieniądze, które ojciec notorycznie przepijał, a matka próbowała chować przynajmniej drobną ich część, aby móc wykarmić swoje jedyne dziecko. Pieniądze, które ostatecznie sprowadziły na nią gniew alkoholika.
Leander z tego wszystkiego pamiętał tylko ogromne zamieszanie. Czerwone i niebieskie światła, obcy ludzie, dotykanie go po ramionach. Zabierali jego rzeczy, a on nie wiedział, dokąd z nimi idą. Trzymali go, żeby im nie przeszkadzał i słusznie, bo pierwsza próba przejęcia własności skończyła się pogryzieniem pracownika socjalnego. Nie pamiętał, że musieli siła odciągać go od trupa matki. Nie pamiętał, że kolejne trzy kwadranse spędził na rozmowie z osobą, która miała najwięcej doświadczenia pedagogicznego z całego tego zlotu policjantów, a i tak o pojęciu psychologii to słyszała ostatnio dekadę temu. Pamiętał dom dziecka, pamiętał częste przeprowadzki, pamiętał zabawy na przydomowym placu zabaw. Pamiętał wybite huśtawką zęby, wyrywane koleżankom włosy. Pamiętał kary i nakazy, które nigdy do niego nie przemawiały. Pamiętał szlabany - na wychodzenie, na czytanie, na telewizję. Zakazy miał dosłownie na wszystko, a serwowanych gówniarskich ripost jeszcze więcej. Pamiętał, że dostosowywanie się do reszty społeczeństwa szło mu jak po grudzie, w przeciwieństwie do rozpracowywania zagadek logicznych. Wystarczyło kilka przesuwanych zabawek, aby zająć go na długie godziny, ale wszystkim wreszcie zaczynał się nudzić. Wtedy pojawiała się agresja i krzyki. Tupanie nogami, wymuszanie określonego zachowania na opiekunach i czysta histeria, jeżeli nie dostawał tego, czego chciał. Dorośli pacyfikowali małego diabełka najlepiej, jak potrafili. To były ciężkie lata zarówno dla licznych rodziców zastępczych, jak i dla samego Leandra. Jego jedyną stałą była szkoła i tak dobrze mu do tej pory znane magia anatomiczna, alchemia, botanika i teoria. Rodzice zastępczy, opiekunowie z placówki i nauczyciele poświęcali wiele energii na to, aby ponownie zaangażować Leandra w działania związane bardziej z realnym światem i praktyką, aniżeli jedynie suchym tekstem znanym z podręczników. To właśnie wtedy okazało się, że wykazuje ogromny potencjał w zakresie uzdrawiania, który chętnie pozwalał właściwie kierunkować, gdy już zorganizowano mu do tego warunki. Ten okres w jego życiu był momentem, w którym był najbliżej mu było do czarowniczej społeczności i do odnajdywania pocieszenia oraz spokoju w rozgrzanych murach kościoła wyznawców Lucyfera. Dzięki rządowemu programowi wsparcia dzieci z pieczy zastępczej został ulokowany w klasie ze specjalnymi potrzebami i ostatecznie ku zaskoczeniu niektórych, ukończył z wyróżnieniem Boston Tech High School. Niepotrzebnie w niego wątpili. Pomimo doskwierającego mu niedostosowania społecznego, van Haarst był bardzo obiecującym nastolatkiem. Jego specyficzne zachowania wymagały korekty i była to pierwsza rzecz, na jaką zwrócono uwagę podczas rekrutacji na uczelnię wyższą, co jednakowoż nie wykluczyło go z naboru. Wyniki naukowe Leandra nie pozostawiały wątpliwości co do jego kwalifikacji, aby podjąć naukę na jednej z najbardziej prestiżowych uczelni w kraju, co ostatecznie poskutkowało wywieszeniem jego nazwiska na listach rekrutacyjnych. Nie był pierwszy, ani nawet drugi na liście, a przecież oczywiste było, że powinien znaleźć się na samym szczycie.

Wszystkie międzyludzkie niesnaski, jakie powstawały na linii van Haarst - reszta świata, starano się rozwiązywać na bieżąco. Łatwo wchodził w konflikty z innymi uczniami i prezentowana przez niego jawna postawa skoncentrowana wyłącznie na dążeniu do osobistego dobra doprowadzała do częstych przejawów wrogości zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Leander posuwał się do nieczystych zagrań i robił absolutnie wszystko, aby uprzykrzać życie tym, którzy ośmielali się nadeptywać mu na odcisk. Wiele razy wychodził obronną ręką z sytuacji, w których podejrzewano go o przekraczanie cudzych barier. Miał naturalny talent do narzucania drugiej osobie swojego poglądu na daną kwestię, a jeżeli nie udawało mu się postawić na swoim, bardzo łatwo było mu zapomnieć się w gniewie. Lekkomyślnie i nieodpowiedzialnie chwytał się za fałsz, usilnie starając się napsuć krwi obiektowi swojego zainteresowania. Otrzymał dwa ostrzeżenia od kadry profesorskiej. Trzeciego miało już nie być i wtedy wszystko ustało. Leander osunął się w cień. Ukończył studia, wychodząc z Harvardu z dyplomem lekarskim. Kolejnej nocy w obstawie ludzi, których zdołał do siebie przekonać, dotkliwie pobił studenta z niższego roku, który napsuł mu najwięcej krwi. Połamał mu kolana kijem baseballowym i powybijał kilka zębów, aby na sam koniec ten sam kij wepchnąć mu w odbyt tak daleko, jak tylko zdołał. Ten pierwszy bezpośredni przejaw bestialskiej agresji coś w nim zmienił, lecz i tak przez kilka następnych miesięcy nie potrafił zidentyfikować odczuwanej na duchu lekkości.

W okresie letnim, pomiędzy kolejnymi semestrami nauki, zawarł pierwszy związek partnerski. Dziewczyna, którą ostatecznie wziął za żonę, nie była może najbardziej urodziwą kobietą, jaką w życiu widział, ale miała dwie ogromne zalety - była skromna i cicha. Przystojnemu lekarzowi z perspektywami łatwo było owinąć ją sobie wokół palca i wmówić jej, że dom jest dobry wtedy, gdy rządzi się w nim twardą ręką. Przez bardzo długi czas nie widziała w nim potwora, którym potrafił być nawet na trzeźwo, a kiedy to dostrzegła, było już zdecydowanie za późno. Była od niego uzależniona w takim stopniu, że na pewnym etapie musiała nawet pytać go o pozwolenie przed przyrządzeniem sobie kolacji. Oczywiście kolację najpierw otrzymywał mąż, dopiero potem ona i to tylko, gdy dostała jego błogosławieństwo. Chodziła wokół niego na paluszkach, od czasu do czasu potykając się o kłody, jakie rzucał jej pod nogi.
Każdy ma swoje limity, nawet łatwowierne żony. Kilka miesięcy po zawarciu związku małżeńskiego Caitlyn skutecznie powiesiła się w pobliskim parku.

Zapis na Tajne Komplety był dla niego jedynie formalnością. Na tym etapie nauka nie była już jedynie rozrywką, która miała odciągnąć myśli od piekła kryjącego się z tyłu jego głowy. Zdobywanie kolejnych tytułów naukowych było wręcz prawdziwą obsesją. W niezrozumianej panice poszukiwał stabilności, a odnajdywał ją w zasadzie tylko i wyłącznie trzymając książkę w dłoni i analizując rzeczy, o których normalny Smith nie myśli na co dzień. Łącząc tradycyjną medycynę z jej magicznym odpowiednikiem, czuł się tak, jak gdyby mógł dokonać absolutnie wszystkiego. Czary bardzo pomagały podczas nauki zabiegów chirurgicznych. Wprawianie ręki wymagało mnóstwo pracy i godzin spędzanych na nieustannej próbie kontroli. Każdy, czasami nawet najmniejszy błąd mógł kosztować człowieka zdrowie bądź życie. Wtedy pojawiały się zaklęcia. Likwidowały ryzyko doprowadzenia do trwałych uszczerbków, a co najlepsze - pozwalały nieustannie pracować na jednej próbce. Dla kogoś, kto chorobliwie pożądał kontroli, możliwość wykucia sekwencji ruchu palców była najlepszym, co tylko mógł otrzymać od losu.
W tym okresie również rozpoczął praktykę w prywatnym gabinecie medycznym. Z początkowo był jedynie stażystą i przyglądał się pracy właściciela gabinetu, chociaż sam posiadał już tytuł lekarski. Pomimo licznych stypendiów naukowych, nie było go stać na to, aby otworzyć swój własny biznes, a taki świeży jak szczypiorek doktor niekoniecznie był pierwszym kandydatem do zatrudnienia gdziekolwiek. Cholera go brała, kiedy obserwował, jak mężczyzna pracuje w sposób, jaki osobiście wydawał mu się niedopuszczalny. Wielki chaos w papierach uzupełniały notoryczne pomyłki w diagnozowaniu. Eksperymentalne zmiany leków oraz  wachlowanie ilością zalecanych zabiegów mogły bardziej szkodzić, niż pomagać. Chorobliwy perfekcjonizm van Haarsta musiał być trzymany na wodzy. Każda próba ingerencji w organizację miejsca pracy kończyła się natychmiastowym przygaszeniem entuzjazmu młodego lekarza. Miał szczęście, że kapryśny przełożony ostatecznie go nie zwolnił. W zamian dopuścił go w niewielkim zakresie do odciążania go z nadprogramowej liczby pacjentów, wciskając mu tych najmniej sympatycznych, roszczeniowych, bądź zaniedbanych higienicznie. Gdyby nie to, że tak było mu wygodnie, Leander nie miałby co liczyć na wartościowy wpis w swoim życiorysie. Wtedy wreszcie przestał narzekać. Mógł nabierać doświadczenia i uczyć się w jedyny sposób, jaki w tym momencie był mu potrzebny. To był też czas, w którym nieco „wywietrzał”, zapominając o wydumanej atmosferze Harvardu. Przemawiał prostym językiem, proponował darmowe konsultacje poza godzinami pracy kliniki. Zaadaptował się do ludzi, którzy kiedyś mogliby być jego sąsiadami. Minęło trochę czasu, zanim wieści się rozniosły, ale jeszcze przed zakończeniem pobierania nauk w ramach Tajnych Kompletów, jego nazwisko dość często przewijało się wśród mieszkańców Sonk Road. Wyciągał kule po ranach postrzałowych, zszywał rany kłute i pomagał też tym, których nie było stać na opłacenie ubezpieczenia. Nie czynił tego powodowany poruszeniem sumienia, a przynajmniej nie w taki sposób, w jaki to powinno się odbywać. Nie miał widowiskowych ataków wspomnień, kiedy przychodziła do niego dotkliwie pobita matka, błagająca o coś, co natychmiast zniweluje siniaki, bo jutro ma wywiadówkę „u młodego”. Dopiero po fakcie docierał do niego ciężar związany z przeżywaniem tego wszystkiego od nowa, tym razem oczami starszego człowieka. Co ciekawe, nie deprecjonował go… teraz przynajmniej mógł być wściekły na to, co się działo i ten gniew przekuwał w czyny. Niestety jedynie takie, jakie poznał za młodu.

Biokinezą zainteresował się właśnie w czasie pobierania nauk w Tajnych Kompletach. Ten termin niejednokrotnie przewijał się w pomocach naukowych i na wykładach, przywołując tę umiejętność jako niezwykły atrybut, rzadko spotykany wśród czarowników. Przez kilka lekcji nawet wnikliwie analizowali kwestie biokinetycznej regeneracji, a im byli dalej w swoich badaniach, tym Leander silniej był przekonany, że nie chciałby kończyć na podstawach.
Z upływem czasu jego solidne zaplecze merytoryczne okazało się ogromnym ułatwieniem. Wyuczona wiedza z zakresu zaklęć uzdrawiających pomagała w pojęciu natury umiejętności samoregeneracji. Mimo tego pierwsze próby wcale nie były szczególnie owocne w skutkach. Naginanie magii siłą woli zdecydowanie nie było najłatwiejszym zajęciem, jakim parał się po godzinach, ale w tym wypadku nie potrzebował już osób, które użyczałyby mu swojego ciała w celach szkoleniowych. Mógł bez końca ciąć się po rękach, udach, brzuchu i próbować zasklepić niewielką ranę zrobioną precyzyjnym skalpelem chirurgicznym, a i tak minęły lata, zanim wykształcił w sobie odpowiednie wyczucie i umiejętność konkretyzowania energii. Całe szczęście, że nie od wczoraj wykazywał ogromną determinację, aby dbać niemalże wyłącznie o swoje własne dobro i zadowolenie. Egoizm na pewno pomagał w nauce tak samolubnej umiejętności.

Praca, skromna wypłata i codzienność Tajnych Kompletów potrafiła frustrować. Starcia społeczne, w które wikłał się lata temu, teraz były już kwestią drugorzędną. Wyciszył się, otwierając się jednocześnie na inne elementy składowe swojej osobowości. Odreagowanie ciężkich emocji nie musiało być prymitywne, a jednak dokładnie takim się stało. W tym czasie nawiązywał bardzo przelotne znajomości. Jedne bardziej, a inne mniej udane. Zdarzało się, że żegnali się w zgodzie, lecz bywało i tak, że musiał sprzątać po samym sobie. To, co zniszczył, należało posklejać, więc tak właśnie robił. Łatał ponabijane siniaki i powykręcane kończyny. Zdarzyło mu się nawet zszywać ranę, którą sam zrobił kilka minut wcześniej. Wyrwanych włosów i straconej godności nie potrafił wyleczyć. Podobnie jak psychiki, w której łamaniu stawał się coraz lepszy. Łatwo było osiągnąć satysfakcję seksualną, kiedy groźba zastępowała prośbę. Łatwiej było mu sięgać po drugą osobę wtedy, kiedy było mu tego potrzeba, zamiast wtedy, gdy wypadało. Najłatwiej było z dzieciakami. Wystarczyło kupić im trochę alkoholu i ponawijać porcję makaronu na uszy. Poobiecywać, że będą razem, że wszystkiego ich nauczy, pomoże im wydostać się z domu od rodziców, którzy nie rozumieli bolączek nastolatka. Część szybko orientowała się z kim ma do czynienia, ale była też ta druga, naiwna strona, która potrafiła szczerze wierzyć, że Leander został im zesłany przez miłosierdzie Pana i nie wierzyła w bycie wykorzystywanym.
Jedną z takich osób miał przy sobie wyjątkowo długo. Po raz pierwszy obcowali ze sobą płciowo, gdy chłopiec miał szesnaście lat, a po raz pierwszy uderzył go zaledwie kilka dni później. Wrócił do niego niespełna po tygodniu, aby powtórzyć od początku cały scenariusz. Słodkie słówka rzucane na uszko nijak miały się do stłuczonych żeber, ale czyż to nie łobuz miał kochać najbardziej? Leander kochał bardzo mocno, lecz wyłącznie siebie samego. Ira był jedynie dodatkiem do garnituru, na jaki wreszcie było stać szanownego pana neurochirurga zatrudnionego w szpitalu im. Sary Madigan. Pojawiali się w swoim życiu raz na jakiś czas, aby następnie wzajemnie się z niego wykreślać. Najdłuższą przerwę mieli, gdy Ira wyjechał w trasę. Leandrowi nawet przez myśl nie przeszło, aby poszukiwać go w wielkim świecie, ale i tak dręczyła go jakaś dziwna, bliżej niezidentyfikowana pustka. Próbował zapełnić ją pracą, ale to nie zawsze pomagało na tysiące myśli kotłujących się pod czaszką. Schodząc z sali operacyjnej cały napięty od rozstawiania po kątach pielęgniarek asystujących podczas zabiegów, wsiadał w swój ukochany samochód i ruszał albo na salę treningową, na której mógł rozładować emocje wściekłym maltretowaniem worka, albo do niewielkiego gabinetu, który otworzył w Sonk Road. Sam prowadził swoje dokumentacje i księgowania. Samodzielnie kupował środki do dezynfekcji, sporządzał mikstury uzdrawiające i nawet hodował pierwsze rośliny przydatne przy pichceniu wywarów. Prowadzenie własnego biznesu na samym początku nie było dla niego najłatwiejsze. Spłacanie kredytu studenckiego porządnie obciążało jego budżet, jaki mógłby w całości poświęcać na rozwój czegoś swojego, ale na szczęście Sonk Road wybaczało naprawdę wiele. Dzięki pewnym znajomościom, jakich zdołał się dorobić w czasie prowadzenia praktyki, znalazł dojście do miejsc, w których zawsze mógł wytargować dobrą zniżkę na potrzebne mu sprzęty, czy preparaty. Nawet pobieranie niezwykle skromnego honorarium za leczenie wkrótce okazało się wystarczające do pokrywania kosztów utrzymania i prowadzenia gabinetu. Z upływem czasu nawet zaczęło przynosić zysk, tym większy, im więcej czasu poświęcał na praktykę i im głośniejsze stawało się brzmienie jego nazwiska w okolicy. W pewnym momencie przestał postrzegać ludzi ubogich jako okazję do zyskiwania doświadczenia. Stali się niejako jego codziennością. Przykrym wspomnieniem dzieciństwa, które w jakiś sposób starał się naprawić. Słuchając historii swoich pacjentów, często dawał się porwać dziwnemu poczuciu, że powinien coś z tym robić. Powinien przerwać kółeczko przemocy, w którym funkcjonował od lat, lecz ta myśl umykała z niego wraz z pierwszym gniewem rozpalającym ciało.

Nie był już dzieciakiem, aby chodzić do szkółki kościelnej, jak wszystkie dzieciaki z lucyferiańskiej rodziny zastępczej, w której przebywał najdłużej. Kiedy nie istniała konieczność tłumaczenia się ze spontanicznych wybuchów magii (zwłaszcza pierwszego, bo podpalenie kołdry podczas wybuchu emocji z pewnością zwróciło na niego oczy nie tylko opiekunów), nie szukał wsparcia w społeczności czarowników. Na wiele lat zapomniał o swojej wierze, odwracając się niejako od Pana i koncentrując się wyłącznie na sobie samym. Zmiana przyszła do niego stosunkowo niespodziewanie. Chwilowa utrata kontroli nad słowami wystarczyła, aby wdał się w ostrą dyskusję o niemagicznych we własnym gabinecie. Obyło się bez rękoczynów, jedynie na wyproszeniu za drzwi, lecz cała sprzeczka była dokładnie słyszana przez oczekującą w poczekalni kobietę. Leander prezentował dość czarowniczo konserwatywne poglądy. Magia była przymiotem, którego zazdrośnie strzegł i okazało się, że nie był jedynym, który nie pragnął angażować się w szerzenie wiary wśród niemagicznych. Wtedy po raz pierwszy zetknął się z terminem sprzymierzeńców Lilith. Pierwsze dni życia z wizją zupełnie innego świata, niż ten, który znał ze szkółki, były ciężkie, ale im dłużej o tym myślał, tym więcej sensu miała dla niego doktryna Kowenu Nocy. Angażowanie się w niewielką pomoc było dla niego stosunkowo naturalne. Poznana dziewczyna sprowadzała do niego swoich znajomych wymagających połatania, a on siłą rzeczy zbliżał się powoli do osób mających styczność z wyznawcami Matki. Rozmawiał i obserwował, a wkrótce również postanowił pójść o krok dalej. Zaangażował się w szersze wsparcie, dociekał i pragnął dalej zgłębiać temat, a zanim się obejrzał, na nowo odnalazł w sobie miejsce na wiarę - tym razem tą właściwą.
Leander van Haarst
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, lekarz podziemny
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Witaj w piekle!

W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda na Die Ac Nocte! Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po forum. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz , a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.


I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.

Sprawdzający: Charlotte Williamson
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Rozliczenie


Ekwipunek




Aktualizacje


25.02.24 Zakupy początkowe (-500 PD)
27.02.24 Surowce: marzec - kwiecień
02.03.24 Osiągnięcie: Pierwszy krok i Jak za darmo to biorę (+160PD)
08.03.24 Zakupy (-500$)
07.03.24 Osiągnięcie: Szefuńcio (+60PD)
13.03.24 Opowiadanie z wykonywaniem zawodu I i przychód z inwestycji (+10PD, +240$)
07.04.24 Opowiadanie z wykonywaniem zawodu II i III (+20PD, +230$)
13.04.24 Opowiadanie z rozwojem magicznym I, II i III (+30PD)
21.04.24 Wątek z wykonywaniem zawodu I, II, III, IV (+40PD, +224$)
21.04.24 Osiągnięcia: Siódme poty, Kupa szmalu, Gdybym zgolił wąs, Nie zadzieraj z fryzjerem!, Co do słowa (+115PD)
21.04.24 Kalendarz (marzec-kwiecień) (+120PD, +4PSo)
23.04.24 Zakupy (-130PD)
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej