First topic message reminder : Olive Street Jedna z najbardziej typowych ulic w tej okolicy. Pomiędzy budynkami osadzonymi blisko siebie wisi niezliczona ilość sznurków na pranie, na których okoliczni mieszkańcy suszą każdą część swojej garderoby. Dość niskie zabudowania oraz nieznacznie zakrzywione dachy czynią z tej uliczki wyjątkowo przyjacielskie i sąsiedzkie miejsce. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 31
przychodzimy z małej ślepej uliczki — Prawie. Nie wiedziała tylko, dlaczego w głosie Leandra pobrzmiewała złośliwość, przecież była dla niego uprzejma. To, że zdziwiła się jego obecnością, nie znaczyło, że jest niegrzeczna i zasłużyła sobie na taką odpowiedź, prawda? — Nie spodziewałam się tutaj pana. Mówił, że jest lekarzem, a to jest jednak Sonk Road. Starała się raczej omijać tą dzielnicę, a jeśli już, to szybko przez nią przejechać. Przyprawiała ją o dreszcze i była powodem, dla którego żałowała, że nie nosiła ze sobą gazu pieprzowego. Nie, żeby jakkolwiek potrafiła się nim obronić, ale… Ale. Może jednak powinna się nad tym zastanowić, biorąc pod uwagę ostatnie zdarzenia. Nie, nie. Nie chce o tym myśleć. Nie teraz, nie nigdy. Nie chce też myśleć o następnych słowach, jakimi raczy ją Leander. Brwi nieznacznie się ściągają, kiedy nazywa ją dzieckiem. Nie jest dzieckiem, ma dwadzieścia pięć lat, pełne prawa wyborcze i całkowicie legalnie może już pić alkohol. Inna sprawa, że go nie pije i inna sprawa, że polityką też nie za bardzo się interesuje. — Nie jestem dzieckiem – przypomina mu tonem nieco urażonym, przypadkiem zapominając, że powinna podziękować mu za pomoc w przestawieniu motocyklu. – Poza tym, to nie jest dzielnica dla nikogo. To swoją drogą. Sonk Road przypominało o wszystkim tym, na co ci politycy, którymi się nie interesowała, nie chcieli patrzeć. Mieszkali tutaj ludzie, którzy mieli mniej szczęścia i mniej pieniędzy. Być może mieszkałaby i ona, gdyby nie wsparcie rodziców. Sama finansowo nie potrafiła sobie poradzić. Owszem, wiedziała, że okolica jest niebezpieczna, ale nic by się nie stało, gdyby wjechała w dobrą uliczkę. — I raczej mało kto miałby możliwość nawet mnie zauważyć, gdybym nie zabłądziła. Byłby słyszalny tylko ryk silnika. A tak poza tym, to również dość osobliwe miejsce na prowadzenie prywatnej kliniki. — Tutaj? – dlatego dopytuje. Skoro tak bardzo gardził tą dzielnicą, dlatego był lekarzem tutaj, pomagając tym ludziom? – Myślałam, że pan nie lubi tej dzielnicy. Myślała też, że może ostatecznie się do niego przekona, chociażby ze względu na Irę, ale wychodziło na to, że wcale nie. Przynajmniej bez słowa, choć wciąż trochę urażona, pchnęła, zgodnie z zaleceniem, motocykl, żeby wyjechać z tej węższej uliczki na drugą, znacznie szerszą. Może tutaj uda jej się łatwiej zorientować, gdzie powinna pojechać dalej, aby szybko wrócić do domu. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Stwórca
The member 'Alisha Dawson' has done the following action : Rzut kością '(S) Kość zmroków' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Nie zdziwiły go jej słowa. Też nie spodziewałby się w tej dzielnicy dobrze ubranego lekarza pracującego u Madigan. Prawdę mówiąc, z dzieciństwa pamiętał tylko i wyłącznie szarlatanów łatających wybite palce papką z chwastów utartych pierwszym lepszym kamieniem. Prawdziwego lekarza poznał dopiero po przejściu przez pierwszą rodzinę zastępczą, a pierwszy raz dał się zbadać (bez ugryzienia mądrali w rękę) dopiero kilka lat później. - Dlaczego? - Zapytał, bo w gruncie rzeczy ciekawiło go, co kieruje takimi osobami jak Allie, gdy ocenia ludzi przez swój pryzmat. Czy chodziło jej wyłącznie o kwestie zawodowe, czy o coś, co mu umykało? Nieznaczny uśmiech wcisnął mu się na wargi, kiedy przypomniała, że nie jest dzieckiem. Dzięki niemu jego ponury wyraz twarzy widocznie złagodniał, chociaż stosunkowo szybko zdołała na nowo schłodzić leandrową mimikę. - Nie zgodzę się z tobą. Sonk Road to dzielnica dla każdego i to bez wyjątku. Tutaj wszyscy mogą być sobą i każdy człowiek jest wart dokładnie tyle samo. - Nie to, co w miejscach, w których wychowuje się takie grzeczne dzieci, jak ciebie. - Tylko system jak zawsze wszystkich zawiódł i zawodzić będzie. Obrócił jej wypowiedź w taki sposób, aby pasowała mu do narracji, ale nie po to, aby się wywyższyć. Niejako w ten sposób uchylił jej okno na siebie i swoje przekonania, robiąc coś, czego do tej pory nie miał ochoty czynić w jej towarzystwie. - Ale dzisiaj naprawdę nie jest dla ciebie. Głównie dlatego, że nie wyglądasz jak miejscowa i masz przy sobie coś cennego. - Wzruszył przy tym ramionami, bo naprawdę mu było w dużej mierze wszystko jedno, kto ją zauważy i czy za dziesięć minut ktoś nie zdoła ściągnąć jej z pojazdu na rzecz porwania jej w kolejną ślepą uliczkę. Była ładna i drobna, nie musiałaby długo czekać na przyjaciela. Nie dyskutował z nią dalej i nie wyręczał jej już w prowadzeniu motocyklu. Jej zabawka, jej wysiłek. Zamiast tego odszedł na kilka kroków i pozwolił, aby na jego twarzy pojawiła się pewna gorycz przedziwnie wymieszana z nostalgią. - Nie lubię - potwierdził, mijając z Alishą Olive Street i przechodząc w okolice wiecznie dewastowanego słupa energetycznego. - Bo na podobnej się wychowywałem. idziemy dalej, aby zwiedzać Hemlock Place |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 212
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
→ Pokój służbowy Kwestia listów prawdopodobnie na stałe uplasuje się w kategorii ciekawostki, bo sprawa wydaje się tak absurdalna, że jakiekolwiek konkretne działania z nią związane zahaczałyby o groteskę. Jeden list — namacalny, konkretny, który ma w rękach — tym może się zająć. Multum innych listów latających po przypadkowych skrzynkach, zaadresowanych do Mikołaja czy Krampusa przez przedszkolaków? Nie, to zdecydowanie za dużo. Na szczęście to nie jego problem, przynajmniej dopóki sytuacja nie dotyczy anomalii magicznych i nie zaczyna zagrażać dobrostanowi czarowników, a na to wcale nie wygląda. Skoro przeróżni dorośli otrzymali listy, to teraz tylko od nich zależy, co z nimi poczną. Byleby tylko nie trafiły one do ludzi z niedostatkiem kręgosłupa moralnego i psychopatycznymi zapędami — te dzieciaki przecież wpisywały na listach dokładne adresy swoich domów. Sebastian nie wątpi, że znalazłby się niejeden zwyrol skłonny wykorzystać znajomość sytuacji rodzinnej dziecka i wiedzę o jego adresie. Na to już nie ma wpływu. Ma natomiast wpływ na to, czy jest skłonny zaryzykować rozłożeniem Roya na części w jednej z zapchlonych ulic Sonk Road. — Radiowóz — pada decyzja podyktowana nie tylko troską o błyszczące felgi wciąż świeżego auta, ale także perspektywą dalszych wydarzeń. Gdy podjadą radiowozem, sprawa stanie się od razu jasna. Może nawet Miller poczuje się sprowokowany tym poczuciem niesprawiedliwości i sam odprowadzi się za kratki, przeobrażając zmyślone zgłoszenie w całkiem realny atak na funkcjonariusza. Droga na Sonk Road minęła szybko, a z auta na próg państwa Miller — jeszcze szybciej. Nie zwlekali, bo i nie było po co. Wiedzieli, co robić. Fałszywe zgłoszenie, które zabrzmi całkiem prawdziwie w uszach rodziców i poważna rozmowa, którą już dawno ktoś powinien przeprowadzić z panią Miller. Jeśli akurat trafią na jej męża, plan atrakcji obejmuje także możliwą awanturę i spektakularne aresztowanie. Choć kto wie, może będzie grzeczny. Drzwi otwiera im kobieta. Twarz ma zmęczoną, a oczy smutne — widok znajomy i powszechny na tej ulicy. Sebastianowi nie ściska się serce, choć darzy jej sytuację współczuciem. Kwestia uodpornienia się na ogrom krzywd, jakie dzieja się na świecie. Czeka, aż Havillard przedstawi się, pokaże odznakę i powie o zgłoszeniu. Dopiero po tym sam zabiera głos. — Charles Brown — przedstawia się fałszywym nazwiskiem. — Opieka społeczna. — W innym miejscu może kogoś zdziwiłby ten duet, ale na Sonk Road próżno byłoby szukać rodziny, która zna się na procedurach i ich przebiegu. Przynajmniej tam, gdzie patologia nie doszkala się sama, by chronić swoich interesów. Ci, którzy z opieką społeczną mają do czynienia, doskonale wiedzą, jak to działa. Ale pani Miller nie ma pojęcia, co wyraźnie widać po jej minie. — Bez obaw, jesteśmy tu tylko po to, by upewnić się, że dzieciom nic nie zagraża i porozmawiać — uspokaja z łagodnym uśmiechem. Obawy pani Miller odbijają się w jej oczach, ale nie próbuje protestować. — Proszę… Męża nie ma — uprzedza. — Ale pewnie niedługo wróci… — Sposób, w jaki pociera o siebie palce, zdradza stres związany z tą kwestią. Nie będzie miała możliwości uprzedzić mężczyzny, że w domu ktoś jest. To dobrze. To nawet lepiej. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Radiowóz był dobrym wyborem z kilku powód. Przede wszystkim wzbudzał wśród wielu, powiedzmy z braku lepszego określenia, obywateli pokroju Miller złe skojarzenia. Obecność policji na terenie, gdzie każdy miał coś za uszami, nie mogła przejść bez echa. Może zatem Miller wyjdzie ze swojego ukrycia, kierowany poczuciem obywatelskiego obowiązku, by wymierzyć sprawiedliwość tym, przez których nie mógł swobodnie i bez poczucia strachu, ze zostanie przyłapany na gorącym uczynku, uprawiać swoich monachijek. Pand to podejrzewał, ze pan Verity po mieście poruszał się rolls royce'm albo inną burżuazyjną marką, która wyjątkowo przykuwała uwagę i wpadała oko, i jednocześnie prowokowała do kradzieży. Policyjny parking mieścił się za budynkiem komisariatu. Trzy minuty później dołączyli do sznura samochodów, choć detektywowi wydawało się, ze silnik radiowozu ledwie zipał, gdy w końcu, po kilkunastu minutach, dotarli na miejsce, wprost pod adres Millerów. Widok brzydkiej, niemal pozbawionej koloru elewacji kamienicy nie wzbudził w zaklinaczu jakikolwiek uczuć. Nawykł do takiego widoku. Tutaj wszystko najlepsze czasy miało za sobą. Podobnie miał się stan klatki schodowej i finalnie tez drzwi prowadzące do mieszkania numer jedenaście. Mógł sobie jedynie wyobrazić, ze jego ściany w swoim długoletnim żywocie widziały wiele. Pan Verity zapukał drzwi, kilkadziesiąt sekund później otworzyły się, a w nich pojawiła się kobieta - smutne spojrzenie, zmęczona twarz, włosy luźno spływające kaskadą po ramionach. Widok, który rozdzierało serce. Współczucie nie było Arlo obce, jednak stłumił w sobie wszelkie emocje, zachowując przytomność umysłu. - Arlo Havillard - pokazał odznakę, by uwierzytelnić swoją tożsamość. – Policja stanowa hrabstwa Hellridge - tytuł detektywa często na Sonk Road sobie darował, w tym wypadku nie był w ogóle potrzebny.. Kobieta na ten widok wycofała się kilka kroków głąb mieszkania. Pewnie myśli, ze przyszliśmy w sprawie jej męża, przeszło mu przez myśl. Może było lepiej, gdyby to on im otworzył? Był siup do przodu, czy awanturnikiem był tylko przy kolegach? Musiał mieć trochę oleju w głowie (ale na pewno nie tego do zaklinania), skoro w dalszym ciągu bezkarnie po ulicy chodził, choć Havillard podejrzewał, ze to tylko kwestia czasu. Już raz wpadł. Więzienna cela chętnie znowu go powita. Charles Brown padało z ust pana Verity'ego i jego nowa tożsamość detektywa nie zaskoczyła. Podzielił się z nim zarysem swojego planu (czynniki ludzki mógł w nim sporo namieszać, wiec nie był doskonały, rozpisany punkt po punkcie), więc wiedziała, jaką rolę odegra. Opieka społeczna społeczna wzbudzała niemal takie same emocje, co policja. Pani Miller natychmiast pobladła - bała się, ze zostaną odebrane jej dzieci, czy może o to ze nie bezie mogła dłużej pobierać na nie zasiłku? Arlo optymistycznie obstawiał opcje numer jeden, inaczej nie harowałaby po nocach, próbując związać koniec z końcem. - Znowu na komisariat - nie wiedział, jak bardzo znowu było bliskie prawdy, ale to nie miało znaczenie – wpłynęło zawiadomienie o awanturze. Nie możemy dłużej przymykać na to oka, pani Miller. Skoro pan Verity miał być tym dobrym, a on tym złym, to niech tak będzie. - Mam rozumieć, że temperament pańskiego małżonka jest źródłem awantur? - dopytał, wyjmując notes, choć naturalnie nie miał zamiaru przynajmniej na razie nic w nim notować. Może najwyższy czas kobiecie uświadomić, ze jeśli będzie nadal milczeć, nie pozbędzie się tego mężczyzny ze swojego życia i będzie tylko gorzej. To tylko kwestia czasu, kiedy podniesie ręce również na dzieci. Facetowi należało się kilka lat w izolacji, mruknął w przestrzeń własnego umysłu na widok jej dorodnego sińca pod okiem. Gdy o to zapyta, zapewne powie, że się potknęła, wiec nie pytał. Póki co. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz