First topic message reminder : Starodrzewie Jest to polana, na której to rosną najstarsze drzewa w Cripple Rock. Obecne tu konary mają ponad pół wieku i pamiętają jeszcze rządy plemion rdzennych amerykanów. Często miejsce te okupowane jest przez piknikowiczów, którzy rozkładają tu swoje kocyki i koszyki. Do tego zawsze radośnie śpiewają tu ptaki, które robią za naturalną orkiestrę. Miejsce to jest też objęte specjalnym programem ochrony przez leśnictwo Cripple Rock, mające na celu chronić dziewiczy urok tego obszaru. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Czw Lip 20 2023, 20:55, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
O demonologii może rozprawiać długimi godzinami, zanurzając się nie tylko w opowieściach o poszczególnych istotach i ich niezwykłych właściwościach, ale też historii ich odkrycia, o badaczach czy interesujących projektach. Nie zna jednak zbyt wielu pasjonatów podobnej dziedziny, więc oszczędza swojemu towarzystwu wykładów, póki to samo o nie nie zapyta. Zresztą czy aby na pewno demonologia jest tym, co chce dalej brnąć? Został jej ostatni rok nauki, aby osiągnąć stopień biegłego, ale co dalej? Porzucić edukację i zająć się jakąś pracą, a może sięgnąć na alfę i omegę, po tytuł dla samego jego posiadania? Nie ma pewności, czy jej pasja jest wystarczająca, czy może jednak lepiej, by zajęła się czymś zupełnie innym. Prawdziwe powołanie jest nieświętym Graalem, czymś, do czego należy dążyć, by osiągnąć spełnienie. Problem w tym, że Charlotte nie za bardzo wie, jakie jest jej powołanie i co należy z tym fantem zrobić. Uśmiecha się tylko szeroko na stwierdzenie Dawson. Bo przecież zaklinanie sprawia jej radość, prawda? Kolejna rewelacja jest niczym bomba z samego nieba. Ciemne brwi Charlotte wznoszą się ku górze, a sama dziewczyna nie szczędzi Alishy spojrzenia pełnego wyrzutów. - Palazzo jest niezłą restauracją, ale czy na pewno był to dobry pomysł? - podsuwa w wątpliwość, ale nie samo kelnerowanie, co pracę dla Paganinich. Mówi się przecież, że zajmują się działalnością mafijną, że po trupach kierują się do celu. Od Williamsonów dzieliłby ich wyłącznie rodzaj oręża, gdyby tylko ich krew nie śmierdziała spaghetti. - Ta rodzina raczej nie słynie z ogłady, musisz mieć więc dość burzliwą codzienność. Jak ogólnie ci się podoba? - zauważa, zerkając wciąż na znajomą z ukosa. Widzi ją na teatralnych deskach, nie zaś w fartuszku służącej, noszącej pizzę i włoskie wino. Marnuje się w tej całej restauracji, to fakt, ale co sprawiło, że upadła aż tak nisko? Kusi, aby zapytać, dowiedzieć się czegoś więcej, lecz oszczędny uśmiech na twarzy czarownicy wskazuje na to, że sama chyba nie wie, co w jej życiu poszło nie tak. - Nie, nic się nie dało zrobić - powtarza zaraz za nią i wyciąga nawet rękę, by pociągnąć Alishę za ramię i wyprowadzić jak najdalej tego jakże bestialskiego widoku. Roślina żuła zawzięcie ptasie truchło, ale tego młode kobiety już nie widziały, oddalając się od nich na kilka kolejnych kroków, kiedy to… - Alisha, fuj… - Charlotte jęczy przeciągle ze ściągniętymi brwiami i przygląda się, jak dziewczyna sięga po gada. Nachyla się nad nim z pewnym obrzydzeniem i podziwia niecodzienną barwę żaby. - Masz rację, wygląda ciekawie, ale żeby zaraz zabierać ją ze sobą? Co zamierzasz z nią zrobić, dorzucić do rybek w akwarium? - Nie zastanawia się, czy stworzenie jest blisko swojego naturalnego środowiska, czy też należy mu w jakiś sposób pomóc. Szkoląc się w piekielnych bestiach poznawała istoty potężne i drobne, przerażające i zadziwiające, ale o zwykłych żabach wie niewiele. Nieco uważniej patrzy teraz pod nogi, kiedy dostrzega między suchymi gałązkami kawałek materiału. Podchodzi doń nieco bliżej i przykuca na moment, by przyjrzeć się znalezisku. - Żaby, śmieci, żarłoczne rosiczki, wszystko już tu można znaleźć - stwierdza, otrzepując lalkę z resztek ziemi. Jakby tak ją wyprać i obłożyć ciekawą klątwą? W myślach już zaczyna przekopywać kolejnych delikwentów, jakich mogłaby obdarować niecodzienną zabawką, kiedy w kącie oka mija jej zaskakujący obraz. Przechodzi ją nagły dreszcz i zastyga w miejscu dosłownie na chwilę, specjalnie wychylając nawet głowę, aby wrócić tam spojrzeniem. Pomiędzy zaroślami nie ma już nic. - Czy ty… Zresztą nieważne - chce ją początkowo zaczepić i dopytać, czy Alishy nie rzuciła się w oczy zakapturzona postać. Trupia twarz o zapadniętych oczach i okrutnie bladej cerze wyglądała nań przed momentem, na co Williamson stwierdziła, że chyba za długo już siedzi w tym całym lesie. - Coś mi się wydawało… | 354, próg przekroczony Charlotte znajduję lalkę ze szmatek. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 3
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 25
Gdyby tylko była świadoma, że Charlotte tak bardzo uwielbia opowiadać o demonach, zapewne by spytała. Nie po to, żeby się czegoś nauczyć – obcowanie z bytami demonicznymi i poniekąd zmuszanie ich, żeby zamieszkały w jakimś przedmiocie, ją przerażało. Nawet ona wiedziała, że demony były przecież znacznie potężniejszymi istotami niż czarownicy, a już i czarownicy dzielili się na tych potężniejszych i mniej potężnych. Alisha mogła przyznać sama przed sobą, że w tej hierarchii potęgi znajdowała się gdzieś na końcu. I nie miała nic przeciwko temu. Nie do potęgi ją Pan Lucyfer stworzył, a Matka Lilith obdarzyła ją talentem po coś. A że Gabriel przy okazji przeklął dziwnymi schorzeniami, albo zsyłaniem na nią stanów lękowych… Takie jej smutne życie. Chciałaby być silniejsza i bardziej odporna. Nie do końca jednak rozumie spojrzenia Charlotte. Mogła spodziewać się zaskoczenia, ale zamiast tego widziała dziwny wyrzut. Dlaczego? Cóż, może dlatego, że sama nie była w pełni świadoma prawdziwego oblicza Paganinich i żyła szczęśliwie w swojej bańce, w której Palazzo di Fuoco jest jedynie miejsce, gdzie można zjeść smaczne bolognese, a pizzaiolo jest jednym z najlepszych w regionie. — Dlaczego? – pyta więc naiwnie, szczerze zaskoczona, po czym wzrusza ramionami. – Wszyscy są dla mnie tam mili. – Że możliwym powodem tej szarmancji jest fakt, iż jest ładna i młoda, tego nie była do końca świadoma. A, no i mówi po włosku, i była pięć lat Mediolanie. To już prawie jest taką przyszywaną Włoszką, nie? – Nie są wcale tacy źli. Nie dzieje się nic szczególnego. Poza niektórymi odpałami niektórych osób, ale każdy ma przecież swoje dziwactwa. Drapieżna rosiczka pozostała za nimi, a teraz zainteresowaniem obdarzana była ropucha. Alisha szybko przebiegła myślą po znanych zaklęciach, ale nie znała niczego, co by wyczarowało jakąś chusteczkę albo pojemnik, w który mogłaby ją zabrać. Może jednak nie powinna…? Ale była taka urocza… I w ogóle się nie bała, jak Alisha wyciągnęła ręce! No nic. Zdjęła po prostu kurtkę z grzbietu i złapała ją, zarzucając ubranie na zwierzątko. Przecież może być toksyczna, kiedyś na biologii mówili, że im bardziej kolorowe zwierzę, tym może być bardziej jadowite i nie wolno łapać go w ręce. Niewiele pamiętała z biologii, ale to akurat tak! — Nie mam akwarium… - stwierdziła z zasmuceniem, patrząc przez moment na Charlottę, jakby ona miała jej to akwarium sprezentować. – Ale chyba w sklepie można kupić, nie? Na razie ją wezmę do jakiegoś pojemniczka. Co w ogóle jedzą żaby? I po co w ogóle chce ją zabrać? Okazało się szybko, jak zamiast rechotu czy innego kumkania, żabka zaczęła wyśpiewywać intro w piosence Wake me up before you go-go, tak szumnie granego ostatnio w radiu. Jak taka dziko żyjąca żabka mogła usłyszeć hit radiowy ostatnich czasów? Przez to wszystko nawet nie zwróciła uwagi na dziwne zachowanie Charlotte. Było tu strasznie dużo dziwnych zachowań w przeciągu kilku minut… Rozejrzała się jeszcze po okolicy, ale wokół było tak samo pełno ludzi, jak jeszcze przed chwilą. — Coś się stało? – spytała, choć przed momentem padło stwierdzenie nieważne. Charlotte być może jej nie powie, skoro to było nieważne. – Jak w ogóle stąd wracasz? Ja ostatnio kupiłam sobie motocykl. Mogę Cię podwieźć, jeśli chcesz. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Niezrozumienie Dawson sprawia, że Charlotte sznuruje usta. Nie jest odpowiedzialna za jej świadomość, nie musi jej we wszystkim tłumaczyć rządzących światem praw. Kiedyś się sama zorientuje, że pracuje dla zwykłych przestępców. Tylko czy ona sama do takowych nie należy? Williamsonowie wiele mają za uszami, potrafiąc wszystko obrócić na swoją korzyść, ale też nie pracują w sposób tak jawny, jak najmłodsza z rodzin Kręgu. - No wiesz… Specyficzni są - wywraca oczami, dziwiąc się, że Alisha, pracując w przybytku Paganinich, nie zdążyła się jeszcze zorientować co do ich prawdziwego sposobu zarobkowania. A może jest tak bardzo naiwna i niewinna, że nie potrafi czytać między wierszami? Z piersi Charlotte wydarło się ciężkie westchnienie. Całe szczęście, że przemierzają właśnie las, bo może zrzucić wszelką winę na nieprzyjazny teren. - Ale skoro tobie to nie przeszkadza, to niech tak będzie - dodaje ze wzruszeniem ramion. Nie jest tu kimś, kto miałby prawić jej morały. Zresztą może rzeczywiście nie wciągają od razu z miejsca wszystkich kelnerów w tajemnice, pozwalając im żyć we względnej, acz błogiej nieświadomości? Kątem oka obserwuje poczynania koleżanki, widząc, jak ta we własną kurtkę owija żabę. Charlotte wznosi wysoko brwi w zdumieniu, stwierdzając, że musiało ją zwyczajnie popierdolić, ale przecież długo się nie widziały, mogła zmienić się nie do rozpoznania. - Nigdy nie miałam żadnych zwierząt, ale zakładam, że tak, można kupić jakieś akwarium - przytakuje z zastanowieniem i jednoczesnym dystansem. Coś za bardzo entuzjastycznie Alisha podchodzi do tego stworzenia — może została już przez nie otruta i otumaniona? Dobrze byłoby to poobserwować — z pewnej odległości. - O matko, niezłą tę żabę sobie wyhaczyłaś - zauważa, kiedy stworzenie zaczyna śpiewać, idealnie oddając charakter właścicielki. - Myślisz, że zna jakieś inne kawałki? Fajny sposób, by zastąpić radio. Nie działa na prąd, tylko na robaki. Jeszcze raz macha ręką niezobowiązująco, chcąc odtrącić od siebie i znajomej mroczne, czające się w tutejszych okolicach postacie. Musiało jej się przewidzieć, przecież nic by się nie czaiło między tymi drzewami w tak ważne dni świąteczne, kiedy wokół tylu ludzi. A może to wreszcie czas na jakąś masakrę, w samym sercu której właśnie się znalazły? Williamson pognałaby dalej ze swoimi rozważaniami, gdyby nie zaskakujące słowa Dawson. - Motocykl? Kim jesteś i co zrobiłaś z Alishą? - śmieje się, szczerze zdziwiona sięganiem do tak ryzykownych w opinii publicznej środków transportu. Zapewne jeździ z najniższą dostępną prędkością, ale zawsze jest to coś, co wymaga od człowieka siły charakteru. W każdej chwili można się zranić. Z podobnego powodu Charlotte wybrała deskorolkę. Rozpędzając się do znacznych prędkości przed wypadkiem chroni ją wyłącznie kilka subtelnych gestów, skręcenie kół, wychylenie się w jedną, czy drugą stronę, a to wszystko okraszone pewną dozą szczęścia. Każdy upadek wiązać się będzie z niebezpiecznymi skutkami ubocznymi, połamanymi kośćmi czy zdartą skórą, ale kto by się nimi przejmował, kiedy frajda z szybkiego przemieszczania się w przestrzeni jest tak wielka? - Przyjechałam busem, ale skoro nalegasz - szczerzy do niej, rozkładając ręce, jakby została pokonana w tej walce na argumenty. - Masz w ogóle ochotę na kawę? Znam świetne miejsce i nie zawaham się, by ci je wskazać. | zt Charlotte i Alisha |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
30/03/1985 - Muszę częściej wygrywać zakłady - oznajmił z rozbawieniem i jedna z sylwetek widoczna w oddali trąciła lekko drugą z nich w ramię. Roześmiane usta pasowały do lekkości zaczepnej odpowiedzi, a im byli bliżej, tym wyraźniej było widać, że ich właściciel miał dłuższe złote włosy zaczesane za uszy. Jego towarzysz z kolei paradował po okolicy z burzą ciemnych loków, które właśnie ten pierwszy postanowił wzburzyć delikatnym poczochraniem. - Dobra, zgadzam się, że warunki nie były precyzyjnie określone - mówił dalej blondyn, poruszając ramionami, jak gdyby rozważał jedną z kilku opcji podczas przedstawienia swojej oferty. - Musimy o to zadbać następnym razem. Póki co, chętnie wykorzystam swoją nagrodę. Prawie podskoczył, kiedy to oznajmiał. Zupełnie jak dziecko, któremu obiecano wycieczkę na plac zabaw. Maurice nie wychodził przez furtkę, dopóki nie zwolniło się miejsce na jego ulubionej huśtawce. Podczas rozmów z Irą też sprawiał wrażenie takiego czatującego na okazję. Należało mu wybaczyć, po prostu się podekscytował. - Wybiorę dla nas coś do wspólnej nauki, może być? - Proponował swój sposób na odbiór tegoż niewiadomego pochodzenia „długu”, przyjacielsko obejmując Irę ramieniem, kiedy dochodzili już na miejsce rozpoczęcia pielgrzymki. Był już późny wieczór, a więc i strefa ta była stosunkowo wolna od obecności czarowników. Kiedy zeszli z głównej ścieżki, ciemność wydała się niemalże onieśmielająca. Na szczęście mieli odpowiednie narzędzia, aby sobie z nią radzić. - Leviora - szepnął, przywołując światło do własnej dłoni, aby oświetlić sobie najbliższą ścieżkę. - Chodźmy jak najdalej. Może uda nam się znaleźć wielkie drzwi z łańcuchami. Z podekscytowaniem wyszukiwał wzrokiem właściwej trasy, jaką według niego powinni obrać. Prawda jednak była taka, że ani na nawigacji, ani na wielkich drzwiach to on się nie znał. Ta wyprawa mogła grozić utratą nie tylko zmysłów, ale i kończyn. Na szczęście pierwszych kilka metrów pokonali bez większych trudności. Leviora (30): 34+5>30 Poszukiwania: 92+16=108 |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
|Dla Imani Więzy rodzinne były dla nich najważniejsze. Zawsze się chronili, zawsze dbali niezależnie od różnic jakie ich dzieliły, choć te nie były bardzo drastyczne. Miała jedynie nadzieję, że los nie sprawi, że będzie kiedyś musiała wybierać między rodziną, a powinnością. Wybór wydawał się oczywisty, ale teraz mogła być pewna wydarzeń i podjętych decyzji. Nie była jednak naiwna, wiedziała jak świat jest skonstruowany i wydarzenia toczą się swoim torem i najczęściej nie mieli nie wpływu. Teraz jednak cieszyła się czasem jaki mogła spędzić z Imani. Wzięła młodszą kobietę pod rękę, kiedy tak spacerowały i przy okazji szukały jakiegoś szczęścia. Jak na razie niczego nie dostrzegła, ale prawda była taka, że też nie przykładała się do tego zadania zbytnio skupiona na rozmowie. Ta była zdecydowanie ciekawszą formą spędzenia czasu niż wypatrywanie fantów, które mogły przynieść chwilową radość, ale nie zapewniały jej na stałe. -Wiarę należy okazywać codziennie, ale na pewno warto przygotować ucztę i powitanie prawdziwie królewskie. - Nie chciała się zdradzać ze swoimi myślami, że uczta winna być godna królowej jaką była Lilith. Swoje poglądy i upodobania trzymała głęboko skryte przed rodziną. Takie były zasady, nie mówiła o Kowenie. Nie wspominała o nim nigdy, trzymając sekret schowany na dnie świadomości i życia. Tak zwyczajnie było lepiej i bezpieczniej. -Wtedy okażemy nie tylko nasze oddanie, ale też i radość. - Modlitwa oraz wierność była wskazana każdego dnia. Nie zaś od święta, te były jedynie podkreśleniem nie zaś jedyną formą. Nie była z tych wątpiących, z tych co zadają pytania, aby obalić porządek. Rozumiała jak ten świat został skonstruowany i nauczyła się w nim żyć. -Co ty byś przygotowała? - Ciekawa odpowiedzi Imani spojrzała na nią zaintrygowana jaką uzyska odpowiedź. Panna Bloodworth na pewno upiekłaby swój słynny sernik i pasztet z królika. To były dwa przepisy które napawały ją dumą. Każda porządna wiedźma powinna wiedzieć jak poruszać się po kuchni, jak zachwycić podniebienia gości. Liczne zapisane kartki przez poprzednie pokolenia kobiet złożyły się na grube zeszyty przepisów przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Trzymała je w szufladzie w kuchni, aby były zawsze pod ręką. Znała na pamięć układ stronic, potrafiła wywołać przed oczami każdą plamę po oleju, drzemie czy wywarze jaki skapnął na papier tworząc tym samym niemą historię kobiet rodziny Bloodworth. |Rzut na tropienie: 48, 133 + 48 = 181 |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Ronan Lanthier Kilka odmian nienawiści, kilka natężeń pogardy, kilka dekad zapomnienia. Dowcip zaczyna się od Paganini i Lanthier wchodzą do lasu— i na tym może dobiec końca; jeden z nich o Cripple Rock wie wszystko, drugi nic, więc wynik starcia przesądza natężenie drzew w zasięgu wzroku. Niechęci dzielą się na kategorie; te wobec Cavanagha to brudna, ropiejąca rana, o której nie zapomni żaden Włoch w Saint Fall. Te wobec rodziny Padmore to kwestia urażonej dumy — jeszcze trzydzieści lat temu Paganini mieli tylko ją. Te wobec Lanthierów to— Ma che cazzo, nie pamięta. Włoska skóra butów to szyk, elegancja i ani skrawka funkcjonalności; ubłocone trapery leśnego dziada to abominacja na modzie i przyczyna wielu nieprzespanych nocy Vittorii. (Non è vero; Valerio podejrzewa, że Toria w liceum nie spała przez kutasa Ronana, nie buty). — Lanthier — dowcip z pastą ma tyle lat, że gdyby był winem, Paganini nazwałby go dobrym rocznikiem. Przekrwione białka w oczach odmierzają odległość; jeden zamach łapskiem Ronana albo tyle samo ręką Valerio. Ich sporadyczne sparingi na ringu pod Palazzo to przeszłość, którą powinni wznowić; kiedyś Lanthier lał się dla euforii. Dziś robi to dla zapomnienia, a Paganini? Zwykle bije, żeby zabić; dwa lata temu Ronnie bajecznie dostał w pysk i od tamtej pory niechętnie wraca na ring z Valerio, ale traumy są po to, żeby je jebać. Popracują nad tym — wspólnie, — Tropienie? Vi ricordate? Nie spędzam z tobą czasu dlatego, że masz udany dowcip, cazzo. Ma, ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że Paganini pamięta końcówkę lutego; pamięta ten las i to, co pod nim. Pamięta jaskinię i tunele pod nią — pamięta, że patrzył, ale nie widział, bo spowijała ich mgła, bo szepty były coraz głośniejsze, bo ziemia była tylko ziemią i nie oferowała żadnych wskazówek. Niewiele brakowało do spędzenia wieczności w czeluściach Cripple Rock; miesiąc później koszmary cuchną tamtą mgłą i mają dźwięk tamtych szeptów, i rzeczywistość znów rozmywa się na granicach, i trudno zdecydować, gdzie leży prawda, gdzie kłamstwo, gdzie Ronan, gdzie Valerio, gdzie trop, gdzie zwidy, gdzie— To nie była prośba; to nie była groźba. To przysługa — Lanthier i Paganini ostrożnie wymieniają się ich walutą, zazwyczaj wybierając ustronniejsze miejsca, ale jeśli pierdolony las nie jest ustronny — to co właściwie bywa? rzut na tropienie: 71 + 9 = 80 suma po I turze: 186 |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Stwórca
The member 'Valerio Paganini' has done the following action : Rzut kością '(S)Leśna pielgrzymka' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
30 III 1985 Moja mina? Jaka może być mina kogoś, kto dał się tak urobić i jeszcze nie może znaleźć wystarczająco uderzającej odpowiedzi, by uratować honor? No właśnie taka! Wydęte policzki i krzyżujące się ramiona są wystarczającym komentarzem dla tego jego małego dużego triumfu. I to oszukanego! Wykombinował sobie to, jak słowo daję, a wynik był z góry przesądzony. No ale spójrzcie, jak dziecko się cieszy… A niech ma tę swoją satysfakcję. Słodkie to takie, nie można się gniewać za długo. Wypuszczam więc z głośnym westchnięciem powietrze i poddaję się w końcu, dając uśmiechowi wlać się na moją twarz. Radość Mauriego jest zaraźliwa, nawet jeśli cieszymy się z mojej porażki. Albo jego wygranej, jak kto woli. Poprawiam lekkim gestem opadające na ramiona loki, upewniając się, że czerwona wstążka pozostaje w nie ładnie wpleciona i nie przemieściła się nigdzie. Zadarty podbródek pokazuje jasno, że nie biorę do siebie żadnego potknięcia, a podmalowane oko łypie na Mauriego dumnie, choć w środeczku zastanawiam się, co też zamierza wymyślić. Szybko okazuje się, że po głowie chodzi mu wspólna nauka. Mam nadzieję, że anatomii. — Może być — przytakuję łaskawie i daję odejść naburmuszonej minie całkiem w niepamięć, gdy ramię Mauriego kończy na moim, a my w końcu ruszamy w stronę miejsca, gdzie rozpoczniemy pielgrzymkę. Dobrze, że w ostatniej chwili uznałem założenie koturnów za głupi pomysł. Zabiłbym się na tej ścieżce. Jeszcze jest ciemno jak w dupie. — Leviora. — Powtarzam po przyjacielu, ale pentakl się rozleniwił. Kurwa. Czemu magia musi mi za każdym razem przypominać, że jestem w niej chujowy? — Jak najdalej to bardzo daleko — zauważam nieco pesymistycznie, ale nie pozwalam temu wrażeniu trwać. — Ale z tobą bardzo chętnie. Myślisz, że naprawdę gdzieś tu są wrota? — Zastanawiam się głośno, czując pierwszy dreszczyk ekscytacji przebiegający po plecach. — Leviora — próbuję jeszcze raz i tym razem światło kładzie się lekką łuną na ścieżce, a ja mogę się swobodniej rozejrzeć. — Trochę tu strasznie, nie? — Niby nie jestem płochliwy, ale Cripple Rock nocą ma w sobie coś… Coś. Leviora #1: 14 (9+5) |nieudane Leviora #2: 86 (81+5) |udane Poszukiwania: 11 (9+2) |łącznie przekroczone: 119 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Richard Williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
Barnaby Istnieją Wszystko, co mnie osłabia, to zwykłe odmiany nowotworu; każdą można usunąć. Niekiedy wystarczy zaczekać; odwracam głowę na prawo i widzę, że mój rak nauczył się chodzić — ma nawet ten sam znak zodiaku. — Uważasz, że to było zmyślne — było, nie przyznam na głos, po cichu, w myślach i koszmarze — ale tylko udowadnia twoją chorobliwą potrzebę powiedzenia ostatniego słowa. To rodzinne, bracie; zostało wtłoczone w nasze geny razem z nieokreślonym odcieniem zieleni w oczach i skłonnością do przeziębień późną jesienią. Ostatnie słowo od zawsze należy do Williamsona i już zawsze będzie należeć; otwieramy i zamykamy alfabet, jesteśmy stacyjką i kluczykami, mamy wszystko, ale wszystko to za mało, ponieważ zawsze jest jakieś więcej. Siódmy marca był początkiem nowego więcej. — Pracujemy na lepszą przyszłość, bracie. Zwycięstwo nie wypełznie do nas z Piekła, musimy złapać je za kark i wyciągnąć siłą — przesyłka miała jedwabną wstążkę i dokładną rozpiskę; daty, godziny, miejsca, nazwiska, prasa, Barnaby, zabierz ze sobą świece. Uniwersytet, Maywater, Cripple Rock, Deadberry. Zatrucie magiczne to żadna cena — to wyrok, który sześć lat temu Williamson starszy wstrzyknął we własne żyły razem z czernią gwardii. — Ośrodek w Deadberry to tylko początek — wciągam do płuc powietrze; świat pachnie lasem i wiosną, nadchodzi nowe, nadchodzi lepsze, nadchodzi moje. — Jeśli utrwalimy swoją obecność w magicznej dzielnicy, co ma nastąpić z twoją aktywną pomocą — spokojna ścieżka przed nami jest pusta; za nami znika prześwit początku drogi. Niewymagający szlak odtwarza zakurzone nagrania wspomnień, tani sentymentalizm płyt, które połamałem lata temu, ale jedna z nich utknęła w gramofonie; czasem ją słyszę. Nie słucham, ale słyszę. — Kilka nieprzyjaznych nam rodzin straci nużący argument nieangażowania się w sprawy bezpieczeństwa. Pracuję nad kolejnym krokiem, skorzysta na tym Gwardia, więc— Kończę. Wypuszczam powietrze z płuc. Liczę kolory naszego świata: żółty, brązowy. Liczę kolory mojego brata: ciemnogranatowy, czarny. Liczę; moje życie to słupki poparcia, procenty dochodu, zyski, straty, emisje zagrożeń. Liczę na— Nigdy na kogoś; zawsze na siebie. Zwierciadło to lusterko, lusterka lubią pękać, ale nie możemy sobie pozwolić na siedem lat nieszczęścia. — Harris zaczyna być problemem. Problem ma początek w planszy; przyszedł z warcabami i twierdzi, że gra w szachy. Problem ma proste rozwiązania; widzę jedno obok siebie. Prawie metr dziewięćdziesiąt mięśni i zimnej kalkulacji, chłodnych medali z licealnych zawodów w cholera—wie—jakich dziedzinach walki i twardego spojrzenia. Imituje skałę, która pojawia się znikąd; czarny kamień na drodze czarnego gwardzisty — usta rozchylają się mimowolnie i o krok za późno. — Ba— Barnaby, co się stało? Głos w głowie ma pięć lat i wrażenie, że stało się coś złego; coś złego w ich domu ma imię i lubi pić whiskey. Coś złego często przytrafia się bratu — Richie (ma siedem lat, wrażenie, że stało się coś złego i odpowiedź na wyciągnięcie dłoni) zatrzymuje się przed uchylonymi drzwiami łazienki. Przy umywalce stoi Barnaby i trzyma rękę pod wartkim strumieniem odkręconej wody.Barnaby, co się stało? Znikający w odpływie wir jest czerwony; ślad na koszulce brata też. Nic, idź spać. Nic, Richie, obudź się.— Paskudztwo — lekki grymas, wystudiowane zmarszczenie brwi, fuj wypowiedziane bez słów, zatopione w spojrzeniu w ten sam sposób, w jaki w reaktorach jądrowych zatapia się baterie chłodzące — krew mnie brzydzi. Krew to dzieciństwo. Krew to— — Zatamuj zanim na mnie przeskoczy. Jedwabna chusteczka wyciera z palców wyimaginowaną czerwień; krew to skaza. Z naszej dwójki tylko jeden może być niedoskonały. tropienie: 33 (k100) + 8 (talent) = 41 suma: 164 |
Wiek : 30
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : north hoatlilp
Zawód : starszy specjalista komitetu ds. międzystanowej koordynacji
Stwórca
The member 'Richard Williamson' has done the following action : Rzut kością '(S)Leśna pielgrzymka' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
Czy Imani wątpiła w więzi rodzinne? Zdecydowanie było jej do tego daleko. Wprost przeciwnie - wierzyła, że ich relacje przetrzymają każdą wichurę, nie spodziewając się jeszcze problemów, jakie nadejdą, gdy dwa wrogie sobie koweny spotkają się w jednym i tym samym miejscu... Co nie zmieniało faktu, że wiara dla Padmore była ważna. Na tyle ważna, że wierząc w swoją rodzinę była pewna, że nawet różnice poglądów jej nie podzielą. Oczywiście mogła okazać się w tym odosobniona, ale to czas pokaże, czy można się dogadać ponad podziałami. Jeszcze nadejdzie czas na to, by obie kobiety mogły się przekonać, czy po dowiedzeniu się prawdy o sobie dadzą radę spojrzeć sobie w oczy. Imani, zakładając taki fikcyjny scenariusz, powiedziałaby, że jak najbardziej. - Masz rację ciociu. Staram się tego uczyć swoje dzieci i mam nadzieję, że będą o tym pamiętać, gdy dorosną - na razie jednak, po buncie dwu, trzy i zapewne czterolatka miał ją czekać okres dorastania starszych dzieci i kolejne bunty. Miała nadzieję, że nie będą one szczególnie duże, ale kto wie? Czasem nawet największa miłość rodzicielska nie mogła ochronić młodych gniewnych od rzucania przykrych słów i robienia głupich rzeczy. Imani od razu zaczęła się zastanawiać nad pytaniem zadanym przez krewną. - Patrząc, skąd by byli myślę, że dobrze byłaby widziana wielodaniowa uczta. Jakieś przekąski, może bym po prostu zawinęła szparagi w boczek patrząc, że świnki to najlepsze co mamy na farmie. I tym samym jakiś pieczony prosiak jako popisowe danie. Na pewno też jakaś zupa. Jakby był czas, to pewnie nawet kilka. No i ciasta z naszych jajek. Pewnie jakiś sernik i jabłecznik. No i może bimber od Marwoodów - kobieta rozważała na głos. Zdecydowanie wymyślenie listy smakowitości na już byłoby trudne, nie mówiąc już o czasie koniecznym na jej przygotowanie. Z drugiej strony na pewno nie byłaby jedyną, która musiałaby to szykować. - A ty, ciociu? Podejrzewam, że zrobiłabyś swój słynny pasztet? - młodsza z kobiet uśmiechnęła się na samo wspomnienie jego smaku. Suma: 181 (poprzednie rzuty) + 37 + 8 (talenty Imani) = 226 |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Maurice cmoknął głośno, jak gdyby spodziewał się jego słów, a jednocześnie zdecydowanie je odrzucał. - A tam - zbył jego pesymizm niedbałym machnięciem dłonią. - Jak najdalej w przygodę! Przecież to ekscytujące. Prawda? Nie przyjmował innej perspektywy za możliwą, ale nie maglował go słownie zbyt długo, bo szybko okazało się, że Ira wcale nie zamierza wymigać się z realizowania idiotycznych wyzwań towarzysza. Nie miał bladego pojęcia, która z odpowiedzi mogłaby być prawdziwa, ale entuzjazm rzeczywiście mu doskwierał. - Na pewno! Gdzieś muszą być. - Głos nawet mu nie drgnął. „Gdzieś” równie dobrze mogło oznaczać inne miejsce, niż to, ale warto było spróbować. Gdyby ich wysiłki zostałyby wynagrodzone przez Niego, Maurice nie mógłby być szczęśliwszy, ale póki co miał przy sobie innego Jego, o którego musiał zadbać. - Nie martw się. Obronię cię. - Zadeklarował z głupawym uśmiechem. Nie było szans, że zdoła odpędzić szarżującego niedźwiedzia samym śpiewaniem. Musiał mieć w rękawie jakiegoś asa… tylko pewnie miał bardzo długie rękawy. Musiał wyciągać to, co było pod ręką, a teraz najbliżej były wiara i optymizm. - Kurwa - zaklął, kiedy potknął się o pierwszy korzeń. Z Irą przyciśniętym do boku mógłby im grupowo powybijać zęby, gdyby jakimś cudem nie złapał równowagi. Cóż, asysta zawodowego trapeziarza na pewno pomagała przetrwać takie sytuacje. - Tylko najpierw spróbuje się nie połamać. - Zdecydowanie warto było od tego zacząć. Odkleił się od ramienia Iry na rzecz chwycenia go za dłoń. W ten sposób mieli większe szanse na przetrwanie w jednym kawałku (a przynajmniej jeden z nich). - Ale tu ładnie - stwierdził jeszcze gdzieś po drodze, kiedy zerknął w górę i złowił spojrzeniem rozgwieżdżone niebo. Spojrzał tylko na chwilę, nie powinien kusić losu. Całe jego szczęście, bo wracając wzrokiem na ziemię, napotkał nim porządnie naruszony pień. Wyglądał tak, jak gdyby ktoś dosłownie rozbił go na pół. - Ale tu mają wściekłych drwali… - Bo to na pewno był drwal, prawda? Poszukiwania: 45+16=61 Suma: 180 |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Valerio Paganini Kilka odmian nienawiści, kilka natężeń pogardy, kilka dekad nieporozumienia. Cripple Rock nie zapomina; historia i magia sprawiedliwie dzielą się tym lasem, w ściółce zakopując obrazy minionych dni i obietnice tych, które dopiero nadejdą. Dawno wygasłe konflikty żyją na politycznej scenie i kręgowych kuluarach — tu, pomiędzy drzewem, krzewem, gównem i Valerio (nie mylić dwóch ostatnich) najżywszy konflikt to ten kultywowany przez miedzę. Paganini rzadko zapuszczają się w te rejony; Rezerwat wizytują tylko, kiedy życie im niemiłe — więc często — a samo Cripple Rock przy okazji świąt podobnych do tego. To działa w obie strony; Lanthier okrywa uroki Little Poppy tylko, kiedy musi — bo gremliny chcą do kina, bo żona jest cywilizowana, bo skończył mu się konkretny typ wkrętów do ogrodzenia i wszyscy mają w dupie jego wymówki. Tylko raz był w Palazzo; na widok menu uznał, że od nadmiaru makaronu Paganini chyba nie srali. — Obstawiałem sentyment. Ile? — telefon w środku dnia i rozsądne pytanie; Valerio, skąd masz, kurwa, mój numer? Pierwszy, póki co jedyny podejrzany nosi odznakę i wygodnie nie dobiera własnego telefonu; Williamson będzie musiał zabrać do siebie dzieciaki na cały dzień w ramach rekompensaty. — Trzy lata odkąd przestawiłem ci żuchwę? Pod knykciami nadal czuje tamten chrzęst; Lanthier znalazł wtedy sposób na skutecznie uciszenie Włocha — pewnego dnia go opatentuje. — Dobre czasy, musimy powtórzyć. Później był złamany nos, nadkruszony ząb i brutalność niemająca wiele wspólnego ze sportem — Valerio bije się tak, jak żyje; całym sobą. Zła praca nóg nie spowalnia jego ataków — czegokolwiek nie uczono w podziemnym kręgu Paganinich, nie był to sport ligowy. Za to bolał tak samo. Droga do Starodrzewia tego przedpołudnia pozostaje litościwie pusta; jedyna grupka powracających pielgrzymów z trudem osiągała średnią siedemnastu lat i Lanthier szybko sobie przypomniał, jak nie lubi, kurwa, nastolatków. Prawie tak samo jak tych, którzy las traktują bez szacunku; Valerio dawno opuścił pierwszą grupę — i Ronan szczerze liczy, że nie próbuje w nią znów wejść — za to właśnie zaczyna aspirować do drugiej. Lekcja tropienia zaczyna się teraz; Paganini złazi ze ścieżki jak spuszczony ze smyczy, nietresowany pies. — Całe Hellridge wie, że zaglądanie do dziur to twoja pasja, ale— Lanthier nie rusza za nim — ciekawość przezwycięża przekonanie, że jest odpowiedzialny za tę łażącą puszkę passaty. — Zanim wleziesz w las, spójrz pod nogi. To nie teren Rezerwatu, Carterowie rozkładają sidła gdzie popadnie — po raz pierwszy Lanthier byłby zachwycony, natykając się na jedno; obraz Paganiniego z pułapką zaciśniętą wokół łydki sprzedawałby za pięć dych; stówka za pakiet trzech kątów widzenia. — Co widzisz? Poza czubkiem włoskiego nosa; nie ma na nim śladów puchu, co Lanthier uznaje za obiecującą perspektywę na owocny koniec wyprawy. Pięści wciśnięte w wytartą kurtkę skutecznie powstrzymują odruch, kiedy Paganini nachyla się nad dziuplą — wystarczyłoby kopnąć go w dupę. II tura: 27 + 20 + 10 = 57 suma: 243 |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Stwórca
The member 'Ronan Lanthier' has done the following action : Rzut kością '(S)Leśna pielgrzymka' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Cripple Rock nie zapomina, a Paganini semper non fidelis; niewierność zaczyna się od spojrzenia na ukryte między koronami drzew niebo, biegnie przez wstęgę leśnej ścieżki i kończy na ustach, które modlitwę po raz ostatni wypowiedziały— Zmarszczone brwi, zmurszały namysł; cazzo, kiedy? Na pogrzebie ojca. — Umiesz liczyć, Lanthier? Licz na siebie, twoje szczęście innych— — Jebie mnie to, dogrywka w podziemnym kręgu. Ten nad powierzchnią ma kilka defektów, kilka defekacji na koncie, kilka nazwisk, na które Paganini spluwa chętniej niż na Ronana. Jaki jest Lanthier, każdy widzi; leśny olbrzym ze zbyt ładną żoną, dwójką głośnych dzieci i kilkudziesięcioma hektarami obwarowanego Rezerwatu, gdzie o stracenie głowy łatwo. Tyle, że nie przez kobietę. Język zahacza o miejsce, gdzie pięść łupnęła w zęby; po ukruszonym kle został tylko fantomowy ból i blizna wewnątrz ust. Valerio przygryza ją czasem, próbują odtworzyć tamten moment — zamiast krwi, usta wypełnia więcej śliny; va bene. Będzie potrzebować jej na kilka soczystych splunięć. Ścieżka przed nimi to łagodne łuki, malownicze pobocza i wiele szumu o nic. Choćby sama Aradia odsłaniała dupę w pobliskim rowie, Paganini już uciekł myślami poza monotonny krajobraz Cripple Rock; gdzieś w Little Poppy czeka na niego Maureen, gdzieś w Deadberry może spotkać Naomi, gdzieś w połowie drogi do Bangor zwykle stoją kurwy. Wystarczy odwrócić się na pięcie i zostawić Lanthiera samopas; jeszcze powiedziałby za to grazie. Zamiast odwrotu, jest krok w głąb lasu — poza utarty szlak i kruche błoto, prosto w pułapkę paproci i rosnącą odległość. Drzewa mają nazwy, ale dla Paganiniego to tylko przeszkody; wymija je ze spojrzeniem taksującym podłoże, jakby to było winne jego rodzinie kilka zielonych patyków. Dolarów, nie gałęzi. — Nie mam nic przeciwko wlezienia w dziurę Carter, pod warunkiem, że byłaby to dziura J— Coś pod nogami najpierw strzela, potem syczy, na końcu znika w kępie najbliższych krzewów; wygląda jak wąż, ale te nie mają nóg — przynajmniej niemagiczne. Ostry grymas w kąciku ust zahacza o spojrzenie; stal nie zrani stali, może ją co najwyżej zaostrzyć. — Czego mam szukać, Lanthier? Szczyn sarny? Truchła Cavanagha? D— Odpowiedź przed to rozwarte gardło; drzewo z omszałą dziuplą prosi się o dowcip, którego Paganini nie wypowiada tylko dlatego, że wątpi w Ronana i jego docenianie dobrego żartu. W Cripple Rock dziury nie wróżą niczego dobrego, przekonał się na własnej skórze z końcem lutego, więc— — Stronzo, wygląda, jakby zgubiło go jedno z twoich dzieci. Ręka samoistnie zanurza się w dziupli, wydobywając z niej coś, co wygląda na płaszcz; jest mały, brzydki i ma potencjał wprawienia Vittorii w histerię. Chyba weźmie go do domu. rzut na tropienie: 60 + 9 = 69 (hehe) suma po II turze: 312 |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii