First topic message reminder : Wąwóz im. Bazela Hudsona Wąwóz U-kształtny, znajdujący się w kniei Cripple Rock. Zachęca ona swoim niepowtarzalnym urokiem, dlatego szczególnie w okresie letnim można spotkać tutaj spacerowiczów. Nazwany został na cześć Bazela Hudsona, magicznego podróżnika i archeologa z początku XVIII wieku. Rzadko można spotkać tu dziką zwierzynę, ale za to tego miejsca nie opuszczają komary, które masowo atakują przechodniów. Jego naturalna ścieżka biegnie wzdłuż wschodniego kresu kniei, dlatego nazywany jest jej naturalną granicą. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Czw Lip 20, 2023 8:58 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Stwórca
The member 'Lila Al-Khatib' has done the following action : Rzut kością '(S)Leśna pielgrzymka' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Blair & Virgil - 31 marca 1985 Rodzina. Teraz miałam dwie, kompletnie różne. Jedni związani ze mną krwią, drudzy chęcią spełnienia tej samej wizji. Stałam przed dylematem, bardzo poważnym. W obliczu apokalipsy będę musiała wybrać i gdyby ktoś dał mi taki wybór w styczniu, wiedziałabym, kogo wybrać. Teraz nie jestem tego taka pewna. Kłócić się z ojcem mogę bez końca, ale wciąż nim jest. Jakim głupcem w swoich wartościach by nie był. Moja nagła wyprowadzka z domu prawdopodobnie nie była przez nich dobrze odebrana. Ale zrobiłam to tylko po to, żeby nie narażać rodzinnego domu na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Na pytania milczałam, zmieniałam temat, bo nie mogłam powiedzieć im prawdy. Dowiedzą się w swoim czasie i mam nadzieję, że to ja im przekaże te informacje. Kto wie, czy uda mi się dożyć tego dnia. Od kiedy pierwsza pieczęć została zerwana, jestem przeklęta. Nie wiem, ile czasu mi zostało, a moją jedyną szansą jest Lilith, tylko ona mnie uratuje przed tym przekleństwem. Pielgrzymki były taką naszą rodzinną tradycją. Rodzice prowadzili nas po takich wąwozach, gdy byliśmy mali. Znaczy gdy ja byłam mała, a moi bracia byli w nastoletnim wieku. Wszystko było wtedy łatwiejsze, choć teraz wiem, że płytkie. Podczas tych marcowych świąt czas powinien być spędzany z bliskimi, ale co potem, gdy Męczeństwo Aradii się skończy? Z naszej piątki została dwójka. Matka zaginęła, drugiemu bratu coś wypadło i ojcu również. Nie protestowałam przed przyjściem tutaj, bo lubiłam spacery po tym wąwozie. Virgil też chyba lubił lasy, bo przecież był jednym z tych mężczyzn, których interesował survival, a do tego kiedyś należał do okolicznych skautów. Przynajmniej na apokalipsę zombie był przygotowany. Siedziałam właśnie na jednej ze skarp, gdy doczekałam się tutaj jego osoby. Przyszłam za wcześnie, więc korzystając z chwili czasu, znalazłam sposób, żeby się na nią wspiąć. Zsunęłam się po piasku, zjeżdżając na dół wąwozu i otrzepałam pośladki z zebranego przez to brudu. - Myślałam już, że Tobie też coś wypadło... - Poprawiłam jeszcze czapkę na głowie i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, gdy stanęłam naprzeciw niego. - Trudne miesiące w firmie? - Uniosłam brew, zastanawiając się, czy może Virgil zna przyczynę nieobecności naszego ojca i brata. 1. Rzut na przeszukanie: k100 plus 14 za wiedzę plus 5 za historię I |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Stwórca
The member 'Blair Scully' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 88 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
Perseus Zafeiriou, Orestes Zafeiriou Hm. Niedorzecznie fascynujące historie z dzieciństwa Williamsona powinny rozkładać się pod jednym z tutejszych drzew — truchła przeszłości obfitujące w dosłowne trupy; głęboko zagrzebane wspomnienia, które od czasu do czasu wypełzają z nieoznakowanego grobu, domagając się uwagi. Czasem ktoś go w nich bije; czasem trafia w twarz. Czasem echem przeszłości jest tępy ból i głośny chrzęst; czasem, wyrwany ze snu, odruchowo dotyka nasady nosa. Fantomowy ból, nawet pod lekkim dotknięciem. — I deser — w entuzjazmie Perseusa zabrakło miejsca na przemoc przeszłości; grecka tragedia była tragedią wczesnych śmierci i osierocenia, ale nigdy bólu odciskanego na ciele — przynajmniej nie tym, które uniknęło zimnego więzienia krat. Orestes z kolei— Williamson potrafił rozpoznać, kiedy ktoś próbuje ukryć własne ciało; sam robił to od dzieciństwa. Różniły się pobudki, nie efekt. — Spodobał mi się pierścień Dildo. Powinieneś pomyśleć nad czymś podobnym — pierścieniem, nie Dildo. Bibo? Dido? Jak nazywał się ten cholerny hobbit? Niewidzialny w historii, niewidzialny w pamięci; Williamson miał pamięć do imion, o ile te mierzyły ponad metr sześćdziesiąt. (Prawda, Willy?) — Kopalnie to złoto, złoto to pieniądze. Moim przodkom nie spodobało się, że Hudson pierwszy położył na nich łapska — jego przodkom nie spodobało się też coś, co dziś nazywane jest konstytucją, ale to lekcja historii na inny dzień. — Williamson budował miasto na powierzchni, William Hudson — pomysłowe imię, prawda? Kiedyś po drinku zamierzał zapytać Audrey, co sądzi o jego osobistej, niczym niepodpartej teorii, że Williamson wydupczył panią Hudson, a ta — będąc pod wrażeniem jego sztabką złota — nazwała syna po prawowitym ojcu. — Zaczął kopać pod. Jeśli cokolwiek zachowało się w przekazywanych z pokoleń genach, to— Lekkie wzruszenie ramion wypełniło bark strzyknięciem; niektóre łóżka z ramami po babciach nie zostały stworzone dla mężczyzn ze wzrostem, który zagrażał integralności czoła przy każdym przekroczeniu progu łazienki. — My, założyciele Kręgu, brzydzimy się brudu. Dlatego doskonale radzimy sobie z jego usuwaniem — niektórzy używają w tym celu polityki; inni skłonności do militarnego uznania dla porządku. — Za to Hudsonowie nadal lubią dziury. Różnica polega na tym, że teraz w nie wpadają. Zwykle po pijaku; i o ile rów można nazwać dziurą. Słowa, które tak naprawdę były szeptem — drzewa mają uszy, szczególnie tutaj — rozmyły się pod kolejnym szelestem liści. Byli tu sami; pielgrzymki poruszały się stadnie, ale w odległościach, które nie pozwalały wychwycić żadnych sylwetek z przodu ani z tyłu ścieżki. Oczywiście, że patrzył; gwardia widzi wszystko — zwłaszcza entuzjazm Perseusa. Pewnych rodzaju uśmiechu nie da się przeoczyć. — Naprawdę, Percy. Dużo gadasz i rzadko z sensem, ale odkryłem, że jeśli użyję słowa kwant albo flukson — w głowie Williamsona to zmyślone słowa; nawet Dildo miał więcej sensu. — Mogę się czegoś nauczyć. Chłopak był geniuszem i, jak na geniusza przystało, intelekt przysłaniał ekscentryzm; słuchawki na karku były koroną, która zsunęła się ze skroni. Spojrzenie Orestesa było sztyletem, z którego Zafeiriou zapomniał zdjąć futerał. — Nie patrz na mnie, Ores. Tak się składa, że czerń szanowałem od zawsze. Na ubraniach, nie— Zapal sobie lepiej, Williamson. II tura: 28 (k100) + 2 (wiedza) = 30 (suma grupy dotychczas: 295)[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Barnaby Williamson dnia Pią Sty 05, 2024 8:30 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Barnaby Williamson' has done the following action : Rzut kością '(S)Leśna pielgrzymka' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
3Zmieniał się. Czuł całym sobą. Było to coś osobliwego, siłą której wcześniej nie posiadał teraz sprawiała że wykrzywiał kąciki w drwiącym uśmiechu. Jeszcze kilka miesięcy temu w sytuacji konfliktu z kimkolwiek pochylał głowę i udawał, że sytuacja nie dotyczy jego. Uciekał, chciał zniknąć a teraz? Teraz zerknął na żonę przyjaciela. Sposób w jaki to zrobił był dziwny, przydający mu czegoś z nieustępliwości. Gdy zakończyła swoją tyradę odpowiedział jej jedynie sardoniczne: Mityguj się. Nieoczekiwanie, niczym do małego dziecka, któremu trzeba utrzeć nos bo pozwala sobie na zbyt wiele. Sam siebie zaskoczył tym co wyszło z jego ust. Bezkonfliktowe a jednak. Już wiedział jak czuły się te wszystkie matki pouczające na ulicy swojego rozkapryszonego bachora. Kilka minut później wszystko działo się jak w jakimś realnym świecie. W jednej chwili uśmiecha się przestawiając „Oscar Nox”, zaś w kolejnej rozgląda na boki słysząc słowa o bluźniercy. Przez ułamek sekundy był przekonany, że ktoś za nim stoi. Ten sam ktoś, którego rozpoznał przystojny mężczyzna jedzący jego bułkę. W kolejnej poczuł mocne sztachnięcie przez, które upadł na drobne kamienie. Szok. Niedowierzanie. Wyparcie. Pogodzenie się. Te wszystkie emocje targały nim w zaledwie jednej sekundzie. Przez jego umysł przeleciały wszystkie sytuacje, które miały miejsce w jego życiu. „Jesteś bluźnierstwem” szeptane przez matkę, gdy w pośpiechu i desperacji sam wyrywał sobie pióra z rąk tylko po to by dostać coś czego nigdy nie zaznał - miłość i namiastkę akceptacji. „Jak śmiesz…”- Wysyczane przez ojca, który tłukł go niemal tak długo aż sam się zmęczył. Może dlatego ta jedna fraza sprawiła że poczuł palący ból sprzączki paska rozcinającej skórę jego pleców. W pierwszym odruchu zasłonił się twarz dłonią. W kolejnym uświadomił sobie że nie jest tym bezbronnym dzieckiem kulącym się w kącie. Nie może wiecznie zasłaniać się za Ethanem, który był niczym jego tarcza oddzielająca od całego zła. Chciał być partnerem, na którego zasługuje. Zacisnął zęby i szybkim ruchem wyjął szczeniaka z kieszeni układając pod stopami Ethana. W garść złapał ziemię o drobne kamyczki. Nie będzie uciekał, nie będzie dawał się poniżać i sobą manipulować. Czy ty mnie popchnąłeś? Ile ty masz lat? 14?! Odpowiedział ochrypłym głosem podnosząc się z i szybki ruchem sypnął mężczyźnie w twarz trzymaną w dłoni amunicją. „Ty chuju, a bułkę zjadłeś” Pomyślał na sekundę przed tym jak rzucił się na diakona obejmując go w pół w silnym uścisku ramion. Widział ten ruch, gdzieś w na zdjęciu w poczekalni szpitalnej na stosie gazetek sportowych. Nie wiedział nawet jak ów dyscyplina się nazywała ale chyba służyła przewróceniu przeciwnika. Starał się doprowadzić do tego by Cabot się przewrócił a on na niego. Co dalej? Nie wiedział. W połowie upadku to się nawet rozmyślił co do słuszności swojej decyzji. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
28 MARCA / LILA AL-KHATIB, LYRA VANDENBERG, MARVIN GODFREY — To nic, daj sobie czas. Bayt nie znajduje się od razu — powtórzyła obco brzmiące słowo ze słuchu. Nie raz w teatrze zdarzało się, że musiała jakieś kwestie mówić w obcym, zupełnie nieznajomym (bo nie angielskim) języku. Kwestia powtórzenia — za pierwszym nigdy nie będzie idealnie, ale za którymś— Kiedyś się w końcu uda. Pokiwała głową, uśmiechem zagryzając wędrującego do ust papierosa. Krótkie gesty przeszukania płaszcza odkryły prosty problem — brak ognia. Dopiero kieszenie jeansów skrywały niewielkie, ciemnoniebieskie urządzenie odpaliło fajkę, a ona zaciągnęła się dymem, nim odpowiedziała. — Wielu próbowało. Wiecie, czym jest gorączka złota? — Marvin mógł. Nawet jeśli nie uważał na historii w szkole, to była to idea zbyt tożsama do amerykańskiego snu, aby nie snuć (heh) do niej opowieści. — W dużym skrócie — gdzieś odkrywano złoża złota, wieść się rozchodziła i napływała masa poszukiwaczy, licząca na to, że będą mogli się łatwo wzbogacić. Z bramami do Piekła jest bardzo podobnie. Ludzka natura jest bardzo podobna, myśli, wydychając dym i gnając do przodu leśnymi drogami. — Ktoś twierdził, że natknął się na dobry trop i zlatywała się masa amatorów przygód, fanatyków kościelnych czy osób łasych na sławę, próbujących dotrzeć do nich jako pierwszych. Gdyby któremuś się udało— Znów wymienia spojrzenie z Lilą. Choć tej nie było na ostatnim spotkaniu kowenu, to mogła wiedzieć, że ich celem było dotarcie do nich. Tych prawdziwych — nie z legend i opowieści pijanych poszukiwaczy przygód, Indiany—Jones—od—siedmiu—boleści. — To byśmy o tym usłyszeli. Słyszeć, zabawne. Naprawdę zabawne — chociaż jeszcze nie wie, dlaczego. Dowiaduje się (domyśla się), gdy mężczyzna bierze do ręki pióro i na jego twarzy dostrzega znajome odcięcie od rzeczywistości. Rozumie już, dlaczego Lila kiwała do niej głową, by przekazała mu pióro. — Coś ciekawego? — spytała nonszalanckim tonem, papierosa chwytając między palce. Widziałeś jakiś koniec świata? Czy jego stworzenie? nie rzucam już na wiedzę, gdyż próg został osiągnięty. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Abraham Alden
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 208
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 8
TALENTY : 14
Nie jest do końca pewien, co nagle wywołyje w nim taką agresję. Przez chwilę czuje nagł przepływ mocy – odzywają się w nim drapieżne wilki i niemalże ma ochotę obnażyć kły i syczeć na swojego towarzysza, chociaż jeszcze moment temu prowadził z nim bardzo niefrasobliwą rozmowę. Już zapomniał jaka była jej treść, nawet jeśli była to bardzo szeroka kategoria bobrów. Złość w nim pęczniała i sprawiła, że mięśnie mu się napięły, kiedy spróbował zdusić w sobie te emocje. Szarpnął za nie i wcisnął je głęboko w siebie i nie miał pewności ile w tym było jego woli, a ile sugestii Maurice. Mężczyzna podszedł do niego, ledwie muskając dłonią jego ramią, a złość ulatywała właśnie z oczu Abrahama, chociaż jeszcze przed chwilą spojrzenie płonęło ogniem. — Hm? — teraz to on wydaje się nieprzytomny. Zerka na młodzika, a konkretnie na swoje ramię. Miał tam jakiś pyłek? Ciepło palców Overtone’a szybko stamtąd umyka, ale Alden wtóruje temu gestowi. Strąca niewidzialny kurz i w końcu mimochodem podąża spojrzeniem za kierunkiem, jaki wskazuje mu ten, który jeszcze nie zdążył się nawet przedstawić. Jego spojrzenie pada na ciało pod drzewem i Abraham nie może powstrzymać przelotnej ekscytacji. Szczególnie zachęcony słowami blondyna. Zaraz jednak kiedy głęboko orzechowe spojrzenie sięga szkieletu, kąt ust łowcy unosi się w sardonicznym, niechętnym uśmiechu. Archeolog, ta? — Widziałeś Ty kiedys archeologa? – pyta retorycznie. Chociaż nie potrafi określić ze stuprocentową pewnością okresu, z jakiego pochodzi odzież, jest pewien jednego – to nie szmaty badacza. Na pewno nie tego, którego on szukał, po jakim nazwano ten wąwóz. Co ty nie powiesz? – zdaje się sugerować jego spojrzenie, kiedy zerka na chłopaczka i powtarza za nim z lekką tylko kpiną. — Po czym poznałeś? Latarce czy roboczych szmatach? XVII czy XVIII wiek, jak myślisz? Mimo to, nawet jeśli to nie jest ten, kogo Abe szuka, porusza się w miejscu. Czuje pod stopami pewną miękkość i że w coś się zaplątał, w jakiś element ściółki, ale kiedy patrzy sobie pod stopy, to nie ściółkę widzi, a kwiat. Kiedy przygląda mu się bliżej, zauważa głośno… — Kwiat Berserkera… – głośno, ale jednak cicho, bo tylko pełnym zastanowienia szeptem. To wyjaśnia tryb hulaki, jaki załączył mu się moment temu, a który zdołał stłumić. Pochyla się do kwiatu, przyklęka na jednym kolanie i przypatruje się mu bliżej. Wyrywa go z korzeniami w końcu niedbale, a kiedy w końcu nadrabia kilkoma susami dystans między nim, a syrenem, staje obok niego i rzuca mu kwiatkiem prosto w szkicownik. — Może będziesz chciał to naszkicować. Wywołuje gniew i agresję. Nie pomyl z niezapominajką. Przez chwilę jest tym profesorem, jaki uczy ciekawostek swoich studentów, ale to tylko moment, bo za chwilę przechyla głowę na bok i trwa w swoim milczeniu, kiedy z założonymi na piersi rękoma przygląda się górnikowi, a po chwili bez słowa wyjaśnienia odpycha się ciężkim buciorem od ziemi i kieruje przed siebie. Jeśli znaleźli tu coś takiego, idąc tego śladem, może natrafią na coś bardziej interesującego. Inne ślady historii. III tura: 30 (k100) + 8 (wiedza) + 5 (historia I) = 43 Suma: 430 Kość specjalna: 60 + 20 (siła woli) = 80 | tryb berserkera pokonany Ostatnio zmieniony przez Abraham Alden dnia Sob Sty 06, 2024 5:22 pm, w całości zmieniany 2 razy (Reason for editing : pomyliłam się w sumie punktów z tropienia) |
Wiek : 36
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : łowca stworzeń magicznych
Annika Faust
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
Astaroth, Heather, Oscar, Annika, Ethan Chaos. Chaos, w którym nawet śpiew ptaków milknie, przysłuchując się z niedowierzaniem chorym scenom na historycznej ścieżce. Zapłakać można tylko nad tym, że las ten nie stanowi schronienia dla stada hien — podkład do sitcomu mieliby, jak znalazł. — Operowanie nożem wychodzi mi lepiej od całej reszty. Czeka mnie sporo do nadrobienia w kwestii gotowania. Ale do garbarni zawsze chętnie zajrzę. Zwłaszcza po tak miłym zaproszeniu — zabawne, że na obraz kobiety z nożem przychodzi na myśl głównie krojenie jarzyn. Mogłaby się o to boczyć, gdyby gotowanie nie było dla niej czymś równie abstrakcyjnym, co złoszczący się Oscar. Tyle, że piekło właśnie zamarzło. Wróżba na przyszłość, że odkryje nową pasję? Czy zwykła koincydencja? Szczenięta na szlaku to nic nowego w ich małej ekipie i niewielkie wrażenie zrobił też na Annice wybuch doktora Noxa. Wybuch? Wybuszek. Ale z grubsza znając temperament medyka wie dobrze, ile go kosztował. Podarowała więc sobie wchodzenie w dalszą pyskówkę i biczowanie niewinnego mężczyzny za wchodzenie w sprawy małżeńskie ze swoją podeszwą. To wszystko nie jest tego warte, a jak nisko to ceni, udowodni jeszcze w swoim czasie. Wolała, i to o piekło wolała, by to właśnie mały zdechlak, Katon, zbierał całą atencję w trakcie tej podróży. Skradł już serce Heather, wcześniej podporządkował sobie Oscara. To dobrze. Ma duże szanse na to, że otoczony opieką jeszcze wyrośnie na pełnoprawnego piekielnika. Tymczasem— Inny piekielnik. Diakon Kościoła Piekieł, Astaroth Cabot swoim wdowieństwem wzbudził nadzieję w sercu niejednej panny — jest to prawdą. Prawdą jest również, że swoim przybyciem skradł całą uwagę nie gorzej, niż szczenię barghesta schowane za pazuchą medyka. Oczami swojej wybujałej wyobraźni mogła pani Faust zobaczyć ich dwoje — Heather i szanownego pana Cabota, przy ołtarzu. Wyobraźni wystarczyło nawet dla małego Katona niosącego im obrączki. I wolałaby nie psuć sobie tej wizji obrazem męża. Nie ma jednak wyboru. Moriarty’ego tu nie ma, panie Cabot. Jestem ja. I miło, że pan pyta, czuję się dziś fenomenalnie. — Jak zwykle doskonale — gdyby fałsz mógł fizycznie plamić, ten wylewający się z jej ust splugawiłby ich kąciki jak czarnym atramentem. Ugryzła się w język, by nie dodać po nim rzewnego a jak pana piesek? Mogłoby to zostać uznane za zbyt bezczelne. Podobnie jak podrywanie kręgowych panien na kwiat berserka, co pani Faust zauważyła za późno. Za bardzo skurwysyństwo przypomina nieszkodliwą niezapominajkę. — Nie wąchaj tego, Heather! Tyle mogła zrobić, by nie wtopić w tę kabałę kolejnej osoby. Na szanownego diakona było za późno. Już nawet wybrał sobie spośród nich ofiarę. Pieprzeni amatorzy na wywczasie. Po co wychodzi do lasu, gdy się nie— Dobrze, Annika. Robiłaś w życiu już głupsze rzeczy. I zrobi jeszcze, bo już rozsuwa plecak, już wyciąga swój świeży nabytek, co jeszcze pachnie magicznym straganem. Jej własne liranium. Och, Aradio — jaki to był dobry zakup Instrument ma zaletę. A nawet dwie. Nie trzeba go stroić. Wystarczy szarpnąć. To też Annika robi. Nie stroi, za to przysiada na pniaczku. I szarpie. A muzyka uspokaja bestię. Czyli dobermana. I pociąga za sobą przypadkową ofiarę w postaci młodego szczeniaka, co nikomu jeszcze ząbków nie wbił w podeszwę buta. Na niektóre bestie zwyczajnie nie ma rady, dlatego z Astarothem Cabotem muszą sobie radzić sami. Rzut: 25 + 24 (wiedza) = 49 413/400 // wyciągam magiczną lirę i robię wam wspaniały koncert, nie dziękujcie. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
Zbędne uprzejmości. Fałszywe uśmiechy. Dlatego nie lubił spotkań towarzyskich, chociaż dość surowa ręka ojca wpoiła na nim pewne zachowania ze względu na przynależność do Kręgu. Szedł miarowym krokiem, walcząc z pokusą, żeby przyśpieszyć i zostawić ich za sobą. Nie rozumiał też fascynacji dobermanami. Pies, jak pies. Być może bardziej lojalny niż inne rasy i inteligentniejszy, ale i nieco trudniejszy w ułożeniu. Barghesty były jednak znacznie lepszym towarzyszem, jeśli było się człowiekiem, który potrafił je odpowiednio wychować. Nie było to łatwe, czasami kończyło się sromotną porażką i w najlepszym przypadku - brakiem palców. Wymagały stanowczej ręki, ale i zdobycia ich zaufania. Jeszcze nie pozwalał, by dzieci zbliżały się do szczeniaka, którego trzymał w domu, za to jemu przynosił skrawki ich ubrań, żeby przyzwyczaił się do zapachu i wiedział, że są częścią jego rodziny. Wrócił jednak myślami do rzeczywistości, gdy Cabot poruszył zdawać by się mogło - temat tabu, czyli małżeństwo Anniki. Już przy ich pierwszej wędrówce zauważył, że małżeństwo Faustów, jest mocno dysfunkcyjne, a dzisiejszy brak Mortyego utwierdził go tylko w przekonaniu, że raczej nie wybierze się z żonką do Salem albo zwyczajnie stamtąd nie wróci. “Doskonale”. Kłamstwo kobiety zawoalowane w kurtuazje było dla niego aż nadto widoczne, a może po prostu był zbyt spostrzegawczy i potrafił rozpoznać kłamstwo? Carter milczał, bo i nie było sensu wpychać się między takie rozmowy, skwitował jednak wszystko podniesionym kącikiem ust, wyrażającym politowanie. Rozejrzał się dookoła, z każdym krokiem próbując zapamiętać trasę, jaką przemierzali. Raz tylko jego wzrok przyciągnęła kora pobliskiego drzewa, a raczej wyryte na niej wyznanie miłości, które zaczynało zarastać mchem. Zimne dreszcze przemknęły po jego skórze, pozostawiając po sobie nieprzyjemne uczucie. Aż przypomniało mu się to nieszczęsne wydarzenie z jego przeszłości, gdy naiwnie uwierzył w szczerość czyjegoś uczucia. Tuż pod drzewem, co było nieco groteskowe, dostrzegł wystającą kość. Gdy lekko przymrużył oczy dostrzegł, że flora porastająca okolicę, przysłaniała nie pojedynczą kość, a cały szkielet. Poszarzała biel zdawała się nieco wyróżniać pomiędzy drobnymi listkami. Zardzewiały hełm z lampą, przywodził mu na myśl te, które nosili górnicy. Nie był jednak w stanie konkretnie ustalić ile mógł tutaj leżeć, chociaż biorąc pod uwagę stopień, w jakim zaczął “spajać się” z naturą, mógł stwierdzić, że dawno. Nim się spostrzegł Cabot już pochylał się, by zerwać kwiat do złudzenia przypominający niezapominajkę. Na Lucyfera, nie możesz być bardziej tandetny Cabot. Przemknęło mu przez myśl tuż przed tym, gdy Annika wrzasnęła, żeby Heather tego nie wąchała. Odruchowo “zbił” rękę diakona, wytrącając z niej kwiatek, który z wolna opadł na porośniętą trawą ziemię. Działał instynktownie, szczególnie, gdy dostrzegł pierwsze, niepokojące zachowanie mężczyzny. W pierwszej chwili sądził, że słowa “Ty bluźnierco!” było skierowane właśnie do niego ze względu na “haniebny gest”, jakiego się dopuścił, ale nie! W oczach Cabota dostrzegał dziwną, wręcz ślepą furię i to o dziwo skierowaną w kierunku Noxa. Zrobił krok do przodu, czując jak w nim samym zaczyna wrzeć adrenalina, a emocje, które odczuwał dodatkowo je potęgowały. Nie zdążył jednak zareagować na nagły atak agresji mężczyzny, bo Nox zrobił to za niego. Do całej tej absurdalnej poniekąd sytuacji, przygrywała sobie Annika na harfie. Miał wrażenie, że był uczestnikiem jakiejś wystawianej w teatrze komedii albo co gorsza parodii. Szczeniak pozostawiony przy jego stopach cichutko zaskomlał, pozbawiony nagle ciepłego miejsca, w której był zawinięty. Carter sięgnął po barghesta, przytulając go do siebie, chociaż wyjątkowo uważnie obserwował całe zajście. Musiał przyznać, że jego partner mimo wszystko znacznie zmężniał. Już ostatnio zauważył, że nie siedział, jak mysz pod miotłą tylko hardziej odpowiadał, jeśli coś mu nie pasowało. Był z niego dumny, szczególnie wtedy, gdy w końcu zaczynał odpowiednio celować z broni. Teraz jednak obserwował, jak sypnął Cabotowi w twarz i nawet…zaraz, co to był za chwyt? Ethan wręczył szczeniaka Heather, czując, że nie obejdzie się mimo wszystko bez jego interwencji. Nie tyle, co nie wierzył w umiejętności obronne Noxa, co wiedział, że z Cabotem coś jest nie tak. Przez cały ten czas, gdy miał wątpliwą przyjemność rozmów z nim, zachowywał się jak nawiedzony szaleniec, ale tym razem było to coś innego. Sprawcą musiał być więc ten niepozorny kwiatek. Carter był gotów stanąć w obronie kruczysyna i wykorzystać okazję, żeby przyłożyć psiemusynowi. Nie zamierzał oszczędzać diakona, jeśli przyjdzie mu zaatakować. Szarpnął Noxa w tył za kamizelkę, by ich rozdzielić i uciąć tę błazenadę. |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Nie wydaje się urażony uwagą Abrahama. Niby gdzie miałby zobaczyć archeologa? W zabitej dechami dziurze, jaką było Maywater? Może powinien był jednak przeszukiwać niepodjęte jeszcze z wody sieci rybaków, aby takowego znaleźć? Z pewnością to znalezisko byłoby podobnie ekscytujące, jak napotkanie szkieletu odpoczywającego pod drzewem. - Codziennie ich widuję. Mamy ich tu na pęczki. - Zakpił otwarcie, lecz swoje słowa natychmiast nakrył fałszywie miłym uśmiechem, co by jego drwina nie okazała się szczególnie wymowna. Nie potrzebował wchodzić z nim w te dyskusje. Poza tym, który członek kręgu tak wprost przyznałby się do swojej niewiedzy? Kucając przy swoim znalezisku, na nowo przypomniał sobie o posiadanym szkicowniku. Opuścił go na jedno z kolan, a dłoń bezwiednie poczęła skrobać na kawałku pergaminu pozę, w jakiej na wieki zastygł martwy człowiek. - Nie mam pojęcia. Zdaje się, że to ty powinieneś nam to powiedzieć. - Przypomniał mu z lekkim rozbawieniem dźwięczącym w głosie i nieznacznym cieniu uśmiechu błąkającym się w kąciku jego ust. - Szukasz archeologa, więc na pewno znasz się na tym lepiej. Zauważył na głos, machinalnie dodając szczegóły do swojego ogólnego rysunku. Abraham zwrócił jego uwagę na szczegół, który nakazał mu nieco uważniej zaznaczyć drobnostki wyróżniające się w przyodziewku zmarłego. Mimo wszystko Maurice nie był przecież rysownikiem. Starał się, bazując na odrobinie swojego doświadczenia związanego z malarstwem i podobną formą kreatywnego działania, lecz i tak potrzebowałby odrobiny szczęścia, by wszystko było takie, jak należy. A potem otrzymał prezent w postaci opiaszczonego badyla rzucanego na starannie poprawiany rękawek szkieletu. Przez sekundę patrzył się po prostu na swój kompletnie zniszczony rysunek. Nawet nie wiedział, w którym momencie wypuścił ołówek z ręki i z powrotem się wyprostował. Ciepło uderzyło go w policzki i kark. Znajoma fala niepohamowanej, syreniej wściekłości przebiegła mu wzdłuż kręgosłupa, rozgrzewając jego wnętrze żarliwą potrzebą skręcenia Abrahamowi karku. - Popierdoliło cię? - Zapytał, miażdżąc kwiat pod stopami i poruszając nadgarstkiem, aby zrzucić wilgotną ziemię z kartki. Oczyma wyobraźni widział już, jak ciemna plama kwitnąca teraz na nogach szkieletu przenika przez kolejne warstwy papieru. - Następnym razem bądź łaskaw w dupę sobie ten kwiatek wsadzić, zamiast niszczyć komuś jego własność. - Poinformował, nie mając już najmniejszego zamiaru wędrować za Abrahamem. Jego mimika dzięki usilnym próbom zdławienia wrzącego mu pod skórą gniewu pozostawała stosunkowo niewzruszona. Zdradzały go wyłącznie oczy, w których znaleźć można było iskierkę rozdrażnienia. Nic odkrywczego, zważywszy na jego poprzednią wypowiedź. Okej, może też nieprzemyślane działanie. Kopnięcie w siedzącego trupa mogło być trochę niepotrzebne… Poszukiwania: 37 (rzut) + 9 (wiedza) = 46 Suma: próg przekroczony w poście Abrahama (przez pomyłkę w liczeniu ten rzut był niepotrzebny) |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Virgil Scully
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 3
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 4
PŻ : 186
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 16
WIEDZA : 19
TALENTY : 11
Lubiłem te coroczne pielgrzymki. Nie dość, że mogłem spędzać czas z bliskimi, to jeszcze obcować z naturą, a to akurat lubiłem najbardziej. Wciągnąłem głęboko powietrze, rozkoszując się brakiem spalin, w ostatniej chwili jednak skrzywiłem się, gdy wyczułem efekt uboczny metabolizmu zwierzęcego, który zręcznie wyminąłem. Kupa musiała być świeża, skoro była wyczuwalna, jednak nie zamierzałem jej teraz badać ani gmerać w niej patykiem. Myślałem nad tym, by wziąć ze sobą dzieci albo żonę, jako jednak, że nasze pociechy się rozchorowały, Barbie poczuła się w obowiązku nimi zająć. Nie mogłem na nią narzekać, a przecież po tylu latach spokojnie każdy może zebrać swoją listę wyrzutów. Na szczęście żadne z nas nie miało tego w zwyczaju. Wydaje mi się, że byliśmy też dość spokojnym, ułożonym małżeństwem. I oby tak zostało. Fakt, że to pewnie w moim życiu zmieniłoby tylko to, że dłużej i częściej przebywałbym w pracy, na rybach albo pod namiotem, ale jednak co spokój ducha w domu to spokój ducha w domu. Wypatrzyłem po krótkim spacerze swoją siostrę. Pomachałem do niej, a ona zjechała dupą po piasku. Uśmiechnąłem się rozbawiony. To chyba było rodzinne. Musiałem przyznać sam przed sobą, że na jej miejscu też bym to zrobił. W końcu nasza rodzina robiła przy syropie klonowym. Musieliśmy być gotowi się przy nim pobrudzić. - Zawsze jest ciężki - westchnąłem, wiedząc, że taki jest prawdopodobnie tylko dla mnie. Zawsze się lepiej czułem w terenie niż za biurkiem, dlatego też skończyłem przy negocjacjach, szukając obecnie nowych rynków zbytu. - Ale fakt, straciliśmy ostatnio jednego klienta i teraz wszyscy się zastanawiają, komu można złożyć ofertę - normalnie bym się zasłaniał tajemnicą handlową, ale z rodziną było inaczej. - Jak w nowym lokum? - spytałem młodszej siostry, zaczynając z nią pielgrzymkę. Trochę się zdziwiłem słysząc o jej wyprowadzce, bowiem jak dla mnie nic nie wskazywało na to, że Blair się na to szykowała. Z drugiej miałem własną rodzinę i może byłem zbytnio zajęty nią. Suma: 107 (rzut Blair) + 13 (wiedza Virgila) + 5 (historia I) + rzut k100 = 125 + wynik z rzutu k100 Rzucam również kością specjalną |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu rodzinnej spółki
Stwórca
The member 'Virgil Scully' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 3 -------------------------------- #2 '(S)Leśna pielgrzymka' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Lila, Lyra i pobłogosławiony wizją Marvin Och, jakim dramatem jest śmierć bezsensowna — odbiłby piłeczkę Godfrey, gdyby usłyszał pomstowanie Lili na kwestię ślimaczą. Bo Marvin właścicielem mięczaków jest ze wszech miar roztropnym — nie staje w pikietach przeciwko wykorzystywaniu ich w kuchni i wie, że czas każdego z nich kiedyś się skończy. Nie akceptuje tylko bezsensu. Tak jak bezsensem była gorączka złota w wydaniu piekielnym — przytaknął. Wie, co to jest. — To jak zaprzeczenie instyktu samozachowawczego, a ten przecież miał jedną, podstawową funkcję. Chronić. Nieważne, pod jaką ilością błyszczącego kruszcu się zginie, gdy jest się już prawdziwie i bezpowrotnie martwym. I nieważne jak dobrym jest się w magii, ta zawsze może się odwrócić i kopnąć użytkownika w zadek — poleganie wyłącznie na niej jest jak proszenie się o kłopoty. Tego nauczył go przypadek jego babki. Zaś lekcję o bezpieczeństwie wpoiła mu matka. A ojciec uzupełnił ją inną, własną. Miłość. Miłość się liczy, Marvin. Godfrey miał własny Bayt, do którego powrócił przypadkiem myślami. Rzec by można — zaczął bujać w obłokach. Paradne. Bo rzeczywiście zabujał i to wysoko. Jak opisać nieopisane? Wizja rażącej bieli odbiła się jak na powierzchni kliszy w obrazie siatkówki, oczodoły zaś zapulsowały nieznośnym bólem, aż miał ochotę wyrwać wszystko, co znajdowało się w nich od momentu jego nieślubnego poczęcia. Potrzebował kolejnych sekund wpatrywania się w dopiero–co słuchany przedmiot i jeszcze jednego skurczu pod przeponą, który tylko siłą nadludzkiej woli nie wypuścił na światło dzienne malowniczego pawia. Wreszcie przemówił. Z lekkością, której fałsz zdradzało tylko drżenie na kilku zgłoskach. Miał przed chwilą w rękach pióro pieprzonego— Już go nie chcę — pomyślał. — To na pewno nie był ptak, ale… porwało mnie wyso— Pierwsze zdanie zdławiła kolejna fala mdłości. Dwa wdechy później był gotów mówić dalej. Powoli. Z pauzami po drodze. — Zaraz zrobi mi się lepiej. W każdym razie... Nie wszystko rozumiem, żaden ze mnie kleryk, czy coś, ale— Dramatyczna pauza — znów — podyktowana okolicznością. Upierdliwa żyłka na czole zaczyna boleśnie pulsować. Niestandardowa wizja wciąż swędziała w potylicę i próbowała wypłynąć oczodołem. Jak opisać chaos? — …ale słowo chaos jeszcze rozumiem. I kolejne: Jam jest B— — mdłości, ponownie. Kazać teraz dokończyć słowo to jak proszenie Godfreya o wybekanie alfabetu — niby bardzo chętnie, tylko publika może poczuć się nieco zdegustowana. — i było jeszcze jam cię stworzył… — Urwał, przyglądając się twarzom obu panien. Czy którakolwiek z nich wygląda na równie zszokowaną, czy to tylko Marvin I Dramatyczny? — Potem chór, modlitwy, z których nie rozumiem wiele. I czerwień. Potem wszystko było czerwone. Wydech. Jemu to wszystko wygląda jak jebany koniec świata. I dałby wszystko, żeby pokazać obydwu to wszystko tak, jak on to widział. Może rytuałem retrospekcji? Z tego wszystkiego zapomniał już, że dla jednej z kobiet jego zdolność jest kompletnie nową informacją. Zapomniał też o jagodach, co mignęły mu gdzieś kątem oka. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Heather Munch
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 32
TALENTY : 15
— Katon? — spytała, ponownie kierując wzrok na cienistofutrą kulkę. Dumne. Nieustępliwe. Surowe. — Niezwykle ciekawy wybór, Oscarze — pochwała zadźwięczała wśród głosek i wykwitła w pełni pośród spojrzenia. Zabłądziła też gdzieś w kobiecym uśmiechu, podczas gdy palce po raz ostatni sięgnęły psiego łba. Oby tylko nie skończył podobnie jak jego imiennik. — Nasz pan doktor zdaje się preferować niebanalne rozwiązania — odparła jeszcze Carterowi, posyłając mu przy tym porozumiewawcze spojrzenie. Uśmiech zabłąkał się na ustach, stawiając kropkę na końcu wyznania, które nawet w najmniejszym stopniu nie miało umniejszać krewniakowi. Tym bardziej, że byli wśród, bądź co bądź, obcych. To bowiem zawsze oznaczało tylko jeden front. Tym wyraźniej przytaknęła w zadowoleniu, kiedy padło subtelnie ponaglenie ze strony łowcy. Miał rację. Powinni ruszyć, jeśli nie chcieli spędzić tu bezowocnie całego dnia. Mieli przecież trasę do przejścia. Historie do opowiedzenia. A jednak coś wokół trzymało ich w miejscu. Wiatr nadszedł z niewłaściwej strony, ziemia pod ich stopami nie stawiała oporu. Cokolwiek to było, układało kolejne gesty we sposób, przez który panna Munch na moment zwyczajnie stała się tłem. W milczeniu spoglądała na wymianę zdań między pozostałymi. Słuchała uważnie, obserwując w milczeniu. Zanim usłyszała o łupach i planach na wywar, węglane spojrzenie medium jeszcze bardziej pociemniało. Na moment - ledwie mgnienie. Jakby coś we wcześniejszych słowach znajomej nie przypadło do gustu archeolog. Odruch, który został zdławiony tak prędko, jak tylko się pojawił, przecząc pozornie beztroskiemu grymasowi. Odwróciła wzrok. Skupiła się na dobermanie, którego niemo doceniła. Nie można było odmówić wielu zalet owej rasie, jednak wolała te, które hodował jej ojciec - charty. Jej własny wilczarz zajmował szczególne miejsce wśród wspomnień. Do dziś za nim tęskniła. Przez wiele wczesnych lat stanowił jej jedyną opokę. Serce jej pękło, gdy po niespełna dekadzie nagle została zmuszona by zakończyć jego żywot. Prędko otrząsnęła się z ponurych, ojcowskich lekcji. Niejako przywołana także przez gest, który kierował w jej stronę nikt inny jak diakon. Trzymał jakiś kwiat. Zdało jej się, że to niezapominajka, lecz nie zdążyła go powąchać. Kilka rzeczy zadziało się dla niej niemalże jednocześnie, a ona wnet trzymała w rękach szczenię, patrząc na zażewie bójki, jakiej wcale nie chciała oglądać. Wiedziona wciąż żywym, dręczącym wspomnieniem własnych czynów, przygarnęła psinę i wyszeptała jej coś do ucha. Reakcja Noxa nieco ją zaskoczyła. Ciosany ostrymi krawędziami pysk zdradził dumę, by zwrócić się w kierunku Cartera. Cofnęła się nieco, jakby chciała mieć lepszy widok na to, co właśnie działo się na szlaku. Łypnęła na Annikę - jakby chciała jej powiedzieć: a mieli spędzić przyjemny, spokojny dzień. — Może powinnyśmy ruszyć już i pozwolić panom wyjaśnić swoje sprawy, hmm? — zaoferowała towarzyszce w odrobiną zupełnie niegroźnej kpiny między głoskami. Mimo to pozostawała czujna. Umysł już splatał słowa, by wypluć je, jeśli zajdzie taka potrzeba. — O co im poszło? — dopytała, a między ściągniętymi brwiami wykwitła pionowa zmarszczka. Coś musiało ją ominąć, gdy dryfowała w przeszłości. Prawdziwej natury kwiecia nie zauważyła. |
Wiek : 40
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Archeolog, antropolog