First topic message reminder : Wąwóz im. Bazela Hudsona Wąwóz U-kształtny, znajdujący się w kniei Cripple Rock. Zachęca ona swoim niepowtarzalnym urokiem, dlatego szczególnie w okresie letnim można spotkać tutaj spacerowiczów. Nazwany został na cześć Bazela Hudsona, magicznego podróżnika i archeologa z początku XVIII wieku. Rzadko można spotkać tu dziką zwierzynę, ale za to tego miejsca nie opuszczają komary, które masowo atakują przechodniów. Jego naturalna ścieżka biegnie wzdłuż wschodniego kresu kniei, dlatego nazywany jest jej naturalną granicą. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Czw Lip 20 2023, 20:58, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Lila Al-Khatib
POWSTANIA : 23
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 161
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 22
Lila, Lyra i Marvin Sterty liści, krzaki i drzewa, tyle udało jej się dostrzec. Nie miała pojęcia co właściwie chciała tu teraz znaleźć. Dostrzegła za to znajomą postać. Nie spodziewała się zaproszenia na wycieczkę, ale w swoim życiu nie spodziewała się w ogóle wielu rzeczy. Nauczyła się przez to wykorzystywać okazje - łącznie z tymi, które zapowiadały po prostu miło spędzony czas. Wiedziała, że do wąwozu nie raz zapuszczały się na spacer całe rodziny. Ona swojej nie miała. Nie tutaj. Nową odnalazła w kowenie, i trochę, może trochę na statku, którym wypłynęła z Algierii. Nie pomyślała by zapytać Lyrę, czy może zabrać znajomego hydraulika, ślusarza i wiejską złotą rączkę ze sobą, po prostu postanowiła, że ją tu przywiezie i przy okazji pójdzie razem z nimi. Cała Lila, w którymś momencie swojego życia nauczyła się myśleć najpierw o sobie, a dopiero później o innych. - Ile ta droga ma? - zapytała wskazując palcem ścieżkę. Czytała trochę o tym, ale nie zagłębiała się w szczegóły. - Daleko? Bo chyba mam nie taki buty... - spojrzała na swoje adidasy. Obejrzała się za siebie, ponieważ Marvin długo nie wracał. Poszedł sikać, czy na dwójkę? Skoro szukać szyszek, to dwójkę. - Idziemy! - krzyknęła za siebie i podążyła za Lyrą, truchtem doganiając ją. - Cztery lata. Przyjechałam tu z Bostonu - gdzie było jej lepiej? Tutaj. - A do Bostonu z Algierii. Zdradziła być może więcej niż powinna, ale przecież ani nie ukryje swojego kolor skóry, ani się go nie wyrzeknie. Nie zamierzała zapominać o swoich tradycjach i własnej dumie. - Po co i to? - spojrzała na obślizgłego ślimaka w dłoni Marvina. Wiedziała, że je hodował, ale na litość Lilith! rzut: percepcja: 24 + 9 (wiedza) = 33 całość: 160/400 |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : jubiler/zaklinacz
Astaroth Cabot
Astaroth Cabot, Wybraniec Lucyfera oraz Miecz Przeznaczenia błyszczał w tym przypadkowym towarzystwie, jak… W zasadzie jak wszędzie, wszak był najcudowniejszą istotą jaka kroczyła po tym ziemskim padole. Cieszył się niezmiernie, że przyszło mu trafić na tak wyborowe towarzystwo które już na dzień dobry zdawało się docenić jego majestat. A ten był oczywiście godny wszelkich podziwów, wszak nie dość że był Wybrańcem, to jeszcze diakonem oraz sędzią Sądu Kościelnego, oddanym praktykowaniu tradycji i najlepszym w zasadzie… We wszystkim. Tak, był osobistością niezwykle ważną i cieszył się, że potrafił tak wpłynąć na swoje wierne koziołki. Uśmiecha się więc dobrotliwie do panienki Munch z którą miał z resztą niedługo się spotkać sam na sam, na prośbę jej ojca. Okres jego żałoby po nieszczęsnej Liz kończył się, a to oznaczało, że wracał na rynek. I był cholernie dobrą partią. - Panienka Munch! – Na chwilę rozpościera ramiona widząc śliczną buźkę, by później (o ile pozwoliła) w gentelmańskim geście musnąć ustami wierzch jej dłoni. – A Twoja osoba z pewnością go uświetnia. – Dodaje z ciepłym uśmiechem, wszak wypracował sobie odpowiednią opinię oraz renomę, którą miał zamiar utrzymać. Czaruje więc słodką Heather, a zielone ślepia wędrują za chwilę w stronę kolejnych uczestników tej wyprawy w której niejako stawał się gwiazdą. Nic z resztą dziwnego, wszak był Wybrańcem, Słowem Lucyfera które chodziło po tej ziemi i musiał być w centrum uwagi. - A my chyba nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać, panie…? – Pyta, wyciągając dłoń w stronę Noxa, gdyż jeszcze chyba nie miał jeszcze okazji poznać tego osobnika. I choć wpatrywał się w niego z uwielbieniem (a któż tego nie obił?) jego twarz Astarothowi wydawała się obca, nie kojarzył go pośród swoich wiernych, jakich widywał w Katedrze Piekieł. Uśmiecha się dobrotliwe gdy zostaje poczęstowany cynamonowymi bułeczkami. Ojciec zawsze mawiał, że należy mu się wszystko co najlepsze i Cabot śmiało po to sięgał, niezależnie czy chodziło o piękną żonę, stanowisko w Kościele Piekieł czy słodkie bułeczki. - Ależ dziękuję, komu zawdzięczamy takie smakołyki? - Pyta, rozpoczynając niewielki wywiad w stronę nieznajomego ot tak, na szelki wypadek, wszak może okazać się stworzeniem które będzie pewnego dnia niezwykle przydatne. Kto jak to, lecz Astaroth rozumiał doskonale jak ważne jest budowanie odpowiednich kontaktów. Tak, doskonale o tym wiedział. Wgryza się w bułkę i musi przyznać, że smakowała wyśmienicie. - Hugo? Ach tak, to pełnej krwi doberman Pani Faust. Mam słabość do tej rasy… Jak miewa się pani mąż? – Ciepły ton głosu nie współgra z zimnym spojrzeniem zielonych oczu. Cabot zawsze lekcje odrabiał, a zwłaszcza w kwestii relacji kręgowych, brak odpowiedniej wiedzy za młodu przypłacał ojcowskim pasem. I w końcu ostatni członek wyprawy zwraca jego uwagę. Człowiek którego zna i którym gardzi, lecz jedynie odrobinę za sprawą rodzinnych powiązań. Po drodze zauważa niezapominajki, zrywa więc jedną wiązkę tych niebieskich kwiatków. Ich pazach przyciąga, dociera do jego nozdrzy i… - Panno Munch… – Zaczyna, wyciągając w jej stronę kwiatki, wszak musial dopełnić stereotypów gentelmana oraz kawalera idealnego. Jego umysł przysłania jednak czerwień i poczucie, że wśród nich znajduje się bluźnierca. Ktoś kto obraża swoim istnieniem Lucyfera oraz wiarę w jego czyny, tym samym obrażając jego. - Ty! Bluźnierco! – Rozszerzone źrenice i zimny pot zwiastują, że zadziało się coś, co zadziać się nie powinno. Astaroth łapie za fraki Noxa, by po chwili popchnąć go ku ziemi. – Jak śmiesz obrażać wolę Najwyższego! – Krzyczy w napadzie szału, a pies rusza w stronę wspomnianego mężczyzny. Zabawę pora rozpocząć. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : Diakon, sędzia Sądu kościelnego
Abraham Alden
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 208
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 8
TALENTY : 14
29 marcaNie jest jeszcze przekonany do używania magii pentakla, ale kilka lat samotnych wędrówek po lesie, uczą go, że szanse na jego przeżywalność rosną, wraz z podniesieniem swojego potencjału. Wyraźnie wypowiada więc dwie znane sobie inkantacje. Kolejno, jedna po drugiej: — Absolutaudite, Absolutvisio. I czeka na efekty, bo wie, że te czasem nie następują. Wyostrza jednak spojrzenie i w większym skupieniu nasłuchuje, czy jeden i drugi zmysł zyskuje na precyzji. Jeszcze się, co do tego nie przekonuje w zupełności, kiedy co innego skupia jego uwagę. Czujne, baczne spojrzenie wyłapuje ruch między krzewami, w których kierunku Abe zmierza. Mężczyzna zwalnia krok, jego dłoń automatycznie zaciska się na dotąd opuszczonej strzelbie. Nie rozumie tego fenomenu, ale kiedy zza krzaków wyłania się sylwetka, którą Abraham z całą swoją obiektywnością może określić jako sylwetka młodego, przystojnego mężczyzny, Abe zauważa pewną zależność. Czy to przypadek, czy te lasy nigdy nie są puste? — Podaj mi jeden powód, dla którego miałbym nie oszpecić Ci tej pięknej buźki. Nie chce tego przyznać głośno, ale atrakcyjność chłopaka jest wręcz drażniąca. Prawie tak, jak zdjęcia modeli, których pokazywała mu Beatrice, z perfidnym uśmieszkiem na ustach: “Czy jakbym takiego spotkała na żywo, mogę dopisać go do listy zgody na seks bez zdrady?” Nie. Beatrice dawno nie żyje, ale pierwszy raz w życiu Abraham jest wdzięczny losowi, że ją przeżył. Gdyby to ona, a nie on spotkała go pierwsza, bodaj jeszcze ta surrealistyczna lista nagle stałaby się rzeczywistą przeszkodą małżeńską. I tura: 99 (k100) + 8 (wiedza) + 5 (historia I) = 112 Zaklęcia: Absolutaudite - 69 + 5 = udane, Absolutvisio - 24 + 5 = nieudane |
Wiek : 36
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : łowca stworzeń magicznych
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Zapowiadało się, że leśne spacery staną się wkrótce pewnego rodzaju wieczorną tradycją w popołudniowych rozkładach dnia Overtona. Niespodziewaną, to prawda, ale może niekoniecznie z urzędu znienawidzoną. W końcu wczorajszego wieczoru dorobił się całkiem uroczego (jeśli akurat spał) i grzecznego (to już dopiero gdy wręcz ślinił się na dywan) potwornego pupila, po którym wciąż nerwowo rozdrapywał niewielkie skaleczenie uczynione przez ostre, barghestowe igiełki, tak tuż poniżej nadgarstka. Akurat drapanie było przyjemnością wątpliwą, lecz można było swobodnie założyć, że i do tego wkrótce winien się przyzwyczaić. Jak nie barghesty, to pieprzone komary. Zapoznawał się właśnie z kolejnym bąblem, łaskawie powstającym na wierzchu jego prawej dłoni, kiedy jego uwagę przykuła jedna z roślin rosnąca poza ścieżką. Była całkiem urodziwa i zdecydowanie nie miała ochoty na pożeranie kruków, co ostatnio było rzadko spotykanym połączeniem. Rosiczki wciąż tkwiły mu w pamięci, dlatego nie wpychał od razu palców pod pokryte lekkim meszkiem łodyżki. Mogła być kłująca, tyle zrozumiał ze wstępnych oględzin. Nie znał się na roślinności tak dobrze, jakby sobie tego życzył, ale zamierzał odrobić pracę domową. Naszkicował bardzo skrótowo niewielką roślinkę, podkreślając w przerysowany sposób jej atuty, na które zdołał zwrócić uwagę. Zamykając szkicownik, upominał się, aby pamiętać, by zidentyfikować kolorowe maleństwo. Odważne założenie, że o czymkolwiek będzie pamiętał po wyjściu z lasu. Wypadł na ścieżkę w bardzo trywialnych okolicznościach. Bezmyślnie ruszył za świeżymi śladami odbitymi w lekko wilgotnej ziemi. Łapki stworzenia wyglądały znajomo. Nieśmiało kojarzył je ze świstakami, które od czasu do czasu zwykły zapędzać się w okolice jego domu rodzinnego. Kiedy był młodszy, bez trudu rozpoznawał co najmniej kilka śladów wydeptujących im ogródek, ale teraz? Wiedza nieużywana jest wymiatana przez umysł i zastępowana przez nową. Wręcz jego obowiązkiem było ją teraz odświeżyć. Zatrzymał się dopiero po dosłyszeniu cudzego głosu. Pozwolił się zaskoczyć (a raczej absolutnie stratowało go to zaskoczenie), podskakując w miejscu jak bohater kreskówki i natychmiast chwytając się za pierś okrytą koszulą o swobodnym kroju w czerwone niby krew maki. - Do cholery jasnej - przeklął, bo zaskoczenie nie pozwoliło mu w odpowiednim momencie ugryźć się w język. - O zawał człowieka przyprawisz. Pewnie byłoby blisko, gdyby tylko był trochę starszy, a serce mniej odporne na stres. Dopiero kiedy już wyrzucił z siebie najważniejsze, dotarło do niego, że mężczyzna nie trzyma - tak jak on - ołówka i kartek, a prawdziwą strzelbę. Brwi syrenki uniosły się wyżej, niż przed chwilą i byłyby uciekły mu na tył głowy, gdyby nie fizyczne ograniczenia. Pewnie powinien był dać dyla, tak tu i teraz, ale nie od dziś Maurycemu brakowało nie tylko kilku klepek, ale i pewnej dozy instynktu samozachowawczego. Wyprostował się w pełni, darując sobie świstaki. Muszą poczekać, aż minie sytuacja alarmowa. - Bo to strata twojego czasu? - Spróbował, przesuwając błękitem oczu wzdłuż jego twarzy i zatrzymując go na niewielkiej zmarszczce okalającej usta. Czekał na ich drgnięcie. Jeśli zacznie się krzywić, uruchomi taktyczny odwrót. - I pewnie naboi również. - Dodał, całkowicie swobodnie kiwnąwszy w kierunku trzymanej przez Aldena broni. Maurice był aktorem. Ubieranie się w pozory było dla niego chlebem powszednim, dlatego dość sprawnie schował swój lęk za pazuchę. Ciekawe, na jak długo starczy mu nerwów. Poszukiwania: 35 (rzut) + 9 (wiedza) = 44 Suma: 156 |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Abraham Alden
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 208
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 8
TALENTY : 14
Broń wyciąga przed siebie machinalnie, nie dlatego, że naprawdę chce strzelić, a po prostu jest do tego przyzwyczajony. Zanim oceni zagrożenie, dmucha na zimne – bo tak jest bezpieczniej, bo gdyby tak zrobił siedem lat temu, jego żona i córka dalej by żyły. Dotąd ta technika sprawdzała się, uchroniła go od niejednego stanu zagrożenia życia, przynajmniej agonalnego, bo nie obyło się bez wielu blizn i nieprzyjaznych okoliczności. Ale od dawna już nie zdarzylo mu się trafić na ludzką ofiarę, przestraszoną bardziej niż umykająca wgłąb lasu łania. Z taką reakcją spotkał się teraz – tylko bez uciekania. Zamiast tego, mężczyzna przyłożył dłoń do piersi i nawet gdyby Abraham chciał traktować ten atak paniki poważnie, to nie mógł, kiedy jego spojrzenie spotkało się z nadrukowanymi na koszuli makami. Marszczy wtedy brwi, nieszczególnie wiedząc, co teraz może zrobić. Przychodzi mu ostatnio zmagać się z różnymi wariatami – czarownikami, których w Saint Fall spotyka znacznie częściej niż by się tego spodziewał. Przez co brakuje mu kolejnej pary oczu, żeby oglądać się przed siebie, za siebie i na wszystkie boki, żeby z którejś z tych stron nie padła na niego jakaś chora klątwa. Jedna z nich i tak dotknie go już za kilka tygodni, ale jeszcze żyje w błogiej niewiedzy. Normalnie wiedziałby, że gdyby jego rozmówca naskoczył na niego, warknął, zaczął kręcić, czy atakować, odpowiedziałby tą samą agresją, ale Maurice nie jest agresywny. Maurice jest… specyficzny. — Co? Krótkie zapytanie w końcu opuszcza usta Aldena wraz z uniesieniem jednej brwi w górę. Naprawdę nie ma pojęcia, co mężczyzna do niego pierdoli, ale nagle, z mężczyzny, Abe degraduje go w myślach do młodzieńca i nie potrafi już w nim widzieć poważnego zagrożenia. Parska nawet z mieszanką rozbawienia i politowania, ale nie nad charakterem jegomościa, bo ten wydaje mu się szczerze… nastrajający. — Pocisk — poprawia go instynktownie, bo przy strzelbie znacznie częściej używa się tego nazewnictwa niż naboi. Jest bardziej adekwatne, pozwala określić, czy jest to amunicja o charakterze hukowym, śrutowym, czy innym. I wie już z całą pewnością jedną rzecz – blondyn z pewnością nie zna się na broni. — Znasz historię tego miejsca? — pyta powoli opuszczając broń, ale nie tracąc jeszcze czujności. Co mogło go tu przywiać. Abraham jest ciekawy czy da się tu znaleźć jakieś archeologiczne nowinki, których jeszcze nikt przed nim nie odkrył, ale on…? Abe ocenia go krótkim spojrzeniem, które teraz z większa pieczołowitością, mimo błyskawicznego czasu, poświęca jego sylwetce. Próbuje ocenić jego zamiary, zawód, powód, dla którego ten może się tu znajdować. Dostrzega tylko ołówek i kartkę – dziwny sposób samoobrony w lesie. Marszczy brwi, nie mogąc powstrzymać kolejnego pytania. — Potrzebujesz ochrony? Przed dzikimi zwierzętami. Magicznymi, czy nie, albo czymkolwiek, co może się czaić na granicy hipnotycznej, owianej tajemnicą ścieżki w wąwozie. Nie wie jeszcze, czy to jego własna sugestia, że w swojej łaskawości może go tą ochroną otoczyć. Na razie tylko sprawdza, czy nieznajomy jest chociaż świadomy niebezpieczeństw jakie mogą tu na niego czyhać, których nie przestraszy ani ołówek, ani nie rozbawi słaby żart, który wypuści w rozbawieniu powietrze tylko z płuc Abrahama, dotkniętego obłędem i samotnością, przez co nie jest wybrednym amatorem dowcipów. Nawet jeśli tą niewinną postawą mężczyzna przygłusza na chwilę gwałtowne abrahamowe zrywy. Mimo tego przebłysku łagodności, jaka dotyka łowcy, jakby patrzył na bezbronne zwierzę, które ani nie potrafi ani nie może przed nim uciec, twarz Abe’a pozostaje nieprzenikniona. Nie uśmiecha się, nie krzywi. Wydaje się bardzo statyczny. W tym momencie, a także w następnej chwili, w której pozwala sobie zarzucić strzelbę na pasku na plecy, rozprostowując spięte na kolbie palce, zesztywniałe od kilku godzin w marszu. Teraz czuje jak mrowienie przechodzi mu przez dłoń do opuszków. — Czego tak naprawdę tu szukasz? — pyta przezornie i przechyla głowę lekko w bok, próbuje sięgnąć spojrzeniem do notatnika, jaki Maurice trzyma w dłoni, czy kartkę. Musi się jednak zbliżyć kilka kroków w przód, w jego kierunku, żeby móc rozpoznać w kształcie na papierze cokolwiek znajomego. Jakiś kwiatek. Tyle historycznych zaleciałości, a facet przyszedł oglądać tu kwiatki, nie dziedzictwo historyczne? Dziwny wybór. Abraham podjąłby się innego. Dociekiwości historyka. II tura: 3 (k100) + 8 (wiedza) + 5 (historia I) = 16 Suma: 172 |
Wiek : 36
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : łowca stworzeń magicznych
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Szybko okazało się, że o ile twarz Aldena nie wydawała się szczególnie plastyczna, gdy chodziło o ujawnianie targających nim emocjami, tak brwi miał całkiem ruchliwe. W ciągu krótkiej wymiany zdań zdołał odtańczyć nimi tango i kiedy już Maurice to zobaczył, nie potrafił odzobaczyć. Uśmiechnął się swobodnie, co można było całkiem zgrabnie zrzucić na karb bycia poprawionym względem trzymanej przez niego broni. Nie spierał się z nim, czy to pocisk, nabój, czy cokolwiek innego. Dobrze zgadywał, że nie miał o tym bladego pojęcia, a chociaż dla Abe’a mogła to być skrajna głupota, wcale nie uważał, iż powinien jakiekolwiek mieć. Może okaże się, że nawet kartka i ołówek przydadzą się w sytuacji zagrożenia? Co najmniej jednym z nich dało się wydłubać oko. Czasami i to wystarczało. - Tylko wydeptaną przez naturę. W pozostałym zakresie wyłącznie powierzchownie. - Odpowiedział, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że Alden prześwietla go spojrzeniem na wylot. Teraz to on uniósł brew i niemalże odruchowo zrobił dokładnie to samo co jego niedoszły oprawca. Chociaż byli podobnego wzrostu, różniła ich przede wszystkim postura. Przy szczupłym aktorze, mężczyzna z buszu wyglądał, jak gdyby łapał wilki za pysk i machał nimi niczym maczugą bez najmniejszego wysiłku. - Powinienem się obrócić? Rozebrać? - Zapytał bardzo neutralnie, ograniczając się do nieznacznego uśmiechu barwiącego mu wargi. Miał wrażenie, że facet nie jest typem, którego rozbawi ta durna zaczepka, ale nie byłby sobą, gdyby ugryzł się w język. Jego pytanie go zdziwiło, ale nie doszukiwał się w nim drugiego dna. Gdyby potrzebował, nie rysowałby sobie kwiatków i nie szukał bobrów, prawda? - Chyba nie? - Zapytał, zostawiając sobie sporą lukę na ewentualną zmianę zdania. - A powinienem? Upewnił się, chociaż nie spodziewał się szczerej odpowiedzi. Mimo to spróbował odczytać z jego twarzy coś, co mogłoby naprowadzić go na ślad prawdziwych motywacji Abrahama. Dość dziwne pytania sobie wybierał jak na przypadkowe spotkanie w lesie. - Bobrów - odpowiedział bez chwili zawahania, przyglądając się prostowanym palcom i strzelbie znikającej na ramieniu bez większych emocji. Pozwalając zaglądać sobie w szkicownik, wskazał ruchem dłoni na ziemię tuż przed nimi. Drobne ślady zwierzęcia wciąż były doskonale widoczne. Nie wyjaśniał, po co mu te bobry, ale mimo to wydawał się szczery. W tej chwili szukał bobrów, to akurat fakt. Nie musiał wiedzieć, że ogólnie rzeczone bobry to tylko efekt uboczny wyprawy. - A ty? Wyglądasz, jakbyś liczył raczej na niedźwiedzia. - Odwrócił pytanie, znów nieznacznie się uśmiechnąwszy i machinalnie poruszył dłonią uzbrojoną w ołówek, mażąc na rogu kartki niewyraźny zarys łapki odbitej w lekko wilgotnej ziemi. Poszukiwania: 58 (rzut) + 9 (wiedza) = 67 Suma: 239 |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Stwórca
The member 'Maurice Overtone' has done the following action : Rzut kością '(S)Leśna pielgrzymka' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Aurelius Hudson
Hudson, parkując na podjedzie domu państwa Verity, przez kilak pierwszych sekund go przeoczył, gdyż widok Benjamina Verity'ego o świcie, bez skrojonego na miarę, idealnie dopasowanego garnituru, wypastowanych butów i nesesera, należy do rzadkości. Ben czeka, punktualny, jak zawsze, chociaż Obaj wiedzieli, co znaczy szanować czas - swój i cudzy, zwłaszcza swój. Pytanie kwituje uśmiechem. Zaraz się dowiem, chce powiedzieć, ale w parze z uściskiem dłoni idą kolejne słowa adwokata, Aurel mu nie przerywa. - Jest wygadana, jak ojciec - komentuje, co jest oczywistym komplementem, a na usta wślizguje się serdeczny uśmiech. – Obiecujący materiał na prawnika - dodaje, bo Cece wdała się w ojca, co jest niezaprzeczalnym faktem. Słabość do Tiny była także dziedziczna? Pytanie zostaje zawieszone w niewielkiej przestrzeni jeepa, ale nie wypowiada ich na głos, bo nie ma postaw, by zadać je otwarcie. Nie ma zamiaru też mieszać w ich sprawy. Chce wierzyć, ze zakupy były zakupami i niczym więcej. "Tatku, wujek Ben i Tina byli na wspólnych zakupach. Tina pomogła wujkowi wybrać sukienkę dla cioci Audrey. Fajnie, prawda?" powiedziała Imogen dwa dni temu przy śniadaniu, czytając "Zwierciadło". "Tina ma świetny gust. Sukienka cioci będzie wspaniała", rozmarzyła się. Hudson do tego czasopisma nie zerkał, nie traktował go jak wiarygodne źródło informacje, ale Imogen przeglądała go regularnie, na co niewątpliwie miała wpływ Valentina. "Ciocia zawsze zachwyca urodą. Oderwij się do tej gazety i zjedz śniadanie", rzucił jej w ramach odpowiedzi, skupiony na porannej kawie i lekturze listu. Podróż mija im pod znakiem niezobowiązującej rozmowy o niczym. Samochód, chociaż lata świetności ma dawno za sobą i coraz częściej ląduje w garażu mechanika, dowozi ich bezpiecznie na miejsce. Koła jeepa zatrzymują na skraju lasu, gdzie mieści się niewielki parking. - Ale mogę ci obiecać, że krajobraz jest równie piękny, co zawsze - zapewnia beztroskim tonem, zamykając samochód z czystego przyzwyczajenia, bo nie ma powodu sądzić, ze ktoś zdecyduje się go zabrać. Pożarty przez rdze i w błocie nie jest łakomym kąskiem dla złodziei. Na wzmiankę o tenisie i golfie kącik ust wygina się śmielej ku górze. W zawodzie Benjamina, każda aktywności, która wymaga od niego odrobinę wysiłku fizycznego, jest istotna. – W takim razie postój za godzinę. Skoro Verity nie chce być postrzegany jak amator, Hudson postanawia spełnić jego życzenie, chociaż i tak wykazuje się swego rodzaju łaskawością - wybiera łagodniejszy szlak. Nie chce adwokata szybko zniechęcić. Gałęzie łamią się pod naporem jego obuwia. Pod naporem kroków zapada się mech. Ptaki dają o sobie znać. Poranek jest rześki, przyjemny. Słońce już pojawiło się na linii horyzontu, chociaż nadal ukryte jest w kłębisku chmur. Wiatr jest łagodny. Aurel nie łudzi się, że pielgrzymka ta zaprowadzi ich pod Wrota Piekła, gdyż wie, gdzie ich szukać i nie jest górski szlak. Zerka przez ramię na Bena, który przełamuje w końcu cisza. Nie zlapał jeszcze zadyszki. Dobry znak. Co miał powiedzieć? To był trudny okres, ale niebawem was odwiedzę? Każdemu ostatnie wydarzenia dały się we znaki. Każdy odczuł je inaczej. Jest wdzięczny Lucyferowi, że jego rodzina była bezpieczna. - Nigdy nie byłem wdzięcznym obiektem plotek - jego imię rzadko zamierało na językach, być może, głownie dlatego, że nie angażował się w życie rozgrywane na salonach. Jego życie skupiło się wokół pracy, podróży i wychowaniu córki. Nigdy nie żałował. – W styczniu i lutym głównie poza miastem. Do Saint Fall wróciłem początkiem marca, ale nie na długo. Ósmego dnia miesiąca występowałem w roli świadka w rozprawie przeciwko młodemu czarownikowi w Salem. Mniemam, że ta sprawa obiła ci się o uszy. |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : podróżnik, alpinista, buchalter
Stwórca
The member 'Aurelius Hudson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 49 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
28 MARCA | LILA AL-KHATIB, LYRA VANDENBERG, MARVIN GODFREY Pierwszym odruchem na wizytę niezapodziewanego mężczyzny, jest mocne zmarszczenie brwi. Po pierwsze dlatego, że Lila nie ostrzegła jej, że zaprasza kolegę. Po drugie dlatego, że nazwał ją madame, a w dłoni trzymał... ślimaka. — Lyra — przedstawiła się, bez zbędnego nazwiska, bo nie miała w zwyczaju zwiększać prawdopodobieństwa, że ktoś w głowie skojarzy fakty i powie ah, to ta. — Lila nie wspomniała, że zaprosiła, że na kogoś czekamy. Było to jedynym sygnałem, że nie została ostrzeżona wobec listy gości. Więcej tematu nie ma co drążyć, mają cały szlak do obejścia. A ona wiele ciekawostek do opowiedzenia. — O, mieszkałaś w Bostonie? Gdyby nie to, że tyle tam niemagicznych, to pewnie jest świetnym miejscem do życia. Z tego, co wiedziała, to nie było tam żadnej ściśle magicznej dzielnicy jak w Saint Fall. O całkowicie wyłączonym dla niemagicznych mieście jak w Salem już nie wspominając. Mimo wszystko lubiła Boston — był blisko i oferował chwilę wytchnienia, gdy jej potrzebowała. Nowy Jork lubiła jednak najbardziej, jeżdżąc tam na wakacje do Paula. — Nie tęsknisz? Za Algierią, albo za Bostonem? Subtelny sposób, aby zapytać, gdzie czuła się jak w domu. Mężczyzna idący wraz z nimi — Marvin — nie był wtajemniczony w istnienie ich drugiej rodziny, więc musiały operować ostrożnie. Zmieniało to delikatnie plany na pielgrzymkę, ale skupienie się na samej Aradii też było opcją. Byle nie zaczął zaraz wychwalać Lucyfera. — Wąwóz Hudsona jest całkiem prosty — uspokoiła swoich towarzyszy. — Niektórzy twierdzą, że prowadzi prosto do Piekła i Bezel Hudson odkrył do niego wejście, ale— Mrugnęła do Marvina, używając tonu głosu, którym zazwyczaj opowiada się bajki. — To oczywiście tylko legendy. W każdej jest źdźbło prawdy; ono jednak Marvina nie powinno interesować. rzut na wiedzę: +9 statystyka wiedzy; +5 modyfikator za historię (I); + 52 = 66 całość: 226/400 |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Stwórca
The member 'Lyra Vandenberg' has done the following action : Rzut kością '(S)Leśna pielgrzymka' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Lila, Lyra i Błogosławiony Między Niewiastami — Marvin Jeśli by chcieć szukać ucieleśnienia piątego koła u wozu — byłby nim właśnie Marvin w trakcie tej całej Pielgrzymki. Zaproszony na wspólną przechadzkę — on, albo po prostu jego piękny, zielony rumak — nie dokładał do rozmowy więcej uwagi i słów, niż to przyzwoite. Domyślał się przecież — głupi nie jest, wbrew pozorom — że panie mają swoje własne sprawy. Czymkolwiek by nie były, Godfrey dobrze rozumie tajemnice i pojęcie dyskrecji. Nie mogło być inaczej zważywszy na to, co — albo kogo — ukrywał we własnym domu. Nikomu nie utrudniał utrzymywania własnych sekretów. Za te dzisiejsze nikt mu nie płacił. I dopóki nikt nie pyta jego, on również nie zasypuje głupimi pytaniami. A pytania o ślimaki nigdy nie są głupie. — Przykleił się, chyba mu ze mną dobrze — podjął śmiertelnie poważnie. — Lyra, miło poznać — dodał, powtarzając imię, by zwiększyć prawdopodobieństwo jego zapamiętania. Człowiek kultury z niego godny pożałowania, może komuś innemu wystarczyłoby spojrzenie na tę twarz, zapewne często swego czasu oglądaną na łamach gazet plotkarskich, co w sprzężeniu z bądź co bądź oryginalnym imieniem, powinno pozwolić na połączenie kilku kropek, ale nie w głowie Marvina. Na łamach Zwierciadła i tak najbardziej interesowały go horoskopy. Będzie musiał wkrótce w coś zainwestować. O Bostonie nie mógł powiedzieć wiele, więc zmilczał. Jego ciotkę wygnało w tamte strony i nigdy nie pomyślał, by zapytać ją, gdzie czuje jak w domu — tam, czy w Wallow. Za to na ciekawostki o wąwozie aż zastrzygłby uszami, gdyby uszy Marvina tylko były do tego zdolne. — Skoro prowadzi prosto do piekła — podjął sceptycznie — to wejście nie powinno znajdować się na jego końcu? Którymkolwiek? I szliby tak dalej, dokazując i snując teorie, gdyby nie coś, na co jako pierwsza natknęła się Lyra. Żaden z Marvina przyrodnik, ale dał się już poznać jako miłośnik szyszek i ślimaków — czegoś zbyt pospolitego, by przykładać do tego większą wagę. A co mówić takie pióra. — Mogę zobaczyć? — Wyciągnął rękę. Tę bez ślimaka. Rzut na wiedzę: 52+1=53 Całość: 279/400 |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Stwórca
The member 'Marvin Godfrey' has done the following action : Rzut kością '(S)Leśna pielgrzymka' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Perseus Zafeiriou, Barnaby Williamson Quo vadis? na korze milczących drzew, w szeleście zapomnianych liści, w cichych chrupnięciach łamanych gałązkom kręgosłupów. Wąwóz rozpościerał przed nimi urok budzącej się do życia wiosny; powinna być symbolem nadziei. Więc skąd ten strach? Ta obawa? To— — Nieodmiennie fascynujące historie dzieciństwa Williamsona — ile lekkości posłać w kierunku zieleniejących koron drzew, by ukryć prawdę? Nieodmienne bolesne, nieodmiennie napawające strachem; kiedy dłoń Słuchacza spotkała chłodny kark gwardzisty, przeszłość ożyła. Wizje utkane z krzyku i mgły, z krwi i smrodu gniewnej magii; wspomnienia, w których ktoś powtarzał przestań, aż usta — lata później, hekatomby poniesionych ofiar więcej — formowały prośbę w czasie rzeczywistym. Przestań; za smużką papierosowego dymu snuła się milcząca duma zaklęta w złamanej linii nosa — przestań. — Płonący w lesie konar stwarza ryzyko pożarowe, Barnaby — lekko, swobodnie, z gładkością rzecznego otoczaka — wahanie Perseusa skupia uwagę; odciąga myśli od wizji przeszłości i perspektywy pozbawionej słów rozmowy. Williamson z pomocą siły zakręca meandry rzeki słów; słowa o historii, wspomnienia o stanie nieistotności, Tolkien i Śródziemie, i oni — w drodze na przygodę życia. — Kiedy nie wiadomo, gdzie leży źródło problemu — czasem szeleści, rzadziej brzęczy, zawsze wycenia. — Zwykle znajduje się kilkaset jardów pod ziemią, w kopalniach. Papieros w dłoni wykonał łagodne półkole — mostek przed nimi obiecywał wyprawę łagodnych wzgórz i nielicznie podstępnych kamieni. Magia w tym miejscu była gęstsza; w całym Cripple Rock szeleściła w zeschłych skorupkach zeszłorocznych liści. — Bazel Hudson był odkrywcą, który rzekomo odnalazł wroga Piekieł — Indiana Jones Hellridge; łagodne drgnięcie w kącikach ust prawie posłało papieros do strumyka — Zafeiriou musiał schwytać go między palce, by zażegnać kryzys utraconego tytoniu. — Jego rodzina od zawsze posiadała pewne zamiłowanie do— Osamotniony kamyk pomknął w nieznane; nieostrożny czubek buta posłał go na wycieczkę w pobliskie krzaki. — Cóż, dziur w ziemi — lekkie hm? na widok wyrazu twarzy Williamsona; cichsze oh, kiedy kawa z przedmiotu awansowała na symbol. Dwudziesty szósty lutego, dwudziesty dziewiąty marca. Czas nie poruszał się liniowo; na ten temat Perseus mógłby powiedzieć wszystko — gdyby tylko poświęcał tyle samo energii fizyce, co jakubowym wojnom. — Percy! — wąwóz przed nimi, wąwóz między brwiami. — Jakub to więcej niż kolor — to przede wszystkim rodzina; mieli za mało wspólnych zdjęć, by wyłącznie na nich wychodzić dobrze. — I nie dotyczy to tylko kotów. Balast błękitu ze spokojnej ścieżki przed nimi na profil po prawej — wędrówka spojrzenia była czystym przypadkiem; jej zakończenie, osadzone na wysokości chirurgicznie przestawianego pięścią nosa, zwykłym zbiegiem okoliczności. II tura: 41 (k100) + 20 (wiedza) + 20 (historia) = 81 (suma grupy dotychczas: 265) |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Stwórca
The member 'Orestes Zafeiriou' has done the following action : Rzut kością '(S)Leśna pielgrzymka' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty