First topic message reminder : Szlak tropicieli Ulubiona ścieżka tropicieli i łowców w Cripple Rock. Inni spacerowicze raczej jej unikają, bo często są z niej wyganiani. Panuje tu ekstremalna zasada ciszy, która ma na celu niepłoszenia łownej zwierzyny. Gęste korony drzew sprawiają, że słońce ma niemałą trudność z przebijaniem się przez nie, co powoduje, że obszar ten jest w ciągłym półmroku. Lepiej trzymać się głównego szlaku, bo wokół niego często rozstawione są sidła, bądź inne pułapki. W połowie jej długości jest wybudowana mała skrytka, która posiada produkty pierwszej pomocy, ale także energetycznego batona i butelkę wody. Używać tylko w razie potrzeby. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Czw 20 Lip - 20:57, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Esther Marwood
NATURY : 18
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 166
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 25
TALENTY : 9
| do Franka Wejście w głębsze struktury organizacji przyświecało niegdyś wśród celów Esther, do jakich uparcie dążyła. Rzecz ta zaczęła się jednak zmieniać, gdy na świecie pojawiały się kolejne córki, zabierające coraz więcej ich czasu. Głównie czasu Esther. Nigdy nie miała mężowi za złe, że wycofuje się do swojej szopy i umywa ręce od dziewczęcych sprzeczek, jednak ona musiała z nimi zostać i z wszystkimi sprawami sobie radzić. Chrzest jawił się w oczach pani Marwood jako zobowiązanie, dodatkowy obowiązek, jakiego obawiała się wziąć na swoje barki. Mówiła sobie, że spróbuje po Joyce, po Wendy, Winnie, teraz zaś z wolna dorasta Junior. Na ten moment nie widzi potrzeby, aby wchodzić głębiej w struktury kowenu. Jeśli Lucyfer wezwie ją do siebie, będzie o tym wiedzieć. Przystaje na moment i odwraca się w stronę Franka, z ciężkim westchnieniem witając jego twarz oraz układające się na biodrach dłonie. - Nadal jesteśmy młodzi, już ty mnie nie oszukasz - puszcza mu figlarne oczko. - To, że mamy gromadkę, wcale nie oznacza, że musimy nazywać się starymi. Rosie mi ostatnio sama powiedziała, że nie wyglądam źle, jak na swój wiek - żartuje z rozmowy z wnuczką, wspominając drobną sylwetkę córki Joyce. Bolesnych upadków nie miewa w swym życiu wiele. Raczej nie prowadzi ryzykownego trybu, pomijając leśne spacery w dubeltówką w ręce. Największe ryzyko było przecież w kuchni. - Nic mi nie będzie, to tylko zadrapanie - bagatelizuje sprawę, powoli podnosząc się z miejsca z zamiarem otrzepania się. - Nie wygłupiaj się, wstawaj - mówi do męża, kiedy ten pozostał na ziemi, by ucałować jej kolana. Ten to miewa czasem abstrakcyjne pomysły. Uśmiecha się jednak szeroko, szczerze rozbawiona jego gestem. - Oh Frank - śmieje się w głos, a gęste zarośla lasu zdają się pochłaniać jej śmiech. Ujmuje dłonie męża, byleby podnieść go z powrotem na równe nogi. - Jesteś niemożliwy, wiesz? - Może wreszcie przyjrzeć się pokrytej głębokimi bruzdami zmarszczek twarzy i wzrusza się nieco, co można stwierdzić po czających się w kącikach ciemnych oczu łzach. Te zaś nie spływają jednak po policzku, a szklą całe tafle, odbijając słoneczne światło. - Nie wahałam się trzydzieści lat temu i dziś także nie zamierzam. Wypełniasz moje dni szczęściem, mam nadzieję, że dobrze o tym wiesz. - Po szorstkim policzku przesuwa dłonią, brudząc go nieznacznie zgarniętą po upadku ziemią. Kontynuują spacer szlakiem tropicieli, słońce coraz wyżej wspina się po nieboskłonie, a rosnąca temperatura daje wrażenie pełnego lata, nie zaś wczesnej wiosny. - Chcesz kanapkę? - pyta w pewnej chwili Esther, zsuwając jedno ramiączko plecaka, by sięgnąć do jego wnętrza bez przystawania. Mocowanie się z zamkiem niestety jej nie wychodzi, więc przystaje na moment, kiedy jej wzrok znów spoczął na pewnej czającej się w zaroślach istocie. - Spójrz, widziałeś kiedyś drzewca? - Nie było łatwo go dostrzec, wyrytą w korze twarz ma zwróconą w kierunku gęstwiny, zaś ze ścieżki można byłoby dostrzec wyłącznie drgający kącik ust. - Są na wpół zwierzętami, pół roślinami. Nie zostały nigdy dokładnie zbadane. Powstają w miejscu, w którym pochowano zbezczeszczone zwłoki, przejawiając osobowość osoby, na czyim grobie zostały posiane - wyjaśnia, podchodząc bliżej. Wyjmuje z kieszeni spodni scyzoryk i ostrożnie nacina korę, odłamując niewielki kawałek. To rzadki okaz i z całą pewnością przyda się w jej pracy. Na twarzy drzewca pojawia się grymas. - Biorąc pod uwagę, że wyrośnięcie do wysokości dwóch-trzech metrów zajmuje mu kilka lat, pomyśl, jak stary musi być pod nim grób. Już cię leczę - zwraca się do drzewca i przesuwa otwartą dłonią po krwawiącej ranie, wypowiadając słowa inkantacji. | Tropienie: 71 + 14 = 85 + 492 = 577 - biorę korę drzewca |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : siewca historii magii
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
— Ach, kochana Rosie — roześmiał się, w 156% zgadzając z ukochaną (bo jedyną) wnuczką. — Mnie ostatnio spytała, czy jak byłem młody, to byłem przystojny, że babcia się we mnie zakochała — uniósł brwi wyżej. — Chyba próbowała mi powiedzieć, że akurat moja uroda minęła — to nie miało znaczenia. Piękne policzki, przystrzyżony zarost czy idealny garnitur — kobiety na pewno nie patrzyły na takie rzeczy, Frank przecież znał się na ludziach. Liczył się umysł. Esther — choć była niewątpliwej urody, która wcale nie przeszkodziła w chwyceniu jej pierwszy raz za dłoń — urzekła go swoimi myślami, piękną głową i słowami. I uszami. Faktem, że potrafiła słuchać i była żywo zainteresowana każdą nowinką techniczną (nawet jeśli tak naprawdę nic ją to nie interesowało). Wiek jednak robił swoje, nawet poruszanie się po lesie i uderzenie w kolana miało sprawiać więcej trudności niż 30 lat temu. Po pani Marwood nie było tego widać (czym sobie zasłużyłem na taką kobietę?). Ciężkim ruchem klęczał przed małżonką, prosząc ją o rękę, tak samo, jak wtedy, gdy popełnił największy błąd swojego życia. Rozdarte na pół serce to metafora: lewa strona kocha Esther i wszystkie dzieci nad życie, dziękuje Lucyferowi każdego dnia za ich obecność. Prawa strona nienawidzi jej i dzieci, pragnie tylko czasu dla siebie, wie, że zaprzepaściła całą karierę. Miałem zostać Alfą i Omegą, miałem być kimś. Nie pomagały tłumaczenia, że dla nich wszystkich przecież był kimś. Prawa i lewa strona serca tworzą spójną całość, ale gdzieś pomiędzy nimi biegnie małe włókno, które patrzy w zeszklone oczy żony i przeklina samego siebie, bo bardziej nienawidzi tylko własnej osoby. Pokiwał tylko głową, jakby nie chciał przyznać jej racji: nie wiedział, nie wypełniał dnia szczęściem, nie chciał. — To chyba jesteś szczęściarą — stary szelmowski uśmieszek wychyla się na twarz, gdy krótki ból biodra w trakcie podnoszenia się, doskwiera bardziej, niż by chciał. Nie chciał. W końcu nadejdzie wiosna, będzie można usiąść na werandzie z herbatą — Frank czeka na te dni, czeka, by w bujanym fotelu z książką w ręku słuchać śpiewu ptaków, szumu drzew. Czeka na koniec świata. — A czy dzik sra w lesie? — odpowiedział Esther na zadane pytanie. Oczywiście, że chciał kanapkę. — Jeśli kiedyś odmówię jedzenia z twoich rączek, to mnie zastrzel, bo to znaczy, że zgłupiałem na stare lata. Wskazany drzewiec to ciekawostka. Zamiast jego natury bardziej intrygujące są procesy magiczne, a pani Marwood — jak to pani Marwood — sięga do pentakla, by uleczyć schorowaną naturę. Zapatrzył się, może nawet zbyt długo. — Rzadko spotykane — mruczy pod nosem, sięgając do innego obiektu, bliżej ziemi. — A to co? — oderwany kawałek żółtego mchu — czytał kiedyś o podobnych. biorę magiczny żółty mech, Frank i Esther z tematu |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Charlie OrlovskyWpatrywala się wielkimi oczami w twarz mężczyzny nie wiedząc co mu odwala. Zamrugała powiekami i zatrzepotała długimi czarnymi rzęsami. Ale kamień! Padło z determinacją jakby ów prymitywna broń mogła zabić nawet dinozaura. Zresztą co on niby wiedział o zwierzętach. To coś miało na sobie jakieś grzyby. Te normalnie to chyba raczej na niczym nie rosną. Jak można spać tak mocno by dać się pokryć porostami? Jesteś zoologiem, czy coś?Podpytała podejrzliwie i widząc jak na przystojnej twarzy jej spacerowicza pojawia się grymas niezadowolenia. A taki był ładny. Taki seksowny, ale im dłużej gadał tym ciężej jej było nadal tkwić w kurtynie zauroczenia. W chwili gdy silne ramiona zaplotły się na jej kurce i plecaku i szarpał nią niczym szmacianą lalką, straciła nieco na animuszu. Czy ten typek właśnie traktował ją jak dziecko? Targając za sobą? Czuła jak lżej jej się poruszać i mimo że potykała się o większe kamienie to nie upadała dzięki uściskowi i przytrzymaniu jej. Nie jestem dzieckiem, debilu! Mam cycki! Nieznajomy miał właśnie usłyszeć pierwszą lekcję anatomii z ust nastolatki, którą starał się uratować. Jej szczuła dłoń zacisnęła się na jego nadgarstku, najwidoczniej zamierzała stawiać opór. Bo kto to myślał by samozwańczą królowę colegu, targać przez szlak tropiciela i w dodatku nie rzucać kamieniem mimo, że prosiła. Co za mięczak cholerny. Każdy inny by ją posłuchał i ubił tego potwora. Kamień tymczasem upadł gdzieś smętnie, zostając w tyle. Co spotkało się z cichym jęknięciem zwątpienie i dezaprobaty. To był taki dobry kamień, mogła się założyć sam sam lepsze w tak krótkim czasie by nie znalazł. Gdy odeszli na stosowną odległość i powrócili na szlak, by dać upust swojemu niezadowoleniu Kate wydarła się: Puszczaj zboczeńcu! POMOCY! GWAŁCĄ!!! |
Wiek : 666
Stwórca
The member 'Zjawa' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 78 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Drzemiący, porośnięty grzybami niedźwiedź był coraz dalej. Jeśli nie szło się tutaj na polowanie, lepiej było nie tylko nie zbaczać ze ścieżki, ale i jak najszybciej wycofać w obliczu ewentualnego zagrożenia. Instynkt samozachowawczy. - Na litość Aradii, zostaw ten kamień, dzieciaku...! - jeśli liczyła na to, że ciśnie nim w drzemiąca bestię, to się myliła. Cofając się rozglądał, czy z otaczających krzaków coś nie wychodzi. Skąd w ogóle się tu wzięła? Na pewno nie przyszła tu sama, musiała mieć gdzieś grupkę znajomych, która prawdopodobnie niosła właśnie w plecakach czteropaki taniego piwa. Młodość rządziła się swoimi prawami. Szlak Tropicieli - swoimi. - Nie trzeba być zoologiem, żeby stwierdzić, to coś nie jest normalne - a jeśli było, Orlovsky nie miał na ten temat zielonego pojęcia. Wszelkie lekcje w przykościelnej szkółce dotyczące magicznych bestii spędził na nieuważaniu. Teraz mógł tego jedynie żałować. Nie musiał długo czekać, by dziewczyna zaczęła oponować. Może w tych plecakach już nie było czteropaków, a opróżnione puszki...? - Przestań się wydzierać - spokój i rozsadek, prawda? Nie zawsze działały na dzieci, na nastolatki - nigdy. Wyjście na drogę zajęło im przez to dużo więcej czasu. Ostatnie, czego się jednak spodziewał, to... - Że co, proszę?! - To nie było tak, że oczekiwał jakiegokolwiek dziękuję za to, że zrobił to, co zrobiły każdy inny. Pod uwagę winien był wziąć to, że czasem to się po prostu kończy tak, jak teraz. Dyskusja pomiędzy nimi trwała jeszcze przez dłuższą chwilę, ale ostatecznie udało mu się wyprowadzić dziewczynę z lasu. Po drodze schylił się, by podnieść z ziemi kilka piór. w sumie: 383 + 47 + 78 = 508 > 500 Biorę pióro ze spalonego klonu x3; ZT |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Virgil Scully
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 3
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 4
PŻ : 186
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 16
WIEDZA : 19
TALENTY : 11
Czasami czułem się stary duchem. Niby znajdywałem sporo energii na swoje ulubione czynności czy pracę, kiedy było trzeba, ale marzył mi się święty spokój. Czasami tylko dzieci albo żona by mnie zaczepiały i na tym by się kończyło. Albo kumple wyciągnęli na piwo. Niekoniecznie na mieście - picie mogłoby też odbyć się w garażu, pod pretekstem grzebania w czyimś aucie. Oczywiście nie narzekałem. Nie byłem kimś, kto pragnął zawsze więcej, lepiej, bardziej. Z drugiej czasami naprawdę miałem ochotę rzucić to, co inni ludzie uznawali za definicję sukcesu. Dla mnie to nie była drabina na szczyt (zresztą co to za sens wspinać się nawet na przysłowiową górę po drabinie?) tylko kula u nogi. - Dobrze słyszeć. Czas na hobby też znajdujesz? - dopytałem zainteresowany. Może Zagreus wpadł na coś ciekawego albo zechce się podzielić informacją o dobrej miejscówce do jakiegoś zajęcia na łonie natury. Nie było jednak sensu o to pytać, jeśli był zbyt zajęty robotą. - Wiem, ale wiesz jak to jest. Praca, dzieci... - westchnąłem ciężko. Dzieci niby mógłbym brać ze sobą. Żona nie narzekała, gdy je wywoziłem na obozy i miała czas dla siebie. Ale w dalszym ciągu trzeba było o nie zadbać czy to finansowo, czy pilnując, żeby nie zjadły muchomora. Szliśmy przez jakiś czas w ciszy, na co nie narzekałem. Podobno dobre znajomości poznawało się właśnie po tym, czy cisza była niezręczna. W pewnym momencie postanowiłem jednak zaproponować pewną kwestię. - Jak nadejdzie czas powrotu, może zrobimy to głównym szlakiem? Chyba będzie prościej. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu rodzinnej spółki
Zagreus Zafeiriou
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 190
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
Życie, które wiódł Virgil było znane Zagowi jedynie z perspektywy dziecka. Sam nigdy nie garnął się do zakładania rodziny, próbował kilka razy związać się z kobietami, lecz wyglądało na to, że klątwa Erosa była nad nim skupiona bardzo intensywnie. Więc jego życie miłosne praktycznie nie istniało, a poza tym jego preferencje były odrobinę inne od tych, które uznaje się za normę społeczną. Mimo to, Zafeiriou był w stanie sobie wyobrazić, że pewna monotonia może zbrzydzić nawet najbardziej udane życie, w którym człowiek osiągnął wszystkie swoje cele. On żył natomiast jak wolny ptak, nie mając kamieni milowych przed sobą, do których musiał dotrzeć aby spełnić oczekiwania swoje, rodziny czy społeczeństwa. Dryfując tak z nurtem ciągle spotykało go coś nieoczekiwanego i cieszył się chwilami, które były wyjątkowe i niezaplanowane. Możliwe, że z wiekiem najdzie Zaga refleksja nad tym, że jego życie sprowadziło się do ślepego zaułka. Nie pozostawi po sobie nic trwałego, zostanie szybko zapomniany, a jego egzystencja sprowadzi się jedynie do istnienia. - A i owszem, praca na własny rachunek daje sporo elastyczności. A czasami jak klientów nie widać, to tego czasu jest aż za dużo. - Zazwyczaj taki obrót spraw kończył się wyjazdem Zagreusa z danej okolicy i kolejną podróżą w kierunku niewiadomej. - Powoli przestaję narzekać na nudę. Więc tego hobby jest trochę mniej. - W dużej części. - Kiwnął głową z lekkim rozbawieniem na ustach. Akurat o ojcostwie wiedział tyle co nic, tak samo o życiu rodzinnym. - To dobry pomysł. - Zgodził się z towarzyszem. Chociaż nie wyglądał aby jakoś wybitnie mu przeszkadzało kluczenie między krzakami i drzewami. Zag w pewnym momencie się zatrzymał i zaczął nasłuchiwać. Potem spojrzał w górę i gestem pokazał Virgilowi żeby się rozejrzał. Zagreusowi wydawało się, że usłyszał jakiś nietypowy śpiew wśród drzew i mogło to wskazywać na pojawienie się jakiegoś ciekawego okazu. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Łowca/Łowca duchów
Virgil Scully
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 3
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 4
PŻ : 186
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 16
WIEDZA : 19
TALENTY : 11
Jako człowiek skupiony na kilku pasjach i robieniu tego, co konieczne nie skupiałem się na tym, jak może wyglądać życie, jeśli nie zakładało się rodziny we wczesnym wieku. Zresztą, nawet jeśli zdarzali się kawalerowie, tacy jak Zagreus, to jednak większość moich rówieśników miała rodziny, żony, czasem też kochanki i bękarty na boku. Zasadniczo tak wyglądał świat, że nawet jeśli bezmyślnie rzucałem, że rozmówca wie jak to jest z założoną rodziną, to w większości przypadków bym trafił. Choć pewnie, jakby Zafeiriou mnie poprawiał, to koniec końców przestałbym rzucać podobne teksty przy nim. Przyłożyłem na chwilę lornetkę do twarzy, słysząc charakterystyczny trel, jednak nie wypatrzyłem go mimo rozpoznawania, z jakiej strony powinno być źródło dźwięku. Ptaszek pewnie ukrył się między gałęziami drzew. Pozwoliłem więc na nowo opaść lornetce swobodnie. - Za dużo? Co wtedy robisz? - spytałem zaciekawiony, na jakie pomysły może człowiek wpadać, gdy się nudzi. Mi to nie groziło Po chwili Zag się zatrzymał, a ja razem z nim. Też to słyszałem. Przyłożyłem lornetkę i tym razem ujrzałem ten okaz, który wcześniej skrył się przed moimi oczami. - Tu cię mam - ucieszyłem się, choć po cichu, by go nie spłoszyć, po czym zaznaczyłem sobie kolejny zobaczony okaz. Kiedyś planowałem pojechać choćby do innych stanów, by zobaczyć ich więcej, ale na razie miałem za dużo spraw na głowie, więc musiałem być w okolicy. - Tędy możemy chyba wrócić na szlak - zauważyłem po chwili między drzewami migające mi kolorowe buty. Wyglądało na to, że tamtędy szli ludzie niezaznajomieni z leśnymi terenami, a więc raczej trzymający się głównej ścieżki. - Chodźmy. Może po drodze skoczymy na steka. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu rodzinnej spółki