Dróżka do miasta Gdzieś pośród gęstwiny lasu jest kamienna dróżka, prowadząca wprost do miasta. Chociaż odległość do centrum Saint Fall zajmie dobre pół dnia drogi, jest to często odwiedzane miejsce, ze względu na niezwykle klimatyczną atmosferę w trakcie spacerów. Gęstość krzewów i dziwna mżawka nawiedzająca ten teren niezależnie od pory roku czyni z dróżki do miasta ulubione miejsce młodych kochanków, szukających w pobliżu romantycznej atmosfery. Na wschodniej stronie ścieżki aż roi się od starych kamiennych zabudowań, dziesiątki lat temu będących domostwami bogatszej części społeczeństwa. W miarę rozwoju miasta zostały one opuszczone, ostatecznie nie zamieniając się w nic więcej niż ładny widok. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
9 stycznia 1985 Och. Kurczyły mi się ubrania. To nie była kwestia dwóch kilogramów więcej, tylko tej cholernej pralki drugiej od lewej w pralni naprzeciwko. Zawsze wiedziałam, że coś jest z nią nie tak i gdy materiał swetra opinał się na moich plecach, wiedziałam już dlaczego. Zagubiłam się w swoich własnych myślach. O pralce, o za małym swetrze i opróżnionej do połowy butelce tequili, którą wspólnie z moją współlokatorką opróżniłyśmy poprzedniego dnia w myśl absurdalnych rozmów o potencjalnym podpaleniu sąsiadów z naprzeciwka. Nigdy nam przesadnie nie przeszkadzali, po prostu taka wizja wydawała się komiczna, gdy obserwowałyśmy, jak skrobaczkami próbowali odśnieżać auto przed jakąś wieczorną wycieczką (najpewniej do przydrożnej knajpy, ze szpary pod ich drzwiami nigdy nie dało się wyczuć domowego obiadu). Nie znam się na fizyce. Mówiąc szczerze, z tego przedmiotu w szkole pamiętam tylko to, że moja ławka miała wydrążoną cyrklem dziurę (i to na wylot). Nie zmienia to faktu, że nie jestem tępą cizią. Nie raz na filmach widziałam takie wybuchy, gdy ogień przesadnie zbliżył się do benzyny i nagle rozprzestrzeniał się wszędzie dookoła. Zapewne więc podpalenie naszych sąsiadów skończyłoby się podobnie. Wolałam nie ryzykować, śmierć to jedno — poparzenia na twarzy drugie. Zaplątana we własnych rozmyślaniach przeszłam już wiele mil. Nie, żebym miała jakiś cel. Właściwie to najczęściej szłam bez celu, ale tamtego dnia miałam wyjątkowo mało potrzeb. Wypita rano herbata ogrzała mi nos, a podwójne skarpety stopy — gdy przemierzałam ścieżki od domu rodziców w Broken Alley aż tutaj, do Cripple Rock. Nie miałam z nimi dobrych relacji, przynajmniej nie wtedy, w styczniu 1985, ale to opowieść na inny — lepszy — czas. Rozejrzałam się nieznacznie w lewo i w prawo, a potem jeszcze do góry — jakby jasne niebo miało mi wskazać cokolwiek. Nie wskazało. Jedno drzewo przypominało drugie, a opuszczone stare wille po lewej stronie ścieżki wyglądały dokładnie tak samo. Ich podobieństwo zamieszało mi w głowie do tego stopnia, że o własnym zagubieniu w tych okolicach zorientowałam się dopiero po czasie, gdy szarawe popołudnie miało nawiedzić Hellridge. — Psia krew — przeklęłam pod nosem. Najczęściej mówiłam właśnie psia krew. Być może dlatego, że nienawidziłam tych czworonożnych pchlarzy — być może dlatego, że gdy byłam mała, jeden z nich postanowił upieprzyć mnie w nogę tak mocno, że do dzisiaj mam bliznę. Nie bałam się, że spotkam w tej okolicy ducha (żyliśmy w całkiem niezłej komitywie, jeśli mam być szczera). Dzikie zwierzęta wydawały mi się znacznie gorszym wrogiem niż człowiek, ale w miarę zachodzącego niżej słońca, byłam przekonana, że i dwunożny przyjaciel psa może okazać się utrapieniem. — Kto tam jest? — powiedziałam nieco głośniej, gdy gałązka gdzieś z drugiej strony ścieżki skrzypnęła niebezpiecznie, jakby zbliżał się nieprzyjemny przeciwnik. |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Gdzie się podziałaś? Powtarzałam to sobie, nieustannie przemierzając skutą zimą knieje. Zaraz miał minąć drugi tydzień jej nieobecności. Stróże zawiedli, nie żebym spodziewała się po nich czegoś więcej, ale ich niekompetencja wyjątkowo ściskała mnie za serce. Wierzyłam, że coś znajdą, nawet najmniejszą wskazówkę, ale na mój widok tylko pokręcili głową i znowu wrócili do zajadania się słodkimi pączkami, jak to mieli w swoim zwyczaju. Widziałam po ich mimice, że mieli mnie dosyć i mojego codziennego przychodzenia na ten ich zapchlony komisariat. Nie chcieli już słuchać mojego pretensjonalnego tonu i słusznego obwiniania ich. Gdyby byli ze sobą szczerzy, to na pewno by tak reagowali. A żeby im wreszcie rozpruł się ten guzik, który i tak ledwo trzyma ich napięte, granatowe koszule od nadmiaru tkanki tłuszczowej. A tę odznakę niech sobie wsadzą w dupę. Rozglądałam się uważnie, jednocześnie rozmyślając o niej. Cholernie się bałam, że już nigdy więcej jej nie zobaczę, że w końcu zapomnę jej twarz, która we wspomnieniach będzie rozmazana, a jedyną formą przypomnienia sobie jej lica, będzie zajrzenie do starego albumu ze zdjęciami. Byłam gotowa na każdą wiadomość, nawet jeśli ma być tragiczna. Miała mnie jeszcze tyle nauczyć, wytłumaczyć, wesprzeć, a skończyło się na tym, że zostałam sama z ojcem i równie zepsutymi braćmi. Jeżeli umyślnie zniknęła, to prawdopodobnie zatarła wskazówki magią, której śladów tak uważnie szukałam. Przez ilość minionych godzin trudno będzie coś znaleźć, ale nie traciłam nadziei, która odpędzała lęki i myśli przed stworami, które mogą kryć się za każdym drzewem. Przez mój zapał nawet nie zauważyłam, kiedy przemokły moje buty od wszechobecnego śniegu, a zaraz po nich grube, wełniane skarpety. Policzki też zdały się odczuwać chłód, kiedy czerwone smugi zaschniętych łez, zaczęły kamuflować się na ich różowym kolorze. Czasami po schyleniu się, gdy wydawało mi się, że zauważyłam coś w leśnej ściółce, miałam mroczki przed oczami po wyprostowaniu kolan. Chyba zapomniałam wziąć dzisiaj żelaza, którego braki ostatnio doskwierały mojemu organizmowi, sprawiając, że jestem jeszcze bladsza niż zwykle. Słońce szybko zaczęło się chować, sprawiając, że niebo przybierało ciemnoszare kolory, jak to w zimę bywa. Zimny wiatr świszczał i odbijał się od hibernujących, nagich drzew. Nawet nie zauważyłam, kiedy straciłam orientację w terenie, ale za to moją uwagę przykuł dziwny odgłos, świadczący o istnie ludzkiej obecności. Czy to ona? Pomknęłam w tamtym kierunku, a chwilę po tym dostrzegłam ścieżkę z kilkoma opuszczonymi, starymi domami. Stała na niej dziewczyna, co szczerze mnie zawiodło, ale co ona tutaj robi o tej porze? Może coś wie? Może jest w to zamieszana? Będę ją śledzić. Możliwe, że mnie do niej zaprowadzi... Nie myślałam trzeźwo. Spróbowałam skryć się za drzewem, ale mój but napotkała wysuszona gałąź, która pod siłą oporu roztrzaskała się, roznosząc alarmujący dźwięk echem po lesie. Westchnęłam tylko ciężko, gdy dziewczyna spoglądając w moją stronę, zażądała ujawnienia się: - Ktoś - Odparłam, jednocześnie wychodząc zza drzewa, pozwalając tajemniczej osobie mnie ujrzeć. Dziewczyna nie wyglądała groźnie w porównaniu do mnie. Nie zdziwiłabym się, jeśli przestraszyłaby się mojego białego lica ze starymi i wyschniętymi krwawymi smugami. Nie miała do końca kaukaskiej urody, ale słuchając jej akcentu, mogłam stwierdzić, że jest tutejsza. - Czego tu szukasz? - Spytałam, może trochę za groźnie, ale jej nie ufałam - w moich oczach była podejrzana. Uniosłam jeszcze brew i założyłam ręce na torsie, pozwalając jej odpowiedzieć. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
Zimno mi było w nos. Chyba komórki mojego ciała (nawet te, których nie byłam do końca świadoma, bo jakoś niespecjalnie się nimi interesowałam) wspólnie stwierdziły, że znacznie przyjemniej byłoby teraz w Cancun, niż tutaj w Maine. Wiedziałam, czemu moi rodzice nigdy nie zdecydowali się na wyjazd do Meksyku, chociaż bardzo za nim tęsknili - to w Ameryce było prawdziwe życie. To tutaj spełniały się marzenia, piękne sny. Tylko, kurwa, nie w Saint Fall. To miasto przesiąknięte było przeszłością, grubiańską wręcz historią zataczającą swoje koło w najmniej spodziewanych momentach. Miałam wrażenie, że chociaż w takim Chicago czy choćby Hollywood mogło być więcej trupów, ale to tutaj zmarli mieli więcej do powiedzenia. Na ogół nie pytałam ich o rzeczy, które mnie nie interesowały, ale skłamałabym, twierdząc, że nie intrygowały mnie powody, dla których Hellridge było tak wielkim wrzodem na dupie całego świata (a przynajmniej w mojej opinii). Może znów powinnam rozważyć ucieczkę stąd gdzieś dalej? Do wielkiego jabłka - do tłoku i ścisku. Jednak nawet tam będę dziewczyną z małego miasta. — Stoję, a co? Nie wolno? — odpowiedziałam butnie, mogła być najwyżej w moim wieku. Nie kojarzyłam tej twarzy spośród przyjaciół Stelli, ale nie mogłam przecież kojarzyć w tym mieście każdego. Stosunkowo małe społeczeństwo wiedźm było na tyle ograniczone, że znacznie bardziej preferowałam wpatrywać się w czubek butów, albo w przestrzeń gdzieś za ramionami sióstr i braci, niżeli w ich gorzkie twarze. To wszystko wynikało z faktu, że miałam poczucie, że zwyczajnie mnie oceniają. Tak jakby, chociaż byli żywi, wiedzieli, co w Piekle robią martwi. Utrzymałam kontakt wzrokowy długo, zmuszając się, żeby nie spojrzeć gdzieś dalej. Nigdy nie czułam się przesadnie butna, ale byłam sprytna. Szybko uznałam, że mam do czynienia z przeciętną śmiertelniczką. — To wolny kraj, chica. To Ameryka — to ostatnie słowo wypowiedziałam z nie lada dumą. W moim domu zawsze więcej było kolorów i śpiewów niż amerykańskich czerwono-biało-niebieskich flag, ale rodzice nie stronili od nauczania nas angielskiego - w końcu bez niego nie odnalazłabym się w Saint Fall. Mimo to nie wstydziłam się moich korzeni, bo i czego miałabym? Nie podobało mi się, że dziewczyna mnie odpytuje, chociaż domyślałam się, że być może jest tutejsza i na Cripple Rock patrzy jak na swój dom, a obcy w domu nie zawsze jest przecież gościem. O wiosce krążyło wiele legend (również w mojej społeczności), a ja na ogół zawierzałam im tylko w połowie. Spotkałam na swojej drodze parę zmarłych dusz z tych stron i muszę powiedzieć szczerze - niespecjalnie różniły się od innych martwych. — Jesteś jakaś loca? Szalona? Śledzisz mnie? — prychnęłam, jednak wyprostowałam plecy, jakby napinając ciało w obawie przed ewentualnym atakiem. Nie była to moja mania prześladowcza. Po prostu wydało mi się dziwne, że musiała się przede mną ukrywać za drzewem. — Słuchaj, jak chcesz pieniędzy, to mam złą wiadomość. Po pierwsze mam przy sobie góra dolara, a po drugie prędzej wepchnę go sobie do gardła, niż go komuś oddam — może i moje słowa brzmiały wyjątkowo pewnie, ale nie wiem, co bym zrobiła, gdyby ktoś przyłożył mi do głowy pistolet i zażądał mojego majątku. Zapewne oddałabym go od razu i spieprzała jak najdalej. |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Już po pierwszym wypowiedzianym przez nią zdaniu, stwierdziłam, że się pomyliłam. W tym przypadku okładka idealnie opisuje książkę. Nie obchodziło mnie, co już tu robi, ale swoim sposobem wypowiedzi, mową ciała i innymi zachowaniami w niewyobrażalny dla mnie sposób działała mi na nerwy. Nie wyglądała mi na wiedźmę, może raczej na głośną nastolatkę, która skręciła nie w tą uliczkę co trzeba. Gdybym nie miała dziś złego humoru, to raczej bym ją zostawiła, ale w tym przypadku dziewczyna pomoże mi zająć czymś innym mój zmęczony umysł. - Już myślałam, że jesteś odważna... - Zaczęłam, schodząc ze ściółki na betonową ścieżkę i ustawiłam się przed nią w odległości jakichś pięciu metrów, a następnie zmierzyłam ją wzrokiem. Nie ukrywałam swojego zmieszania na jej hiszpańskie wstawki. Ściskało mnie od środka, jak je słyszałam, ale prawdopodobnie wynikało to tylko i wyłącznie z tego, że od około tygodnia jestem wyjątkowo drażliwa. - ...ale jak mniemam, po prostu dużo gadasz? - Wysłałam jej lekko prowokacyjny uśmieszek. Rękawem kurtki jeszcze przejechałam po policzkach, ale tylko bardziej rozmazałam już stwardniałe, karmazynowe smugi. W mieście raczej bym się tak nie pokazała, nawet teraz miałam ciągle z tyłu głowy, że dziewczyna je widzi, ale starałam się o tym nie myśleć. Słowa mojego ojca odnośnie do choroby za bardzo wbiły mi się do głowy, a wyrzucić je na zawsze będzie wyzwaniem, mimo że idzie mi to coraz lepiej. Zbliżenie się do Lilith miało w tym swoją znaczną rolę. Dzięki temu odnalazłam w sobie pewność siebie, asertywność i wiele innych dobrych cech. Przewróciłam tylko oczami, gdy ta znowu zaczęła gadać, ale jej ostatnie zdanie nawet mnie rozśmieszyło, przez co parsknęłam śmiechem. Czy ja naprawdę wyglądam na złodziejkę, czy inną bandytkę? Chociaż przyznam, że widok tej latynoski zajadającej się dolarem brzmiał bardzo kusząco. - Szalona? Może trochę - Zaczęłam i postawiłam jeden krok w jej stronę powoli, żeby trochę podbudować to napięcie. Zresztą, co taka rozgadana, niemagiczna dziewczynka może mi zrobić? Jestem od niej poziom wyżej, mam moc. Na jej miejscu nie próbowałam żadnych gierek, które mogą się źle skończyć. - To zjadasz go? Ameryka, wolny kraj, wolny wybór, czika - Dodałam, znowu skracając dzielący nas dystans, a następnie wyciągnąłem dłoń w jej stronę. Ostatnie słowo wypowiedziałam z istną satysfakcją, starając się, żeby mój amerykański akcent był jak najbardziej wyczuwalny. Oczywiście dolar ten mnie nie obchodził, ale naprawdę byłam ciekawa, czy go zje. Może się okazać, że się mylę i rzeczywiście dziewczyna posiada jakiś hart w duchu, ale na razie się na to nie zapowiadało. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
Mogłam przysiąc, że N A P R A W D Ę byłam cierpliwą osobą. Zacznijmy od tego, że całe moje dzieciństwo było jednym wielkim testem spokoju i zaciętości. Nie odsłaniaj luster, Sierra. Nie bądź niemiła dla siostry, Sierra. Nie idź tam, nie rób tego, nie, nie, nie. Do dzisiaj to słowo huczy mi w głowie. Musiałam więc nauczyć się myśleć tak, by nie wiedzieli, co myślę i czego chcę, w ten sposób sobie radziłam. Czekałam, wtedy kiedy była na to potrzeba i mówiłam, wtedy kiedy chciałam mówić. Oczywiście, że popełniałam błędy. Byłam kilkulatkiem. Który kilkulatek nie popełnia błędów? Nie mniej, to w jakiś sposób ukształtowało moja cierpliwość właśnie. Czekałam dwadzieścia jeden lat, żeby uwolnić się od własnego przekleństwa (nazywało się Stella). Mogłam więc z całą pewnością przyrzec sobie i innym, że obca baba na środku pustej ścieżki nie będzie w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Z perspektywy czasu — byłam w błędzie. Miałam kilka zapalników. Tak samo, jak kuchenka gazowa, w której przekręcasz gałkę, tak i ja posiadałam takie właśnie gałki. Wystarczyło odkręcić jedną (mój zły humor), a potem dodać do tego płomień (zapałka lub irytacja) i mogło dojść do tragedii. Przede wszystkim — nie dawałam sobie w kaszę dmuchać. Nie byłam kretynką. — Jakbyś miała metr więcej i horyzonty szersze niż dupę... — ale dumna byłam z tego wyzwiska. Naprawdę. Jeszcze trzy dni potem przypominałam je sobie i uśmiechałam się do siebie. — ...to być może zrobiłabyś na mnie wrażenie — zmierzyłam ją spojrzeniem, zakładając na siebie ręce. Żułam akurat gumę i patrzyłam na nią tym takim pogardliwym wzrokiem. Uczyła mnie go Stella (świeć Lucyferze nad jej duszą). Mówiła, że trzeba zmarszczyć nosek, wysunąć czoło do przodu, a potem zmrużyć nieco oczy i wydymać usta. Wtedy każda chica wygląda na sukę. Nie jestem pewna, w jaki sposób kontrastowały z tym moje kolczyki (duże i okrągłe, pozłacane, ale mówiłam wszystkim, że to prawdziwe złoto), ale myślę, że całkiem nieźle. Przypatrywałam jej się i przysięgam, że nie oderwałam wzroku. Nawet gdy dostrzegłam czerwone smugi na jej twarzy. Moja pierwsza myśl? Wariatka. Wariatka, która maluje sobie twarz farbkami w zimie, biega po lesie i udaje rdzenną. Wyglądała mi na taką, która bez problemu mogłaby wyczyniać takie rzeczy. Czytałam kiedyś, że każdy człowiek spotyka przynajmniej 10 psychopatów w swoim życiu. Brwi zmarszczyłam mocniej, gdy przysunęła się na krok do mnie, a w gardle poczułam nieprzyjemny uścisk. Nazywanie jej psychopatką we własnej głowie to jedno, ale potencjalny atak ze strony dzikuski drugie. Stałam twardo w jednym punkcie, czując, jak stopy wciskają mi się w zimną ziemię (miałam na nogach piękne kozaki z takim futerkiem u góry). Nawet jeśli stałabym w kałuży (nie stałam w kałuży) to nie ruszyłabym się na centymetr. Tato mówił, że tylko frajerzy uciekają przed niebezpieczeństwem, a prawdziwi twardziele stają z nim oko w oko (dlaczego w takim razie zasłaniali lustra?). Mogłabym tak stać i zastanawiać się co powiedzieć, ale nieznajoma podłożyła właśnie do ognia. Do pomieszczenia pełnego gazu dorzuciła tlący się niedopałek. Jebana rasistka... Chica wybrzmiało w jej ustach jak obelga, a ja bardzo szybko się nakręcałam. Nawet jeśli nie miała nic złego na myśli (miała, nie oszukujmy się), to poczułam się w jednym momencie tak strasznie zła, że byłabym w stanie rozszarpać ją gołymi rękoma. — Más vale que me escuches, pinche culero — moja twarz momentalnie się zmieniła. Chociaż nie widziałam w tamtym momencie siebie w lustrze (nie, żeby to coś dało, w lustrach widziałam tylko śmierć), tak byłam pewna, że i ona musiała dostrzec, jak moja twarz suczy przybiera już nie zadziornych, a zwyczajnie oburzonych i (co tu dużo gadać) wkurwionych barw. — Oye, nie mam nastroju na Ciebie ani tu estupidez, więc o ile nie urwałaś się z któregoś z tych świerków, to powiedz mi, w którą stronę jest Saint Fall, zanim się pogniewam — zorra — to ostatnie dodałam już w myślach. |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Może było to na swój sposób okrutne, ale widząc podirytowanie i frustrację na twarzy dziewczyny, czułam satysfakcję. Nie traktowałam jej na ten moment poważnie, nawet jej lekko zmarszczona brew i systematyczne żucie tej gumy tego nie zmieniło, dlatego dalej pozostawała moim celem, na którym miałam się jeszcze trochę powyżywać w celu poprawy humoru. Muszę jednak przyznać, że osobiście odebrałam jej pierwszą obelgę, choć starałam się tego nie pokazywać. Może sekundę po usłyszeniu jej drgnęła mi warga, jakbym miała zaraz jej odpowiedzieć w również miły sposób, ale powstrzymałam się, zaciskając żuchwę. Zdenerwował mnie po prostu fakt, że niemagiczna tak się do mnie zwróciła, ale nie mogłam jej uświadomić, do kogo dokładnie zwróciła swoje ostre słowa. Nie chciałam mieć problemów z kościołem, choć strasznie mnie teraz korciło, żeby wypowiedzieć jakąś krótką inkantację i w sekundę zamienić jej umysł w papkę, blokując każdy jej zmysł, pokazać jej kto jest wyżej w łańcuchu pokarmowym. Ślepa, głucha, pośrodku nicości, żałowałaby tych słów. W sumie może małe plaśnięcie w policzek załatwiłoby sprawę? Nie byłam w pełni świadoma, że jednym małym słówkiem, który miał jej wbić tylko szpileczkę podirytowania, wzbudzę w niej taką złość i gniew. Może jednak posiadała jakiś tam hart w duchu, choć może dalej mamiła mnie natłokiem szybkich, niezrozumiałych dla mnie słów, dlatego bardzo chciałam zobaczyć, co się stanie, jeżeli ta już mocno nabuzowana butelka w pewnym momencie wystrzeli. - Bla, bla, bla - Westchnęłam tylko ciężko w odpowiedzi na jej monolog i zabrałam dłoń, chowając ją do kieszeni kurtki. To raczej nie był komplement, ale wolałabym więcej nie usłyszeć od niej żadnej obelgi w zrozumiałym dla mnie języku. Chociaż to raczej ona powinna uważać na swoje słowa. - Zanim się pogniewasz? - Parsknęłam śmiechem. Czarnowłosa miała niemały tupet. - To ty rzucasz we mnie samymi obelgami od ostatnich pięciu minut... ale wiesz co? Małe pieski zawsze dużo i głośno szczekają... - Przewróciłam znowu oczami, jak to miałam w zwyczaju. Teraz to ja skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, jakby próbując zimitować jej poprzednią postawę, którą mnie uraczyła, również zmierzając ją tym samym spojrzeniem, co ona mnie chwilę wcześniej. Brakowało tylko tego, żebym zaczęła udawać, że żuję gumę jak ona, ale darowałam sobie te przedszkolne podchody. - Czy chihuahua nie pochodzi przypadkiem z Meksyku..? - Przerwałam chwilę ciszy tym retorycznym pytaniem, które niebezpiecznie rozniosło się echem po lesie bardziej, niż powinno, zagęszczając panującą tutaj atmosferę jeszcze bardziej. Nie wiedziałam, czy dziewczyna ma meksykańskie, czy inne korzenie, może europejskie-iberyjskie, ale chyba nie jest na tyle głupia, żeby nie zrozumieć mojego przekazu. Muszę jeszcze przyznać, że w tamtym momencie powstrzymywałam się od śmiechu, choć nie byłam pewna czy nie złamałam jakichś jej praw człowieka? Oczywiście rasistowskie odzywki były dosyć słabe. W szczególności, że chyba trudno wymyślić coś podobnego do mojej kaukaskiej rasy, ale nasza mała latino sama sobie na to zasłużyła. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
Raszpla. Pinda. Wredna jędza. Głupia krowa. Rasistowska tępa dziwka. Aż zasyczało mnie ze złości, jakby ktoś gotował właśnie wodę na herbatę. Bezczelna szmata. Naprawdę mogłabym tak wymieniać w nieskończoność, znałam niemal nieograniczoną liczbę wyzwisk (wszystkich uczyła mnie Stella, świeć Lucyferze nad jej duszą, kiedy jeszcze byłyśmy w szkole). Przywykłam do tego, że moje pochodzenie może niektórym sprawiać problem. Meksykańskie nazwisko, ciemna oprawa oczu i jeszcze ciemniejsze włosy, a to wszystko wymieszane z próbami wydobycia z siebie prawdziwego meksykańskiego akcentu, jaki słyszałam na przykład u mojej mamy. Rodzice byli dumni, że jesteśmy amerykankami, ja zresztą też, ale czasem jak widziałam takie durne baby jak ta, która stanełą mi wtedy na drodze, to aż się trzęsłam i myślałam sobie, że nie wytrzymam i nie pohamuje swojej złości. Odetchnęłam głęboko, zbierając w sobie cały spokój, jaki tylko istniał na tym świecie i przestąpiłam parę kroków w przód, nie spuszczając babska z oczu. Wyglądała jak jedna z tych złotych amerykańskich dziewczyn, które oglądałam czasem w serialach w telewizji, ale jej włosy były jakby w większym nieładzie, a twarz wcale nie nosiła grubej tapety, jakby właśnie wybierała się do klubu. Od razu wiedziałam, że to wypłosz z lasu - sama przed sobą przytaknęłam. Kolejny krok w przód i znalazłam się już niedaleko od niej. — Vaca estúpida, idiota racista, ¿crees que puedes hacer algo? No puedes no hacer nada. Ahora mismo estarías colgado de ese árbol. Tengo amigos al otro lado de la muerte y tú no eres más que una blanca estúpida y complaciente — rozpoczęłam swoją tyranię. Znałam wiele wyzwisk, ale po hiszpańsku przychodziły mi z większą łatwością. — ¿Entiendes lo que te digo? ¿Chihuahua? ¡Tú eres el que parece un puto bulldog francés! ¡Tienes cara de mestizo! ¿Entiendes? — ostatnie kroki niemal przebiegłam, czując, jak moje duże kolczyki podskakują razem ze mną, a następnie splunęłam w bok, wypluwając z ust gumę do żucia. — Rasistka! Łatwo było nazywać tym słowem ludzi, którzy mnie irytowali. Jakbym się uparła, to każdy na tym świecie mógł być rasistą (zwłaszcza niektórzy zmarli, świeć Lucyferze nad ich duszami). Burknęłam jeszcze pod nosem i ostentacyjnie pchnęłam ją otwartą dłonią na wysokości ramienia. przerwa na spacer do kostnicy |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że to była moja pierwsza bójka w życiu. Przez trzy czwarte mojego życia byłam bardzo niekonfliktowa, starałam się uciekać od wszelakich problemów. Jednak nie od każdych potrafiłam. Słysząc te wszystkie ostrzejsze wymiany zdań pomiędzy moimi rodzicami, a prawie zawsze powodem byłam ja, nie potrafiłam się odciąć. Męczyło mnie to strasznie. Słowa ojca, których niebezpośrednim przekazem było to, że ze mną jest coś nie tak, sprawiły, że sama w to uwierzyłam. Matka zawsze mnie broniła, wspierała, próbowała tłumaczyć pewne kwestie, ale nie zmieniło to faktu, że od pierwszych chwil mojego życia byłam problemem. Diagnoza w pierwszych momentach życia, zainteresowania niezgodne z nazwiskiem, to wszystko robiło ze mnie czarną owcę. Moi bracia byli książkowym przykładem zstępnych Scully, wręcz stworzeni do dziedziczenia tej fortuny... duma ojca. Następne nieudane zaklęcie rozbrzmiało niepokojącym echem po lesie. Aura też się zmieniła, ale nie byłam pewna, czy moja przeciwniczka czuje to samo. Wiedziałam, że zaraz stanie się coś złego, dlatego z niepokojem obejrzałam się za siebie, jakby czując czyjś oddech na plecach. Dopiero po chwili oświetliło nas małe źródło lekko błękitnego światła, które kontrastowało z otoczoną zmierzchem knieją. Patrzyłam z niepokojem jak chaotycznie lata dookoła nas, jakby się rozglądając i analizując otoczenie. Spojrzałam się jeszcze z niepokojem na dziewczynę, jakby pytając się jej, czy aby na pewno ona go nie wyczarowała. Nagle świetlik z dużą prędkością uderzył w moją szyję, w której jeszcze chwilę temu latynoska zatopiła swoje pazury. Odrzuciło mnie kawałek, a ja poturlałam się po śniegu. Momentalnie czułam, jakby ktoś mnie dusił. Pierwszą myślą było to, że to ona wykorzystała moment, ale z rozpaczą zauważyłam, że dziewczyna dalej była na swoim miejscu. W odpowiedzi sama złapałam się za gardło, czując, jak moja nagłośnia się kurczy razem ze strunami głosowymi. Zaczęłam szamotać się po ziemi, desperacko próbując zaczerpnąć powietrza. Chwila zamieniła się w wieczność, a ja dalej przekręcałam się w każdą możliwą stronę, co jeszcze bardziej sprawiało, że traciłam siły. W pewnym momencie myślałam, że to już mój koniec, choć teraz wiem, że przez ten cały szok mocno dramatyzowałam. Niewidzialny uścisk momentalnie puścił moją tchawicę, a ja gwałtownie zebrałam powietrze. Serce biło mi jak szalone, a ja zastygłam, leżąc na plecach, dysząc tak jeszcze przez dłuższą chwilę. Nawet kiedy oddech wrócił do normy, ja dalej po prostu leżałam. Wpatrywałam się w górę, jakby znów szukając zamków z kart pośród chmur, które często wyobrażałam sobie jako mała dziewczynka. Zawsze szukałam ich w letnie wieczory, a wszystko z perspektywy czasu wydawało się wtedy takie proste i łatwe. Obraz w pewnym momencie rozmył się, przybierając karmazynowe barwy, a metaliczne łzy zaczęły ściekać mi po skroniach, wchłaniając się we włosy, a potem jeszcze barwiąc śnieg pod moją głową. Dopiero gdy czułam, że zaraz w środku pęknę, skuliłam się plecami do dziewczyny i zaczęłam cicho szlochać. Czułam się bezużyteczna i bezsilna, nawet moje własne zaklęcie obróciło się przeciwko mnie. I znowu tak leżałam, zakrywając rękawami kurtki twarz, próbując ukryć się we własnej beznadziejności. Wyciągnęłam jeszcze dłoń i bezsłowa wskazałam dziewczynie palcem drogę do miasta i powróciłam do swojej marności. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
Przyznaję z pełną odpowiedzialnością, że zdarzyło mi się już tłuc z kimś. Gdy byłam w szkole, do mojej klasy chodziły różne dziewczyny, niektóre mniej inne bardziej przychylne ludziom, takim jak ja i Stella (świeć Lucyferze nad jej duszą). Pierwszy raz popchnęłam kogoś na ścianę, ale oddał mi dwa razy mocniej, gdy miałam szesnaście lat i usilnie chciałam udowodnić, że śmianie się z mojej mamy należy do czegoś, czego nie wolno robić. Nie udało mi się, potem śmiali się też ze mnie, a ja milczałam, zaciskając na sobie zęby, aż zgrzytały i się tarły. Wypadek, jakiemu uległa Stella cztery lata temu, odbił się na mnie. Wypadek — ach — nazywałam go tak, nie chciałam przypominać sobie tamtej nocy, kiedy wszystko w moim życiu się zmieniło, ale jedna rzecz, której nienawidziłam, została ze mną na zawsze. Widok w lustrze, z którego uśmiechała się trupia czaszka. Poczułam się dotkliwie zaatakowana przez tę paskudną rasistkę. Nie wyobrażałam już sobie inaczej, niż tak, że jest wypłoszem z lasu, który uroił sobie, że Ameryka dla Amerykanów, a osoby takie jak ja, których kolor rzęs albo cieni pod oczami, nie wpisywał się w idealny świat, powinny się wynosić. Zupełnie nie przyjmowałam do wiadomości, że być może niepotrzebnie się nakręciłam, niczym na korbkę. Skupiłam się tylko na tym, by jej oddać, a babsko rzucało się na mnie coraz mocniej i mocniej. Machałam rękami i niemal nic do nie dawało. Najbardziej bolały mnie kości (przedramienia, ogonowa i kark). I już naprawdę miałam dość, gdy okazało się, że kobieta (wypłosz) jest czarownicą. Nie zdążyłam jednak nawet porządnie zareagować, żadna magia nie wyszła spod moich ust, gdy jej własna moc obróciła się przeciwko niej, zaciskając na krtani dziewczęcia nieprzyjemny uścisk. Stałam z boku. Jak zahipnotyzowana patrzyłam na coś, co miałoby być iluzją. Nie wyglądała jak takowa. Świetlik wtargnął w jej ciało, a ta dusiła się, szamotała i walczyła. Zamurowało mnie do stopnia tak głębokiego, że nie potrafiłam ruszyć się nawet na krok. Okej, przed sekundą byłam na nią zła, ale gdy z oczu dziewczyny poleciały łzy, coś we mnie zaczęło pękać. Spojrzałam w lewo. Spojrzałam w prawo. ¡Coño! — Ej... — zaczełam cichym głosem, zaczesując sobie włosy za ucho. — Ej wszystko w porządku? — powaliło mnie do reszty, powinnam była ją tam zostawić. To mogła być zwykła dywersja, żeby mnie ponownie zaatakować! |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Nie potrafiłam się w tamtym momencie uspokoić. Z każdą uronioną łzą natrętne i depresyjne myśli wlatywały mi do głowy ze zdwojoną siłą. Myślałam o mamie i o tym co powinnam teraz począć. Była moim drogowskazem, a jej brak sprawia, że nie potrafię już się odnaleźć w tym samym świecie. Czułam, że zostałam sama. Nie chciało mi się żyć. Latynoska zrobiłaby mi przysługę, jakby w tym momencie mnie wykończyła. - A... jak myślisz..? - Wycedziłam przez płacz. Nie chciałam jej współczucia. Pomijam nawet fakt, że na nie nie zasługiwałam. Przed chwilą przecież dostała ode mnie z pięści w twarz, a cała bójka była sprowokowana przez moje obelgi, które rzucałam w jej stronę. Niby miałam się po nich poczuć lepiej, a było tylko gorzej. Starałam się brać większe oddechy, żeby opanować stargane nerwy. Przetarłam rękawem kurtki oczy, żeby przynajmniej trochę odzyskać wizję w normalnych kolorach. Zaczynało się ściemniać, a przez krwistoczerwone zaszklenie oczu, dostawałam niemal kurzej ślepoty. Próbowałam wstać, ale zakręciło mi się jedynie w głowie, a przed moimi oczami pojawiły się mroczki, przez co zaraz ponownie upadłam na kolana. Na przestrzeni tego tygodnia straciłam za dużo krwi, więc mam murowaną anemię. Powinnam odwiedzić jakiegoś genetyka. Dopiero za drugą próbą udało mi się postawić na nogi, ale nadal było po mnie widać, że jestem słaba i trochę się chwieje. - Coś jeszcze..? Chcesz się pośmiać? - Zaczęłam gniewnie, ale nadal z łamiącym się głosem. Dalej piekło mnie gardło po wcześniejszym skutku nieudanego zaklęcia. Nie rozumiałam czemu jeszcze tutaj stała. Samej trudno będzie mi wrócić do miasta, ale nie zamierzałam prosić jej o pomoc. Doczołgam się jeśli będzie trzeba. Podeszłam jeszcze z trudem do jednego drzewa, żeby się o nie oprzeć. Nie wiedziałam ile jeszcze będę w stanie utrzymać się na nogach. Domyślałam się, że pewnie byłam jeszcze bladsza, niż na początku spotkaniu, ale nie wiele mogłam z tym zrobić. Magia anatomiczna nie była moją dziedziną, więc nie potrafiłam siebie doprowadzić do ładu. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
Obserwowałam jak leżąca na ziemi dziewczyna (wypłosz z lasu pozbawiony jakiejkolwiek dobroci, ciepła i — co warte podkreślenia — INTELIGENCJI) trzęsie się i beczy. W pierwszym momencie, jaki jej poświęciłam, byłam przekonana, że jest nie tylko niezrównoważoną psychicznie wariatką, która rzuca się na bezbronnych ludzi w środku Cripple Rock, ale także, że jest po prostu przestraszona mojej osoby. W jakiś tam sposób nawet lubiłam to myślenie o sobie, że ktokolwiek mógłby się mnie obawiać, a skoro walnęła mnie pięścią i potem podrapała krzywymi pazurami, to znaczyło, że co najmniej czuje respekt. Przynajmniej w ten sposób to sobie tłumaczyłam, patrząc z góry na własną sylwetkę, która raczej nie wystąpiłaby na gali wrestlingu, ani nawet tenisa. Każdy fragment mojego ciała bolał, po tej tułaczce po ziemi miałam brudny płaszcz. Stawy w moich dłoniach, łokciach, kolanach i dupie dosłownie naraz stwierdziły, że od tej pory będzie mi ciężko i będę potrzebować co najmniej dwóch dni leżenia plackiem w łóżku, zdana na łaskę Shiri, że przyniesie mi śniadanie (to tylko moje lenistwo, nie powinnam była się tym przejmować). Mogłabym ją teraz kopnąć i uciec stąd, bo wciąż nie byłam pewna, czy to nie jakaś durna zasadzka, ale chyba jednak nie. Widziałam, jak doczołguje się niemal do drzewa, jak opiera o nie ciężko. Podeszłam na bezpieczną odległość. — No już, już... — wypaliłam bardziej do siebie niż do niej, schylając się po zagubiony kolczyk, którego zniknięcia nigdy bym ani sobie, ani jej nie darowała. Spojrzałam na nią nieco z góry, na jej twarz pokrytą czerwoną mazią. La hostia, myślałam, że nie dałam jej aż tak popalić, a tutaj okazywało się, że może nawet rozwaliłam jej łuk brwiowy, czy coś! Na jej twarzy (gdy tak spoglądałam) nie widziałam jednak wyraźnych ran albo rozcięć. — La gente viva es muy cansina... Przestań. Słyszysz durna babo, że się nie śmieje? Loca... — sapnęłam jeszcze pod nosem. — Chodź. Przestań się mazać — wyciągnęłam w jej stronę dłoń. Ja — proszę państwa — ja Sierra Ignacio wyciągałam dłoń do agresora, bo z jakiegoś powodu zrobiło mi się jej nawet szkoda. — Wstawaj... Otrzep dupsko i chodź stąd, loca. Już wolę ciebie, niż cerbery — byłyśmy niedaleko rezerwatu, a skoro miała pentakl, to musiała wiedzieć, co się tam odwala. Nie miałam pojęcia na temat magii anatomicznej, ale z kieszeni kurtki (przysięgam, jak miałam w niej dziury, to znajdę tę pindę i ją zatłukę) wyciągnęłam kilka zgiętych w pół chusteczek i gumę do żucia. — Weź — powiedziałam. |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Nadal jej hiszpańskie wstawki doprowadzały mnie do szaleństwa, ale zdecydowałam się ugryźć w język. Bardzo źle się czułam, kręciło mi się w głowie, bolało mnie gardło, nos i kostki w dłoni po wcześniejszym zadanym ciosie. Patrząc teraz na moje czyny, to z lekka sama siebie nie poznawałam. Może nie należałam do najspokojniejszych osób, ale nigdy nie wdawałam się w bójki, tym bardziej z nieznajomymi mi osobami. W tej całej rozpaczy wychodziły ze mnie jakieś patologiczne demony, o których nie miałam pojęcia. Wiedziałam jednak, że moja strata nie była usprawiedliwieniem. Pod nosem pojawił się nawet uśmiech na mojej twarzy, choć szybko znikł, gdy usłyszałam jej tekst o cerberach. Wahając się, wzięłam od niej jedną chusteczkę. Przetarłam sobie nią twarz, zbierając z niej nadmiar krwi, kątem oka przyglądając się dziewczynie. Nadal nie rozumiałam, czemu wykazała się taką serdecznością w moją stronę, po tym jak dosłownie kilka minut wcześniej, dostała ode mnie pięścią w twarz. - Dziękuję... - Powiedziałam cicho, jakby zawstydzona. - i przepraszam... - Te słowa już były jakby wycedzone przez zęby, niechętnie wydostające się ze strun głosowych. Może jakbym nie była cała umorusana we krwi, to na moich policzkach widniałby mały rumieniec, który nie był spowodowany wszechobecnym zimnem. Oderwałam się jeszcze od drzewa, o które ciągle się opierałam i biorąc jeden większy wdech, rozpoczęłam moją tułaczkę do miasta. Szłyśmy w ciszy, nie miałam już zbytnio siły się odzywać. Zapadł już zmrok, kiedy musiałyśmy się rozdzielić. Ja skręcałam w stronę Broken Alley, gdy ona szła dalej w kierunku centrum. Na pożegnanie kiwnęłam jej niezręcznie głową, nie będąc pewna, w jaki sposób powinnam się z nią pożegnać. Do domu wparowałam szybko, jakby chcąc uniknąć wścibskich spojrzeń braci i ojca. Od razu ruszyłam pod prysznic. Fala ciepłej wody pomagała wyplątać mi z włosów suche igły drzew, a ja znowu wróciłam do moich depresyjnych rozmyśleń. Sierra i Blair z tematu |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Arthur O'Ridley
12.01.1985 Niesamowite jak człowiek zapomina jak wygląda świat za szybą. Dziś był on mroźny, szary, na swój sposób martwy. Zielarz przechadzał się między opuszczonymi budynkami, sprawdzając po raz kolejny czy coś ciekawego może znaleźć w ruinach, ale co najwyżej wpadnie na legowisko hibernującego niedźwiedzia. Był doskonale przygotowany do zabawy w współczesnego archeologa - plecak, buty zimowe, kurtka oraz butelka whiskey'a, która sterczała z kieszeni kurtki. Ostatni przedmiot, jako jedyny sprawiał, że jego krew nie zamieniła się w lód i pozwalała na swobodny jej przepływ przez wszystkie organy witalne. Mężczyzna nie był jeszcze pijany, na razie doprowadził się do swoistego stanu równowagi, gdzie wiedział jeszcze co się dzieje dookoła, ale miał dobry humor. Swoisty stan alkoholowej nirwany, który znika bardzo szybko i nie jest możliwy do utrzymania przez dłuższą chwilę. Gdy Arthur miał sprawdzić teorię o kruchości tej równowagi, poprzez dolanie w siebie porcji brązowego płynu, zza winkla jednego z budynków wyskoczył syczący opos. -Kurwa !-krzyknął O'Ridley opuszczając butelkę, zamieniając ją w górę potłuczonego szkła. Samo zwierze uciekło, gdzieś w krzaki, ale efekty jego czynu dalej były widoczne. Alkoholowy płyn, wsiąknął w śnieg, zamieniając białą pokrywę w brązowawą kałużę, a w powietrzu można było poczuć charakterystyczny, trochę palony zapach. -Kurwa.-powiedział znowu ciszej zielarz, patrząc w dół nad swoją stratą. Jednak był o dziwo spokojny, nie czuł gniewu, może trochę smutku, ale najwidoczniej błogi stan trwał, więc nie popadł w skrajny gniew czy w szlochanie nad stratą. Najwidoczniej jeszcze szybciej będzie musiał wybrać się na kolejne zakupy do miasta. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
Opowieści zazwyczaj zaczynają się od dramatycznych wydarzeń, gdy bohater powinien już w kościach przeczuwać tragedię, która zaraz nastąpi. Tym razem jednak początek był jeden z wielu. Dziewczynki, po zjedzonym wspólnie śniadaniu, zostały w bawialni wraz z nianią, a Audrey stanęła przed wyborem — pracownia czy przejażdżka? Pomyśleć by można, że mróz panujący za szybą oraz wszechobecny śnieg podsunie kobietę w stronę tej pierwszej opcji. Audrey nie bywała jednak jednostką o słabych pociągach, stąd minusowa temperatura nie przeszkadzała jej w osiągnięciu celu. Jazda była relaksująca. Pomimo przeszywającego policzki zimowego powietrza, rytmiczny stukot kopyt był jak melodia, a posłuszne ruchy klaczy pod wodzami, napawały ją poczuciem kontroli, czego nie mogła oczekiwać od codziennego życia. Być może złudnie jednak czuła ją kręcącą się pod okrytymi rękawiczkami dłońmi, gdy przemieszczając się leśnymi drogami, spostrzegła, że chyba już mijała to drzewo. Wraz z bliźniaczymi drzewami, rozległa się potężna "kurwa", echem niczym powtórzona zaraz po. Było już za późno, aby zawrócić, niemal sekundę później zza zakrętu zobaczyła męską sylwetkę. Zatrzymała konia w odpowiednim odstępnie, mrużąc oczy. Pomimo faktu, że znajdowali się w lesie, było tu jasno — śnieg skutecznie odbijał ubogie promienie słoneczne. Mężczyzna stał niezbyt stabilnie, a pod nim znajdowała się wielka, ciemna kałuża. Krew? Kilka końskich kroków w przód, aby lepiej zobaczyć. Nie, to nie krew, pachnie jak... — Dzień dobry — powiedziała uprzejmie, miną jednak nie zdradzając wielu, o ile w ogóle, emocji. Ponieważ mężczyzna stał na jej drodze, a była ona zbyt wąska, aby zawrócić z gracją, zdecydowała się uznać jego obecność. Nie wyglądał agresywnie. Wyglądał, jakby był w żałobie. Był również młodszy od niej, chociaż nie mogła stwierdzić z całkowitą pewnością, o ile. — Piękne południe na przechadzkę po lesie, nieprawdaż? Pytanie było zmotywowane prostym faktem — Audrey nie miała zielonego pojęcia, gdzie do cholery się znajduje. Liczyła, że dowie się tego od |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka