First topic message reminder : Dziurawy most kolejowy Historia tego miejsca jest tragiczna. Kiedyś pasażerowie w przejeżdżających tędy pociągach mogli podziwiać szerokie koryto rzeki, a także rozciągający się z okien przepiękny widok na dzielnicę. Niestety w 1931 roku doszło do zawalenia się kilku belek mostu, a ostatecznie też wygięcia torów, co doprowadziło do wypadku kolejowego, w którym zginęły 3 osoby i wiele zostało ciężko rannych. Od tamtej pory most nie został naprawiony, a ruch pociągów odbywa się inną stroną miasta. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Nie wyglądał na przekonanego jej wyjaśnieniem. Broń zabezpieczona, też mu coś. Na pewno mówi tak każdy, kto nie umie utrzymać lufy na swoim miejscu i przypadkiem rzuca nią na lewo i prawo. Pierwszym instynktem Maurycego na dalsze dziamotanie kobiety było niezadowolone fuknięcie, ale wyjątkowo stłumił je w sobie. Wieloletnie doświadczenie wśród wydarzeń związanych z Kręgiem pozwalało na okazjonalne maskowanie emocji. Z jednej strony mógł się tym nie przejmować, ale z drugiej, co mu przyjdzie po dalszym wciskaniu jej szpilki? Tylko rozdrażni go jeszcze bardziej. – Rzuciłaś mi broń pod nogi – zauważył, bo najwidoczniej w emocjach uciekało jej trochę logicznego spojrzenia na tworzony przez nich obrazek. Uniesiona brew mogła wyglądać prowokacyjnie, ale twarz Maurycego była bardzo spokojna, a zarazem jak zwykle pełna nieokreślonego, syreniego uroku. – Znam kogoś, kto wszędzie nosi coś podobnego ze sobą i okazjonalnie macha tym w stronę ludzi. – Opuścił brew, kiedy dłońmi nakreślił w powietrzu rozmiar tego „podobnego czegoś”. Było zdecydowanie większe, niż pistolet. – Więc proszę, wybacz mi nadwrażliwość na wszystko, co ma w sobie naboje. Zwłaszcza gdy ląduje przede mną, dodał w myślach i o dziwo, nie brzmiał wcale na kogoś, kto chciałby uczynić jej przytyk. Może trochę go to kusiło, co pewnie prowokowała zaczepna natura Maurycego, ale ostatecznie stwierdził, że co on się będzie z koniem kopał. Gdyby „koń” nie został spotkany na Sonk Road, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej, ale tutaj to nawet Overtone miał odrobinę instynktu samozachowawczego. – To, czy jesteś szurnięta, jeszcze się okaże. Nie śmiałbym określać tego po pierwszym zgubieniu broni. – Jego uśmiech i ton głosu sugerowały przekorność wypowiedzi, nawet jeżeli nieco spasował w zakresie fukania na zaniedbania co do wymiany kabury. Oto ich kompromis. A potem wróciła uniesiona brew. Na szczęście na krótko, bo zastąpiło ją niezrozumienie widoczne wyraźnie na twarzy Maurycego. Jakiś typ „psyczący” na nieznajomych z ciemnego zaułka był naprawdę ostatnią z rzeczy, na jaką chciał się dziś napatoczyć. Sonk Road za bardzo go niepokoiło i pewnie, gdyby nie ruch Asheny, to nawet nie spróbowałby nawiązać kontaktu z chłopakiem z torbą. Ostatecznie skończyło się na tym, że na jej pytanie odpowiedział przeczącym ruchem głową i podszedł nieco bliżej, zachowując oczywiście stosowny dystans – Mówisz, że widziałeś nas w kościele… – powtórzył Maurice, mnąc jego słowa na języku i nawet nie widząc w tym niczego zaskakującego. Bywał tam zdecydowanie częściej, niż większość przedstawicieli Kręgu, więc uznał, że może i faktycznie tak było, ale nie zdążył nawet porządnie tego rozważyć. Sytuacja rozwiązała się jeszcze zanim powstała w nim rzeczywista dalsza potrzeba zweryfikowania zamiarów Henry’ego, a do tego wszystkiego wystarczyło, aby pokazał im zawartość torby. Maurice wydawał się niewzruszony plakatami, lecz ktoś uważny zwróciłby uwagę na zaskoczenie widoczne w jego oczach, zanim zdążył nad nim zapanować. – Pomogę – zadeklarował się natychmiast, śmiało sięgając po jeden z plakatów z wizerunkiem Ojca. Przygładził odstające brzegi, aby przyjrzeć się dokładniej przedstawionej nań scence, a następnie zerknął z ukosa na Ashenę. – A ty? – zapytał, bo przecież nic mu nie szkodziło po prostu sprawdzić. – Przysłużysz się słusznej sprawie? Czy staniesz się ustami kłamliwych dogmatów Lilith? |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Rzuciłaś mi broń pod nogi. No ręce opadały jak rybie płetwy. Spieranie się z tym młokosem to było jak przepychanie się z osłem. Ten sam upór, dosłownie. Gdyby nie nauka cierpliwości na etapie szkolenia Gwardzistki przypuszczalnie powinna teraz wybuchnąć. Uznała jednak tylko, że po prostu będzie potrzebowała bardzo gorącej kąpieli po powrocie do domu i uduszenia ćwoka, który ją tu wysłał. Pomysł skopania dupy informatorowi pozwolił za to nie nawarczeć na gościa. Niech mu będzie, skoro aż tak bardzo chciał, żeby jego było na górze. Jak primadonna jakaś. Ewentualnie histeryk. Asselin mogła się założyć, że był krzyżówką jednego z drugim, ale tego też nie powiedziała. Nawet, jeśli próbował wyglądać na uroczego. - Też znam takiego ktosia. – kącik ust ewidentnie jej drgnął. – Generalnie w USA połowa społeczeństwa ma broń. Ale mówisz, że macha tym w stronę ludzi? Huh. Domyślam się, że w twoją też? – no dobra, to nawet trochę wyjaśniało jego histerię. Ale tylko troszeczkę. – Nie martw się, ja macham bronią do innych tylko, jak mnie atakują. – i to pod warunkiem, że są daleko. Z bliska lepiej działał sierpowy. Wątpliwe było, żeby takie podsumowanie chociaż trochę mężczyznę uspokoiło, więc przełknęła cisnące się na usta słowa. MHM. Zaczęło ją jednak zastanawiać, kto go aż tak sterroryzował i czy jest to ktoś, kogo zna. Gdyby jakimś cudem tak było, musiałaby przyznać, że to świetny zbieg okoliczności. Uniosła za to z rozbawieniem kąciki ust, gdy dyplomatycznie uznał, że nie będzie na pierwszym spotkaniu określać jej mianem szurniętej. Po pierwsze, to znaczyło, jakby miały być następne spotkania. Po drugie, brzmiał, jakby jednak trochę jej się obawiać. Ktokolwiek machał do niego bronią, najwyraźniej zrobił mu sporą krzywdę w głowę. - Miejmy nadzieję, że to ostatnie. Nie każdy powinien wymachiwać gnatem. – no dobra, złośliwości jej przeszły, lekko się opanowała, można było zająć się nieznajomym – kolejnym – młokosem. Ash jedynie przymrużyła niebezpiecznie oczy. Hasło „widziałem w kościele” nie mówiło wiele. I budziło jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi. - Powiedz no, Henry, każdemu w Kościele się aż tak przyglądasz? – bo ona niestety tego nie robiła. Na mszy była przeważnie bardziej skupiona na modlitwie niż gapieniu się po ludziach. No ale może pan Henry miał inne wrażenia. Kwestia gorliwych wiernych też była specyficzna. Chłopak budził w niej sprzeczne uczucia, przynajmniej do momentu, w którym nie postanowił pokazać im zawartości torby. To tłumaczyło najwyraźniej wszystko i Ashena nie mogła powstrzymać cichego parsknięcia. Przecież nie dalej niż dwa dni temu bardzo podobne plakaty rozwieszała razem z Javierem, chociaż wtedy kopie musieli zrobić sami. Tutaj wszystko było gotowe. - To się podobno wandalizm nazywa. – kąciki ust jej drgały, gdy patrzyła zarówno na nowopoznanego jak i na Henry’ego. – A co to jest słuszna sprawa, co? – zakpiła ewidentnie, zerkając na pana histeryka. Zaraz potem jednak przewróciła rozbawiona oczami. Oj gdyby tylko wiedzieli… - Jak nikt ma nas nie widzieć, to proponuję w tamtą stronę. Będzie łatwo się schować w razie czego. – no i 30 dolców też nie chodziło piechotą, ale jakby na to nie spojrzeć, plakaty były naprawdę ładne. I Ashena nie widziała problemu w tym, by je porozwieszać. Zwłaszcza, że jakby na to nie patrzyć, to od dawna uważała, że nie ma przypadków, a jedynie znaki. Najwyraźniej skoro kolejny raz trafiała na plakaty wychwalające Ojca, to należało jedynie pomóc w rozpowiadaniu jego chwały. - Chwalmy Lucyfera, panowie. – i nie było w tym ani krzty kpiny. Jak dzieciak chciał pomóc w rozklejaniu plakatów, to nie zamierzała się spierać. Czujka zawsze się przyda. Nawet dwie czujki prawdę mówiąc. Chociaż nieznajomy dość szybko się zgodził, co było nieco zaskakujące. - Swoją drogą - Ashena. - wyciągnęła rękę do mężczyzny, bo przecież jakoś musiała się do niego zwracać. |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Maurice nie wyglądał na przekonanego, kiedy Ashena przypomniała mu o powszechności broni. W jego świecie bardziej powszechne były pentakle, aniżeli rewolwery, ale skoro już ktoś musiał sobie dmuchać ego posiadaniem czegoś więcej, nie jemu było to oceniać. O ile rzeczywiście trzymał to coś z daleka, ma się rozumieć. Machnął dłonią, nie wyjaśniał. Judith była zbyt specyficznym okazem, aby przywoływać jej nazwisko za każdym razem, gdy ktoś próbował pochwalić się lufą. Niech lalka naprawi sobie kaburę i więcej nie gubi broni, to może zapomni o potencjalnym zamachu na swoje życie. – No proszę, to już wiemy, czym możesz pomachać. – Prychnął z rozbawieniem, gdy jego ręce wprawiły śliski plakat w ruch. – Wychwalajcie Ojca, moi mili. Wzniósł głos na niego wyższe tony, ewidentnie naigrywając się z takiego sposobu na szerzenie wiary i zerkając przy tym na Ashenę, jakby chciał zasugerować, że widzi ją w tej roli. Ostatecznie niczego sugerować nie zamierzał, a jakiekolwiek wrażenie po tym pozostawił, podsumował je zaczepnie puszczonym oczkiem. Te niewinne żarty pozwalały mu na odrobinę rozluźnienia w obliczu tak delikatnej materii jak wieszanie kowenowych plakatów. Mimo że Henry nie był mu dobrze znany, natychmiast mu zaufał i zamierzał zająć się plakatami nawet wtedy, gdyby Ashena nie zdecydowała się mu pomóc. Pewnie dlatego też nieco zaskoczyła go ta szybka zgoda, którą wyraziła, bo kiedy myślał o zwolennikach Ojca, nigdy nie sądził, że rzeczywiście może ich po prostu spotkać na ulicy. Większość ludzi miałoby w nosie bawienie się w plakatowanie, a ona – chociaż okropnie dziwna – zgodziła się robić to z nimi, więc może…? Nie, Maurice, wstrzymaj koniki morskie. – Wiara – odpowiedział, sięgając po kilka plakatów, aby przejąć je od Henry’ego i przewiesić sobie przez lewe ramię. Jego wypowiedź bardzo daleka była od kpiącej, co wyraźnie rozbrzmiało wobec tonu, jakim posłużyła się gwardzistka. – Nie ma nic ważniejszego w dzisiejszych czasach, niż dzielenie się z innymi słowem i miłością Ojca. Wierzył w to i to było widać. Niebieskie oczy zyskiwały na spokoju, a na wargach nawet czaił się zalążek uśmiechu, tym razem już niewymuszonego. – Maurice – odpowiedział miękko, wyciągając dłoń w odpowiedzi na jej gest i ściskając jej palce krótko, ale pewnie. Przyjrzał się jej twarzy nieco uważniej, niż uprzednio, chcąc wyczytać z niej, czy aby na pewno jest osobą, z którą chciałby rozwijać temat związany z wieszaniem plakatów. Pamiętał, jak wiele czasu zajęło mu dojście do tego momentu. Nie chciałby, aby inni też musieli żyć tak daleko od Lucyfera, jak on sam musiał to czynić, a zarazem nie czuł się dostatecznie wykwalifikowany, aby przekraczać zbyt wiele granic. Kto wie, może podczas tej wycieczki Ashena zrobi coś, co rozwieje jego wątpliwości. – Przestań, to nie wandalizm. – Dodał, kiedy zauważył nieco spłoszone spojrzenie Henry’ego. Wsunął w dłonie dziewczyny kilka plakatów, aby poczuła mocniejsze zaangażowanie. – Czy rozwieszanie ogłoszeń o naprawianiu obuwia też jest wandalizmem? Zapytał, ale odpowiedzi nie oczekiwał. Nie, żeby wiedział, jak to wygląda z prawnego punktu widzenia. Nachylił się lekko w stronę zebranych. – My naprawiamy dusze – szepnął, a uśmiech, który rozjaśnił mu twarz, mówił wiele na temat tego, jaką przyjemność sprawia mu możliwość rozwieszenia tych konkretnych plakatów. Zaczekał, aż wszyscy się przygotują i powoli ruszył się z miejsca w kierunku zaproponowanym uprzednio przez kobietę. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Według Asheny magia była równie powszechna co broń, przynajmniej w ich towarzystwie. No i przed kulą było się trudniej zasłonić, ale to taki szczegół. Ale pomijając już wszystko inne, czarownicy nadal swoje jestestwo ukrywali przed światem niemagicznych, więc poza Deadberry lepiej jednak sprawdzała się broń palna… Ale wolała jednak tego nie tłumaczyć. Temat broni najlepiej było zamknąć i tylko uśmiechnęła się szeroko, kiedy pan histeryk zaczął żartować. Najwyraźniej z trybu „chciałaś mnie zabić!” przeszedł do trybu „chwalmy naszego Ojca”. Gość zmieniał humory szybciej niż baba w ciąży, o czym Ash doskonale pamiętała ze swojego własnego okresu noszenia dzieci pod sercem. Podobno była wtedy nieznośna, ale stojący obok niej chłopak był chyba gorszy. Wolał nie słyszeć odpowiedzi, czym jeszcze mogła pomachać. Ale w kwestii wychwalania Lucyfera całkiem się z nim zgadzała. Nawet jeśli trochę się naigrywał, choć miała wrażenie, że robił to specjalnie – sama Asselin ostrożniej podchodziła do tego tematu. Przede wszystkim ze względu na swój zawód, ale też i na przeżycia. Nie zapomniała wieczoru w kościele, który po dziś dzień uważała za łaskę zesłaną przez Ojca. A teraz spłacała zaciągnięty u Niego dług. Proste. Posłała jednak mężczyźnie oceniające spojrzenie. Oczywiście były rzeczy ważniejsze, przynajmniej jej zdaniem, jak zadbanie o to, by Ojciec tych wyznawców miał, ale generalnie miał sporo racji. Mimo wszystko jej jednak ulżyło, bo gdyby trafiła na zagorzałego przeciwnika Lucyfera, to najprawdopodobniej dostałby w łeb i to bez najmniejszego zawahania. Przynajmniej chyba dopiero teraz zaczynał pokazywać prawdziwą twarz – plus dla niego, powiedzmy. Zresztą wydawał się być całkiem akceptowalny w zachowaniu, gdy nie odwalał histerii Piekło wie czemu. Sięgnęła po plakaty i zaczęła je metodycznie zwijać, po czym posłała ciepły uśmiech w stronę Henry’ego. Jej nie musieli się bać, w żadnym wypadku. - Wiem. – powiedziała zaskakująco poważnie, przygotowując część plakatów do rozwieszenia. – To dzielenie się tym, co jest częścią naszego życia. – jej ton zdecydowanie złagodniał. Oczywiście pod kątem prawnym temat wandalizmu był bardzo szeroki, ale przecież nie tak dawno razem z Riverą oplakatowali uliczkę Horror Hill. Wandalizm był w ogóle szerokim tematem, ale takie wandalizmy mogła popełniać każdego wieczoru, jeśli miałoby to wskazać drogę do Ojca większej ilości osób. Kto wie, ilu było w podobnej sytuacji co ona te 9 lat temu, szukając celu w życiu? Swoim towarzyszom nie zamierzała jednak mówić o historii swojego życia. Chociaż gdyby tylko wiedzieli, ile zawdzięczała Ojcu.. - Ja bym to raczej nazwała wskazywaniem celu tym, którzy zabłądzili. Albo z jakichś powodów po prostu stracili go z oczu. – niektórych dusz nie dało się naprawić, ona sama była takim przykładem. Czym innym jednak była naprawa nienaprawialnego, a czym innym wskazanie celu w życiu. Ewidentnie też nie unikała rozmowy o wierze i przede wszystkim Ojcu. Wbrew pozorom Ashena była jedną z tych głęboko wierzących, choć bez przesadnego epatowania tym faktem do wszystkich. I choć całą Piekielną Trójcę traktowała tak samo, to z oczywistych przyczyn Lucyfer miał specjalne miejsce w jej sercu jako ten, który oddał jej utracony cel. - Trzeba znaleźć takie miejsca, by jak najwięcej osób dostrzegło plakaty. – rzuciła, rozglądając się wokoło uważnie. – Czasami plakat w dobrym miejscu może całkiem sporo zmienić w postrzeganiu świata zwłaszcza, gdy ktoś pogubił się w życiu. – piła tu głównie do młodzieży, która miała tendencję do gubienia się w kwestii własnej przyszłości, ale jak pokazywały przykłady, dorośli też miewali problem. - Jesteś mocno wierzący, Maurice? – zaciekawiła się, nawet nie z zawodowej ciekawości, a całkowicie prywatnej. W pewnym momencie znalazła w miarę odpowiednie miejsce, które mogłoby nadawać się na powieszenie plakatu. – Jak sądzicie, tam będzie dobrze? Czy za duże ryzyko, że jakiś gnój zniszczy plakat z Ojcem? – zmarszczyła lekko brwi, a z jej głosu wyraźnie wynikało, że nie podobała jej się idea zniszczenia plakatów. |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Wzruszył krótko ramionami, bo jak zwał tak zwał. Ostatecznie cel był taki sam i tylko to się dla niego liczyło. Zawieszenie pierwszego plakatu poszło mu bardzo szybko. Wybrał po prostu najbliższą, widoczną ścianę, na której Henry nie zostawił jeszcze głoszącego prawdę hasła. – Jasne, dobre miejsce zawsze najgłośniej przemówi. – Zgodził się, ale nie sądził, że kobieta rzeczywiście będzie skłonna do aż takiej wybiórczości w wybieraniu miejsc do oplakatowania. Szykował w ramionach kolejny kawałek śliskiego papieru. Zerknął na Asselin znad pokrywanej klejem rogatej podobizny. – Jestem – przyznał, gdy zapytała i próżno byłoby szukać w tym wyznaniu kłamstwa. – Ojciec niejeden raz okazał mi więcej miłosierdzia, niż ludzie, których znam. W tej kwestii Maurice był bardzo otwarty. Mówił głośno o wierze i uparcie się jej trzymał, niezainteresowany poddawaniem jej w wątpliwość i szukaniem innych rozwiązań na zaspokajanie potrzeb duchowych. Tak było od zawsze, ale szczyt fanatyzmu i tak nastąpił dopiero chwilę po tym, jak ujrzał go po swojej prawicy w Billy’s Goat – siedzącego wśród nich, rozmawiającego z nimi jak z równymi sobie, rozpalającego im ognisko. Nazwał jego „przypadłość” zupełnie inaczej, niż Maurice myślał o niej w chwili zwątpienia. „Dar”… kiedy dłonie broczyły mu w jej krwi, nie nazwałby tego inaczej, niż przekleństwem, ale może tak miało być. Musiał przeżyć szok, zmierzyć się z poczuciem winy, stać się lepszym, silniejszym człowiekiem. To była nauka, której potrzebował i z której miał wyciągnąć wnioski. – To zajęcie… to nawet w maleńkiej części nie zaspokoi mojego „długu”. – Dodał, mimo wszystko nie wdając się w szczegóły i pozostając przy operowaniu bezpiecznymi terminami. Zachowywał dostateczną powagę, aby można było bez problemu wyczytać, że za tym wszystkim stoi jakaś historia. Może kiedyś usłyszy ją ktoś jeszcze poza Irą? Nie powinien, ale… ale jak długo można dusić w sobie to wszystko, co miało miejsce lata temu? – Daj spokój, jeśli zniszczą, to powiesimy nowe. Nie unikniemy tego, a im więcej ich będzie, tym wyraźniej rzucą się w oczy. – Odpowiedział na wątpliwości Asheny co do poszukiwań odpowiedniego kawałka ściany. Czy miał racje? Może tak, a może wcale nie? Miał doświadczenie w „reklamie”, ale plakaty religijne pewnie niewiele miały wspólnego z zawieszaniem informacji o nowych przedstawieniach w teatrze. Aby zachęcić gwardzistkę do działania, jeden z plakatów przykleił na murku, który właśnie minęła. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Poprawiła plakaty w ręku i sięgnęła po pierwszy z nich, znajdując odpowiednią ścianę. Cwanie jedynie wspięła się na murek, balansując śmiesznie ciałem, by powiesić plakat nieco wyżej, tak by odpowiednio rzucał się w oczy. Posłała za to do Maurice’a szeroki uśmiech, gdy poparł jej zdanie na temat miejsca. No, przynajmniej raz zaczęli się w czymś zgadzać. Jakiś więc większy cel i sens to najwyraźniej miało. Ashena nie zamierzała protestować przeciwko nitce porozumienia, woląc skupić się na przygotowywaniu plakatu do rozklejenia. - Mmm. – pomrukiem skwitowała jego słowa. Jakoś tak… nie dziwiły jej wcale. Ludzie bywali okrutni. Kierowali się własnymi uprzedzeniami, a Ojciec… dla Ojca chyba wszyscy byli tacy sami. – Bo ludzie są niedoskonali. Tak sądzę. A dla Ojca, bez względu na wszystko jesteśmy równi w jego oczach. Chyba. Tak mi się wydaje. – potarła kark, uśmiechając się lekko przepraszająco. Nie chciała tu wchodzić na kwestie rasizmu czy innych takich, ale trochę się prosiło. Przecież różnili się z Mauricem jak ogień i woda, jeśli chodziło o wygląd. Nawet wyznawcy Ojca miewali problemy w kwestii ludzi o odmiennej karnacji, patrz wielebny Weatherby chociażby. Mogła jedynie mieć w sercu nadzieję, że Lucyfer nie zwracał uwagi na tak trywialne sprawy, jak odcień skóry. Albo geny, na które przecież nie miała żadnego wpływu. W końcu nie mogła zapomnieć, że była odmieńcem, a ci w większości też nie byli zbyt dobrze widziani w społeczeństwie. Ot tyle, że jej umiejętności rozszczepieńca bywały bardzo przydatne w Gwardii. A i tak nie chciała za bardzo informować o tym fakcie kogokolwiek ponad osoby, które i tak wiedziały o wszystkim. Z przymusu. Prawie potknęła się słysząc o „długu”, o którym wspomniał Maurice. Na rany Aradii, naprawdę? Wpatrzyła się w niego dosyć przeciągłym wzrokiem. Gdyby nie to, że była sobie w stanie rękę odciąć, że spotykali się pierwszy raz w życiu – minus msze, ale przecież tam nawet ze sobą nie rozmawiali – to mogłaby zacząć podejrzewać, że ktoś robił jej bardzo głupi kawał i to ktoś, kto znał jej poglądy. Poglądy, o których jak dotąd za bardzo nie mówiła, uważając je za sprawę czysto prywatną. Bo czy przecież nie było tak, że sama miała ogromny dług wobec Ojca? Nie była pewna, na ile dobrym był aktorem, ale nie trzeba było jakichś większych zdolności by zrozumieć, że za tym kryła się jakaś historia. Tak, jak historia kryła się za nią, gdy przyklejała następny plakat. - Jedyne, co możemy zrobić, to starać się żyć i postępować w taki sposób, żeby ten zaciągnięty „dług” jak najbardziej spłacać. Choć fakt, długów zaciągniętych wobec Ojca nie da się spłacić tak prosto. – bo życie nigdy nie było proste. Ash uśmiechnęła się pod nosem, jednak nie dodała niczego więcej. Może kiedyś. Któregoś dnia. Jak będzie zdolna opowiadać o tym wszystkim bez odruchowego zaciskania dłoni w pięści. Czyli najprawdopodobniej nigdy. - Dobra dobra, ty mnie nie ucz, jak plakaty wieszać. – rozbawienie w głosie gwardzistki było jasno słyszalne, ale fakt faktem nie oponowała za specjalnie, szukając dobrych miejsc na zawieszenie papierów z podobizną Lucyfera. Oczywiście szukała takich, w których charakterystyczna twarz będzie bardzo mocno widoczna. |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
W obecności Maurycego nie było miejsca na podobne zwątpienia. „Chyba” zwyczajnie nie istniało w jego religijnym słowniku i w tym już jego głowa, aby ten stan rzeczy pozostał stabilny, również wśród pozostałych wiernych. – Rodzimy się równi, owszem. Niezależnie od tego, jakie nosisz nazwisko, co skrywa twoja magia lub prywatne poglądy, ojciec zawsze nad tobą czuwa. Do czasu, bo przecież wszyscy kształtujemy świat swoimi decyzjami. W tym zakresie nigdy nie będziemy w jego oczach równi, wręcz przeciwnie. Ja, ty, czy on – w tym miejscu wskazał ruchem głowy młodzieńca z plakatami. – Mamy swoje miejsca w Piekle, ale to tylko w twoich rękach kryje się moc zdolna przysunąć cię bliżej. Tak to rozumiał i ułożył sobie w głowie, a chociaż była to rzecz nieco bardziej prywatna, niż dyskusja o skakaniu po gałęziach i niechęci do broni, pragnął się nią dzielić z nadzieją, że ktoś zobaczy w tej maurycowej wersji świata swój własny świat lub ten, który chciałby widzieć. Dłonie mrowiły go od chęci wsparcia swoich słów gestem, dotykiem i odrobiną teatralnego show, na które zawsze był gotów, ale nie ośmielił się przekraczać granic, jeszcze nie. Może kiedyś przyjdzie taki moment, że nawet onieśmielające jednostki nie będą stanowiły dla niego żadnej przeszkody. – On zawsze nad tobą czuwa i patrzy, kim tak naprawdę jesteś i jak wykorzystujesz swoje zasoby. – Dodał jeszcze znad wygładzanego właśnie plakatu, starając się nie popaść w pewien rodzaj nostalgii. Aby było mu łatwiej pozostać w rzeczywistości, skupił się na bodźcach dochodzących z zewnątrz. Wtedy zauważył, że klej chciwie czepiał się nawet jego palców. Trudno było spodziewać się, że rzeczywiście plakaty szybko zostaną zerwane. Zapowiadało się lepiej, niż się tego spodziewał. Nie był pewien, czy dobrze zinterpretował słowa, jakimi uraczyła go Ashena. Brzmiała trochę tak, jakby miała nieco doświadczenia w spłacaniu długów, ale Maurice starał się nie wyciągać pochopnych wniosków. Jednym było wspólne plakatowanie, a drugim takie duchowe otwarcie się na drugiego człowieka. Na wszystko przyjdzie kiedyś pora. – To tak jak z nauką w szkole – musisz być systematycznym, żeby nie narobić sobie zaległości. Każdego dnia zaciągamy i spłacamy swoje długi. Nie ma takich, których nie da się raz na zawsze domknąć, nawet jeżeli to wydaje się niemożliwe. – Czy sam w to wierzył? Miał pewne wątpliwości, ale jego „dług” był naprawdę monstrualnych rozmiarów. Trudno było spodziewać się, że kiedykolwiek się od niego uwolni, nawet jeżeli chciałby to zrobić ze wszystkich sił. Kolejny plakat przykleił do samotnej latarni. Nie było to miejsce godne ich Ojca, ale w takich chwilach nie mogli być wybredni. Jego nadzieja musiała dosięgać nawet w takie miejsca, jak oszczane przez szczury zaułki Sonk Road. – Widzę, że trafiłem na ekspertkę. – Prychnął otwarcie. – Podsadzić cię? Wtedy nawet wielkolud go nie zerwie. Rozbawienie widoczne na jego twarzy sympatyzowało z tym, jakie dostrzegał u Asheny. Nie był poważny w swojej propozycji, bo i nie do tego go przyzwyczajono. Żadna dama nie porwałaby się na takie tańcowania na ramionach obcego mężczyzny. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
„Chyba” w wykonaniu Asheny wcale nie było wyrazem religijnego zwątpienia. Asselin po prostu nie była pewna, czy jest tak, jak mówi, ale nie chciała niejako obrazić Ojca wkładając w Niego swoje własne poglądy. W końcu nigdy nie miała okazji poznać Lucyfera osobiście, a kapłani… powiedzmy, że nie byli tu zbyt dobrą wyrocznią. - Tak, to oczywiste. – zgodziła się z Mauricem bez najmniejszego wahania, posyłając mu delikatny uśmiech. Jeśli chciał przekonywać kogoś do wiary w Ojca, trafił na dobry grunt. Ashena wierzyła całą sobą, czasem zwyczajnie nie była pewna niektórych rzeczy, jak chyba każdy. – Nasze decyzje mogą nas do Niego przysunąć lub oddalić, to prawda. Chodziło mi po prostu o to, że Ojciec patrzy tylko na nasze decyzje, ocenia nas według naszej bądź co bądź wolnej woli. Nie patrzy jednak na rzeczy, które nie zależą od nas. Jak właśnie nazwisko lub magia. – albo pochodzenie, odmienność czy kolor skóry. W pewien sposób poczuła się uspokojona. Dużo spokojniejsza, bo skoro jedna osoba odbierała świat w podobny sposób, to mogła być to tylko jej wizja. Ale skoro ktoś jej wtórował – skoro Maurice opisał mniej więcej świat tak, jak widziała to ona sama – to dwie osoby, do tego obce, nie mogły się chyba aż tak mylić? Ashena naprawdę chciała w to wierzyć i wierzyła. Nic innego jej nie zostawało. Nakleiła plakat, próbując nie odpływać myślami. Gdyby było tak naprawdę, to chyba prościej byłoby żyć. W tym świecie pełnym obłudy, zakłamania i parszywych ludzi wokół. Nie chciała się jednak dzielić tym z Mauricem, bo nie znała go przecież wcale. Nie miała pojęcia, kim był, ani tym bardziej co mógłby zrobić z tymi informacjami. Rozmowa o Lucyferze wydawała się być luźną, ale taka nie była. W jakimś sensie ta rozmowa otwierała serce głębiej, niż powinna. Nie była pewna, czy to jest dobry pomysł. Czy mogła powiedzieć nieco więcej. Nie, oczywiście, że nie mogła. O pewnych rzeczach nie mówiło się głośno, ale przede wszystkim nie mówiło się na trzeźwo. - Cóż, zostaje tylko wierzyć, że nie zawiodłam Go swoimi wyborami. – podsumowała, z lekkim wzruszeniem ramion, czując nieprzyjemny dreszcz płynący po kręgosłupie. A jeśli…? Odrzuciła jednak tę myśl, zastanowi się nad tym w Kościele. Kiedy będzie sama. To były zbyt wrażliwe tematy, by rozwijać się z nimi w tej chwili. – Wiesz… Wydaje mi się, że niektóre długi są takie właśnie, których się nie da spłacić w jednym życiu. Ale to moje zdanie. I bez urazy, ale to nie jest temat, który się podejmuje na trzeźwo. Za duże nacechowanie emocjonalne. – nie chciała wyjść na takiego gbura, więc uśmiechnęła się tylko przepraszająco. Tak, to ona zaczęła ten temat niejako, więc wypadało wyjść z niego z tak zwaną twarzą. Tudzież klasą. Kiedyś, w bardziej sprzyjających okolicznościach może przyjdzie jej jeszcze spotkać tego dziwnego chłopaczka z ładną buzią, który histeryzował na widok broni. I może wtedy pogadają sobie bardziej. Na razie Ashena miała za dużo obaw, zwłaszcza patrząc na Henry’ego. Kij wie, kim był ten młokos. I w ten właśnie sposób wrócili do plakatów. Ashenie udało się ozdobić podobizną Ojca kilka murków i ścian. Może i pasowały do otoczenia niczym pięść do nosa, ale przynajmniej obecność Lucyfera trochę uświetni zaułki Sonk Road i wskaże im właściwą drogę. Inną rzeczą za to była propozycja Maurice’a. Ashena uniosła wysoko brwi. Damą zdecydowanie nigdy nie była i zapewne nie będzie – damy nie mają w zwyczaju obijać innym ludziom twarzy i łazić po dziurawych mostach. - A podsadzaj. Chętnie! A dasz radę? – zainteresowała się od razu, mierząc go wzrokiem. Nie była pewna, na ile siły miał Maurice. Może i nie była z tych najcięższych, ale też przecież nie była super lekka. Przygotowała sobie plakat do powieszenia, przy okazji przyklejając się do niego koszulką – klej był strasznie czepliwy, ale to nawet dobrze. Nie będzie łatwo zerwać plakatów. |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
W zasadzie to ta tyrada na temat Lucyfera była całkiem niezłą metodą do wyczuwania cudzego podejścia do tematu i szkoda byłoby, gdyby tę karuzelę porozumienia zepsuły takie bzdury jak brak zaufania do rozmówcy. Wiedział, że ani Judith, ani Sebastian nie pochwalają tego typu zachowań (na pewno po prostu są uprzedzeni), ale ciężko mu było zapanować nad trawiącą go ciekawością. W końcu mogła kryć się za tym jakaś motywacja poważnie kierująca do działania i zwrotu długu, jaka rozpoczęłaby obserwację kobiety pod kątem potencjalnego sprzymierzeńca Ojca. On sam nie chciałby za żadne skarby tłumaczyć się Ashenie z czegoś, co mógłby nazwać „nacechowanym emocjonalnie”, ale jak widać, syreni egoizm nie posiadał żadnych granic. Overtone dość prędko usprawiedliwił się przed samym sobą. To przecież wyłącznie dla Kowenu Dnia. Czy to on panował nad siłą własnego głosu, czy to raczej lament był jego przewodnikiem w takich chwilach? Czasami ciężko było dostrzec granicę. – Rozumiem – zaczął, kiwając głową po słowach gwardzistki. – To dla Ciebie osobista kwestia, ale wydaje mi się, iż szczera rozmowa przyniesie ci ulgę. Już sama sugestia aż wibrowała od napędzającej jej syreniej mocy, ale to zazwyczaj nie wystarczało, aby uzyskać konkretny efekt. Nie zamierzał wyciągać najcięższych dział, to nie była kwestia życia i śmierci. Prawdę powiedziawszy to nawet nie sądził, że wyśpiewa to wszystko aż tak dobrze. Spróbował schwytać spojrzenie Asheny i tym samym skoncentrować je w pełni na sobie i hipnotyzującej „melodii” wydobywającej się spomiędzy jego ust. – Daleko mi do kapłanów Kościoła Piekieł, ale mogę ci obiecać, że jeżeli twoje serce ogrzewa płomień Lucyfera, to wszystkie twoje tajemnice będą u mnie bezpieczne. – Obietnica mogła być nieszczera, ale czy ktoś byłby w stanie uwierzyć w coś takiego? Przecież chciał jej pomóc, przynieść jej ukojenie, otworzyć ją na dobro tego świata. Warto było wszystko mu wyśpiewać. – Oczywiście, jeżeli naprawdę tego chcesz. – Dodając te słowa, nadawał rozmowie nieco naturalności, ale akcent położony na ostatni fragment był już wyraźną sugestią. Opowiedz mi wszystko. Zamieniam się w słuch. Czy w związku z tym, co się między nimi działo, zdołał ją podsadzić? Jeżeli mieli na to czas, to mogli spróbować, chociaż i tak pewnie skończyłoby się to na maurycowej pomocy w wybiciu się i doskoczeniu przez Ash do najwyższej możliwej cegły. Był wysoki, więc to wcale nie było tak nisko, ale nie miał dość pary w ramionach, aby dźwigać dorosłą babę, która nie ważyła tyle, co jego wróbelek. Musiałaby stanąć mu na ramionach i najlepiej czegoś jeszcze się złapać, ale to znowuż takie akrobacje, jakie wyprawiała na moście. Ile razy dziennie można tak cudować? Iry nie doliczamy do statystyk. Lament: udany
|
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Ashena bardzo nie lubiła mówić o sobie. Za duże to było ryzyko, a poza tym jaki Gwardzistka była bardzo przyzwyczajona do trzymania języka za zębami. Z prywatnością było bardzo podobnie. Przeszłość była bolesna, czasem nawet zbyt bolesna. Mogła mówić Arlo, że ruszyła na przód, że zostawiła wszystko za sobą, ale to nie była prawda. Przynajmniej nie do końca, bo przecież nie potrafiła zapomnieć. Nie potrafiła nie zastanawiać się, jakby to było. Rytuał, który dawno temu odprawiła z Veritym pomógł, ale tylko częściowo. Jeden koszmar mniej, a przecież i tak miewała ich sporo. Prawdę mówiąc kusiło ją poprosić o jeszcze jeden taki rytuał, ale to niestety wiązałoby się z opowiedzeniem tamtej historii. A przecież nie na darmo ich paczka się rozpadła, by żadne nie pisnęło słowa. Nawet Arlo o tym nie powiedziała i nie zamierzała mówić. Zrozumiał zemstę, ale Ash wątpiła, by zrozumiał resztę. Roześmiała się krótko, słysząc kolejne słowa Maurice'a i lekko pokręciła głową. Rozmowa? Nie, nie pomagała. Chociaż... Może? Ulgę mówił? Nigdy nie mówiła o tym, tak dosadnie. Nawet Verity nie znał wszystkich detali. Znał całokształt, ból straty, ale... Nie słyszał modlitw. Nie tylko o siłę, te pierwsze były o zupełnie coś innego. Głos Maurice'a tak bardzo kusił i zachęcał. Niósł ze sobą tę prawdę, że może jednak miał rację mówiąc o rozmowie? Chociaż czy warto było zwierzać się obcemu? - Nie wszystkie sprawy warto mówić na głos. - ale w głosie Asselin nie było takiej pewności siebie, wręcz przeciwnie. Ona się wahała, czy mówić. A może raczej wahała się, czy Maurice chciał tego słuchać, tego jakże istotnego kawałka jej duszy. Odwróciła głowę w jego stronę, pozwalając na to, by złapał ją wzrokiem. By jego kolejne słowa do niej przemówiły, by uspokoiły wątpliwości. Uniosła w górę kącik ust, a potem już wszystko popłynęło samo, niczym ciężar, który ciążył jej za długo. - Żyję dzięki Ojcu, Maurice. - powiedziała miękko, z pełnym smutku uśmiechem. - I mówiąc o życiu jestem dosłowna. Ojciec, modlitwy do niego... Najpierw dał mi siłę, by żyć dalej. By iść do przodu. Potem dał mi cel w życiu. A na końcu wysłuchał mojej modlitwy praktycznie dosłownie. To nie jest dług, który mogę spłacić od tak, chociaż się staram, od 9 lat. I będę to robić dalej - jestem ostatnią osobą, która zwątpi w Ojca. I zrobiłabym wszystko, czego by zażądał ode mnie. - teraz za to w jej głosie nie było wahania. Czysta prawda, którą Overtone chciał usłyszeć, zwierzenia, które normalnie by nigdy nie padły. - Nie wiem, w jakim punkcie byłabym, gdyby nie Lucyfer. Gdyby nie jego płomień. 9 lat temu umarłam, ale Ojciec sprawił, że powstałam na nowo. A gdyby nie dość było tego, dał mi cel i pozwolił dostrzec taką ścieżkę, na której mogę się za to odpłacić. - niby nic, a jednak wszystko. O tym, że chciała się zabić, nie wiedział nikt. No, teraz wiedział Maurice. Ashenie zajęło chwilę, by zorientować się, że coś tu było nie tak. Plakaty plakatami. Słowa słowami. Ale przecież nie rozpowiadała o swoim życiu na prawo i lewo. Dług i jego spłata były sprawą między nią a Lucyferem i jak mogła pogadać o tym, w szczątkowej wersji, z Sebastianem, który znał kawałek tej historii, to nie z obcym gościem, którego pierwszy raz widziała na oczy. Nawet jeśli wydawał się być szczery i faktycznie chcący pomóc... Nie rozumiała tak naprawdę sama siebie. Może naprawdę było coś w tym, że łatwiej było mówić obcym? Ale i tak spojrzała podejrzliwie na mężczyznę. Co miał w sobie takiego, że powiedziała mu tak wiele na swój temat? |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Słysząc jej opowieść, stracił pewność, że chciał słuchać tego, co sam z niej na siłę wyłuskiwał. Już samo sformułowanie „życie dzięki Ojcu” rozbudziło w nim zbyt wiele wrażliwych wspomnień. Przeniosło go do dawnych lat, kiedy siedząc na szpitalnym łóżku i rozdrapując nieustannie skórę aż do krwi, myślał tylko o tym, dlaczego żyją takie potwory jak on. Nie wiedział, jak będzie umiał z tym funkcjonować. To, co zrobiła jego druga twarz, na zawsze odcisnęło w nim piętno, a dokonana zmiana nigdy tak naprawdę nie została zaleczona. Balansując na granicy dumy i poczucia winy, dostrzegł w osobie Asheny wiarę, której sam wtedy potrzebował. Która uratowała go od popadnięcia w szaleństwo i która zatrzymała go na lądzie, gdy pocięte uda prowadziły go w kierunku oceanu. Chciał wtedy zniknąć i ta myśl, ta potrzeba żyła w nim tak długo, że niejako stała się już jego częścią, a potem… potem napotkał na swojej drodze osobę, w której mógł poszukać wsparcia. Ciepło rozlewające się na sercu opuściło go natychmiast, gdy myśl o lucyferowej opiece zniknęła na rzecz głębokiego poczucia winy. Pomimo bycia dobrym kłamcą i zdolnym aktorem, porzucił swoje maski zupełnie niekontrolowanie. Ból widoczny w jego oczach zdradzał jedno z dwóch: albo potrafił głęboko empatyzować z drugim człowiekiem, albo aż za dobrze rozumiał to, przez co przeszła Asselin. – Dziękuję, że mi powiedziałaś. – Powiedział te słowa szeptem, za mocno skoncentrowany na tym, aby nie załamał mu się głos. Odchrząknął, aby pozbyć się chrypy dławiącej gardło. – Teraz rozumiem cię jeszcze lepiej i czuję, że jesteś mu prawdziwie oddana. – Powiedział, śmiało krzyżując z nią spojrzenie zmiękczone odczuwanymi emocjami. Wcześniej się nad tym wahał, ale zdawał się na moment o tym zapomnieć. Powoli wyciągnął w jej stronę dłoń, tę nieco lepiącą się od kleju, bo w drugiej wciąż trzymał plakaty. – Chciałbym ci pomóc. – Zadeklarował, wiedząc dobrze, że zawsze można było mieć wątpliwości co do czyichś dobrych chęci. Dlatego nie korzystał już z lamentu i nie nakłaniał jej do tego na siłę. Musiała podjąć ten krok, wchodząc na cienką jak świeży lód taflę zaufania, jaką przed nią rozciągnął i po prostu się na niej odnaleźć. Jeżeli nie chciała tego robić, nie zdoła ulżyć jej duszy. Nigdy nie miał takich mocy, ale On… On zdoła pomóc każdemu. Potrzebowała go, a oni potrzebowali jej. – Wiem, co zrobić, aby dotrzeć dalej… abyś mogła być jeszcze bliżej i spłacała swój dług intensywniej, niż dotychczas. – Zawirował między sformułowaniami z zaangażowaniem, jakiego nigdy wcześniej nie okazywał. Nawet nie wiedział, że tak potrafi. – Chciałabyś w tym uczestniczyć? Podążać jak my wytyczonymi przez Ojca ścieżkami? |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Uważnie patrzyła na Maurice’a, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Szukała na jego twarzy oznak kłamstwa lub szyderstwa – Ashena miała niezbyt dobre zdanie o ludziach, o zaufaniu jako takim nawet już nie wspominając. Patrzyła na twarz mężczyzny, jednak nie znajdowała ani grama kłamstwa, choć przebłyski, które mogła zidentyfikować, mówiły o wielu emocjach, które przewijały się przez jego głowę. Nienazwanych, ale bardzo, bardzo silnych, Asselin nie identyfikowała ich jednak w negatywny sposób. Raczej wyglądało to bardziej, jakby… jakby ją rozumiał. Jakby w jego bagażu życiowych doświadczeń były podobne przeżycia – i tylko podobne. Każda historia była inna, każde emocje odczuwane inaczej, można było się więc doszukiwać podobieństw, ale jej zdaniem nigdy nie można było powiedzieć, że przeżyło się to samo. Miała więc wrażenie, że przeżycia Maurice’a były bardzo podobne do jej. Czyżby i jemu Ojciec wskazał drogę? Upadek masek na jego twarzy ukazał ból w oczach. Dojmujący, jak po stracie… czegoś. Nie sądziła, by aż tak dobrze empatyzował z nią jako nią. Nie zdradziła aż tak wiele. A to chyba znaczyło, że potrafił zrozumieć, co przeszła, bo jednak kiedyś był w jakimś okrutnym punkcie swojego życia, gdzie też widział tylko jedną drogę. Szeptane podziękowania wywołały jedynie smutny uśmiech na jej twarzy. - Sam powiedziałeś, że to nasze wybory sprawiają, czy oddalamy się czy przybliżamy do Ojca. Oddalając się nie odpłacę za to wszystko. – powiedziała tak po prostu, nie uważając swojego oddania za cokolwiek wielkiego. Nie przyjęła jednak dłoni Maurice’a z jednego powodu – ewidentnie wywołała w nim wspomnienia i myśli, które wpływały na mężczyznę bardziej niż chciał to przyznać. Rozumiała to – czy w jej oczach był taki sam ból, gdy ujawniała skrawki przeszłości…? Nie przyjęła ręki mężczyzny, ale podeszła na tyle blisko, by zwyczajnie go do siebie przytulić. No, różnica wzrostu musiała sprawiać, że było to dosyć komiczne, ale kto by się tam takimi drobiazgami przejmował. Nie mówiła nic, bo nawet nie znajdowała odpowiednich słów. Ashena nie była dobrym mówcą czy dyplomatą, ona działała, kiedy trzeba było działać. Pozwoliła więc, by miękki uścisk przemówił zwyczajnie za nią, pocieszeniem, wsparciem – Asselin nie zadawała pytań, bo nie sądziła, by Maurice chciał o tym mówić. Wystarczyło jej, że domyślała się, że odczuwał podobne rzeczy co ona, że kiedyś też stał na rozdrożu. I znalazł sposób, by ruszyć taką ścieżką, dzięki której teraz stał tutaj. - Pomóc? W czym? – zainteresowała się całkiem szczerze. Mogła rzucić przecież, że przeszłości i tak nie zmieni, a wspomnień usuwać nie chce, ale to byłaby ironia i cynizm – nie pasowały jej tutaj. Nie do tej sytuacji, nie do tych słów. Więc dlatego poczekała, tak jak plakaty musiały poczekać na swoją kolej. Zresztą jej się nie spieszyło, Henry też się nie wtrącał. - Da się podążać jeszcze bardziej? – zaskoczenia nie musiała udawać. – Można zrobić coś więcej? – patrzyła czujnie w twarz mężczyzny, odsuwając się o krok, szukając najmniejszych choćby znamion kłamstwa. Mówił prawdę? Naprawdę była opcja, by pójść głębiej? Lepiej… spłacać dług? Być bliżej ojca? Czy chciała? Jasne, że chciała. Tylko co by to miało oznaczać? – Chciałabym, jasne że tak. Tylko co by to miało oznaczać, Maurice? – delikatne wahanie w jej głosie było oczywistością. Percepcja: 33 + 9 (talent) |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Nie przyjęła jego wyciągniętej dłoni, ale nie było to coś, czego się nie spodziewał. Nie znali się dłużej, niż kilkanaście minut, a przecież chwilę temu gwałtownie przebił się przez jej świadomość i zajrzał do jej wnętrza. Poznał fragment prawdziwej Asheny. On sam nie pozbierałby się po tym tak szybko, aby nawiązywać jakikolwiek kontakt z drugą osobą. Opuścił dłoń prawie w tym samym momencie, w którym kobieta postanowiła się poruszyć. Natychmiastowe spięcie ramion było odruchem, nad którym nie zapanował i dopiero po kilku sekundach rozluźnił się na tyle, by zrozumieć, że nie była to próba mordu. Przytuliła go. Czy ten dzień mógłby być jeszcze dziwniejszy? Miał nadzieję, że wyczerpali już wszystkie możliwości. Mimo pewnej dezorientacji Maurie powoli uniósł wolną dłoń, aby ułożyć ją na plecach gwardzistki i w absolutnie bezmyślnym odruchu delikatnie je pogładził. Łatwo było się pogubić w tym, które z nich rzeczywiście potrzebowało pocieszenia w tej całej sytuacji. Może oboje po trochu? A że znowu musiał czuć się beznadziejnie przez swoją ciekawość… cóż, miał ewidentny talent do korzystania z lamentu w nieodpowiednich momentach. Czy to było już uzależnienie od energii czerpanej z oceanu? Być może. Kto by tam wiedział, jak to jest z rybami… Odchrząknięcie miało być granicą, po której uścisk stanie się trochę zbyt intymny, jak na jego gusta. Poluźnił nacisk nakładany na jej plecy, wycofując się z jej objęć, ale kiedy ich spojrzenia na moment się skrzyżowały, Ashena mogła zobaczyć wdzięczność w niebieskich oczach śpiewaka. Nawet nie wiedział, jak bardzo tego potrzebował. Jeżeli objęcie się po kwadransie rozmowy mogło wydawać się komukolwiek dziwne, to z pewnością dzieciakowi od plakatów. Spojrzał na nich wyczekująco, jakby chciał zagonić ich do roboty. Cóż, Overtone mu się nie dziwił. Trochę zmitrężyli, ale jego zdaniem jak najbardziej było warto. Zerkając ponownie na Asselin pozwolił, aby na chwilę jej pytania zawisły pomiędzy nimi bez udzielonej nań odpowiedzi. Zdążył nawet rozciągnąć między palcami kolejny plakat. - Da się - zapewnił ją wreszcie, patrząc na nią z pełnią swej uwagi. - To oznacza, że byłabyś jego dłońmi, oczami i głosem. Realizowałabyś to, co dawno temu spisano w księgach. Odpowiedź była enigmatyczna, ale taka być musiała. Nie mógł powiedzieć jej wszystkiego tu i teraz, bo chociaż był pewien, że bycie wśród dzieci ojca jest tym, co przyniesie jej ukojenie, ściany miały uszy. Zwłaszcza na Sonk Road. Nachylił się ku Ashenie, aby mogła dosłyszeć jego szept. - To oznacza wzajemne zaufanie, wsparcie… walkę. - Zwiesił na moment głos, muskając jej ramię delikatnym dotykiem. - Wyśle ci list, jeżeli chciałabyś przyjść na spotkanie i lepiej to wszystko zrozumieć. Zobowiązał się, cofając się z jej przestrzeni osobistej na rzecz postawienia kilku kroków naprzód. Chłopak z plakatami zaraz ich zamorduje. - Pomyśl o tym. - Polecił jej, przyklejając jeden z plakatów na najbliższym murku. - To krok, na który musisz być gotowa, bo on zmieni nie tylko twoje życie. Zmieni życie nas wszystkich. Stukot kroków poprowadził dalej smukłą sylwetkę Overtona. Mieli jeszcze mnóstwo roboty z plakatowaniem. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Ewidentnie Maurice nie był kimś, kogo przyzwyczajono do jakichkolwiek miłych gestów. Przytulenie zaskoczyło go mocniej, niż przypuszczała, że to możliwe. Ale ten wieczór w ogóle był dziwny, tyle że Ashena darowała sobie rozmyślanie, dlaczego właściwie zdecydowała się opowiedzieć mu coś o sobie. Niech mu będzie, że nie powie tego nigdzie dalej. Wydawał się być godny zaufania, ale… Chris i Thomas też się tacy wydawali. Mimo wszystko nie chciała oceniać blondyna przez pryzmat swoich sąsiadów. Zresztą – już dawno nie było ich na tym świecie. Miała olbrzymią ochotę zapytać, jaka była jego własna historia, skąd te pełne spięcia ruchy, ale darowała sobie. Sam uścisk nie trwał zbyt długo. Ash pozwoliła mu chwilę trwać, jednak wycofała się tuż przed tym, gdy granica pocieszenia zaczęła przesuwać się w stronę, w którą przesuwać się zdecydowanie nie powinna. A przy okazji za łatwo było zatęsknić za takim zwyczajnym dotykiem, przytuleniem, które nie miało nieć za sobą tak naprawdę niczego poza pocieszeniem. Posłała mu ciepły uśmiech, dostrzegła wdzięczność, ale nie skomentowała jej. Jeśli jej domysły były prawdziwe – rozumiała. Takie wspomnienia potrafiły solidnie rozstroić. No a poza tym wcale nie byli tutaj sami, ciche chrząknięcie Henry’ego przywróciło całą sytuację do punktu wyjścia. Mieli jeszcze kilka plakatów do rozwieszenia. Dlatego sięgnęła porzucone plakaty i ostrożnie upewniła się, że przez chwilowe rozproszenie uwagi nic im się nie stało – na szczęście wszystko było w porządku. Nie w porządku była natomiast enigmatyczna uwaga Maurice’a, ale z drugiej strony chyba potrafiła ją zrozumieć. Nie znał jej, mimo wydartego kawałka wspomnień, tak naprawdę nie wiedzieli o sobie nic. Trochę skojarzyło jej się to z Gwardią, przecież też na prawo i lewo nikt z nich nie kłapał dziobem w kwestii własnej profesji. Może tutaj było podobnie. W końcu Ojciec też miał swoich przeciwników. - Księgach? – w głosie Ash zabrzmiało delikatne zaskoczenie, ale jednocześnie była tam... ciekawość. Wizja roztaczana przez mężczyznę brzmiała… dobrze. Bardzo dobrze nawet. – A jeśli ktoś ma problemy z zaufaniem? – nie przedrzeźniała się, ani nie droczyła się z nim. Pytała uczciwie, wprost, bo nie mogła ukrywać tego, że za często spoglądała na własne plecy, nawet jeśli szła z kimś. Mało, naprawdę niewiele znała osób, którym potrafiła zaufać a i tak bywało różnie. Skinęła mu jednak głową, nie wymagając odpowiedzi. Nie teraz. - Tak, chciałabym zrozumieć. – powiedziała krótko, a Maurice mógł być pewny, że Ashena dobrze sobie wszystko przemyśli. Bardzo dobrze. Może i lubiła ryzyko, rozumiała potrzebę zachowywania pewnych rzeczy w tajemnicy, ale dawno oduczyła się traktować własnego życia jako kupca na koty w worku. Najważniejszy był jednak honor i niespłacony dług, który w pewien sposób ją uwierał. Ale nie dlatego, że miała coś przeciwko „wierzycielowi”, którym w głowie Asheny był sam Lucyfer, ale dlatego, że nie wiedziała, co jeszcze mogłaby zrobić. Maurice był takim jakby kolejnym darem Lucyfera na jej drodze. - No już, już, wracamy do pracy, wybacz Henry! – roześmiała się do chłopaka i skierowała w drugą stronę, by nie przeszkadzać panu histerykowi w rozwieszaniu plakatów. W sumie to chyba nawet zaczynała tego gościa lubić. Sporo zyskiwał przy bliższej interakcji, o ile te kilkanaście chwil można było nazwać bliższą interakcją. Najważniejsze jednak, że być może te plakaty pozwolą komuś na odnalezienie jego własnej drogi, a to był zawsze duży plus. Dlatego bez wahania rozwiesiła wszystkie, które mieli – gratyfikacja pieniężna była całkiem fajna, ale nie o to chodziło. Chodziło o przybliżenie Lucyfera tym, którzy być może wahali się w wierze. Maurice i Ashena z tematu |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo