Dom Ślepego Toma Popadający w kompletną ruinę dom znajdujący się niemal w centrum Sonk Road dostał miano "Domu Ślepego Toma". Przez lata w rozpadającym się przybytku mieszkał miejscowy wariat — Ślepy Tom — który godzinami potrafił nawoływać Boga, przeklinając go za brak wzroku. Nie jest do końca wiadome, co stało się z gospodarzem, ale któregoś dnia — bliskie 5 lat temu — zupełnie zniknął on z okolicy, a od tamtej pory jego mieszkanie zapadło się jeszcze bardziej. Obecnie czasem ze środka da się słyszeć dziwne krzyki, ale okoliczni mieszkańcy wspólnie twierdzą, że należą one do bezdomnych koczujących na piętrze. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Jeremy Jones
zostawiam w rękach mojego mrocznego rycerza, władcy pałeczek – Za dużo się z nim zadajesz, Tygrysku. Ma na ciebie stanowczo negatywny wpływ – Cola nie reagowała pozytywnie na Holdena. Odkąd go poznała, nie potrafiła nie odczuwać nieprzyjemnych odczuć, w jego względzie. – To mój najlepszy przyjaciel, kotku – kwitował za każdym razem Jeremy, nie dostrzegając żadnego problemu. – Może sprawia nieraz nieprzyjazne wrażenie, ale to nie jego wina. Te nieświadomie strzelane pochmurne miny to geny. Tak na marginesie, jest w nich mistrzem. – Nie lubi mnie! Po każdej, tego typu rozmowie, mającej miejsce zaraz po udzieleniu narzeczonej informacji, gdzie się wybierał i z kim się spotykał, pertraktacje ciągnęły się w nieskończoność. W sumie, w prawie każdym przypadku chodziło o Holdena. Jones nie umiał pojąć problemu Coli, podchodząc do tego jak co dzień. Na kompletnym wyjebaniu. On, Holden i Sherry byli piekielną trójcą, trzymającą się od zawsze razem. Byli dla niego diabelsko ważni. Sprzedałby dla nich własną duszę. Trudne, emocjonalne epizody pomijał. Życie było za krótkie, żeby ciągle do tego wracać. Dlatego też, po urobieniu Coli i obiecaniu, że nie wpakuje się w żadne kłopoty, opuścił dom, zostawiając w nim dwie ważne dla siebie kobiety. Liczył, że chociaż one się dogadają. Nie chciał po powrocie zastać zwłok. Miesiąc wystarczająco ciężko się zapowiadał, a on przyjechał do rodzinnego miasta, żeby dla odmiany odpocząć. Wyzwaniem było tkwić w tym samym, gwiazdorskim otoczeniu, bez wytchnienia i możliwości swobodnego odlania się w najbliższych krzakach. Zaraz byłby błysk flesza, uwidaczniający nie ten sprzęt, co potrzeba. Dzisiaj to on narzucił Holdenowi i sobie nowe zasady gry. Bez motoru i bez auta. Transportem miały być rowery, dokładnie te same, na których jeździli, będąc podrostkami, ledwo oderwanymi od matczynych spódnic. Długie, kręcone włosy, związane, ukrył pod czapką. Na szyi zawiesił sobie bandanę. Koszulka była porządnie zmaltretowana. Kiedyś musiał być na niej dinozaur, ale obecnie przedstawiała bezkształtną masę, z wyraźnie zarysowanymi zębiskami. Dżinsowe spodnie miał przetarte na wysokości kolan. Wiele przygód w nich doświadczył w liceum. Nie tylko sentyment sprawił, że je zatrzymał. Były prezentem od Sherry na piętnaste urodziny. Albo i na późniejsze, ale kompletnie nie miał głowy do dat. Pedałowanie do samego Sonk Road piekielnie go zmęczyło. Kondycję miał średnią, głównie się wyginał i wirował na scenie. Musiał robić sporadycznie przerwy i jeszcze po drodze się zgubił. Takie miał szczęście. Po zagadaniu do miło wyglądającej staruszki, udało mu się trafić na właściwą ulicę. Dokładnie na ulicę, znajdującą się naprzeciwko sławnego Domu Ślepego Toma. Holden już tam był. Stał przodem do popadającego w ruinę budynku, sięgając machinalnie do swojej kieszeni. Nietrudno było zgadnąć, że to był on. Tych pleców nie pomyliłby Jones z żadnymi innymi. Kawałek przed umówionym miejscem zbiórki, zsiadł z roweru i na moment zostawił go przy zardzewiałej latarni, pamiętającej lepsze lata. Tak jak i całe centrum Sonk Road. Uważnie, na palcach, rozpoczął proces skradania się, pilnując swoje oddechy i wydawane dźwięki. Wreszcie, kiedy podszedł już wystarczająco blisko, zasłonił mu oczy i w tym samym momencie palnął zachrypniętym głosem: – Czy to twoje oczy ofiarował mi bóg?! WRESZCIE. Daj mi JE. Natychmiast. Będąc dzieckiem bał się Ślepego Toma. Ojciec lubował się w strasznych opowieściach z nim w roli głównej, które następnie sprzedawał własnemu synowi. Dopiero po zniknięciu rodzica, Jeremy mając szansę na częstsze, bezproblemowe spotkania z przyjaciółmi, przestał dłużej tkwić w bańce strachu. Ślepy Tom nie pełnił dłużej roli upiora spod łóżka, a stał się wariatem, wymachującym w ich stronę drewnianym, spękanym kosturem. Zawsze na ganku przekrzykiwał auta, obiecując, że pewnego razu dorwie ich i pożałują. Oni i bóg. Jeremy zakładał dużo potencjalnych reakcji Holdena na swoje słowa i przyciskane dłonie do oczu. Jedna, najbardziej prawdopodobna, dotyczyła przywalenia mu z pięści. Oby tylko nie wybrał jako celu twarzy. Plastelinopodoność mogłaby podkręcić kolor śliwy do kosmicznego odcienia, dosłownie, a na takie zabawy było stanowczo za wcześnie. |
Wiek : 28
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : gitarzysta w rockowej kapeli
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 220
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
13 — IV — 1985 Ostatni papieros, ostatnia minuta, ostatnie kurwa wysłane w niebyt granatowego nieba. Gwiazdy nad Sonk Road były jaśniejsze; cała dzielnica po zachodzie słońca pogrążała się w mroku — każda godzina z zapalonym światłem przeliczana była na centy, a każdy cent oznaczał wyrzeczenia w świetle dnia — i nawet uliczne lampy cedziły blask nerwowo, nierówno, krzywo; jak przez zaciśnięte zęby. Dom Ślepego Toma był plamą mroku w ciemności — czarnym kartonem naklejonym na makietę granatowego tła. Przez wyszczerbione, spękane okna budynku nie przesączał się nawet zbłąkany odblask światła; ruina robiła to, co potrafiła najlepiej — udawała trupa. To samo truchło pół godziny temu rozbłysnęło w kazamacie histerycznie żółtym blaskiem — kontrolowana przez Rzeczników mapa śledziła anomalie w Hellridge; nieliczne punkciki bladoniebieskiego światła były rytuałami, które odprawiali czarownicy. Żółty oznaczał kłopoty. Czerwony— — Watkins — marzec ewoluował w kwiecień; wiosna w świetle dnia rozkwitała coraz odważniej — jedynie nocami chłód znad oceanu zakradał się między budynki i wyrywał z ust siwe smużki. — Wiesz, która to prawa? Dom Ślepego Toma osądzał ukrytych w cieniu gwardzistów; drastyczniejszy wyrok wydawała tylko uniesiona brew Williamsona. — Wie— Zła odpowiedź. — To czego, do kurwy nędzy, stoisz po lewej? Młody, blady, drżący u nasady kręgosłupa — Watkins mógł mieć nie więcej niż dwadzieścia dwa lata; raz zabrali go do baru i nie został obsłużony — tak bywa, kiedy w miejscu zarostu nosisz skórę po kiwi, a zamiast dowodu osobistego w portfelu — kartę biblioteczną. W takich momentach Williamson prawie tęsknił za młodym—Młodym; Jenkins przynajmniej odróżniał kierunki. — Przepr— — Ustaw się. Wchodzę pierwszy, będziesz osłaniać. Ta perspektywa rozbudziła prostą myśl — spostrzeżenie utkane ze zwykłego zderzenia faktów z rzeczywistością; Watkins go osłania, więc— Prawdopodobnie dziś zginę. Ciężar pentakla na szyi nie może niczego obiecać; Williamson też nie zamierza. Nigdy nie wątpił w skuteczność drastycznych środków; nigdy nie wątpił, że te same środki bywają szczególnie ryzykowne. Postrzał, poparzenie, oderwanie losowej kończyny — swojej, cudzej, iluzorycznej — w służbie Gwardii były prawdopodobnym punktem wycieczek w teren. Każdy krok w głąb domu — drzwi poddały się bez oporu; wnętrze milczało zaciekle, a ciemność nie rozpierzchła się nawet po dwukrotnie wyszeptanym ividere — był sztuką wyboru. Magia czy siła mięśni? Strzelić w kolano czy ramię? Cichy oddech Watkinsa po prawej to żadna gwarancja powodzenia; po dwóch miesiącach w Gwardii każdy powinien — słowo—klucz — potrafić porozumiewać się bez słów. Kiedy dookoła zalega zgęstniała melasa ciszy, głos zabiera niewerbalny kod z gestów, kompilacja machnięć oraz sekwencji całkowitego bezruchu; unosząc dłoń i rysując w powietrzu krótkie, stanowcze półkole, Williamson wydał rozkaz — nie prośbę, nie sugestię, nie zachętę obtoczoną w entuzjastyczne młody, będzie dobrze — by Watkins zrobił pożytek z kondycji i ruszył naokoło salonu. Korytarz był tylko jeden — droga prowadziła prosto; w głąb ich małego, osobistego piekła. Przez pierwsze kilka metrów cisza monotonnie szumiała w uszach; wnętrze ruiny tworzyło pobojowisko strzaskanych mebli, zerwanych tapet, rozbitych butelek. Nic, co w środku, nie było nawet namiastką rzeczywistości; poza murami domu Ślepego Toma rozgrywał się prawdziwy świat. Tutaj— Podobno na początku było słowo. Gówno prawda; na początku było światło. Czerwona — znajoma; za mocno, zbyt dobrze — wiązka błysku wyskoczyła zza framugi po lewej; świst powietrza przypominał dziurawy gwizdek. Wszystko trwało sekundę — zaklęcie, pudło, w bok, Williamson, do ściany, aż ramię zderza się z murem — chociaż równie dobrze mogło wieczność. Pieskie dni dobiegły końca, dziwnie obojętna myśl w momencie, w którym powietrze przeszył świst drugiego zaklęcia; tym razem odblask był zielony i odłupał kawałek muru na wprost pozbawionego drzwi pokoju. Niedobrze. Większość magicznych w tym momencie padłaby ofiarą najbardziej pierwotnego instynktu zakorzenionego w zaszczutym umyśle. Nie trzeba przecież wiele — wystarczył obrót o sto osiemdziesiąt stopni i bieg przed siebie. Obojętnie gdzie. Obojętnie w jakim celu. Spieprzaj stąd, Williamson. Głos — w głowie, ale rzeczywisty; krystalicznie czysty przy uchu przywierającym do brudnej ściany — poderwał włoski na karku. Nowy strach; obcy strach; strach o kogoś, kto był kilkanaście ulic stąd, bezpieczny, w mieszkaniu i— — Jeszcze jedno zaklęcie — cisza po drugiej stronie i uniesiony w górę palec Watkinsa; gówniarz nie potrafił odróżniać lewej od prawej, ale znał się na iluzji — musiał rzucić quadruplator i podliczyć przeciwników. — A będą cię zeskrobywać ze ściany. Cisza trwała kilka sekund; dostatecznie długo, żeby położyć palec na zabezpieczeniu — chłodny metal broni w dłoni był niemą obietnicą, aż— — Spierdalajcie, nic nie zrobiłam. Wdech; skupiona w pentaklu magia zaczęła szukać ujścia. Jeszcze nie — za moment. Napięcie na twarzy Watkinsa domagało się ataku; Williamson pokręcił głową. Ona była jedna, ich dwóch. — Pięć sekund — zanim właścicielka głosu po drugiej stronie ściany zastanowiła się, co dokładnie miał na myśli informując ją o drobnym wycinku czasu, przeładowywana broń szczęknęła głucho. — Cztery. Ciche odliczanie przerwał rozbłysk magii — tym razem zaklęcie było nieudane; głośne przekleństwo wypełniło gęstniejącą ciszę. — Trzy. Lufa pistoletu szczerzyła się drwiąco — zupełnie jakby w kawałku lśniącego metalu ktoś uwięził demona, który po długich latach niewoli w końcu wyczuł niepowtarzalną okazję do spektakularnej ucieczki. — Dwie. Słowa brzmiały jak szczekliwe wystrzały z mechanicznie przeładowywanej broni — dłoń na kolbie pistoletu nie drgnęła nawet o milimetr, kiedy— — Jed— Wyskakujące z pozbawionego drzwi pokoju ciało składało się głównie z oczu — były wielkie i przerażone; Williamson rozpoznał ten strach o ułamek sekundy szybciej od Watkinsa — usta dziewczyny były w połowie nieskładnego formowania zaklęcia, a Barnaby wiedział. Błąd początkującego; impulsorepello ma zbyt wiele sylab — nieświadomie dała mu czas na odpowiedź. — Sis! Magia przeleciała przez sitko rzeczywistości jak suche ziarnka piachu; siła odrzutu posłała ją do pokoju — tam, skąd się wyłoniła. Od tego momentu czas nie istniał; z umysłu zniknęły zbędne bodźce — postrzeganie rzeczywistości ograniczyło się do pierwotnych instynktów. Lód w żyłach mroził napięte mięśnie, a do głosu doszła tresura zawodowca, policjanta, gwardzisty, niewyrodnego syna własnego ojca — nie myśl; działaj. — Magivinculum — trzask w huku — pentakl na jej szyi odmówił współpracy. Kolejne kroki — cztery; daleko odleciała — zniwelowały odległość między ciałami; nagle miał przed sobą oczy dziewczyny, która wyglądała na nie więcej niż dwadzieścia lat, chociaż aparycja, zupełnie jak u kurwy, bywa zwodnicza. — Zaczekajcie, ja— — Watkins, drzwi. Cisza za jego plecami to pusta karta; dzieciak nie wiedział, co robić — zerknięcie przez ramię odsłoniło blady karton zamiast skóry. Watkins nadal stał w progu; gdyby przeciwników było więcej, to on pełniłby rolę tapety. — Za drzwi, pilnuj wejścia. Sztywne skinięcie zepsutego pieska z deski rozdzielczej; głowa wykonała ruch góra—dół, góra—dół, a uniesiona do pentakla dłoń zaczęła szukać otuchy w skrawku metalu. Williamson uchwycił spokój w płuca; Rzecznicy spóźnili się o kilka minut — może właśnie docierali do celu, przeklinając Czyścicieli, którzy nie poczekali na magiczną ekspertyzę. Barnaby nie potrzebował ich gówno—ekspertyz; przydają się po fakcie, nie przed — jeszcze chwila zwłoki i dziewczyna wymknęłaby się tylnymi drzwiami. — Miałaś swoje pięć sekund — łańcuszek z pentaklem bez oporu poddał się szarpnięciu; razem z nim z uścisku dłoni próbowało wyszarpać się ciało — w efekcie palce na ramieniu zacisnęły się jeszcze mocniej. — Teraz ja dostanę swoje pięć minut. Od początku; ślady źle zatartego pentagramu na posadce. Przewrócone świece, sztuk dwie; pozostałe trzy nadal stały w swoim miejscu. — Zaczniemy od tego — spojrzenie odkryło ostatni sekret; knot najbliższej ze świec był nadpalony. — Na kogo rzuciłaś rytuał, hm? Coś się kończy, coś się zaczyna, coś ulega nieodwracalnej degradacji — wystarczy mglista perspektywa kazamaty, żeby strach w oczach wyparło jego ostatnie stadium; przerażenie. Cała reszta to kwestia czasu; noc była młoda — Czyściciele mieli go w nadmiarze. Ividere | próg 30 | 0 (magia wariacyjna) + 6 (k100) | 16 (k100) | nieudane dwukrotnie Sis | próg 45 | 28 (magia odpychania + kieł) + 59 (k100) = 87 Magivinculum | próg 65 | 28 (magia odpychania + kieł) + 52 (k100) = 80 z tematu |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
23 V 1985 tw: opis miejsca zbrodni Sonk Road, cudowne miejsce, gdy szukasz kogoś, komu dla sportu można obić mordę. Jeszcze lepsze, gdy potrzebujesz się zaszyć, dokonać jakichś nielegalnych interesów albo spotkać z podejrzanym elementem. Hannes… Hannes był bardzo podejrzanym elementem. Cholerny ćpun, z masą informacji, których pochodzenia nigdy nie chciał zdradzać. Co lepsze, zanim dał jej znać w kwestii czegokolwiek, filtrował te dane i informacje, dając jej najczęściej pewne sprawy. I sprawy trudne, nie byle jakie, jak pozostali. Efekty bywały trudne do przewidzenia, ale zazwyczaj kończyło się to albo jatką, albo wejściem w jakieś bagno. Dlatego w momencie, gdy Hannes zostawił jej notkę z informacją, że ma coś dla niej – a konkretniej dla Gwardii, Ashena nawet nie zwlekała ze spotkaniem się z nim. To było oczywiste, że Hannes wynalazł coś ciężkiego – zwłaszcza, że informacji w notce było tyle, co kot napłakał. I zależało mu na szybkim terminie – dlatego w godzinach skandalicznie rannych przeszła przez Sonk Road, kierując się prosto do chaty ślepego Toma. To była ukochana miejscówka jej informatora, który w zasadzie wpasowywał się tutaj jak nikt inny. Wyglądał wypisz wymaluj jak jeden z bezdomnych, ale jak już zdążyła się przekonać, o wiele groźniejszy niż oni kiedykolwiek będą. - Hannes? To ja. – głos Asheny rozległ się wśród ścian, przerywając niezmąconą ciszę tego miejsca. Asselin zawsze ostrzegała, kiedy nadchodziła – jej informator poza mordą skazańca miał przy okazji jeszcze pewnego rodzaju uraz do bycia zaskakiwanym i w takich momentach trzaskał zaklęciami na prawo i lewo i to zazwyczaj tymi paskudnymi. Odpowiedziała jej cisza i było to bardziej niepokojące niż jakiekolwiek zaklęcie, które mogłoby polecieć w jej stronę – ostatnio próbował załatwić ją za pomocą kawałków szkła. Hannes miewał jednak w zwyczaju się odzywać, gdy oznajmiała swoje nadejście; przez chwilę zastanowiła się, czy jeszcze nie przyszedł, ale to było mało prawdopodobne. Ostatnio mówił, że przyczaił się właśnie tutaj, więc co najwyżej mógł jeszcze spać. Gdyby nie godzina spotkania. Sięgnięcie po broń było jedyną sensowną opcją i to właśnie zrobiła, kierując się do pomieszczenia, które miał zajmować Hannes. Wycelowała broń, nacisnęła spust… Nie było do czego strzelać. Albo raczej – do kogo. Jej informator tam był, ale całkowicie martwy. Wahanie z jej strony było naturalne w takim momencie. - Quidhic. – wyszeptane słowa nie przyniosły żadnej odpowiedzi; magia zwyczajnie nie odpowiedziała na jej prośbę. Dlatego opuściła broń i ponowiła prośbę do Lucyfera. – Quidhic. – tym razem odpowiedź była natychmiastowa, ale kompletnie nie z miejsca, którego się spodziewała. Rozbłysk prowadził do ciała. I tylko do niego. Ash zaklęła zduszonym głosem, czując, jak na chwilę ogarnia ją paskudna złość. Już z tej odległości mogła zobaczyć, że w serce mężczyzny wbito nóż, ale Quidhic jasno mówiło o tym, że zabiła go magia. Albo tuż przed śmiercią rzucono na niego zaklęcie. Dotknięcie ciała uświadomiło jej, że śmierć nastąpiła niedawno – temperatura była jeszcze ludzka. Sprawa dla Gwardii, nie ma co. Dobrze, że na miejscu właśnie była Gwardzistka. Teraz zbadanie tego było jej służbowym obowiązkiem. Pierwszą rzucającą w oczy rzeczą był ten nieszczęsny nóż wbity w serce. Krótkie oględziny wykazały jednak, że nie było żadnego rozbryzgu krwi. Serce Hannesa nie biło, gdy przebito jego ciało. Musiał więc zginąć od magii, jak wskazało wcześniejsze zaklęcie. Ostrożnie usunęła nóż, odkładając go na bok – przyda się później jako dowód rzeczowy. Kolejną rzeczą zwracającą uwagę była rozcięta koszulka. Ktoś ewidentnie niespecjalnie trudził się z tym, by ukryć swoje działania – rozsunięcie materiału ujawniło rozciętą skórę i co najgorsze, brak wątroby. - Co do…? – na usta cisnęło się bardzo dużo nieprzyjemnych określeń, ale powstrzymała się przed tym. Musiała pracować skutecznie i metodycznie, jeśli chciała dowiedzieć się, co tu się właściwie stało. A przecież chciała. Dalsze oględziny trupa ujawniły ucięte palce i… brak pentakla. Hannes był czarownikiem, ale pentakla nie było nigdzie. Blizny większe czy mniejsze na jego ciele były jej znajome, nie miał też dalszych obrażeń. Było jednak zaskakująco mało krwi, więc wolała się mimo wszystko upewnić. Podniosła się i cofnęła o kilka kroków, by objąć wzrokiem całe pomieszczenie. Krew była tylko na ciele, co było widoczne, na podłodze nie było nic. jakieś plamy na materacu, Ashena wątpiła, by były związane w jakiś specjalny sposób ze śmiercią Hannesa, ale zerknie na nie później. Wróciła więc do przeszukiwania trupa. Portfel ujawnił kilka dolarów, trochę śmiecia, stary bilet autobusowy. Żadnych dokumentów. Nic, co pozwalałoby go zidentyfikować. Hannes nie było jego prawdziwym imieniem, tak przynajmniej sądziła. Problem w tym, że informator nigdy nie chciał mówić niczego o sobie. Teraz ta jego tajemniczość wróciła i ugryzła go w dupę. Po przeszukaniu ciała zabrała się więc za przeszukiwanie pomieszczenia. Materac pokryty plamami i płynami ustrojowymi – nie było tam nic czerwonego, więc nie chciała się w to zagłębiać. Hannes tu sypiał…? Cholera go wie. Z bardziej interesujących rzeczy były woskowe świece, które chyba próbował zrobić sam. Ewidentnie coś nie wyszło, więc wytwórstwo mu nie wyszło. Buteleczki po eliksirach, zbite. Pentakla nadal nie było, znalazł się za to athame. Pokryty zresztą krwią – czyżby się bronił? Ale ostrze było zbyt daleko od ręki, może więc krew była stara albo użyta do jakiegoś – nieudanego – rytuału? Pytania jedynie się mnożyły. Znalazł się również notes Hannesa, szybkie przewertowanie stron natomiast wskazywało, że spędzi najbliższe dni na próbach odcyfrowania tego, co wymyślił mężczyzna. Szkoda, że nie podał jej klucza do swojego szyfru. Zawsze twierdził, że to niebezpieczne, że tak jest lepiej, a co ważne sam jej powie. No. I miał ważne rzeczy do powiedzenia, ale już nikomu ich nie powie. Za to najbardziej charakterystyczną i przydatną rzeczą była złożona na pół kartka. Miała napisane cztery litery – dwie duże litery A na górze oraz dwie duże litery S pod spodem, jednak S przypominały kanciaste błyskawice. Asselin mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem. To była wiadomość przeznaczona dla niej, zawsze adresował tak każdą możliwą wiadomość, którą kierował do niej. Nie zraziło jej za to, że kartka wydawała się być pusta. To też było normalne. Chciała wyjąć zapalniczkę i odczytać wiadomość, jednak hałas za oknem ją rozproszył. Ashena wyjrzała za okno, dostrzegła jakąś sylwetkę, ale i tak było za późno, by gonić osobnika. Zresztą to mógł być każdy. Westchnęła wewnętrznie i wróciła do swojej kartki, myśląc jednocześnie, że ze znajomością magii wariacyjnej byłoby zdecydowanie prościej. Nie trzeba byłoby bawić się sokiem z cytryny. Podgrzanie kartki zapalniczką jednak pozwoliło na odczytanie ukrytej wiadomości. Nie było w niej wiele i była w połowie urwana, jakby piszący został zaatakowany właśnie w tym momencie. Ashena przeszukała i sprawdziła każdy kąt pomieszczenia, który zajmował Hannes. Znalazła wszystko, co można było znaleźć, nawet jeśli nie było tego wiele. Kartka, notes, athame czy nóż – to były dowody, które dołączy do akt sprawy. Po zakończeniu wezwała oddział Czyścicieli – ciało trzeba było uprzątnąć i usunąć jakiekolwiek dowody istnienia magii w tym miejscu, w tym zaklęć, których Asselin użyła osobiście. - Welner. Zrób mi zdjęcie twarzy. Może uda się go jednak zidentyfikować. – poprosiła jednego z gwardzistów, którzy przybyli na miejsce. Teraz nie było już tu czego szukać – zostawiła miejsce w rękach osób wykwalifikowanych w zacieraniu śladów magii, a sama udała się do Kazamaty. Tam też sporządziła raport i założyła akta sprawy, do której dołączyła wszystko to, co znalazła. Od tej chwili śmierć Hannesa była oficjalnym śledztwem Gwardii i Asselin zamierzała ją rozwiązać. Quidhic | st 60 | 5 + 20 (magia powstania) | nieudane Quidhic | st 60| 89 + 20 (magia powstania) | udane z tematu |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Romola Lanzo
ILUZJI : 11
ODPYCHANIA : 4
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 169
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 2
TALENTY : 15
przychodzimy stąd O bólach głowy też nie miała pojęcia bo i skąd. Sam motyw kontaktu z duchami (które w dodatku wyglądały jak zwyczajne osoby) był dla niej wystarczająco abstrakcyjny do pojęcia, a co dopiero zastanawiać się nad tym jak dokładnie działa i czy ma jakieś skutki uboczne. Tak, jakby jej odmienność nie była dla innych zagadką, ale ogon Romoli był bardzo namacalny, więc i łatwiej w niego uwierzyć. - Mieszkanie... moje? - Brwi unosi w górę na myśl o tym maluczkim pokoiczku który wynajmuje i nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak miałby się tam pomieścić w... trójkę. Chyba musiałaby stać w łazience i wyglądać zza parawanu. Poza tym wizja sprowadzenia duszy tak blisko miejsca, w którym obecnie żyje i odpoczywa nie bardzo jej się podoba. A co, jeśli zechce wrócić i ją nawiedzać? Romola i tak już nie spała dobrze w nocy. - Nie mam swojego. - W zasadzie nie kłamie, mieszkanie jest wynajmowane. Chociaż bardziej kłamie, że nie ma żadnego, co też do niedawna było prawdą... Ze stołka zsuwa się za Sandy, zgarniając w baru chaotycznie do plecaka swoje rzeczy. Narzuca na ramiona kurtkę jeansową i wychodzi, prawie truchtem na swoich szczudłach, za kobietą. Znaczy się koturnach, dodających jej solidne dwadzieścia centymetrów wzrostu, więc góruje nad Sandy, chociaż w rzeczywistości byłyby sobie równe. Docierają w końcu do jednego z opuszczonych domów i Romola rozgląda się, szukając odpowiedniego pomieszczenia, ale po prawdzie - wszystkie są nieodpowiednie. Trzeba tylko wygonić ewentualnych skłotowców. - Lepiej nie wchodźmy na piętro. - Wie z doświadczenia, że nie jest to zbyt bezpieczne, więc pozostaje w pomieszczeniu na parterze, które musiało być kiedyś pokojem dziennym. Rzuca na ziemię swój plecak, nasłuchując jeszcze chwilę i rozglądając się, ale zdaje się, że są same. - Vanitas - Zaklęcie wypowiedziane szeptem wypełnia przestrzeń, wyciszając ją, a Romola odwraca się w stronę Sandy, nie pasując do tego nędznego otoczenia jeszcze bardziej, w swojej cekinowej mini. - Coś jeszcze mogę zrobić dla ciebie? Vanitas(55): k66 + 5 |
Wiek : 34
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : pracownica antykwariatu, grajek uliczny
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Nie mogła wiedzieć, co w rzeczywistości kryje się za nie mam swojego mieszkania, ale idąc stwierdzeniem mierzę Ciebie według siebie przyrównała jej sytuację do swojej. Sandy też nie miała własnego mieszkania. Żyła z Marvinem, a ponieważ dał jej tyle przestrzeni, ile tylko potrzebowała, ostatecznie zadomowiła się i na niewielkim poddaszu niewielkiej wsi. Romola mogła mieć podobną sytuację i nie do Sandy należało ocenianie. Niektórych życie po prostu nie oszczędzało. Jej również nie oszczędziło. Nie musiały wspinać się po schodach kamienicy, ku jej zdziwieniu. Sądziła, że piętra będą bezpieczniejsze, ale… zaufała zdaniu Lanzo, po prostu wchodząc do opuszczonego i mocno zapuszczonego mieszkania. Wyglądało zupełnie tak, jakby jego lokator wyparował z dnia na dzień, z chwili na chwilę, bo wciąż porozrzucane tutaj były przeróżne rzeczy, a meble zostały nadgryzione zębem czasu. Aż dziw brał, że nikt ich nie wyniósł- — Możesz przypilnować, aby na pewno nikt nie wszedł do środka – odpowiedź na pytanie padła od razu, gdy tylko przestała rozglądać się po pomieszczeniu. Znalazła nieopodal odpowiedni kącik, w którym przystanęła. Teoretycznie wolałaby usiąść, zapalić świece, skupić się, ale… trudno, czasem trzeba pójść na kompromis. Szczególnie, że nie była nastawiona na wielki sukces. — To nie będzie wyglądać tak, jak na filmach – ostrzega od razu, pamiętając pytanie o świecące na zielono duchy. – Gdyby dusza miała przemawiać przeze mnie, musiałabym pozwolić jej się opętać, a tego nie zrobię. – Pracowała z egzorcystami, ale wolała nie pozostawiać spustoszenia po obcej obecności we własnym ciele i umyśle. Potrzebowała ich. Dusze nie pytały i nie czekały, aż medium wróci do siebie. – Dlatego jeżeli dusza odpowie na moje wezwanie, kiwnę głową. Wtedy będziesz mogła zadać jej pytanie. Jeżeli nie odpowie… pokręcę głową. Wtedy do jej decyzji pozostanie, czy spróbować jeszcze raz. Sandy tymczasem bierze wdech i przymyka oczy. — Zwracam się do Ciebie, Ty, którą Piekło zabrało przedwcześnie. Ty, która byłaś umiłowaną Kennetha Underhilla i pozostawiłaś go pogrążonego w żałobie przez swoją niespodziewaną śmierć. Usłysz mnie, proszącą ze świata żywych, i raz jeszcze dopomóż tym, którzy Twojej pomocy wciąż potrzebują. Cisza. Kilka sekund ciszy, w której pozostaje oczekiwać na odpowiedź z zaświatów. Romolo, możesz założyć, że jeżeli uda się przywołać duszę, Sandy da Ci umówiony sygnał i możesz przejść od razu do zadania pytania. Jeżeli się nie uda – również otrzymasz sygnał, iż dusza nie przyszła na zawołanie. Ze względu na to, że nie znamy dokładnej tożsamości duszy, ustalamy próg 60 na prawidłowe przywołanie ducha. Próg: 60 - 15 (sw) = 45 |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Stwórca
The member 'Sandy Hensley' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 88 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Romola Lanzo
ILUZJI : 11
ODPYCHANIA : 4
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 169
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 2
TALENTY : 15
Romola głową skinęła i stanęła nieopodal drzwi, a ostatecznie kucnęła. Nie było tutaj gdzie usiąść, wszystko było zniszczone albo brudne, a nie miała pojęcia ile potrwa to przywoływanie. Nie chciała stać jak kołek, bo nie wiedziała, co miałaby ze sobą zrobić. Rozejrzała się i jej uwagę przykuła jakaś drewniana figurka, która leżała na ziemi, więc sięgnęła po nią dłonią, ale zaraz ją cofnęła słysząc, że Sandy zaczęła się zwracać do duszy. Skup się, Romola. Splotła przed sobą dłonie, ostatecznie obejmując się ciasno ramionami, żeby przez przypadek nie klasnąć bezwiednie w oczekiwaniu, bo mogło jej się to przytrafić. Skupiła więc wzrok na Sandy. I zauważyła, jak kiwa głową, kiedy dusza odpowiedziała na jej wezwanie, widocznie żywiąc do Kennetha bardzo silne uczucia za życia. Różne uczucia jak się miało okazać. Ale zanim do Romoli dotarło, co to skinienie oznacza, minęło kilkanaście sekund. - Już? Jest? A. - Wstała, naciągając swoją spódnicę, nie wiedząc gdzie patrzeć, bo z jej perspektywy przecież nie stało się nic. I Sandy wspominała, jakie to trudne może być bez danych dziewczyny, Romola więc nastawiła się na długie oczekiwanie. - Ile mam czasu? - Zapytała, czując, że zaraz zacznie panikować, bo sytuacja była po prostu abstrakcyjna dla kogoś, kto o śmierci nawet nie myślał. Tymczasem przywołane dziewczątko nie wyglądało, jakby miejsce, do którego ją zaprosiły jej odpowiadało. Wyglądała na zmęczoną, o ile można być po śmierci zmęczonym. Najwyraźniej tak. - Czego ode mnie chcesz? - Młoda była i ładna, taka, o których w dokumentach kryminalnych mówi się, że miała wielu wielbicieli i wszyscy ją lubili. Taka, o których się mówi, jak bardzo ich szkoda. - Zapytaj ją... Zapytaj ją jak się nazywa, jak zginęła i dlaczego Kenneth teraz się po Sonk Road rozbija? Zapytaj czy ma coś wspólnego z tym jej śmierć. - Fakt, że Romola duszy nie widziała sprawiał, że nie mogła pojąć, że mogłaby się do dziewczyny zwracać bezpośrednio, a Sandy nie musiała powtarzać jej pytań. Dziewczyna podeszła do wyrwy w ścianie, wyglądając na zapuszczone podwórko i rozglądając się ze zmarszczonymi brwiami. - Zginęłam w wypadku samochodowym. - Westchnęła w końcu z cieniem irytacji w głosie, zakładając ręce na klatce piersiowej i zerkając na Sandy. - Potrącił mnie pijany kierowca i uciekł. Kenneth zdaje się przysiągł sobie zemstę, ale chyba mu nie idzie najlepiej co? Nic nowego. Mógłby sobie odpuścić. I tak mi to w niczym nie pomoże po takim czasie. - Podparła się pod boki i znowu rozejrzała po pomieszczeniu, robiąc kilka kroków wzdłuż salonu, nawet przeszła nieopodal Romoli (mierząc wzrokiem oceniającym jej buty), która czekała na odpowiedzi Sandy. - Policja nie znalazła tego mężczyzny, a on myśli, że sobie sam poradzi. Ja nawet tego nie potrzebuję, ale niech sobie robi co chce, jak zwykle. I o co ona tam jeszcze pytała? Ah, Olivia Bartman. Dziwię się, że nie wiecie. |
Wiek : 34
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : pracownica antykwariatu, grajek uliczny