First topic message reminder : Droga do miasta Jedyna taka szosa ciągnąca się od Wallow pomiędzy zagajnikami i polami aż do Saint Fall. Droga jest uczęszczana tylko przez mieszkańców tych okolic, lub takich, którzy mają do załatwienia bardzo ważne sprawy, przez wieś nie przejeżdża zresztą żadna inna trasa, przez co wydaje się ona oddalona od rzeczywistości. Bliżej znaku oznajmującego, że kierowca wjechał do Wallow, szosę okalają z dwóch stron pola uprawne, na których latem można zobaczyć słoneczniki, kukurydzę i zboże, często uginające się pod lekkimi porywami wiatru. Pola w tej okolicy są ogrodzone siatką, która ma chronić je bardziej przed zwierzętami niż człowiekiem, nadając temu miejscu dziwnego porządku. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Czekanie na Ashene było tragicznie nudne, ale Leander bohatersko poświęcił się dla dobra ich sprawy. Siedząc na schodach, zerkał tylko co jakiś czas, czy kobieta już zaczyna ślinić się do poduszki, albo czy jeszcze oddycha. Nie za wiele wiedział o rozszczepieńcach… takie zabawy pozostawił za sobą już dawno temu, jeszcze za czasu studiów na Tajnych Kompletach, koncentrując się w większości na odtruwaniu. Dlatego też nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co stanie się, jak w końcu wynurzy się z tej fazy omdlenia. (Nie)Stety nie udało jej się zniknąć po drodze do własnego ciała i materializując się znowu we własnej skórze, wydała mu się co najmniej sponiewierana. Obserwował w milczeniu, jak próbuje podnieść się do siadu, darowując sobie rycerskie odruchy udzielenia jej pomocy. Gówno go obchodziło czy siedzi, leży, czy tańczy w różowym tutu. To nie ona była tu ważna, ale słowa, jakimi się z nim podzieliła, nieco złagodziły jego podejście. Więc to całe wychodzenie z siebie miało jednak jakieś plusy, z których należało korzystać. Szybko o nich zapomniał, kiedy skończyła referować swoje znalezisko. Usłyszał jej prośbę o uśmierzenie bólu, ale to nie znaczyło, że w pełni ją zrozumiał. Jego oczy wydawały się pociemniałe od duszonych emocji, jakie przez nie przebiegły, a chociaż bardzo starał się je powstrzymać, głos całkowicie go zdradził. – Jesteś gwardzistką, znasz się na odpychaniu. Wypierdol te drzwi z ramy. – To nie była prośba, to było żądanie i to wypowiedziane praktycznie przez zaciśnięte zęby. Cała jego postać pozostawała sztywna od paraliżujących mięśnie nerwów. – Subtilis tactus, działa dłużej niż chwilę. – Rzucił zaklęcie bardzo szybko i sprawnie, licząc na to, że rzeczywiście szybko jej przejdzie ta migrena. Nie wiedział, co jeszcze jej dolegało, ale skoro nie jęczała jakoś długo, to uznał, że musi to być coś „do przeżycia”. A potem wstał. Wstał ze schodów prowadzących do drzwi domostwa i tym razem już się nie pierdolił w tańcu, bo zamiast martwić się łomotaniem, dosłownie rąbnął w drzwi dwiema zaciśniętymi pięściami. W innym wypadku jego wściekłość mogłaby zebrać żniwo w postaci przypadkowych ofiar. – Zarżnę każdego skurwysyna gołymi rękami. – Mówił cicho, sycząc te słowa do samego siebie, ale taktyka wyobrażania sobie początku ich końca wcale nie pomagała. Przez głowę przebiegły mu wszystkie czary, których nauczył się w trakcie szkoleń z zakresu magii anatomicznej. Ach, jakże chętnie by je teraz wykorzystał, aby temu pierdolonemu szarlatanowi wypierdolić żuchwę poza stawy i ugotować go żywcem. – Zrób to – ponaglił kobietę, z trudem powstrzymując w sobie impuls nakazujący mu wpaść do środka nawet i razem z szybą i ramą okna. Subtilis tactus (m. anatomiczna II) st. 35 | do wyrzucenia: 15 – udane |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Czekanie na to, aż wróci ze zwiadu, zazwyczaj było mało emocjonującym zajęciem – tak przynajmniej słyszała od tych bardzo nielicznych osób, przy których się na owy zwiad decydowała. Jednym słowem jej wiedza o tym była praktycznie znikoma, bo takich osób było w zasadzie dwie. Arlo za czasów dzieciństwa i teraz Leander. Na duży plus mogła mu zaliczyć, że faktycznie czekał. I przy okazji nie rzucał dziwnymi komentarzami – no ale w końcu była tu z przedstawicielem profesji medycznej. Może faktycznie van Haarst był o wiele milszy, niż to pokazywał na pierwszy rzut oka. Niestety dochodzenie do siebie po powrocie zawsze jej trochę zajmowało, nie dało się tego przeskoczyć, nie wspominając już o okolicznościach towarzyszących i tak naprawdę uldze, że miała dokąd wrócić i jeszcze niepokoju, co będzie z tą małą w budynku. Temat jej odmienności nie wypłynął więc – i nie miała nic przeciwko temu – priorytetem było teraz nieszczęsne dziecko, które potrzebowało pilnej wizyty w szpitalu. Bardzo, bardzo pilnej. Ashena miała nadzieję, że uda im się na czas ją tam zawieźć. Rzuciła ostrożne spojrzenie Leandrowi, uważnie przyglądając mu się podczas wypowiedzi. Pociemniałe oczy. Napięte mięśnie. Słowa wyrzucane przez zaciśnięte zęby. Był… zły? Nie, nie tak. On był wściekły i to o dziwo wcale nie na nią. Ashena bez słowa skinęła głową na temat wyrzucania drzwi z framugi – mogła to zrobić. - Diruptio. – rzuciła obracając się do drzwi, czując jak magia lekko drga, ale zbyt słabo, by zaklęcie zadziałało. Zaklęła wewnętrznie – ból głowy rozsadzał jej czaszkę, miała wiec solidne problemy ze skupieniem. Presja czasu miała w zwyczaju działać, ale nie tuż po powrocie do własnego ciała. - Dzięki. – krótkie podziękowanie, gdy ból głowy niejako wyparował. Niestety wraz z nim nie zniknęła słabość, ale nadal mieli szansę. – Diruptio. – tym razem magia nie posłuchała wcale, drwiąc sobie zarówno z niej jak i z Leandra. No świetnie. Ashena podniosła się ze schodów, usztywniając pozycję, zirytowana faktem, że magia nie chciała jej słuchać. - Najpierw musisz odwieźć stąd małą do szpitala. – powiedziała ostro. – Zemsta może poczekać, Leander. Bierz kluczyki, weźmiecie mój samochód. – powiedziała krótko, podając mu kluczyki. – Diruptio! – magia znów nie posłuchała, ale było już trochę lepiej. Może nie aż tak, jak mogłoby być, ale lepiej. Wracała do siebie, bez tego paskudnego bólu. – To normalne. Zaraz mi przejdzie. Odsuń się lepiej. – mruknęła na ponaglenie, potrząsając lekko głową. Ojcze, wspomóż mnie. Dla dobra tej małej. poprosiła w duchu, biorąc dwa głębokie wdechy. - Diruptio – jej głos był inny, zawiesił się w eterze, gdy cisnęła zaklęciem w drzwi domu, zbierając całą swoją złość, trochę i chęć ochrony. I wtedy magia odpowiedziała, wysadzając drzwi, otwierając im wejście. Pozwoliła Leandrowi wejść pierwszemu, po prostu chroniąc jego plecy i ewentualnego szarlatana. – Pokój na tyłach, Lea. Prosto i drzwi po lewej. – powiedziała zimno, wpatrując się w całą zgromadzoną trójkę. - A dla państwa wiadomości, Lucy nie jest abominacją. Ma dar zesłany przez Piekło. I nie da się tego wyleczyć i radzę nawet nie próbować. – po wszystkim zamierzała zgłosić sytuację odpowiednim służbom Nie powinna w żadnym wypadku wracać do tego domu. Matka dziewczynki ewidentnie zbladła na takie wejście, ale nie odważyła się powiedzieć słowa. Jedynie ojciec i znachor wyglądali na zacietrzewionych w swoich pomysłach. - Nigdy bym nie spłodził takiego odmieńca! - ryknął ojciec, wobec czego Ashena przewróciła lekko oczami. - Mhm. To już twój problem. Polecam grzeczniej, bo mój towarzysz jest trochę zirytowany waszymi działaniami. - trochę? Niedopowiedzenie roku. Diruptio | st 60 | k100 + 20 (magia odpychania) #1 35 + 20; nieudane #2 8 + 20; nieudane #3 20 + 20; nieudane #4 63 + 20; udane |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Ale Leander w najmniejszym nawet stopniu nie planował podporządkowania się czyjemukolwiek poleceniu. Tak było od zawsze i kiedy już musiał podążać wskazanym szlakiem, złość potrafiła długo w nim kiełkować, aby później spontanicznie się uwolnić. Teraz już nawet nie próbował udawać, że ma nad nią jakąkolwiek kontrolę. Zbyt wiele wspomnień i zaangażowania w sprawę komplikowały coś, cop potencjalnie powinno być banalnie proste. Ashena była jego głosem rozsądku. Szkoda, że lata temu zapomniał, jak to jest zatrzymać się chwilę przed skoczeniem w przepaść. Wzrok, którym zmierzył kluczyki, zdradzał, że wcale nie zamierzał ich przyjąć… a potem bez słowa zacisnął na nich palce. Marsowe spojrzenie człowieka, który nie miał nic do stracenia, nie blakło w swej intensywności. Emocje przeżywał gwałtownie i wprost proporcjonalnie do tego, jak bardzo pusty był w środku, kiedy przychodziło do cudzych uczuć. Nie interesowało go to, co inni mają do powiedzenia. Teraz liczyły się tylko dwie kwestie, przy czym tylko jedna z nich odnosiła się do zaopiekowania się dzieckiem. Druga miała podobne korzenie, ale motywacja była zgoła inna. Był z gwardzistką. Każdy jego ruch mógł mu zaszkodzić i świadomość tego, że za plecami ma wroga, rozdrażniała go jeszcze bardziej. Szedł przez siebie cały spięty i czujnie obserwował otoczenie, bo dla niego ten dom w ogóle nie był intuicyjny. Nie miał takiej przewagi, jaką zyskała ona. Więcej powodów do niechęci tymczasowo nie znalazł, ale dajcie mu jeszcze kilka minut. Wskazówka Asheny mogła zaprowadzić go do Lucy niemalże natychmiast, ale Leander i tak na moment przystanął w przejściu i ta jedna chwila wystarczyła. W oczach zapłonął mu ogień, na widok którego Ira musiałby zacząć uciekać. Już od dawna nie był aż tak wściekły, ale dzisiaj nie sięgał po pięści. Od takich rzeczy miał magię. Od kiedy poznał to zaklęcie, nie miał okazji do wykorzystania go. Smakowało mu obco już w samej formule, a chociaż motywacje miał jasną i silną, nie zawsze przekładało się to na udaną manipulację magią. Jebać to. Jebać, nawet gdyby Asselin postanowiła wpierdolić go za kraty. Tym skurwysynom należy się wszystko to, co pragnął im zrobić. - Sceleratus - formuła spadła z jego ust ostro jak najgorsza z obelg. Skupienie na efekcie czaru przyszło mu bardzo łatwo - w zakresie wywołania. W zakresie podtrzymania sytuacja miała się zgoła odmiennie, więc pozostawała afirmacja i wizja spełnienia. Chciał zobaczyć, jak stawy tatuśka wykręcają się na boki jak u paskudnej glizdy, którą był. Nie czekał, aby podziwiać swoje dzieło. Znachor również zasługiwał na posmak magii. - Effervo - syknął przez zaciśnięte zęby. Chciał zobaczyć, jak pokój eksploduje od krwi, więc i tak łaskawie ich potraktował. Trudne zaklęcie zawiodło w starciu z drzewcem, ale ci tutaj wyglądali na idealne ofiary effervo. Krew i niewyobrażalne ciepło. Pragnął poczuć od nich ten ogień. Z nadzieją, że czar ugodził kapłana, Leander szybko wskoczył za róg, aby znaleźć dziewczynkę. Nie zamierzał zabierać jej do szpitala, co to, to nie, ale przynajmniej musiał wynieść ją z tego przeklętego domu. Kiedy brał ją na ręce, nie miała nawet dość sił, aby zaprotestować. Sceleratus (m. anatomiczna III) st. 85 | do wyrzucenia: 65 Effervo (m. anatomiczna III) st. 85 | do wyrzucenia: 65 |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Stwórca
The member 'Leander van Haarst' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 32, 25 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Nie można było powiedzieć, że Ashena nie była zła na całą tę sytuację. Wręcz przeciwnie, była wkurzona za piekło, które zafundowali tej małej. Nawet za bardzo wkurzona. Nie dziwiło ją wcale, że van Haarst też miał z całą sytuacją problem, to tylko znaczyło, że miał serce po właściwej stronie. Olbrzymi plus dla niego. Żadne dziecko nie zasługiwało na to, by zostać odtrąconym tylko dlatego, że tatuś miał nasrane czymś w mózgu, łagodnie to określając. Posłała Leandrowi spojrzenie jasno mówiące, że to nie ona jest teraz jego wrogiem. A nawet wręcz przeciwnie, jest jego wsparciem, bo zamiast grzmotnąć mu czymkolwiek w plecy, była po to, by mu w razie czego pomóc i takowe grzmotnięcie uniemożliwić. Bez bólu głowy była o wiele bardziej użyteczna niż jeszcze chwilę wcześniej tam na schodach, gdy dopiero dochodziła do siebie po jakże udanej eksterioryzacji. Jednocześnie kochała tę zdolność i jej nienawidziła. Tak samo jak myśli, że dla Haarsta to może być przewaga, wiedzieć, co potrafi i wiedzieć, w jakim stanie była tuż po powrocie do własnego ciała. Sama nie była pewna, jak się czuć z tym, że siedział na tych cholernych schodach i jej pilnował. Jego małego eksperymentu w ogóle nie była świadoma. - Lea! – zaprotestowała ostro, kiedy cisnął zaklęciami w ojca i znachorzynę. Łutem szczęścia magia nie odpowiedziała, a lekarz poszedł faktycznie po ciało małej dziewczynki. O dziwo jednak Ash nie zrobiła ani kroku, by powstrzymać go przed rzucaniem kolejnych zaklęć, po prostu zmierzyła wzrokiem całą stojącą tam trójkę. - Nie macie prawa. To pogwałcenie… - Pogwałcenie praw obywatelskich małej Lucy do dostępu do leczenia. – weszła w słowo znachorowi. – Zdajemy sobie z tego sprawę, dlatego tu jesteśmy. Zresztą proszę się nie martwić, za chwilę będzie tu cały oddział Czyścicieli z Gwardii. To koniec. Osobiście zadbam o to, by mała z tego wyszła. Pomijając fakt, że prowadził ją pan wprost do śmierci. – zimny głos gwardzistki sprawił jedynie, że Agnes zaczęła cicho łkać. - Mówiłam, że trzeba ją zawieźć do szpitala…! - Cicho Agnes! Ja… - Jest pan idiotą, który zaufał szarlatanowi, wiemy. Z czystej ciekawości. Emily Pelka, chora na trawiastą grypę? – strzelała w ciemno, ale bladość na twarzy znachora jasno wskazywała, że trafiła. I to jeszcze jak trafiła. Westchnęła w duchu, przymykając na chwilę oczy. – Jeszcze nie zdecydowałam, czy zrobię wszystko, żeby odebrano wam Lucy. – zlekceważyła już znachora, wpatrując się w bladą panią Caddel i jej wściekłego męża. – Ale na pewno zadbam o to, żeby dorosła w przekonaniu, że to, co potrafi, to dar. Dar, który można wykorzystać ku chwale Piekieł i naszego Ojca. A panem zajmie się Gwardia. To, co się tu stało, może podpadać pod próbę morderstwa. – nie wspominając już o jednym zabójstwie. Poczekała, aż Leander wyjdzie z małą, odprowadziła ich wzrokiem godząc się z tym, że być może do miasta będzie musiała wracać na pieszo. Ewentualnie uśmiechnie się do Marvina, żeby ją podrzucił. I jak obiecała, wezwała oddział Czyścicieli. Zgromadzenie najwyraźniej wolało nie wkurzać kogoś, kto chwilę wcześniej wysadził im drzwi z framugi. Magia odpychania była przydatna. Dom opuściła jednak dopiero po przybyciu Gwardzistów, tak na wszelki wypadek. Dopiero po pozostawieniu im tej pochrzanionej rodzinki poszła znaleźć Leandra. - Co z nią? – spytała cicho, gdy już udało jej się odnaleźć lekarza. |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
[TW] Lea, srea, wyburczałby pod nosem, gdyby tylko jego myśli nie zaprzątało teraz coś zgoła odmiennego. Nieudane zaklęcie było jak cios w policzek. Otrzymał dwa, ale zniósł je dzielnie. Na tyle dzielnie, na ile się dało w obliczu dławiącej go wściekłości. Nie pomagały oddechy, liczenie do dziesięciu, nie pomagało spojrzenie w umęczoną twarz dziecka i świadomość, że jeżeli teraz jej nie pomoże, to mogą jej więcej nie zobaczyć. Dlaczego mu zależało? To tylko głupi dzieciak. Taki sam jak wiele innych, które w życiu spotkał, a z którymi interakcje miał naprawdę przeróżne. Jak chociażby te odbyte w sierocińcu. Nie doliczyłby się wtedy, jak wiele nosów połamał i jak bardzo pragnął po prostu zrobić krzywdę by czuć. Poczuć cokolwiek, współczucie, obrzydzenie, nienawiść, ale wtedy nie było dla niego ratunku. Wyzuty z empatii i absolutnie bezbronny w obliczu ograniczonego umysłu, był gotów wydrapać oczy każdemu. To zostało z nim aż do dnia dzisiejszego, ale to, co się zmieniło, mogliśmy podziwiać w tym właśnie momencie. Ironia całej sytuacji trafiała do niego coraz mocniej. Dziecko skrzywdzone przez własnego rodzica… brzmiało kurewsko znajomo i to nie tylko w obliczu historii zasłyszanych od współwychowanków. Wciąż pamiętał wychudzoną twarz swojej matki, pamiętał połamane palce, pamiętał toczące się po ziemi butelki taniego alkoholu i krzyk. Ten krzyk śnił mu się przez kolejną dekadę, zrywając go z łóżka niezależnie od tego gdzie był, z kim spał, co wydarzyło się tego dnia. Jego ciało pamiętało wzrastanie w dysfunkcyjnym domu. Pamiętało nasłuchiwanie, gdy tylko ktoś podnosił głos. Pamiętało spacery po przedpokoju i oglądanie, czy czasem mamie znowu coś się nie stało. Potem przestało pamiętać i po prostu chciało zapomnieć, ale nie mogło być tak łatwo. To wszystko żyło w nim tak długo, że teraz, gdy tak po prostu wynosił wymęczonego dzieciaka na zewnątrz, nie był w stanie myśleć o czymkolwiek innym, niż o krzywdzie, która ją spotkała. Nie czuł się zobowiązany do pomocy, ale nie odczuwał też obojętności. Gdyby w tym wszystkim nie widział samego siebie, zapewne pozwoliłby jej umrzeć na swoich kolanach, ale teraz… teraz położył jej bezwłasne ciało na ziemi obok samochodu Asheny. Zapomniał, że miał kluczyki. Zapomniał, że miał teraz zasoby do radzenia sobie z tkwiącą w nim traumą i działał nie tylko w emocjach, ale niejako również na oślep. Nie był pewien, czym ją poili i nie byłby w stanie tego zgadnąć bez szczegółowych badań. Teraz miał pod ręką tylko swój pentakl i modlitwę do Lilith. Matko, proszę, ten jeden raz… Nie dokończył. Spirituspuritas Extrenum. Sanaossa Extrenum. Calidumauxilium Extrenum. Zaklęcia powtarzane wielokrotnie poskutkowały wreszcie bólem paraliżującym nadgarstek, a przecież nie tak miało być. Najważniejszy z czarów wypiął się na niego czterema literami, bo chociaż pozostałe mogły poprawić samopoczucie Lucy, nie uratowałyby jej życia… a tamto jedno, w chuj uparte, akurat by mogło. - KURWA! - W końcu nie wytrzymał i z wściekłością uderzył pięścią w karoserię. Przypomniał sobie, że ma kluczyki dopiero gdy zaczął chodzić w kółko i wytężać szare komórki. Co może zrobić, żeby dziewczynka wytrzymała jazdę do szpitala? Czy tam zdołają wypompować z niej trucizny? Czy w porę je zidentyfikują? Nie był jebanym pediatrą, był tylko kurwa chirurgiem. - Gówno, Asselin. - Odwarknął na jej pytanie, gdy dzika frustracja wypełniała jego oczy, a ruchy stawały się coraz bardziej nerwowe. - Trzeba zabrać ją do szpitala, więc ładuj dupę do samochodu. Jeśli dasz mi prowadzić to rozpierdole pierwszego wsioka jadącego trzydzieści na dwupasmówce. Odrzucił jej kluczyki, samemu zajmując się wciągnięciem Lucy na tylne siedzenia. Nie wsiadał do przodu. Wcisnął się na tyły, umiejscawiając głowę dziecka na swoich udach. Przysuwając dłoń do jej szyi, zaczął liczyć, ale szybko się zgubił. Własna krew pulsowała mu w żyłach tak zaciekle, że ledwie słyszał swoje myśli, co dopiero mówić o pulsie. - Pierdol ograniczenia prędkości - przypomniał jej na wypadek, gdyby to nie było oczywiste. Nie chciał sprawdzać, czy dziewczynka dożyje przepisowej jazdy, ale ostatecznie prawie nie zwracał uwagi na styl jazdy Asheny. Nieustannie liczył uderzenia serca, sprawdzał oddechy, utrzymywał Lucy w stanie przytomności. Kiedy zatrzymali się pod szpitalem, nawet się na nią nie obejrzał, bo kiedy tylko dorwał nosze i jakiegoś pielęgniarza, natychmiast wbiegli do środka, aby skierować dziewczynkę na intensywną terapię. | ztx2 Spirituspuritas Extrenum (m. anatomiczna III) st. 100 | do wyrzucenia: 80 - nieudane, nieudane, nieudane Sanaossa Extrenum (m. anatomiczna III) st. 100 | do wyrzucenia: 80 - nieudane, udane Calidumauxilium Extrenum (m. anatomiczna III) st. 100 | do wyrzucenia: 80 - udane |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny