KAWIARNIA „CHERRY POP” Chociaż lokal ma już blisko 30 lat, wydaje się utrzymany nie tylko w najlepszym porządku, ale także czuć z niego powiew świeżości. Charakterystyczna, utrzymana w stylu lat 50. kawiarnia z podłogą w czarno-białą kratę i jaskrawo turkusowymi siedziskami, jest chętnie odwiedzana przez miejscową młodzież. To miejsce idealne do wspólnych wyjść. Można kupić tutaj własnoręcznie pieczone przez właścicielkę ciasto oraz domowy sorbet, jednak nie uświadczy się nigdy tego kultowego o smaku wiśni, co kelnerka kwituje stwierdzeniem, że "wyszedł". Na każdym stoliku stoją różnokolorowe serwetki, a ściany przyozdobione są plakatami. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Czw Lip 20, 2023 9:07 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Jiahao Yimu
Nienaturalnie wydłużony spacer zdrowotny po ośnieżonym mieście nie mógł trwać w nieskończoność – wszechogarniający chłód atakował z każdej ze stron. Na ciemnym płaszczu mężczyzny osiadał biały puch. Chodniki musiałby być odśnieżane ostatni raz kilka godzin wcześniej, bo tylko gruba podeszwa ciężkiego obuwia pozwalała mu utrzymywać równowagę na śliskim podłożu. Opancerzone w rękawiczki dłonie trzymał w kieszeni, a odzienie miał dopięte na ostatni guzik. Wokół szyi opatulony był miękkim szalem, którym owinął również usta i policzki. Ponad materiałem odznaczał się jedynie zaczerwieniony nos i ciemne, zmrużone ślepia bacznie obserwujące okolicę. Często mrugał – prawdopodobnie przez wilgotne od płatków śniegu rzęsy. Przez znaczną część podróży nie zwracał uwagi gdzie jest, prawie jakby tony bieli częściowo zaburzały jego orientację w terenie albo jakby po prostu... nie zależało mu na konkretnym celu, tylko najzwyczajniejszym w świecie rozprostowaniu zesztywniałych nóg. I o ile nie mógł narzekać ostatnimi czasu na brak zajęcia, to taka bezcelowa przechadzka między ulicami pozytywnie wpływała na jego samopoczucie. Aż w końcu zimno zaczęło uwierać o wiele dotkliwiej – czuł, że przez ujemną temperaturę skostniały mu palce. Z ust ulatywał mglisty obłok, a twarz nabierała coraz bardziej odznaczających się rumieńców. Wzrok szybko namierzył pobliską kawiarnię – podjęcie decyzji było natychmiastowe, bo nogi zmarzniętego mężczyzny niemal same ruszyły w stronę jasnego punktu rozświetlającego pobliskie ciemności. Dosłownie w moment znalazł się przy drzwiach, w których dostrzegł swoje słabo widoczne odbicie – mógł wyglądać dokładnie jak podczas porannej toalety. Kciukiem odgarnął z czoła kilka zagubionych kosmyków, a następnie złapał za klamkę i wszedł do środka. Przywitał się jedynie skinieniem głowy, zajmując jedno z odległych miejsc, licząc na to, że trzymając się z dala od wejścia żaden zimny podmuch już go nie sięgnie. Rozsiadł się wygodnie, opierając się plecami o niebieskie obicie siedzenia. Nareszcie rozprostował nogi, zrzucił z siebie również odzienie wierzchnie, które nieco wcześniej powiesił na jednym z haków nieopodal stolika. Widok kolorowych serwetek przypomniał mu czasy szkolne – niejednokrotnie bywał u Popa razem z paczką znajomych, popijając sorbety i zajadając ciepłe, owocowe kruszonki. Był jeszcze w stanie wyobrazić sobie ich smak, choć gdyby nie mocne wspomnienie związane z tym miejscem, to ciasta, które wspominał na pewno nie różniłyby się niczym konkretnym na tle pozostałych, które przyszło mu w życiu smakować. Nie musiał spoglądać na plakaty uwieszone na ścianach – zdecydowaną większość z nich doskonale znał. Zadziwiające, że to miejsce wydawało się zatrzymać w czasie (przynajmniej jeśli chodzi o klimat, bo dało się dostrzec jakieś odświeżenie, nowość). Tylko ludzi kiedyś było więcej, chociaż to akurat mogła być wina późnej pory i szalejącej za oknem pogody. Bo kto o zdrowych zmysłach pchałby się gdzieś na miasto w takie zimnisko? Nie był pewny czy karta pojawiła się na jego stole, bo ktoś mu ją podrzucił, czy była na blacie już wcześniej, ale nie zwrócił na nią wcześniej uwagi. Większość rzeczy i tak wybierało się przy ladzie, bo to właśnie tam za szkłem można było wybrać sobie ciasto, na które ma się ochotę i domówić do tego od razu jakiś napój. Sam doskonale wiedział, że musi coś zamówić, bo wstyd byłoby mu się przyznać, że w lokalu szukał jedynie schronienia przed pogodą. Chociaż jakby tak zastanowić się głębiej... gorąca kawa na pewno postawiłaby go na nogi. W lokalu oczywiście był sam, co stawiało go w niezręcznej sytuacji, bo stojąca za ladą kobieta prawdopodobnie świdrowała go wzrokiem od czasu, gdy tylko otworzył drzwi, aż do zajęcia przez niego stolika. I nie ma co się dziwić, mógł być jedną z jej nielicznych atrakcji tego dnia. Ale czuł na sobie jej spojrzenie. — Czarną kawę bez cukru — wychrypiał w końcu, rozwalając się na siedzisku jeszcze wygodniej. Odetchnął też z ulgą, bo w końcu dał kobiecie jakieś zajęcie, którym mogła się chwilowo zająć. Wykorzystał tę chwilę, bo ich spojrzenia już się nie krzyżowały. Swobodnie odwrócił łeb w stronę okna, przyglądając się przyklejającym się do szyby płatkom śniegu, które leniwie szybowały w powietrzu... Nie mógł jednak powstrzymać swojego ciała, które wzdrygnęło na samą myśl o tym, że wkrótce i tak będzie musiał stąd wyjść, ruszyć dalej. |
Wiek : 29
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : cripple rock
Zawód : ratownik; alchemik
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Czy śnieżny, lutowy wieczór był dobrym momentem na kawę? Prawdopodobnie nie, o czym świadczyły praktycznie opustoszałe ulice. O tej porze roku mrok spowijał otoczenie nieprzyzwoicie wcześnie, a każdy w pośpiechu zmierzał do swojego domu, jednak nie Terence. Gdy wyszedł ze szpitala po zakończonym dyżurze, wzrokiem poszybował w stronę pociemniałego nieba i cmoknął kilkakrotnie, lekko zawiedziony faktem, iż znów opuszczał swoje mieszkanie przed wschodem słońca, a powrót ponownie wiązał się z ciemnościami. Pokręcił głową, zapinając długi płaszcz do ostatniego guzika i poprawiając szalik, by ściślej przylegał do cienkiej skóry szyi, odgradzając ją częściowo od mrozu. Znów zapomniał rękawiczek, więc chcąc je chronić na tyle, na ile będzie to możliwe, wcisnął je do kieszeni. Chłód zachęcał wyłącznie do szybkiego kroku w drodze do kamienicy oraz zaparzenia dużej filiżanki herbaty, by następnie obserwować przez szybę okienka w kuchni spadający śnieg. Pomimo to kroczył właśnie w stronę Little Poppy Crest. Nikt na niego nie czekał, przywitać na progu miała go jedynie cisza, którą zakłóci dopiero muzyka płynąca z wieży grającej i jego własny głos w trakcie nucenia za wokalistą. Zamiast tego, uznał za o wiele lepszy pomysł na przedłużenie swojego pobytu poza swoim zaciszem w poszukiwaniu czegokolwiek, co stanowić będzie przyjemne zajęcie zmęczonego umysłu. Koniec dnia spędzonego na oddziale niemagicznym mógł uczcić szklanką dobrego bourbona. Lub pyszną kawą. Niewiele jest takich miejsc jak “Cherry Pop”, które z maniakalnym wręcz uporem nie zmieniały swojego wystroju. Każda wizyta w tym miejscu była niczym podróż wehikułem czasu do lat wczesnego dzieciństwa, gdy z niewielkiego radyjka ustawionego gdzieś za barem wydobywały się dźwięki najnowszego hitu Franka Sinatry, a on znajdował swoje miejsce tuż przy samej ścianie w oczekiwaniu na swoją porcję ciasta marchewkowego. Zaskakujące, że obicie siedzeń wciąż było tak samo jaskrawe i miękkie. Niemal takie, jakim zapamiętał je jako sześciolatek, który nie ruszał się z domu bez towarzystwa starszego brata lub matki. Nawet zza oblepionych białym puchem szyb dostrzega ferię wyrazistych kolorów, które na tle wszechogarniającej czerni, bieli oraz odcieni szarości przyciąga bardziej niż cokolwiek innego. Wsunął się do środka, pocierając dłonie jedna o drugą i zlustrował wnętrze najpierw pobieżnie, skinając głową w stronę kobiety tutaj pracującej, później bardziej uważnie. Zatrzymał się na postaci, która wygodnie spoczywała oddalona od drzwi. Uniósł nieznacznie jedną z brwi i parsknął pod nosem ledwo słyszalnie. Zawsze uważał, że przypadkowe spotkania mają w sobie wiele uroku, którego ciężko nie docenić. Powoli zbliżył się do Jiahao, a jeden z kącików ust powędrował do góry. — Miło, że nie jestem jedyną osobą, która uznała to za dobry czas na wizytę w różowiutkiej kawiarence — wymruczał na przywitanie, luzując nieco swój wąski szalik na szyi. Materiał odsłonił charakterystyczne znamię, po którym przesunął palcami w zamyśleniu nim odpiął guzik białej koszuli, gdy uderzyło go ciepło skumulowane wewnątrz lokalu. Przyjemna odmiana od temperatury panującej na dworze. Zrzucił z ramion wierzchnie ubranie, odkrywając w pełni swój strój i zawiesił je obok płaszcza nieoczekiwanego towarzysza. Zajął miejsce naprzeciw niego, by móc lepiej przyjrzeć się ciemnym oczom. — Dziwnie patrzy się na takie pustki w tym miejscu, ale w taką pogodę… — westchnął, wracając myślami jeszcze na krótką chwilę do wspomnień. Zerknął na kobietę, która wyrosła z ziemi tuż obok niego, mierząc ją wzrokiem z szarmanckim uśmiechem. Nie próbował wprawić ją w zakłopotanie, mimo to przez chwilę miał wrażenie, że właśnie taki efekt osiągnął. Popatrzył na niewielki notesik, jaki dzierżyła w dłoni. Najwyraźniej była mocno zniecierpliwiona. — Poproszę najpierw kawę. Dwie łyżki cukru — zwrócił się do niej niskim głosem. Znów skupił swoją uwagę na Yimu. Nie natknął się na mężczyznę w szpitalu, a dotąd głównie w pracy przecinały się ich drogi. Możliwość spotkania go w zupełnie innym otoczeniu była swoistą nowością. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Kawiarnia kusiła swoim wyglądem, ciepłe wnętrze zachęcało, aby zejść z zimnych ulic i zanurzyć się w jej wnętrzu. Charakterystyczny wygląd, tak bardzo wpisany w lata 50 zaprasza do podróży w przeszłość. Wielu wciąż tu zachodziło ze względu na sentyment. Nie inaczej było w przypadku kolejnych gości, którzy zawitali w te progi. Obydwaj będąc dziećmi często zasiadali na turkusowych kanapach i wcinali pyszny, niemal legendarny sorbet. Zamówienie zostało złożone; nie musieli na nie długo czekać, ponieważ po chwili dwie, parujące filiżanki kawy znalazły się na blacie ich stolika. Dwie łyżeczki cukru, które miały złamać gorycz napoju, idealnie się wkomponowały w jego smak. Płyn rozgrzewał, co było bardzo potrzebne w te zimowe dni. Pogoda zaś wydawała się nie odpuszczać, jakby oznajmiała, że ona pozostanie tu na dłużej. Nigdzie się nie wybiera. Taka atmosfera zachęcała do wyjścia z domu. Nic dziwnego, że kawiarnia świeciła pustkami. Jedynie na samym końcu po chwili da się dostrzec ruch. W rogu siedziała matka z dwójką dzieci. Miała wyraźnie zatroskany wzrok, gdyż jedna z jej pociech płakała, a łzy wielkości grochów spływały po policzku. Przed dziećmi stały talerze z naruszonymi naleśnikami, grubo posypanymi cukrem. Młodszy z chłopców płakał coraz głośniej, łapał się za brzuch i nie pozwalał matce go dotknąć. Spokój został zakłócony, a spanikowana kobieta nie wiedziała co zrobić. -Przepraszam… - Zwróciła się do właścicielki lokalu.-Czy może pani zadzwonić po lekarza? - W jej głosie słychać było desperację. -Kochanie, zaraz się tym zajmiemy. - Zapewniła syna i kucnęła przed nim. |Jest to pojedyncza interwencja Mistrza Gry w związku z wydarzeniem “W czasie deszczu dzieci się nudzą”.W kawiarni nie jesteście sami. Matka z dwójką synów odwiedzali tę kawiarnię od dawna. Dzieci uwielbiały tutejsze pancakes z cukrem. 5 i 8 latkowi nigdy nic po nich, nie było ale teraz młodszy z chłopców zaczął głośno płakać i łapać się za brzuch, odrzuca pomoc matki i nie pozwala się jej dotknąć. Możecie pomóc kobiecie i posłużyć swoja wiedzą medyczną. Rzucacie kością k100 na wiedzę z anatomii, doliczacie do niego bonus (+20 Terence z II poziomu anatomii i +50 Jiahao III poziomu anatomii), łącznie musicie uzbierać 300, aby móc stwierdzić co się dzieje dziecku. Po 4 turach, (w których rozmawiacie z dzieckiem i jego matką dochodząc do pewnych wniosków), jeżeli nie uzbieracie wymaganego progu chłopiec traci przytomność. Otrzymanie lub przekroczenie 300 sprawia, że jesteście wstanie stwierdzić, że dziecko cierpi na kolkę. Zbyt duża ilość cukru jaką zjadł na naleśnikach wywołała reakcję obronną organizmu. Należy natychmiast podać mu krople żołądkowe i na jakiś czas odstawić cukier. Możecie podjąć również inną, kreatywną, próbę ustalenia co się dzieje z chłopcem. W wątku obowiązuje was ograniczenie czasowe zgodne z zasadami eventu (3 tygodnie, po czym czasie wątek zostanie zamknięty), a Mistrz Gry nie będzie kontynuował z Wami rozgrywki, ale może nieoczekiwanie pojawić się tu ponownie. W razie pytań - zapraszam do Penelope. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Jiahao Yimu
Wpatrzony w kolejne rozpływające się na szybkie skrawki białego puchu nie zwracał uwagi na otoczenie, jakby to obserwacja zimowej zawieruchy stuprocentowo pochłaniała całą jego uwagę. Nic dziwnego, że pojawienie się nowej klienta przy drzwiach kawiarni, które widział jedynie kątem oka niespecjalnie rzuciło mu się oczy. Mógł jedynie obstawiać, że to kolejna zbłąkana pośród zasp dusza, która zwabiona jasnymi światłami poszukiwała schronienia przed mrozem. Gdyby już wtedy przyjrzał się wyłaniającej się z mroków postaci, to prawdopodobnie rozpoznałby w niej swojego znajomego z pracy. Usta mu zadrżały, gdy nowoprzybyły roztwarł drzwi, wpuszczając do środka chłodny wiatr, który przemknął przez całą długość pomieszczenia, sięgając swoją mocą również jego sylwetki. Nieznacznie zmarszczył brwi w geście niezadowolenia, ale nie oderwał swojego wzroku od punktu, w który tak namiętnie przez cały czas się wpatrywał. Dlatego, gdy sylwetka gościa wyrosła tuż przed nim, to zaskoczenie, które wymalowało się na jego twarzy było jak najbardziej prawdziwe. Ale bardzo szybko ewoluowało w coś zupełnie innego – kąciki ust powędrowały ku górze, a oczy delikatnie się zmrużyły. Wciąż wilgotne rzęsy zdawały się pobłyskiwać w sztucznym świetle wiszących lamp. — Tak, powiedzmy, że to dobry czas — odpowiedział tłumiąc w sobie zaskoczenie, którego ślad wciąż był widoczny na jego twarzy. Yimu raczej nie należał do osób, które dobrowolnie odwiedziłyby takie cukierkowe miejsce. Kiedyś owszem, ale już od kilku Bez jakiegokolwiek problemu skonfrontował z nim spojrzenie – jakby w błękicie znajomych oczu doszukiwał się czegoś więcej. W końcu nie bez powodu mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy, prawda? Dopiero gdy zaczął mówić, to na chwilę przerwał wcześniej nawiązany z nim kontakt wzrokowy, przypominając sobie o skórzanych rękawiczkach, które wciąż miał na sobie. Zbliżył prawą dłoń ostrożnie do ust, a następnie przy pomocy zębów zsunął materiał z palców, by ten swobodnie opadł na stół. Drugiej rękawicy nie zdjął. — To co robiłeś w taką pogodę na zewnątrz? — zapytał jakby powód jego wyjścia faktycznie miał jakiekolwiek znaczenie, a przecież w gdzieś tam w głębi cieszył się, że nie będzie musiał tu siedzieć sam. Zwłaszcza, gdy towarzyszem rozmowy okazał się przystojny blondyn, na którego trafiał głównie na szpitalnych korytarzach. Do kobiety, która pojawiła się obok nie odezwał się drugi raz. Grzecznie zaczekał aż Terence coś zamówi, by chwilę później odprowadzić pracownicę wzrokiem i ponownie skrzyżować spojrzenie z mężczyzną. Wpatrywał się w niego intensywnie, momentami zahaczając o rozpięte guziki i odsłoniętą szyję. Robił to bez wyuczonej dyskrecji, podpierając się łokciem o jasny blat. Jednym sprawnym ruchem przybliżył do siebie filiżankę, gdy na pojawiła się na stole. Od razu upił łyk – przyjemny prąd przeszedł przez jego ciało, gdy ciepły napój przeszedł przez przełyk, lądując w żołądku. — W tym kolorowym miejscu musimy wyglądać jak jeźdźcy apokalipsy, dzieci na pewno by się nas bały — zagadał z niesłabnącym uśmiechem na twarzy. Nie spodziewał się jednak, że tuż po jego słowach faktycznie gdzieś w tle będzie słyszalny głos dziecka. Zdziwił się, od razu odwracając łeb i rozglądając się po lokalu – musiał być naprawdę ślepy, ale wcześniej nie zauważył tej kobiety z dwójką synów. Teraz doskonale ich widział – siedzieli na drugim końcu sali. Płacz młodszego z chłopców stopniowo wydzierał mu w mózgu dziurę. — Dobra, wstawaj, trzeba zobaczyć co się dzieje. Kawa w akompaniamencie dziecięcych krzyków nie należy do moich ulubionych. Wolałbym klimatyczną muzykę, świece i jakieś niedrogie ciasto z czekoladową polewą. Wstał natychmiast, mając nadzieję, że Terry również zechce się ruszyć i jak najszybciej rozprawić się z problemem. Kroki skierował bezpośrednio w stronę płaczącego dziecka i jego matki. — Jak długo płacze? Nie ma uczulenia na żaden ze składników naleśników? Jajka, mleko, cukier..? — zapytał prosto z mostu, chwilowo nie decydując się na uspokojenie chłopca. Najpierw musiał dowiedzieć się czegoś od matki. Rodzice w sytuacjach takich jak ta tracili rozum i panikowali, a wydobycie z nich jakichkolwiek informacji stawało się znacznie trudniejsze. — Ja nie wiem... przychodzimy tu przynajmniej raz w tygodniu, nigdy wcześniej nic mu nie dolegało — odpowiedziała od razu, próbując uspokoić syna, który wciąż odtrącał jej rękę. Drugi chłopak przyglądał się wszystkiemu bezradnie, ściskając palcami widelec. Nie wiedział co robić, trząsł się. K100 (anatomia): 40+50=90 1 tura: 90/300 |
Wiek : 29
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : cripple rock
Zawód : ratownik; alchemik
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Nosiło go, lubił zaglądać w dawno zapomniane miejsca, odkurzać swoją pamięć i pielęgnować wspomnienia, chociaż te niezawsze były najpiękniejsze w swojej naturze i tym, co w sobie zawierały. Dlatego spotkanie Forgera nawet w pozornie zupełnie niepasującym do niego miejscu nie było niczym niezwykłym, niemniej rozumiał subtelnie zarysowane na jego twarzy zaskoczenie, które rozpoznał przy wnikliwszym spojrzeniu. Jednocześnie sam był ciekawy, co mogło zaprowadzić samotnego mężczyznę do kawiarni. Czysty przypadek czy może na kogoś czekał? — Wiesz, niektórzy dzisiaj byli w pracy — odparł zaczepnie, opierając się plecami o miękkie obicie i krzyżując na chwilę ramiona. Nie zamierzał przecież wypominać mu wolnego. Sam po zakończonym dyżurze jutrzejszy dzień miał przeznaczyć na wypoczynek, co zamierzał bardzo dobrze wykorzystać. Najpewniej wysypiając się porządnie, by móc wieczór przeznaczyć dla swojego ulubionego gościa. — A ja chętnie wynagradzam sobie pracowity dzień w ciekawy sposób. Dzisiaj padło na kawiarnię, następnym razem – zobaczymy. Dostrzegał uważne spojrzenie skupione na nim i nie uciekał przed nim. Do oczu wlepionych w niego był przyzwyczajony niemal od zawsze, uświadomiony w powszechnej opinii o jego urodzie. To zainteresowanie w pewnym stopniu bardzo mu schlebiało. Delikatnie przechylił głowę w bok i odpowiedział tym samym. Yimu był przystojnym mężczyzną, wyraziste rysy twarzy zachęcały do przestudiowania ich. Nie odwracając wzroku, traktował to jako swego rodzaju wyzwanie, również przybliżył do siebie filiżankę i niemal bliźniaczy sposób pociągnął łyk ciepłego napoju. Ilość cukru była idealna. Goryczka wyczuwalna, ale odpowiednio uspokojona. Co najważniejsze, kawa rozgrzewała odpowiednio ciało. — Mów za siebie Jay, dzieci mnie uwielbiają — rzucił rozbawionym tonem. Jiahao nie mógłby sobie wyobrazić jak wiele noworodków trzymały dłonie, którymi teraz czarownik trzymał szeroką, białą filiżankę. Zaskakująco dobrze radził sobie z uciszaniem tych malców jak i samą opieką nad nimi. Nie spodziewał się, że będzie mógł to w niedługim czasie udowodnić swojemu towarzyszowi, co przerwało im rozmowę i uniemożliwiło zadanie dalszych pytań. — Pierwszy raz? Da się przyzwyczaić do kawy pitej przy takich dźwiękach i nawet gorszych wrzaskach — zażartował po cichu, podążając za nim. Praca na oddziale ginekologiczno-położniczym skutecznie udoporniła go na dziecięcy skowyt. — Nie ma na razie takiej potrzeby, żeby dzwonić po lekarzy — mruknął w międzyczasie do pracowniczki i pokręcił głową. W tę pogodę minęłoby zbyt wiele czasu zanim ktokolwiek zdoła przybyć. Nie było powodu siedzieć bezczynnie. — Obaj jesteśmy medykami, zaraz coś poradzimy. Nie trzeba nikogo więcej niepokoić na ten moment — zapewnił właścicielkę poruszoną wydarzeniem mającym miejsce w jej kawiarni. Ich piątka, będąc jedynymi żywymi duszami w lokalu, robiła zdecydowanie za wiele szumu wokół siebie. Uważnie przyjrzał się płaczącemu chłopcowi i zmarszczył nieznacznie brwi, w międzyczasie wsłuchując się w pytanie zadane przez mężczyznę i odpowiedź. Jeżeli przy poprzednich wizytach tutaj nic dzieciom nie dolegało, to alergia nie mogła wchodzić w grę. Te z zasady nie pojawiały się z dnia na dzień, a po samej spanikowanej reakcji matki widać było, że jest to wyjątkowa sytuacja. Przynajmniej w tych okolicznościach. — Gdzie dokładnie boli? Pokażesz? — spytał miękko, przybliżając się do pięciolatka. Z zachowaniem typowej dla siebie rezerwy i chociaż grymas na twarzy nie wskazywał na żadną konkretną emocje, w oczach odmalowała się troska. Mimo że nie przestawał płakać, małą dłonią wskazywał ciągle w jego i to samo miejsce. Po lewej stronie brzucha. Samo to niestety nie dawało wiele informacji, ale mogło stanowić wskazówkę po wykluczeniu innych opcji. — I jest pani pewna, że coś się stało dopiero teraz? Nie skarżył się wcześniej? — zwrócił się do matki. Dzieci często ukrywają różne dolegliwości dopóki te nie są na tyle dokuczliwe. Nieinaczej mogło być w tym przypadku. — Tak mi się wydaje… Ostatnio nie chorował — powiedziała i odetchnęła, próbując się uspokoić chociaż odrobinę. Terence zerknął na Jiahao, nie będącym pewnym, co o tym myśleć. K100 (anatomia): 20+43=63 W sumie: 153/300 Ostatnio zmieniony przez Terence Forger dnia Pon Lut 13, 2023 2:54 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Jiahao Yimu
Czuł, że swoim zainteresowaniem nie wzbudził zaufania u kobiety, ale co się dziwić – pojawił się nagle, oferując niby bezinteresowną pomoc, a wyraz twarzy miał jaki miał (czyli prawdopodobnie z narastającym zniesmaczeniem, bo za dziećmi nie przepadał). Gdyby ktoś przyjrzał mu się uważniej, to na pewno zauważyłby, że cała troska, którą próbował z siebie wykrzesać była zakłamanym tworem. Chciał ją naprędce spleść, nie mając nawet odpowiedniego nastawienia i materiałów. Gdzieś w głębi był po prostu poirytowany, że nawet tutaj, w miejscu, w którym miał odpocząć wynikła sytuacja, w której sumienie kazało mu zainterweniować. Bo sprawy miałyby się inaczej, gdyby połowy życia nie poświęcił medycynie. Miał ogromne szczęście, że wspierał go Terry, w którego głowie pojawiła się myśl, że najpierw powinni się w ogóle przedstawić i zbudować nić porozumienia w najłatwiejszy możliwy sposób. „Obaj jesteśmy medykami (...)” Proste rozwiązania są czasami tymi, które najtrudniej jest dostrzec. Doskonale pamiętał jego wcześniejsze słowa odnośnie tego, że dzieci go uwielbiają. Zaśmiał się w duszy – teraz czekał tylko na prezentację tych umiejętności. W tej kwestii bardzo chętnie dał mu przestrzeń do działania, bo był pewny, że szybciej sam by się poirytował jeszcze bardziej, niż udałoby mu się znaleźć wspólny język z jakimkolwiek człowiekiem poniżej piętnastego roku życia. To była przepaść, której nawet nie próbował przeskakiwać. Wyłapał wzrokiem wyraźnie zaniepokojoną właścicielkę lokalu, którą momentalnie uspokoił Terence. Sam miał to zrobić, ale spodobał mu się fakt, że znajomy wyręcza go w tych wszystkich drobnych akcjach, o których sam zapominał przez nagłe wybicie z miłej pogawędki. Denerwował go nawet fakt, że kiedy już uda im się wrócić do stolika, to kawa na pewno będzie już zimna, a najbardziej lubił sobie spijać mikroskopijnymi łykami wrzątek parzący usta. Zwłaszcza w taką pogodę i po tej bezpieczniejszej stronie szyby. Wydawało mu się, że się bardziej skupia, gdy mruży oczy – dlatego zmrużył oczy, przyglądając się maluchowi. Na początku zawsze zaczynało się od obserwacji, bo to właśnie one rodziły w głowie pytania, na które odpowiedzi uzyskiwało się odrzucając niektóre domysły wspierane zdobytymi informacjami. Jiahao wiedział, że najwięcej informacji można było odzyskać od pacjenta, bo rodzice często lubili wyolbrzymiać niektóre zachowania dzieci, rozdmuchując je do niewyobrażalnie wielkich rozmiarów. Zwykle rozcięcie w ich umysłach mogło się przeobrazić w gangrenę, a kaszel w groźną chorobę zakaźną. Z drugiej strony ciężko było wydobyć przydatną wiedzę od dziecka, które prawdopodobnie samo nie wiedziało co się dzieje. Pamiętał jak sam nie wiedział co się z nim dzieje, gdy pierwszy raz okropnie rozbolał go ząb – bał się wtedy powiedzieć cokolwiek matce, która przeczuwała, że coś jest nie tak. Długo musiała go przepytywać żeby cokolwiek z siebie wydusił. Przeczuwał, że tym razem może być podobnie, ale na szczęście pozostawił to zadanie w rękach Terry'ego. Oczywiście głównie po to, by w razie powodzenia móc go później obsypać komplementami. Nieźle to sobie wymyślił. Z zaciekawieniem przyglądał się jak kolega po fachu poświęca uwagę pięciolatkowi, próbując coś z niego wydusić. Malec wciąż szlochał, a matka próbowała go uspokoić głaszcząc go po głowie. Brat poszkodowanego kreślił coś widelcem po talerzu, jakby w ogóle nie zainteresowany stanem płaczącego. — Może coś w kuchni się zmieniło? Nowa receptura albo coś takiego? Nie wiem, zapytam — powiedział do Terry'ego, podchodząc do niego na tyle blisko, że w nozdrza połaskotał go zapach jego już nieco wywietrzałych po całym dniu perfum. To była też ta krótka chwila, w której ich spojrzenia mogły znowu razem zatańczyć, z tą różnicą, że przez tę chwilę byli naprawdę blisko siebie. Z takiej odległości można było wyłapać każdą najmniejszą zmianę na twarzy. Albo przełknięcie śliny. Wyminął go prędko, jakby nie chciał żeby cokolwiek dostrzegł, jakby coś mogło go zdradzić. — Pani właścicielko, czy może zaszły jakieś zmiany w przepisie tych naleśników? Może w ich składzie pojawiło się coś, co mogłoby wywołać reakcję alergiczną u niektórych osób? — wystrzelił pytaniami twardo, wciąż próbując rozważać wszystkie możliwe opcje. Alergie pokarmowe łączyły się głównie z mlekiem, jajami i mąką, więc w tym przypadku to mogło być to. Z drugiej strony intuicja podpowiadała mu, że to nie to. Sam ból brzucha był podejrzany. — Nie, nie było żadnych zmian — odpowiedziała niemalże natychmiastowo i stuprocentowo szczerze, a przynajmniej takie można było odnieść wrażenie. — Dodałam tylko trochę więcej cukru do śmietany, bo dzieci lubią słodycz. Często tak robię, gdy ktoś przechodzi tu naprawdę często. Młodzież zawsze mówi, że są najpyszniejsze. Koła zębate w głowie Jaya ruszyły. Od razu spojrzał w stronę Terry'ego. — Jak dużo jest w nich cukru? — puścił pytanie w eter. K100 (anatomia): 2+50=52 2 tura: 205/300 |
Wiek : 29
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : cripple rock
Zawód : ratownik; alchemik
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Codziennie zmuszony był do współpracy z pacjentkami o wiele bardziej spanikowanymi niż matka chłopców na oddziale niemagicznym, nie wspominając o jego pracy jako egzorcysta. Był więc przyzwyczajony do płaczu, drżenia ze stresu i wszystkich bolączek wywołanych czystą nerwowością. Z doświadczenia wiedział, że spokój w takich sytuacjach jest koniecznością, przekonując rozmówcę do próby pozbycia się przynajmniej części obaw. Zupełnie tak jak w innych dziedzinach życia, miał opracowane swoje własne schematy, które roztropnie wypełniał i rzadko kiedy go zawodziły. Uznawał to za dar przekonywania, gorliwie pielęgnowany przez lata. Odgrywanie roli szarmanckiego i opanowanego mężczyzny szło mu zazwyczaj świetnie, a to bardzo pomagało, czego dowód widoczny był jak na otwartej dłoni. Z zadowoleniem stwierdził, że właścicielka pozostała z nimi i nie wybierała nerwowo numeru na tarczy telefonu stojącego za barem, a nawet próbowała pomóc w uspokojeniu chłopca. Wystarczyło w tym zawirowaniu osób do niego wciągniętych, w dodatku zupełnie przypadkowo. Chociaż początkowo nie był przekonany o niegroźności całego zdarzenia, teraz był już prawie pewien, że z pomocą ratownika medycznego poradzą coś na ten temat. Oczywiście, był zmęczony. Na oddziale niemagicznym być może nie był wystawiony na ekspozycję magii oraz nierzadko agresywnych duchów ani nie musiał wypełniać wielokrotnie podobnych rytuałów, ale praca związana z pomocą ciężarnym kobietom czy opieka nad noworodkami nie należała do tych z gatunku prostych. Perspektywa picia wystygniętej kawy nie napawała optymizmem, odebranie jej rozgrzewających właściwości było wielką stratą w tę pogodę. Jednak wbrew własnemu dowcipowi rzuconemu na rozładowanie atmosfery, długo nie zniósłby bezczynnego wysłuchiwania dziecięcego płaczu. Uchwycił moment w którym mężczyzna przysunął się do niego bliżej, a spojrzenie ciemnobrązowych oczu wbiło się może odrobinę zbyt długo w błękitne oczy Terence’a. Parsknął cicho, a kącik jego ust drgnął na sekundę, by znów wrócić do neutralnego wyrazu twarzy. Przytaknął niemo w odpowiedzi na jego pytanie, znowu przyglądając się nieoczekiwanemu pacjentowi. Na wszelkie pogawędki i małe gierki przyjdzie pora, gdy uporają się z problemem. Chociaż nie patrzył na ich dwójkę, wzrokiem przesuwając po postaciach przed nim i tym, co stało na stoliku, przysłuchiwał się krótkiej rozmowie. W jego głowie procesy również przyspieszyły, przybliżając go do rozwiązania, które wcale nie było tak skomplikowane. Najwyraźniej Jiahao również zmierzał ku podobnej odpowiedzi, co skomentował drobnym uśmieszkiem. — Pewnie odrobinę za dużo jak dla takiego parolatka — zauważył rzeczowym tonem, zerkając na naleśniki na talerzykach i drugiego z chłopców, który kończył właśnie swój deser. Kilka lat różnicy między dziećmi z reguły jest bardzo istotne, młody organizm wybacza mniej niż ten starszy. Przynajmniej do pewnego momentu. Przez moment rozważał coś niebezpieczniejszego, ale nie zgadzało się miejsce ani towarzyszące temu zdarzenia, dlatego pozostawił to na dalszym planie. — Jeżeli to nic poważnego, to może kolka? — rzucił pierwszym z brzegu pomysłem, jaki mu się napatoczył, odwracając się znowu w kierunku Yimu. Mimo że wydawał się dość banalny u samej podstawy, miałby jednak jak najbardziej sens. Kolka u maluchów była częstym zjawiskiem, a duże ilości cukru nikomu nie sprzyjały. Jeżeli na domiar tego chłopiec już przed wizytą w kawiarni zjadł coś słodkiego, to o przesadzenie ze smakołykami nie było trudno. — Może ma pani coś na dolegliwości żołądkowe? Przydałyby się krople, może w domowej apteczce? — zapytał matki chłopca. Nie pytał się otoczenia o posiadanie podobnych dobroci przy sobie. Sam nie miał w zwyczaju nosić ze sobą leków. Założył, że inni również nie wypracowali takich nawyków. K100 (anatomia): 20+72+30 (za obie tury staty z wiedzy)=122 W sumie: 327/300 |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Jiahao Yimu
Właścicielka już się nie odezwała, wyraźnie poruszona tym, że przesadziła z tą całą swoją dobrocią. Jakby tak bliżej się temu przyjrzeć to nie chciała źle – wręcz przeciwnie, zależało jej na zadowoleniu młodego klienta. Nie spodziewała się przecież, że sprawy mogą się potoczyć właśnie w taki sposób. Sama mówiła, że robiła to już wcześniej wiele razy. Nie sposób przewidzieć który organizm jak się zachowa. Z drugiej strony matka smarkacza też mogła się bardziej zainteresować ilością cukru, którą wchłaniał, bo przez brak jakiejkolwiek kontroli dochodziło do sytuacji właśnie takich jak ta. W głowie alchemika pojawiały się kolejne myśli, ale z każdym zadanym pytaniem zakres poszukiwań się pomniejszał. Zerkając w stronę Terry'ego mógł dojść do wniosku, że ich domniemania były podobne. Yimu zaryzykowałby nawet stwierdzeniem, że całkiem zgrany był z nich duet, bo cała akcja przebiegała naprawdę sprawnie. Dobrze, że przynajmniej jeden z nich miał dziś prawidłowe podejście do młodocianych pacjentów. A drugi mógł na tym prawidłowym podejściu polegać. „Jeżeli to nic poważnego, to może kolka?” — Też tak myślę — odpowiedział niemal automatycznie. Ale wyjdź z mojej głowy zanim znajdziesz coś, na co nie powinieneś natrafić, dopowiedziałyby myśli, co byłoby totalnie w stylu Jiahao, ale w sytuacji, w której zajmowali się dzieciakiem musiał sobie odpuścić ten dialog. Gdyby kolejny raz nachylił się w jego stronę, decydując się na następny konspiracyjny szept, to mogłoby się zrobić niezręcznie. Nie przywykł do czegoś takiego, gdy w pobliżu był płaczący brzdąc, jego zdenerwowana matka i cała reszta. Ale poprzysiągł sobie, że jeszcze wejdzie w potyczkę słowną ze swoim znajomym. Niech no tylko wrócą do stolika. Pozwolił mu przejąć inicjatywę, a po wszystkim zamierzał go nawet pochwalić. Sam pewnie nie załatwiłby wszystkiego tak sprawnie, więc bardzo doceniał jego działania. I mógł też dziękować, że los postanowił spleść ich drogi tego dnia, bo gdyby nie on, to pewnie własnoręcznie rozerwałby tego dzieciaka. A Terry zadziałał na niego tak kojąco, aż faktycznie zachciało mu się pomóc chłopczykowi – co prawda tylko po to, by wreszcie zaznać świętego spokoju, ale nieważne co go motywowało, ważne, że był motorek napędowy, prawda? — Krople żołądkowe i ani grama cukru przez najbliższe kilka dni — dodał stanowczo, jakby wypowiedzenie tego zdania dawało mu niesamowitą satysfakcję. Oczyma wyobraźni widział jak dzieciakowi rzędnie mina. Od razu zwrócił się w stronę właścicielki, mając nadzieję, że to właśnie ona będzie miała lekarstwo. Krople raczej nie był podstawowym wyposażeniem każdej apteczki, ale może akurat okaże się, że tego dnia mieli więcej szczęścia niż zwykle? Nieco zakłopotana kobieta skinęła głową. — Sprawdzę. Wydaje mi się, że jakieś były, o ile się nie przeterminowały — mówiąc to zaczęła kierować się w stronę zaplecza. Nie było jej dosłownie kilkanaście sekund, ale gdy już pojawiła się w zasięgu wzroku zebranych, to wszyscy mogli dostrzec drobną buteleczkę, którą dzierżyła w dłoni. Brązowa fiolka była niemalże pełna i prawdopodobnie wciąż zdatna do użycia, skoro została przyniesiona. — Jest! Przepraszam panią bardzo, ja naprawdę nie chciałam źle — skierowała się w stronę matki chłopca, która starała się zrozumieć całą sytuację. Od razu podała krople swojemu synowi, tym samym dziękując za pomoc, przepraszając za zamieszanie. Ostatecznie zajęła się uspokajaniem małego pacjenta, głaszcząc go po jasnej łepetynie. Doprawdy uroczy, rozczulający widok. Jiahao od razu skierował spojrzenie na Terence'a, któremu posłał szczery uśmiech. — Świetnie sobie poradziłeś — palnął tylko podczas kierowania się w stronę stolika, który wcześniej zajęli. Usta uformowały mu się w poziomą kreskę dopiero, gdy usiadł przed zimną kawą. Westchnął ciężko, jakby to było najgorsze co go tego dnia spotkało i od razu uniósł dłoń, jakby chciał zwrócić na siebie uwagę pracowniczki lokalu. — Czy możemy prosić o podgrzanie kawy? Aż mną wzdrygnęło na myśl, że będę musiał pić zimną — powiedział miło, próbując wkupić się w łaski kobiety. Chciał już zacząć mówić, że im się to należy, bo opanowali sytuację, ale właścicielka nie zamierzała dyskutować, doceniała ich pomoc, dlatego bez jakiegokolwiek słowa (ale za to z niezwykle przyjemnym uśmiechem na twarzy) zabrała ich filiżanki. — Rozgrzałem się bez tej kawy. Ulokował na nim spojrzenie – tak samo bezwstydne co wcześniej. Przecież doskonale wiedział, że nie zrobi to na nim wrażenia. |
Wiek : 29
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : cripple rock
Zawód : ratownik; alchemik
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Drobne zaskoczenie pojawiło się na jego twarzy, gdy właścicielka lokalu przyniosła krople żołądkowe z zaplecza. Nie przypuszczał, że pracownicy kawiarni mogą trzymać podobne specyfiki w tutejszej apteczce, ale nie zamierzał narzekać. Przynajmniej chłopiec wkrótce powinien odczuć ulgę i nie będzie się męczyć ze skurczem i bólem możliwe, że i cały wieczór. Wyprostował się z przysiadu i otrzepał subtelnie nogawki spodni, a po blond czuprynie zapłakanego malca przebiegł dłonią, rzucając mu cieplejsze spojrzenie. Dzieci zawsze były jego słabością, z tej podświadomej sympatii, chociaż to on był najmłodszym z rodzeństwa i nigdy pod jego opieką nie znajdowało się żadne dziecko, wziął się pewnie jego wybór oddziału na którym pracował nieprzerwanie od ponad dziesięciu lat. — Nie ma za co przepraszać, nie miała przecież pani złych zamiarów — zapewnił jeszcze miękkim tonem kobietę, która zupełnie nie była odpowiedzialna za cały ten bałagan, jaki powstał. W myślach, zupełnie nieświadomie, zgadzał się z Yimu. Naleśniki najprawdopodobniej były tylko częścią składową stworzonego kłopotu. Miał nadzieję, że matka będzie teraz bardziej zwracać uwagę na to, co i w jakich ilościach je młodszy syn. Oddalił się od rodziny, wracając za Jiahao do ich kanapy, obdarzając przelotnym spojrzeniem swojego znajomego i widocznie zadowolony wyraz jego twarzy. — Bo się zarumienię — roześmiał się w reakcji na rzucony w jego stronę komplement i uśmiechnął się do niego lekko. Trzeba było nieco więcej, aby onieśmielić Terence’a, ale słowa uznania zawsze były mile słyszane. — Poradziłbyś sobie z tym sam, moja pomoc była dość marna — dodał. Odrobina wiedzy ogólnej i instynktu, nic poza tym. W końcu nie był pediatrą, nie zajmował się leczeniem dzieci, a na co dzień miał do czynienia z innymi przypadkami. I na oddziale magicznym, i na oddziale ginekologiczno-położniczym. Usiadł w tym samym miejscu, gdzie wcześniej, tym razem bardziej rozluźniony. Liczył na to, że teraz nic nie przerwie mu smakowania kawy w jakże urokliwym otoczeniu i miłym towarzystwie. Nie mieli do tej pory wiele okazji do rozmowy poza szpitalem, a chętnie słuchał jego historii związanych z miejscami innymi niż ich szkoła czy samo Saint Fall. Był zajmujący i wydawał się źródłem ciekawych informacji, a ciekawość Terence’a, będąca rzekomo pierwszym stopniem do Piekła, brała w podobnych sytuacjach górę. — Musiałeś się też nieźle rozbudzić, przynajmniej ja już nie czuje się dłużej zmęczony — dodał z nutką humoru wybrzmiewającą wyraźnie w jego głosie. Oparł podbródek o wewnętrzną część dłoni, wyglądając na kobietę, która niedługo potem pojawiła się ze świeżo przygotowaną kawą dla ich dwójki. Tak jak wcześniej, jedna bez cukru, druga z dwoma łyżeczkami. — Więc miałeś wolne w pracy, a przynajmniej nie spotkałem cię w niej… — zaczął, obracając powoli białą filiżanką napełnioną na nowo gorącym napojem, wpatrując się w wyraziste, ciemne oczy mężczyzny znów znajdującego się naprzeciw niego. — I z jakiegoś powodu wybrałeś się na spacer w ten mróz i śnieg? To już wyższy poziom nudy czy nowe hobby? Uniósł naczynie i przytknął je do warg, pociągając mały łyczek. Napój nie był aż tak gorący, aby poparzyć go w język, ale może przydałoby się, by mógł lepiej zastanowić się nad rzucanymi słowami. — Zawsze mogę ci pomóc zapełnić wolny czas. — Wzruszył nonszalanko ramieniem. Nie kryło się za tym nic szczególnego poza chęcią podroczenia się z Jiahao i ciekawością jego odpowiedzi. Chociaż wyglądało na to, że nie tylko on lubi sprawdzać na jak wiele może sobie pozwolić w kontaktach z innymi. Intensywne spojrzenie skupione na nim nie miało w sobie grama wstydu. Ciekawy był czasami do czego dąży w swoich działaniach mężczyzna, ale nie pytał wprost dając mu przestrzeń do działania i zaskoczenia go. Nie wszystkie niespodzianki musiały być przecież nieprzyjemne. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Jiahao Yimu
Usta wygięły mu się w znacznie szerszym uśmiechu, gdy spróbował sobie wyobrazić rumieniec na twarzy swojego towarzysza. Raczej nigdy nie było mu dane zobaczyć go w takim stanie, ale rozwinięta fantazja pozwalała tworzyć obrazy, które w rzeczywistym środowisku nie miałyby szansy zaistnieć. No chyba, że faktycznie nie znał go od tej strony i ten postawny mężczyzna potrafił ugiąć się pod ciężarem komplementów, pozwalając swoim policzkom zalać się różem. Ten widok byłby bezcenny. „Poradziłbyś sobie z tym sam (...)” Z pewnością, ale rozwiązywanie problemów w grupie było znacznie ciekawsze. I łatwiejsze, bo przecież każdy zażegnany problem dawał niesamowitą satysfakcję i więcej swobody. — Powiedzmy, że lubię kiedy mnie wyręczasz — powiedział, nie chcąc zostawiać jego słów bez jakiegokolwiek komentarza. Lubił moment, w którym zupełnie nieświadomie napotykał jego wzrok. W jednej chwili spoglądał na okno lub stół, a w kolejnej natrafiał na to spojrzenie. I mógł przysiąc, że od czasu do czasu jakiś dziwny impuls przechodził przez całą długość jego ciała, gdy tylko czuł, że zaraz będą na siebie patrzeć. Dziwne zachowanie własnego organizmu tłumaczył sobie tym zdobnym zakłamaniem, które w nim siedziało. Przecież od dłuższego czasu podawał się za kogoś, kim wcale nie był. Całe szczęście, że ich rozmowy nie powracały do dawnych lat – postawiony pod ścianą musiałby wspinać się na wyżyny własnych zdolności improwizacyjnych, co byłoby ciekawym doświadczeniem, ale też niezwykle ryzykownym. Do tej pory nie musiał się nadludzko wytężać by tkwić w swojej roli. — Spokojnie, jeszcze zdążę cię zmęczyć — mruknął, od razu posyłając mu jeden z najszczerszych uśmiechów, które miał w zanadrzu. Był widocznie szczęśliwy, a uczucie to rozprysło bardziej, gdy pod nos zostały podstawione ciepłe kawy, które swoim niesamowitym aromatem na nowo zaczęły łaskotać w nozdrza. Spoglądając na brązowy płyn potrafił wyobrazić sobie jego gorzko-słodki smak na języku i ciepło rozlewające się po gardle. Był niecierpliwy, więc dość szybko przysunął do siebie filiżankę, sprawdzając ciepło porcelany. Mógł już umoczyć usta, ale postanowił dać Terry'emu zrobić pierwszy łyk. — Wygląda na to, że w wolne dni coraz częściej błąkam się po chłodnych ulicach miasta zupełnie bez powodu. Albo po prostu szukałem towarzystwa, które znalazło mnie samo — wypowiadając te słowa chwycił za naczynie, powoli je unosząc, by móc na spokojnie posmakować jeszcze ciepłej kawy. Upił łyk, rozkoszując się tą krótką chwilą. Już wtedy na niego spojrzał, w międzyczasie odstawiając filiżankę. — A więc do dzieła, Terence. Wypełnij swoją osobą mój wolny czas. Chwilowa cisza, którą zdawał się specjalnie przeciągać wydawała się być bardzo wymowna. Zero konkretów – chciał pozwolić mu zinterpretować te słowa po swojemu, w końcu sam zaczął dość tajemniczo, nie określając co dokładnie ma na myśli. Pierdolony bajerant. Ale lubił to. Bez jakiegokolwiek wytchnienia mógł śledzić każdy ruch jego ust, napinające się mięśnie i oczy, próbujące wyłapać jak największą ilość spojrzeń. — Teraz jestem pewien, że to nie ciepła kawa rozgrzała mnie w taki sposób — dodał po chwili, zakrawając materiałem rękawicy o krawędź filiżanki. |
Wiek : 29
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : cripple rock
Zawód : ratownik; alchemik
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Dla Jiahao ujrzenie zarumienionego Terence’a musiałoby stanowić nielada niespodziankę. W obecności zdecydowaniej większości osób był dobrze ułożonym mężczyzną, który w zwyczaju miał raczej przejmowanie inicjatywy w rozmowach, czasem wręcz dominując i wprawiając innych w zakłopotanie swoją prezencją. Nie zawsze robił to naumyślnie, mając w tym swój ukryty cel. Kontrolowanie sytuacji, przynajmniej pozorne, było dla niego istotne. Tylko jednej osobie pozwalał być wyżej, odpuszczając sobie utrzymywanie za wszelką cenę wykreowanej fasady, ale o tym prawdopodobnie już każdy zdążył zapomnieć przez ostatnie lata. Za wyjątkiem samego Forgera i samego zainteresowanego, który tak jak zapadł się pod ziemię, tak ponownie z niej wyrósł akurat teraz. — Pomyślałby kto, że ratownicy medyczni są tak rozleniwieni, że biedni pielęgniarze muszą ich wyręczać. — W naturalny sposób pominął swoją drugą twarz lekarza egzorcysty, która oczywiście, znana była Jiahao, ale przezornie, mając świadomość, że przeklęci niemagiczni mogli ich podsłuchiwać, nie poruszał tematu swojej pracy na oddziale dla czarownic. Szczególnie teraz wolałby nie ściągać sobie na głowę Czyścicieli. — Poza tym we Frozen Lake wszyscy dostawali wycisk, ja bym ci swojej pracy domowej nie dał spisać — dodał żartobliwie. Wciąż czuł się z tym nieswojo, że zdążył zapomnieć o dawnym znajomym z czasów szkolnych. Nie było to do niego podobne. W grupie czarowników i czarownic z najlepszego liceum w Hellridge kojarzył każdą twarz i imię, chociaż nie mógł powiedzieć, że każdego lubił w tym samym stopniu. Pierwsze po latach natknięcie się na niego w szpitalu było niezręczne, gdy nie był przekonany o tym, skąd dokładnie go zna. Ten uprzejmie go naprowadził na odpowiedni trop, za co był mu wdzięczny. Przynajmniej mógł liczyć na towarzystwo kogoś z dawnej szkoły. Kolejny łyk był już o wiele bliższy idealnej temperatury do picia. Nie palącej, ale rozgrzewającej ciało. Tutejsze ziarna nie były drogie, ostatecznie czego oczekiwać za kilka dolców, jednak smakowała o wiele lepiej niż ta, którą poił się w pokoju socjalnym w otoczeniu innych pielęgniarek. Nie narzekał na głos, może czasami krzywił się lekko, gdy uwaga nie była skierowana w jego stronę, ale ratował się jak mógł w trakcie przedłużających się dyżurów. Niezależnie od pory dnia, musiał być przytomny. — Zmęczony jestem już teraz. To była chyba dokładka od losu — mruknął cicho, zbaczając wymownie spojrzeniem w stronę kobiety, która zbierała się razem z synami na ten ziąb, dokładnie opatulając obu chłopców długimi szalikami. Mieszkając samotnie często wybierał się na “dwunastki”, ale skłamałby mówiąc, że taka siatka godzin była dla niego łatwa. Cichym prychnięciem skomentował jego zachętę, która była równie tajemnicza, co jego wcześniejsza propozycja. Jeśli liczył na naprowadzenie go przez Jiahao, to szybko przekonał się, że w tym przypadku trafił na godnego przeciwnika drobnych słownych przepychanek. Odchylił się na siedzeniu i przechylił głowę w bok, nie odwracając wzroku. Gdyby nawet chciał wprawić w zakłopotanie Forgera, musiałby postarać się o wiele bardziej, by to osiągnąć. — Jay, Jay, Jay… — Rozbawiony powtórzył kilka razy jego imię. Takich słów nie spodziewał się ze strony Yimu. Zastanawiał się czy to neutralne miejsce zachęciło go do zaczepek tego rodzaju, czy po prostu pociągnął temat z czystej przekory. Dyskretnie przebiegł językiem po wargach, ściągając z nich kawowy posmak, gdy palcami przesunął po zaroście na brodzie. — Kochany, dzisiaj nie zdołam zapełnić twojego czasu we właściwy sposób, sam rozumiesz. Ten dzień był bardzo długi. — W ostatnich dwóch słowach przedłużył samogłoski, gdy ujął znowu filiżankę z kawą. Dopił swoją kawę, wpatrując się w przystojną twarz i zdobył się na jeszcze jeden flirt nim zabierze wszystkie swoje rzeczy, udając się znowu do siebie. — Ale! W przypadku nieco nudniejszego, dłużącego się wieczoru, można zawsze coś wymyślić. z tematu wszyscy |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Poppy Collingwood
16 stycznia Kokarda zawiązanego w talii fatruszka uwiera w plecy gdy opiera się o ścianę zaplecza podczas przerwy. W myślach układa kolejne zdania swojej opowieści, które zaraz zapisze na jednej z papierowych serwetek, które musi powsadzać w uchwyty na stolikach. Miała dwa miesiące na skończenie kolejnej części książki o Warnabym Williamsie a każdy pomysł, który przychodził jej do głowy, pod koniec dnia wydawał się Poppy spalonym. Nieudanym, kiepskim i nieciekawym. Pracujący pod przykrywką tajny agent nie mógł przecież w tym momencie swojej historii zostać... otworzyła oczy wciągając szybko powietrze. Oczywiście, że mógł. A nawet powinien! Wyciągnęła szybko z kieszeni fartuszka długopis, złapała najbliższą serwetkę i zaczęła pisać. Po wygranym starciu ze swoim - wybielić postać Venerio, ostatnio opisałam go jako zbyt pszystojnego, by był ciągle zły - Penny może być aspirującą piosenkarkom - zrobić pranie Chowa świstek wraz z długopisem do kieszeni, żeby wyciągnąć go w domu, rozwinąć myśl i przepisać. I przejrzeć na spokojnie słownik by sprawdzić, czy nie porobiła żadnych błędów. A może poprosi Gill o przeczytanie wszystkiego. Gill skończyła studia i miała lepsze oceny w szkole, na pewno znowu sobie poradzi z poprawą. Szybkie spojrzenie na wiszący na ścianie zegar sprowadza Poppy do pionu, czas kończyć przerwę i wracać do pracy. Wychodzi więc z powrotem na salę, by wyciągnąć notesik i przyjąć zamówienie od kolejnych klientów. - Co podać? - pyta z uśmiechem zapisując wszystko - wiśniowy sorbet niestety wyszedł. Ale polecam ten brzoskwiniowy, smakuje równie dobrze. Piękną ma pani fryzurę! - komplementuje na koniec wyobrażając sobie, że taką samą będzie nosić książkowa Penny. Poppy ma dziś dobry dzień, jeden z lepszych w ostatnim czasie. Pod koniec zeszłego miesiąca naszły ją wspomnienia i ponure myśli krążące wokół nich jak burzowe chmury, z których lada moment miał uderzyć piorun. Mała blizna na plecach zdawała się znów palić jakby była świeżą raną; kolejny raz pytała samą siebie dlaczego?, kolejny raz wstyd, jaki czuła czekając samotnie w restauracji zmieniał się w bezsilną złość. Szkło ciśniętej w złości o ścianę szklanki rozcięło jej dłoń, ale po ranie nie było już śladu. Tak samo po zaczerwienionych oczach i nieprzespanych nocach. Z tym samym serdecznym uśmiechem przynosi zamówienie, stawia talerzyki i szklanki z sorbetem na stoliku. Kilka godzin do końca zmiany minęło szybko; spędziła je na krótkich pogawędkach z kolejnymi klientami kawiarni i zachwalaniu brzoskwiniowych sorbetów. Jutro będzie mówić w superlatywach o tych truskawkowych; monotonia dnia, choć szara i nudna jak zimowa pogoda za oknem, Collingwood była w wyjątkowo dobrym nastroju. Na wychodne kupiła jedną z drożdżówek, która cudem ostała się w kawiarnianej witrynce przy ladzie. Poprawiła berecik, który nasunęła na splecione w warkocz włosy, poprawiła czerwony, flauszowy płaszczyk i żegnając się z kucharzem wyszła z kawiarni. Dzwoneczek zawieszony nad drzwiami zadzwonił dźwięcznie. Panujący na zewnątrz chłód szybko przyrumienił piegowate policzki, jednak nawet on nie był w stanie powstrzymać Poppy od wbicia zębów w pachnącą, jagodowa drożdżówkę. Niemal od razu poczuła coś twardego, a lewa, górna szóstka chrupnęła nieprzyjemnie. - Mmmh! - jęknęła i wypluła wszystko. W drożdżówce znajdował się niewielki gwóźdź. *uwaga, imiona postaci są poprzekręcane ale i tak nie ma to żadnego związku z nimi i ich fabułą. Tak przypominam w razie co. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : Autorka kiepskich romansów i kelnerka
Cain B. Padmore
Cain & Poppy Wyposażony w portfel, jeansową kurtkę z korzuchem w podszewce, rękawiczkach bez palców oraz nieodłącznych gumofilcach nie pasował do modnych żon, kupujących wypieki, aby udawać, że to ich własne. One pachniały jak drogeryjne podróbki Channel no. 5, on jak krowy. Miał kilka sprawunków na liście, nie tylko swoich, ale też swojego rodzeństwa. Najpierw wszedł antykwariatu, odebrać zamówienie i po umieszczeniu opłaty, zdecydował, że dobrze, że nie czyta aż tak dużo, przynajmniej nie traci niebotycznych sum na książki, a te wartościowe zawsze może pożyczyć od rodziny, wcześniej zweryfikowane w wartości. Pracuj mądrze, nie ciężko. Nie spojrzał na godzinę, ale wydawało mu się, że Cherry Pop będzie jeszcze otwarte o tej porze. Miał sentyment do kawiarni z czasów szkoły średniej, gdy zrywał się z nudnych lekcji, aby z kolegami zajadać się drożdżówkami. Z paczką zawinięta w brązowy papier pakowy, dziarsko skierował się w tamtą stronę, chociaż jego gumofilce trochę skrzeczały na chodniku, żądając powrotu na wieś. Wtedy też zauważył znajomą twarz. Daisy? Lilly? Coś kwiatowego... — Hej, Collingwood! — zawołał po nazwisku, które pamiętał, uśmiechając się sympatycznie do niej i nie zauważając w ogóle, że nie zatrzymała się tylko dlatego, że zachwyciła się kruszonką tak bardzo, że Piekła się otworzyły, aby ogrzać ją swoim blaskiem. Nie widzieli się dawno. Nie. Kłamstwo. Mijali się na pewno w kościele, ale nie mieli okazji do rozmowy. Zresztą, przecież dobrze się nie znali, a on nigdy nie zamierzał przyznać się do podglądania damskiej szatni w liceum za pomocą rozszczepieństwa. Ostatnio zmieniony przez Cain B. Padmore dnia Pon Maj 22, 2023 8:09 am, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 30
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : WALLOW
Zawód : farmer
Poppy Collingwood
Kawałek jagodowej drożdżówki wylądował na chodniku wraz z niewielkim gwoździem, który o mały włos nie pocharatał jej policzków i podniebienia a Poppy zatrzymała się, przykładając dłoń do ust. Jęknęła raz jeszcze językiem sprawdzając jak bardzo uszkodziła sobie uzębienie. Nie bolało, jednak samo chrupnięcie było wystarczająco nieprzyjemne by Collingwood zaszkliły się oczy. Nie przyszło jej jeszcze do głowy by odwrócić się na pięcie i wrócić do kawiarni by poskarżyć się kucharzowi. Być może nie pomyśli o tym nawet jutro, kiedy będzie się z nim rano witać. O własnych krzywdach szybko zapominała, często niesłusznie. Nie była pewna, czy zna zaklęcie, którym mogłaby sobie pomóc po powrocie do domu; ostatecznie pójdzie do Gill, która na pewno będzie wiedziała. Zadął lodowaty wiatr i w ostatniej chwili udało jej się złapać beret, by nie odfrunął. W tej samej chwili usłyszała swoje nazwisko. - Słucham? - odwróciła się unosząc brwi. potrzebowała krótkiej chwili by go poznać. Padmore. Członków rodzin Kręgu łatwo było poznać - głowy mieli zwykle uniesione wysoko, na nogach drogie buty a szyjach i nadgarstkach jeszcze droższe zegarki lub naszyjniki. Na tym tle Cain Padmore zawsze się wyróżniał przypominając... rolnika, którym przecież był. Zastanawiający już był sam fakt, że chodzili razem do szkoły. Do tamtej pory Collingwood była przekonana, że cała ta bajeczna i nieosiągalna dla zwykłych czarowników śmietanka towarzyska okupuje tylko najlepsze placówki edukacyjne. Poppy jednak niewiele wiedziała o ich zwyczajach. - Och, pan Padmore! - zagryzła nerwowo usta starając się przestać dotykać językiem nadkruszony ząb. Nie była to rzecz tak łatwa, jak mogłoby się wydawać z pozoru. Zacisnęła palce na papierowej torebce, do której na powrót schowała nieszczęsną jagodziankę. Straciła na nią ochotę. - Czy coś się stało? Wybiera się pan do kawiarni? - wskazała palcem drzwi "Cherry Pop" - zamykają dopiero za dwie godziny, ale większości ciast już nie ma. Nie rezygnowała z grzecznościowych zwrotów nauczona, że do ludzi o wyższym statusie tak właśnie należy się zwracać. Bez względu na ich wiek. Spojrzała na jego przybrudzoną kurtkę, spodnie, wzrok zatrzymała na dłużej na gumiakach które aż krzyczały, że chcą wrócić na pole. Jakże ten wizerunek gryzł się z tym, do widziała do tej pory! Przez myśl jej przeszło, że może szukał Gillian. Pracowała u pana Verity, więc i kontakty miała znacznie szersze. Wyobraźnia Poppy zaczynała podsuwać jej najróżniejsze powody. Niepotrzebnie. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : Autorka kiepskich romansów i kelnerka