Johan van der Decken
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
16.12.1984KomaJohan van der Decken, Grace CollingwoodLos Angeles grudniową porą wcale nie wydawało się van der Deckenowi tak zachęcające jak latem, jednak pogoda wciąż dopisywała a noszenie płaszcza było zbędne. Palmowe liście nijak nie przypominały drzew otaczających Hellridge i okolice tak samo jak wysokie, szklane budynki nie przypominały zabudowy Maywater. Miasto wygranych, bogatych i sławnych. Spotkanie, tak zwane służbowo rozrywkowe, odbywało się na polu golfowym przez co wydawało się, że było znacznie cieplej. W każdej ze sportowych toreb znajdowało się po czternaście wypolerowanych kijów. Stalowy irony dobrze jest doskonale wyważony i dobrze leży w rękach. Johan ustawia się na skoszonej równo trawie i spogląda przed siebie wymierzyć dobrą odległość. Skręca tułów, bierze zamach i uderza białą piłeczkę, która podrywa się w powietrze i leci przez pole. - Dobre uderzenie, van der Decken - klepie go po plecach stary McGregor, którego przyprowadził na grę syn. Razem prowadzili firmę budowlaną. - Tylko poszło w krzaki! - zaśmiał się wesoło i wyciągnął z torby drivera. - I tak wyjdę z tego w czterech uderzeniach - van der Decken podparł się pod boki i przekrzywił głowę. McGregor Junior sięgnął po stojącą na stoliku szklankę z whiskey i lodem. Szło mu w tej grze najsłabiej, ale nadrabiał planami na popołudnie, gdy tylko odeślą jego ojca do hotelu. Brody, złote, bananowe dziecko swojego ojca. Ronnie, od kilku ładnych minut zastanawiający się nad wyborem kija miał już zarezerwowany apartament w Bel Air. - A ja w trzech - stwierdził McGregor i wykonał swoje uderzenie. Wyglądało na to, że będzie tak, jak powiedział. Apartament jest duży. Po jednej stronie stoi bar, na środku duża kanapa, dwa fotele i stolik. Po lewej i prawej stornie wejścia do sypialń. Duże okna dają widok na zieleń, przy nich stało jacuzzi. Van der Decken podchodzi do baru, ale zamiast ginu wybiera sam tonik. Zanim tu przyszli wykonał krótką rozmowę z żoną, która zdążyła popsuć mu humor. Kryształowy żyrandol odbija od siebie ostatnie promienie zachodzącego słońca, niczym kula dyskotekowa w nocnym, nowojorskim klubie. Ronnie zdejmuje marynarkę i przerzuca ją przez oparcie fotela, Jack zapala papierosa podsuwając sobie popielniczkę. - Zaraz powinien przyjść Carl z dziewczynkami - śmieje się a jego ust wylatuje kłąb dymu. - Ostatni tydzień przegniłem na giełdzie, mam już dość. Janet chciała, żebym pojechał z nią w ten weekend do jej rodziców, ale nie dam się w to wrobić. Johan dobrze wie, że Janet na w dupie Ronniego i tylko zgrywa dobrą żonę, ponieważ interesuje ją portfel Ronniego. I Ronnie też to wie, i każdy inny w apartamencie. Wszyscy też wiedzą, że im ten układ pasuje i że rozstaną się, gdy w końcu wyślą dzieciaki do collegu. Jeszcze się trochę ze sobą pomęczą. Van der Decken też wyciąga papierosy i odpala jednego i opada na fotel przyglądając się jak McGregor rozlewa wszystkim drinki, a humor psuje mu się coraz bardziej. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu Flying Dutchman
Grace Collingwood
Nazywają je dziewczynkami. Lepko, mdląco, protekcjonalnie. Jakby do czynienia mieli z kociętami, co ledwo zdołały otworzyć oczy, oblizać pyszczki z matczynego mleka, nim zaczną nawoływać za słodką śmietaną. Może, gdyby miasto aniołów miało w sobie większą łaskawość, zezwalało na złudzenie dłuższe niż przyspieszone bicie serca na widok ogromnych liter dumnie przedstawiających napis Hollywood — tak byłoby tu miejsce na naiwność. Niemal urocze oburzanie się na uprzedmiotawianie, lekceważenie, branie jak swoje, jakby owe dziewczynki były jedynie zwykłym towarem na półce. Tylko w tym czyśćcu pełnym strzelających w niebo palm, nie znajdzie się nawet odrobina przestrzeni dla łatwowierności, dla słabości którą tak bardzo pragną wyłapać uszy łaknące plotek równie świeżych, co wciąż krwawiąca rana. I wydaje się jej, że jest to lepsze niż bycie laleczką. Bezwolną marionetką pociąganą za sznurki przez zdecydowane za duże dzieci. Obdzierane z resztek człowieczeństwa, uczuć, imion. Ich los bywa okrutniejszy, tak też dobrze jest być dziewczynką. Taką, którą chce się chronić, objąć szerokimi ramionami kruchą sylwetkę, zapewnić bezpieczeństwo oraz ujście dla gromadzących się jak bąbelki szampana pod skórą emocji. Jeśli miało się wystarczająco szczęścia, jeżeli zapłakało się w odpowiedni sposób, wypowiedziano imię z czcią godną kapłanki oddającej hołd nowemu bóstwu, tak opieka, potrafiła rozciągnąć się do nawet kilku tygodni. Tygodni zapewniających drogie kolacje, ekscytujące wyjścia, śliczne opakowane prezenty, które napływają nieprzerwanym strumieniem, dopóki żadna ze stron nie pamięta o istnieniu żon, narzeczonych, miłych dziewcząt przedstawianych przez matki na niedzielnym obiedzie. I koneksje. Możliwość spotykania się z tymi wszystkimi ważnymi osobami, których opinia będzie istotna dla przyszłości panien zgromadzonych w limuzynie. Niektóre kobiety oddają się za pieniądze, Grace oddawała się za zwierzęta, a one za robiły to za szansę. Żeby zaistnieć, zabłysnąć niczym najjaśniejsza gwiazdka na niebie i brunetka sądzi, że to nawet ironiczne. Gwiazdy w końcu świecą najmocniej w momencie upadku, śmierci. Żałujesz? Pytają złote oczy odbijające się w szybie, nie ma ich tutaj tak naprawdę, czarny kot okupuje kanapę Trish, u której zatrzymała się na kilka dni, które przerodziły się w końcu w niewygodne tygodnie. A muszę? Odpowiada sobie w myślach tak leniwie, jak tylko potrafiła to ona. To byłoby śmieszne, żałować i współczuć, kiedy było się już niemal na dnie. Nie miała czasu odczuwać tego wobec siebie, tym bardziej do tych wszystkich debiutantek, które wiedzą, na czym cały ten interes polega, mają świadomość, na co się piszą i każda z nich postawiła kropkę nad i. Amber chce zostać aktorką, ma piękne blond włosy oraz cycki, za którymi oglądając się, można skręcić kark. Jest też rasową suką. Rita każe mówić na siebie Sherry, ma dźwięczny głos i wydatne usta, ona zamierza zostać piosenkarką, chociaż ma tyle wspólnego z profesjonalną nauką, co Gracie z baletem. Lola ma piękną ciemną skórę oraz mesmeryzujące spojrzenie, Collingwood nie wie, czego kobieta taka jak ona szuka w agencji Trish, ale na Lilith, otrzyma to dzięki tym ciemnym tęczówkom. Jest też Candy, kto ją tak nazwał, woli nie pytać. Ale Candy chce się bawić, utonąć w słodkim american dream i zapewne utonie, nad ranem znajdą ją na jakimś wybrzeżu, czy śmietniku. Zrobią zdjęcia, zapłaczą, bo taka ładna i zapomną o małej, słodkiej Candy. Patricia pragnie być modelką, patrzy na nią teraz i wie, że tamta czuje się lepsza. Nie jest na wylocie, ma przed sobą jeszcze wiele błędnych decyzji, jest zresztą o wiele młodsza, Grace musiała się dwa razy upewniać, czy aby na pewno jest pełnoletnia. Baby face są teraz popularne, śmiała się ruda i na tym zakończył się temat. Była też i ona. Obecnie gwiezdny pył, supernova zanikająca po spektakularnym wybuchu. Ona nie miała walczyć o szanse, rzucać się na kolana, czy to swoje, czy na czyjeś. Jak pies pasterski miała czuwać, aby wilki za mocno kłów nie zaciskały na gardzieli, pożal się Lucyferze tych baranków skazanych na rzeź. Płacili na tyle, że nie mogła wybrzydzać, kiedy od ledwie dolara dzieliło ją spędzenie nocy w hotelu Cecil (przysięga sobie przy pierwszym pobycie, że nigdy więcej się tam nie pojawi świadoma, że ten kolejny będzie również tym ostatnim. W Cecilu nie ma pająków, jest tylko śmierć). Ma je pilnować, jak burdelmama zajmująca się dziwkami i w zasadzie to porównanie całkiem pasuje. Jest brutalne, okropne, wulgarne i obrzydliwe jak całe Los Angeles. Jak oni wszyscy. Kiedy samochód w końcu parkuje, wita je Carl, dziewczęce głosy kakofonią chichotów oraz szczebiotów przecinają powietrze, podczas gdy Grace odlicza do trzech, zanim wyjdzie, wysunie się z tą samą gracją, za którą tak szalał Nicolas. Jebany kutas. Przez niego znalazła się w tym kryzysie i chujek siedział sobie bezpiecznie w celi, kiedy odbierano jej zwierzęta, jej jedyne dzieci. Próbowali nawet skonfiskować Sullę, jakby pospolity dachowiec był wart więcej niż kilka centów, ale chociażby przetrząsnęli całą willę od góry do dołu, tak po kocurze nie było nawet śladu. Mogła się tylko cieszyć, że zostawili w spokoju jej kasety z muzyką, chociaż płyty winylowe nie zostały oszczędzone w podobny sposób. Do apartamentu docierają z dzwonkiem windy, zgrzytem drzwiczek, które trzeba przesunąć, zanim wejdzie się dalej. Jest duży, wystarczający. Dziewczynki poprowadzone przez Carla idą przodem, pełne ekscytacji oraz nadziei, głupie jak but, a zarazem przerażające w swej determinacji. Chociaż była już modelka miała wiele doświadczenia z dziką fauną, tak teraz nie do końca może stwierdzić, kto w tym układzie był łowcą, a kto ofiarą. Przystaje w wejściu do salonu, opierając się plecami o framugę, pozwala sztucznemu białemu futru w cętki odsłonić nagie ramię, zgina zgrabną, długą nogę tak by i jedna ze szpilek na niebotycznie długim obcasie mogła na owej framudze się znaleźć. Sukienka jest krótka, ledwo przed kolana, ale opina się, tak jak trzeba, czarna, z koronką u rąbków, bo najwyraźniej to w połączeniu z równie ciemnymi pończochami przyprawia o szaleństwo. Nie rozumiała tego, ale nauczyła się akceptować fakt, że to, co ludzkie już zawsze będzie jej obce. Carl w ostatnim akcie uprzejmości podpala jej papierosa, zanim jego spojrzenie spocznie na Candy. Oczywiście. Zaciąga się niespiesznie, wiedząc, że pokazała się na tyle wdzięcznie, że Trish nie będzie później zawracała jej głowy. Nigdy tego zresztą nie robiła, bo z jakiegoś powodu, za każdym razem, kiedy robiła za tę nieprzyzwoitą przyzwoitkę (a razy te szczęśliwie mogła policzyć na smukłych palcach tylko jednej dłoni) spotykała się raczej z aprobatą. Nie biło w końcu od niej znudzenie, niechęć, czy opór wobec spędzania czasu w ten sposób. Nie była jednak jak żółtodziób przepełniona ekscytacją. Nie, Nico lubił mówić, że biło od niej wręcz kocie lenistwo. Że nawet jeśli znajdowała się na pozycji przegranej, tak wciąż wyglądała tak, jakby to o jej uwagę należało zabiegać, a rozbawienie w zielono-złotych oczach było czymś, co rozpalało i irytowało zarazem. Czeka. Patrzy, jak dziewczynki przełamują pierwsze lody, jak wdzięczą się i zadają niezbyt mądre pytania, wzdychają z zachwytem. Grace czeka, powoli przesuwa wzrokiem po panach w koszulach na tyle drogich, że mogłaby jeść w tanich restauracjach przez półtora tygodnia nieprzerwanie. Cóż za ujmująca odmiana od koktajlu z krewetek spożywanego jeszcze przed miesiącem. Ale tak, Grace czeka. Na gest, władcze kiwnięcie, które ją przywoła, które sprawi, że pochyli się nad męskim uchem, ramieniem oplecie szyje, bądź przycupnie na oparciu fotela, ukazując w pełnej krasie te swoje nogi, za które można zabić (lubiła akurat ten nagłówek w plotkarskiej gazecie, Nicolas chyba też, bo kazał się nimi oplatać, jakby zamierzał umrzeć między jej udami) i zacznie szeptać. Będzie opowiadać o dziewczęcych marzeniach, kim są, ile mają lat, co mogą dać sobie wzajemnie. Jak diabeł z chrześcijańskich opowieści miała kusić, namawiać do podpisania cyrografu, do sprzedania jednej niewieściej duszy w zamian za wizytę dla niej w studio nagraniowym, czy innym podobnym miejscu. Czeka. |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : eks modelka, weterynarz
Johan van der Decken
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
Potrzeba milionów lat by światło gwiazdy, którą właśnie obserwujemy na niebie, dotarło na ziemię. Ktoś w apartamencie włącza muzykę, Johan w swoim posępnym zamyśleniu nie wyłapał, kto. Czarna wieża stereo ma dużo przycisków i pokręteł; można słuchać z niej zarówno muzyki z kaset magnetofonowych jak i płyt winylowych. Jedna właśnie kręci się pod igłą, a po chwili z głośników wydobywa się Glory Days Bruce'a Springsteena. Johan go lubi, szczególnie piosenkę, którą wydał na początku stycznia. W pomieszczeniu czuć już zapach tytoniowego dymu, ale nikt na to nie zważa, w tych czasach nikt o to nie dba. Szkło dzwoni dźwięcznie, szklanka uderza o szklankę a słońce znika za horyzontem. Prywatne spotkanie zaczyna się na dobre. - ...no i w końcu kupiłem te akcje, bo kurwa, to może być coś - mówił Brody, nim opróżnił szklankę i sięgnął po butelkę whisky. Ciężko było się z nim nie zgodzić, choć ostatni produkt Apple okazał się klapą, branża zwyczajnie dobrze rokowała na przyszłość. Johan uznał, że gdyby zajmował się tym, czym Brody, zrobiłby to samo. - ... i wtedy spierdolił się cały blok papierów - Ronnie kręci głową pokazując rękami wysokość stosu dokumentów, o których mówi. - Wszystko, wszystko, kurwa. Facet wszystko układał, spinał i segregował, żeby potem powsadzać w teczki. A potem przeszła obok tego Tina i się schyliła. Dupą pchnęła wszystko...! - No, z taką dupcią... chyba jej nie wywaliłeś? - No coś ty... Wreszcie i van der Decken sięga po drinka, nie chce mu się wstawać po tonik. Widział kiedyś Tinę, też nie kazałby jej ponosić jakichkolwiek konsekwencji za zniszczenie komuś kilkudniowej roboty, nie z takim wyglądem. Tylko ślepy by to zrobił; albo ktoś, kto myśli bardziej racjonalnie. Wreszcie słychać, gdzieś pomiędzy oparami tytoniu i muzyką dzwonek windy, wciąż dźwięczny i zwracający uwagę. To Carl, w końcu przyprowadza te wyczekiwane dziewczynki. Te wystrojone, wymalowane i pełne nadziei kobiety, które wciąż usilnie trzymają się swoich marzeń; trafiając w takie miejsca powinny już dawno je puścić i pogodzić z rzeczywistością. Lola przyciąga spojrzenia, które zaraz potem padają na Sherry i Ritę. Do jutra żaden tu z obecnych nie będzie pamiętać ich imion i pseudonimów. Nikogo nie będą obchodzić ich marzenia, o których zapewne niejedna wspomni, choćby mimochodem w nadziei, że któreś się spełni. To nie była bajka, to był kocioł, w którym powoli gotowała się woda. Wreszcie i Patricia i jej śliczna, młoda buźka. Znowu podzwania szkło, ktoś przestawia igłę na odtwarzaczu i muzyka dalej gra, Born in the U.S.A.. Nie mija dwadzieścia minut, kiedy McGregor wyciąga z wewnętrznej kieszeni marynarki foliową torebkę, za którą zapłacił niemałe pieniądze. Wszyscy rozumieją. Johan spogląda na Lolę, nawija na palec pukiel jej czarnych włosów, bo lubi brunetki. Wciąż jednak nie w sosie, Lola wcale nie zabawia go rozmową; nie obchodzą go jej opowieści o tym co robiła, co chciałaby zrobić i jakie ma plany. Spogląda przez ramię i widzi tę znudzoną, w błyszczącej, niebieskiej sukience. Odsuwa od siebie Lolę i pochyla nad stolikiem, żeby kartą członkowską klubu golfowego ułożyć śnieżnobiały proszek w cienką kreskę. Przeszukuje przez chwilę kieszenie, by w końcu wyciągnąć dwudziestodolarowy banknot i zwinąć go w rulonik. Rita się śmieje perliście, Candy zagryza dolną wargę, a van der Decken bierze porządny wdech przez nos i aż się odchyla od stolika, tak go kręci. - O kurwa - mruczy pod nosem potrząsając głową i mrugając oczami, które na te kilka chwil zaszkliły się. Zerka ponownie w stronę nadąsanej królewny, wcale nie dyskretnie. I w końcu kojarzy jej twarz. Pojawiała się na okładkach gazet, które przegląda Mary. Niedawny skandal, w który wplątał się partner dziewczyny odbił się echem szeroko. A więc teraz tu jesteś. Wysoka i smukła; mimowolnie, gdzieś dokopując się do niechcianej i pokręconej podświadomości zaczęła mu się kojarzyć z Nią. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu Flying Dutchman