Korytarz przy bibliotece Ciemny korytarz na drugim piętrze prowadzi prosto do uniwersyteckiej biblioteki. Wzdłuż ścian mieści się kilka par wysokich dwuskrzydłowych drzwi prowadzących do sal wykładowych, gabinetów i toalet. Okna z tego miejsca wyglądają na niewielki zielony skwerek na samym środku kampusu. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
26 lutego 1985, 12:00 Ten poranek był w Hellridge jeszcze dziwniejszy niż zwykle. Na uniwersyteckich korytarzach mogliście usłyszeć wzmożone dyskusje na temat pochodzenia czerwonej, gęstej chmury, która uniosła się nad miasteczkiem. Choć w radiu uspokajano, że nie jest ona niczym niebezpiecznym, czego należałoby się lękać, to między wysokimi połaciami uczelnianych ścian, odbijały się dziesiątki teorii spiskowych: o rychłym końcu świata, trującej zawiesinie powstałej w wyniku degradacji jonów azotu, nawet Związku Radzieckim, który według wysokiego, chuderlawego chłopaka o kruczych włosach i zadartym nosie, maczał w tym wszystkim swoje palce. Wszyscy znaleźliście się na z wąskim korytarzu na drugim piętrze prowadzącym do biblioteki, wzdłuż którego co kilka metrów ciągnęły się wysokie, dwuskrzydłowe drzwi: do sal wykładowych, następnie kilku gabinetów oraz toalet. Okna po lewej stronie wychodziły na niewielki skwerek znajdujący się na samym środku kampusu, obecnie zupełnie szary i ponury. W czasie przerwy zgromadziła się tam spora grupka studentów, unoszących wysoko głowy i kontynuujących wybujałe dyskusje o możliwym pochodzeniu karminowej chmury. Okna w budynku należały do stosunkowo starych — wystarczyło stanąć odpowiednio blisko parapetu, by natychmiast poczuć chłód przeciągu i wiatru świszczącego między nieszczelnymi fragmentami. Ściany korytarza, wyłożone z pomalowanej w ciemnych odcieniach brązu sztukaterii, kontrastowały z jasnym kamieniem posadzek. Mogliście dostrzec grupkę czterech dziewczyn w wełnianych sukienkach, wędrujących równym krokiem i śmiejących się pod nosem z jakiegoś żartu. Któryś z wykładowców męczył się z pękiem kluczy przy drzwiach jednej z sal, nie umiejąc otworzyć zamka. Dwójka rosłych chłopaków z krótko przystrzyżonymi włosami, w skórzanych kurtkach, przenosiła stos książek, kierując się w stronę biblioteki. Zegar zawieszony na wschodniej ścianie wybił dwunastą. Minutę później, na zewnątrz rozległ się huk — przeraźliwie głośny, jakby strop nieba przełamał się nad dachem uniwersytetu. Dziewczyny spacerujące beztrosko krzyknęły niemal jednocześnie, jedna z nich potknęła się, tracąc równowagę i upadając na posadzkę. Profesor w okularach o grubych ramkach drgnął nieznacznie, gwałtownym szarpnięciem otwierając w końcu drzwi do sali. Jeden z chłopaków przenoszących książki zachwiał się, upuszczając stos kolorowych okładek na ziemię, kląc siarczyście pod nosem. Jeśli któreś z was wyjrzało przez okno, mogliście zobaczyć, jak część zgromadzonych na skwerku studentów, zaczynała się chować, pośpiesznie opuszczając placyk. W końcu, przed waszymi oczami, tuż za szybą pojawiło się pióro — spadało delikatnie niesione zimowym wiatrem. Jedno zamieniło się w dwa, pięć, kilkanaście, aż nie dało się już doliczyć ich konkretnej ilości. Stały się deszczem — deszczem piór spadającym na waszych oczach. Uniwersytecki skwerek pokrył się pierzem. A potem miasteczko przedarł kolejny huk. Witam Was na wydarzeniu Na całej połaci krew. Od tej pory Wasze postacie znajdują się w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia, a to oznacza, że nie powinniście rozgrywać wątków mających miejsce po 26 lutego 1985. Do momentu publikacji pierwszego posta w wydarzeniu możecie jeszcze kupować ekwipunek lub zgłaszać ewentualny rozwój postaci. Następnie taka opcja zostanie wstrzymana aż do zakończenia I części wydarzenia. W pierwszym poście powinniście wypisać swój ekwipunek. Zasady i limity w ekwipunku znajdziecie w temacie mechaniki fabularnej. Opiszcie też swój ubiór, zaznaczcie rzeczy nieznajdujące się w sklepiku mistrza gry, które macie ze sobą (np. papierosy, zapalnczka itd.). Parę zasad: - Mistrz Gry bierze pod uwagę tylko akcje opisane w poście, nie będzie uznawać domysłów albo informacji przekazywanych prywatnie. W każdym poście możecie zawrzeć 2 akcje. Pierwszego rzutu kością możecie dokonać w kostnicy, a następnie zamieścić link do owego rzutu. Drugi rzut powinien być wykonany w poście. - Przemieszczanie się nie jest akcją (w granicach zdrowego rozsądku). - Nie należy rzucać kością na perswazję, kłamstwo, aktorstwo, dowodzenie, lub inne czynności z zakresu charyzmy. Będę brać pod uwagę odegranie danej zdolności oraz statystykę postaci. - Jeśli chcecie przyjrzeć się czemuś bliżej, należy wskazać w poście obiekt, a następnie rzucić kością na statystykę talentu dodając odpowiedni bonus za percepcje. - Na ten moment nie możecie przyprowadzić ze sobą postaci NPC, które będą od Was zależne. Wasze akcje muszą być samodzielne i jesteście zdani na siebie. Jedyni NPC w grze to Ci prowadzeni przez Mistrza Gry. - Czas na odpis będzie wynosić mniej więcej 72 godziny. Mistrz Gry uznaje nieobecności graczy, ale akcja na czas nieobecności nie zostanie wstrzymana. W przypadku nagminnych spóźnień z odpisami albo całkowitego zniknięcia postać mogą spotkać konsekwencje. Mistrz Gry uznaje tylko nieobecności zgłoszone wcześniej w temacie aktualizacji. - Przypominam, że post z rzutem nie może być edytowany. W najlepszym przypadku akcja zostanie uznana za nieważną. W razie potrzeby edycji (literówki, drobne błędy i inne takie), proszę o kontakt ze mną. - Dla wspólnej dobrej zabawy proszę by wszystkie postaci biorące udział w wydarzeniu uzupełniły pole triggerów oraz informacji dla mistrza gry. - Aby (nieco ślepy) Mistrz Gry nic nie pominął, proszę Was o używanie znacznika [ b ] przy dialogu oraz znacznika [ u ] przy oznaczaniu wykonywanej akcji. Warto też będzie wypisać w adnotacji dokonywane akcje, dzięki czemu (ten sam ślepawy) Mistrz Gry nie popełni błędu. W razie jakichkolwiek pytań albo wątpliwości zapraszam na discorda, albo na pw na konto Teresy. Punkty życia: Blair Scully 161/161 Marshall Abernathy 167/167 Charlotte Williamson 172/172 Mallory Cavanagh 157/157 Elianne L'Orfevre 166/166 Czas na odpis macie do 27.02. do godziny 20.00 Powodzenia i dobrej zabawy! |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Ekwipunek: pentakl, athame, 5x świece niebieskie Poranek na początku wydawał mi się całkowicie normalny. Wstałam razem ze słońcem, obudzona przez nieznośny dźwięk budzika. Poszłam wziąć szybki prysznic, zupełnie nieświadoma sytuacji na zewnątrz. Dopiero gdy pojawiłam się w domowej kuchni, zauważyłam czerwoną chmurę. Karmazynowe obłoki zawisnęły nad Broken Alley, a ja z obawą zastanawiałam się, co jest powodem tego niecodziennego zjawiska. Zdecydowałam się zamówić taksówkę. Nie byłam pewna, czy zbyt długie przebywanie na zewnątrz pod tą zawiesiną mi nie zaszkodzi, a musiałam dostać się na uniwersytet. Cały kampus rozmawiał chyba tylko o tym. Nie, żebym im się dziwiła, ale zaczęło mnie już to wszystko powoli irytować. W szczególności te plotki o Związku Radzieckim wydawały mi się najbardziej nie na miejscu. Starałam się nie wyglądać na zbyt przejętą i nie słuchałam innych dziewczyn w toalecie, które z przesadnymi emocjami szeptały coś o dzisiejszej anomalii. Na pewno wszystko się wyjaśni do wieczora. - Idziesz zapalić? - Odezwałam się do Charlotte, z którą spędzałam tę przerwę między zajęciami, poprawiając się przed łazienkowym lustrem. Znamy się z liceum, gdzie mocno się do niej zbliżyłam. Teraz gdy moja matka zniknęła, mogę śmiało powiedzieć, że jest jedyną osobą, której jestem w stanie zaufać. Schowałam czarną maskarę, gdy poprawiłam tusz na rzęsach i wymieniłam ją na paczkę złotych Marlboro Lights i metalową zapalniczkę z grawerem rodzinnej spółki. Chwila na zewnątrz mi chyba nie zaszkodzi. Ubrana byłam w czarny golf, materiałowa, szara spódnica sięgająca mi do łydek miała na sobie drobny, geometryczny wzór czarnych rombów ułożonych rzędami od góry do dołu. Czarne rajstopy chroniły moje nogi przed zimową temperaturą, a białe, pomarszczone, długie skarpetki wystawały mi ze skórzanych martensów, które były luźno zawiązane przy kostkach. Miałam jeszcze na sobie kurtkę puchową w zgniłozielonym kolorze, która wypełniona była gęsim pierzem, a jej kaptur obszyty był futrem z jenota. Pojemna, skórzana torba przełożona przez ramię miała w sobie tylko kilka książek, jeden gruby zeszyt, dwa długopisy i zestaw niebieskich świec, które nosiłam w razie potrzeby wraz z moim athame. Dosłownie minęłam próg prowadzący do korytarza, kiedy to rozległ się po kampusie głośny huk. Wszyscy chyba się przerazili, bo nikt nie był na to przygotowany. Kilka dziewczyn zaczęły piszczeć, jedna się przewróciła, a jakiś chłopak rozsypał stos książek po posadzce. Ja w reakcji też podskoczyłam, ale z gardła nie wydał mi się żaden dźwięk. - Ciekawe czy z wydziałem chemii wszystko w porządku... - Zaśmiałam się do Williamson nerwowo, sądząc, że coś musiało się wydarzyć w laboratorium. Po dłuższych przemyśleniach zauważyłam jednak, że huk był chyba zbyt głośny, żeby mógł być efektem jakiegoś laboratoryjnego błędu. Zdecydowałam się jednak dalej kierować się w kierunku wyjścia na skwer kampusu, ale moją uwagę przykuło kolejne zjawisko. Na początku myślałam, że zaczął padać śnieg, ale szybko zorientowałam się, że to nie było to. Moją uwagę przykuło pióro, które powoli szybowało ku ziemi. Zaraz pojawiło się kolejne i kolejne, aż cały kampus powoli zaczął przykrywać się pierzem. - Widzisz to samo, co ja? - Spytałam się Charlotte, podchodząc do okna, widząc, jak inni studenci z zewnątrz zaczęli uciekać do środka. Te pióra i karmazynowa chmura muszą być ze sobą połączone - to nie mógł być przypadek. Zdecydowałam się dokładnie przyjrzeć jednemu ze spadających obiektów. Szukałam jakiś charakterystycznych cech, które mogłyby pozwolić mi zrozumieć tę niecodzienną ulewę. 1. Rzut na percepcję. Modyfikatory: +20 ze zdolności percepcji; +7 ze statystyki talentów |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Stwórca
The member 'Blair Scully' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 44 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Marshall Abernathy
POWSTANIA : 15
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 167
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Ekwipunek: marihuana, butelka drogiego alkoholu, pentakl, athame Kolejny dzień na uczelni, czyli kolejny wspaniały dzień, wpisujący się do życiorysu i rozwoju przyszłej kariery młodego blondyna. Od wieków Świat wodzi prawda, iż wiedza jest kluczem do potęgi zaś często, aby to zrozumieć należy poświęcić długie lata między zakurzonymi stosami starych ksiąg. Chociaż niekoniecznie zawsze i wszystkim chodzi o potęgę bądź walkę z kompleksem małego penisa. Dajmy na to, niektórzy chcą jedynie bezpiecznie przeprowadzać rytuały z drobnym dodatkiem w postaci utarcia komuś nosa, pokazując kto nosi spodnie w tym przybytku wiedzy. Co nie jest łatwe, mając wielkie nazwiska w listach absolwentów albo nawet żywą - już nie aż tak - wymagającą konkurencję. Dlatego, aby zoptymalizować czas spędzony w więzieniu dla kreatywności, Marshall czytał podręcznik odnaleziony na końcu listy lektur zalecanych przez prowadzącego przedmiotu prosto z dna Piekła. Wręcz nie tyle wspaniałego, co w istocie, dennego. Jednak żadna wiedza nie jest zbędną. Depcząc korytarzem, Hall od czasu do czasu kaszlnął, przewracając pożółkłe stronice książki, do której się dorwał. Każda kolejna kartka przyprawiała go o niemy smutek wobec. Wadą starych ksiąg byli ich zecerzy, tak namiętnie wykorzystujący tani papier kwasowy. Owszem, z powodów jakże słusznych, aby stworzyć większy nakład. Żeby sprzedać więcej i mniej drogo. Jedynie po to, aby teraz, jakiś student mógł cieszyć się z resztek ochłapów kartek, które dosłownie zjadają same siebie. Przynajmniej podręcznik nie miał ani pleśni, ani robaków. Może będzie mu dane przetrwać dwie jeszcze dekady. I może, ale tylko może, w tym szczęściu jeszcze jedna, inna osoba dostąpi wiedzy z tego niedługiego periodyku. Zaś z powolnego spacerku między jednym wykładem, a drugimi ćwiczeniami wyrwał go huk, nierozważnie pomylony z przypadkowym pytaniem kogoś z rocznika niżej. - Hm? - Jęknął jedynie, aby nie zignorować urojonej osoby. Później rozległ się drugi huk, który zwalił Marshalla z nóg. Ten lekko odbił się od ściany i wylądował tyłkiem na twardej posadzce. Dokończył czytanie akapitu i zamknął książkę z hukiem. - Nie myślałem, że upadnę kobiecie pod nogi tak prędko - wypowiedział ze zdziwieniem, spoglądając w górę na Eli. - Przepraszam - wybełkotał pośpiesznie, wstając i otrzepując się pobieżnie. Odgarnął włosy w tył i speszony towarzyską sytuacją obrócił mimowolnie głowę w bok. Spojrzeniem wrócił do dziewczyny po czym jego głowa zarejestrowała, co działo się za oknem. Ze zdumieniem zrobił kilka kroków do przodu. - Upadłem na głowę? - Rzucił bardziej w eter niżeli do kogoś konkretnie. Aż sięgnął do płaszcza, żeby sprawdzić czy przypadkiem nie rozbiła mu się butelka z alkoholem. Ta, która miała być prezentem dla jednego profesora z okazji jego ostatniego semestru. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Zawód : Zaklinacz
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
- A to dopiero ciekawe… - sapnęła pod nosem, rozsuwając rano ciężkie zasłony w sypialni. Potarła oko wierzchem dłoni, chcąc mieć pewność, że rozciągająca się w powietrzu czerwona chmura nie była efektem przywidzenia. Czy widziała kiedykolwiek coś podobnego? Przegrzebując otchłań pamięci nie dotarła do niczego, co mogłoby podsunąć jakąkolwiek wskazówkę. Ostrożnie wyściubiła nos zza frontowych drzwi, jakby w obawie, że negatywne właściwości mają ją dopiero dosięgnąć - nic takiego się nie stało. Co więc spowodowało podobne zmiany atmosferyczne? Jadąc na uniwersytet na tylnym siedzeniu limuzyny, słuchała radiowych audycji puszczanych przez szofera, jednym uchem słuchając tych wszystkich tłumaczeń i teorii spiskowych. Czy którakolwiek z nich zawierała w sobie odrobinę prawdy? - Jakby coś się panience stało, wrócę - dosięgnął ją jeszcze głos siedzącego za kółkiem czarownika, który spuściwszy szybę spoglądał na Charlotte, poczuwając się w obowiązku do zapewnienia bezpieczeństwa wszystkim Williamsonom. - Tak, tak, nie przejmuj się. - Machnęła tylko lekceważąco ręką, odrzucając długie, rozpuszczone włosy na plecy. Spod połów ciemnej kurtki wystawał fragment ciemnozielonego swetra, którego brzeg został wsunięty za pas wysokich spodni. Dżinsowy materiał zwężanych ku dołu nogawek był w niektórych miejscach modnie wypłowiały. Przypięty do szlufek metalowy łańcuch stanowił ozdobę, lecz w rękach kreatywnej panny Williamson często znajdował inne zastosowanie. Śnieg zachrzęścił pod naciskiem ciężkich butów, Charlotte zniknęła w murach uczelni wyższej. - Mhm, daj mi moment - przytaknęła na propozycję Scully, przeglądając się w lustrze, gdy podczas przerwy znalazły się w klaustrofobicznej przestrzeni łazienki. Blair była dlań wierną, choć nie ślepo podążającą kompanką, co stanowiło dla czarownicy niewątpliwy plus pośród uważnie dobieranych znajomych. Ostatnie, czego pragnęła, to masy kretynów, pragnących spijać z jej ust każde słowo. W czasach szkoły średniej rzeczywiście jej to odpowiadało, podbudowywało pewność siebie, umacniało przekonanie o własnej wyższości. Dziś ceniła sobie odmienne zdanie przyjaciół, możliwość dyskusji, potencjalnych okazji do poszerzania horyzontów. Poza tym zbieżność zainteresowań była równie istotną kwestią, zwłaszcza kiedy padała propozycja wyjścia na papierosa. Temu Charlotte nigdy nie odmawiała. Na trzęsący w posadach huk dłoń Charlotte drgnęła. Kreślona wzdłuż ust czerwona szminka odznaczyła się plamą poza oczekiwaną linią. Oczy młodej kobiety powiększyły się naraz do rozmiarów spodeczków, wybałuszając w zdumieniu na okropny widok. - Chemii? - powtórzyła za Blair rozdrażnionym tonem, nadstawiając uszu i wsłuchując się w paniczne krzyki i piski na korytarzach. Spanikowane wołania były niczym miód na jej serce, chętnie wyjrzałaby już zza drzwi w poszukiwaniu prowodyra tego zamieszania, ale najpierw musiała poprawić nienaganność makijażu. - Tym razem, to nie moja wina! - zawołała do swojej towarzyszki wpół ironicznym tonem, gdy ta stanęła już w progu łazienki. Nie miałaby nic przeciwko, by przypisać zamieszanie do swojego dorobku, o ile nie okaże się być jakąś chamską amatorszczyzną. Już z poprawionym makijażem i jedną ręką grzebiącą w kieszeni w poszukiwaniu paczki papierosów, wzdrygnęła się na kolejny huk, chłodny dreszcz przebiegł wzdłuż jej pleców. Ściągnęła brwi, posyłając Blaire podejrzliwe spojrzenie. - Nie wyglądają, jakby cierpieli katusze. - Wskazała brodą do wbiegających do budynku studentów, kiedy obie przystanęły obok jednego z okien. - Chcesz przyjrzeć się lepiej? - rzuciła propozycją, choć nie czekała nawet na jej odpowiedź, zbyt pewna tego, że także Blair chce odkryć tajemnicę pierzastego deszczu, zwłaszcza jeśli ma on powiązanie z karminową chmurą. Chwyciła za klamkę okna i szarpnęła, by je otworzyć. Wspierając się rękami na parapecie, wspięła się, by na nim usiąść i móc sięgnąć po jedno z piór. | ekwipunek: Ofis, Valafar, pentakl, athame, paczka papierosów, zapalniczka, guma balonowa, czerwona szminka rzut: sprawność w zdobyciu pióra |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Stwórca
The member 'Charlotte Williamson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 57 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Elianne L'Orfevre
Od rana dzień wydawał się po prostu dziwny. Niepokój zakradał się wzdłuż kręgosłupa, kiedy zobaczyła czerwień na niebie i nie była w stanie stwierdzić, co to wszystko ma znaczyć. Sprawnie ubrała się w materiałowe, grafitowe spodnie z wysokim stanem, oraz z szerokimi nogawkami, które na pierwszy rzut oka wyglądały jak zwykła, długa spódnica. Do tego miała na sobie niebieską koszulę z długimi rękawami bufkami, którą wpuściła w spodnie. Na stopach miała wygodne, eleganckie buty. Przez ramię przewieszony miała ciepły płaszcz, w którego rękawie znajdował się szalik, a gdzieś w kieszeniach walały się również wciśnięte weń rękawiczki. Na lewym nadgarstku błyszczały się bransoletki, każda z innym kamieniem. Wszystkie specjalnie stworzone, by służyć swojej właścicielce magią pochodzącą z kamieni. W taki dzień wolała mieć je wszystkie przy sobie, skoro nie można było stwierdzić, czy ta czerwona chmura na niebie jest czymś bezpiecznym. Nawet jeśli w radiu podawano komunikat, że nie trzeba jej się bać, to nie do końca ufała niemagicznym komunikatom. W końcu niemagiczni nie wiedzieli o tylu rzeczach... Zmierzała do biblioteki wśród szeptów i teorii spiskowych, które starała się ignorować. Większość z nich była w jej odczuciu kompletnie niedorzeczna. Sama zakładała, że to coś związanego z magią, tylko nie mogła stwierdzić jaką? I co miała ta chmura na celu? Podążała dalej korytarzem, kiedy rozległ się pierwszy huk. Wzdrygnęła się, słysząc go oraz widząc, że ktoś przewrócił się prosto pod jej nogi. Na szczęście nie szła za szybko, więc mogła ze spokojem zatrzymać się i nie wdepnąć w nieszczęśnika, który właśnie zbierał się z podłogi. — Nie sądziłam, że ktokolwiek, kiedykolwiek padnie mi do stóp. Wszystko w porządku? — Zapytała Abernathyego, próbując zażartować delikatnie z tej sytuacji i zerkając na niego w górę. Słysząc jego pytanie rzucone w sumie w eter, spojrzała w kierunku, w którym on sam spoglądał i podeszła aż do okna. — Cóż, to na pewno nie są majaki, skoro oboje widzimy to samo. — Wyrwało jej się, kiedy spoglądała na pióra spadające z nieba. Zerknęła na jedną z dziewcząt, która wychylała się już przez okno, aby złapać pióro. Na razie zostawiła ją w spokoju, raczej próbując przeczesać wzrokiem skwerek, czy wszyscy są cali i bezpieczni, albo czy pióra jednak mają jakiś wpływ na otoczenie oraz niebo, oceniając, czy coś się tam znajduje, z czego faktycznie mogłoby lecieć tyle pierza. Czyżby coś wybuchło w powietrzu przy gromadzie ptaków? Kolejny huk rozdarł ciszę, więc spojrzała tym razem na swoją bransoletkę z kryształem górskim, próbując dojrzeć, czy świeci ona, informując o jakimś niebezpieczeństwie. ____________________ Ekwipunek: Pentakl, athame, srebrna bransoleta z kryształem górskim, srebrna bransoleta z jadeitem, srebrna bransoleta z lepidolitem, srebrna bransoleta z bursztynem (+14 pż), torba z zeszytem i przyborami piśmienniczymi rzut na: percepcję, aby przyjrzeć się skwerkowi oraz niebu |
Wiek : 22
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Jubiler, zaklinacz
Stwórca
The member 'Elianne L'Orfevre' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 79 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Mallory Cavanagh
Przekłucie firmamentu i wylew czerwieni przyspieszył ewolucje uniwersyteckich ścian; posiadany zestaw oczu i uszu wzbogaciły niemogące przymknąć się usta. Gdyby jeszcze mówiły coś ciekawego, zamiast zapętlać się jak dzisiejsze radio samochodowe na hitach Madonny, nie miałby nic przeciwko wysłuchiwaniu ich. Być może godzina była zbyt wczesna, a studenckie umysły nierozpędzone przez deficyt kofeiny i uciemiężone nieciekawymi wykładami, by dały radę wypracować więcej, niż trzy główne teorie. Niespecjalnie do niego przemawiały i jeszcze mniej niepokoiły: koniec świata stracił na wydźwięku, gdy mierzył się z nim średnio raz w miesiącu, a na wzmiankę o machlojkach Związku Radzieckiego jedynie przewracał oczami. Trująca zawiesina brzmiała odrobinę sensowniej, choć jak na razie nie truła i nie sądził, by prędko zmieniła zdanie, choć na wszelki wypadek wolał ograniczać czas spędzany na dworze. Jego zdanie jeszcze się formowało; pewien był jedynie, że istniało jakiegoś rodzaju połączenie między chmurą, a strwożonymi szeptami o makabrycznych wydarzeniach w lesie. Salę wykładową opuścił równo z końcem zajęć, drogę przez korytarz i towarzyszącą jej myriadę dźwięków zastępując przyjemniejszym, dobywającym ze słuchawek walkmana Paranoid. Na fundamencie głosu Osbourne'a planował sobie dalszy przebieg dnia - po odwiedzeniu biblioteki i wyekwipowaniu się w odpowiednie książki oraz obowiązkowym wypiciu kolejnej już kawy wypadałoby zająć się kwestią magii anatomicznej, iskrą, która, jak mu się zdawało, miała szansę rozpłomienić jego badania, może nawet stać się przełomem w śledztwie... Huk wytrącił z rytmu nie tylko jego myśli, ale i kroki - zatrzymały się zbyt prędko, by nie zabalansował jak niewprawny akrobata na zawieszonej nad ziemią linie i przytulił bokiem ciała do ściany. Podobne lub bardziej ekstremalne reakcje wychwycił naraz kątem oka, co upewniło go w przeświadczeniu, że cała ta sytuacja nie działa się tylko w jego głowie. Skrzywił się lekko na wrzaski rozdygotanej grupki dziewczyn, z zachowaniem odpowiedniego dystansu wyminął klnącego, barczystego chłopaka, zbierającego książki z podłogi i zbliżył się do stojącego najbliżej profesora, nie najlepiej radzącego sobie z kluczami. W tej skrojonej na miarę, ciemnofioletowej marynarce, białej koszuli i spływającym po niej krawacie z tyłu mogli wyglądać niemal jak rodzeństwo. - Wie Pan, co to mogło być...? - Jeszcze zanim mu odpowiedział - o ile to zrobił - przeniósł wzrok ku oknom, za którymi wychwycił jakiś kształt. Pióro, nie, masa piór; a więc tak wyglądał deszcz z karmazynowej mgiełki? Ignorując przyspieszone bicie serca w odpowiedzi na kolejny huk, okręcił się na pięcie i odmaszerował ku dostrzeżonej nieopodal Elianne. - Ostrożnie- rzucił przez ramię do mijanej dziewczyny, wychylającej się przez okno, jak na jego gust trochę zbyt mocno, w celu złapania pióra. Kolejny dobry uczynek spełnił chwilę później, odpowiadając kurtuazyjnie Abernathy'emu: - Nie wiem, jak wcześniej, ale teraz jedynie na tyłek. - Przeniósł spojrzenie na Elianne, lewą dłoń wpychając w kieszeń, nim zaczęła drżeć. - Masz pomysł, czego właśnie byliśmy świadkami? - Takim to przywitaniem od razu przeszedł do rzeczy. Zerknął na zielony skwerek i zalewający go, groteskowy deszcz, próbując wyłapać wzrokiem coś, co mogłoby jakkolwiek rozjaśnić tę nieoczekiwaną sytuację. - W środku powinniśmy być bezpieczni, huk dobiegał z dworu. - Powrócił spojrzeniem ku dziewczynom przy oknie i rzucił w ich kierunku nieco głośniej: - Hej, może zamknijcie już te okna? /eq: athame i pentakl, magiczny walkman, zegarek na prawym nadgarstku, torba przewieszona przez ramię, w niej kilka książek o insektach i historii, zeszyt i długopis rzut na percepcję, patrzę na skwerek i pióra |
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog
Przez następne minuty nic więcej się nie wydarzyło, a kilkoro kolejnych studentów zaczęło przyglądać zza szyb wielkich, uniwersyteckich okien otoczeniu na zewnątrz. Cokolwiek miało miejsce nad waszymi głowami — pozornie zdawało się minąć, choć karminowe obłoki nadal wisiały ciężko, przytwierdzone do faktury nieba. Blair, obserwowałaś deszcz piór delikatnie wirujących w powietrzu. Opadały leniwie, kręcąc wokół siebie piruety, długie na jakieś dziesięć, może piętnaście centymetrów. Wyglądały na zupełnie zwykły pierz — jakby ktoś zestrzelił nad dachem uniwersytetu klucz gęsi. Jednak im dłużej obserwowałaś tę nietypową mżawkę, tym wyraźniej rzucała ci się w oczy ich jasna, niemal kłująca biel. Czy jakiekolwiek zwierzę było tak nieskazitelnie upierzone? Marshall, huk zwalił cię z nóg, organizując przelotny romans z twardością posadzki. Choć bez większego szwanku udało ci się zebrać z podłogi, to w czasie krótkiej wymiany zdań z Elianne, dobił do ciebie jakiś chłopak. Zatoczył się lekko, chwytając cię za poły płaszcza, wyraźnie zmieszany odsunął się szybko z zażenowanym wyrazem twarzy. Wyglądał na niewiele młodszego od ciebie, miał jasne włosy, schludnie zaczesane do tyłu. — Przepraszam, koleś — wymruczał, spuszczając głowę, wkładając ręce do kieszeni i podążając dalej. Butelka alkoholu na całe szczęście pozostała nienaruszona, ciążąc w twoim płaszczu. Poklepując się po kieszeniach, nie umknęła ci natomiast inna strata — marihuana, którą przy sobie miałeś, magicznym trafem wyparowała. Charlotte, okno ustąpiło z lekkim skrzypnięciem, mogłaś poczuć na twarzy powiew zimnego powietrza gryzącego cię w policzki i czubek nosa. Mimo konstelacji gęsiej skórki, jaka zakwitła na twoim karku i ramionach, wychyliłaś się, wyciągając dłoń. Pióro, które udało ci się złapać, było niewielkie — na długość twojej dłoni, o jasnych stosinach oddzielających białe chorągiewki. Miało niespotykanie jasną barwę, im dłużej przyglądałaś się zdobyczy, tym silniej musiałaś walczyć z ochotą zmrużenia oczu. Elianne, większość studentów opuściła skwerek, tylko kilkoro ciekawskich, zadzierając głowy w górę starało się łapać pióra i z zaciekawieniem obracając je w palcach. Pierz zdawał się nie mieć żadnych ponadprzeciętnych właściwości, być może faktycznie był skutkiem jakiegoś kiepskiego kawału, albo nieudanego rytuału. Dziwaczna wydawała ci się jedynie jego barwa — bardzo jasna, nienaturalnie krystaliczna biel. Na twoich oczach niebo zaczęło się zagęszczać, jakby chmury nabierały coraz to intensywniejszej barwy. Widziałaś jak przez czerwone obłoki przedziera jakiś podłużny obiekt, przeleciał jednak nad dachem uczelni tak szybko, że nie mogłaś mu się odpowiednio przyjrzeć. Spuszczając spojrzenie na bransoletkę, na całe szczęście kamień pozostał spokojny, niewzruszony groteskowymi wydarzeniami. Mallory, profesor wydaje się wyraźnie zaniepokojony. Nie odpowiada ci od razu, marszcząc brwi i podążając wzrokiem do wielkich, przybrudzonych kurzem okien. Spogląda na krwawy horyzont, deszcz piór leniwie opadających na skwerek, pocierając brodę, w końcu poklepując cię lekko po ramieniu, mówi: — Wejdźcie do sali — kręci głową w stronę drzwi, które chwilę wcześniej udało mu się otworzyć. — Dowiem się, czy to coś poważnego. — Zastyga na kilka uderzeń serca, po czym obraca się gwałtownie, znikając za drzwiami prowadzącymi na klatkę schodową. Wyglądając za okno, twój wzrok również przykuwa krystaliczna biel piór. Wędrując jednak wyżej, zawieszając spojrzenie na czerwonym niebie, możesz zauważyć jak chmury gęstnieją, coraz cięższe zdają się opadać w dół. Następny huk nie następuje. Początkowy chaos zaczyna się uspokajać, rozsypane po korytarzu książki znów lądują w wysokim stosunku. Kilkoro studentów traci zainteresowanie wydarzeniami za oknem, odbijając się od parapetów i kontynuując tułaczkę przez wąskie uniwersyteckie korytarze. Mallory i Elianne jako pierwsi mogą zaobserwować, jak chmury powoli opadają coraz bliżej ziemi. Obniżają się, kąpiąc w rozrzedzającej się czerwieni dach uniwersytetu. Po kilku mrugnięciach są już na wysokości drugiego piętra, aż docierają i do was. Powietrze za szybami nabiera intensywnej, różowo-miedzianej barwy. Jest na tyle gęste, że nie widzicie już tego, co dzieje się na skwerku. Osobliwa mgła zaczyna przedzierać się przez szpary w oknach, natarczywie chcąc się dostać do pomieszczenia. Charlotte najbardziej wystawiona na jej działanie, może poczuć przyjemne ciepło bijące od chmury łaskoczące ją po policzkach. Jeśli wystarczająco szybko nie zejdzie z parapetu, wraz ze wdechem przepełnionym kolorową zawiesiną, czuje w ustach metaliczny, nieprzyjemny posmak przywodzący na myśl krew. Spoglądając na bransoletkę, tym razem Elianne zauważa dosadny sygnał — kryształ górski rozpala się ostrzegawczą poświatą. Druga tura. Tym samym rozpoczynamy drugą turę! Punkty życia: Blair Scully 161/161 Marshall Abernathy 167/167 Charlotte Williamson 172/172 Mallory Cavanagh 157/157 Elianne L'Orfevre 166/166 Czas na odpis macie do wtorku 07.02. do godziny 22.00 Powodzenia i dobrej zabawy! |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Wychylając się na okno nie słyszała rozmów w korytarzu, sypiących się książek i naganiania profesora. Ledwo dotarło do niej wołanie Mallorego, na jakie i tak nie zwróciła większej uwagi, mając inną sprawę na głowie. Osadziła się wygodniej, przenosząc ciężar ciała tak, aby nie wypaść. Wyciągnęła dłoń i pochwyciła jedno z lecących piór. Siedząc wciąż na parapecie, oparła się o ramę okna i przyjrzała uważniej bieli chorągiewek. O ile samo pióro wydawało się całkowicie zwyczajne, tak Charlotte absolutnie nie znała się na tyle na magicznych stworzeniach, by określić która z istot może pochwalić się podobnym upierzeniem. Tylko ten kolor był prawdziwie zastanawiający; czarownica zmrużyła oczy, nie do końca chcąc oderwać od niego wzrok, ale i walcząc z nadciągającymi łzami. - Już schodzę - mruknęła tylko do Blair, która zwykła czasem szukać dziury w całym i być tą poważniejszą. Zdarzało jej się tym samym psuć dobrą zabawę, na co Charlotte wzdychała teatralnie, narzekając na swój jakże ciężki los. Za bardzo ceniła sobie jednak towarzystwo czarownicy, aby się z nią sprzeczać. - To się niemagiczni muszą dziwić. Myślą, że to koniec świata - stwierdziła z ironicznym uśmiechem, przelotnie zerkając na blondynkę. Sypiące się z nieba pierze ewidentnie nie było wytworem ich wyobraźni, o czym świadczyli chowający się pospiesznie na dziedzińcu studenci, jak i trzymane między palcami pióro. Wszelkie efekty rytuałów, zwłaszcza tych nieudanych i wymykających się spod kontroli, zdawali się kontrolować ci z Czarnej Gwardii. O tym, że dobrze wykonywali swoją robotę mówił brak podobnych doniesień na przestrzeni ostatniego czasu. - Jak myślisz, co to może być? Nim się spostrzegła, czerwona chmura dotarła do budynku szkoły. Odwróciła wzrok w jej kierunku, nieco mocniej zatrzymując pióro w dłoni. Pozwoliła, by przyjemne ciepło nieznanego powiewu otuliło jej policzki i stało się kontrastem dla szczypiącego jeszcze przed momentem mrozu. Już miała wrócić na korytarz, kiedy z kolejnym wdechem ściągnęła brwi, czując w ustach metaliczny posmak. Naraz przeszył ją dreszcz, podsuwając lawinę bardzo bliskich skojarzeń z odprawianymi często rytuałami. Konsekwencje niektórych zabierały jej całą siłę, ciążyły w głowie, a co najważniejsze, wypełniały usta krwią. Nie od razu skojarzyła sobie efekt z działaniem czerwieni mgły; dopiero po chwili zsunęła się z parapetu i wycofała o krok, puszczając ramę okna. - Zamknij je! - rzuciła do Scully, wskazując dziewczynie otwarte wciąż okno. Splunęła na podłogę, by sprawdzić czy posmak w ustach jest rzeczywiście krwią. Jeśli działanie kolorowej zawiesiny miało być naprawdę poważne, lepiej, by nikt więcej nie był na nią wystawiony. To wtedy gęsta, różowo-miedziana mgła zaczęła przytulać się do ścian oraz szyb uniwersytetu, przesłaniając całą widoczność. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Patrzyłam na pióra, jak powoli spadają i starałam się znaleźć w nich coś charakterystycznego. Im dłużej się w nie wpatrywałam, tym bardziej ich biel kuła mnie w oczy. Nie znałam się za dobrze na faunie, ale nie wydawało mi się, żeby istniało jakieś tak nieskazitelnie białe zwierze. Z rozmyślań wyrwał mnie dopiero odgłos otwierania okna: - Czy ciebie już do reszty pojebało?! - Zaprotestowałam, krzyżując ręce na piersi i odeszłam kilka kroków do tyłu. Było to już skrajnie nieodpowiedzialne nawet jak na nią. Nie wiemy przecież, jak te spadające obiekty mogą na nas zadziałać. A co jeżeli są czymś zatrute? - Koniec świata to będziesz mieć ty, jak sobie ten pusty łeb rozbijesz... - Przewróciłam zażenowana oczami, patrząc, jak dziewczyna próbuje złapać jedno ze spadających piór. Słysząc jeszcze następny protest zza pleców, bardziej się przejęłam. W normalnej sytuacji może bym tak nie zareagowała, ale to z pewnością nie było nic zwyczajnego. A do tego w pełni zgadzałam się z tym, żeby zamknąć to okno. - Nie wiem, może pióro..? Na serio, zejdź już z tego parapetu... Nie będzie mi się chciało zeskrobywać cię z bruku, a do tego nie wiemy, co to dokładnie jest... - Tym razem można było wyczuć w moim głosie zmartwienie. Odwróciłam się jeszcze, żeby zobaczyć adresata wcześniejszego protestu i rozpoznałam w nim Mallory'ego. Bezradnie uniosłam tylko ramiona i wysłałam mu przepraszające spojrzenie. Gdy Charlotte się na coś uweźmie, ciężko ją od tego odciągnąć, więc nie pozostało mi nic innego, jak stać i patrzeć na jej dalsze poczynania. Zanim się obejrzałam chmura opadła, wdzierając się do środka korytarza przez otwarte okno. Zamarłam na chwilę, ale gdy tylko zaczęłam znowu myśleć, zsunęłam niżej rękaw kurtki i przyłożyłam go do nosa, żeby ograniczyć możliwe wdychanie nieznanego obłoku. Gdy Charlotte krzyknęła, wydając mi polecenie, bezmyślnie zamknęłam okno, na chwilę odsłaniając górne drogi oddechowe, bo musiałam w tej sytuacji użyć obu rąk. - Co się dzieje? - Odsunęłam się, jak dziewczyna splunęła na podłogę. Czyżby był to efekt tej czerwonej mgły? - Chodź do tej sali - Zaprowadziłam ją do środka jednego z pomieszczeń, które jeszcze przed chwilą otworzył jeden z profesorów. Do moich uszu dotarło, jak wcześniej mówił o wejściu do niej, ale nie byłam pewna, gdzie nagle zniknął. - Nawdychałaś się tego? Nic ci nie jest? - Znowu zmartwiona zaczęłam zasypywać ją pytaniami. Miałam nadzieję, że skutki tych karmazynowych oparów będą jednak niewielkie. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Marshall Abernathy
POWSTANIA : 15
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 167
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Skoro oboje z Eli widzieli to samo, pozostawało się jedynie niepokoić. Zwłaszcza, że na piętrze wkradł się lekki chaos i przez pierwsze minuty Marshall nie potrafił odnaleźć się w rzeczywistości. Uśmiechnął się do chłopaka, który na niego wpadł, podnosząc ręce w poddańczym geście. Słowa na moment utknęły mu w gardle, ale chciał pokazać, że nic się nie stało. Poczochrał z tyłu czuprynę swoich włosów, wypuszczając z płuc głęboki oddech. Dopiero później student odkrył, że ktoś do niego mówi. - Tak, wszystko dobrze, dziękuję za pomocną dłoń - otrząśnięty z pierwszego szoku podziękował Elianne, z lekkim zawstydzeniem, jednak należało mieć w sobie resztki kultury osobistej. - Mam nadzieję, że ten stan nie zmieni się przez kolejne godziny - chciał ująć to w słowach pełnych optymizmu, jednak opadający ton głosu mógł zdradzać więcej niepokoju niżeli niezachwianej brawury, która i tak nigdy go nie charakteryzowała. A potem szelmowski uśmieszek wkradł mu się na twarz. - Przynajmniej ładny tyłek - odpowiedział Mallory, jednak bardziej w stronę właścicielki tyłka, żeby ta ten wymuszony komplement dosłyszała. Zaś cała sytuacja zdawała się o tyle problematyczna, iż nie wiadomo z czym się wiązała bądź kto za nią odpowiada. Dlatego ślepe zaufanie, iż sala to bezpieczne miejsce wydaje się tylko złudną mrzonką. Z drugiej strony - lepszej nie ma. Marshall chciał usłużnie wejść do sali. Zresztą skoro było to polecenie samego profesora, wolał się z nim nie kłócić. Jednak sytuacja zdawała się zmieniać na tyle szybko, że racjonalizm przestawał działać i należało polegać na instynkcie. - Zakryjcie nos i usta - krzyknął, aby niektórzy zgromadzeni, bardziej skonfundowani pomyśleli o swoim bezpieczeństwie. Sam Marshall zaczekał z tym dopiero, kiedy Lotte'a i Blair stały twardo na ziemi z możliwością wejścia do sali. On w tym czasie chciał rzucić zaklęcie, aby oczyścić korytarz z wdzierającej się czerwonej mgły. Bądź czymkolwiek ten syf był. - Clarumcaelum - zaklęcie wybrzmiało z jego ust, a on sam zakrył nos i usta łokciem, chowając się w sali wykładowej. Kostka: 20 |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Zawód : Zaklinacz
Mallory Cavanagh
Powinien bez szemrania podążyć za poleceniem autorytetu, ale jak miał to zrobić, gdy kapitan tego okazałego statku jako pierwszy rzucił się do ucieczki? Zbyt wiele kaset VHS o tematyce iście makabrycznej przewinęło się przez napotykane tu i ówdzie magnetowidy, by głowy nie zalała mu fala podejrzeń à propos efektu tego jednoosobowego wypadu po informacje. Rozsądnie, choć nie za przyjemnie było założyć, że zostali porzuceni i sami musieli stawić czoła złowieszczemu, puchowemu wyciekowi z chmury. Nienaturalna biel przyciągała wzrok jak ćmy światło, lecz w odróżnieniu od nich zapragnął jak najszybciej oddalić się od zwodniczego nawigatora. Kątem oka wychwycił wznowienie niejednostajnego ruchu akademickiego, niezbyt przejętego wydarzeniami ostatnich minut - jak tak szybko mogli przykryć je płaszczem zapomnienia? Niepokój buzował mu pod skórą jak drobne, acz natarczywe wyładowania elektryczne i choć huki ucichły, wciąż wyczekiwał kolejnego. W milczeniu obserwował początek subtelnej wędrówki chmury, coraz lepiej rozumiejąc powagę sytuacji. Jaka szkoda, że dopiero po niewczasie zrozumiał, że napastowanie uszu śpiewem Madonny nie było zwykłą złośliwością losu, a ostrzeżeniem. Jeszcze gorzej, że nie zaopatrzył się zawczasu w kawę... w potężny kubek kawy tak gorzkiej, że aż wykręcała język. Zaniechał dalszej konwersacji z Marshallem o miejscu, w którym plecy traciły szlachetną nazwę i zanim jeszcze odebrał niewerbalny komunikat od Blair, zaczął zdejmować marynarkę. Prędko zbił ją w kształt możliwie najbliższy kulce i głosem zainspirowanym ojcowską, niesłabnącą potrzebą zwracania na siebie uwagi nakazał: — Blair, łap, załataj tym szpary w oknach. — Choć i tak część oparów wleciała na korytarz, mogli przynajmniej spróbować ograniczyć dalszy wyziew. Najchętniej zrobiłby to sam, jak za dzieciaka w przestrachu przed napadem drud, jednak nogi chwilowo odmówiły współpracy. Nie podobało mu się, bardzo nie podobało, że krwista mgła zdawała się mieć budynek, ich najlepszy środek obrony przed zewnętrznymi perturbacjami, w garści; że dziewczyna, której imię nie tak dawno zawisło obok jego na tablicy przykościelnej, smakuje właśnie konsekwencje kontaktu pierwszego stopnia z ulotną czerwienią. Nie chcąc podzielić jej losu, w końcu przełamał fizyczny impas i zaczął się wycofywać w stronę otwartej klasy, za radą Marshalla podtykając rękaw koszuli pod nos i usta. Zerknął na Elianne, ruchem dłoni ponaglając ją do podążenia za resztą i skrycia się w pobliskim pomieszczeniu nie dlatego, że był to wybitny pomysł, lecz jedyny względnie sensowny, nie licząc wsparcia Abernathy'ego w próbie odczarowania zanieczyszczonych skrawków powietrza. — Clarumcaelum — zawtórował cicho, zanim zniknął za drzwiami wskazanymi przez pewnie-już-martwego profesora. |
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog