Witaj,
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
First topic message reminder :

Zgliszcza Piwniczki
Kiedyś był to jeden z najbardziej rozpoznawalnych budynków na całej długości głównej ulicy Deadberry to Piwniczka. Pomalowany karminową farbą, zbudowany z cegły, wyróżnia się czarnymi obramowaniami wokół okien. Założony blisko sześćdziesiąt lat temu bar z parszywymi, aczkolwiek bardzo tanimi trunkami. Dzisiaj w tym miejscu są już tylko zgliszcza i wielka dziura pomiędzy innymi kamiennymi zabudowami. Piwniczka spłonęła w wyniku pożaru 26 lutego 1985 i nikt nie kwapi się do tego by ją odbudować. Okoliczni pijacy wspominają czasem zaniedbane i skrzypiące łóżka.
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Stwórca
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
The member 'Percival Hudson' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 58

--------------------------------

#2 'k100' : 52
Stwórca
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
W piwniczce nieustannie szaleje ogień. Płomienie rosną, sięgając wyżej i wyżej. Wewnątrz pożoga wre ze zdwojoną siłą. Jedno z wielkich, dębowych bierwion poddaje się bezlitosnej mocy ognia i opada tuż przy wejściu, którym przeszli Frank i Ores, torując im drogę ucieczki. Ciemny dym snuje się coraz gęściej, brunatne kłęby  unoszą się ku niebu, prowadząc swój mroczny taniec na tle krwawej łuny.
Lecz sklepienie nieba zdaje się powoli się rozjaśniać.
Przez szare zasłony dymu można dostrzec, jak dziwne zjawisko ustępuje w poszczególnych miejscach — tworzą się okrągłe okna w rdzawych obłokach, przez które zaczynają przedzierać się promienie złotego słońca.

Ores, próbujesz zdrapać złoto ze strzały. Chociaż trzesz długo, to tylko odrobina pyłku grzęźnie za twoimi paznokciami wymieszana z sadzą osiadłą na grocie. Kartka pozostaje pusta, a Posthomerica została zbezczeszczona na darmo. 
Rzucasz zaklęcie w stronę pana Marwooda, to posłusznie wnika w powietrze wokół niego, choć pewność czy faktycznie zadziałało, będziesz mógł mieć dopiero za chwilę. 

Frank, zaklęcie dotyka strzały. Czujesz pod skórą mrowienie, w twoim umyśle pojawia się nagła pewność, jakby właściwości tajemniczego pocisku zawsze były ci świetnie znane: grot wykonany ze spiżu, wystrzelony przez właściciela samoistnie pokrywa się ogniem. Strzała jest świetnie wyważona, to robota najlepszych rzemieślników. 
Powietrze wokół ciebie otula czar rzucony przez Oresa, acz do samego końca nie masz pewności, czy faktycznie zadziała. 

Frank, Ores, decydujecie się wyskoczyć przez okno. Helen w samą porę udaje się ochronić przed upadkiem również Zafeiriou. Opadacie leciutko, wspomagani łagodnymi objęciami magii. Dotykacie bruku bez szwanku, wciąż spleceni ramionami. 

Helen, podmuch wiatru wymyka ci się spod kontroli. Piach i pył, zamiast w stronę ognia, wieje prosto na ciebie na krótką chwilę zmuszając, abyś zamknęła oczy. W porę udaje ci się jednak otulić następnym zaklęciem Oresa, sprawiając, że upada razem z Frankiem na bruk nie doznawszy żadnego szwanku. Lądują na bruku, cali i zdrowi. 
Dachówka roztrzaskuje się kilka centymetrów obok twoich butów, rozpadając na drobne kawałki. 

Percy, odsuwasz mężczyznę od budynku, niewątpliwie ratując go przed osypującymi się z płonącego sklepienia budynku dachówkami.
Kucharz spogląda na banknot, który mu wręczasz, nieco niepewnie, nie będąc w stronie uwierzyć w kwotę, na którą się zdecydowałeś. Zielony papier unosi w górę, do światła jarzeniówek rozświetlających pomieszczenie, jakby chciał w jakiś sposób sprawdzić jego autentyczność. Niewiele wynosząc z tego zabiegu, wkłada go w końcu do kieszeni, a gdy wychodzisz, krzyczy jeszcze za tobą. 
W razie czego mamy też oliwę! 
Powracasz do Helen, ponawiając zaklęcie, które wymknęło się kobiecie spod kontroli. Pył otula języki ognia, sprawiając, że zaczynają maleć, kurczyć się do niewielkich, niemal niegroźnych rozmiarów, lecz mimo wszystko dalej się tlą. Wiatr z pyłem wdziera się też przez okna piwniczki, docierając do strzały. 
Unosisz butelkę z octem, ta przecieka odrobinę, zakrapiając również zewnętrze budynku. Docierając do prowodyra całego zamieszania, tracisz nad nią kontrolę. Upada, rozbijają się na pierwszym piętrze piwniczki. 

Przez chwilę nie macie pewności, czy wasze wysiłki się powiodły.
A potem coś zaczyna się dziać. 
Ogień gaśnie, niczym reakcja łańcuchowa płomienie dookoła zaczynają się kurczyć, aż zupełnie znikają. Wystarczył jeden skrawek pożaru, w którym ocet i piach z pyłem zmieszały się w jedno, by sprawić, że cały budynek stopniowo przestanie płonąć.

Piwniczka, podniszczona, zrujnowana przez uderzenie strzały i ogień, przestaje płonąć. 

Za waszymi plecami, u wylotu na Plac Aradii nadal bucha ogień, ale przynajmniej ta część dzielnicy została połowicznie ocalona. Jeśli zdecydujecie się iść w tę stronę, dostrzeżecie, że wokół fontanny nadal buchają płomienie. W pogorzelisku, na jakie wstąpicie, dostrzeżecie kilka ciał — spalonych i porozrywanych, beznadziejnie komponujących się z upiornym pejzażem niegdyś pięknego placu. Waszą uwagę będzie mógł przyciągnąć wielki ptak — orzeł — sponiewierany, prawdopodobnie martwy, leżący nieruchomo na wyściółce ze spopielonych piór. Po kilku minutach na Placu pojawią się strażacy, a także kilku funkcjonariuszy. 

Jeśli postanowicie pozostać na miejscu, przez około pół godziny nie wydarzy się nic godnego uwagi. Kilku zdezorientowanych przechodniów lub mieszkańców okolicznych budynków zagarnie was, z tym samym pytaniem cisnącym się na usta: 
Co to do cholery było? 
Służby zdają się mieć ważniejsze sprawy na głowie, po około godzinie od waszej akcji ratunkowej, na miejscu nadal nikt się nie pojawia. 

Jeśli zdecydujecie udać się w kierunku Wallow albo niemagicznych części miasta, wszystko wokół zda się upiornie ciche. Ulice będą opustoszałe, niemal wymarłe witając was smętnym echem waszych własnych kroków. 

Niebo nad waszymi głowami stopniowo się rozjaśnia, czerwień sklepienia zaczyna ustępować. Spomiędzy chmur wyłania się punkt — przez chwilę możecie go pomylić z kolejną strzałą, choć jest znacznie od niej jaśniejszy, o owalnym kształcie, jakby tym razem kosmos wypluł na Hellridge kometę. Pędzi z zawrotną szybkością, znikając gdzieś na horyzoncie, prawdopodobnie w okolicach Wallow.


Tura ósma i ostatnia!
Dziękuję za grę, kreatywność i sprawne odpisy!

Macie teraz czas na opisanie wszystkich działań, jakie wasze postacie podjęły w ciągu około godziny-dwóch od mojego posta. Zaznaczcie wyraźnie jakie były wasze dalsze kroki, czy udaliście się do szpitala, czy z kimś się kontaktowaliście, czy uciekliście z tego miejsca, czy próbowaliście kogoś powiadomić itp. Możecie używać NPC z dowolnej komórki Kościoła (Czarna Gwardia, kapłani, szkółka kościelna), służb miasta (policja, szpital, straż pożarna, ratusz), Kręgu (nestorzy rodzin). Jeśli się na to zdecydujecie, nie określajcie ich reakcji, tylko swoje akcje. Dla wspólnej wygody proszę o podsumowanie podjętych akcji w adnotacji na dole posta.

Nie ma ograniczenia co do ilości podjętych akcji, ale proszę o rozsądek względem czasu ich trwania - macie tylko 1-2 godziny.

Wszystkie wasze działania i kwestie techniczne zostaną przeze mnie podsumowane w kolejnym poście, który będzie oficjalnym zakończeniem 1. części wydarzenia. Do tej pory proszę Was o niepodejmowanie wątków mających miejsce później dnia 26.02.1985.roszę o rozsądek względem czasu ich trwania - macie tylko 1-2 godziny.

W tym momencie możecie już dokonywać rozwoju postaci, zakupów i rzemiosła, które będziecie mogli wykorzystać w 2. części wydarzenia. Ewentualne rzemiosło albo zakupy nie muszą  być wykonane w trakcie dwóch godzin określonych przeze mnie wyżej, fabularnie mogło to odbyć się wcześniej.
Przypominam, że zgodnie z ogłoszeniem w temacie wydarzenia, na 2. część wydarzenia obowiązują zapisy.

Punkty życia:
Percival Hudson 161/161
Orestes Zafeiriou 179/164 - 10 W
Helen van der Decken 171/171
Frank Marwood 161/121 - 10 W

Czas na odpis macie do czwartku 04.05. do godziny 23.59.
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 19
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t244-orestes-zafeiriou#592
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t357-orestes-zafeiriou#1067
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t356-poczta-orestesa-zafeiriou#1066
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f82-archaios-2-1
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1176-rachunek-bankowy-orestes-zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 19
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t244-orestes-zafeiriou#592
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t357-orestes-zafeiriou#1067
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t356-poczta-orestesa-zafeiriou#1066
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f82-archaios-2-1
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1176-rachunek-bankowy-orestes-zafeiriou
Najpierw był strach.
Jeśli się nie uda, to co?
Lot z piętra Piwniczki byłby krótki i prawdopodobnie zakończony kilkoma złamaniami; nośnikiem śmierci mógłby zostać niewłaściwy kąt upadku albo wyjątkowo paskudny pech. Od określania matematycznego ryzyka Ores miał Perseusa; od paskudnego pecha samego siebie. Przez kluczową, wypełnioną wahaniem sekundę wynik był jednoznaczny.
Jeśli się nie uda, to co?
W spojrzeniu pana Marwood pokój podnajęła cała desperacja świata. Płonący budynek nie zostawiał im wyboru — tkwiąca w ścianie strzała zdradziła wszystkie sekrety, usilnie zdrapywany z niej pył utkwił pod paznokciem, ale nie na zbezczeszczonym skrawku papieru.
Uda się.
Tego dnia wykorzystali limit nieszczęść — w przeciwieństwie do limitu szaleństwa, które postanowiło zamieszkać w spieczonych ogniem cegłach i wedrzeć się do zwykle racjonalnych umysłów razem z gęstym dymem. Uda się, powiedział Orestes Zafeiriou i mogłyby być to jego ostatnie słowa tuż przed wyskoczeniem z okna — ramię w ramię z ojcem kilku dzieci, mężem, siewcą, na rany Prometeusza, doszczętnie oszaleli — oraz przekonaniem się, czy rzucony na pana Marwood czar zadziałał.
Najpierw był więc strach, a później nie było nic; poza gładkim opadnięciem na zmaltretowany zaklęciami i rozszerzającym się chaosem bruk oraz świadomością, że celne zaklęcie, które odnalazło go pośród zamieci chaosu, wypłynęło z ust Helen.
W świecie, w którym nic nie było takie samo, jak przedtem, przynajmniej to nie uległo zmianie; wszystko sprowadzało się do niej.
Helen — podrażnione dymem płuca dopiero teraz odkryły, czym jest świeże powietrze; zaciśnięte w żelaznej pięści strachu serce dopiero teraz przypomniało sobie, że powinno bić. Pierwszy krok był chwiejny; w trakcie drugiego zrozumiał, że cuchnie spalenizną; po trzecim wiedział, że musztardowy sweter i płaszcz nadają się do wyrzucenia; podczas czwartego zrozumiał, że to nie ma znaczenia, bo wszystko, co istotne, właśnie zniknęło w jego objęciach.
Signómi — trzy sylaby złamały niebezpieczną pieczęć — puszka Pandory wyrzutów sumienia została otworzona. Signómi; przepraszam, przepraszam, przepraszam, drżąca dłoń przesunęła się z ramienia na plecy i zastygła tam w kurczowym uścisku; grunt nie znajdował się pod jego nogami, ale tam, gdzie palce zacisnęły na materiale swetra Helen. — Wracajmy do domu.
Skoro świat dookoła nich pogrążał się w ruinie, Orestes zasługiwał na niewinne kłamstwo; wracajmy do domu, tego wspólnego, razem. Ugaszony ogień powinien smakować zwycięstwem — ocet zadziałał, wiedza po raz kolejny zatriumfowała nad przemocą, antyczna historia zakradła się w chorobliwą nowoczesność i położyła kres chaosowi.
Więc dlaczego jedyne, co czuł Zafeiriou, to splątany w żołądku kłębek strachu?
Wyswobodzenie Helen z objęć kosztowało go więcej niż wspięcie po schodach spowitych w gryzącym dymie i mgle — przyjacielski uścisk na krawędzi apokalipsy nie mógł trwać dłużej, zwłaszcza przy świadkach.  
Panie Marwood, będziemy musieli—
Porozmawiać; nie, to niedopowiedzenie stulecia. Będą musieli podjąć próbę zrozumienia — jedno spojrzenie na muśniętą sadzą twarz mężczyzny wystarczyła, żeby dostrzec zgodę w jego spojrzeniu. Krótkie skinięcie głową w kierunku pana Marwood oraz pana Hudson było wszystkim, na co mógł zdobyć się Zafeiriou; balans ofiar wkrótce zostanie podliczony, teraz istotne było tylko jedno.
Oni wszyli z tego cało.
Piwniczka — niekoniecznie.
Pogrążone w ciszy Deadberry niczym nie różniło się od skąpanego w nienaturalnej martwocie Little Poppy Crest; podróż rozpoczęła się w momencie rozbłysku przypominającego kometę i miała trwać kolejne pół godziny. Milczenie spowijające Saint Fall zakradło się do Archaios, opustoszałego, skąpanego w cieniach gasnącego dnia, trwałego i niepodatnego na wszystkie końce świata; w myśli, że antykwariat przetrwa ich wszystkich, tkwiła łagodna pociecha.
Zburzyła ją dopiero świadomość, że mieszkanie było tak samo puste, co parter — jedynie Jakub, zeskakujący z parapetu, wprawił nieruchomy świat w ruch. Milczał pusty pokój Perseusa, telefon i świat — dopiero sięgająca po słuchawkę Helen uświadomiła Orestesowi, że nie mogą pozwolić sobie na bezczynność; jeszcze nie teraz.
Książka ze skrytym między stronnicami piórem — nadzieja, by nie zaginęło w trakcie wyrywania strony, umierała ostatnia — miała znaleźć bezpieczny, niepozorny azyl na regale w salonie — kolejną godzinę Orestes spędził na nerwowym odmierzaniu czasu i odległości; podłoga pomiędzy biurkiem, magiczną skrzynką, a oknem wychodzącym na ulicę zyskałaby wytartą ścieżkę, gdyby nie obecność Helen i przekucie zgromadzonej wiedzy w list. Jedyny członek rodziny, którego Zafeiriou musiał poinformować, był nieuchwytny; jeden z dwóch przyjaciół, o których bezpieczeństwo drżał, znajdował się na wyciągnięcie ręki. Drugi był z Perseusem; cicha mantra zapełniała umysł i towarzyszyła drobnym literom; nic im nie jest, byli razem.
Kropka na końcu listu przypieczętowała los ich przyszłości — wysyłając go do Williamsona, wysyłał go do całej Gwardii. Czas na poszukiwanie odpowiedzi nadejdzie wkrótce; w dwie godziny po katastrofie liczyło się wyłącznie jedno — odnalezienie siebie.

Podsumowanie akcji na przestrzeni dwóch godzin: Orestes wraz z Helen wracają do Archaios, gdzie Zafeiriou czeka na powrót kuzyna i gromadzi wydarzenia z Piwniczki w liście, który następnie wyśle do oficera Williamson. Posthomerica znika na regale pomiędzy innymi tytułami.
Orestes Zafeiriou
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Helen van der Decken
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t224-helen-verity-w-budowie#523
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t485-helen-van-der-decken#2051https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t486-poczta-helen-van-der-decken#2053
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f125-ulica-staromiejska-9-9
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1080-rachunek-bankowy-helen-van-der-decken#9535
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t224-helen-verity-w-budowie#523
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t485-helen-van-der-decken#2051https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t486-poczta-helen-van-der-decken#2053
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f125-ulica-staromiejska-9-9
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1080-rachunek-bankowy-helen-van-der-decken#9535
To naprawdę zadziałało.
Czy to tylko zdumiewający zbieg okoliczności?
Trochę piachu, pyłu i ocet — receptą na ogień rozpowszechniający się w samym sercu Deadberry; dopiero widząc dogasające płomienie, Helen uświadomiła sobie, że nie wierzyła w powodzenie greckiego planu. Doświadczenie jednak kazało zaufać Orestesowi, a mdlący strach przed bezczynnym czekaniem, aż wizja sprzed kilku minut stanie się przerażającą rzeczywistością, nie dopuścił do głosu racjonalnych wątpliwości.
Czy Zafeiriou właśnie zyskał nowy, całkowicie niepodważalny argument do przeforsowywania w przyszłości każdego swojego — nawet najbardziej niedorzecznego — pomysłu?
Prawdopodobnie tak.
Z całą pewnością tak.
W przyszłości; obecnie liczyła się chwila, kiedy nie oddzielała ich ściana ognia, ani cale niepewności, niknące w ciepłych objęciach, których nie chciała już opuszczać. Chłodne palce zacisnęły się na materiale płaszcza, w który Helen schowała twarz poprzecinaną siateczką łez — jemu i tak już nic bardziej nie zaszkodzi.
Jesteś cały?Signómi, nie szkodzi, to teraz nieważne, van der Decken nie musi tego mówić, bo wszystko zamyka się w gestach; niechętnym odsunięciu się o pół kroku i opuszkach palców dotykających brudnego od sadzy policzka Orestesa, kiedy przygląda mu się uważnie.
Oględziny musiały wypaść zadowalająco, bo przez bladą twarz przesuwa się cień ulgi i dopiero wtedy Helen odwraca spojrzenie od Greka, najwyraźniej przypominając sobie, że nie był w Piwniczce sam; pan Marwood zdaje się, że wyszedł z tego bez większego szwanku. Skoncentrowana na Zafeiriou i próbie zminimalizowania szkód nie poświęciła wiele troski losem swego niedawnego kawiarnianego towarzysza; w normalnych okolicznościach pewnie poczułaby ukłucie zawstydzenia, teraz nie było w niej miejsca na podobne uczucia. Dla niego ma słaby uśmiech, który wybiera zamiast tego, co przechodzi jej przez myśl;
Dziękuję, że nie zostawiłeś go w tym samego.
Bez ciebie bym sobie nie poradziła, Percival — to akurat prawda, a van der Decken nie ma przed nią oporów; nie ma też więcej siły na dłuższe pozostanie w Deadberry.
Być może powinni zaczekać na przybycie służb, ale w głowie wciąż kołaczą się słowa Orestesa i Helen wie, że to jedyne miejsce, w którym chce się teraz znajdować.
W domu.
Dlatego żegna towarzyszy spod Piwniczki krótkim skinieniem podbródka, krzywiąc się, kiedy jej spojrzenie napotyka to, co kiedyś było jej wełnianym płaszczem. Wełnianego nieszczęścia nie da odratować, podobnie jak portfela, który prawdopodobnie spłonął w jego kieszeni; ale to niewielka strata, właściwie żadna, co w pełni uświadamia sobie, patrząc na zniszczenia, które ogarnęły Deadberry.
Niektórych widoków ciężko będzie pozbyć się spod powiek, podobnie jak strachu, który zalęgł się wygodnie za skórą na karku.
Little Poppy Crest zaskakuje nienaturalną ciszą.
W Archaios wita ich Jakub i cisza, będąca dobitnym potwierdzeniem faktu, że Perseus jeszcze nie wrócił do domu i jedynie świadomość, że miał być razem z Barnabym nie wywołuje w Helen nowych pokładów mdlącego niepokoju.
Z wyrytych w pamięci numerów telefonów wybiera w pierwszej kolejności ten do Maywater — do teściów. Słuchawka niemal pali zabrudzony ulicznym pyłem policzek, kiedy van der Decken oczekuje na połączenie; głos włoskiej teściowej jeszcze nigdy wcześniej — ani później — nie brzmiał równie mile dla ucha.
Z Elsje wszystko w porządku, dobrze.
Nie potrzebuje więcej wiedzieć i nie wdając się w obszerne tłumaczenia, obiecuje wkrótce ponownie zadzwonić i odkłada słuchawkę. Kolejny telefon będzie trudniejszy, wykręcając numer do rodzinnego domu, śledzi spojrzeniem wędrówkę Orestesa po pokoju i układa w głowie słowa, które nie zabrzmią jak kompletne szaleństwo.
Niecierpliwy głos Benjamina Verity wyrywa Helen z chwilowego bezruchu, reaguje dopiero na drugie głośniejsze "halo", po którym ponownie musi odtworzyć przeżycia sprzed godzin; tym razem nie szczędzi szczegółów, zachowując dla siebie wyłącznie wizje, które ulotniły się wraz z karminowym dymem.
Do nich nie chce — nie może — wracać.

Podsumowanie akcji na przestrzeni dwóch godzin: Helen wraz z Orestesem wracają do Archaios, van der Decken dzwoni najpierw do domu teściów, żeby upewnić się czy u nich wszystko w porządku, ale nie wdaje się w szczegóły dotyczące zdarzeń w Deadberry, o tych informuje dopiero ojca, który następnie przekazuje te informacje nestorce rodu.
Helen van der Decken
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : siewczyni magii wariacyjnej
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t152-frank-marwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t267-frank-marwood
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t289-gosci-we-mnie-przeszlosc
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t269-poczta-franka-marwooda
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f99-gniazdko
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1055-rachunek-bankowy-frank-marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t152-frank-marwood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t267-frank-marwood
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t289-gosci-we-mnie-przeszlosc
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t269-poczta-franka-marwooda
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f99-gniazdko
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1055-rachunek-bankowy-frank-marwood
Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Przymykając oczy, wyczuwał lepiej pulsujące biodro, nadwyrężone dzisiejszymi dokonaniami. Przed oczami stawała mu iluzja Esther, tak żywej i prawdziwej, jakby naprawdę znalazła się w środku tej pożogi. Odwracał wzrok w lewo, tam, gdzie belki stropu stopniowo waliły się, odgradzając jedyną drogę ucieczki. Potem spojrzał w tył, okno na świat. Matka zawsze mówiła, że kiedy Bóg zamyka drzwi — otwiera okno. Mógłby parsknąć teraz pod nosem, bo Boga nie ma, matulu. Własny głos usłyszał z daleka, jakby zamknął się we własnej głowie, analizując tylko to, co nieemocjonalne i co niezbędne, żeby przetrwać. Chociaż dłonie drżały — swoje już przeżył, a ta strzała. Ta z grotem ze spiżu, ta, która samoistnie podpala się, gdy jej właściciel kieruje ją do celu. Czar zadziałał, wyciągnął tyle informacji, ile był w stanie, pierwszy raz dostrzegając coś podobnego. Amunicja potęgowana magią była niczym w porównaniu z tą bronią. Na krótką chwilę chciał chwycić ją, wyciągnąć resztka sił ze ściany płonącego budynku, ale na nic by się to zdało. Potrzebowali go żywego, przynoszącego do domu chleb, żywiącego rodzinę. Lucyferze, przebacz mi.
To czy się uda, zależało od wielu czynników. Wiatr nie był porywisty, a gorąc bijący od czarnych okadzonych ścian, stopniowo zamykał się na dwóch mężczyznach, wpychających się łokciami w skrajne niebezpieczeństwo. Frank Marwood był idiotą, ale miał cel.
To czy się uda, zależało od czynników, których sam nie potrafił określić, chociaż na liczbach, literach i wzorach zjadł zęby, przecierane w nocy pomiędzy pojedynczymi chrapnięciami.
To czy się uda, zależało od wyskoku przez okno. Frank Marwood był idiotą, ale miał cel — była nim ziemia. Okulary poprawił na nosie, czując delikatną powłokę kokonu, jaką pokryło się jego ciało, a jaka powinna niedługo się rozpaść. Powietrze zakłębiało się, tworząc coś na rodzaj miękkiej poduszki. To było aż tak proste. Skoczył. W pierwszej sekundzie był pewien swojego, że upadek nie będzie kosztował go życia, połamanych nóg ani pękniętej czaszki. W drugiej sekundzie miał ochotę krzyknąć, gdy ziemia przybliżała się nieuchronnie. W trzeciej sekundzie z jego ust wydarł się cichy grymas, gdy spojrzał na własne spodnie, ubrudzone sadzą. W czwartej wylądował. Bezpiecznie, bezboleśnie i równo. Daleko temu było do gimnastycznego opadnięcia na ziemię, ale po szybkiej ocenie strat — kolana i kostki miał całe, a przynajmniej niezniszczone bardziej niż przed godziną. Coś znowu strzeliło mu w biodrze, ale nie było bolesne. Naturalna kolej rzeczy. Będzie co wnukom opowiadać.
Jest pan cały? — szybko spytał Orestesa, puszczając jego ramiona, bo nie przystało się tak przytrzymywać, nawet w takiej chwili. — Helen, Percivalu, co do...? — cholery jasnej, stu czortów, motylej nogi i wszelkich innych nieprzesadnie wulgarnych wyklinań. Obserwował pył, dziwny płyn lecący w stronę pożaru. Piwniczkę należało już spisać na starty, oczekiwać na gwardię, która zajmie się zabezpieczeniem reszty budynków i najzwyczajniej w świecie — uciekać. Co miał wiedzieć — wiedział. Kogo mógłby uratować — uratował. Nie miał pewności co z osobami w piwnicach Piwniczki. Posłany w ich stronę czar, mógł co najwyżej wzbudzić wątpliwość czy magia działa poprawnie, być może wcale nie zaalarmował ich na tyle, by uciekać. Serce dygotało, gdy posyłane przez van der Decken i Hudsona części składowe dopadały płomieni, jedno po drugim. Takiej magii jeszcze nigdy nie widział. Ba! Miał wrażenie, że już nigdy nie zobaczy — dlatego też wpatrywał się w nią niczym w obrazek, a ogień błyskał w oczach. Reakcja łańcuchowa. Jeden pomarańczowy język po drugim, żar opadał. Nastawała cisza. Co do chuja?
To było... Co to było? — zapytał na siewczynię i pobratymca z Kowenu Dnia, jakby dopatrywał się w nich jakichkolwiek wyjaśnień. — Percivalu... — mężczyznę zabrał na szybko na stronę, pozwalając Helen i Orestesowi zająć się sobą. Nie ingerował w to, musiał przekazać co najważniejsze. Upewniając się, że stoją z boku i nie słyszy ich niepożądane ucho, powiedział do Hudsona: — Ta strzała, były na niej greckie zdobienia. Meandry. Tak powiedział Zafeiriou. To grek, więc wie. Syfono- synnefo kaw coś? Nie pamiętam, cholera jasna. Mówił, że wierzono, że meandry zaklinały deszcz, przynosiły urodzaj. Ta strzała spadła z nieba. Ktoś tam był... Ktoś, kto współpracuje z Gabrielem, albo ktoś, kogo wcale tam nie zapraszał — o tym, co dziś miało tu miejsce, nie pisali w żadnych księgach, a bynajmniej nie tych, które Frank zdążył za życia przeczytać. Przeżył. — Jeśli byłaby tu... — umysł wariował, przeżyty stres dopiero powoli zakorzeniał się w organizmie, a on wracał do pełni myśli. Zapatrzył się na jeden punkt, gdzieś w lewym oku Davida Bowie.
Esther. — Esther — sapnął jeszcze pod nosem, wpatrując się w jeden punkt na ścianie. Nie liczyło się nic innego. Nie żegnając się, nie rozmawiając dalej, nie czekając i nie pytając — ruszył w długą. Bieg nie był prosty w tym wieku, ale parł ile sił w nogach, tak daleko aż uda mu się dotrzeć do parkingu w starym mieście, gdzie zostawił auto. Nie liczyło się nic innego, gdy przed oczami stawał ten sam obraz co w środku płomieni — obraz ukochanej, smaganej językami ognia. Auto odpaliło ciężko. Było już bardziej gruchotem, który na drodze do Wallow mógł się rozsypać. Dociskał pedał gazu ile tylko miał mocy, wymijając pojedyncze auta — zwykle było ich więcej. Dojeżdżając do głównej drogi, potem skręcając dwa albo trzy razy, działał już automatycznie. Chciał tylko jak najszybciej dostać się do Gniazdka i gdy w końcu zaparkował na podjeździe, wybiegając z samochodu, nie zatrzaskując nawet drzwi, a następnie dopadł do klamki, ujrzał w kuchni ją. Tak samo piękną, tak samo młodą, jak 30 lat temu, tak samo uśmiechającą się, tak samo doskonałą i delikatną. Frank ruszył kilka kroków w przód, ramionami otulając Esther, jakby ona jedyna liczyła się na świecie. Musiała widzieć sadzę na nosie, musiała widzieć przekrzywione okulary, dygoczący oddech. Pod palcami mogła czuć szybki puls.
Żyjesz...żyła. — Nie poradziłbym sobie, gdyby cię nie było. Nie przeżyłbym, gdyby stało się coś... — szeptał do jej ucha, zaciskając powieki, żeby pod nimi zachować pojedyncze łzy. Faceci nie płaczą. — Deadberry płonie, Esther. Z nieba spadła strzała, podpaliła główną ulicę. Gdzie są dzieci? Gdzie jest... Wendy — wstrzymał oddech. Wendy. Piekielnik Codzienny miał redakcję właśnie tam, tam, gdzie działa się największa pożoga. Nie widział jej w tłumie, ogień się nie rozprzestrzenił. Była bezpieczna, powinna być bezpieczna. Ale plac... Z placu napierali... — Zadzwoń do redakcji Piekielnika, szybko — nie przetarł nawet potu z czoła, dopadając białą papeterię i pióro, rzucając się razem z nimi do stołu.
Nie czas na konwenanse.
G. Deadberry płonie. Z nieba w budynek Piwniczki spadła grecka strzała ozdobiona meandrami. Jej grot zapalał się samoistnie, sprawdziłem to. W ogniu zobaczyłem moją żonę, to była iluzja, ale bardzo realistyczna. Ogień ugaszono pyłem. Co to znaczy, G.? Czy jesteś zdrów?
List wysłał, czekając na Wendy, ta przyjechać lada chwila. Wszyscy musieli być bezpieczni.

Opowiadam Percivalowi o strzale, którą widziałem na pięterku; biegnę do auta i potem do Wallow; opowiadam pokrótce Esther co się stało; proszę, żeby zadzwoniła po Wendy Paterson; piszę list do Gorsou wyjaśniając co miało miejsce w Deadberry.
Przepraszam za migrenowe spóźnienie i bardzo dziękuję Mistrzowi Gry za wątek <3
Frank Marwood
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Niemożliwe okazało się ziszczać na Waszych oczach. 
Kolejno opuszczacie okolice Piwniczki, rozmywając się w pejzażu ulic, jakby nigdy was tam nie było. Coś strzaska za waszymi plecami — kolejna dachówka upada na kostkę brukową, ale to już nie wasze zmartwienie. 
Zrobiliście swoje. 
Prawdopodobnie więcej niż większość przypadkowych przechodniów tego dnia. 
Wszystko wokół wydaje się uspokajać, jedynie kometa przecinająca sklepienie zaburza nowopowstałą harmonię. 
Czujecie w klatce piersiowej nieprzyjemny uścisk. 
Coś wam mówi, że to jeszcze nie koniec. 

Percivalu, w ślad za resztą zgromadzonych, udajesz się do domu. Po drodze nie spotyka cię już nic nadzwyczajnego — ulice wydają się być opustoszałe. Przekroczywszy próg domostwa, ogarnia cię nagła senność. Nie masz siły opowiadać o wydarzeniach, które cię spotkały. Od razu nikniesz w drzwiach swojej sypialni, pogrążając się w nicości.
Śnisz o pożarze.
O mężczyźnie, którego udało ci się uratować.
Widzisz jasne oczy chłopaka, spoglądającego na ciebie z wdzięcznością.


***

Helen, otrzymujesz ode mnie 150 punktów doświadczenia oraz osiągnięcie Dobrze wysmażony.
Oprócz tego, przez najbliższy miesiąc fabularny, dręczą cię koszmary. W snach powraca do ciebie niemal identyczna wizja jak ta, która nawiedziła cię obok Piwniczki. W oknie widzisz jednak nie tylko Oresa, ale i bliskie ci osoby. Problemy ze snem wpływają na Twoje samopoczucie, o czym powinnaś wspomnieć na fabule. 

Ores, otrzymujesz ode mnie 150 punktów doświadczenia oraz osiągnięcie Dobrze wysmażony. 
Ponadto, do połowy fabularnego marca twoje zdolności Słuchacza zdają się wymykać spod Twojej kontroli. Jeśli będziesz chciał skorzystać z mechaniki na odsłuchanie obiektu, przedmiotu bądź osoby, musisz także rzucić kością k6. W przypadku wyrzucenia k1, zamiast pożądanej wizji znów nawiedza cię jasne światło i biała, ciągnąca się w nieskończoność połać. Słyszysz śpiew oraz ponownie wchodzisz w skórę postaci, w której dłoni spoczywa łuk. 

Frank, otrzymujesz ode mnie 150 punktów doświadczenia oraz osiągnięcie Dobrze wysmażony. Na twojej skrzynce znajduje się również odpowiedź od Gorsou. 
Do końca marca, dręczą cię okropne problemy z oddechem. Szybko łapiesz zadyszki, często dopadają cię duszności oraz kaszel. W wątkach, w których będziesz wykorzystywał sprawność, bądź takich, które będą od ciebie wymagały wysiłku fizycznego, powinieneś rzucić kością k6. Wyrzucenie 1k będzie oznaczało atak duszności, przypominający astmę — nie zabierze ci on punktów życia, acz będzie przeżyciem wyjątkowo nieprzyjemnym i dezorientującym. Będzie on trwał jedną turę. 

Percival, otrzymujesz ode mnie 140 punktów doświadczenia oraz osiągnięcie Dobrze wysmażony.
Do połowy fabularnego marca, będą cię dręczyły majaki — wizje na jawie czające się w kącikach Twoich oczu. W różnych miejscach będziesz dostrzegał ulotną postać Elaine, czasem słyszał jej głos. Za każdym razem, okaże się ona jednak jedynie złudzeniem — podobną kobietą, psikusem umysłu, wytworem twojej własnej wyobraźni. Jak dokładnie będzie to wyglądać, pozostawiam Tobie. 

Wszyscy, dziękuję za grę i przepraszam, za ostatnie opóźnienie. Byliście grupą niezwykle kreatywną i ze względu na to, że wszyscy ukończyliście tę część eventu w niezmienionym składzie, otrzymujecie również osiągnięcie W kupie siła. Na wasze profile wkrótce zostaną dodane punkty oraz odznaki.

Jeszcze raz dziękuję za grę, życzę przyjemnych fabuł <3


/wszyscy z tematu
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t209-thea-dawei-sheng
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t352-thea-sheng#1042
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t351-skrzynka-thei-sheng#1041
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f103-zapyziala-kamienica-13-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1061-rachunek-bankowy-thea-sheng#9114
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t209-thea-dawei-sheng
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t352-thea-sheng#1042
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t351-skrzynka-thei-sheng#1041
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f103-zapyziala-kamienica-13-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1061-rachunek-bankowy-thea-sheng#9114
11 maja 1985

Dzień wieńczył się odcieniami czerwieni, fioletu i szczególnie wonnym aromatem szczęścia.
Dziś słońce zachodziło w rytm łoskotu pracującej łopaty, wszczepiającej się w odmarzłą, wiosenną glebę, niczym w rozmrożone masło. Kwietniowa końcówka nie wyłamała się ze świeżej, katastrofalnej rutyny, po raz kolejny mocząc Saint Fall w szkarłacie krwi, którą ktoś musiał przecież posprzątać; zakopać w wilgotnej, cmentarnej ziemi na głębokość współmierną trwałemu nasiąknięciu zapomnieniem.
Wiosenne noce sprzyjały pracy — grunt osuwał się gładko pod naporem szpadla, a chłodne, wczesnomajowe powietrze przyjemnie owiewało blade policzki. Kończyny nie kostniały wobec minusowych temperatur, a kołnierz nie nasiąkał opałem lepkich, letnich miesięcy. Zawodowy wir porywał gwałtowniej i przyjemniej, kiedy nie wstrzymywała pracy na rzecz rozmasowywania zmarzniętych palców, lub wachlowania wilgotnej od potu szyi.
Noc wyznaczył niski warkot silnika i szybująca w ślad za samochodem muzyka.
Wkrótce szarzyzna Broken Alley przejaskrawiła się w bladą poświatę Deadberry, królowa soulu śpiewnie upraszała się o szacunek, a pusta kieszeń płaszcza stała się nader dokuczliwa względem jej dobrego samopoczucia.
Silnik i radiowy mezzosopran zgasły jednocześnie, ulegając względem cichego dzwoneczka sklepiku całodobowego. Na nocne zamówienie złożyło się opakowanie miętowych gum i paczka Luckies — bo szczęście należało przecież pielęgnować.
Echo Arethy Franklin kleiło się jeszcze do muśniętych majowym powietrzem ust, nim w miejsce dźwięcznych wersów nie wsunął się papierosowy filtr.
Kroki wiodły ją wzdłuż ulicy samoistnie, substytuując krótki spacer, który zakończył się tuż przy ruinie budynku niegdyś znanego jej jako Piwniczka. Samo spojrzenie na pogorzelisko przywoływało smak drinków na bazie czegoś przypominającego zmywacz do paznokci, oraz paskudnie rozwodnionego piwa za grosze. Gdyby władze nie guzdrały się z wszczęciem odbudowy, pewnie siedziałaby teraz na niewygodnym stołku i łypała na barmana dopełniającego pozostałość jej kufla kranówką.
Nie miała dziś jednak aż tyle fortuny, dlatego pasująca do głębokości jej kieszeni Piwniczka nadal widniała na liście nieodrestaurowanych budynków dzielnicy Deadberry.
Może w ogóle go dziś nie miała, gdyż niecałą minutę od zaczerpnięcia oddechu, znalazła się w sytuacji, w której była zmuszona go wstrzymać — zmierzające w jej stronę kroki nie należały do nikogo, kogo życzyłaby sobie o tej porze oglądać.
Choć przypadek Valerio był specjalny — jego wolałaby nie oglądać wcale.
Cóż zaniefortunne zakończenie nad wyraz owocnego dnia. Zupełne「亂七八糟」, a w wolnym przekładzie, chujnia z grzybnią. Zbieg okoliczności.
Półmrok ponownie wypluł przed nią przesadnie ciężkostrawną sylwetkę, której samo wspomnienie groziło przewlekłą zgagą i wymiotami. Na dodatek, w pobliżu lokacji tak plennej w negatywne reminiscencje. Zatęsknił za gruzowiskami?
Trzymanego między wargami papierosa chwilę temu więził wsuwany w kieszeń czerwony kartonik, wystający spod płaszcza kołnierzyk wpadał w barwę bliźniaczą purpurze, a ostatnie drobiny szczęścia spłonęły w kontakcie z gorącymi, zapalniczkowymi iskrami.
Do dupy z tymi Luckies; powinna wrócić do Marlboro.
Zgubiłeś się? — żarząca się bibułka rzuciła nikły refleks na spięte wrogo rysy Thei, gdy ta skinęła na osypujące się za jej plecami zgliszcza. — Alive Berry jest w drugą stronę.
Krótką chwilę wpatrywała się jeszcze w zmaterializowaną wypluwkę patologicznej męskości, nim jej wzrok nie powędrował w kierunku zaparkowanego w oddali samochodu — akumulator miał równie niestabilny, co Valerio głowę, a mimo to wciąż darzyła go większym zaufaniem niż Włocha. Gdyby zdecydowała się na to w przeciągu najbliższych kilku sekund, mogłaby do niego dobiec w relatywnie krótkim czasie, z pewnością, iż ten odpali. Więziony w piwnicy Palazzo Vito Corleone nie kłamał, jednocześnie odpowiadając na nurtujące ją odwiecznie pytanie ”ilu Włochów potrzeba do naprawienia Forda Fiesty?”
Na jej nieszczęście, miała papierosa do wypalenia — silnik pozostanie jeszcze zimny.
Thea Sheng
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Stwórca
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
The member 'Thea Sheng' has done the following action : Rzut kością


'(S) Kość zmroków' :
Zgliszcza Piwniczki - Page 5 GVNk96J
Stwórca
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t568-valerio-paganini
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t599-valerio-paganini#3313
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t600-poczta-valerio#3315
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f122-red-poppy-1-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1102-rachunek-bankowy-valerio-paganini#10370
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t568-valerio-paganini
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t599-valerio-paganini#3313
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t600-poczta-valerio#3315
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f122-red-poppy-1-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1102-rachunek-bankowy-valerio-paganini#10370
Deadberry to nie dzielnica — Deadberry to makieta.
Obumarła, wyludniona dekoracja pośpiesznie zbudowana dla filmu, który przestano kręcić. W słabo zarysowanych na tle czarnego nieba klockach budynków palą się pojedyncze światła. W tej pustce jest pewien ciężar, nieme oczekiwanie, jakby ulice zaraz miały się znów zaludnić, jakby kilka tysięcy brzydkich, ospałych mieszkańców czaiło się w mroku, by na sygnał wybiec i zająć chodniki z powrotem.
Rozpalony papieros w ustach czeka; każdą zjawę Paganini okadzi dymem.
W drodze znikąd donikąd — gdzieś był, kogoś robił, ale nie pamięta; nie pamięta, bo od czterech dób śpi po dwie godziny. Kiedy człowiek nie sypia, powietrze zamienia się w kamień. Każdy ruch to niewidzialne, piekące obrażenia. Każdy posiłek to połykanie szkła. Kofeina w ogóle przestaje działać. Kokaina trochę pomaga, ale szybko przestaje, więc biały puch musi mieszkać w marynarce, żeby wprawiać ciało w ruch; w przeciwnym razie to rozsypie się pod Piwniczką — cazzo, pod menelownią, to dopiero adekwatny koniec — i zostanie z niego dokładnie to, z czego zostało ulepione.
Trzy wielkie g.
Gówno, grzech, groza.
Dawno temu — i chyba prawda — w tym samym miejscu przerzucał gruz. Dawno temu — i zdecydowanie prawda — wybił menelowi zęby tylko dlatego, że mógł. Dawno temu — i gówno prawda — żałował, że nie zrobił tego samego gwardziście, z którym pięć kroczków stąd urządził sobie pogawędkę.
Dwa miesiące później wie, że od sześciu lat gawędzi z inną, czarną bagietą; zdrada ma imię, nazwisko i tytuł byłego amigo. A teraźniejszość? Teraźniejszość to buzia, którą pamięta sprzed miesiąca nie dlatego, że taka jest charakterystyczna — po prostu trudno zapomnieć kogoś, z kim dzieli się zbrodnię, no?
Wypuszczone z płuc powietrze jest siwe; podobne do pasemka we włosach ragazzy, której twarz kojarzy Emiliano Paganini.
Krótko mówiąc, ma przejebane.
Bene, bene, bene, Jessica in persona — ona nie uśmiecha się wcale, więc Valerio musi za nich oboje — wysunięcie papierosa z ust pomaga, może odsłonić rząd równych zębów i przystanąć w nonszalanckim układzie ciał. Gdyby nie mrok nad głowami, wyglądałoby na westernowską scenę z samego południa; zamiast skłębionego krzaczka, który mozolnie toczy się przez krajobraz, mają dym z papierosów. — W jedno przypadkowe spotkanie mogę uwierzyć, ma—
Ale?
To trzeci raz, kiedy na ciebie wpadam. Śledzisz mnie, amore?
Do Palazzo feralnego wieczora pchnęło ją zepsute auto, ale nie z takimi wariatkami Valerio miał do czynienia; mogła wyrwać pasek chłodniczy, żeby usprawiedliwić wizytę po zamknięciu. Cała reszta to historia i dawno wystygłe trupy — o nich Jessica nie wie, ale na pewno się domyśla. To proste równanie; podobno wszyscy Azjaci są dobrzy w matmę.
W kierunki świata najwyraźniej też.
Bez partnerki nie idę — kłamstwo z serii nieszkodliwych; nosić drewno do lasu, żeby potem porąbać? Un'idea stupida.Lubisz się ruszać czy wyczarować szerszenie na zachętę?
Wzrok spaceruje w tym samym kierunku, w którym zerka Jessica Thea — zamiast auta, widzi coś innego.
Gorszego.
Małego.
I zaryczanego.
Zatrzymany w ustach dym zaczyna drapać; kometa wystrzelonego peta wpada między to, co zostało z Piwniczki i gdyby tylko Valerio wierzył w dobry los, miały nadzieję na trafienie w świeżo pękniętą butelczynę denaturatu. Blask rozlałby się na świat, ciemność rozpełzła, a mała chimera człowieka — i nie, nie o Jessicę chodzi — nabrałaby konkretnych rysów.
Kilka jardów oblanych światłem późnego wieczora to wystarczająco, żeby zamazać kontury i za mało, żeby stłumić płacz; Paganini sprzed chwili był pewien, że to skomlenie zasypanego w gruzach szczeniaka.
Merda, che cazzo è quello?
Paganini z czasu teraźniejszego wie, że niespecjalnie się pomylił — szczeniak jest ludzki.
To twoje?
A wyjaśnienie pojebane.
Wzrok wraca tam, skąd przybył — ragazza nie wygląda na matkę roku ani matkę w ogóle, ale co Valerio wie o matkach poza tym, że lubi je posuwać?
Valerio Paganini
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii