First topic message reminder : Leżaki widokowe Dwa blisko stojące obok siebie leżaki są ulubionym punktem widokowym wszystkich, którzy wiedzą o ich istnieniu. Miejsce to mieści się na uboczu, daleko od głównej ulicy we wsi, dzięki czemu najczęściej można spotkać tu mieszkańców, zamiast turystów. Romatyczna sceneria zachęca do podziwiania z tego miejsca wschodów i zachodów słońca. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Czw Lip 20 2023, 21:08, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Arthur O'Ridley
Sytuacja na plaży robiła się gęstsza, wręcz napięta jak plandeka na pickupie. O'Ridley czuł w sobie chęć walki i palenia, a papieros się kończył się. Nie planował bić kobiety lub być przez nią pobity, ale z drugiej to był Carter. Drapieżnik, szkodnik żerujący na ekosystemie Cripple Rock, który najchętniej wyciąłby cały las i zabił znajdujące się tam zwierzęta. Świat ludzi potrafił być bardziej okrutny niż ten zwierząt czy roślin. -Mam swoje powody.-zaczął Arthur-Widzę, że lubicie się rządzić poza Cripple Rock też, ale hej - czego mogłem spodziewać się. Co dalej ? Będziesz chciała, abym grzecznie merdał ogonem i przynosił Ci każdą zarżnięte zwierzę pod stopy ?-gotowało się w mężczyźnie na samą myśl, ile ta banda myśliwych wybijała żywych istot w Cripple Rock. Nie rozumiał jak krąg i ród O'Ridleyów pozwalał na to, ale cała sprawa go niemiłosiernie wkurzała. To nawet nie chodziło o samych Carterów, ale każda osoba, która polowała na żywe istoty świętego lasu. Oczywistym było, że nie każde napotkane zwierzę, to była przyjazna wiewiórka czy mysz, ale też czego można się spodziewać gdy losowo poluje się na mięsożerne zwierzęta lub wybija się okoliczne gatunki, będące ważnym elementem okolicznego środowiska. Pomiędzy kobietą, a czarodziejem był tylko 1 krok, aby doszło do rozlewu krwi, jeszcze przed wschodem słońca. Rzut na otrząśnięcie się: k100 + 0(siła woli), próg: 60 |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Stwórca
The member 'Arthur O'Ridley' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 60 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 190
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 13
TALENTY : 29
Ten mały wypierdek chyba myślał, że mnie tym obrazi. Tymi swoimi śmiesznymi pociskami, które wyniósł z przedszkola. Moje pięcioletnie dzieci miały bardziej cięty język i większą wyobraźnię do obrażania ludzi niż on. Ale czego miałam się spodziewać po O’Ridleyu, jeszcze w dodatku jakimś naćpanym, bo nie sądzę, że wszystko z jego główką jest w porządku. A jeśli ma tak na co dzień, to pozostaje mi tylko współczuć rodzinie. Ale jakoś mi ich nie żal. — Pierwszy raz byś się do czegoś przydał – rzucam w odpowiedzi. – Ale wypieprzyłbyś się na pierwszym wystającym korzeniu. Jeszcze by sam się złapał w sidła dla zająca i byłby tylko problem go rozplątywać. Ech, wszyscy pierdolą jakieś farmazony na Carterów, ale gdyby świat miał się zaraz skończyć, to ciekawe do kogo by niby przyszli. — Powiedziałam, żebyś siadał na dupie. – Powtarzam, bo widocznie nie dotarło, a ten zaraz wyleci z zębami jak ten groźny szczeniak yorka. – Magipugnus – inkantuję, choć zaklęcie nie chce mnie słuchać. Świetnie, wszystko przeciwko mnie. Ten gówniarz musiał mnie wyprowadzić z równowagi, więc ja postanawiam wyprowadzić jego. Po staroamerykańsku, zwyczajnie wyciągam rękę, żeby go popchnąć na leżaki, żeby usadził tą swoją dupę i się uspokoił. — I przemyśl swoje zachowanie, zanim zaczniesz skakać do innych ludzi. Ten przypadek widocznie był wybitny, skoro nie przeszkadzała mu strzelba na ramieniu, choćby w formie straszaka. A może wiedział, że i tak jej nie mogłam użyć. Nie chciałam większych kłopotów dla rodziny, nawet jeśli jeden O’Ridley mniej sprawiłby, że świat byłby piękniejszy. rzut z zaklęciem tutaj Judith z tematu |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 31
2 czerwca 1985 Annika wprawdzie wspominała w liście, że nie czuje się do tego odpowiednią osobą, ale… całe życie spędziła w Kręgu. I tak wie więcej niż wie Allie, a tak poza tym, było bardzo niewiele osób, którym mogłaby zaufać. Szczególnie w tak delikatnych kwestiach. Annika już wiedziała. Maurice wcale się nie krył podczas ich ostatniego spotkania, odnośnie uczuć, które pomiędzy nimi zakwitły, i intencji, jakie wobec niej miał. Wprawdzie ostatnie wydanie Zwierciadła nieco zachwiało wiarą Allie (zachwiało o wiele mocniej wiarą jej rodziców), ale nic się nie zmieniło. A oni mogli pisać sobie przecież, co tylko chcieli, prawda? Nawet to, że Allie nie ma w tym „wyścigu” szans. Tak… Właśnie dlatego prosi Annikę o spotkanie, żeby postawiła jej wykład na temat dobrego zachowania. Żeby ładnie wypaść przed rodzicami Maurice’a, skoro i tak nie ma u niego żadnych szans. Tak. — Cześć – uśmiech rozświetla buźkę Allie, choć widoczne jest to tylko przez chwilę, bo za moment podchodzi, żeby przywitać się z nią serdecznym buziakiem w policzek. Za dużo? Skąd taka wylewność? – Dziękuję, że chciałaś się spotkać. To właściwie dla niej bardzo ważne, ta cała nauka. A żeby nie było, że przyszła z niczym… Koszyczek jest chyba stałym elementem krajobrazu, jakim jest Alisha. — Przyniosłam nam parę przekąsek. Mogą się przydać. Ciasta pieczone dzisiejszego poranka jeszcze nie pozbawiły się zupełnie kuszącej, zapraszającej woni. Wyszły całkiem dobrze, zaczynała nabierać coraz więcej wprawy w gotowaniu, chociaż teraz już chyba nawet nie musiała, skoro zmieniła pracę. To znaczy, rzuciła pracę. Wspominała o tym Annice? Chyba nie, a widziały się tyle razy… — Wspominałaś w liście, że gorzej się czułaś. Ale też mówiła, że szybko jej przejdzie. Przeszło? |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Lepszego dnia na babski wypad nie mogła sobie wymarzyć. Po wczorajszej wycieczce badawczej do Cripple Rock i po nabraniu wiatru w żagle, niewiele rzeczy byłoby w stanie popsuć jej nastrój. To najlepsza możliwa okazja na czekającą ich rozmowę, dlatego z radością przyjęła uzgodniony wcześniej termin, a do wyjścia na plażę była przygotowana już od samego rana. To będzie łatwe, tak. To będzie łatwe, bo Alisha ma już w zasadzie wszystko, czego potrzebuje. Musi tylko w siebie uwierzyć. A Annika ma wobec dziewczyny obowiązek podniesienia jej na duchu tyle razy, ile tylko będzie potrzebować. Ten obowiązek jest w zasadzie przyjemnością, której poświęci swój czas wolny. Jeśli będzie trzeba, zrobi to jeszcze raz. I kolejny. Plażowa torba na ramieniu mieści ręcznik, parę gadżetów i coś do picia — jedzenia mogą poszukać w porcie, z tą myślą Annika nie szykowała niczego więcej. Alisha jak zwykle zaskoczyła ją własnym poczęstunkiem, co można było dostrzec już z daleka, bo co innego dziewczyna mogła trzymać w tym koszu? Przecież nie szczeniaczki. — Ciao, bella! Co tak pachnie? — Odwzajemniła zarówno uśmiech, jak i całusa, chcąc utwierdzić pannę Dawson, że może czuć się swobodnie i pozwolić sobie na taki poziom poufałości — ona również ucierpiała w wyniku tych absurdalnych plotek, co na pohybel wszystkiemu i wszystkim, tylko je do siebie zbliżyło. W tej najważniejszej kwestii, Annika od początku nie miała nic przed Alishą do ukrycia, przy okazji dodając od siebie kilka ciepłych słów pod adresem redakcji tej karykatury poważnej prasy. Panna Dawson mogła wtedy usłyszeć, że w całym Saint Fall i okolicach żyje może sześć osób zasługujących na wyjaśnienie tej sprawy — całej reszcie nie trzeba nic objaśniać, albo mogą od razu iść się pierdolić. Bo nikt, kto naprawdę zna Annikę, nie uwierzyłby, że mogłaby zrobić coś podobnego drugiej kobiecie, wychodząc ze słusznego założenia, że żaden mężczyzna nie byłby tego wart. O całej reszcie mówić nie chciała. Jej prywatne przeboje nie są i nie były aż tak istotne. — Uważaj, bo się przyzwyczaję — uścisnęła ją jeszcze na powitanie i wskazała kierunek, gdzie czekały na nie dwa stałe elementy przybrzeżnego krajobrazu, skąd rozwidlenie ścieżki prowadziło niżej, na skalisty kawałek plaży. — Tak… Złapałam trawiastą grypę. Wolałam oszczędzić ci tego widoku i ryzyka złapania ode mnie tego paskudztwa. Już jestem zdrowa i mogę normalnie pływać — uspokoiła Alishę. Przed zajęciem leżaka po lewej stronie, przykryła siedzenie ręcznikiem — ale chciałaś wcześniej o czymś porozmawiać? — Zachęciła pannę Dawson do zajęcia miejsca obok. Woda może jeszcze chwilę poczekać. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka we Flying Dutchman
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 31
Uśmiech nieznacznie się rozciągnął – pod wpływem pytania czy odwzajemnionego buziaka? Właściwie od obu na raz. — Och, to – uniosła nieznacznie wyżej koszyk piknikowy. – Zanim tutaj przyszłam, upiekłam w domu trochę ciasta. Biszkopt z galaretką i winogronami, i odwrócone ciasto z ananasem. Pomyślałam, że przyda nam się kilka wypieków, tak… na odwagę. I osłodę. Mam nadzieję, że lubisz winogrona i ananasy. Albo chociaż jedno. Właściwie nie wiedziała, nigdy Anniki nie spytała, a Annika tez nie wybrzydzała, nie narzekała, nie marudziła. Nie, żeby miała ku temu wiele powodów – wypieki Alishy jadła do tej pory tylko raz, podczas spotkania naprawczego w Maywater. Teraz jej było nawet głupio, że nie spytała o to, co lubi, tylko przyniosła tak po prostu takie ciasta… ale chyba wszyscy lubią galaretki… prawda? — Ten z galaretką musimy zjeść szybko, żeby nam się nie rozpuściła – mówiąc to, zajmuje wolny leżaczek, żeby wyjąć z koszyka pudełeczko z dwiema porcjami biszkoptowego ciasta z winogronem, a następnie jedną z porcji podała Annice. Jeszcze jeden uśmiech, obie zajmują miejsca i z odrobiną ciasta w dłoni mogą przejść do pogaduszek, które… Trawiasta grypa? Och! Prawdziwe zmartwienie, zmieszane ze zdumieniem, maluje się na twarzy Allie, bo chociaż na medycynie się za bardzo nie zna, to przecież wie, że najczęściej choruje się zimą. Czy grasował jakiś groźny wirus? Oby nie. Ale mówiła, że już była zdrowa, więc… to dobrze. To dobrze. — Mogłaś zadzwonić, przywiozłabym Ci trochę ciepłej zupy. – Zupa wprawdzie ma zerowe właściwości uzdrawiające, ale zawsze trochę niweluje ból gardła. Chciałaś o czymś porozmawiać. — Ach, tak. – Tak napisała? Czemu nie pamięta? – Bo… wiesz… tak się trochę składa, że Maurie chce mnie przedstawić swoim rodzicom. Opowiadał mi o tym tak ogólnie, jakie zachowania są akceptowalne z Kręgu, jakie osoby lubi jego mama, ale… chyba czuję, że mnie to wszystko przerasta. Nie umiem tak udawać osoby, której nie jestem, a już w ogóle nie ogarniam tego, jak zachowywać się w towarzystwie. Ostatnio, gdy mnie ze sobą wziął, narobiłam mu strasznego wstydu. A potem doprowadziłam niemal do własnej śmierci, bo pozwoliłam komuś przyjechać i się dotknąć, zapomniała dodać. — Zamroziłam świeczkę, a potem zdeptałam jakiegoś starszego pana obcasem – wzdycha bezradnie, opuszczając bezwiednie głowę. – Nie dziwię się, że piszą, że nie mam szans już na starcie. Piszą prawdę. Łatwiej było jej uwierzyć, że Maurie naprawdę by tego nie zrobił. Ani Annika. Ani Charlotte. Że nie było żadnych romansów, a Zwierciadło po prostu sobie dopowiadało, żeby więcej czytelników śledziło plotki z zapartym tchem. Mniej uwierzyli w to jej rodzice, którzy zaczęli się baczniej i z większą czujnością przyglądać Mauriemu. Ale to, czego nie potrafiła wyprzeć z myśli, to właśnie to jedno zdanie. Biedna panna Dawson, będzie musiała obejść się smakiem. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Słodka Alisha nie zasłużyła na to wszystko, co spotyka ją od czasu, kiedy zaczęła poświęcać swoją uwagę Overtonowi… Czy też może on jej — w szczegóły Annika nie zamierza wchodzić, w myśl największej z oczywistości. A tą oczywistością jest, że prywatne stosunki dwojga ludzi nie są jej sprawą, co nie jest tak absolutnie jasne w towarzystwie złożonym z osób tak znudzonych swoimi życiami, że chętnie wtykającymi swoje nosy w cudze. Witamy w socjecie Hellridge, w której mniemaniu różnica pomiędzy pieprzeniem się po kątach, a publicznym zażartowaniem z przyjacielem jest tylko symboliczna i wprost proporcjonalna do liczby par oczu przyglądających się widowisku. Na pewno chcesz w tym uczestniczyć, Allie? Pytanie czysto teoretyczne nigdy nie wybrzmi, bo Annika nie znajdzie na nie miejsca w obliczu spraw ważniejszych. A dziś mają takich dwie i nim z obydwiema skończą, na pewno zgłodnieją, dlatego w duchu podziękowała sobie za to, że mniej więcej po szóstym roku życia przestała grymasić przy stole i wypluwać kwaśne owoce na talerz — a to wszystko z powodu tego jednego plasterka cytryny, który kiedyś wywołał u niej niespodziewany krwotok z oczu. Życie Anniki to od zawsze małe, gastronomiczne tragedie — dzisiejszy kawałek ciasta jest niczym opatrunek na te wrzodziejące rany. — Jestem wszystkożerna — i chętnie zjada wszystko, co podsunięte pod nos, pod warunkiem, że naprawdę przypomina jedzenie. Wypiekom Alishy ufa w ciemno, dlatego kiwa skwapliwie głową, jeszcze nim dostrzega, co kryło w sobie pudełko numer jeden. Nie rozczarowała się ani trochę, gdy słone powietrze wypełniły słodkie nuty winogronowego ciasta. — Nie chciałam nikogo zadręczać chwilową niedyspozycją, zresztą szybko przeszło. I była ze mną Emily — ta sama Emily, której tożsamość osłoniła prywatność Anniki. Działo się wokół niej już zdecydowanie zbyt wiele, by angażować w sprawę więcej osób, niż było to konieczne. Nawet, jeśli chodziło o osoby wyjątkowo jej życzliwe. — Ale zapamiętam na przyszłość, że gotujesz także zupy — pewnego dnia chętnie zgłosi się do Alishy o oddanie przysługi, kiedy dojrzeje już do tego, by wejść do kuchni po coś więcej, niż przetopienie porcji wosku na kolejny zestaw świec. To tylko kilka niezobowiązujących planów na przyszłość, w której Annika uwzględnia kolejne spotkania z Alishą. Pojawienie się publicznie we troje miało rozwiać wątpliwości i odpowiedzieć na kilka ważnych pytań. Pokaz czułości Maurice’a i panny Dawson miał dopełnić całą resztę. Żeby już nikt nie musiał rozprawiać się z tym stekiem absurdów. Ale to przecież nadal nie wszystko. Być może Annika swoją przyszłość brutalnie odcięła, ale ktoś nadal ma ją całą przed sobą. Wysłuchała wywodu Alishy w milczeniu, nie spuszczając spojrzenia z linii horyzontu. Zdobyła się na krótkie przytaknięcie. Ja też nie umiem, Allie. Najlepszym dowodem na to są słowa cisnące się same na usta po usłyszeniu ostatniego zdania. Przygryzienie wargi powstrzymuje odruch wyrzucenia z siebie tej najbardziej trywalnej z odpowiedzi. Lekcja pierwsza — w Kręgu nie ma miejsca na odruchy. Zdław je, jeśli możesz. — Szkoda, że czekał na to tak długo — teraz to Annika spuszcza wzrok, wypatrując pojedynczych fal, lekko bijących o kamienisty brzeg pod nimi. Byłoby im znacznie łatwiej, dużo łatwiej, bez ciężaru wiszącego nad nimi skandalu. Westchnęła cicho, by zaraz kontynuować — Maurice ma sobie za nic konwenanse i nawet biorąc to pod uwagę, towarzystwo będzie oczekiwać od ciebie doskonałości. Tym większej, im bliższy tobie będzie Maurice. Ale nawet wtedy znajdzie się grupka malkontentów. Brzmi jak próba odradzenia Alishy dalszych kroków? Być może, ale to jednocześnie najoczywistsza z prawd, jakimi rządzi się ten świat i na co panna Dawson będzie musiała być przygotowana. Dalszy ciąg wymaga od Anniki kolejnej pauzy pełnej zastanowienia i zaczerpnięcia jednego, głębszego wdechu. — Będą ci wytykać pochodzenie, podejrzewać nieczyste intencje. Będą oceniać każdy twój ruch i porównywać do innych, ale to wszystko już wiesz. Nie będę ci mówić, jak bardzo musisz być pewna, że wytrzymasz jeszcze jeden komentarz o tym, że Maurice może spotkać taką Alishę na każdym rogu. — I jesteś pewna. W to Annika nie zamierza wątpić, a jednym z powodów jest fakt, że właśnie o tym rozmawiają. Wyprostowała się i odłożyła na chwilę talerzyk z ciastem. Ujęła dłoń Alishy w swoją, by zaraz kontynuować, tym razem odrobinę ciszej. — Nie udawaj kogoś, kim nie jesteś, ale jednocześnie pamiętaj, kim się stałaś. Dla tej rodziny i dla ich teatru. Nawet ja słyszałam, że zadebiutowałaś w wielkim stylu i nie znam nikogo, kto doceni to bardziej, niż właśnie Overtone. Jesteś w stanie subtelnie to przekuć na swoją korzyść — pokrzepiający uśmiech to pierwsza łyżka miodu wlana do słoika pełnego dziegciu, ale od czegoś trzeba zacząć. Zmarszczyła brwi, świdrując dziewczynę niecierpliwym spojrzeniem. — Nie cofniecie czasu. Ani ty, ani Maurice. To, co się stało, już się nie odstanie, ale jesteś aktorką, czy nie? Przekieruj uwagę dokładnie na to, na co chcesz, żeby patrzyli. Na to, jaką jesteś artystką. I na to, jak dobrze do siebie pasujecie. Małżeństwa w Kręgu to zazwyczaj transakcje. To umowa pomiędzy dwiema rodzinami, z których każda czerpie jakieś korzyści i zespala ze sobą. To narzędzie interesu, dlatego pokaż się jego rodzinie jako korzyść. Nawet od tej do bólu wsobnej reguły o małżeństwach w obrębie Kręgu istnieje pełno wyjątków. Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyście stali się takim wyjątkiem. I nie daj sobie wmówić, że to jakiś wielki precedens. — Większym precedensem jest unieważnienie małżeństwa po pięciu latach, ale spójrz na mnie — miała ochotę powiedzieć, nim ugryzła się w język. Nie chce dziś o tym rozmawiać. — Ale to postawa Maurice’a liczy się tutaj najbardziej. W ich oczach jesteś tylko kobietą i tak pewnie pozostanie. On również musi pokazać swoje zdecydowanie. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka we Flying Dutchman
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 31
Łagodny uśmiech rozciąga się na twarzy Allie, rozświetlając na chwilę jej buźkę – widok coraz rzadszy w ostatnich czasach, ale wciąż urokliwy. Chciałaby powiedzieć, że to wszystko zaczęło się, odkąd poznała Maurice’a, ale to nieprawda. To wszystko żyło w niej głęboko od momentu, w którym po raz pierwszy wylądowała w szpitalu, a lekarze rozkładali ręce nad jej zawałem w tak młodym wieku. Brak odporności na stres był kluczykiem do złotej klatki, w której dała się zamknąć, sprowadzając do roli zwyczajnej kelnerki. Sama się odwróciła, aby nie mieć widoku na przyszłość potencjalną, na wszystko to, co zapewne zaprzepaściła… A potem uśmiech starł jeszcze bardziej Marcello, zostawiając ją. Może po prostu wtedy lepiej udawała. Teraz potrafiła już coraz mniej, kiedy Maurice powolutku zwracał jej wszystko to, co zostało jej odebrane. Chyba po prostu przestała sobie radzić z falą emocji, jaka przyszła wraz z przypływem w jej serduszku… — To dobrze – odpowiada z uśmiechem i kładzie już dzierżony dzielnie w rękach koszyk, aby mogły się wygodnie poczęstować. W rzeczywistości, jako pierwsze na talerzyk trafia ciasto z winogronem. – Oczywiście, że tak. Pracowałam lata w gastronomii, a ostatnio poszerzam horyzonty – przyznaje, bo być może tego faktu Annika mogła o niej nie wiedzieć. Jak na przykład, że do całkiem niedawna pracowała w Palazzo di Fuoco. O tym jednak nie chciała mówić. To już niespełna miesiąc od tamtego dnia, w którym… w którym mogła umrzeć po raz drugi. Słowa płyną swobodnie z ust. Odkrywa, że przy Annice czuje się jak przy dobrej przyjaciółce, chociaż spotkały się przecież zaledwie kilka razy. Poznały się podczas lekcji tańca, wciąż niewiele o sobie wiedziały, ale… Allie czuła się tak swobodnie. Maurice jej ufał, więc ona też nie miała powodów, żeby tego nie robić. Nawet jeśli trochę ją zakłuło to sugerowanie, że między Anniką i Mauricem… mogłoby coś być. Mogłoby? Annika była mężatką, ale oboje byli w tym samym wieku. Tylko byli z dwóch skłóconych ze sobą rodzin. To piękna historia na operowy dramat… — Ja też to trochę odciągnęłam – przyznaje. W ostatnim liście go prosiła, żeby trochę poczekał, bo chce się przygotować… Zgodził się, ale nie chciał tego odciągać dłużej. Allie rozumiała. Też nie chciała. Ale nie chciała również przynieść mu wstydu i wyglądać jak… cóż. Przypadkowa dziewczyna z tłumu. Życie byłoby łatwiejsze, gdyby Maurice nie nosił nazwiska Overtone. Potem już tylko zamilkła. Cień uśmiechu stopniowo schodził z jej warg stopniowo schodził. Właściwie nie wiedziała, czego się spodziewała. Słów pocieszenia? Zapewnienia, że nie będzie wcale tak źle? Nie. Będzie jeszcze gorzej. Świat, w którym żył Maurice, był straszny. Był. Ale to wcale nie znaczyło, że zamierzała go zostawiać tylko dlatego, że urodził się w innej rodzinie. Lepiej usytuowanej, lepiej zarabiającej, bardziej znanej. Ich dusze były w jakiś sposób ze sobą powiązane, wierzyła w to. Orestes przecież wywróżył jej to ostatnio z dłoni. Maurice powiedział jej, że ją kocha… Nie machnął na nią ręką, kiedy czuła się skrzywdzona, tylko znalazł wyjście, żeby mogli próbować się spotykać. Nawet jeśli to było zdecydowanie zbyt wcześnie. Nawet jeśli w tej chwili powinni się poznawać i badać własne upodobania, a nie strategicznie układać kroki, które podjąć powinni w drodze do ożenku. Żeby tylko być ze sobą. A znali się przecież zaledwie trzy miesiące. Byli ze sobą zacznie krócej… To zdecydowanie mniej niż z Marcello. Ale ona i Maurice to zupełnie inna historia. Maurice wyciągnął do niej rękę, kiedy sądziła, że nic pięknego w życiu jej nie spotka. Że skończy tak, jak stała obecnie – zapomniana, gdzieś w jakiejś dziurze, do końca serwując pastę i wycierając podłogi. Dłoń Alishy wymsknęła się z uścisku Anniki. Dziewczyna usiadła na leżaku i oplotła kolana ramionami, podbródek chowając tuż za własnymi rzepkami. Spojrzenie, nieco zasmucone, zawisło gdzieś na horyzoncie falującego oceanu. — Czuję się jak podłoga w taksówce – wzdycha głęboko, nim następuje krótki, nerwowy śmiech. – Za każdym razem, kiedy o tym myślę, dochodzę do wniosków, że… chyba nie jestem warta wystarczająco, żeby z nim być… ale… - włosy nieco zasłoniły jej twarz, kiedy w oczach zabłysły pierwsze krople łez. – Kocham go, wiesz. Nie potrzebuję do tego ani jego nazwiska, ani bogactwa. To nawet śmieszne, bo Maurice chce za wszystko płacić, a ja ciągle mu odmawiam – parska tym razem głośniej śmiechem nerwowym i śmiechem smutnym. Mruga szybko, żeby rozproszyć napływające łzy. – I… ja… ja wiem, że on taką dziewczynę może spotkać na każdym rogu – wzrusza lekko ramionami. – Tak naprawdę nie mam niczego, co mogłabym mu zaoferować. Jego rodzice też pewnie oczekują, że ożeni się z dziewczyną, która nie wycierała podłogi po godzinach podawania kolejny raz bolognese i dobierania do tego wina… - dłonią ściera mokre ślady z policzka, nim wzdycha raz jeszcze. – Po prostu chciałabym być lepsza. Albo urodzić się na równi z nim, albo żeby on był na równi ze mną. Nie potrzebuję do tego pieniędzy, wystarczy mi, że mnie będzie kochał. Tylko, że… to nie wystarczy innym. Ach, Alisha, zaczynasz się sama plątać. Zaczyna mieć zresztą wrażenie, że już sama się z tym wszystkim poddała. Tak naprawdę wciąż nie wie co zrobić, ani od czego powinna zacząć. Fakt faktem, zaśpiewała premierę. Ale wciąż czekała na odpowiedź teatru, jednego i drugiego, bo ma jeszcze to przesłuchanie w Bostonie. — Chyba po prostu nie umiem być taka, jaka powinnam być. I dlatego tak się boję spotkać z jego rodzicami. Jeśli nas skreślą, to będzie absolutny koniec. A Allie wcale nie chciała tego kończyć. Po raz pierwszy od tak dawna była naprawdę szczęśliwa. Po raz pierwszy od tak dawna była tak absolutnie, szczerze zakochana. Oddałaby za niego wszystko. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Być może wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby Annikę pociągały operowe dramaty. Gdyby potrzebowała w swoim życiu przejawów ślepego buntu, związanych z nim emocji i porywów namiętności prowadzących do nieuniknionej tragedii. Wszystko mogłoby wyglądać inaczej, gdyby Anniki potrzeby i dążenia opierały się o coś zupełnie innego. Gdyby istniała, by prowokować. Wszystko mogłoby ją popychać ku Overtonowi, gdyby kierowały nią zupełnie inne popędy i poglądy — nie wyszłaby wtedy za mąż z rozsądku, co ostatecznie i tak okazało się najmniej rozsądną decyzją w jej życiu. W skrócie — gdyby nie była sobą, mogłaby być teraz żmiją uczepioną szyi niewinnej, zakochanej kobiety. Czy więc Alisha ma się czym martwić? Skoncentrowane na blondynce spojrzenie i pełne zrozumienia przytaknięcie częściowo odpowiada na to niezadane pytanie, ujęcie dłoni w dłoń dodatkowo ją przypieczętowuje, ale czy to wystarczy? Być może żadna ilość zapewnień tego nie zrobi. To myśl, która przemyka przez głowę Anniki, kiedy Alisha ucieka od dotyku. W pełni zrozumiałe. Ale cały czas bolesne. Zbyt często ostatnio doświadczane. Podobnie jak łzy, które w empatycznym odruchu napływają do oczu, znacząc policzki czerwonymi bruzdami. Paczka chusteczek na szczęście spoczywała w torbie i przyszła na pomoc ranom krwawiącym przez krzywdę niewinnej dziewczyny. Trzy głębokie wdechy i przeciągające się milczenie stanowią tamę dla kolejnych łez. Przełknięta ślina ma posmak krwi, ale pozwala wreszcie przemówić. — Jesteś lepsza, niż myślisz — częściowo po omacku przechodzi z jednego leżaka na drugi, obejmuje dziewczynę i głaszcze po jasnych włosach. Twarz odwraca w drugą stronę — nie patrz, Alisha — a z ich perspektywy na pewno jesteś lepsza ode mnie. Paradoksalnie ta plotka, dobrze użyta, może wam pomóc. — Nie wspomina o uczuciach, bo co miałaby powiedzieć? „Rozumiem cię, Alisha”? „Nie rozumiem cię, Alisha”? „To za mąż wychodzi się z miłości?” — Kiedy ostatnio rozważałaś koncept małżeństwa z miłości, Annika? — Dawno i krótko. Serce nie podejmuje najlepszych decyzji. — A rozum? Westchnęła. — Chciałabym ci pomóc. Ale im mniej będę się z tą pomocą obnosić, tym lepiej. Dobrze, żebyś wbrew temu, co o mnie myślisz, nie wychwalała mnie przed jego rodziną. Wręcz przeciwnie i jeśli zostaniesz o to spytana, zajmij negatywne stanowisko. Nasze rodziny nie mają szans na poprawienie stosunków, a fakt, że cię wspieram zadziała na twoją niekorzyść, rozumiesz? — Ten przykry fakt z długą i skomplikowaną historią musi wybrzmieć z całą mocą. To nie opowieść o dziejach Romea i Julii, w każdym razie Annika zamierza zadbać o to, by nigdy tym nie została — wszyscy wiedzą, jak skończyła się tamta historia. To bajka o Kopciuszku, a złymi siostrami będą ona i Charlotte. Dla dobra tej sztuki panna van der Decken bez zająknięcia wcieli się w swoją rolę. — Maurice też powinien to zrozumieć, bo w to, że mu na tobie zależy, nie zamierzam wątpić. I jeśli chcesz znać moje zdanie, może Krąg potrzebuje więcej takich historii. To instytucja bardzo zadufana w sobie. — Uśmiech na krótko zagościł na jej twarzy. Annika nie jest w tym względzie przecież żadnym wyjątkiem, bo nigdy nie rozważała do małżeństwa nikogo spoza socjety i żadne stwierdzenie nieważności dotychczasowego związku tego faktu nie zmieniło. Maurice nagina pewne zasady, ale żadną tajemnicą jest, że mężczyznom w Kręgu można więcej. — I dobrze sobie radzisz, naprawdę. — Wyszeptała w jej ramię i ścisnęła dziewczynę jeszcze mocniej — Ale im bardziej ci zależy, tym trudniej ci sprawić, żeby nieprzychylne komentarze cię nie dotykały. Z tym, że świat, w jaki wchodzisz będzie tego od ciebie wymagał. Nie urodziłaś się w Kręgu, ale też nie każdy, kto w nim jest, tam się urodził. Paganini nie byli w Kręgu, kiedy moi rodzice brali ślub — ale już do tego aspirowali, dopowiedziałaby, tym, że nie to jest istotne. Najważniejszy jest fakt, że nie wszystko jest takie czarno–białe jak stosunki między Deckenami, a Overtonami. Nawet wbrew przyjaźni, która na tym do bólu jaskrawym obrazie próbuje domalować szarości. — Tylko przyjmij jedną radę. Zanim staniecie przed ołtarzem, musicie być siebie pewni. I nie chodzi mi tutaj o rodzinę, tylko o was. O wasze słabości, o wasze oczekiwania, przeszłość... O wszystko. — Znów przełknęła ślinę. Tylko spokojnie, Annika. — Ostatnio zrobiłam coś bardzo trudnego i nie zrobiłam tego bez powodu. Odzyskałam nazwisko, bo udowodniłam przed sądem, że mąż zataił przede mną coś bardzo ważnego, co w praktyce uniemożliwiło nam założenie rodziny. To coś, o czym nie wiedziałam wcześniej. Nic więcej nie powie. Szczegóły nie mają tutaj żadnego znaczenia. A jeśli o szczerości mowa... — Teraz się od ciebie odsunę i będę miała do ciebie prośbę. Mam hemolakrię, a przez naszą rozmowę— Docisnęła chusteczkę do kącika prawego oka, klnąc w duchu, że musi to robić. — Zobaczysz trochę krwi, ale nie przejmuj się. Nic mi nie jest. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka we Flying Dutchman
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 31
— Co? – wyrywa się z jej ust nagle. Nie odskakuje, kiedy przysiada się obok, na leżak, ani gdy obejmuje ją ramieniem. Ani gdy głaszcze jasne włosy. Nieznacznie prostuje się na dźwięk wypowiadanych słów, a wzrok próbuje złapać twarz Anniki, na próżno. Ta odwrócona jest w inną stronę. Kiedy nie może znaleźć wzrok, nie umie też odnaleźć prawdziwego sensu jej słów. Jesteś lepsza ode mnie, mówi. Ta plotka, dobrze użyta, może Ci pomóc. Ale jak to? Wcale nie czuje się lepsza od Anniki – i wcale nie chce plotkować na jej temat. Dlaczego by miała? — Ale przecież… - dalsze słowa przynoszą wielki sens, ale są zaprzeczeniem wszystkiego, co wyznaje Allie. – Tak, ale przecież to nieprawda. Mam im kłamać i obrażać Cię za Twoimi plecami? Skoro Annika jest tak bardzo zła w oczach Overtone’ów, dlaczego Maurice uważa ją za swoją dobrą znajomą? Była przecież z nimi w Maywater, wspólnie naprawiali szkody po lutowych wydarzeniach. Dogryzali sobie, ale przecież to był wyraz sympatii. — To będzie nie fair wobec Ciebie. Nie mówiła, że nie fair wobec rodziny Maurice’a. Chyba gdzieś w głębi duszy pogodziła się, że nigdy nie staną się jej przyjaciółmi. Że skoro musi zmienić się dla nich aż tak, to nigdy nie będzie sobą. I być może wytkną jej każde potknięcie. Będą kwestionować ten ślub do końca życia. Tylko Annika miała rację – w tym wszystkim liczyło się najbardziej zdanie Maurice’a. A Allie chciała zrobić dla niego wszystko. Włącznie z całkowitym poprzestawianiem swojego życia. Rezygnuje w końcu z próby wypatrzenia jej twarzy. Zwyczajnie, wlepiając wzrok w horyzont spokojnego oceanu rozpościerającego się w oddali, kładzie głowę na ramieniu Anniki, tak tkwiąc w tym uścisku i przełykając słowa prawdy. Uśmiech nieznacznie pojawia się na ustach. Krąg powinien poznać więcej takich historii. — Wiesz, jak się poznaliśmy? – Nie. Ona nie powiedziała, Maurice najpewniej też nie. – Było mi wtedy bardzo smutno. Leżałam na plaży, sama. Była już noc, a ja byłam bardzo nieszczęśliwa. Bo wiesz, mówiłam Ci, że pracowałam w gastronomii. Wtedy jeszcze byłam kelnerką. Tęskniłam za życiem na scenie, ale nie mogłam do niego wrócić, więc… po prostu sobie nuciłam i śpiewałam. Wtedy zjawił się Maurice i dośpiewał mi ostatnią frazę melodii. Nie zapomni tego spotkania. Nie zapomni przesłuchania, gdy schodziła ze sceny i zamroczyło ją, a tuż potem widziała nad sobą twarz Maurice’a. Nie zapomni, gdy razem tańczyli w altanie do nuconej beztrosko melodii Careless Whisper, aż w końcu – nie zapomni ich pierwszego pocałunku w zaciemnionym, opuszczonym teatrze. Nie zapomni też pierwszego pocałunku pojednania, kiedy próbował udowodnić jej, że pomyśli o niej poważnie. A potem nocy, gdy… — Wtedy jawił mi się jako ktoś z innego wymiaru. Jak… książę. Naprawdę. I wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ma na nazwisko Overtone. Właściwie to była całkiem zabawna historia, bo kiedy każda inna dziewczyna najpewniej byłaby zachwycona, Allie westchnęła z niepewnością wymalowaną na twarzy. Och było całą jej reakcją na wyjawienie swojej prawdziwej tożsamości. Nie sprawiło, że kochała go mocniej. Zdawało jej się, że od samego początku widziała w nim coś więcej niż tylko te pozory charyzmatycznego, ślicznego śpiewaka stojącego na scenicznych deskach. Ciało Allie nieznacznie spięło się wraz ze zmianą tematu. Oderwawszy myśli od wspomnień, ponownie przeniosła wzrok na Annikę. Odzyskałam nazwisko. Mąż coś przede mną zataił. — Rozwiodłaś się? – pytanie jest cichutkie i delikatne. Siedzą już blisko siebie, więc nie może przysunąć się bardziej, ale wyciąga szyję, żeby znów spojrzeć na twarz, którą odsuwa. Hemolakria, krew. Jak niewiele Alisha wiedziała o tych, których nazywała przyjaciółmi? — Rozumiem. Mam chyba też jakieś chusteczki, gdybyś potrzebowała – sugeruje łagodnie, chociaż Annika najpewniej zabezpieczyła się sama. – Nie tak dawno temu dowiedziałam się, że ja za to mam magiczne konwulsje mięśniowe. Śmieszne. I tragiczne jednocześnie, bo prawie dwa razy przez nie umarłam. I odebrały mi życie, które miałam kiedyś. Czy tego żałowała? Częściowo. Nie musiała mieć tej przerwy, nie musiała wracać do restauracji. Mogła zostać i zrobić karierę w Europie. Ale wtedy nie poznałaby Mauriego. Nawet Marcello nie zawrócił jej w głowie tak bardzo, jak on. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Pozostanie niezmiennie nielubianą przez rodzinę Overtone to dla Anniki nie tylko żadne poświęcenie, ale wręcz przyjemna norma, w której jeden, uparty Maurice jest wyłącznie anomalią wykwitłą na podłożu wspólnych zainteresowań i nie zawsze w pełni zrozumiałej sympatii. Po tej rozmowie Alisha wreszcie pojmie te wszystkie niuanse — na pewno. To przecież ważne, by wszystko dobrze zrozumiała — każdą najbrzydszą prawdę o naturze Kręgowych relacji oraz o tym, w co się pakuje. Wszystko zaczyna się od zrozumienia. — Nie chodzi o to, żebyś kłamała — to byłoby zbyt wiele dla prostodusznej i słodkiej Alishy, cynizm Anniki nie posuwa się aż tak daleko, by prosić ją o postępowanie wbrew sobie — i w zasadzie to nie do końca za plecami. Chodzi o to, że niektóre zażyłości mogą nie zostać dobrze odebrane… Albo inaczej. Na pewno nie zostaną dobrze odebrane. Nie ma powodu, żebyś o nich wspominała. Byłoby wspaniale, gdyby widziano w Alishy ideał, żonę doskonałą — takiej łatwo jest uchylić Piekła, kiedy jej rodzina nie może zaoferować Overtonom zbyt wiele. — I nie jesteś nie fair wobec mnie, skoro o tym wiem i sama ci to doradzam — Annika van der Decken zachęcająca Alishę Dawson do naginania prawdy, by przypodobać się Overtonom to potężna dawka skoncentrowanego absurdu, nad którym ta pierwsza nieszczególnie zamierza się pochylać, trzymając się wyłącznie jednej z całego zbioru swoich życiowych zasad. A ta głosi, by zawsze i przede wszystkim, wspierać inne kobiety. Bo nikt inny tego nie zrobi. Dlatego wysłuchuje w milczeniu opowieści Alishy, choć notatki w głowie robią się praktycznie same, a ich konkluzja nie jest do końca tym, co pragnęłaby usłyszeć Alisha. Bo zamiast rozpłynąć się nad historią rodem z bajki, plecy Anniki przeszył nieprzyjemny dreszcz. Pytanie, które padło z jej ust, zadało się praktycznie samo i było— — Jak się wtedy czułaś? —może odrobinę zbyt troskliwe, zważywszy na okoliczności, a odpowiedź zdecyduje o tym, w jakim kierunku Annika popchnie temat rozmowy. Jeszcze nie wie, jak bardzo zrobi to za nią coś zgoła innego — gdy już pokręci głową na uprzejmą propozycję i sięgnie do torby po własny zapas chusteczek nawilżanych. Jak ocierając łzę, zaciśnie mocniej dłoń na chusteczce, gdy usłyszy słowa— Magiczne konwulsje mięśniowe I wtedy jakby sama matka wszystkich konwulsji poderwała ją z leżaka do góry. Przez chwilę patrzy na Alishę z mieszaniną szoku i przerażenia, zblendowanego z niepozornymi, bo śladowymi ilościami bardzo niechcianego, pierdolonego — i kompletnie niesłusznego — poczucia winy. Przełknięta ślina ma fantomowy posmak krwi, choć oczy ma praktycznie suche. I oby tak pozostało, choć głos aż razi zdradzieckim drżeniem na niektórych głoskach. — Nie jestem pewna, czy powinnam ci w tym doradzać. Według kościelnego wyroku nigdy nie byłam mężatką, moje prowadzenie się oplotkowują gazety i niezależnie od tego, czy to prawda, czy nie... Tutaj od początku do końca chodzi właśnie o to, w co wierzą ludzie. Mogę cię nauczyć pływać, ale nie pokażę ci, jak— Urwała. Zaczerpnęła głęboki, zbyt chaotyczny wdech. Dociera do niej, jak bardzo to wszystko jest błędem, wyrwą w murze, pomyłką Wszechświata i okrutnym rechotem losu, że oto właśnie relaksują się na leżaku z ciastem, rozprawiając o szczęśliwym narzeczeństwie z— Nie odrywając spojrzenia od Alishy, przysiadła z powrotem na swoim leżaku. — Wiesz w ogóle, dlaczego Overtone i van der Decken skaczą sobie do gardeł? Maurice ci powiedział? — W końcu chodzi tutaj o to, w co wierzą ludzie. To dla Anniki ostatnia deska ratunku, nadzieja na odzyskanie rozsądku i odsunięcie od siebie odpowiedzialności. Wszystko zaczyna się od zrozumienia — a Annika właśnie zrozumiała swoją część. Jak bardzo może tę dziewczynę przypadkiem skrzywdzić. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka we Flying Dutchman
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 31
No… może i racja. Bardziej byłaby nie fair, gdyby Annika o tym nie wiedziała. Albo nie chciała, żeby Allie coś takiego zrobiła. Ale teraz sama ją do tego zachęcała… co brzmiało wręcz absurdalne i nigdy w życiu by nie pomyślała, że jakakolwiek przyjaciółka będzie ją prosiła, żeby obraziła ją przed rodziną swojego ukochanego. To wszystko brzmi tak bardzo niedorzecznie… No i dlaczego właściwie Maurice utrzymuje znajomość z Anniką? Skoro te rodziny się tak bardzo nie lubią, a oni tak wbrew wszystkiemu… że aż Zwierciadło się rozpisuje o jakimś domniemanym romansie pomiędzy nimi. Temat ten pozostaje sam sobie. Allie wynotowała w głowie, że nie powinna zachwalać rodziny van der Decken, ani przyznawać się do znajomości z Anniką. Dziwne, głupie nawet, gdyby ktoś ją o to spytał, ale skoro tak mówiła, i to na swój temat, to tak musiało być. Nie ma więcej pytań, po prostu się musi dostosować. Chociaż nie, miałaby jedno – dlaczego w ogóle się nie lubicie? Nie przypuszczała, że sama Annika będzie wiedzieć. Tak samo zdziwiło ją pytanie. Bo kiedy opowiadała jej najbardziej romantyczną historię, jaką ostatnio przeżyła, Annika pyta, jak się wtedy czuła. — Dobrze – odpowiada, nie kryjąc zaskoczenia, choć jeszcze chwilę temu najchętniej rozpłynęłaby się na tym leżaku… - No, byłam smutna na początku. Potem byłam zaskoczona, że ktoś przypadkowy znał właściwe słowa arii, i to jeszcze sopranowej, no, a przecież to tenor był, przecież słychać po głosie. – Na pewno Annika też wiedziała, że Maurice jest tenorem. Na pewno. – No i jak zapraszał mnie na to przesłuchanie, to wcale nie byłam taka przekonana, ale z drugiej strony… tęskniłam za tym, wiesz. Chociaż pewnie gdybym wiedziała od początku, że zaprasza mnie sam Overtone, poszłabym bez kręcenia nosem – dodaje ze śmiechem, próbując zamienić to w humor. Tylko wtedy by się o wiele bardziej zestresowała i być może nic by z tego nie wyszło… Więc zdecydowanie lepiej, że jej się nie przedstawił od razu z nazwiska. Nagle drgnęła, kiedy Annika niespodziewanie poderwała się z leżaka, jakby się czymś sparzyła. — Ale spokojnie, przecież to nie jest zaraźliwe – tłumaczy ze zdumieniem, że ktoś taki jak ona może nie wiedzieć. Bo przecież to był jedyny powód takiego zachowania, który przyszedł jej do głowy, że przestraszyła się, że może też przejść na nią. A właśnie nie, to może być tylko odziedziczone genetycznie… Co też niepokoi Allie, ale może znajdzie jeszcze na to jakiś sposób. Zaraz brwi nieznacznie się marszczą pod natłokiem kolejnych informacji. Jak to – nie powinnam Ci w ogóle doradzać? Jak to – nigdy nie byłam mężatką? Przecież była pewna, Annika miała obrączkę na palcu… chyba? A może to był zwykły pierścionek? Teraz już nawet nie wiedziała i… — Ale jak to, nigdy nie byłaś mężatką? – Być może akurat pominęła to wydanie Zwierciadła, jeśli akurat było to gdzieś opisane. Przysuwa się nieznacznie do krawędzi leżaka, wpatrując się w Annikę z niezrozumieniem – i miała, jak na złość, wrażenie, że rozumie coraz mniej z każdym słowem. Czy świat Allie był naprawdę tak wąski, że tak niewiele rozumiała…? — Nie… - odpowiada szczerze, ze zmieszaniem. – To wy wiecie, czemu jest taki konflikt między waszymi rodzinami? Sądziła, że to jakieś niesnaski międzypokoleniowe i już nawet nikt nie pamięta, o co one są… |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Nie zawsze chodzi o to, co się nam podoba — to lekcja, którą Annika przyswoiła tylko po to, żeby jeszcze bardziej robić to, co lubi. Problem tkwi gdzie indziej, a jego sednem jest to, co można jeszcze zrobić, by Alisha podobała się Kręgowi. Nie krąg Alishy. Te dwa najpewniej nigdy nie będą szły ze sobą w parze. Annika słucha cierpliwie opowieści, którą — całkowicie szczerze — jej młodsza wersja słuchałaby z wypiekami na twarzy. Jej obecna wersja to zbyt wiele sprzecznych myśli w głowie, za duża plątanina faktów i domniemań, a ponadto— To nie twoja sprawa, Annika. Nie jest łatwo się nie angażować, gdy ktoś dokładnie o to cię bezpośrednio prosi. — To rzeczywiście brzmi jak bajka — Annika osobiście woli te, w których ślub nie okazuje się finałem z czekającym tuż za rogiem rozczarowaniem — najlepsze i zarazem najgorsze w nich jest to, do jakiej rzadkości należą. To samo Annika myślała kiedyś o chorobie Moriarty’ego, dopóki panna Dawson nie zwierzyła jej się ze swojej przypadłości. Jeszcze jeden podobny przypadek i panna van der Decken nieodwracalnie uwierzy, że talon na magiczne konwulsje wygrały wszystkie rodziny — każda po jednej sztuce. A jeśli ktoś miał wyjątkowe szczęście to znajdą się nawet i dwa. — Wiem — i nie zmienia to nic w wyrazie twarzy Anniki — wciąż tam samo na wpół zatroskanej, na wpół przerażonej. I całkowicie zdezorientowanej. — Zostało uznane za nieważne. Węzeł małżeński jest nierozerwalny, ale mojego nigdy nie było — naszego nie przechodzi jej przez gardło, do nas potrzebne jest zaangażowanie dwojga — był gówno wart już w dniu ślubu, a powodem było zatajenie choroby. Z ostatnią sylabą wypuściła resztkę powietrza z płuc i nie czekając długo na to, aż Alisha połączy kropki i poczuje do Anniki pierwszy wstręt za opuszczenie chorego męża, kontynuowała. — Krąg lubi plotkować o tych, którzy odstają, a o Overtonach odkąd pamiętam, zawsze mówi się dużo i tylko czasem z sensem. Ale, zwłaszcza w mojej rodzinie mówi się o tym, że mieszali się z syrenami — nie oczekuje, że Alisha zrozumie, co to konkretnie oznacza, ani że w lot podchwyci, dlaczego syreny nie są do końca tym, co można zobaczyć w bajkach — i nikt nikomu nie rzuca w twarz oskarżeniami, a tym bardziej nie chcę robić tego ja, ale wystarczy sam pogląd Overtonów na syreny, żebyśmy mieli gotowe pole do konfliktu. My żyjemy z tego, co złowimy, a kontakt z syreną potrafi skończyć się śmiercią. Tego jesteśmy uczeni od dziecka i to zdarza nam się widzieć na własne oczy. — nieudolne wygładzanie kanciastej prawdy kłuje niemiłosiernie, ale jest konieczne — Annika nie szuka u Alishy zrozumienia, jedynie przekazuje to, co sama wie. Talerzyk z ciastem na dobre odchodzi w zapomnienie, kiedy Annika obraca się doń plecami, żeby jeszcze raz spojrzeć Alishy w oczy. — Potrafią zmusić swoje ofiary do robienia rzeczy wbrew woli i wszystko cię do nich przyciąga. A kiedy usłyszysz ich śpiew, to przepadasz. Dlatego zadałam ci pytanie o to, jak się czułaś — chciałam się upewnić, że i w tym przypadku plotki są tylko plotkami i niczym więcej. — Nikomu nie przysięgała chronić Maywater i każdego, kto się tutaj znajdzie — nie musiała. Urodziła się tu i wychowała. Tu traciła, a czasem opatrywała braci i kuzynów. Tu widziała i słyszała rzeczy, o jakich nie chciałaby opowiadać dziewczynie z głową pełną bajek. To wszystko nie jest Anniki sprawa — ale Alisha musi wiedzieć jak najwięcej na temat Kręgu i rodziny, do której dołączy, a później... Jest dorosła, podejmie decyzję za siebie. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka we Flying Dutchman
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 31
Annika mówi, że brzmi to jak bajka, ale nawet Alisha jest w stanie zauważyć, że daleko jej do zachwytu, który wręcz promieniuje od Dawson. Dlatego wszystkie te promienie nieco przygasają, gdy w oczach pojawia się pytanie – co się stało? Albo raczej – dlaczego tak mówisz, skoro tak nie myślisz? Otóż, najwidoczniej, po raz kolejny wychodzi jej naiwność, kiedy kogoś nazwała swoim przyjacielem. Przyjaciel nie okłamuje i nie chowa niewygodnych faktów – tak przynajmniej jest według obecnego rozumowania Alishy. Nie ma jednak na tyle odwagi, żeby zapytać wprost – dlaczego nie mówisz mi prawdy? Albo – dlaczego traktujesz mnie ironicznie? Sama już nie wiedziała. Dlatego zajęła się swoim talerzykiem z ciastem i dziabaniem bezsensownie przysmaku, przynajmniej do momentu, w którym Annika nie ujawnia przed nią szczegółu dotyczącego jej małżeństwa i właściwie wtedy zaczyna rozumieć, że pewnie sama, wychodząc za mąż, miała takie wyobrażenia. Szczęśliwe życie, bajka. A potem okazało się, że osoba, najbardziej ci bliska, której powinno się najbardziej ufać, zataiła coś przed Tobą na tyle, że mogła doprowadzić do unieważnienia związku… Czy Alisha tak by postąpiła na jej miejscu? Pewnie nie. Pewnie by została i starała się wspomóc tą drugą połówkę. Ale nie znała też szczegółów, nie wiedziała, co to za choroba – wiedziała za to, skąd wzięła się rada, aby szczerze porozmawiała z Mauricem na temat wszystkich możliwych i ważnych szczegółów swojego życia. I niekoniecznie chodziło tu o potencjalne dzieci, przyszłość i marzenia… tylko takie przyziemne rzeczy, jak tajemnice i wszelkie nieprzyjemności związane z rzeczywistością. Nie skomentowała tego w żaden sposób, ale powoli odłożyła widelczyk z powrotem na talerzyk, czując, że chyba nie będzie jednak w stanie nic przełknąć. Szczególnie w obliczu tego, co zaraz usłyszała. Podniosła powoli głowę, napotykając intensywny wzrok Anniki. Nie kłamała i jej nie oszukiwała. Była śmiertelnie poważna i szukała uwagi Alishy, a Alisha jej ją dała, odstawiając przy tym talerzyk z ciastem na bok. Nagle stracił na ważności w obliczu takich faktów. I najmniej istotną rzeczą był tutaj konflikt między rodzinami. Wszystko cię do nich przyciąga. Potrafią zmusić swoje ofiary do robienia rzeczy wbrew woli. A kiedy usłyszysz ich śpiew, to przepadasz. O, Lucyferze… O, Lucyferze!... Drżące dłonie odnalazły drogę do włosów i wczepiły się u nasady, gdy tym razem to Alisha podrywała się na własne nogi, z sercem kołaczącym niebezpiecznie. Oddech stał się płytki, urywany, kiedy Dawson chodziła – w tę i z powrotem – starając się albo poukładać fakty, albo wyrwać włosy z głowy. — Czyli… czyli myślisz, że… że Maurice… Od samego początku, odkąd tylko na niego spojrzała, coś magnetycznego ją do niego ciągnęło. Czy zrobiła coś wbrew własnej woli? Właściwie to poszła z nim na randkę, chociaż mówiła, że to nie będzie to randka. A jego śpiew… nigdy nie słyszała tak pięknej barwy. W pewnym sensie – tak, przepadła. Czy to możliwe? Mogą to być tylko plotki, ale to… to, co mówiła Annika… Spotkanie z syreną może zakończyć się śmiercią. Czy Maurice mógł zamordować inną osobę? Czy mógł być syreną? Mógł to wszystko przed nią ukrywać? Kołatanie zaczęło przekształcać się w ból. Ręce odczepiły się od włosów, a jedna zacisnęła się pięścią na sercu. Znowu to kłucie… Nie, nie. Uspokój się. Uspokój… — To niemożliwe… - szeptała, a oddech stawał się coraz bardziej niespokojny. Przed oczami znów ciemniało. Ten ból… - Muszę… - drugą, wolną ręką starała się wyszukać podparcia. Leżaka. Czegokolwiek. Strąciła niechcący koszyk i swój talerzyk z ciastem, gdy przysiadała na brzegu. To znowu się powtarzało… To nie może znowu się powtórzyć… Nie może!... Wdech, wydech. To może nawet nie była prawda. Spokojnie. Wdech. Wydech. Otacza Cię jasność. Już nic Cię nie boli. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Jaka to wielka, wielka szkoda, że mężczyźni poszukują u swojej wybranki wszystkich cech doskonałej żony — przymiotów fizycznych, rozumu i przedsiębiorczości (bądź wręcz przeciwnie, jeśli są zbyt niepewni siebie) młodości, atrakcyjności, potencjału rozrodczego— A tak rzadko sami w sobie szukają prawdy. Przyjaciel nie okłamuje i nie ukrywa niewygodnych faktów — gdzie na tej skali plasuje się życiowy partner? Alergia może być rzeczą zdecydowanie nabytą, skoro Annika już na samą myśl, na samo tego wspomnienie czuje, jakby zaraz miała dostać wysypki, ale tę przegniłą kwestię wkrótce już całkowicie pozostawi za sobą na rzecz spraw pilniejszych. Relacja z Overtonem to od zawsze beczka pełna prochu i kwestią czasu było kiedy uderzy z całą siłą swojego rażenia, ale Annika w swoim życiu ignorowała już zbyt wiele. I zbyt długo. Prawda wyzwoli Alishę tak samo, jak pannę wreszcie van der Decken, wyzwoliło zwierzenie się ze swojej prawdy na sali rozpraw. Alishy droga dochodzenia do podobnych wniosków jest dopiero u samego początku, ale jeśli Annika mogłaby doradzić jej jedną, jedyną rzecz, byłoby nią— Miejcie tajemnice przed całym światem, ale nigdy przed sobą. Może na wszystko patrzy się inaczej, gdy nie zawierało się związku z miłości, ale czy rzeczywiście trudniej wtedy o tak gorzki zawód? Być może nie do końca, bo reakcja Alishy była daleka od tej, jakiej van der Decken się spodziewała, aż poderwała się z miejsca zaraz po niej, trącając nieszczęsny talerzyk z ciastem. Zawartość przybrudziła część leżaka, jako smutna ofiara nadmiernej szczerości i wciskania nosa w bardzo nieswoje sprawy. — Cśśś, Alisha, spokojnie, tego nie powiedziałam, nie wiem tego, chciałam tylko, żebyś— Urwała, uświadomiwszy sobie, że do dziewczyny w takim stanie nie dotrą żadne słowa, nawet te najpiękniej ubierające prawdę w coś, co będzie strawne i w miarę do przełknięcia. Za dobrze również wie, co wydarzy się za chwilę — widziała to zbyt wiele razy, kiedy Moriarty opuszczał pokój w połowie rozmowy. Ty ślepa— Czas na samobiczowanie minął, przychodzi pora działania, a to jest automatyczne i zdecydowane. To złapanie dziewczynę za ramiona, obrócenie w swoją stronę — rzut oka, spojrzenie na pięść desperacko zaciśniętą w okolicy serca to jeszcze jedna fala mdłości. Skup się. Spojrzała Alishy prosto w oczy, wymuszając kontakt wzrokowy. Pomogła jej usiąść. Przyklęknęła. — Oddychaj. Silentiumvitae — szept zamienił się w magię, magia w uspokojenie. Nie spuszcza z Alishy spojrzenia, pomaga jej uregulować oddech — oddychaj ze mną. Powoli — aż się uda, aż przejrzysz na oczy — w sensie dosłownym. To metaforyczne najwyraźniej już się dokonało. Maski opadły, a przypuszczenia pokazały swoje paskudne twarze. Przez dłuższą chwilę Annika nie na już nic do dodania, nie zadaje żadnych pytań. Tylko pomaga dziewczynie opanować emocje, oddech, drżenie rąk i modli się, by objawy nie sięgnęły serca. Tyle wie. Tyle zdążyła się już dowiedzieć. — Nigdzie nie powiedziałam, że Maurice jest syreną. Ja tego nie wiem. Ale najwyraźniej ty wiesz. Czar udany |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka we Flying Dutchman