Latarnia morska Mieszcząca się na uboczu latarnia morska została wybudowana na początku XIX wieku, w miejsce starej, znacznie mniejszej. Od tamtej pory nieprzerwanie migoczne na nocnym czarnym horyzoncie wszystkim statkom dobijającym do portu w Maywater. Budynek mieści się na klifie, niedaleko promenady, dzięki czemu turyści mają szansę podziwiać tą wspaniałą wieżę w trakcie spacerów. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
27 lutego 1985, tuż przed północą Promenada była wyludniona. O tej porze roku nie było to miejsce, gdzie toczyło się nocne życie. Próżno więc było szukać studentów czy dorosłych, którzy wybierali brak snu, by przespacerować się wybrzeżem. Pojawienie się małego Forda na pustej drodze nie było jednak przypadkiem, kierowca doskonale znał swój cel. Terence drogę do Maywater znał na pamięć po wielu latach letnich wycieczek na tutejsze plaże, kąpielach w oceanie i innym wakacyjnym rozrywkom. Tym razem nie przyjeżdżał na urlop, nawet jeśli z samego rana poprosił o wolne na żądanie i zwrócił się do jednej z koleżanek z prośbą, by zamienić się dyżurami. Później jej się odwdzięczy. Wczorajszy dzień skończył na migrenie, próbując zdusić ją snem. Wiedział, że dyżur dzienny nie wchodzi w grę, jednak by móc wytłumaczyć się przed siostrą oddziałową, potrzebował odpowiednio wczesnej pobudki. W trakcie sprawdził swoją skrzynkę pocztową, by odkryć tam list od prefekt Księżycowych. Kobieta zniknęła prędko po wydarzeniach na polach uprawnych Padmore’ów, nie decydując się na wysłuchanie informacji im przekazanych. Dodatkowo odkrycie przy użyciu zaklęcia na magiczną obecność wzmogło jego ciekawość dotyczącą tożsamości Zuge. Mimo to nie wahał się długo odpisując na jej wiadomość – zbyt długo czekał, zbyt wiele czasu jego głowę wypełniały wątpliwości. Dziewięć lat temu pierwszy raz znalazł się wśród członków Kowenu Nocy, by dotarły do niego świadectwa osób wierzących w wyższość Lilith i jej przekonań. Dziewięć lat przekuwania swojego bólu w niechęć do niemagicznych, by odkryć na nowo poczucie wyższości, tym razem nie to dziecinne. Chciał teraz potwierdzić, że jest godzien zaufania ze strony prefekt oraz samej Matki. Być może dzięki temu dowie się czegoś więcej, bardziej czujny, szukając wskazówek. Nie mógł teraz się wycofać, zwłaszcza po tylu latach starań. Zatrzymał się na parkingu i wysiadł z auta. Wyciągnął drugi list od Zuge z kieszeni i upewnił się co do godziny na zegarku na swoim nadgarstku. Był w samą porę, by móc skierować swoje kroki do latarni. Szybko odpalił jeszcze jednego papierosa, zaciągając się dymem, gdy wzrokiem prześledził znowu niebo – nawyk, który szybko wszedł mu w krew po wydarzeniach na Placu Aradii. Nawet w tę ciemną noc, gdy niebo zakrywała warstwa chmur, księżyc przebijał się przez nie wraz z widoczną pierwszą kwadrą. Już miał ruszyć w stronę klifu na którym stał cel jego dzisiejszej wyprawy, gdy światła reflektorów innego auta rozproszyły ciemność nocy. Pomyślał, by mimo to nie zatrzymywać się i podążyć swoją drogą, jednak im bliżej samochód znajdował się parkingu, przyzwyczajone do sztucznego światła oczy rozpoznały postać kierującej. — Chyba przyjechaliśmy w tym samym celu — powiedział, gdy Lyra wysiadła na parkingu tuż obok niego. — Lepiej idźmy już, zaraz północ. — Wskazał na zegarek na swojej dłoni, a niedopałek wrzucił do popielniczki na drzwiach kierowcy nim zamknął auto kluczami. Ekwipunek: pentakl, athame, kluczyki od auta, papierosy, zapalniczka w kieszeni. Idziemy sobie do latarni. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
To była ostatnia rzecz, jaką chciała. To była pierwsza rzecz, jaką zrobiła. Skręcając, oświetloną jedynie światłami jej reflektorów, ulicą, nie myślała o tym, jak wiele miesięcy temu bliźniaki przyprowadzili ją na pierwsze spotkanie. W nadziei — na co? Być może była to odpowiedź na pogłębiający się stały stan jej dni, spędzanych w łóżku, bo cóż innego mogła ze sobą zrobić. Być może przeczytali gdzieś, że cel jest ważny przy wychodzeniu z depresji. Być może nie myśleli w ogóle, zapisując ją do, nie owijając w bawełnę, sekty. Być może w obliczu wczorajszych wydarzeń nic z powyższych nie miało już znaczenia. Nadchodził koniec świata — początek końca świata? — w obliczu którego należało wybrać stronę. Ona wybrała. Wygląda na to, że Terence również. Zgasiła samochód, wysiadając, myśląc o tym, jakie to było, kurwa, zabawne. Nie potrafiła jednak powiedzieć dokładnie, co było, ale czuła nieodparcie, że coś z pewnością było. — Nie spodziewałam się towarzystwa — przyznała otwarcie, zamykając drzwi. Nie wiedziała, na czym dokładnie będzie polegać ich chrzest, aczkolwiek bywało tak, że bywał on mokry. Woda z basenu nie byłaby problem, ale jeśli musieliby wejść do oceanu głębiej niż do kolan, mogłaby mieć lekki problem. Już wystarczająco w tym miesiącu naraziła się na zdemaskowanie. — Ale tak, wychodzi na to, że dostaliśmy podobne zaproszenie. Jak się czujesz? — spytała, idąc w stronę wraz z nim w stronę latarni. Pytanie nie było czysto metaforyczne, co bardziej miało nawiązywać bezpośrednio do wczorajszego dnia. Pamiętała, że gdy spotkali Erosa, Terry stał się jakiś... nieobecny. Ona niewiele spała. Miała za sobą długą rozmowę telefoniczną z Theą, wizytę w szpitalu, wymowne milczenie w mieszkaniu oraz ledwo przespaną noc. Gdy tylko zamykała oczy, na nowo wszystko było martwe, zgniłe i krwawe. — Czy twoje instrukcje też były takie... w cholerę niejasne? Nie miała zielonego pojęcia, jak księżyc miałby ją poprowadzić do czegokolwiek. Wisiał na niebie tak jak zawsze. Ekwipunek: pentakl, athame, samochód, kluczyki od auta, |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Była noc. Głucha, niespokojna, przecinana uderzaniem fal w pobliski klif. Niebo rozświetlały gwiazdy, widoczne w okolicy Maywater bez problemu, bez świateł niedalekiego miasta. Gdy dojechaliście do latarni, ta stała tam niewzruszona, tak samo, jak wczoraj, tydzień i rok temu, oświetlając jaskrawym blaskiem ocean, wskazując zagubionym statkom, gdzie widnieje brzeg. Byliście tu na czas, zapowiedziane spotkanie z waszą Matką nie powinno być zresztą narażone na spóźnienie. Być może słyszeliście pogłoski, być może była to sprawa zupełnie świeża, ale zdawaliście sobie sprawę, czym jest chrzest. Czym jest Jej słowo, kierowane wprost do was, gdy na waszej drodze miała stanąć istota potężniejsza, niż ktokolwiek kogo wcześniej w swoim życiu spotkaliście. Drzwi latarni otworzyły się gwałtownie. Nie było dźwięku przekręcanego zamka ani szarpana za klamkę. Huknęły i zawinęły do środka, otwierając wam drogę prowadzącą do wnętrza latarni morskiej. Normalnie w takich miejscach pracowali latarnicy, w nocy pełniąc swoje zmiany, lecz teraz nie dało się słyszeć ani półgłosu czy szeptu. Nikt nie schodził na dół, by zamknąć otwarte donośnie wejście, nikt nie zaszurał nawet krzesłem. Wyglądało na to, że wnętrze jest puste, nawet jeśli było to wręcz surrealistyczne, biorąc pod uwagę fakt, że światło latarni wciąż się świeciło. Drzwi były zbyt małe, żeby pomieścić was razem w przejściu, musieliście przejść przez nie pojedynczo. A wtedy stało się coś niespodziewanego. Księżycowa łuna skoncentorwała się w jednym punkcie, przybierając formę punktowego światła. Tak jak latarnia oświetlająca morze — tak ona oświetlała wam wejście do środka. Z wewnątrz dobiegał półmrok, który w tej jasnej niebieskawej poświacie reflektora na niebie, był wystarczający, żeby wchodząc do środka nie potknąć się o strome schody, ciągnące się dookoła ścian latarni, prosto na jej górę. Te nie wyróżniały się niczym na tle innych — ot zwykła drewniana, ale stabilna konstrukcja. Jeśli przekroczyliście wejście, stało się coś jeszcze — coś, czego nie byliście w stanie przewidzieć. Za drzwiami, niezależnie od tego, w jakiej kolejności weszliście, nie było drugiej osoby. Tak jak gdyby te prowadziły w inny wymiar — wymiar, w którym byliście całkowicie sami. Mogliście wycofać się, wydostając na zewnątrz, znów bylibyście razem. Jeśli jednak zdecydujecie się wejść na górę osobno, nie usłyszycie żadnych swoich głosów, skrzypienia schodów. Te będą ciche, a na samą górę zaprowadzą was bez najmniejszego zakołysania. Tam natomiast spotkacie kolejne drzwi. Będzie wystarczyło nacisnąć na klamkę i je otworzyć, żeby wejść do okrągłego pomieszczenia na szczycie latarni. O ile każdy z was się odważy. Frank wita was na chrzcie Kowenu Nocy. Wasze postacie co prawda nie są w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia, ale wydarzenia w wątku mogą mieć znaczny wpływ na ich ocenę sytuacji i późniejszą fabułę (zwłaszcza związaną z Kowenem). Możecie bez problemu dokonywać rozwoju postaci albo grać wątki w późniejszym terminie. Nie jesteście ograniczeni akcjami mechanicznymi, ale przypominam o upływającym czasie i sugeruję rozsądek w ich ilości, o ile zdecydujecie się ich używać. W razie pytań oczywiście zapraszam na priv. Termin: 6.07 (czwartek) do 22:00. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Parsknął pod nosem w reakcji na jej słowa. On również nie spodziewał się, że chrzest można przechodzić parami. Historie o wtajemniczeniu innych członków kowenu rzadko mówiły o jakimkolwiek towarzystwie. Ostatecznie do Lilith była najważniejsza, możliwość ujrzenia jej na własne oczy i usłyszenia jej głosu. Na tym skupiał się każdy, opisując całą gamę skrajnych uczuć, kiedy zostali pobłogosławieni tym widokiem. Pytanie nie wydawało się zaskakujace – dla nich obu wczorajszy dzień był trudny. — Bywało lepiej, krótki urlop na żądanie powinien pomóc — odpowiedział, nie wdając się w szczegóły. Okoliczności nie sprzyjały raczej głębokim rozmowom i zwierzeniom, może innym razem omówią to wszystko na spokojnie. — Mam nadzieję, że chociaż trochę odpoczęłaś. I udało wam się uporać z ranami po tych cholernym szkle. Dobrze pamiętał przecież skutki ich wybryku z Cecilem. Wszyscy byli już wystarczająco zdesperowani, by pospieszyć się w stronę zagajnika. Przynajmniej dostali tam garść informacji, które były faktycznie istotne. Patrząc na twarz dziewczyny nie mógł jednak pominąć oznak zmęczenia. Najwidoczniej dla niej też ten dzień nie był najlepszym wyborem. — Tak jak zazwyczaj wiadomość od Zuge. Księżyc jest w pierwszej kwadrze, może to ma jakieś znaczenie? Zresztą… Damy sobie radę, nie może to być aż tak ciężkie do rozpracowania — stwierdził, uśmiechając się blado, gdy byli już pod samą latarnią. Starał się brzmieć pogodnie, tak jak zazwyczaj w obecności Vandenberg, ale brak dokładniej wiedzy, co ma ich czekać we wspomnianej latarnii morskiej również u niego powodował pewien niepokój. Znów spojrzał na księżyc, ale nie zauważał nic szczególnego. Może jeszcze nie teraz? Czuł się dziwnie podchodząc do drzwi do wnętrza wieży. Ta wskazywała kierunek do portu w Maywater jak każdej nocy, prawdopodobnie na szczycie swój dyżur odbywał latarnik. Długo wahał się przed wejściem do środka. Jakby na to nie spojrzeć, byli tutaj intruzami. Jednocześnie samo stanie w miejscu i przypatrywanie się srebrnej tarczy nad nimi również nie miało najmniejszego sensu. Odważnie chwycił za klamkę, a te ustąpiły nim włożył w to jakikolwiek wysiłek. Wycofał się zaskoczony, spodziewając się nawet wściekłego pracownika, który zaraz zejdzie sprawdzić, co wywołało ten huk. Nikogo jednak nie było. Zamiast tego przyglądał się fenomenowi jaki miał miejsce przy udziale księżycowego światła. Więc to miała na myśli Zuge. — Czyli jednak musimy tam wejść. Może spróbuję pierwszy? Zobaczyć, co w ogóle tam się znajduje. — Nim wykonał krok przez próg, popatrzył uważnie w półmrok. Strome schody oświetlane przez mleczną łunę były puste, nikt nie zainteresował się ich pojawieniem. — Wygląda na to, że musimy tam wejść — zachęcił ją przed pójściem dalej. Po początkowym szoku Terence zdał sobie sprawę, że jest zwyczajnie ciekaw tego, co mogą spotkać na samym szczycie. Dopiero po dłuższej chwili pokonywania stopni zdał sobie sprawę, że nie słyszy podążającej za nim czarownicy. — Lyra? — Nie poszła za nim? Wycofała się? Nie usłyszałby tego, nie powiedziała nic? Obejrzał się dokładnie, gotowy nawet rzucić się w dół. Zawołał jeszcze kilka razy, jednak nie mógł doczekać się żadnej odpowiedzi. Naglący czas popchnął go znów ku górze, docierając na górę. Czyli to już koniec, nic więcej nie znalazł poza kolejnym wejściem. Odetchnął głęboko, przykładając dłoń do serca, które zaczęło łomotać boleśnie przy nagłym skoku adrenaliny. Wtedy pokonał drugie drzwi. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Zastanawiała się, czy będzie dzięki temu nowa — inna, lepsza niż to, czym była obecnie. Ostatni chrzest, jaki odbyła, poczuła wyraźnie; nie dało się zignorować drżącej w krwiobiegu magii. Podobnie jak bladej kartki od Zuge. Czy mogła w ogóle odmówić? Z pewnością to pytanie krążyło jej po głowie, gdy niemal ramię w ramię głuchą nocą szła z Terencem. Sugestia Zuge, aby wymazała pamięć Lotte, sugerowała, że nie mogła. — To dobrze — odpowiedziała, nie chcąc wyciskać z niego więcej. Prawo do prywatności. — Grałam kilka ról, gdzie postaci wbijano noże w plecy. Teraz będę znała to uczucie nie tylko metaforycznie. Nic straconego. Oprócz krwi. Musiała wyrzucić też ubrania. Nic z nich już nie będzie. Drzwi otworzyły się przed nimi — gwałtownie i niespodziewanie — a ona nie mogła dalej wyzbyć się myśli o tym, że gdzieś tu tkwiła jakaś puenta; jakiegoś wyjątkowo nieśmiesznego w swej śmieszności żartu. W środku nie było nikogo i chociaż światło latarni wskazywało zagubionym marynarzom drogę na ląd, to jej wnętrze było opuszczone. Ludzie, tu nikogo nie ma. Pokiwała głową na rycerską wręcz propozycję, aby on wszedł pierwszy. Mówi się, że panie przodem, ale zdecydowanie w tym scenariuszu wolała kierować się zasadami przetrwania, nie dobrego wychowania. — Ty pukasz, ja mówię? — zaproponowała, uśmiechem starając się ukryć rozsiewający się po paluszkach palców stres. Nie bała się ciemności, ani ciasnych pomieszczeń, ani Terry'ego, ale niewiedza tego, co na nich tam czeka, ściskała jej żołądek. Pocieszała się jedynie myślą, że gorzej nie będzie. Świadomość jednak, że myśli tak za każdym razem, nim odkrywa nowe dno, przyprowadziło pesymizm na nowo do dyskusji. Wszedł do środka, a ona właściwie od razu za nim, jednak po drugiej stronie już go nie było. — Terry? Zrobiła kilka szybkich kroków w przód, pewna, że musiał pognać przed siebie, nie czekając na nią. Wybrał sobie moment na zabawę w chowanego. Spojrzała do tyłu, na świat, który zostawiała za swoimi plecami. Zbyt wiele na nią tam nie czekało, jeśli miała być szczera. Kilka złośliwych artykułów na jej temat. Ukryte w szkatułce pierścionki po ukrytych w sercach miłościach. Zmora Aarona, spokojnie oparta barkiem o jej samochód. Był ubrany w garnitur — ten, który miała odebrać z pralni, bo był mu po coś ważnego potrzebny. Nadal nie mogła sobie przypomnieć po co. Poczekam tu na ciebie, mówiły jego oczy. Wiem, odpowiedziały jej zaciśnięte pięści. Poszła do góry schodami, licząc, że gdy dojdzie na szczyt, spotka tam zdyszanego Terry'ego, który po prostu postanowił wykorzystać ten moment nabicie kondycji. Zamiast tego były kolejne drzwi, które prowadziły najpewniej do głównego pomieszczenia budynku. To latarnia, jak mógł się tutaj zgubić? Otworzyła je, bo co innego jej zostało? Kilka złośliwych artykułów, ukryte miłości i niecierpliwe zmory. Oraz coraz wyraźniej klarujący się żart w jej głowie. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię, a potem Lucyfer stworzył Lilith, jako zaprzeczenie temu proste, delikatne i podobne zwykłemu człowiekowi. Próżno w niej było szukać podobieństwa do Adama, tworu Gabriela. Była potężniejsza, bo niosła magię, niczym lewa ręka Boga, w pradawnych dziejach powierzona Ojcu Piekieł. Rozminęli się późno. Dla was były to wieki — dla nich ledwie sekunda istnienia. Niepewny grunt, ukryty bunt i iskra ciemności świtająca w sercu Lilith, od lat tliła pragnienie, by nie powinnością, a cudem stała się magia. Nie mogliście przecież równać się przeciętnym śmiertelnikom. Nawet Adam, jego żona Ewa, następni synowie i każdy inny człowiek nie mieli nawet ćwierci talentu, który posiadaliście wy — czarownicy. Tłamszeni przez lata, ukryci przed wzrokiem Niebios, wciąż czyniący dobro za zło, aby tylko w pokorze znosić lata upokorzeń. Od kiedy dar był ciężarem? Takim wszak chciał uczynić go Lucyfer — tak nauczał was Kowen Nocy, wraz z Zuge na czele, mający stać w opozycji do wieków ciemności. Na początku był chaos, a potem nastał porządek — wiedziony światłem księżyca, padającym niczym sceniczny reflektor punktowo na drzwi latarni morskiej w Maywater. Symboliczna konstrukcja — rozświetlenie oceanu, niczym rozświetlenie Ziemi — dziś miało stać się domem prawdy i objawienia, jakiego nie dostąpiliście wcześniej. Minuty mijały wolno, aż w końcu nadeszła północ, a wy wkroczyliście przez drewniane ciężkie drzwi do środka, żegnając się nieopatrznie nie tylko z chłodem powietrza, ale i sobą wzajemnie. Schody, choć kręte i wysokie, stromo prowadziły do góry — nie ku Niebiosom, ku płynącej z czeluści podziemi istocie życia. Chociaż poruszaliście się w tym samym miejscu, byliście tu sami. Ani jeden szept, głos, stuknięcie i szurnięcie o poręcz nie obiło się o wasze uszy, o ile nie pochodziło od was samych. Samotność, pojedyncze życie uwięzione w wieży — to wszystko miało się zmienić wraz z otwarciem ostatnich drzwi. Ostatecznych drzwi do prawdy. Obydwoje dostrzegliście tę samą przestrzeń. Ciasne okrągłe pomieszczenie, w którym stała pojedyncza szafa, pod jedną ze ścian niepościelone łóżko ze zbyt cienką kołdrą jak na obecne warunki pogodowe, dwa krzesła i stół. Na stole dalej leżał porcelanowy biały talerz, obok stał kubek do połowy wypitej intensywnie czarnej kawy. Wyglądało tak, jak gdyby ktoś przed sekundą opuścił to miejsce, został z niego przegnany lub zaraz miał wrócić. Niedaleko drzwi wisiało lustro wysokie na półtora metra, ucinające wasze stopy, ale wyraźnie pokazujące sylwetkę. Jeśli przyjrzeliście się mu — dostrzegliście tam cień drugiej osoby. Niewyraźny jakby mglisty i zagubiony, ale należący kolejno do was nawzajem. Gdy jednak odwróciliście się, by spojrzeć w rzeczywisty punkt nieodbity przez lustro — nie było tam nikogo. Okna latarni były drobne, ale czyste. Łatwo było przez nie dostrzec najbliższą okolicę. Po przeciwnej stronie od łóżka pięły się kolejne schody, wyraźnie wychodzące na samą górę, skąd do pomieszczenia wpadała intensywna jasność, niemal rażąca w oczy, gdyby spojrzeć prosto na nią. W pokoju o dziwo nie było chłodno, jakby ktoś wcześniej tam nagrzał, ale próżno było mówić o ukropie albo cieple. Światło z góry zamrugało niebezpiecznie. Obydwoje potrzebowaliście tylko chwili nieuwagi, by w waszym prywatnym ze światów, połączony w dziwny sposób jedynie tamtym ściennym lustrem — coś na zawsze się zmieniło. Być może podeszliście w tym czasie do okna albo przymknęliście oczy przez rażące światło. Wystarczyło spojrzeć na podłogę, na ścianę, na sufit — nie miało to znaczenia. Liczyło się to, co dostrzegaliście, gdy wasz wzrok wrócił na środek pomieszczenia. Stała tam samotnie. Kobieca naga sylwetka o wąskiej talii, okrągłych piersiach i wyraźnie zarysowanych biodrach. Jej ciało nie nosiło żadnej skazy, nie miała blizn, jednak na pewno nie było śmiertelne. Przez wszystkie żyły jej ciała płynęła czarna krew. Widać ją było na opuszkach jej palców, ciągnęła się dalej niemal do łokcia, wyglądając niczym intensywna czarna farba, która dawno zastygła na skórze. Podobnie wyglądały jej nogi, ale czarne ślady dochodziły aż do ud. Paznokcie u dłoni miała długie i ostre — zdecydowanie nie przypominały dłoni, którą wczoraj widzieliście na polach uprawnych Padmorów, gdy ktoś wciągał martwe ciało Erosa pod powierzchnię ziemi. Jej piersi były jednak mleczne, biel reszty skóry znacząco kontrastowała z czernią. Idąc wzrokiem dalej, mogliście dostrzec jej twarz. Blada, o mocnych rysach. Miała wyraźnie zarysowaną brodę i wypukłe krawędzie kości policzkowych. Tak ostre, że gdyby tylko ich dotknąć, można by było pociąć sobie palce. Usta miała czarne, podobnie jak oczy. Heban wypełniał całe gałki, nie było tam spojówek ni źrenic. Ciemne włosy łagodnie opadały na jej ramiona, długie niemal do kolan, proste i grube. Z jej pleców nie wystawały skrzydła, na głowie nie miała aueroli — tą zdobiła srebrna korona. Prosta opaska wysadzana kamieniami, których nazwy nie znaliście, a które błyszczały w świetlistej poświacie. Stała tam samotnie. Lilith. Terence Kobieta spojrzała na ciebie, przekręcając głowę w bok, jak gdyby baczniej chciała cię obserwować. Nie odezwała się ani słowem, nie ruszyła w twoją stronę, nie wyciągnęła dłoni. W swojej głowie usłyszałeś jej głos. — Jesteś zaciekawiony — był ciepły i spokojny, bardzo kobiecy, delikatny i niepasujący do jej sylwetki. — Zaciekawiony przyszłością. Czuję to. Masz w sobie wolę, by ją odkryć, ale przyszłość bez przeszłości jest pustą nauką. Ty nie znasz swoich dziejów, chłopcze. Widzę w tobie, że nie pamiętasz, nigdy jej nawet nie widziałeś... Odeszła, gdy byłeś jeszcze tak młody — w głosie Lilith pojawiało się prawdziwe współczucie. — Czymże jest dziecko, bez swojej matki? Ledwie iskrą, a tą tłamszono w tobie i bezczeszczono. Mój biedny chłopcze... Widzę, jak cierpiałeś, by w końcu uwolnić swój dar. Twoja krew... Jest taka czysta... Nie bój się już, Terencie Egerton. Czego ode mnie pragniesz? — zamilkła. Lyra Lilith patrzyła na ciebie z nieukrywaną fascynacją i ze spokojem. Nie uśmiechała się, ale i nie złościła. Jej twarz — chociaż beznamiętna — była piękna. Nie ruszyła ku tobie, nie chwyciła cię. W swojej głowie usłyszałaś tylko jej nad wyraz delikatny i kobiecy głos jak gdyby zupełnie oderwany od jej sylwetki. — To prawda. Nie jesteś człowiekiem. Jesteś kimś więcej niż zwykły plugawy śmiertelnik. Poniżano cię. Bito — mówiła wolno, a w tembrze jej głosu słyszałaś dziwny ból, jak gdyby czuła to, co ty przed laty, co ty spotykając na swojej drodze kłusowników, pragnących cię zgładzić. — Twoje serce wypełnia beznamiętna gorycz zwątpienia we własną siłę, ale dość tego, Lyro Vandenberg. Dość gorliwej nienawiści, jaką cię darzą, teraz ty obdarz ich wiekopomną zemstą. Twój ojczym zbyt długo na nią czekał. Czego ode mnie pragniesz? — zamilkła. Termin: 9.07 (niedziela) do 22:00 (ale jeśli potrzebujecie przedłużenia do poniedziałku, to dajcie znać). |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
!TW! zasugerowana przemoc seksualna Miała wrażenie, że była ostatnią osobą na ziemi — że każdorazowy dźwięk, który rozchodził się po pomieszczeniu na szczycie latarni, był jej własny. Była to kwintesencja samotności, jednak nie czuła już w niej strachu, a ukojenie. Kwintesencja samotności bywała również kwintesencją prywatności; czegoś, z czego systematycznie ją obdzierano. Pojedyncza, czarna kawa w bieli porcelany zwiastowała czyjąś obecność — kiedyś, teraz, nigdy — a cień, który dostrzegła w lustrze, był jedynym znakiem, że świat poza tym pokojem jeszcze istnieje. Gdy próbowała spojrzeć w jego rzeczywiste miejsce, znikał, jak nocna zmora przy pierwszych promieniach poranka. Zmrużyła brwi, podchodząc do lustra, niemal wyciągając rękę, by je dotknąć, gdy żarówka błysnęła, a jej uwaga skupiła się znowu na centralnym punkcie pomieszczenia. Tyle że tym razem ktoś tam stał. Ktoś było pustym określeniem. Ktoś nie było w stanie nawet liznąć tego, kim była. Stała pośrodku — piękna i niewzruszona — jak wieczność niepokalana. Kontrastowała sama ze sobą; jej własna mleczna skóra z czernią jej żył i włosów, rysami twarzy tak ostrymi, że Lyra nie była w stanie oderwać od nich wzroku. Zanim spostrzegła się, co robi, zrobiła krok ku Kobiecie, dopiero wtem orientując się, że ta była naga. Nagość nie była niczym brzydkim; była najbardziej naturalną formą bytu. To mężczyźni nadali jej innego znaczenia — wyrwali ją z ich rąk i pobrudzili swym wzorkiem, aż zgniła do szpiku kości, marząc, by nigdy więcej nie musieć znosić ciężkości nagości. Nagość Lilith była lekka, jak letnia bryza wzburzonego oceanu. Nie krępowała ani nie dusiła — po prostu była — ubrana jedynie w srebrną jak noc koronę. Widziała na jej twarzy spokój i czuła go w sobie, jak przez moment rozchodził się miękko po jej wnętrzu. Spokój zamienił się w fascynację i kolejny krok w jej stronę, aż fascynacja osiągnęła swoje apogeum w gniewie. Nie na Kobietę. Również nie na jej słowa, a raczej na źródło jej słów. Miała rację — tylko głupiec by się z nią kłócił. Lyra pokiwała powoli głową, niemal instynktownie, przypominając sobie każdy moment, gdy słowa Lilith były prawdą. Poniżano ją. Bito ją. Wciskano jej twarz w poduszkę, gdy— Zacisnęła dłonie w pięści, paznokcie wbijając we własną skórę, aż na ich miejscu zostały czerwone półksiężyce. Kiedyś znikną, pomyślała. Kiedyś to wszystko zniknie, myślała wiele razy na przestrzeni swojego życia. Jednak ona oferowała jej inną ścieżkę — koniec z nadstawianiem drugiego policzka; z dławieniem się własnymi łzami; ze ściskiem gardła i ściskiem żołądka. Zemsta drżała między jej palcami, jak chłodna woda w letnim upale. — Ja— Zawahała się. Miała tyle powodów do wściekłości. Tyle osób, które zasłużyły, by je skrzywdzić tak, jak skrzywdzili ją samą. Jack był oczywistym, pierwszym wyborem i już niemal wypowiedziała jego imię, zamykając jednak w porę usta. Miała rację, długo czekał na jej zemstę. Lubiła myśleć, że się od niego uwolniła — że wychodząc z tego domu, zostawiła go w przeszłości raz i na zawsze, ale on wracał do niej niemal co noc. Jednak — nie on jeden. Przypomniała sobie Aarona czekającego na nią na dole. Czekającego na nią wszędzie, gdzie nie spojrzała — tylko nie tutaj. Tu była od niego wolna i pierwszy raz od roku przypomniała sobie jakie to uczucie. Chciała go znowu zaznać. Nie mogła jednak dopóki się nie dowie. W tej małej, racjonalnej części umysłu wiedziała, że nie był to prawdziwy duch. One wyglądały inaczej. Był czymś innym, czymś stworzonym specjalnie dla niej, bo przez nią samą. Sumieniem, które noc w noc wyrzucało jej winę. Zabiłaś mnie, mówił jej do ucha, gdy przerzucała się z boku na bok w chłodnym, pustym łóżku. Z tym że nie — nie ona. Ale nawet ona musiała przyznać, że młodzi, zdrowi mężczyźni, nie umierają w środku nocy bez żadnego powodu. Musiał jakiś być. Może jak uda się jej go poznać, to zostawi ją w spokoju. — Potrzebuję odpowiedzi — potrzebuję zaznać spokoju. Ja i on, my oboje. — na pytanie, które spędza mi sen z powiek. Nie potrafiła sobie wyobrazić lepszej okazji, aby zapytać. Lepszej osoby, która mogłaby to wiedzieć. Nie było z nimi tam nikogo — gdy zasypiali, byli tam oboje, a gdy się obudziła, została już sama. Tylko ona i nie do końca metaforyczna ciężkość martwego ciała. Kto inny mógłby jej udzielić odpowiedzi, jak nie Lilith, królowa nocy? Byli tam przecież tylko oni. Ona, on i Noc. — Nie potrafię — zachłysnęła się powietrzem, próbując wyjść z podziwu piękna, na które mogła patrzeć. — nie będę w stanie ruszyć dalej, jeśli się nie upewnię. Jak umarł Aaron? Wszyscy uważają, że z mojej ręki, ale obie wiemy, że to nieprawda. Nie mogę jednak przestać myśleć o tym, że— Desperacja niemal wylewała się z jej głosu. Nie była w stanie zdecydować, jaką odpowiedź chciała usłyszeć. Z jakiegoś powodu perspektywa, że mógł to być jedynie przypadek, była gorsza niż każda inna odpowiedź. Oznaczałoby to, że straciła wszystko, bo los tak chciał — bo tak ułożyły się tego dnia gwiazdy, bo ktoś tak wywróżył jej z fusów. Ta możliwość napełniała ją rezygnacją. Ta druga — ta, która nieśmiało kreowała się w jej głowie — gniewem. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
| cw: przemoc wobec dzieci, homofobiczny język Rozejrzał się po pustym pokoiku latarnika, wchodząc głębiej do pomieszczenia. Obrzucił spojrzeniem łóżko, stolik, popatrzył na kubek z kawą. Był sam, skrzypienie klepek pod jego butami rozrywało brutalnie ciszę, ale teraz był już pewien – był zupełnie sam. Ta myśl nie napawała go spokojem, nawarstwienie natrętnych myśli ciążyło, gdy nerwowo zerkał w każdy zakamarek, obracając głowę w obie strony, chcąc uchwycić coś, co w tej pospolitości mogłoby stanowić akcent niezwykłości. Wtem uwagę przykuło wysokie lustro. To nie jego własna wysoka sylwetka przykuwała największą uwagę. Zmrużył oczy, niepewny tego, czy ma do czynienia ze złudzeniem optycznym. Ten faktycznie tam był, czy to Lyra…? Odwrócił się szybkim ruchem, ale w jego świecie cień nie istniał. Istniał jednak snop światła latarni, oślepiający go swoją brutalną w mroku nocy jasnością. Zamknął oczy i sapnął poirytowany, przecierając je. Uchylając powieki i próbując znów spojrzeć w tym samym kierunku, wiedział już, że nie był całkowicie sam. Ona też tutaj była, a może była przy nim zawsze, od momentu narodzin, tylko dopiero teraz dał sobie tę szansę, by ujrzeć ją w pełni? Przez kilka sekund zapomniał jak się oddycha, zapomniał własnego imienia i nazwy hrabstwa, w którym się urodził. Jakie to wszystko miało znaczenie znajdując się naprzeciw Niej? Ciężko było mu opisać piękno kobiety, która mu się objawiła. Bał się początkowo spojrzeć prosto w jej twarz, tak jakby mógł ją zniesławić w ten sposób. Miała tak ostre kości policzkowe, Chciał poznać przyszłość. Przeszłość była pasmem bólu. Odtrącenia. Samotności. Egerton? Przecież to nieprawda. Od dnia, gdy Grace Forger razem ze swoim bratem, Walterem, przygarnęli go z bidula, nosił ich nazwisko. Trzydzieści jeden lat temu został jej synem. Tym najmłodszym, tym najbardziej pielęgnowanym, zaopiekowanym i rozpieszczonym. Miał być idealny, gotowy do zaprezentowania innym, uzdolniony. Tymczasem okazał się małym koszmarem błądzącym po korytarzach pięknego, wiktoriańskiego domu. Diabłem skrywającym się za obliczem anioła, wzbudzającym strach we własnym rodzeństwie. Normalni ludzie się tak nie zachowują, Terry. Normalni ludzie klękają przed krzyżem i modlą się gorliwie, by te złe demony odeszły razem z szatańskimi umiejętnościami. Normalni ludzie nie strzelają iskrami spomiędzy palców. Pierwsze uderzenie. Zawiodłeś mnie, chłopcze. Drugie uderzenie. Jak śmiesz mówić, że On nas nie słucha? Dziesiąte uderzenie. Był Forgerem, więc musiał grać tak jak reszta przykładnego obywatela, dumę jego matki. Udawać, że ta nie brzydzi się syna satanisty. Przeklęty, jesteś przeklęty. Na miłość boską, co za plugastwo. Grać rolę starego kawalera, na ślub przecież jeszcze przyjdzie czas, ciociu May. Nikt przecież nie może wiedziec, że siostrzeniec Był Forgerem, przesiąkłym tą rodzinną hipokryzją i grą pozorów, nie Egertonem. — Czyje to nazwisko? Przecież… — urwał. Wiedziała? Znała tę kobietę, która porzuciła go w szpitalu, na tym samym oddziale, gdzie on dziś pracował? Jego prawdziwą matkę. Tę, którą uciekła i rozpłynęła się w powietrzu jak cień. Przecież miał prawdziwą rodzinę. Inną niż zgorzkniała dewotka modlącą się do Boga, którego już dawno nie ma. Inną niż rodzeństwo, którego się brzydził. Inną niż wuj, leżący kilka metrów w ziemi. — Miała swój powód, prawda? Zrobiła to, bo musiała, a nie dlatego, bo mnie nie chciała? — spytał cicho, czując nagłą słabość. Całe życie był porzucany. Przez biologiczną matkę w szpitalu. Przez matkę adopcyjną, bo nie był taki, jakiego oczekiwała. Przez Yadriela, bo tak jak bał się, służba w końcu okazała się ważniejsza niż cokolwiek inne, niż on. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Lyra Kobieta nie zawahała się, obserwując każdą twoją reakcję, najmniejszą mimiczną zmarszczkę i zająknięcie. Nie ruszyła na krok, nie usiadła, nie zmieniła pozycji dłoni, które swobodnie opadały w dół wzdłuż jej nagiego ciała. Odziana w koronę i idącą razem ze słowami prawdę. Beznamiętna i czuła w tym swoim bycie. Bez skazy, pochłonięta magią. — Nie, nie... — usłyszałaś we własnej głowie, bo Lilith wciąż nie otworzyła ust. Nie potrzebowała mowy, by się z tobą komunikować. Głos odbił się echem, jakby narastał tam i wiązał się w twoim umysłem. Nie ustawał — wciąż nawarstwiało się to jedno słowo „nie”. Aż w końcu ustało. — Nie. Nie za tym tęsknisz. Nie potrzebujesz odpowiedzi, potrzebujesz potęgi. Nie zwątpienia — bezlitosnej mocy. Człowiek przyjdzie i odejdzie z tego świata bez ani jednej łzy. Twoja ikra i mądrość nigdy. Powiedz mi, Lyro Vandenberg. Czy aleja usłana różami jest piękniejsza od tej z rozkruszanego szkła? — nie czekając na twoją odpowiedź, kobieta zamknęła oczy i wysunęła przed siebie dłoń, dając ci znak, byś milczała. W pokoju i twojej głowie nastała głucha cisza. Nawet szum morza gdzieś w tle wydawał się milknąć i niknąć. Byłyście tam wspólnie. Razem. Samotnie. — Łatwych odpowiedzi potrzebują niepełni. Ty nie jesteś głupcem, Lyro Vandenberg. Jesteś pełna. Masz w sobie czarowniczą moc, powierzoną ci z czeluści mojego domu. Znałam kiedyś dziewczynkę. Była taka jak ty. Miała siłę gotową wyciągać ją z opresji, ranić wrogów, leczyć przyjaciół i pielęgnować ziemię. Zginęła pod ostrzem sztyletu jednego z łowców, gdy Lycyfer nakazał im czekać na swoje zbawienie. Czekać... Czekać... Czekać... Cierpliwość jest cnotą, niewątpliwie, lecz czy jest przeznaczeniem silnych? Nie jesteś taka jak twoi mężczyźni. Masz w sobie coś więcej, coś, co jest potrzebne, by zwyciężyć tę bitwę. Bitwę o twoją sprawę. O naszą sprawę, Lyro Vandenberg. Po co ci odpowiedź, skoro mogę przekazać ci magię, jaką skierujesz, by schwycić ją między swoje palce, gdy w mroku oceanu, pod naciskiem chłodu słonej wody, odszukasz też siebie — wszystko w jednej sekundzie się rozpłynęło. Nie stałaś już na szczycie latarni morskiej. Wystarczył ułamek sekundy, byś znalazła się w oceanie, ale jak to się stało — nie mogłaś tego wiedzieć. Nie skakałaś przecież z okien wieży, a jednak byłaś bezpieczna pośród wody. W dole pobłyskiwał twój złoty ogon, a obok ciebie panowała ciemność wypełniona tylko blaskiem światła księżyca, z którego znów uformowała się Ona. Nie miała syreniego ogona, a jednak unosiła się w wodzie. Nie dryfowała tam i nie pływała — stała stabilnie, jak gdyby siła tego elementu natury nie robiła na niej żadnego wrażenia. — Lucyfer jest zawistny i zazdrosny. Nosi w sobie rysę człowieka, by zyskać to, co nie było mu dane. Będzie chciał rozpętać na Ziemi wojnę, która doprowadzi do końca tego, co nam znane. Zginą w niej czarownicy i czarownice, takie jak ty, takie jak tamta dziewczynka. Bez celu. Tylko po to, by go zadowolić... Lucyfer myśli, że ma moc, ale już dawno rozdał ją, przelewając krew mojego dziecka... Zabili ją, zabili twoje siostry i braci, bo Jego oczy zostały przysłonięte pożądaniem zemsty. Ja nie pragnę pomsty, Lyro Vandenberg. Pożądam siły i pragnę jej dla ciebie. Dla was. Dość dyktatury — chociaż dalej byłyście w wodzie, na jej policzku wyraźnie dostrzegłaś łzę — czarną, ale smutną łzę, która płynęła tam, nie barwiąc skóry. Twoja matka była smutna. — Powiedz mi Lyro Vandenberg, czego ode mnie pragniesz? Terence Istota, którą przed sobą ujrzałeś, patrzyła na ciebie czarnymi jak heban ślepiami, nie odrywając ich i przeszywając na wylot. Nie poruszała się i nie zbliżała do ciebie, stała nieruchomo i swobodnie obserwowała twoją reakcję, wyczytując z niej być może więcej, niż sam tego chciałeś. — Nie liczą się jej powody, a twoje pragnienia — w swojej głowie znów usłyszałeś jej głos. — Prawdę znajdziesz sam, gdy będziesz silniejszy. Przejmuje cię strach i słabość... Niegodne są cię. Powiedz mi. Pragniesz być słaby, Terencie Egerton? — rękę uniosła w górę i poruszyła jednym palcem w ruchu, jak gdyby trąciła dzwoneczek. W otoczeniu z nicości rozległ się jego dźwięk, a ty w ułamku sekundy znalazłeś się w miejscu, w którym od lat cię nie było. Stałeś przed kościołem chrześcijańskim w Hellridge, tym samym, do którego od dziecka prowadzała cię matka. Dźwięk dzwoneczków wkrótce zamienił się w bicie prawdziwego dzwona, które rozpierało okolicę. Z tej wszechobecnej pustki, razem z tym gongiem, wokół zaczęli zbierać się ludzie, a ty mogłeś poczuć to samo, co wtedy gdy przydarza ci się deja vu. Przecież już tu byłeś, przecież widziałeś, przecież... Lilith stała naprzeciwko ciebie, tyłem do kościoła, a tuż obok niej dostrzegłeś scenkę, którą dobrze znałeś, a której nigdy nie widziałeś w tej perspektywy. Twoja przybrana matka, zaciskająca mocno krawat na twojej dziecięcej drobnej szyi, ulizująca włosy i ciągnąca za dłoń, byś podążał za nią. To przecież się stało, tak wiele lat temu... — Nie jesteś tu sam, Terencie Egerton. Jesteś ze mną. Masz w sobie potęgę, którą powierzono ci z otchłani mojego domu. Nie w przypadku i nie w zniewoleniu, a w nagrodzie i darze, bo to, co możesz osiągnąć, nie równa się mocy Gabriela, ni Lucyfera. Wyczekiwałeś wiele lat, ale już dość. Twoje przeznaczenie wzywa cię, byś sięgnął po to, co ci obiecane, po to, czego powinieneś dostąpić. Po to, co należy do ciebie. Po to, co należy do nas. Nie potrzebujesz odpowiedzi, potrzebujesz sztuk gotowych poprowadzić cię do jej zdobycia — scenka, którą dostrzegałeś, rozmywała się, ale stało się tam coś jeszcze. Ludzie, którzy z pewnością was nie widzieli, a którzy biegli do kościoła Gabriela, zanikli w jego bramach, by zostawić tam tylko młodego chłopca i jego matkę — zaciskającą dłonie na jego karku. Obraz był żywy, niemal czułeś, jak brakuje ci tchu, ale było to ledwie złudne wrażenie. Młodzik wyciągnął w twoją stronę dłoń, jakby pragnął, byś uratował go przed opresją tej kobiety, a potem zniknął bez śladu, razem z resztą. Zostaliście znów sami. Ty i Ona. Ty i Lilith. Ty i Królowa Piekła. — Zamień swą niedoskonałość w siłę, gniew w potęgę, a niewiedzę w ból, który cię uzdrowi. Nigdy nie działałeś pośpieszno, wiedząc, co chcesz osiągnąć. Dzisiaj wskazuję ci drogę, na której końcu nie czeka wybawienie. Nie czeka, bo nie jesteś wątły. Wybawienie nie przyjdzie samo, zdobędziesz je, wyrwiesz spomiędzy palców Lucyfera, który zatracił się w swojej drodze. Jest wybrakowany. Otworzył Piekło i rozdał moc, nie bacząc na konsekwencje. Ty nie jesteś przypadkiem Terencie Egerton. Magia zawsze należała do ciebie, nawet jeśli próbowano wmówić ci inaczej. On chce rozpętać na ziemi wojnę, prowadzi do końca wszystkiego, co znasz i co kochasz. Już raz pragnął to zrobić, odbierając mi córkę. Zabili ją wysłannicy Gabriela. Zabili jak twoje siostry i twoich braci, bo Lucyfer pragnie swej samolubnej zemsty roznieconej jego żarem. Ty bądź chłodem. Nie pragnę zniewolenia, pragnę twojego zwycięstwa. Dla ciebie. Dla was. Dla mnie. Powiedz mi, Terencie Egerton. Czego ode mnie pragniesz? Termin: 12.07 (środa) do 22:00. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Stała niewzruszona, jak skały, które uparcie nie zawalały się pod nieustannym natłokiem oceanu. Chociaż im mocniej o tym myślała, tym pewniejsza była, że Lilith nie była żadną z tych rzeczy, a księżycem, który to wszystko wprawiał w ruch, co noc pokazując inne swoje oblicze. Jeszcze przed chwilą namawiała ją do zemsty, teraz twierdząc, że nie miało to żadnego znaczenia. Być może nie miało — ciężko było myśleć o czymkolwiek innym, jak jej ciemnych włosach, długich i błyszczących, które ocierały się o jej bladą skórę. Nigdy nie widziała tak pięknej kobiety — jej matka była głupim kurzem w porównaniu z Nią. Nawet Teresa i jej marmurowe twarze zdawały się być niczym innym, jak dawno już przewiniętą urodą. Nie Lilith, ona była wieczna. Nie, nie, nie, nie— Nie była pewna, co odpowiedzieć na zagadkę o szkle czy różach, oprócz tego, że pomyślała — auć, za szybko. Głównym miejscem w jej głowie było jednak słowo bezlitosne. Czy do tego właśnie dążyła? Do zatracenia całkowicie empatii, którą odczuwała? Może dlatego Fogarty właśnie tacy byli — czasami wręcz nieludzcy. Może w jej dłoniach zostawili kawałki swojego człowieczeństwa, w zamian za— Właśnie, za co? Za magię. Ocean zalał ją znienacka — była w syreniej postaci, chociaż nie czuła, jakby się przemieniła. Nie było typowego dla tego bólu i strachu, i rozczłowieczenia. Po prostu się to stało — po prostu tam były, obie, a Lilith tak samo piękna i tak samo niewzruszona, co w latarni. Mówiła o mocy i sile, a Lyra nie mogła przestać myśleć o tych wszystkich momentach, gdy jej nie miała — gdy odmawiała, by po nią sięgnąć, chociaż znajdowała się na końcu jej języka. Pragnęła, wciąż najbardziej z tego wszystkiego pragnęła odpowiedzi, ale jeśli nie może jej ich dać, to może chociaż— — Bezpieczeństwa — powiedziała cicho. — Pragnę bezpieczeństwa. Pragnęła tego od kiedy Paul wyszedł przez frontowe drzwi ich domu w Maywater i nie wrócił. Od kiedy matka zapraszała coraz to gorszych mężczyzn do ich życia. Od kiedy Cecil osaczał ją i oskarżał o rzeczy, których nigdy by mu nie zrobiła. Od kiedy Aaron obiecał jej, że teraz wszystko już będzie dobrze i wtedy wszystko stało się gówniane. Lilith miała rację. Mężczyźni nigdy nie byli dobrą odpowiedzią. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Każda sekunda objawienia pokazywała mu z jak nieludzką istotą miał do czynienia. Była zbyt piękna, zbyt spokojna, zbyt oderwana od zasad jakie panowały na Ziemi… Wciąż czuł się niewystarczająco zasłużony by z pełnym przekonaniem móc patrzeć, w tym samym czasie nie potrafiąc oderwać wzroku od bladego oblicza. Żaden jej wizerunek nanoszony na płótno miękkim pędzlem nie umiał w pełni oddać jej doskonałości, żaden opis literacki nie zbliżył się do jej prawdziwej formy. I chociaż nie miał żadnej pewności, to wiedział, że ten obraz na wieczność zostanie wyryty w jego umyśle. Gdy Terence’em miotało tak wiele emocji, Lilith była ostoją niewzruszenia. Brak odpowiedzi na nurtujące go niekiedy pytanie nie zdążył go zaskoczyć, kiedy Matka skarciła go. Nie mówiła tego oschle jak Grace Forger w trakcie wypalania swojego cienkiego papierosa, posyłając mu wściekłe spojrzenie ciemnych oczu w oparach dymu, bo niewystarczająco dobrze maskował się ze swoim łażeniem po nocach po jakichś podejrzanych dzielnicach. Coś zgoła innego zdawało się przyświecać jej celowi, ale nim zdążył odpowiedzieć, sceneria zmieniła się. Widok jasnowłosego kilkulatka łamał serce, a rzut okiem na znaną świątynię przywoływał uczucie ciężaru przesuwającego się po żołądku. Jak wiele lat temu minęło od ostatniej mszy na której był obecny? Rozbiegane spojrzenie jasnych oczu wędrowało od budowli przed nim, do małego Terry’ego i młodszej o parę dekad Grace, chłonął jednocześnie każde pojedyncze słowo Lilith, rozumiejąc coraz więcej i coraz lepiej. Nie był słaby. Zawsze miał w sobie tę moc, niezależnie od tego jak bardzo próbowano wzbudzić w nim strach i wstyd, by zdusił ją w sobie. Królowa Piekieł była przy nim, a teraz zachęcała go do wyrwania się ostatecznie z węzłów, jakie go pętały od najmłodszych lat. Zdołał je poluzować, zdjąć tę przeklętą dłoń ze swojego karku, ale nigdy nie wyszarpał się jej całkowicie. Yadriel miał w tym wypadku aż nazbyt dużo racji. Magia była darem, należała tylko dla powołanych do wyższych celów. Mieli wystarczająco siły, by przeciwstawić się Lucyferowi, być kimś więcej niż wyłącznie marionetkami w jego dłoniach, używanymi w jego wojenkach. On miał tę siłę. — Siły i równowagi — powiedział pewnie, z naciskiem. — Nie chcę być więcej słaby. Rozchwiany. Będzie chłodem. Więcej nie pozwoli na pomiatanie nim – niezależnie komu, niezależnie jakiej istocie – a odpowiedź będzie stanowcza. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Lyra Matka patrzyła jakby z dumą, gdzieś daleko zza zgromadzonej wokół oceanicznej wody. Nie przeszkadzał jej twój ogon, nie patrzyła na żadną skazę, bo i sama była bez niej. Unosiła się delikatnie w głębinach, jej włosy płynęły razem z niewidzialnym prądem. — Dam ci siłę, którą wykorzystasz, by odgonić od siebie wszelkie niebezpieczeństwo. Moc, która w twoich rękach wkrótce stanie się potęgą. Ofiaruję ci mój głos, który wspólnie z tobą pokona każdą przeciwność. Głos, który będzie należał tylko do ciebie, Lyro Vandenberg. Przed nami straszny czas, lecz po drugiej stronie walki oczekuje zwycięstwo nad wszystkimi tymi, którzy kiedykolwiek cię zbili lub sponiewierali. Staniesz teraz z athame w swojej dłoni, uniesiesz je wysoko i poczujesz, jak jego siła przepełnia twoje żyły. Płynie w nich magiczna moc, której nie znajdziesz pośród zwykłych. Jesteś wyjątkowa. Matka ci to mówi — po raz pierwszy wysunęła dłoń w twoją stronę, a ty dostrzegłaś, jak przysuwa się, jakby nie kosztowało ją to ni krzty energii. Tą położyła na twoim policzku i spojrzała głęboko swoimi czarnymi oczami w twoje. Jej twarz była przeraźliwie zimna. — Będziesz walczyć w swoim i moim imieniu z przeciwnościami i złem, które wdziera się, by cię zaatakować. Staniesz dumnie i godnie, bo taką cię stworzyłam. A gdy przyjdzie czas, nie zawahasz się, żeby odebrać, co do ciebie należy. Twoje siostry i bracia wskażą ci drogę, a ty pokażesz ją im. Rośnijcie w siłę, moje dzieci, bo gdy przyjdzie ten, który zechce wam ją wyrwać, oprzecie się choćby i samemu Lucyferowi — dłoń odsunęła i pstryknęła palcami, a chociaż nie bylo to możliwe, ten dźwięk pod wodą był nad wyraz słyszalny. Gdy mrugnęłaś nie byłaś już w oceanie i nie miałaś ogona, obok nie było Lilith, a z twoich włosów skapywała woda. Terence Lilith kiwnęła nieznacznie głową, a chociaż na jej ustach nie pojawił się grymas uśmiechu, tak coś w sercu mogło podpowiadać ci, jak zadowolona jest z twojej decyzji. — Będziesz siłą i równowagą. Poniesiesz je dalej, abyś razem ze mną mógł przewodzić nad tym światem. Jest miałki pod twoją mocą, ale to ty możesz go odmienić. Ta kobieta, gdy poznała prawdę, nie uwolniła się spod jarzma swojej słabości. Nie jesteś słaby, Terencie Egerton. Na dowód tego podaruję ci mój głos, który nigdy cię nie opuści, który będzie należał tylko do ciebie. A gdy nadejdzie potworny czas walki o naszą godność, ty staniesz naprzeciw wszystkiego, co próbowano ci wpoić, jak gdybyś był pustą powłoką. Wypełnia cię siła, wypełnia cię wola, której nikt ci nie odbierze. Jesteś już pełny. Czeka na ciebie zwycięstwo nad bólem i słabością istnienia, nad krzywdą i rozkazem tych, którzy nie znają twojego powołania. Weź w swoją dłoń athame i unieś je wysoko. Magia w twojej krwi czyni cię wyjątkowym. Tak mówię ja, twoja Matka — wysunęła w twoją stronę palce i chwyciła cię za dłoń, by następnie skierować ją na twoje athame. Jej skóra była zbyt zimna. — Chwyć je mocno i gdy nadejdzie pora, zadaj ostatni z ciosów, by na zawsze uwolnić się spod jarzma kłamcy. Walcz w swojej i mojej prawdzie z tymi, którzy pragną twojej słabości. Stań dumnie i z godnością, bo taki się narodziłeś. Z czarownicy, którą stworzyła inna czarownica. Twój kowen wskaże ci drogę, a twoje siostry i bracia będą czekać na twą radę. Gdy przyjdzie ten, który ostatecznie będzie pragnął zakończyć twoją wolę, oprzesz się mu, choćby i zwał się Lucyfer — zabrała dłoń i pstryknęła palcami. Dźwięk rozniósł się po okolicy, a gdy ty mrugnąłeś, wokół nie było już kościoła, tłumów, ani jej. Byłeś na szczycie latarni morskiej. Wszyscy Znajdywaliście się na górze latarni, w tym samym pokoju co wcześniej, teraz wypełnionym dziennym światłem, które powoli budziło się do życia. Zegary wskazywały 6 rano, ale dalej nie było tu innej żywej duszy. Widzieliście się doskonale, a pustka w okolicy oznaczała, że mieliście jeszcze czas, by odpocząć po spotkaniu, które wydarzyło się, gdy na niebie był jeszcze Księżyc. Mistrz Gry bardzo dziękuje za wątek, możecie go sobie dokończyć w tym miejscu. Obydwoje zostaliście Eklezjastami Kowenu Nocy. Terence, jeśli w przyszłości będziesz potrzebować zmiany nazwiska matki, żeby na przykład poszukać jej rodziny, to daj nam znać. Nazwisko na ten moment zostało dopisane do twojej karty postaci, ale można je edytować i wymienić na dowolne (poza rodzinami Kręgu). Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki. W razie pytań zapraszam. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Słowa Lilith napełniały go wiarą. Nie odwracał wzroku od Matki, połykał zachłannie każde słowo. Chciał słyszeć ten głos codziennie, tak samo spokojny i przynoszący ukojenie jak matczyna kołysanka. Wtedy padła obietnica – od teraz miał być słyszalny już zawsze. Kąciki ust Terence’a zadrżały, gdy energicznie pokiwał głową. Pragnął ją zapewnić, że zrobi co w jego mocy, podda się jej woli w zupełności, by przeciwstawić się Gabrielowi i jego wyznawcą. Grace Forger nie zdołała zmienić jego natury, bo nigdy nie był powołany do leżenia przed krzyżem i oddawania czci Jezusowi, męczennikowi i Synowi Bożemu. Panna Forger miała rację. Był przeklęty, ale nie było w tym nic złego. Jego babka była czarownicą. Jego matka była czarownicą. To było jego dziedzictwo. Zanim jakiekolwiek słowo opuściło rozchylone usta, Lilith chwyciła jego dłoń i nakierowała ją sztylet pod jego płaszczem. Szybki wdech towarzyszył zaciśnięciu palców na rękojęści. Zimno skóry Królowej zaskoczyło go, ale nie pozwolił sobie na dekoncentrację. Ostatni raz skinął głową, a wtedy… Zniknęła. Nie było więcej kościoła chrześcijańskiego w Hellridge. Nie było ani chłopca, ani jego opiekunki. Znowu był w pokoiku, na samym szczycie latarnii morskiej, rozjaśnionym przez promienie słońca. Długo nie potrafił unormować oddechu. Dłoń ułożył na mostku, rozglądając się, ale latarnika dalej nie było w pobliżu. Jak Zuge zdołała wywabić go stąd na tak długo? Zamiast człowieka opiekującego się tym miejscem, znalazł wreszcie swoją towarzyszkę. — Lyra — rzucił w eter, patrząc na kobietę obok niego. Nie wydawało mu się, widział jej cień w zwierciadle, a gdy potężny czar obejmujący latarnię zaprzestał działania znowu byli dla siebie widoczni i słyszalni. Powoli uwalniając się spod szoku obejrzał ją dokładnie i zauważył coś szczególnego. — Dlaczego twoje włosy… …są całe mokre? Jeśli dobrze rozumiał, zostali od siebie odseparowani od momentu, gdy weszli na strome schody prowadzące tutaj. Powody były oczywiste, ale skąd woda? Już miał rzucić żartem, że być może poszła popływać przed chrztem, finalnie pozwolił sobie wyłącznie na lekki uśmiech. Wrażenie pozostawione przez tak bliskie spotkanie ich Pani nie ustępowało i chociaż wyglądało na to, że przebywali w tym stanie pół nocy, nie czuł otępienia jak po długim nocnym dyżurze, które zachęcało wyłącznie do ułożenia się w łóżku. Wręcz przeciwnie. — Jak się czujesz? Zmęczona? — upewnił się, robiąc krok w kierunku Vandenberg. Nie wiedział, co zostało jej przekazane ani jaki mogło to mieć na nią wpływ. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Duma i zrozumienie było czymś tak bezczelnie obcym, że w pierwszym odruchu nie wiedziała, na co patrzy. Oferta bezpieczeństwa brzmiała jeszcze bardziej abstrakcyjnie, ale nie potrafiła patrzeć na jej twarz i kwestionować jej słowa. Kim była, by nie brać tej słodkiej melodii za pewnik? Czuła jej dłoń na swoim policzku jeszcze długo po tym, jak kobieta pstryknięciem palców, sprowadziła ją z powrotem do latarni. Czuła ją wciąż, gdy usłyszała głos Terry'ego wyrywający ją z transu. — Moje...? — dotknęła ich, czując, jak woda skapuje z nich na jej palce. Cała reszta była sucha, jedynie jej ciemne włosy były teraz prostsze i dłuższe, niż zazwyczaj. — To... to faktycznie dziwne. Była zbyt zdezorientowana, aby wymyślić lepszą wymówkę. Spojrzała jednak na mężczyznę, przez chwilę zastanawiając się, co jemu pokazała Lilith — logika nakazywała, że oboje przechodzili przez podobny proces. Rozdzieleni jakimś dziwnym zaklęciem, znowu mogli się zobaczyć. Wschodzące za oknem słońce tylko w tym pomagało. — Nie — pokręciła głową, odpowiadając zarówno jemu, jak i samej sobie. Ku własnemu zaskoczeniu: — Nie jestem zmęczona. A ty? Po raz pierwszy, od naprawdę długiego czasu, nie była zmęczona. Było to uczucie tak obce, że ledwo je rozpoznała. Skoro to nie zmęczenie, to co? Dziwne odrętwienie kierowało jej ciałem, jakby obudziła się z bardzo długiego snu i nie potrafiła zebrać myśli, aby przypomnieć sobie, co jej się śniło. Z tym że snem nie była rozmowa z Lilith, a wszystko wcześniej. Latarnia nadal była pusta i chociaż zaczynał się poranek, to... — Była bardzo piękna — powiedziała wreszcie. — Prawda? — zwróciła się do niego, dopiero teraz w jej spojrzeniu mógł dostrzec, jak wraca skupienie. Wraz z nim wróciło coś jeszcze. Obietnica zemsty. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów