First topic message reminder : Boczna plaża Plaża, do której prowadzi bezpośrednie zejście z portu, już dawno została przygotowana do wypoczynku. Usunięto z niej wszelkie kamienie, zastąpione przyjemnym piaskiem, na którym często zwłaszcza latem wygrzewają się mieszkańcy Hellridge. W wakacje można spotkać tu dziesiątki dzieci z rodzicami, a pomiędzy nimi okolicznych sprzedawców kukurydzy, drożdżówek i Coca-Coli. Do portu prowadzą stąd schodki, za którymi rozpoczyna się prawdziwe portowe życie Maywater. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Uważaj, o co pytasz nie mogłoby paść w odpowiedzi na niewinne dlaczego, prawda? Niewinne dlaczego to ulubione pytanie pięciolatków, to codzienność dorosłych i coś tak nieznaczącego, że prześlizguje się przez usta bez najmniejszej refleksji. Niezauważone. Dlaczego nigdy nie doprowadzi do obnażenia sekretów własnej duszy, jeśli kociołek, w którym ta utknęła, nie zaczął się przelewać. Cecil potrzebował ledwie iskry, by się zapalić. Być może na nią czekał. Kiedy pytam, ze zwykłego przyzwyczajenia robię to bez wielkich oczekiwań na szczerą, najszczerszą prawdę. Prawdę, która musi być prawdą, bo w jakim celu ktokolwiek miałby robić z siebie umyślnie wariata? To jego prawda. Niezależnie od tego, co wydarzyło się naprawdę, a co w jego głowie, on w nią wierzy. Każda komórka jego ciała dołącza się do opowieści, każde spięcie mięśnia, każdy włosek stający dęba, każde drżenie głosu i każdy błysk w spojrzeniu. Zapnij pasy i słuchaj. Jestem grzecznym chłopcem, więc słucham jak każdy grzeczny chłopiec. Spotkałem ją. Kogo? Lilith? Moja warga drga, a ja wpatruję się w niego z przekonaniem, że zaraz się roześmieje, że to jakiś żarcik, jego sposób na spławienie mojego pytania. Ale uśmiech blednie, poddając się lekkiej konsternacji, bo Cecil się nie śmieje. Przeciwnie. Wygląda, jakby… Jakby się czegoś bał? Wstydził? Poprawiam się w miejscu, przełykając wszystkie słowa i reakcje, które cisną się na usta. We śnie, na jawie. Na jawie? Nie Cecil, to nie jest możliwe. Lilith jest w piekle. Nie wiedziałem, że jesteś tak mocno wierzący, przemyka przez myśl, ale nie wydostaje się ona na zewnątrz. Powoli zaczynam zdawać sobie sprawę, jak wielką rolę figura Matki odgrywa w jego życiu. Nigdy tego nie dostrzegłem, nawet jeśli jej imię nieraz przewijało się w słowach Cecila. Pięć lat temu. Pięć lat temu zaczął mieć wizje? Pięć lat temu doświadczał tak ogromnych emocji, że jego mózg poszukał kreatywnego sposobu, by się bronić, tworząc dla swojego komfortu obraz Lilith? Jak to możliwe, że byliśmy tak blisko, a ja nic nie wiedziałem? Czy byłem aż tak marnym przyjacielem? Słucham, zapominając choćby o mruganiu. Wino w kieliszku stoi nieruchomo jak zaczarowane. Obiecał oddać za nią życie? Brałeś coś? Mam ochotę zapytać, ale zaciskam wargi i milczę. Pyta, czy brzmi idiotycznie. Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Oczywiście, że brzmi idiotycznie, Cecil. Dlaczego miałby oddawać życie za marę ze snu, dlaczego miałby oddawać życie choćby i za samą Lillith? Nie po to je dostał. Nie żyje po to, by złożyć się komuś w ofierze, by zadowolić czyjeś niezdrowe wymagania, choćby i samej Piekielnej Matki. Oczekiwanie tego od niego byłoby okrutne. Mówi o alkoholu, o narkotykach. Jednak. Ale skoro tak, dlaczego tak mocno to przeżywa, jakby wierzył, że Lilith naprawdę mu się objawiła? Nikt normalny nie wierzy w to, co zobaczył po działce. Nikt. Niedawno spotkał ją znów. I tym razem była koszmarem, nie oporą. I to, te narkotyczne wizje, tak bardzo wpływają na jego życie, że wygląda, jakby niebo zarwało mu się nad głową i huknęło całym ciężarem anielskich zastępów prosto na niego? Wiesz, że to strasznie pojebane, prawda? Słowa nie padają, choć przedłużające się milczenie i zwilżenie warg zdradzają impas, w który mnie wrzucił. Jak mam na to odpowiedzieć? Jak mam to traktować poważnie? Przecież ta historia z powodzeniem mogłaby paść u Nostradamusów, gwarantując mu tam ciepłą miejscówę w pokoju bez drzwi, bez pentakla na szyi. To jego prawda, po prostu ją zaakceptuj. To nie jest takie trudne. Nie rozumieć, lecz akceptować. To przecież jedyne, czego na co dzień wymagam od ludzi o zupełnie zamkniętym umyśle. Tyle mogę zrobić. — Może to nie ona się zmieniła. Może to ty. — Wino kończy stan zaklętego bezruchu i wraca do godnego zadania zwilżania mojego gardła. Może to nie ona. Może to on widzi rzeczy inaczej niż pięć lat temu. Może pięć lat temu nie chciał widzieć tego, co dostrzegł teraz, bo zbyt desperacko szukał czegoś, w czym znajdzie oparcie, co da mu poczucie bezpieczeństwa i misję, jakakolwiek by ona nie była. — Lilith istnieje od tysiącleci. Nie mogła zmienić się w pięć lat. — Ale ty tak. Pomyśl sobie, jak wielu innych rzeczy nie rozumiałeś, będąc nastolatkiem. — Może to dobrze. Przynajmniej nie oddasz życia za idee. — Jest bardziej bezsensowna śmierć niż to? Zdychać po to, by ktoś na górze miał trupy do wysadzenia ścieżki ku swojemu tronowi. Szczerość za szczerość. Ale ja przecież jestem szczery. Nie byłem szczery, gdy próbowałem nie mieć z nim kontaktu, gdy udawałem, że mnie to nie rusza, że mogą być kimś innym i że mogę funkcjonować bez niego. Nie mogę, nie umiem i nie chcę. — O nim — odpowiadam, dolewając do kieliszków. — Jestem z nim szczęśliwy, serio. Ale to trochę skomplikowane. — Wzruszam ramionami. Tylko trochę. — Jest starszy. Sporo starszy. — Czy to problem? Nie dla mnie, nawet jeśli czasem się nie rozumiemy, bo pochodzimy z trochę innych światów. — Jest wyjątkowy. Podziwiałem go od pierwszego spotkania. Nigdy nie przestanę. Jest idealny. — To lekarz. Neurochirurg — podkreślam to tak, jak Lea ma w zwyczaju. Nie jest zwykłym lekarzem. Jest wybitnym lekarzem. Grzebie ludziom w mózgach. Ratuje życia. — Jesteśmy ze sobą właściwie od lat. Po prostu nie mogłem ci powiedzieć. Nie mogłem nikomu powiedzieć. — Mój wyjazd wszystko popsuł. — Spuszczam spojrzenie na kieliszek wina, a dłoń niemrawo przeczesuje włosy. Ja wszystko popsułem. Z nim. Z tobą. — Ale wybaczył mi. Był zły, ale wybaczył. Jest naprawdę dobrze, tylko ja jestem czasem… — Znów wzruszam ramionami, zerkając na Cecila z bladym uśmiechem, oczekując, że będzie doskonale wiedział, jak skończyć to zdanie. — Sam wiesz. Czasem nie ugryzę się w język, bywam zbyt emocjonalny. Taki temperament. Lea i tak jest ze mną cierpliwy, naprawdę, jest wyrozumiały i tak mocno mnie kocha. Ale czasem mam wyrzuty, nie chcę go irytować, a wychodzi jak wychodzi. Ja… Słowotok Ira. Skąd? Skąd tyle słów? Czego nie mówię, co chcę powiedzieć, czego nie dostrzegam? — Nie jestem już taki jak kiedyś i strasznie się boję, że niedługo będzie miał mnie dość. — Głos się załamuje pod nagłym przypływem świadomości. Gula w gardle to wina alkoholu czy żywych emocji, które w końcu ubrano w słowa? Duży łyk wyżera emocje kłębiące się w gardle. Odkasłuję krótko, odpalając kolejnego fajka. Nie pamiętam, by ojciec kiedykolwiek zabraniał mi palić. Nie pamiętam, by kiedykolwiek mnie ograniczał w sposób, którego nie mógłbym zaakceptować. Ale mój ojciec nie jest jak inni ojcowie. A to i tak bez znaczenia. Wiem, o co chodzi Cecilowi. Lea też wydawał się nieosiągalny. I też sprawiało to, że tylko mocniej pragnąłem być częścią jego życia. Zwrócić na siebie uwagę. Być dla niego kimś wyjątkowym. — A co to jest, jeśli nie wygoda? Bycie z tobą w ukryciu, kiedy on dalej żyje po swojemu. Ma już żonę? Czy to dopiero przed wami? — Już jesteś tym na boku, czy jeszcze o tym nie myślałeś, bo jest za wcześnie? Musiało mu to przecież przemknąć przez myśl, jeśli ten facet jeszcze nie ma nikogo oficjalnie. W końcu będzie miał. Krąg prędzej czy później ich przecież do tego zmusza. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Ira mu nie przerywał, więc on, z boleśnie obijającym się o żebra sercem, snuł swoją opowieść, która brzmiała jak historia z mchu i paproci. Gdybyś miał pod rękę telefon, wkręciłbyś numer telefonu do placówki Nostradomusów, prawda?, mruknął w przestrzeń swojego umysłu, w ramach komentarza na wątpliwość od bijące się w tafli spojrzenia. - Obiecuję, że w końcu zmiennie dilera - refleksja zwerbalizowana w dźwięki opuściła wąski tunel krtani; między słowami tliło się rozbawienie, które miało na celu rozładować napięcie wyraźnie wyczuwalne w powietrzu. Zaciągnął się papierosem, na którego filtrze pozostawił odcisk swoich zębów, gdy zacisnął je na nim nerwowo, pod wpływem wypływającego z jego warg potoku słów. To niemożliwie, Cecil, miejsce Lilith jest w piekle. Po co miałbyś oddawać życie za kogoś, kto snuł swoje pozbawione sensu wizje świata, świata bez magii? Ira miał racje. Pięć lat temu inaczej patrzył na świat. Może nie przez szkła różowych okularów, ale nadal inaczej. Był zbyt naiwny, by rozpoznać prawdę wśród kłamstw. Był na tyle naiwny, by snuć swoje śmiałe, odważne wizje, które nigdy nie odnalazły odzwierciedlenia w rzeczywistości. Lilith była najdoskonalszym tworem, jaki wyszedł spod rąk jej twórcy - Lucyfera, wiec to przecież oczywiste, że tamtego dnia rzuciła na jego urok - omamiła go swoim urokiem, pięknymi kłamstwami, w których sidła, ochoczo wpadł, szukając ukojenia, kogoś, kto go zrozumie, kogoś, kto nada jego życiu sens. Pięć lat temu szukał swojej drogi, łapał w zęby każdą okazje, by choć na chwile poczuć, jak ciepło nadziei zalewa jego trzewia i rozpala ledwo tlący się w nim płomień wiary. I wtedy pojawiła się ona. Jej sylwetka wyłoniła się z mroku. Nie mógł oderwać od niej oczu. Nie mógł odwrócić się na pięcie i odejść. Teraz, gdy na jej ustach pojawił się uśmiech, a ciemne oczy pozostały obojętne i zimne, będzie mógł to uczynić, tłumiąc żal, który pięścią zaciskał się wokół górnych partii żołądka sprawiając, że czasem się dusił i pozostawał w bezdechu, nie mógł złapać tchu? Obecnie czuł się podobnie. Chociaz otworzyła przed nim drzwi, stał w progu i nie mógł go przekroczyć, jakby w obawie, co czai się w ciemność, którą miał przed oczami. - Może Lilith ma dość wpływu Lucyfera na swoje życie i nie chce dłużej trwać u jego boku? - zmusił usta do drwiącego uśmiechu, dbając o to, by jego słowa przybrały ironiczny wydźwięk. Nie powinienem ci tego mówić, Ira, nie powinien mówić tego nikomu. Wraz z tą myślą nawilżył gardło dwoma głębokimi łykami wina, niemal zerując trzymane w dłoni szkło. Nadal nie wiem,czy mogę ci zaufać. Już raz nadużyłeś mojego zaufania, co jeśli zrobisz to ponownie? - Jak myślisz, gdyby uciekła z Piekła i próbowała odnaleźć schronie, tu, na Ziemi, w miejscu, którego nie zna, mogłaby czuć się tym wszystkim przytłoczona? Myślisz, że demony mogą odczuwać podobne emocje, co my? Strach, smutek, lęk? Może właśnie tak się czuła - zaszczuta, zagubiona, niepewna, jakby była niekompletna. Odkryła, że tu na Ziemi magia ma swoje ograniczenia, a Lucyfer zrobi wszystko, by sprowadzić ją do domu i ukarać za niesubordynację. Jego zakładniczką była Zuge, Aradia i każda dusza, którą Lilith darzyła miłością. Czemu nie zapytał o to Charlie? Powinna wiedzieć. Szczerość za szczerość. Teraz twoja kolei, Ira. Zdradź mi tajemnice, które przechowujesz w sercu. - Dużo starszy? - zapytał i po chwili dodał: - Nie oceniam. Jakiś czas temu miałem romans z facetem starszym ode mnie o ponad dekadę. Przełknął gorzką gorycz kolejnym łykiem wina, nie pozwalając, by związek, który przerwał ledwie miesięcy temu, znowu odnalazł drogę do jego myśli. - Od lat? Czyli....? Ja nie mówiłem ci o mojej trudnej relacji z Lilith, ty o człowieku, który skradł ci oddech, więc jesteśmy kwita, dodał w myślach. - Związek nie przetrwał próby czasu, czy porzuciłeś go tak, jak mnie, bez słowa? - w tonie cecilowego głosu nie czaił żal, oswoił się z tą myślą, przełknął tę gorzką pigułkę rozstania. - Och, skąd to znam - mruknął po chwili z pełną zrozumieniem; więc Ira, pomimo złotych rad, z którym chwile wcześniej się z nim dzielił, sam obawiał się tego samego co Cecil - porzucenia? - Jesteś niemożliwy, wiesz? - A swoje złote rady może sobie włożyć w tyłek, skoro sam się do nich nie stosujesz - Powiedz, po co gryziesz się w jego obecność w język? Czy związek nie powinien być budowany na fundamentach szczerości? Skoro nie akceptuje twojego temperamentu, może wcale na ciebie nie zasługuje? Może, zwyczajnie świecie, uzależniłeś się od jego obecności, kolejna refleksja nie odnalazła drogi do ust. Może idealizujesz go jak ja wcześniej Lilith i nie dostrzegasz jego wad, zdławił szczerość w przełyku. Jestem z nim szczęśliwy, serio, echem odbijające od cecilowej czaszki brzmiało jak obłuda. - Jest dwa lata młodszy ode mnie, wiec jego rodzina nie wybiega jeszcze myślami tak daleko w przyszłość, choć to pewnie tylko kwestia czasu, kiedy wsunie na palec szczęśliwej wybranki pierścionek zaręczynowy - wtedy odejdę, obiecał samemu sobie, wyjadę z tego miasta i zacznę zupełnie nowy rozdział, bez niego, sam, na własną rękę. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
To nie kwestia dilera, prawda? Nie wierzę, że można mieć tę samą fazę przez tyle lat. Że może to tak mocno zawładnąć czyjąś rzeczywistością. Jeśli całe te wizje wywołały dragi, to i tak nie ma znaczenia. W końcu przecież doszedł do siebie, wrócił do rzeczywistości. Nieważne na ile. Na kilka godzin, na dzień czy tydzień. Miał okresy trzeźwości. Musiał mieć, bo teraz nie jest naćpany — zauważyłbym, gdyby było inaczej. Umie funkcjonować bez ćpania, nie zatracił się w tym całkowicie, a jednak nawet teraz mówi te pojebane rzeczy z takim przekonaniem, jakby w to wszystko wierzył. To nie kwestia dilera, choć dragów może tak — jawa zaczęła mu się mieszać z narkotycznymi wizjami. Zwariował, ot co. Nie konfrontuję go z tym, choć powątpiewający uśmiech sugeruje, co myślę. Parsknąłbym, podzieliłbym z nim to rozbawienie, ale nie zrobię tego. Ta wesołość jest sztuczna. I moja też by była. A ja nie lubię fałszu, nie lubię wymuszonych uśmiechów i nieszczerego śmiechu. Nie będę się zmuszał. Nie ma nic zabawnego w tym, co się z nim dzieje. Gdyby powiedział to komuś innemu, mógłby skończyć albo u Nostradamusów, albo w katakumbach. Czy tam w tym ich hellridge’owym odpowiedniku. Nie bawi mnie to, a martwi co najwyżej. Rozumiem uciekanie od rzeczywistości, rozumiem ćpanie. Dużo rzeczy rozumiem. Ale to? To jest niepokojące. Za dużo mu się pomieszało, kto wie, co będzie następne? Zadźga kogoś na ulicy, bo będzie mu się wydawać, że zobaczył Lilith? — Co? Dlaczego miałaby chcieć zostawić Lucyfera? — Moje brwi ściągają się samoistnie w niezrozumieniu. Ucieczka z piekła, schron na ziemi, zdrada Lucyfera? To wszystko brzmi jak bardzo niebezpieczne bajki bardzo niezrównoważonej osoby. Ale przecież widzę, że on mówi to świadomie. Nie jest ani najebany, ani naćpany, a jego oczy nie świecą się od gorączki. Mówi to w pełni przytomnie i tak, jakby oczekiwał realnej odpowiedzi, jakby chciał, żebym wziął to na poważnie. Cecil, kurwa, za takie sugestie pewnie można stracić głowę i wstęp do piekła. Może i nie jestem najgorliwszym wyznawcą, ale wieczna tułaczka po ziemi do mnie nie przemawia, a samo mówienie takich rzeczy wydaje się co najmniej ryzykowne. Dobrze, że nikt nie słucha. — Czemu miałaby to robić? Jest z Lucyferem od zawsze. Łączy ich wyjątkowa więź. On ją stworzył. Nawet jeśli by odeszła, ostatecznie i tak by wróciła. Co miałaby robić na Ziemi? Co miałaby robić bez Lucyfera? I po co? — Kiedy zacząłem wkręcać się w tę rozmowę i rzeczywiście to rozważać? Przecież to głupie. Lilith nie opuściłaby piekła, chyba że na polecenie Lucyfera. Co miałoby czekać ją na Ziemi? — Myślę, że wszystko odczuwa emocje. — Na swój sposób. Okrojony, rozbudowany, inny niż ludzie, nieważne. Wina ubywa, rozmowa nie cichnie, wieczór robi się coraz chłodniejszy. Żaden z nas zdaje się tego nie zauważać. — Siedemnaście lat starszy — odpowiadam bez krępacji, bo tak naprawdę w ogóle tego nie odczuwam. Tego, że to prawie dwie dekady. Lea wygląda młodziej i jest kurewsko przystojny. Wiek tylko dodaje mu uroku. Próbuję odczytać emocje, które na chwilę uwidoczniły się na twarzy Cecila. Romans to nieprzypadkowo użyte słowo czy skrót myślowy? — Co się stało, że się skończył? — Jestem ciekaw. Wygląda, jakby nie wspominał tego dobrze. Związku czy rozstania? Głos Cecila zawisa w powietrzu i staje się wstępem do chwili ciszy. Czyli. Dopijam resztkę wina i znów sięgam do butelki. Wzruszam ramionami. Czyli. Czyli był już wtedy, gdy się znaliśmy. Tak. Był wtedy, kiedy ja sam jeszcze nie rozumiałem, kim jestem i kim chcę być. Czego potrzebuję i co czuję. Stworzył mnie. Dlatego nie mogę go zostawić. Nie jestem w stanie. I tak zawsze wrócę. Nasz związek to poświadczenie tego, że było warto. Że to musiało tak wyglądać. Że strach i ból musiały mi towarzyszyć, żebym teraz mógł go lepiej rozumieć, żebyśmy mogli być szczęśliwi i żebym nauczył się doceniać momenty, w których się stara. Moje spojrzenie podrywa się z na Cecila w zetknięciu z jego następnymi słowami, a dłoń z butelką zatrzymuje się na moment nad kieliszkiem. Związek nie przetrwał próby czasu, czy porzuciłeś go tak, jak mnie, bez słowa? Piękna szpila, Cecil. Myliłem się, sądząc, że to już za nami? Gorzka nuta w oczach znika pod powiekami, gdy opuszczam spojrzenie na przelewające się do kieliszka wino. Grymas na twarzy pomaga zjeść słowa cisnące się na usta. Palce zaciskające się mocniej na szyjce butelki zdradzają, ile mnie to kosztuje. Zasłużyłem sobie. Zasłużyłem? Przecież mógł o sobie przypomnieć. Mógł napisać kolejny list. Byłem zajęty, zdarzyło mi się nie odpisać, a potem… Potem było za późno, byłoby dziwnie, nieswojo. Mi też nie było łatwo. Ból płynący z tego komentarza jest nieadekwatnie mocny. Leander też mówił, że go porzuciłem. Nie powinienem spełniać swoich marzeń? Nie powinienem wyjeżdżać? Powinienem tu zostać i kisnąć, żeby wszystkich zadowolić? Knykcie bieleją, a dłoń zamaszyście zmienia pozycję, by sprowadzić butelkę do pionu, gdy wino zaczyna się przelewać. — Nie. Pisałem do niego. — Wbijam denko butelki w piasek i sięgam po kieliszek, nie patrząc na Cecila. Widok na gwiazdy pomaga trochę opanować nerwy i skupić myśli. — Nie odpisał na żaden list. Pisałem codziennie. Prawie wsiadłem w samolot i tu wróciłem. Przekreśliłbym tym wszystko, na co pracowałem. Kolega zawrócił mnie z lotniska. Byłem zapłakany, najebany i nie rozumiałem, dlaczego obsługa nie chce mnie wpuścić na pokład. Cały świat wydawał się wtedy być przeciwko mnie. A kolega, który po mnie przyjechał, chętnie później oferował pocieszenie. Po pocieszeniu przyszły wyrzuty sumienia. Uczucie brudu. A potem… Potem przyszło wszystko inne. Nic nie miało znaczenia, nie czułem, bym mógł stracić cokolwiek więcej, skoro Leander mnie już nie chciał, więc robiłem wszystko to, na co tylko miałem ochotę. Później próbowałem zapomnieć i wysyłałem kolejne listy. I dawałem się pocieszać wielu dłoniom, wielu uśmiechom, wielu słodkim słówkom. W końcu wracam spojrzeniem do Cecila i z trudem pozwalam mu dokończyć, bo język pali się do wejścia w słowo. To nie tak. To nie tak, że on nie zasługuje na mnie. To nie tak, że nie jesteśmy ze sobą szczerzy. Nasze fundamenty są solidne, są nie do podrobienia, są trwalsze niż jakiekolwiek inne. A on mnie akceptuje. Akceptuje mnie całego. Kocha mnie. — Potrzebuję go. Kocham go. Reszta nie ma znaczenia. — Wino rozwiązuje język, wzmaga emocje, rozpala policzki. Zaciętość w spojrzeniu nie pozostawia pola do dyskusji. — On też mnie potrzebuje. Tylko ja go rozumiem. Tylko ja potrafię znieść jego zły nastrój, a on wie, że tylko ja go nigdy nie zostawię. Nie tak naprawdę. Nie na zawsze. Leander jest przy mnie zawsze, kiedy go potrzebuję. I stawia mnie na pierwszy miejscu. Nieważne co, Cecil. — Tak. To dlatego. Obydwoje jesteśmy tymi ludźmi, którzy poświęcą cały świat dla jednej osoby, którą zechcą zachować dla siebie. To jest prawdziwa miłość, z tego się nie rezygnuje, bo czasem trzeba się ugryźć w język, albo dlatego, że kogoś poniosą nerwy. Nie umiemy bez siebie żyć. Nieważne co by się nie działo. To coś wyjątkowego. — A ty? Dlaczego godzisz się na bycie opcją tymczasową, na wepchnięcie na margines czyjegoś życia? Mówisz o zaręczynach tak, jakby cię to nie ruszało. Przecież to okrutne, to tak, jakbyś tylko czekał, aż cię zostawi. Nie męczy cię to? — Ja mam tę jedną gwarancję. Tę najważniejszą. Wiem, że Leander mnie nie zostawi. Jestem tego pewien. Gdyby uciął kontakt, wiedziałbym, że mnie karze, że jeśli wystarczająco się postaram, przeproszę, jeśli będę błagać o jego wybaczenie, w końcu odpuści. Bez tego, bez tej pewności, to wszystko nie miałoby sensu. Po co angażować się związek, który z góry skazany jest na porażkę? To przecież tortury. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"