Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
październik 1974Nocne światła i szelestyYADRIEL VENOIR, TERENCE FORGERNie wiedział, która dokładnie jest godzina. Leżąc na boku, plecami do Yadriela, wpatrywał się w łunę księżycowego światła dobywającą się do sypialni przez niedbale zasunięte zasłony. Sen opuścił go kilka, może kilkanaście minut temu i pozostawił sam na sam z własnymi myślami. Nie było w tym nic nowego, koszmary przedstawiające zniekształcone obrazy każdego dnia często zakłócały nocny wypoczynek, odbierały mu spokój i sprawiały, że gwałtownie rozchylał powieki w nagłym wzdrygnięciu ciała. Po tym ponowne zamknięcie oczu okazywało się trudniejsze, gdy serce biło nienaturalnie szybko, a rzeczy, które zazwyczaj nie wzbudzały strachu, nabywając przerażającej brzydoty i pokraczności, powodowały drobny niepokój. Tym razem nie mógł jednak odwrócić się twarzą do mężczyzny, ostrożnie wtulić w doskonale znane sobie ramiona, osłaniające go przed wszystkimi nieprzyjemnościami i w ten sposób spędzić resztę nocy. Winić za to mógł tylko siebie. Ostrożnie wyplątał się z kołdry i wstał z łóżka, powoli kierując się w stronę kuchni. Starał się być jak najciszej, przemykając najpierw przez pokój, a potem przedsionek, strategicznie omijając skrzypiące panele. Być może Terence miał się udać na dyżur dopiero wieczorem, ale nie był pewien o której powinien wstać Yadriel. Wyczuwając pod bosymi stopami chłód kafelek, oddetchnął głośniej, na co mógł sobie pozwolić znajdując się na dystans od prawdopodobnie śpiącego Venoira. Napełnił czajnik, nastawiając go na ogniu i rozważnie pozbywając się gwizdka, a do zaparzacza wsypał dwie łyżeczki herbacianego suszu. Siadając przy niewielkim stoliku w oczekiwaniu na zagotowanie się wody, odpalił papierosa i zza zasłonki w okienku zaczął wyglądać na ciemne ulice. Zepsuta latarnia na zewnątrz migała pomarańczowym światłem, zwiastując, że wkrótce zgaśnie zupełnie. Póki zapewniała tę odrobinę poblasku razem z srebrną tarczą i sprawiała, że nie musiał w zupełnym mroku przygotowywać herbaty, nie zapalał nawet tej niewielkiej lampki stojącej na parapecie. Zalał gorącą wodą zaparzacz wsunięty do kubka, rozmyślając o sposobie w jaki zakończył się wczorajszy dzień, a wyrzuty sumienia zdawały się uczepić rękawów bawełnianej piżamy i wspinać po nogawkach spodni. Usiadł z parującym wywarem, a te podążyły za nim. Zgasił tlącego się papierosa w płaskiej popielnicy (znów zapomniał ją wyczyścić) i podrapał się po gładkim policzku, zastanawiając się nad tym, co powinien zrobić, by wynagrodzić tę zbędną z perspektywy czasu sprzeczkę. Nie lubił, gdy zasypiali skłóceni. O wiele bardziej wolał wieczory wypełnione rozkoszą w jego objęciach, a następnie rozmową póki któryś z nich nie odpłynie do krainy nieświadomości. Kroki na korytarzu przebijały się wyraźnie przez nocną ciszę. W przeciwieństwie do niego, ich właściciel nie musiał skradać się jak przestępca. Terence spiął się nieco w siedzeniu, sącząc łyk ciepłego napoju, ale nie pozwolił żalowi wyjść na zewnątrz. Nie poruszał się, nasłuchując, a gdy ten zatrzymał się gdzieś blisko niego, nie pozwolił mu zająć jako pierwszemu głos. — Przepraszam, że cię obudziłem — wymamrotał, patrząc w swój kubek, na wpół już opróżniony. Może miał przez chwilę nadzieję, że od tego wlepiania oczu w zawartość przybędzie herbaty. — Nie musiałeś za mną iść. Zaraz wrócę do łóżka, potrzebuję tylko chwili — dodał, wciąż nie unosząc wzroku na osobę do której przecież się zwracał. Zupełnie nieświadomie zachowywał się w takich sytuacjach niemal tak, jakby wrócił do punktu wyjścia sprzed kilku lat. Zmieszanie, dotyczące ich kłótni sprzed paru godzin, również nie pomagało w naturalniejszym zachowaniu. Bywasz takim idiotą, Forger, przemknęło przez jego głowę i zmarszczył lekko nos do tej myśli. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Yadriel Venoir
ODPYCHANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 2
TALENTY : 14
Wpatrywanie się w sufit w sypialni nie przybliżało Yadriela Venoira do ponownego zapadnięcia w płytki, marny jakościowo sen, tak samo jak uprzednie przewracanie się z boku na bok, tak jakby łóżko, na którym zostało złożone ciało, kuło jedynie niewygodą. Na domiar złego ciche krzątanie w kuchni jedynie rozbudzało go z każdą mijającą minutą, torując sobie w jego umyśle drogę do nadal świeżych wspomnień sprzed kilku godzin. Irytacja wymieszana ze złością osiadła na jego klatce piersiowej, jak demon z uznanego malowidła wgapiający się w swoją śniącą ofiarę. Venoir skapitulowawszy podniósł się z łóżka z ociąganiem, wiedząc, że przekraczając próg sypialni może spowodować wzbicie w powietrze ostatków z negatywnych emocji z poprzedniego wieczora. Odziany w piżamę narzucił na siebie jeszcze czarny, rozpinany sweter na przekór przylegającej modzie, choć tak naprawdę wcale nie kąsał go chłód, a jedynie zyskiwał trochę więcej czasu. Wiszące w powietrzu napięcie po ich spięciu nadal pozostawało żywe, biorąc pod uwagę to, jak zręcznie rozrzucało dokoła zawahanie wobec potencjalnej konfrontacji. Yadriel pokonując drogę od sypialni do kuchni — nie dbał szczególnie o to, by nie nadepnąć na któryś ze skrzypiących paneli, ponieważ obaj znajdowali się już na nogach i taka przezorność z jego strony nie była wcale potrzebna. Nie pokusił się również o to, by zapalić jakiekolwiek źródło światła. Zapach nikotyny nadal był dość dobrze wyczuwalny. Venoir początkowo umyślnie zignorował słowa Terence’a, okrążając stolik i nachylając się tylko po to, by przeciągnąć jego paczkę papierosów oraz zapalniczkę. Odłożył obie zguby obok mężczyzny dopiero, gdy zapalił końcówkę ukradzionej fajki. Bynajmniej nie umknęło mu to, że Terry uporczywie wpatrywał się w swoją herbatę między zaciągnięciem się używką, a lustrowaniem jasnowłosego spojrzeniem. W odróżnieniu od swojego partnera widoku za oknem nie uraczył nawet przelotnym rzutem oka, zajmując miejsce naprzeciw niego. — Nie przypominam sobie, abym potrzebował twojego pozwolenia — odpowiedział rzeczowym tonem Yadriel, wypuszczając przy okazji obłok siwego, falującego dymu, jakby w wyrazie naśladownictwa tego unoszącego się z krańca papierosa. Venoir starał się trzymać nerwy na wodzy, odsuwając na bok przebłyski z wczoraj, choć wiedział doskonale, że nadal niczego sobie nie wyjaśnili. Już sam fakt, że sięgnął po papierosy, które palił raczej dla towarzystwa i w sytuacjach takich jak ta – po jakichkolwiek sprzeczkach – stanowiły pewną, zakodowaną informację, którą właściwie mógł poprawnie odczytać tylko Forger. Oczywiście, że gwardzista miał mu za złe naskoczenie na niego ledwie po przekroczeniu progu, jednak wychodził z założenia, że nie on to zaczął, więc tym bardziej nie powinien czuć się odpowiedzialny za pociągnięcie tego do końca. Yadriel strzepnął popiół do popielnicy, na której tworzyło się już niemałe usypisko. — W porządku, nie zamierzam cię powstrzymywać. — Nie musiał nawet mówić wprost, że nie zamierzał mu towarzyszyć przy potencjalnym powrocie do łóżka. Yadrielowi przeszła ochota na sen i pobudzające właściwości nikotyny tylko go w tym przekonaniu utwierdzały, a powtórka swoich nieudolnych prób w zaśnięciu, zdawała się pozbawiona najmniejszego sensu. Przynajmniej teraz. Przy kolejnym zaciągnięciu się, zamierzał jednak pchnąć coś, co czasami w takich sytuacjach drażniło go niemiłosiernie, a traktował ze strony Terry’ego jako unikowe i wynikającego z chęci wsunięcia się pod najciemniejszy kamień. — Choć przyznaję, że trudno pozbyć mi się wrażenia, czy wcale nie mówisz do mnie, a do swojej stygnącej herbaty. — O ile do tej pory zręcznie starał się zachować neutralny ton, to przy tych słowach w wypowiedzi Yadriela wybiła się na powierzchnię leciutka nuta pretensji i kąśliwości. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : negocjator policyjny
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
W istocie, odczytanie z mowy ciała mężczyzny czy ze zwyczaju palenia w wyłącznie określonych okolicznościach jak niewiele zmieniło się przez tych parę godzin wypełnionych milczeniem i płytkim snem, nie było dla Forgera żadnym wyzwaniem. To jedynie pogłębiło skonsternowanie i niepewność, co powinien powiedzieć, by nie pogorszyć sytuacji. Był wystarczająco rozbudzony po całym rytuale parzenia herbaty, nie pomagało także przywołanie w myślach ostrzejszych słów, jakie padły tuż przed zawinięciem się w łóżku oraz próbą zaśnięcia. Bez żadnego wytłumaczenia swojej reakcji, jakby na przekór samemu sobie, bo ten sposób nie służył widocznie żadnemu z ich dwójki. Wbrew swoim zapewnieniom pozostał na krześle. Ucieczka do sypialni mijała się z celem, pozostawało więc stawienie czoła sprokurowanemu problemowi. Jednak dopiero w odpowiedzi na przytyk wymierzony w jeden z tych paskudnych nawyków przypominających bardziej zachowanie skruszonego kilkulatka niż dwudziestoparoletniego mężczyzny, spojrzenie poszybowało do góry i skrzyżowało się z tym drugim. Nie umykał mu już dłużej, wiedząc, jakich poznanych przez Yadriela osobliwości życia z Terence’em nie lubił. Szczególnie po tych latach, jakie zdołali już podzielić, podczas których wielu z nich zdołał się już wyzbyć, a inne uparcie wracały i przypominały o sobie. — Tak lepiej? — mruknął bez cienia pretensji, pociągając kolejny łyk. Napój rzeczywiście stracił już niemal zupełnie swoją temperaturę, ale nie wstawał z miejsca, żeby dolać wody z czajnika. Zacisnął tylko palce na gładkiej, ceramicznej powierzchni w kolejnej chwili milczenia. Powiódł jasnymi oczami po twarzy Venoira, próbując wyłapać z niej tyle, ile mógł mimo utrudnień i nikłych źródeł światła. Zmęczenie, frustrację, może zawód. Cokolwiek kryło się za jej wyrazem, zdawał sobie sprawę z tego jak niedorzeczne było atakowanie złośliwościami gwardzisty, który ledwo przekroczył próg domu. Nawet jeśli “To był naprawdę niezły film. Żałuj, że nie mogłeś go obejrzeć” podszyte było rozczarowaniem i goryczą samotnego seansu “Sherlocka Holmesa w Nowym Jorku” w kinie, a nie chęcią dorzucenia mu z czystej wredoty. Nie przewidział, że jeden z kupionych biletów pozostanie na blacie stolika niewykorzystany. — Wiem, że to było niepotrzebne z mojej strony, a na pewno nie w taki sposób — zaczął z namysłem. Przyznanie się do winy wydawało się dobrym początkiem, choć nie był przekonany. Nie kłócili się codziennie, sceny jak ta nie były powszechne, stąd pierwszy krok ku poprawie sytuacji zawsze był tym najmniej komfortowym. Po nim przychodziło co prawda czas na uzewnętrznienie, ale ono nie budziło w duchu tego samego protestu, co dawniej. To przy nim uczył się mówienia o tym, co nurtowało go, gdy zrozumiał, że mężczyzna chce wiedzieć i rozumieć, co jest powodem i to nie w celu wykorzystania jego słabości przeciwko niemu. Wprost przeciwnie. — Myślałem, że ten jeden wieczór uda nam się spędzić razem — wyjaśnił. Ciągle się mijali, byli zajęci swoimi obowiązkami, których ten drugi nie był częścią. Naturalny porządek rzeczy, konsekwencja dorosłego życia, nic więcej, ale skłamałby mówiąc, że nie brakuje mu obecności Venoira. Ten dzień miał przypominać czasy, gdy rzeczywistość poza ścianami tego mieszkania nie była tak nieznośnie przytłaczająca i zabierająca wolne chwile. — Chciałem, żeby to było kilka godzin tylko dla nas, a gdy nie wracałeś… Pokręcił głową, spuszczając wzrok na podłogę w kuchni. Nie był to pierwszy raz. Nieraz wracał z dyżuru podczas praktyk czy zajęć odkrywając niezapowiedzianą nieobecność Yadriela, gdy w wejściu witała go niespodziewanie cisza. Akceptował to, była to cena służby jaką wykonywał i Lucyfer mu świadkiem, że szanował ją, a zwłaszcza wysiłki jego partnera. To, czego nigdy nie umiał przewidzieć, to wybuchu uczuć w momentach przelania czary goryczy, gdy spokojny i wyważony na co dzień Forger z grymasem na twarzy rzucał nieprzyjemnymi uwagami. Każda krztyna żalu przez kolejne nieprzewidziane wezwanie, przedłużającą się pracę połączona z brakiem wiedzy o tym, gdzie udaje się w tym czasie gwardzista czy własnymi trudami – wszystko to stanowiło przepis na wybuchową miksturę. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Yadriel Venoir
ODPYCHANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 2
TALENTY : 14
Napięta atmosfera od naszpikowania jej awanturami, nieprzyjemnymi słowami, podniesionym ciśnieniem czy spięciami nie należała do zjawisk częstych na przestrzeni ich relacji. Nie ulegało jednak wątpliwościom to, że jeżeli kłótnia zamajaczyła ledwie na horyzoncie — niedługo potem eskalowała do niebotycznych rozmiarów, jakby w naśladownictwie migoczącej iskry, ciągnącej za sobą chwilę potem pożerający wszystko na swojej drodze ogień. Po wypaleniu kiedy obaj kończyli na ogół rozeźleni i niekiedy podminowani — bariera utkana z niezręczności, zwątpienia, zgorzknienia czy pretensji już między nimi była. Yadrielowi Venoirowi daleko było do człowieka kłótliwego, a już tym bardziej szukającego zaczepki, więc tym bardziej sceny, na które niekiedy porywał się Terry, wyciągały u niego na wierzch najpierw dezorientację, a później niezrozumienie. Co prawda raz czy dwa od natłoku nieprzyjemnych emocji wolał spędzić noc na sofie niż współdzieląc połowę łóżka ze swoim partnerem, więc to pokazywało poniekąd, że miewali ostrzejsze starcia, choć na całe szczęście w ich część składową nigdy nie wchodziły ani czary, ani tym bardziej rękoczyny. Zresztą nie pochodził z przemocowej rodziny, o ile nie wliczało się do tego fanatyzmu zakorzeniającego i umacniającego się w jego matce, która wbrew pozorom nie była aż tak inwazyjna, biorąc pod uwagę zarysowane mgliście doświadczenia Terence’a (sam widywał i to nie raz cielesne pamiątki). Venoir przez dłuższy moment skupiał swoją uwagę na wypalaniu papierosa, nawet wtedy kiedy Forger w końcu podniósł wzrok znad herbacianego naparu i skrzyżował ich spojrzenia. Skinął wymownie głową, ponieważ dawało to wrażenie, że się nawzajem słuchają. Doskonale wiedział, że ten nawyk był naleciałością w przeszłości, która tak bardzo wdarła się pod skórę Terence’a, że na tle większości zwyczajów, stylów reakcji czy zachowania nie do końca potrafił to wyplenić. Yadriel dawał wyraz swojemu niezadowoleniu z tego względu przy każdym ich spięciu, kiedy Terry zaciekle spuszczał wzrok lub uciekał spojrzeniem gdzieś indziej, byleby nie spojrzeć na swojego rozmówcę. Niewątpliwie w łagodniejszych warunkach mógłby delikatnie zwrócić na to uwagę i mniej dosadnie lub przełamać zastany na kuchennej przestrzeni dyskomfort utkany z niedopowiedzeń i gniecionych emocji poprzez kontakt fizyczny, który prowadził zwykle do pierwszego przełamania dystansu. To, że teraz zamiast tego oddzielała ich długość stołu, było bardziej niż wymowne. Zwerbalizowane rozczarowanie i gorycz od wejścia okazały się jedynie czynnikiem, który sprawił, że przy kolejnej zaczepce zwyczajnie się zjeżył. Wystarczało im jedno wyładowanie, które wyzwalało efekt kuli śnieżnej, bo ani Yadriel nie odpuszczał, ani tym bardziej odpalony w najlepsze Terence. W takich okolicznościach to, że Venoir nie znosił jakichkolwiek kłótni z Forgerem, schodziło na piąty, a może nawet dziesiąty plan, blednąć i obracając się w zapomnienie — nie zamierzał się bowiem pokornie kajać. Można, by mu niewątpliwie zarzucić mu wiele, ponieważ nie był ogołocony w wpływu matki z fanatycznym zacięciem, która na piedestale od zawsze stawiała Kościół Piekła, szacunek do Czarnej Gwardii oraz przynależność do magicznej społeczności, jednak w ich relacji to on był zwolennikiem pokojowych rozwiązań, skupionych na rozmowie i mówieniu wprost tego, co w danym momencie mu nie odpowiadało. Pokuszenie się o stwierdzenie, że Yadriel niemalże kłótni nie generował nie byłoby więc aż tak odległe od prawdy. Już nie raz przekonał się, że nakłanianie Terence’a do tego samego okazywało się trudnym orzechem do zgryzienia, zwłaszcza gdy emocje brały nad nim górę, a fasada opanowania szła na dno zainspirowana najwyraźniej losem Titanica. — No cóż, nie było to najprzyjemniejsze powitanie w domu. Wiedziałem, że będziesz zły, ale nie wziąłem pod uwagę, że urządzisz taką scenę — odpowiedział z pozorowanym spokojem w głosie, wypuszczając siwy dym, zanim nie skonfrotntkał niedopałka z samym szczytem góry w popielnicy. Pokiwał głową, nie odrywając uważnego wzroku od Terence’a. — Za to pozostały czas spędziliśmy na skakaniu sobie do gardeł i nie wydaje mi się, żeby któryś z nas chciał go w ten sposób zagospodarować. — W nucie jego głosu utorowała sobie drogę słuszna pretensja, podsumowująca ich obecne położenie. Na moment przeniósł wzrok z Terence’a, poświęcając chwilę na mrugające lampy ulicznej latarni, które dogorywało i pomyślał — jakie byłoby to wymowne, gdyby postanowiła umrzeć akurat w trakcie tej konkretnej rozmowy, którą toczyli w półmroku przecinanego światłem księżyca. — A gdy nie wracałem, to właściwie co? — Ponownie utkwił w twarzy ukochanego spojrzenie. Yadriel zamierzał pociągnąć Terry’ego za język i zachęcić go do rozwinięcia swojej myśli, skoro nieumyślnie dawał mu taką możliwość. Venoir oparł łokieć na blacie stołu, a na wnętrzu dłoni wsparł swoją skroń. — Co takiego zakłębiło ci się w głowie, Terry? Gdzie, na litość Lilith, mógłbym być jeżeli nie na służbie albo na misji dla Czarnej Gwardii, która pojawiła się znikąd? — Nie celuje w Forgera żadnymi insynuacjami rozstrzelonymi w różnych kierunkach: po pierwsze nie zamierzał podgrzewać atmosfery, a po drugie nie dostrzegał większego sensu w takim działaniu. Yadriel przede wszystkim chciał poznać umotywowanie swojego partnera do próby rozwiązania zaistniałego problemu w taki, a nie inny sposób. — Naprawdę rozumiem, że ten wieczór z wyjściem do kina nie poszedł po twojej myśli, ale doskonale wiesz, że nie mógłbym odmówić wezwania. Tak, przyznaję, mogłem zostawić, chociaż głupią kartkę z wiadomością, ale nie sądziłem, że tyle może mi z tym zejść. — Przez chwilę nie mówi nic, przygryzając dolną wargę i najwyraźniej rozważając, czy to odpowiedni moment, aby płynnie dotknąć innej kwestii, która naturalną koleją rzeczy się z tym wiązała. — Poza tym nie do końca pojmuję, czego oczekiwałeś w takiej sytuacji. Jeśli znowu wyciągniesz z rękawa argument o tym, że za dużo pracuje i nie ma mnie w mieszkaniu, to od razu podkreślam, że sam masz z tym zbliżony problem. I wiesz co? Są lepsze sposoby zakomunikowania mi, że chciałbyś spędzić ze mną czas niż robienie awantury. Tym bardziej, że znowu wygląda to tak, jakbyś unikał tego tematu i nagle cię to przerosło. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : negocjator policyjny
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Mógł skrócić dystans; stolik był niewielki, a ich dłonie nie dzieliło wiele. Wystarczyło wyciągnąć rękę nieco przed siebie, a splecenie ze sobą palców nie byłoby żadnym wyzwaniem. Wiedział to, ale nie próbował, podświadomie karząc samego siebie za tworzenie kolejnych problemów, choć obaj mieli ich wystarczająco. Terence w szpitalu, pędząc od jego oddziału do drugiego, na koniec dnia będąc zmęczonym niezależnie od tego, czy używał magii wielokrotnie, czy ani razu. Czy miał do czynienia z jednym przypadkiem opętania, czy może tylko asystował przy cesarskim cięciu. Ze wszystkimi dźwiękami odbijającymi się pod czaszką echem. Strudzenie dostrzegał też w jasnych oczach Yadriela; starał się je załagodzić na tyle, na ile potrafił. Niefrasobliwą gadaniną skupioną na czymś przyjemnym, czytaniem na głos ciekawych fragmentów z zebranych przez te lata książek czy najzwyczajniej, byciem po cichu obok. Chwytając go za rękę, obejmując ramię czy znajdując się w tym samym pomieszczeniu, by pobyć razem, ale osobno, zajęty czymś innym niż ciemnowłosy. — Tak… To było zbędne — przyznał cicho. Mógł przecież rozwiązać to rozmową – tak, jak o to prosił Venoir, by mogli uniknąć niedopowiedzeń czy nieporozumień. Dzięki temu ten dzień mógł się skończyć w zupełnie innej atmosferze, a teraz nie siedzieliby w kuchni w otoczeniu dymu tytoniowego i zapachu parzonej herbaty. Oczywiście, pozostawienie wiadomości informującej o zmianie planów załagodziłoby złość, która rosła wprost proporcjonalnie do minut oczekiwania na powrót jego partnera do domu, aż zabrał najpotrzebniejsze rzeczy i wyszedł sam. Wzniecenie tego ognia było jednak jego odpowiedzialnością i z perspektywy czasu, gdy frustracja opadła, widział to wyraźnie. Stuknął kilka razy palcami o drewniany blat, w głowie porządkując to, co kłębiło się w niej w takich wypadkach. Nie zamierzał sięgać po argument dotyczący przedłużającej się pracy i wielokrotnych nieobecności, już jakiś czas temu zdołał zrozumieć, że jest on nietrafiony, biorąc pod uwagę jego własną profesję. Terence nie był jedyną połową tej pary, która wiedziała, co to znaczy zasypiać i czuć pod palcami chłód po drugiej stronie łóżka. Niewykluczone, że gdyby się nad tym zastanowić, można by odkryć, że pod względem minut absencji dotrzymywał mu kroku. Lekko nieobecnym wzrokiem powiódł po szafkach kuchennych, wahając się dłuższą chwilę przed ponownym spojrzeniem wprost na Yadriela i powiedzeniem tego, co pojawiało się w jego głowie za każdym razem. — Przecież wiem, że to kwestia pracy, a nie zrobienia mi na złość czy tego, że byłeś gdzieś indziej. — Przetarł dłonią oczy, marszcząc brwi. Potrafił być zaborczy i dobrze zdawał sobie z tego sprawę, ale ufał mężczyźnie na tyle, żeby nie wyobrażać sobie zbyt wiele. Nigdy nie dał mu powodu do podobnych pomysłów, dlatego sceny zazdrości nie dotyczyły nigdy osób trzecich. Jeśli szczerze był o coś zazdrosny, to tylko o jedną rzecz. — Nie unikam tego tematu, ale wiem, że cokolwiek bym nie powiedział, to niczego to nie zmieni. Nie mam mocy sprawczej w tej sytuacji. To twoja służba, mają wobec ciebie określone wymagania, a ty musisz się im podporządkować. W takim razie moje słowa nie mają znaczenia, więc na tym się to wszystko kończy. Nie mogę za to winić nikogo, ale jednocześnie czasami, ale tylko czasami, boję się, że okaże się to ważniejsze od całej reszty i nie umiem nic na to poradzić — wyjaśnił. Mówił szybko, tak jakby dobrnięcie do brzegu jak najprędzej miało sprawić, że konsekwencje wypowiedzenia na głos zawoalowanej obawy o zajmowanie pozycji numer dwa na osobistej liście ukochanej osoby będą lżejsze. Nie znał większości szczegółów z pracy Yadriela jako gwardzisty czy policjanta, bo nie były to informacje przeznaczone dla jego uszu. Nie był z tego powodu zły i nie naciskał na niego, by ten cokolwiek mu zdradzał. Pozostawał nieświadomy, ale czasami zastanawiał się, czy rację miała osoba, która stwierdziła, że brak wiedzy sprzyja łatwiejszemu zasypianiu, bo Terence wcale nie czuł, że noce są lżejsze dzięki temu. Były tak samo przepełnione niepewnością i obawą czy nic się nie wydarzy, gdy natknie się na agresywnego czarownika czy inną istotę. Próbował być racjonalny do bólu, bo w ten sposób trzymał się na powierzchni przez większość swojego życia. Stanięcie na jego drodze Venoira pociągnęło za sobą więcej konsekwencji niż mógłby sobie wyobrazić tamtego dnia. Więcej niż dwa mocniejsze uderzenia serca i zaszczepienie tej uporczywej myśli, która odtąd skradała się krok za nim, by znów go spotkać i popatrzeć w błękitne oczy. Rozbudzenie w nim palety pragnień, jakiej nie był świadomy, a z którą musiał się żyć było najmniej spodziewanym z nich wszystkich. Jego własne reakcje zaskakiwały go, ale zrozumiał, że tak to musi widocznie wyglądać, gdy uczucia są szczere. Hamowanie się przed tymi negatywnymi wylewami, mało słodkimi, nacechowanymi cierpkimi słowami, za którymi ukrywał się niepokój, najwidoczniej wciąż nie szło mu odpowiednio. Liczył, że teraz, w rozmowie nieupstrzonej nieprzyjemnymi uwagami, zrozumieją się odpowiednio. — Przepraszam — powiedział zaraz asekuracyjnie, czując jakby uszło z niego całe napięcie. Kiedyś musiało do tego dojść, zbyt nieroztropnie zarządzał swoimi emocjami w jego obecności, by mężczyzna nie wyczuł, że za każdym z tych drobnych wybuchów kryło się coś więcej. Za długo poznawał go, żeby mógł mydlić mu oczy. — To dziecinne, wiem. Opróżnił kubek do dna i odstawił go nieco dalej od siebie, czekając na reakcję Yadriela. Przygotowany był na dosłownie każdą, chociaż najbardziej zabolałby go jej brak, gdy wyciągnął na powierzchnię ten wstydliwy fragment. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Yadriel Venoir
ODPYCHANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 2
TALENTY : 14
Yadriel Venoir przecierając sobie szlak wśród szeregów Czarnej Gwardii, a później w policyjnym mundurze i z odznaką — wychodził z podobnie asekuracyjnego założenia, by obu profesji i ich znojów nie przenosić na Terence’a. Wątpił, że jego partner nie zauważał zmienności nastrojów, kiedy poszukiwania zaginionej osoby po czterdziestu ośmiu godzinach zwykle oznaczało znalezienie zwłok lub nierozwiązanie zagadki. Obaj mieli własne ambicje, borykali się z niemal chronicznym zmęczeniem, odrywając dla siebie tyle wspólnego czasu, ile tylko im się udało. Zdecydowanie przeszkody dorosłego życia i odmienności, a także nieprzewidywalności grafikowe, naznaczały zarówno Venoira, jak i Forgera. Czasem mogliby doświadczyć nieprzyjemnego wrażenia, że się mijają, jednak nie było na to złotego środka — może poza znajdującego się w oddali jak światełko w tunelu awansu, który mógł nieco poluzować, jednak obiektywnie rzecz ujmując, to nie wchodziło w skład krótkoterminowej perspektywy. Żaden z nich bądź co bądź nie szukał też uciechy czy pocieszenia na boku w ramionach osoby trzeciej i w zasadzie obaj postawili kiedyś sprawę jasno, że to byłby punkt graniczny ich związku. Zresztą po prawdzie Yadrielowi nigdy nie przemknęłoby to nawet przez myśl — odkąd uwikłał się w relację z Forgerem, nie zwracał uwagi na innych ludzi w sposób inny, aniżeli czysto koleżeński. Gwardzista nigdy go nie popędzał Forgera w kierunku wyjaśnień i zawsze cierpliwie czekał aż to Terence podejmie się ich z własnej inicjatywy, nawet jeżeli czasami trzeba było się tego z parę razy dosadniej dopraszać. Nie mógł go do tego przymusić. Ich rozmowy nie były przesłuchaniami na komendzie czy w interesach Czarnej Gwardii, żeby wykorzystywane tam metody przenosić do ich domowego gniazdka. Kolejna ukuta zasada, której Venoir trzymał się z uporem maniaka. Yadriel niezaprzeczalnie znajdował się w grupie zwolenników załatwiania wszelkich konfliktów czy punktów zapalnych rozmową, tyle że nie zawsze wszystko szło po jego myśli. Czasami nawet jeśli mógł ściąć spięcie urastające nagle do rangi najwyższego problemu — nie robił tego, równie często szedł po prostu za ciosem. Dlatego kiedy została w niego wycelowana nieobecność wynikająca z profesji, musiał się nad tym poważnie zastanowić, zestawiając to z zapracowaniem swojego partnera. Tak jak wiele razy wcześniej tak i tym — czekał, licząc, że wyłuska jakiekolwiek strzępki informacji od Terry’ego, które pozwolą mu jakoś zrozumieć to, dlaczego siedzieli teraz naprzeciwko siebie z popsutym wieczorem na koncie. Początkowo tylko przyglądał się Terry’emu, jakby sens jego wypowiedzi nie utarł sobie jeszcze drogi do jego świadomości. Zaraz jednak Yadriel zmarszczył brwi, tak by między nimi pojawiła się lwia zmarszczka i wyprostował się, krzyżując nogi w kostkach, jakby w oczekiwaniu jakichkolwiek znamion wygody. Venoir przygryzł dolną wargę, a obie ręce splecione ze sobą oparł na blacie, próbując przetrawić poruszony problem i odpowiedzieć na niego w miarę swoich możliwości. Może i czyściciel był wybudzony ze snu, jednak zmęczenie, które ciągnęło się za nim niczym cień od paru tygodni również przekładało się na tempo jego reakcji i tym razem to on — potrzebował dłuższej chwili, aby zebrać swoje myśli. To był trudny temat, tym bardziej, że sam Yadriel miał znikomy wpływ na rozkazy, do których musiał się dopasować. W grę wchodziła możliwość urlopu chociażby w policji, jednak Czarna Gwardia wyłuskiwała się z tego schematu, tym bardziej, gdy jak czerwona lampka w jego głowie zapłonęło istnienie tajemniczego oddziału wywiadowczego. Nigdy jednak nie wprowadzał Terence’a, umyślnie zresztą, w struktury czy zasady jej funkcjonowania i wynikało to bardziej z przezorności, niż praktyczności. Wybrał dwie profesje, które mogły położyć się cieniem na jego relacji, życiu, a nawet ogołocić go z pełni zdrowia — nic w nich nie było pewne. Yadriel wciągnął bezgłośnie powietrze i wypuścił je powoli, ba!, zdążył się nawet w międzyczasie skrzywić przy przeprosinach, zanim nie zdecydował się podjąć jakiejkolwiek odpowiedzi, a Terence zdążył dopić herbatę i odnieść kubek do zlewu: — Po pierwsze nie chcę żebyś mnie za to przepraszał… to wcale nie zmienia tego, że czujesz się z tym wszystkim źle, prawda? — Jeśli wcześniej Yadriel na krótkie momenty odrywał spojrzenie od swojego partnera, teraz wrócił do niego na stałe. Liczył się z tym, że musiał postawić na odpowiedni dobór słów, aby mogli się dobrze zrozumieć i żeby nie zostało to opacznie zrozumiane. — Po drugie wiem, że wybrałem sobie dwie najmniej pewne i bezpieczne profesje w skali całego tego kraju. Nie mogę ci nawet obiecać, że nie zostanę postrzelony podczas swojej zmiany, a co dopiero tego, że wrócę do ciebie w jednym kawałku. Nie mam też wpływu na wiele decyzji i tak jak zauważyłeś – muszę się pod nie bezwzględnie dopasować, niezależnie od tego czy mi się to podoba, czy nie. Chciałbym jednak, żebyśmy mieli jasność co do jednej kwestii: nie zamieniłbym życia z tobą na nic innego, nawet jeżeli czasami potrafisz być strasznym dupkiem i czasami rozrzucasz swoje rzeczy, gdzie popadnie i to ja muszę je sprzątnąć. — Venoir uśmiechnął się lekko, jednak zaraz spoważniał, wracając do punktu, w którym właściwie skończył. Nie mógł tak tego zostawić. Oddział wywiadowczy wbrew pozorom istniał i wyłapywał do siebie osoby w najmniej przewidywalnych momentach. Yadriel nie mógł mieć więc stuprocentowej pewności, że kiedyś ich wzrok nie padnie przecież na niego. — Jeśli cokolwiek się stanie albo zadzieje się poza moją wolą czy wpływem – nie czekaj na mnie, Terence. Zasługujesz na wszystko co najlepsze i równie dobrze może się okazać, że życie ze mną, to nie to czego oczekiwałeś. — Pozwolił sobie wzruszyć lekko ramionami, mimo że wypowiedzenie tych słów, przyczyniło się do urośnięcia nieprzyjemnej, rozrastającej się guli w gardle. W końcu Yadriel wcale na dzień dzisiejszy nie wyobrażał sobie życia bez Terry’ego, ciepła jego ciała, drobnych czułości, jego głosu, kiedy czytał wybrane przez siebie fragmenty w książkach (a należy przyznać, że Venoir mógłby z chęcią słuchać tego godzinami), nigdy niekończących się rozmów, barwy jego śmiechu, czy przytulania się do niego w nocy, kiedy ten tylko nadział się na zniekształcenia koszmarów. Wchodził w końcu w dorosłość i samodzielność u boku tego mężczyzny, wiążąc z nim swoją przyszłość i to na poważnie. Szczerze powiedziawszy taki zwrot budził w nim niemalże podskórny lęk o przyszłość, który starał się wrzucać w najciemniejsze krańce własnego umysłu, by nie trawiły go tu i teraz. Nie mógł sobie na to po prostu pozwolić. Jako policjant starał się jednak zostawiać sobie przestrzeń na niewiadomą w postaci przyszłości – w tym zawodzie już nie raz oglądał, jak wszystko potrafi odwrócić się do góry nogami z dnia na dzień. Venoir nawet ze zgrzytaniem zębów nie miał jednak gotowego przepisu, jak miałby się zachować, gdyby jego poukładane życie nagle stanęło na głowie. — I w końcu po trzecie, i tak wiem, powtórzę się, ale czy możesz próbować dzielić się ze mną swoimi obawami czy wątpliwościami na bieżąco, nawet jeśli uważasz, że przesadzasz albo uznasz je za mało ważne? Wolałbym wiedzieć. Naprawdę nie znoszę się z tobą kłócić, Terry. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : negocjator policyjny
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Widząc, że Yadriel potrzebuje chwili na odpowiedź, nie siedział bezczynnie. Miast tego wstał powoli i zajął się kubkiem, który znalazł swoje miejsce w zlewie. Odkręcił wodę wąskim strumieniem, wlewając ją do środka, resztę procedury pozostawiając na poranek, gdy będzie go potrzebować do kawy; organizm na pewno nie wybaczy mu wykorzystywania pory na sen na nocne wędrówki. Nie siadał ponownie przy stoliku, odwracając się tyłem do mebli i opierając o jedną z szafek. Skrzyżował luźno ramiona, ale nie popędzał go w żaden sposób, zerkając na niego ze spokojem. Naciskanie na drugą stronę nigdy nie było rozwiązaniem, jakie stosowali wobec siebie, chociaż spoglądając na przeszłość z dystansu lat, które przeminęły, Terence podziwiał jego cierpliwość i chęci. Czy to przed zamieszkaniem razem, czy w trakcie wzajemnego docierania się przez pierwsze miesiące, gdy Forger odkrywał jak wiele rzeczy z jego życiowych przyzwyczajeń nie jest tak zwykłych jak mogło mu się to wydawać. Nie przerywał Yadrielowi. Wysłuchał w całości tego, co ma mu do powiedzenia, czasami skinając głową, aby potwierdzić, że każde ze słów dociera do niego i rozumie, co ten ma na myśli. Czasem kąciki ust wędrowały w górę, gdy usłyszał ubrane w żartobliwy ton zapewnienie, że jest ważny, by potem znów spoważnieć, lekko zdezorientowany przez niektóre fragmenty jego wywodu. Zacisnął wargi w momencie zadumy, tym razem ważąc odpowiednio słowa i nie dając się ponieść emocjom, mimo że te wywoływały zamęt w jego głowie, gdy próbowały podpowiadać konieczne frazy. To było zbyt istotne, także dla niego, by pochopnie rzucać czymkolwiek i liczyć na jak najszybsze zakończenie tematu. Dopiero środek nocy okazał się odpowiednią porą na szczere wyznania, gdy w lichym świetle konającej latarni niektóre kwestie zdawały się lżejsze, nie tak męczące. Po ułożeniu kolejnych punktów odniesienia, zaczął z rozwagą: — Czuję się źle, bo się martwię. Zbyt wiele rzeczy może pójść nie tak, żebym o tym nie myślał. Możesz mi nie mówić nic albo sprzedawać tylko ugrzecznioną wersję wydarzeń, ale nie mam siedmiu lat, żeby nie rozumieć i nie móc sobie wyobrazić z czym to wszystko się wiąże. — Szacunek do jego wyboru zawodowego czy samej profesji nie oznaczał braku obaw. Żyli w stanie, gdzie broń można było zakupić przy pierwszej lepszej okazji w dowolnym sklepie. Jaką mógł mieć pewność, że któregoś dnia, ścigając ten czy inny podejrzany element, to on nie pochwali się lepszymi umiejętnościami i refleksem? Nie mówiąc o ściganych czarownikach, którzy nie mieli oporów przed krzywdzeniem innych. Nawet nie zagłębiając się w detale miał świadomość tego, że Yadriel nadstawiał regularnie karku. Ktoś musiał to robić, by pilnować porządku. W tym przypadku wyglądało na to, że padło na jego partnera. — I nie, nie chcę wiedzieć więcej niż teraz. Nie potrzebuję tego. Nie musisz się przejmować, że zacznę za dużo węszyć w nie swoich sprawach. — Nie leżało to w jego gestii i nie zamierzał bawić się w detektywa. Dla niego liczyło się tylko jego bezpieczeństwo i by zawsze do niego wracał, zdrowy. Zanim kontynuował, zbliżył się do niego, w paru krokach przemierzając szerokość kuchni. Stanął tuż obok niego i ujął bez pośpiechu jego twarz w dłonie. Wcześniej inicjowanie kontaktu fizycznego znajdowało się poza jego zasięgiem. Pragnął go, a jednocześnie wzbudzał obawę; teraz był naturalny, prawie jak oddychanie, w postaci małych czułości czy pieszczot innej wagi. Przy długim jego braku czuł się zatem tak samo głodny, domagając się go jak tlenu. Odpowiednio zachęcony wyczuciem w powietrzu zmiany, chcąc poczuć jego obecność i dodać sobie odwagi, zdecydował się na coś więcej niż chwycenie znanej sobie dłoni, bo znajdując się w ich osobistej bańce czuł, że wszystko staje się łatwiejsze. Znoszenie zmęczenia, szkardności koszmarów i marazmu uporczywie dokuczającej codzienności. Słowa same spływały z ust, gdy barki Terence’a rozluźniły o krok od uczucia ulgi. — Oczywiście, że nie zamieniłbyś, bo nikt nie zrobi ci tak dobrego chili jak ja i nikogo innego twoja matka tak nie polubi jak mnie — zrewanżował się za rzucony żart kolejnym, acz co do obu rzeczy pewności nie miał. Gotowania uczył się dopiero w ich wspólnym mieszkaniu, bo wcześniej matka nie uznała za konieczne, by chłopcy to potrafili. Starsze siostry miały być dobrymi gospodyniami dla swoich przyszłych mężów, a oni zajmować się męskimi rzeczami do których nie należało stanie przy garach. Zatem gdy jego brat strzelał do Wietnamczyków, szerzył ideę demokracji za pomocą śmiercionośnej broni, Terence siedział nad książkami kucharskimi i uczył się bardziej skomplikowanych przepisów niż jajka na twardo czy makaron z serem. Bawił się przy tym znakomicie, jak przy łamaniu wszystkich innych zwyczajów wpajanych mu przez rodzinę, gdy dotarło do niego, że nie mają więcej praw do żadnych roszczeń. — Nie mów, że to co mam teraz, nie jest tym, czego oczekiwałem, bo… to więcej niż marzyłem. Bardzo lubię życie z tobą, nie chcę innego. Z nikim innym. Nie umiem sobie nawet tego wyobrazić. — Na jego ustach pojawił się uśmiech. Przygaszony, pełen lęku, który znalazł swoje odzwierciedlenie również w kilku nutkach strachu w jego głosie. Nie wiedział, co miał na myśli Yadriel poprzez rzeczy poza jego wolą, które mogłyby ich rozdzielić. Nie pytał o to, bojąc się tego, co mogło się za tym kryć. Może naiwnie założył, że póki będzie udawać, że nie zarejestrował tych słów, nigdy się nie sprawdzą. W tym samym czasie wiedział, że już wkrótce natrętnie przylgną do jego pleców, by z rzadka podszepnąć co nieco na ucho, spędzając sen z powiek i mnożąc niewiadome w ich poukładanym życiu. Zanim przyjdzie na to pora, Forger skupił się na czymś, co w tej chwili było bardziej kluczowe – posprzątanie stworzonego bałaganu. — Nie chcę o tym myśleć, Riel. Wolałbym nie zakładać najgorszego. Był pierwszym człowiekiem, który przyciągnął jego uwagę i ufał na tyle, by pozwolić na pokazanie tej twarzy bliższej prawdziwie. Czasami bojaźliwej, czasami złej, czasami smutnej. Wady i rozległe rysy nie zawadzały mu dłużej, gdy wiedział, że Venoir akceptuje go w całości. Nie umiał sobie wyobrazić innego życia, bo tylko to poznane z nim dawało poczucie bezpieczeństwa. Poza nim miał jedynie mgliste wspomnienia pierwszych lat życia w sierocińcu pośród dziesiątek dzieci takich jak on, które możliwe, że miały mniej szczęścia od niego, bo pomimo niepewnego pochodzenia wyglądał dostatecznie dobrze, by znaleźć miejsce w czyimś domu. Terence był białym blondynem o niebieskich oczach, a to wystarczało, by wpisać się koncept przyszłego idealnego syna. Dla był ich projektem na kolejnego szarmanckiego dżentelmena oddanemu Bogu, dobrej partii możliwej do przedstawienia córkom przyjaciół rodziny, a mimo starań i największych chęci, by zasłużyć, być powodem dumy, w ich oczach okazał się osobistą porażką. Jako dwudziestolatek w pełni dojrzewał do uzmysłowienia sobie, że nie jest im winny nic więcej poza towarzystwem na rodzinnej kolacji raz na kilka tygodni i życzliwym milczeniem za którym krył żal rozległy jak blizny na jego plecach. Z tej odległości przyjrzał się mu lepiej, uświadamiając sobie, że przez ostatnie dni nie miał do tego wielu okazji. Przy tak nieregularnych godzinach pracy w które wliczały się nocne dyżury, wracał do domu, a “dzień dobry” powiedziane w przejściu było też pożegnaniem, gdy Venoir zmierzał już w swoim kierunku. Nie umiał się do tego przyzwyczaić, łapiąc się na tęsknocie za czasami, gdy był studentem i bez wysiłku tworzyli sobie wspólne momenty dla siebie. Nieważne czy spedzając je w kinie, w restauracji, czy w ich mieszkaniu, gdzie mogli pozwolić sobie na więcej, nie musząc przejmować się krzywymi spojrzeniami wycelowanymi w nich. Gdziekolwiek, nawet w niewygodnie małej kuchni, było dobrze. — Wybacz, że bywam tak nierozsądny — szepnął jeszcze, poddając się całkowicie, gdy wszelkie argumenty zostały mu wytrącone, a sam Terence czuł się zmęczony roztaczającą się atmosferą. Palce przesunęły się odrobinę, gładząc skórę opuszkami. — Nie chciałem, żeby wyglądało to w ten sposób. Będę się z tobą dzielić wszystkim, nie kłóćmy się już więcej — zgodził się. Może swoim zachowaniem wskazywał na coś innego, ale on również nienawidził sprzeczek z ukochanym eskalujących do najwyższej rangi. Nie lubił tego dystansu, jaki tworzył się między nimi po opadnięciu kurzu i niepewności przy przełamywaniu go. Przeprosiny nie były proste, ale jak najbardziej szczere, tak samo jak lekki uśmiech. Były wyrazem tego, że nie był dumny z zepsucia wieczoru i chciał mu to wynagrodzić. Nachylił się nad nim, wciąż z drobnym wahaniem, rozważając scenariusz w którym Venoir odsunie go za chwilę na długość ręki albo i dalej. Chciał jednak wierzyć, że teraz, kiedy wszystko co najpotrzebniejsze zostało wypowiedziane na głos, zdołają załagodzić okoliczności do końca. Musnął jego wargi własnymi, raz i drugi z drżącym sercem, a uśmiech mimowolnie pogłębił się. Dopiero po tym palce zacisnęły się mocniej na szorstkim swetrze, a usta poruszyły się naprzeciw tych drugich, ściągając z nich posmak własnego tytoniu, który osiadł na nich w trakcie wypalania papierosa. Powoli, cenny czas przeznaczając na radość z bycia tuż przy mężczyźnie, póki nie wyprostował się. — Może jednak wrócimy do łóżka? — spytał cicho, zupełnie jakby w strachu, że ktoś mógłby ich podsłuchać, przy tym spoglądając uważniej na partnera. Zauważalne nawet w ciemności iskierki w oczach Terence’a zdradzały, że potencjalnym celem wycieczki do sypialni nie był sen, na który obaj stracili w nagłym rozbudzeniu ochotę. Wycofał się w pół kroku, przygotowany również na pójście samemu i czytanie na leżąco książki przy maleńkiej lampce. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Yadriel Venoir
ODPYCHANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 2
TALENTY : 14
Nie pierwszy raz zauważał u Terence’a tendencję do przykrywania prawdziwego problemu tuż pod powierzchnią tego, który wydawał się zwyczajnie błahy, a stanowił koniec końców punkt zapalny. Uniki, tak w głowie określał je Yadriel. W główniej mierze ten sposób podejścia generował ich w pożyciu największą ilość napięć — na innych, nieprzemilczanych polach o wiele łatwiej było im się ze sobą zgrać i jakiekolwiek znamiona niezgody rozmywały się chwilę później, nie pozostawiając nawet po sobie ani krztyny goryczy. Venoir nie okłamywał Forgera — nigdy i tak naprawdę rzadko z pełną premedytacją cokolwiek przed swoim życiowym partnerem ukrywał. Nie przenosił wprawdzie huśtawek nastrojów, szczegółów śledztw, postępu, urwanych tropów czy ślepych zaułków w działaniach operacyjnych pod policyjną odznaką stanu Maine. Trudno byłoby również oczekiwać, by po przekroczeniu progu i ściągnięciu munduru — zapominał o tym jak za odjęciem czarodziejskiej różdżki. Podobnie wyglądało to, kiedy stawiał się w określonym miejscu na wezwanie ze strony Czarnej Gwardii. Czasem Venoir miał poczucie, że nie dość, że znajdował się w ciągłym biegu, w trakcie którego zaczerpnięcie pełnego tchu było co najwyżej marzeniem ściętej głowy. Dosięgało go również wrażenie przypominające podskórne mrowienie, jakoby nie mógł się całkowicie odprężyć w oczekiwaniu na rozkaz i konieczność stawiennictwa, które odsunie na bok wykonywane w danej chwili czynności. Nie musisz się przejmować, że zacznę za dużo węszyć w nie swoich sprawach, tak o to w zupełności Yadriel się nie martwił. Gdyby jasnowłosy Forger postanowił inaczej — na pewno w pierwszej kolejności spotkałby się z venoirowym niezrozumieniem, a dopiero później oporem, zwłaszcza gdyby sam gwardzista nie miałby sobie nic do zarzucenia, a sam Terence powodu do monitorowania co tak właściwie robi. Wiedział doskonale, że Terry potrafił wykazać się niemałymi zasobami zaborczości i zazdrości, jednak Riel nie czuł najmniejszej, choćby złośliwej potrzeby wciskania takiej szpileczki. O wiele bardziej preferował przejrzystość w ich komunikacji, dlatego tak często naciskał na utrzymywanie nie tylko kontaktu wzrokowego ze swoim ukochanym, ale również próby zamknięcia w obwolucie słów tego, co tak naprawdę zaprzątało jego głowę. Venoir postępował z jednej strony wiedziony intuicją i latami doświadczenia w obchodzeniu się z blondynem, a z drugiej wykorzystywał przeciwko Terence’owi Forgerowi jego nieopatrzny dobór zdań. Niekiedy złośliwy obserwator mógłby pokusić się o nieprzychylne stwierdzenie, że Yadriel łapał Terry’ego za słówka, jednak ciągnięcie za nie jak z losów na loterii gwarantowało mu zwycięstwo, przyciskając jego partnera do nie tylko do ściany, lecz również mówienia. Ich relacja już na wczesnych etapach w Szkółce Kościelnej rozmywała się w swoich granicach i z biegiem czasu tylko się to wzmagało, tak jak topniała niechęć młodego Venoira do poukładanego, acz młodszego o rok Forgera. Można by nawet powiedzieć wprost, że u pierwszego ta załamała się w posadach, jak tafla zmrożonego jeziora zapadająca się pod czyimś ciężarem do środka, gdy Terry posłał mu jeden ze szczerszych uśmiechów, a w czaszce Yadriela odbiło się echem zdradzieckie, pełne słabości o kurwa. Od tamtej pory Riel przemycał dwuznaczności w wypowiedzi i niby omyłkowo przełamywał granice dystansu fizycznego, tak by wydawał się przypadkowy i niezobowiązujący. Z lekkim zaskoczeniem zarejestrował, że Terry mniej lub bardziej świadomie za tym podążał. Trudno byłoby mu wskazać, w którym momencie jego los tak bardzo splótł się z Forgerem, że nie chciał sobie darować tej znajomości. Konkretnych odpowiedzi Terence zażądał od Yadriela dopiero po wymknięciu się z własnego balu maturalnego, a stojąc na trawniku Venoirów w dopasowanym garniturze na trawniku — prezentował się jak osławione kosztowności z kopalni Hudsonów. Jednak finalnie to nie szeregowy w Czarnej Gwardii nakreślał rozmówcy cokolwiek, zmusiwszy do tego spąsowiałego i wytrąconego z równowagi jasnowłosego. Czasem w momentach takich jak ten — spojrzenia, które podczas poważniejszych rozmów posyłał mu nieśmiało Terence lub gdy zbaczał wzrokiem wszędzie, byleby nie schwytać Yadriela w swoje pole widzenia, wiedział, że wracają ułamkowo do tego pamiętnego pokłosia tej cichej rozmowy pod osłoną rozgwieżdżonej nocy. Kiedy Terence po jakimkolwiek spięciu decydował się na przełamanie dystansu fizycznego — zawsze brał to za dobry znak i działało to bądź co bądź w obie strony, niemalże jak niemy sygnał na zakopanie topora wojennego. Yadriel pozwolił ująć swoją twarz, jedną ręką odruchowo chwytając za tę należącą do Forgera. Najpierw uniosły się lekko kąciki ust Venoira, zanim się nie roześmiał serdecznie. — O ile gotowanie nie wydaje się aż taką sztuką tajemną — zaczął ostrożnie, a w jego głosie nadal rozbrzmiewała rozbawiona, lekka nuta. — To argumentu dotyczącego mojej matki nie da się obalić. Ona chyba nie jest skłonna zaakceptować kogokolwiek innego poza tobą. Przekląłeś ją może? — W żadnym razie nie było to posypywanie cukrem pudrem na skruszonego przez wywołane spięcie, a także nieprzyjemność Terence’a Forgera. Sara Venoir miała dość trudny charakter i wykazywała potrzebę dominacji w każdej przestrzeni, nawet jeżeli nie miała do niej prawa. Gdy dla Yadriela istotną sprawą było poinformowanie swojej rodzicielki, że nie jest osobą heteronormatywną, stając się wewnętrznie kłębkiem nerwów i będąc zdumionym wobec faktu, że powiedział to wprost bez owijania w bawełnę. Matka omiotła go krytycznym spojrzeniem od góry na dół, odkładając gwałtownie swoje złotnicze narzędzia, gdyż lubiła przynosić pracę do domu, jak twierdziła sprawiało jej to więcej przyjemności. Sara skrzywiła się z niesmakiem do własnych myśli, oświadczając jedynie znamienite: jak niemagiczny, to nie ma wstępu do mojego domu, zrozumiano? Yadriel potrzebował dobrych pięciu minut, aby ulatujący stres, pozostawił miejsce na przyswojenie tego, co usłyszał i tego, że jego tożsamość seksualna w tej rodzinie nie miała dla jego rodzicielki największego znaczenia, biorąc pod uwagę przynależność do Czarnej Gwardii, a jego wybranek rzeczywiście był magiczny. Czy mógł przewidzieć, że Sara nagminnie kłócąca się z Yvelise niemal o wszystko, będzie Terence’em zachwycona do tego stopnia, że pierwsza wspólna kolacja zrodzi pretekst do kolejnych, a urodziny jego ukochanego zawsze będą spotykały się z wciśnięciem mu do rąk upominku i kartki urodzinowej? Nie. Zdecydowanie nie. Nawet dla Riela taki wyrzut sympatii ze strony jego matki był nieco szokujący, ale przynajmniej dobrze to maskował. — Tak, wiem o tym, ja również lubię życie z tobą i nie wyobrażam sobie innego scenariusza, ale w życiu wiele rzeczy może się zmienić. Nie chcę o tym myśleć, Riel. Wolałbym nie zakładać najgorszego, początkowo Yadriel Venoir ugryzł się w język — ot, zawahał się, czy chce w to brnąć i czy powinien, skoro ledwie przed chwilą ugasili pożar niedopowiedzeń i wyzłośliwień minionego wieczora. A może to lęk dosłyszalny, choć niemal efemeryczny w głosie Terence’a powstrzymał go? Ciemnowłosy przygryzł na krótką chwilę dolną wargę, powstrzymując się od ciężkiego westchnienia, tocząc nadal wewnętrzną walkę. Kolejne słowa Terence’a docierają do Venoira jak przez wodę, jakby naruszone nieznanym szumem z oddali, nawet jeśli ten szum to tylko jego umysł przypominający bzyczące i latające niespokojnie pszczoły. Jego uwaga na tu i teraz, a konkretniej na wargach Terry’ego przyciśniętych do jego, przeskoczyła niemal automatycznie, na moment wygłuszając wszystko, co budziło jego wewnętrzny niepokój. Bliskość Terence’a zawsze miała właściwości wypierania z jego umysłu negatywnych emocji, zwłaszcza gdy skupiał się na swoim ukochanym. — Terry. — Imię ukochanego wymówił powoli i miękko, tak jak nie zwracał się nigdy poza jasnowłosym Forgerem. Ten ton zarezerwowany był jedynie dla niego. W żadnym razie nie umknął mu błysk w oczach i dobrze wiedział, jakie zaproszenie się za tym pytaniem skrywało. Wrażenie pozostawione przez zaciśnięcie palców Terence’a na tym cholernym swetrze, nadal wirowało w jego świadomości, utrudniając skupienie się na tym, na czym tam bardzo chciał. — Możemy przejść do sypialni, ale prawie zignorowałeś to, co powiedziałem. Myślę, że to na tyle ważne, że jeśli nie padnie to tej nocy, to nigdy żaden z nas tego tematu nie podejmie. Nie chcę cię martwić, ale nie odpuszczę tej kwestii. Jak to się mówi: lepiej wiedzieć niż nie i zostać niemiło zaskoczonym, więc… może zdecyduj, czy chcesz usiąść przy stole, czy omówić to tam? |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : negocjator policyjny
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
| cw: wspomnienie przemocy wobec dziecka Z domu Forgerów wyniósł wiele rzeczy: dobre maniery, bycie ambitniejszym od reszty, poczucie konieczności prezentowania się w nienaganny sposób oraz kłamania. Ukrywanie uczuć za przykrywką ładnego, wyuczonego uśmiechu, tak jak wcześniej jako dziecko ukrywał pod koszulami i wełnianymi kamizelkami wszystkie pozostałości po karach zadawanych mu przez sędziego, który czuł się równie pewnie w wydawaniu wyroków wobec dorosłych, co wobec swojego ukochanego siostrzeńca. Każdy jeden siniec, każde rozcięcie skóry, gdy ręka wuja omsknęła się i metalowe zapięcie przebiegło po skórze, naruszając kolejne warstwy. Wszystko zachowywał dla siebie, dawniej zanosząc swoje żale do Boga, następnie zawierzając Lucyferowi. Tylko w trakcie modlitwy był całkowicie szczery, a wewnętrzny świat emocji, ubogi o wiele barw i pozbawiony jaskrawości, nie był przeznaczony dla nikogo innego poza Terence’em. Nie przypuszczał, że skrzyżowanie jego drogi z Yadrielem Venoirem skończy się w ten sposób. Zmieszanie z każdym kolejnym spotkaniem było niezrozumiałe, nowe, ale przez nie zapominał o trzymaniu gardy. Uśmiech stawał się szczery, podobnie jak potrzeba bycia blisko niego i usłyszenia głosu. Jednak czy przyjaciel powinien chwytać za dłoń tak mocno? Całować w policzek na pożegnanie, patrzeć w ten sposób? Stella, jego partnerka na balu maturalnym, była uroczą czarownicą. Schlebiały mu jej zerknięcia i rumieńce, ale nie wzbudzały tego samego mocnego łupania w klatce piersiowej, które wywoływała sama obecność Yadriela. Nie potrafił zignorować tych uporczywych myśli. Nie potrafił żyć w niepewności, co tak naprawdę dla niego znaczą wszystkie te gesty. Jeszcze tej samej nocy ruszył w stronę domu Venoirów i spytał wprost – dlaczego, skoro nie powinni? Powinni się wstydzić, tak jak Terence wstydził się przez cały ten czas kiełkujących uczuć i wyobrażeń, które wykraczały poza wszelkie granice przyzwoitości. Powtarzał sobie, że nie może, że to coś obrzydliwego, ale nie mógł oszukiwać się bez końca. Kilka długich chwil później, z twarzą wtuloną w jego ramię, poczuł, że może jego grzech ma swoje wytłumaczenie – w cierpliwych, spokojnych słowach, czułym dotyku i bliskości, która dawała poczucie bezpieczeństwa. Może to wszystko ma swój sens, który odkrywał od tamtej pory razem z rosnącym zaufaniem do przyjaciela. Nawet po tylu latach znajomości oraz siedmiu od kiedy zaczął o nim myśleć jako o swoim ukochanym, Yadriel wciąż nie był świadomy wszystkiego. Czasami przywoływał te nie najlepsze wspomnienia, gdy kolejna nocna mara dręczyła go w nocy, nakreślał je delikatnym szkicem. Czuł jak palce Venoira wodzą po bliznach, jednego z powodu początkowych obaw przed nagością, podczas leżenia w wymiętej pościeli, ale nigdy nie pytał o nie bezpośrednio, za co był mu wdzięczny. Wiedział, że kiedy zada pytanie, ciężko będzie mu uciec. Gwardzista wiedział jak je formułować, by nakierować rozmowę na żądany tor, zachęcić go do mówienia. To nie było coś, do czego nawykł – szczere zainteresowanie tym, co czuł oraz troska. Gdyby spróbował ubrać w słowa wdzięczności za to co dostawał, jaka była częścią jego codzienności w tym mieszkaniu, nie umiałby zrobić tego we właściwy sposób. — Tak twierdzisz? Ciekawe jak sobie poradzisz, kiedy zostawię cię samemu w tej kuchni, a ja usiądę z gazetą — zawtórował mu śmiechem, czując jak pozbywa się resztek dyskomfortu w momencie złączenia ich dłoni razem i tak miłym mu wyrazem radości ze strony mężczyzny. — Myślisz, że potrzebuję do tego magii? Może jeszcze zarzucisz mi, że na ciebie też rzuciłem klątwę, żebyś się we mnie zakochał? Po prostu mam w sobie to coś. — Przechylił głowę na bok i wzruszył nonszalancko ramieniem. Zależało mu na dobrym wrażeniu na rodzinie Yadriela, chciał wypaść jak najlepiej w ich oczach, by zaakceptowali go. Wiedział, że w przeciwieństwie do Forgerów, którzy na postawienie jasno spraw dotyczących jego związku zareagowaliby gorzej niż źle, Venoirowie nie mieli problemu z charakterem ich relacji, ale nie oczekiwał, że zostanie przyjęty tak ciepło, zwłaszcza przez matkę jego partnera – zachwyconą jego osobą i chętnie zagadującą go na różne tematy przy stole. Studiów, jego praktyk bądź podejścia do Kościoła Piekieł lub Czarnej Gwardii. Wyraźnie cieszyło ją, że mimo wychowania wśród śmiertelników, co gorsza Katolików, Terence jest oddany satanizmowi w pełni. Jeszcze większą niespodzianką okazały się drobne prezenty, niekiedy odkryciu wieczka opakowania okazujące się być jej własnymi wyrobami jak przykładowo spinki do mankietów, chętnie przez Forgera używane przy kolejnych wspólnych kolacjach. Kolejna rzecz za którą był wdzięczny – rodzina przy której nie ukrywał własnej natury, bo otoczony był osobami takimi jak on. Czarownikami i czarownicami rozumiejącymi prawidła świata w jakim żył. Nie był też zmuszony umniejszać wadze jego relacji z Yadrielem ani hamować drobnych gestów wobec mężczyzny. Delikatny pocałunek skutecznie rozbudził w nim ochotę na coś więcej, brakowało mu przez ostatnie dni ukochanego wraz z jego atencją skupionej wyłącznie na nim. Subtelne dopraszanie się o uwagę niezawodnie dawało rezultaty, kiedy likwidował odległość, zaglądał mu prosto w oczy i nieustępliwie chwytał tak jak teraz. Werbalizowanie małych pokus nie stanowiło dłużej problemu dla Terence’a, sugerował więc jego koncepcję zakończenia tego długiego dnia śmielej, mimo że niemal szeptem, bojąc się zepsucia tej chwili głośniejszym głosem. Uwielbiał, gdy mężczyzna wymawiał zdrobnienie jego imienia tym szczególnym tembrem, napełniając go satysfakcją. Tak samo jak miękkie spojrzenie, bo wiedział, że cel jest już na wyciągnięcie dłoni. Gotowy był ruszyć razem z Yadrielem w stronę sypialni, kiedy ten wrócił znowu do wcześniejszej kwestii. Ściągnął brwi zaskoczony wywołaniem tego tematu drugi raz. — Ja… nie rozumiem po prostu, czemu aż tak zależy ci na rozmowie o jakichś hipotetycznych scenariuszach. — Pokręcił głową. Nie chciał się tym zajmować teraz, gdy wszystko zdawało się wrócić do normy, na dodatek myślami prawdopodobnie obaj skręcali w zupełnie inną stronę niż rozważania nad nieoczekiwanym rozstaniem i rzekomo lepszym życiu, które czekało na Forgera bez niego przy boku. Był na całe szczęście zbyt uparty, by zniechęcić się tym dziwnymi próbami zepsucia nastroju, ponownie wracając do poprzedniego, zachęcającego tonu. — Kochanie, porozmawiam z tobą na każdy temat, jaki będziesz chciał, obiecuję. Tylko zaraz — wymruczał nisko. Być może “zaraz” nadejdzie później niż zazwyczaj ma się to na myśli, a Terence po cichu liczył, że Yadrielowi w międzyczasie ucieknie wątek i nie będą musieli poświęcać temu czasu. Jeśli nie – nie będzie uciekać, wysłucha go. Przybliżył się jeszcze odrobinę, by zgarnąć z jego czoła kosmyki potarganych przez ciągłe obracanie się z boku na bok w poszukiwaniach chwilki snu włosów. Dla niego gwardzista prezentował się wspaniale w każdym wydaniu – w mundurze, w zwykłej koszulce, w eleganckim garniturze czy tak jak aktualnie, w piżamie z nieładem na głowie. Widywał go w tak wielu różnych odsłonach i każda z nich podobała mu się niezmiennie, bo to ciągle był on. Nie potrzebował go bez przerwy w białej koszuli, skropionego perfumami i ze schludnie ułożonymi włosami, by móc docenić jego urodę, która przyciągała jego wzrok od pierwszego poznania. Wystarczyło, że był obok, a Forger miękł, bez oporów przed okazaniem mu tego. W końcu poczynił krok do tyłu – nie po to, żeby samotnie pójść w kierunku sypialni, tylko chwycić Yadriela za dłoń i drobnym gestem zachęcić do wstania, niwelując przy tym różnicę wzrostu, gdy ich twarze znalazły się na tej samej wysokości. Znów pocałował go, tym razem bardziej zaczepnie, zachęcając, żeby poszedł za nim. Mieszkanie nie było duże, pokonywanie kolejnych odległości nie trwało długo. W chłodnym, pociemniałym pomieszczeniu, rozjaśnianym tylko jasną smugą dobywającą do niego dzięki księżycowi wyeksponowanemu na nocnym niebie, nie mógł dostrzec wszystkiego tak dokładnie jak chciałby, gdy patrzył w oblicze Venoira doprowadzając go do łóżka. Najpierw usiadł na jego brzegu, przyciągając mężczyznę do siebie, po czym ułożył się na plecach, pozornie niedbale, z jedną ręką ułożoną nad głową. Przymknął powieki, gdy na jego ustach zbłąkał się lekki uśmiech, a Terence uważnie obserwował, co zrobi ukochany. Uderzenie gorąca na twarz nie było niczym nowym, tak samo jak szybsze uderzenia serca w oczekiwaniu aż jakakolwiek odległość znowu straci na znaczeniu, przeznaczona zapomnieniu zniknie w trakcie kolejnych niecierpliwych ruchów. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Yadriel Venoir
ODPYCHANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 2
TALENTY : 14
Venoir zdawał sobie sprawę z dwóch rzeczy — po pierwsze, że dzieciństwo i dorastanie pod dachem Forgerów niosło za sobą coś więcej niż ścielącą się cieniem traumę i po drugie, że wyczuwalne pod palcami nierówne blizny rozlokowane na plecach, nie należały do czegoś, czym bardzo młody człowiek powinien wchodzić w dorosłość. Domyślał się wprawdzie, że były owocami przemocy fizycznej, a nie pojedynczego, tragicznego w skutkach wypadku, jednak to była bardzo wrażliwa granica nakreślona gdzieś między słowami w trakcie ich wieloletniej znajomości, której się nie przekraczało. Yadriel doskonale zdawał sobie, że gdyby się zaparł, mógłby wyciągnąć z Terence’a wszystkie szczegółowe informacje, może nawet nie aż tak dużym nakładem własnych sił. To, co go przed tym krokiem powstrzymywało, okazywało się zgoła prozaiczne — wejście na to terytorium wiązałoby się nieuchronnie z otworzeniem ran u swojego ukochanego, które na nowo zaczęłyby się jątrzyć, niosąc jedynie niepotrzebne cierpienie. A to jeśli mógł to jasnowłosemu oszczędzić kosztem swojej wiedzy czy spokoju ducha, cóż, był skłonny na to przystać. Być może dlatego Venoira podskórnie drażniło to, że Terence Forger jak przykładny syn wybierał się do swojej niemagicznej rodziny, udawać kogoś, kim tak naprawdę nie był, utrzymując pozory — trzymające się najwyżej na trytytkach i gumie do żucia. Yadriel nie traktował jednak tego tematu jako pola do dyskusji — to nadal była rodzina adopcyjna jego partnera, a oni obaj nie stanowili w tym związku nierozerwalnej, pozbawionej wolnej woli masy. Obaj podejmowali dowolne decyzje i gwardzista nie dawał sobie prawa, by wciskać się w kwestie, które go nie dotyczyły, bo przecież dla samych Forgerów był najwyżej współlokatorem ich syna. Nie, żeby mu to nie przeszkadzało i nie budziło w nim pewnej irytacji, tyle że nie uzewnętrzniał się z tym, by Terry’emu nie było po prostu przykro. Znamienite dlaczego, skoro nie powinni zaklęte w pytanie, które zwierało w sobie jednocześnie skrawki prośby, całą dozę niepewności i czającym się ledwie pod samą powierzchnią zdezorientowaniem, ale mającym się bardzo dobrze. Po uważniejszym przyjrzeniu się jasnowłosemu, Yadriel odpowiedział spokojnie i pewnie, jak gdyby nigdy nic: czego właściwie nie powinniśmy?, które niemal od razu zebrało swoje żniwo, strącając młodego Forgera z pantałyku i rozlewając zdradliwą czerwień na jego policzkach. Venoir stawiający wówczas swoje pierwsze kroki w Czarnej Gwardii, mógł mu przecież z łatwością odpowiedzieć, nakreślić najpierw kontury, a następnie granice tego, co się między nimi działo przez cały ten czas i w jakim kierunku tak naprawdę zmierzało, tyle że tego nie zrobił. To Terence został zmuszony do poskładania odpowiedzi na to w jakim miejscu byli i dlaczego, co tak naprawdę zajmowało mu głowę, a co przywiodło go pod adres Venoirów i zmusiło do wyjścia z balu maturalnego, mimo że jeszcze nie tak dawno Yadriel życzył mu szczerze udanej zabawy. Znał Forgera na tyle długo, by wiedzieć, że ciągnięcie go za słówka i zmuszanie do wypowiadania swoich myśli na głos, odnosiło najlepszy efekt, a jemu pozwalało określić, czy dobrze go rozczytuje i rozumie — ten kij miał dwa końce. Ta jedna nocna rozmowa wyznaczyła pewien kierunek, choć zwieńczona została twarzą Terry’ego wtuloną w jego ramię, gdy jedna ręka Venoira objęła go w pasie, co na szczęście dla potencjalnych gapiów skutecznie zakrywała marynarka tego pierwszego, a drugą gładził jego jasne włosy. Sama narracja z grzechem stanowiła obcy koncept dla Yadriela Venoira wychowanego w rodzinie magicznych, gdzie najważniejszą rolę odgrywał szacunek do Czarnej Gwardii i czynna przynależność do Kościoła Piekła. Nie było od tego odstępstw. W jego rodzinnym domu nie był poruszany temat tożsamości seksualnych, żadne z rodziców nie miało co do tych kwestii opinii niezbędnych do wyrażenia (nie mógł więc spodziewać się zasadniczo żadnej reakcji ani w jedną, ani w drugą stronę) i później z perspektywy gwardzisty przypominało to odkrywanie nieznanego lądu. Kładziono za to nacisk, by rodzeństwo Venoir nie prowadziło ze sobą żadnych rywalizacji i żeby zwracały się z problemami do matki lub ojca i o nich informowało. Yadriel nie doświadczył ze strony swoich opiekunów prawnych ani paraliżującego powodu do wstydu, czy jakichkolwiek dotkliwych ograniczeń. Dopiero, gdy przyznał się do bycia osobą nieheteronormatywną — odkrył ostrą granicę postawioną wówczas przez Sarę Venoir i była nią niemagiczność. — Zawsze możemy to sprawdzić, aczkolwiek obstawiam, że kuchnia przestanie pełnić swoją pierwotną rolę i zrobię z niej lepszy użytek, nawet do ćwiczeń magii odpychającej. Na pewno ci się to nie spodoba i nie zaznasz relaksu, czytając tę gazetę, Terry, ale zapewne się z tym liczysz. — W głosie Yadriela zabrzmiała niezachwiana pewność. To miejsce w tym mieszkaniu stanowiło dla niego element dekoracyjny i jego obecność w nim ograniczała się do zbędnego minimum w postaci przygotowania posiłków niezjadających za dużo czasu czy w celu zaparzenia mocnej kawy. Nigdy też nie komentował tego, że Terence lubił angażować się w uczenie nowych przepisów i testowaniu ich na nim. Policjant zaśmiał się perliście na komentarz Terry’ego ociekający wręcz brakiem skromności. Od samego początku dostrzegał u Forgera urok osobisty i umiejętność nie tylko dobrej prezencji, ale i wzbudzania u innych zaufania, jednak te chybiły z trafieniem w Venoira, budząc w nim co najwyżej niechęć. Nie przewidział, że wspólne ćwiczenia notabene z magii odpychania obrócą całą zachowawczą postawę Riela przeciw niemu i jeden z najbardziej szczerych uśmiechów, które tamten mu sprzedał. — Mocne słowa, a może to był tylko łut szczęścia? — mruknął gwardzista, porywając się na subtelne droczenie się z nim. Oczywiście, że zauważał to, że Terry na kolacje z Venoirami ubierał złote spinki do mankietów autorstwa jego matki i nie poddawał w wątpliwość to, że te mogły przypaść mu do gustu, ale wiedział, że chciał być również pozytywnie odbierany. Nie umknęło mu także to, że zwracając uwagę Terence’owi wybił go z rytmu, o czym świadczyło zawahanie w formułowanych wyjaśnieniach, które ten mu sprzedał. Skrzywił się lekko na dźwięk hipotetycznych scenariuszy, o których Forger za wszelką cenę nie chciał nawet słuchać. Venoir już nie raz przyłapywał się na tym, że brakowało mu samozaparcia nie tylko, żeby mu długo odmawiać, a dwa, że kiedyś ta kwestia musiała zostać należycie poruszona, niezależnie od tego, czy jego partnerowi się to podobało. Jakiekolwiek dotknięcie tych kwestii dawałoby Yadrielowi poczucie, że czegoś przed nim nie zatajał, nawet jeżeli Terry był na tyle zdeterminowany, by tego unikać niczym ognia. Zawahanie obijające się nieprzyjemnie o żebra Venoira, zostało szybko zepchnięte na dalszy tor. Był zbyt podatny na bliskość fizyczną z Terence’em, zwłaszcza gdy obaj wpadali w rytm mijania się we własnym mieszkaniu, witania i żegnania się w drzwiach, zwyczajną koleją rzeczy jeszcze bardziej mu tego brakowało i czuł niedosyt, a sprawa i tak nie wydawała się równie pilna, by zbić jego niecierpliwy nacisk na to, że powrócą do tego później. Obaj również wiedzieli jak marnie takie obiecanki, kończyły się w rzeczywistości, gdy zostały sprawdzone do poziomu zaniżonej istotności. Po jakichkolwiek spięciach, gdy napięcie jeszcze jakiś czas utrzymywało się w naelektryzowanym powietrzu niczym zapach ozonu po solidnej burzy — wtedy Venoir jeszcze silniej odczuwał brak Terence’a, niby mając go na wyciągnięcie ręki, ale odwróconego plecami na drugiej stronie łóżka czy naburmuszonego w murze utkanym z dystansu, i znacznie bardziej niż, gdy mijali się w drzwiach z pożegnaniem czy dzień dobry na ustach. Nawet jeżeli Yadriel Venoir spędzał większość czasu w rozstrzale między dwoma profesjami, wymagającymi od niego nierzadko dużej ilości pożartych nadgodzin, to tak naprawdę w swoim życiu romantycznym nie uwzględniał nikogo poza Terence’em. Nie zamierzał zatem marnować godzin na nic niewarte dla niego romanse, nawet jeżeli jego partner z parę razy jasno dał mu do zrozumienia, że jest o kogoś zazdrosny. Spotkało się to z jawnym niezrozumieniem gwardzisty i odpowiedzią pod szyldem: możesz przypomnieć mi z kim współdzielę życie i to mieszkanie? na Lucyfera, naprawdę myślisz, że ktoś może w ogóle mnie zainteresować? Terry, miej w siebie więcej wiary, skarbie. Pozwolił więc na to, aby Terry z błyszczącymi, jasnymi oczami i zadowoleniem przemykającym po twarzy — poprowadził go do sypialni i nie stawiał temu większego oporu, nawet jeżeli mieli przystać na początkowym planie Forgera, który podłapawszy słowo sypialnia już przypieczętował zdarzenia, mogące się tam potencjalnie rozegrać. Gdzieś po drodze pozbył się czarnego, rozpinanego swetra, który w obliczu podniesionego tętna i szybciej bijącego tętna nie był już szczególnie potrzebny, zwłaszcza gdy dodało się do tego ciepłotę drugiego ciała i ciepło dłoni pielęgniarza. W pomieszczeniu panowała skąpa rywalizacja ciemności z przebijającym się słabo światłem księżyca, co zaburzało lekko ostrość widzenia w porównaniu z kuchnią, ale w niczym to nie szkodziło. Nie utrudniło tym bardziej odnalezienia łóżka, zresztą znali to mieszkanie na wylot i nawet przejście z zamkniętymi oczami nie stanowiłoby zapewne większego wyzwania. Przez chwilę Yadriel wpatrywał się z góry w swojego partnera, przyjmującego znaną mu pozę, która została zwieńczona lekkim, zachęcającym uśmiechem. Policjant usiadł na nim okrakiem. Nie zamierzał mówić nic, jedynie skupiając na ukochanym całą swoją uwagę. Nachyliwszy się nad Terence’em, opierając się na wymiętej już i tak pościeli, najpierw przelotnie musnął kącik ust Forgera, przenosząc się z krótkimi pocałunkami na kość szczęki coraz niżej aż na jego szyję, na której zamierzał również pozostawić z parę malinek. Jeśli Terry domagał się jego uwagi, to dostanie jej aż cały nadmiar. I na Lucyfera, Venoir czasem zastanawiał się, na ile Terence zdawał sobie sprawę ze słabości gwardzisty do wszystkich jego uśmiechów. Zasadniczo gdyby mieli ograniczony czas, mogłoby to wyglądać nieco inaczej, lecz w środku nocy nie posiadali szczególnej limitacji na tym polu, co dla samego Yadriela wydawało się o wiele bardziej satysfakcjonujące, zwłaszcza w zestawieniu tego, że brakowało mu Forgera w tak niewielkiej, intymnej odległości, gdzie oddzielał ich od siebie najwyżej materiał nocnych piżam. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : negocjator policyjny
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
| cw: scena seksu Z pewnych powodów czuł się zobowiązany do dalszego odgrywania swojej roli porządnego syna przyzwoitych państwa Forgerów. Nie mógł przecież zaprzeczyć, że nie był zaniedbywany – nie chodził głodny, miał podręczniki prosto z księgarni, nowe ubrania, których prawdopodobnie nie jeden mu zazdrościł, dostawał zawsze pieniądze na drobne wydatki… Pozornie nie brakowało mu niczego i powinien był szczęśliwy. Nikt przecież nie wiedział o przemocy, a tym bardziej o jej powodach, które utrzymywane były w największej tajemnicy przed wszystkimi. Tłumaczenia dotyczące powodów dla których Terence od wizyty nieznanego mu czyściciela w domu na North Hoatlilip nigdy więcej nie był zmuszony do uczestnictwa w nabożeństwach katolickich, należały do jego matki, która jako jedyna była w pełni świadoma tego, kim jest jej adoptowany syn. Reszta rodzeństwa i wuj jeżeli cokolwiek wiedzieli, zostało im to pewnie bardzo mętnie zarysowane, by mieli pewność, że jego wyjścia z domu na wieczorne lekcje czy w środku nocy na Czarne Msze, są w pełni autoryzowane przez Grace. Dzisiaj nie dość, że dziwakiem, był też tym babskim Terence’em, zajmującym się jednym z najbardziej sfeminizowanych zawodów, mieszkającym od prawie siedmiu lat z przyjacielem, z którym regularnie był widywany w różnych miejscach Saint Fall, w tym samym czasie nie umawiając się z żadnymi kobietami. Siostry pojawiały się z mężami i dziećmi, Elliot o ile znajdował się w rodzinnym mieście przychodził z narzeczoną, a pośród tego wszystkiego był on – sam. Możliwe, że Grace Forger domyślała się szybciej niż jej najmłodszy syn, co właściwie się święciło. Najpierw z każdym jego wytłumaczeniem, że zamiast wrócić od razu po lekcjach w Frozen Lake High do domu, spędzał popołudnia w kawiarni w Little Poppy Crest razem ze starszym kolegą. Z każdym spotkaniem, nocowaniem, nawet wyjazdem do pobliskiego Maywater – wszystko to trwało w najlepsze nawet po tym jak Yadriel zakończył swoją edukację i stopniowo rozwijał swoją karierę w Czarnej Gwardii. Wydawać by się mogło, że to tylko instynktownie podążający za tym Terence nie był do końca świadomy do czego dążą, odrzucając od siebie myśl o rosnącym uczuciu. Nie wiem, co mam myśleć. Nigdy czegoś takiego nie czułem. Powinienem czuć się z tym źle, z tym co robisz, że na to pozwalam i chcę więcej, ale nie umiem tego żałować. Pamiętał dobrze słowa Forgerów – o obrzydliwości, o “kochających inaczej”, o pederastach. Czy naprawdę to z nim było coś nie tak, bo splatanie palców z drugim chłopakiem wywoływało rumieńce, a spędzanie wspólnie czasu dawało mu niewypowiedzianą radość? Tamtego dnia pierwszy raz pomyślał, że może to wszystko było nieprawdą. Dzisiaj już był przekonany, że nie. Nie chwalili się naokoło swoim związkiem, ale każdy, kto umiał dodać dwa do dwóch wiedział, co ich łączy. Terence był przekonany, że jego rodzina adopcyjna również, ale istniała pewnego rodzaju zmowa milczenia, która sprawiała, że tematu jego seksualności nie ruszano. Wprowadzenie w cały ten rodzinny gwar Venoira i przedstawienie jako jego partnera złamałoby tę niepisaną umowę, a egzorcysta wolał sobie nawet nie wyobrażać awantury, która rozpętałaby się przy najmniejszym spięciu. Wolał oszczędzić tego przede wszystkim ukochanemu, zbędnym było wysłuchiwanie niewybrednych komentarzy dotyczącym ich wspólnego życia. — Nie, nie, proszę. Nie rób głupstw, bo będziesz musiał czyścić pamięć sąsiadom. Już i tak pani Armstrong, ta z naprzeciwka, po jednej nocy się patrzyła na mnie przerażona. — Wiedział, że to tylko jeden z kolejnych żartów Yadriela, który pociągnął dalej rozbawiony jego pomysłem zmiany kuchni w osobistą piaskownicę poświęconą rozwoju swoich umiejętności. Chociaż zmieszane spojrzenia kobiety mieszkającej w bezpośrednim sąsiedztwie do nich były prawdopodobnie spowodowane czymś innym niż przypadkowym podejrzeniem czyiś magicznych popisów. — Nie przypuszczałem, że aż tak wątpisz w moje umiejętności — prychnął, ale zaraz ponownie roześmiał się, dając do zrozumienia, że nie było to powiedziane zupełnie poważnie. Był przekonany o swoim uroku osobistym, który nawet w tym przypadku zdziałał cuda, ostatecznie prowadząc do tego, że Venoir zdołał poznać również inne oblicza młodego Terence’a – nie tylko to wykreowane dla oczu wszystkich, a co najważniejsze zaakceptował je i pokochał, wbrew obaw tego drugiego. Nie zaprzeczał, że sam fakt sprzeczki miał wpływ na wzmożenie tego specyficznego rodzaju głodu, który zaspokoić mogła tylko jedna osoba w jeden sposób. Zdawało się, że fizyczność mogła załagodzić całkowicie konflikt, będąc rekompensatą za niepotrzebne słowa i złośliwości. Skłamałby mówiąc, że nie rozmyślał o zakończeniu wieczoru w podobny sposób po powrocie z seansu. Nie miał w zwyczaju naciskać z całej siły na ukochanego, zwłaszcza widząc zmęczenie na jego twarzy, dlatego ostatnie dnie ciężko było szukać tego rodzaju intymności pomiędzy nimi. Skoro jednak przystał na jego sugestię, wypadało przejść z tematem dalej. Puścił też prędko w niepamięć przywoływane przez gwardzistę “ważne kwestie”, kiedy i on zapomniał o nich na chwilę, skupiony całkowicie na tym, co miało się wydarzyć w niewielkiej sypialni. Czasami wspominał te pierwsze próby przełamania lodu powstałego z wstydu przed fizycznym kontaktem nim doszło do pełnego zbliżenia między nimi. Nie było mu łatwo, gdy jednocześnie wraz z uczuciami do przyjaciela odkrywał też inne potrzeby, dotąd przytłumione, nie zajmującego go. Jednak znajdując się tak blisko niego, w jednym mieszkaniu, dzieląc jedno łóżko, te zaczynały dawać o sobie znać uporczywie, podsuwając kuszące obrazy. Teraz był oswojony się z tą stroną siebie, nauczony tego, co podobało się jemu oraz ukochanemu i co mógł ochoczo wykorzystywać, chcąc sprawić mu przyjemność, nie mając dłużej oporów przed dotykiem, pocałunkami czy nawet uklęknięciem między rozchylonymi udami partnera. Wykorzystywał niejednokrotnie słabość Venoira, oferując siebie, ale nie czuł się z tego powodu źle – przecież nie było to jednostronne. Przybliżenie się mężczyzny przywitał dwoma głośniejszymi sapnięciami, bezwiednie wydostającymi się z jego gardła. Pierwszym – gdy sylwetka Yadriela zawisła nad nim, a jedna z dłoni Terence’a znalazła swoje miejsce między jego łopatkami. Drugim – gdy miękkie wargi sunęły po szczęce Forgera, obdarowując szyję głębszymi pocałunkami. Wolna dłoń wsunęła się w gęste, ciemne włosy, przytrzymując go bliżej siebie i nie dając szansy na oddalenie się. I nie wypuści go przez kolejne długie minuty, to był czas przeznaczony tylko dla nich. — Riel… — westchnął cicho nim odnalazł jego usta, złączając je z własnymi w czułym pocałunku, kciukiem gładząc jego skroń. Skupił się nich na dłuższą chwilę, z każdym kolejnym stając się coraz bardziej natarczywym. Zetknięcie się języków zaowocowało pomrukami aprobaty i zachętą do dalszych posunięć, po nich – niecierpliwym poruszeniem się na pościeli. Odsunął się, by zaczerpnąć wdechu, wyplątując palce z kosmyków i dotykając opuszkami jednej z wydatnych kości policzkowych Venoira, które pod wpływem światła rzucały cienie na przystojnej twarzy. Pamiętał jak fascynowały go od samego początku, gdy zdołał lepiej przyjrzeć się nastolatkowi, oceniając jego wygląd z zafascynowaniem. Bez oporów mógł je badać nocami z zachwytem i coraz większą ekscytacją, tak samo jak całą jego posturę. Uśmiech pogłębił się, nabierając jeszcze bardziej zachęcającego wyrazu, a jego zainteresowanie również skupiło się tymczasowo na szyi kochanka, odnajdując znamię o uroczym kształcie na jej lewej stronie. Zawsze bawił go odrobinę fakt, że ich znaki znajdowały się w niemal identycznych miejscach. Prawie tak jakby Aradia chciała naprowadzić ich na swoją drogę, od samego początku sugerując do kogo należą. Powinien prędzej domyślić się tego małego sygnału od piekieł i nie wystawiać cierpliwości Yadriela na tak dużą próbę. — Tęskniłem — szepnął przed kolejną serią pocałunków, wyrażających te pragnienia, które chował w trakcie dnia, musząc skupić się na pracy czy innych obowiązkach. W trakcie pieszczot sięgnął do guzików rozpinanej góry piżamy, które pod wpływem naporu zręcznych palców puszczały, odsłaniając coraz większy fragment nagiego torsu. Zbędny materiał jedynie drażnił go swoją obecnością. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Yadriel Venoir
ODPYCHANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 2
TALENTY : 14
Terence Forger nie należał do wybitnych aktorów i odgrywane przez niego role pozostawały zawieszone na powierzchni, mając tymczasową datę ważności. Zwykle wywierały pozytywny efekt u innych, niosąc za sobą efekt aureoli czy zaufanie w odpowiedzi na jeden wyćwiczony, przyjazny uśmiech. Nie raz zapewne pozwoliło to utorować Terry’emu drogę i zjednać sobie niejedną osobę, przed którymi prawie nigdy nie musiał się szczególnie odsłaniać, jednak dla Yadriela Venoira przypominało to coś na wzór rozwodnionej farby, by pod warstwą koloru zobaczyć prawdziwe kontury, oblicze i emocje swojego ukochanego. W początkowej fazie ich znajomości obaj trzymali się na dystans — Yadriel uznając pozę grzecznie wychowanego chłopca za coś skropionego fałszem, zaś Terence niezrażony niechęcią ze strony starszego utrzymywał wizerunek poukładanego, pilnego ucznia Frozen Lake High, chcąc się z nim zakolegować, a teraz byli w jednym mieszkaniu na Eaglecrest, zyskując naleciałości starego małżeństwa. Po tylu latach świetnie prosperującego związku naprawdę nie musiał się szczególnie starać, czy dociekać tuż po powrocie jasnowłosego od fanatycznej, chrześcijańskiej rodziny, żeby wyłapać pewne odstępstwa od normy — gwardziście wystarczało już rzucenie mu krótkiego spojrzenia. Niekiedy przekładało się to na mniejszą rozmowność ze strony Terence’a czy wtulanie się w Yadriela. Zdarzało się wprawdzie, że nie zawsze bywał przy tych smętnych powrotach w mieszkaniu, parając się obowiązkami którejś ze swoim profesji pod odznaką, czy na wezwaniu Czarnej Gwardii. Nie zmieniało to jednak tego, że Forger każdorazowo wracał przygaszony ze spotkań ze swoimi pokręconymi krewnymi — jedyne co ulegało zmianie to natężenie tego stanu, czemu towarzyszył zwykle mniej lub bardziej obniżony nastrój. Zgodnie z niepisanym między nimi porozumieniem Venoir nie drążył i nie podpytywał, ponieważ tak jak ociekająca fałszywością familia jego partnera nie zadawała dla siebie niewygodnych pytań o seksualność Terence’a, tak i on nie zamierzał interesować się nimi. Zauważał, że sam kontakt z nimi odzierał jasnowłosego z kolorów i porzucał z podminowaniem, ale wolał to zmilczeć. Venoir nie wspominał również o tym, że jego własna matka wypowiadała się z niekrytą pogardą o Grace, czyli adopcyjnej matce Forgera, pozyskując od klientów informacje znajdujące się w powszechnym obiegu na temat niemagicznych, posyłając kobiecie długie i pełne politowania spojrzenia chyba za sam fakt istnienia za każdym razem, gdy wyłapywała jej wysoko noszącą głowę personę na swojej drodze lub po przeciwnej stronie ulicy. Mówiła często, że tylko Lucyfer powstrzymał ją od najgorszego, choć jej średnia latorośl dzieliła to stwierdzenie przez dołożenie pracy Czarnej Gwardii i naruszenie prawa, co niewątpliwie samej Sarze Venoir by urągało. Z kolei sam Yadriel nie posiadał ani ciepłych, ani tym bardziej neutralnych odczuć do przedstawicieli rodziny Forgerów, darując sobie wzmiankę o tym, że niejednokrotnie przywalił z kilka ładnych razy na osobności, co warto podkreślić!, zaklęciem w szukającego zaczepki brata czy szwagrów Terry’ego, lecz zgodnie z przyświecającą mu etyką zawodową, zadbał o brak świadków zdarzenia i należyte wyczyszczenie pamięci tym irytującym pokrakom. Venoir nie miał do nich niczego, a już zwłaszcza szacunku, więc jeśli chcieli jego atencji, to dawał im jej aż nadto, sprawiając przy okazji, by śmieci wynosiły się same. Mając na uwadze fakt, że adopcyjna rodzina z jego ukochanym najwyraźniej nie posiadała za wiele cech wspólnych, począwszy od przytłaczającego uroku osobistego Terence’a, a na wzbudzaniu sympatii skończywszy. Forgerom z wyjątkiem jego partnera brakowało klasy, choć ich wydumane ego nakazywało im uważać, że są godnymi podziwu i naśladownictwa wzorami cnót, które same w sobie dla niego — wychowanka Kościoła Piekła — były co najwyżej jedną z wielu w odmiennych religiach. Yadriel wykazywał chyba znaczne wyczulenie na pieprzenie bzdur na temat Terence’a i prostackich domniemań dotyczących ich relacji, które stanowiły zaczątek galopującego konfliktu, zwieńczony zamknięciem niemagicznych pysków z finezją, którą zapewniało jedynie użycie magii, a że nie dane było im tego zapamiętać — takie życie. Wyrażanie się podłych czy urągających słowach w jakimkolwiek stopniu Terry’emu — uderzało go to bardziej niż głupota emanująca z oponenta niczym promieniowanie jonizujące, działając na gwardzistę niemal jak czerwona płachta na byka. Nie informował nigdy o tych incydentach swojego partnera, dopasowując się do narzuconego przez niego podejścia, że Forgerowie mieli stanowić coś na wzór pomijanego tematu tabu. Venoir dzielił wszystkie odcienie, zapachy i smaki codzienności z jasnowłosym — w głowie wycinając ostrą kreskę między nim a jego rodziną adopcyjną, nie łączyło ich bowiem pokrewieństwo i ci drudzy stanowili co najwyżej wizualizację rzepu uczepionego na psim ogonie. Przesiadywanie w wybranej przez Terence’a kawiarni w Little Poppy Crest po szkolnych zajęciach stało się ich obowiązkowym punktem do odhaczenia. Za pierwszym razem wyszło to jako propozycja młodego Forgera, choć ta typowo została opakowana w pretekst, tak jak owija się prezent w ozdobny papier, by ukryć jego prawdziwą zawartość. Był to pewnego rodzaju unik, w obawie, że mógłby zostać odebrany negatywnie i by Terry nie musiał przyznawać się wprost, że zależy mu na spędzaniu wspólnie czasu. Z naciskiem na słowo wspólnie. Yadriel nawet tego nie oczekiwał — czytał to między wierszami i z samej postawy młodszego. Z czasem stało się to pewnym wypracowanym na przestrzeni tygodni nawykiem. Tak oto testowanie napojów czy jedzenia z karty, włącznie z sezonowymi zmianami, przeszło w znajomość na pamięć nie tylko menu, ale i faktury zazwyczaj wybieranego stolika. Obaj w mundurkach Frozen Lake High, zwykle zanurzeni w toczonej rozmowie i hermetycznych żartach. To tam Yadriel Venoir odkrył, że jego ulubiony deser zamyka się w haśle cytrynowy sernik i choć z mijającymi latami miał kwestionować walory smakowe owego ciasta, a przypisywać jego wyjątkowość głównie obecności młodego Forgera, to już nieco inna kwestia. Nawet jeżeli adoptowana matka Terence’a domyślała się jego tożsamości seksualnej, to już nie raz musiała przekonać się, że podejmowane przez nią kroki niekoniecznie były dobrze przemyślane. Odmówienie podania do słuchawki jasnowłosego, wiązało się z tym, że zirytowany, środkowy Venoir wcześniej czy później stawiał się pod ich drzwiami. W taki sposób Yadriel wyciągał na spacer uradowanego, acz nieświadomego zajścia chłopaka. Jeśli Forgerówna nie chciała ciemnowłosego pod drzwiami, musiała zrobić wewnętrzny rachunek zysków i strat. Terry jeszcze nie wychwycił, że już wtedy połączenie na linii Yadriel a Forgerowie zaczynała widowiskowo iskrzeć. To widmo pozorów miało być przez syna Sary umyślnie podtrzymywane na przestrzeni następnych lat, jedynie jako wrażenie trzymania ręki na pulsie przez Terence’a. To dawało jego partnerowi złudne przekonanie, że odcinał Yadriela od Forgerów, jednak pozostawał w błogiej nieświadomości, jak bardzo rozmijało się to z rzeczywistością. Czasem Venoir zastanawiał się, czy Forgerówna zdawała sobie sprawę z ich wypadów do Maywater, by korzystać z uroków wody i grzejącego przyjemnie odsłoniętą skórę słońca. Właściwie to tam Yadriel nabawił się najpierw niepozornego rozcięcia w okolicach obojczyka, a w ostateczności pamiątki w postaci blizny. Tymczasem przy wielu propozycjach nocowania w domu rodzinnym Riela, często spotykał się z prędką odmową, która widocznie kruszyła się z każdą kolejną zawieszoną w eterze i zostawieniem Terence’owi furtki na zmianę zdania w każdej chwili. Do przełamania doszło pewnego niepozornego weekendu zwieńczonego powrotem z późnego, kinowego seansu, gdzie obaj zatopieni w rozmowie o swoich wrażeniach, poprzecinanej od czasu do czasu żartami i śmiechem zupełnie stracili poczucie czasu. W środku nocy pierwszy raz wspólnie mierzyli się z koszmarami młodego Forgera i jego całkowitym wytrąceniem z równowagi. Yadriel nie przewidział, że niepozorne pytanie o to, czy może go przytulić i czy to jakoś mu pomoże, stanie się zaczątkiem do tego, że w późniejszych latach pod osłoną nocy za każdym razem będzie zamykał Terry’ego w swoich ramionach. Kiedy ogołocony z pewności siebie blondyn, prezentował się w półmroku raczej jak po przeżuciu i wypluciu przez senną marę, wówczas pozwolił się dłużej dotykać niż kiedykolwiek wcześniej. Nawet jeżeli na przestrzeni roku bez postawienia sprawy jasno i wypierania rzeczywistości przez Forgera — zachowywali się już jak para, szukając się spojrzeniem na szkolnych korytarzach i posyłając przelotne uśmiechy, do tego spędzając ze sobą niezliczoną ilość godzin i odstawiając przy tym nieelegancko na bok wszystkie inne znajomości. Ich więź nie osłabła nawet, gdy starszy ukończył Frozen Lake High i stawiał swoje pierwsze kroki w Czarnej Gwardii. Venoir wyciągał Terry’ego na basen i wyjazdy do Maywater, zanim te zyskały miano bycia czymś ich. Zarejestrował pewną obsesję związaną z okrywaniem pleców, lecz nie przywiązywał wtedy jeszcze do tego aż takiej wagi, przecież wszyscy mieli swoje dziwactwa, a Terence zawsze zwalał to na karb odczuwanego chłodu. Znaczenie tego faktu uderzyło w jego świadomość z impetem, tak jakby puzzle ułożyły się w sensowny obrazek, dopiero przy pierwszych zbliżeniach fizycznych i przełamywaniu granic. Długo minęło, zanim Forger pozwolił na wodzenie palcami po plecach i rozsianych tam bliznach bez sygnalizowania, że prowadziło to do dyskomfortu. Yadriel nie drążył tematu, choć znał ich rozmieszczenie i zróżnicowanie w dotyku — była to kolejna granica, której się trzymali. Venoir nie pytał o ich genezę, choć skwitował to niezadowolonym sapnięciem i kwaśnym w porządku, to tak naprawdę zawsze to go nurtowało i tworzyło w nim kłębek irytacji wobec zastanego stanu. Wskazywało to na przemoc i udział osoby bądź osób trzecich, wypadek nie wchodził w jego mniemaniu nawet w grę. — Może wymazanie ich pamięci to poświęcenie, na jakie jestem gotów? — Yadriel potrafił po sobie posprzątać i zadbać o to, aby prawo o nieujawnianiu trzymało się twardo w ryzach. Teraz wprawdzie opierał się jedynie na wyimaginowanym przykładzie, ponieważ marnowanie czasu na sąsiadów byłoby tylko narobieniem sobie niepotrzebnej roboty i tym bardziej fatygi. — Skarbie, to stara dewotka, więc nic dziwnego, że żyje życiem innych. Ostatnio próbowała zgłosić na komisariacie sąsiadów z góry, bo ich pies za głośno szczeka. Nie widzę już dla niej innego ratunku poza zakupem trumny tak na zaś. A ty… cóż, możesz lepiej ukrywać malinki, biorąc pod uwagę, że rzadko pojawiają się tutaj kobiety, chyba że twoje przyjaciółki. Opcjonalnie podczas następnych awantur możesz spróbować ściszyć głos tak przynajmniej o pół oktawy. Chyba że to było jakoś wtedy, gdy czekałem, aż skończysz nocną zmianę i przez chwilę flirtowaliśmy ze sobą pod drzwiami, ale to była dość późna godzina i jeśli poczuła się zgorszona, to może nauczy ją, by następnym razem nie zaglądać z nadmiernej ciekawości przez wizjer. — Co do umiejętności Forgera, tak naprawdę Yadriel wcale w nie nie wątpił, sam całkiem nieoczekiwanie i wbrew swoim przypuszczeniom łamanym na założenia zdążył się na nie nadziać. Tylko że zamiast krwi wystąpiło nieznośne wrażenie motyli w brzuchu. Wiedział, że przy niewielkim nakładzie sił Terence potrafiłby owinąć sobie kogoś wokół palca i wykreować przed kimś dowolny obraz siebie, wykorzystując swoją przewagę, gdy ktoś zupełnie go nieznający nie dysponował niczym poza ograniczonym punktem odniesienia. Prawdą było to, że przez kilkuletni staż w związku rzadko dochodziło między nimi do poważnych kłótni i zazwyczaj, kiedy te miały miejsce to z inicjatywy Terence’a, który a to postanowił coś przemilczeć, aż zdążyło to urosnąć do skali problemu splamionej nadmiarem irytacji i frustracji. Naskoczenie na Yadriela wiązało się nieodzownie z tym, że nie pozostawał mu w wymianie zdań dłużny i już tym bardziej nie zamierzał mu się potulnie kajać. Dla obojga było to niczym woda na młyn, gdzie wzajemnie się wówczas nakręcali. W nerwach żaden z nich nie zamierzał sprowadzać tego na spokojny tor, więc zostawali rozzłoszczeni na siebie i z zepsutymi do cna humorami — często w innych pomieszczeniach w znacznej odległości od siebie trawieni od środka negatywnymi emocjami i ich intensywnością. Kiedy te rozpadały się efemerycznie niczym nuty zapachowe, pozostawiając po sobie jedynie opary niezręczności i nieprzyjemną ciszę, do której nie byli przyzwyczajeni, a już tym bardziej do tego, by ten stan się wydłużał. Dorosłe życie i rozstrzał grafików, które od czasu do czasu się ze sobą zazębiały. Stanowiło to co najwyżej niestałą zmienną, więc niekiedy wyłącznie się mijali. Od czasu do czasu Yadriel zostawiał w wazonie bukiet kwiatów dla Terence’a, który odsypiał nocny dyżur, wtulony policzkiem w poduszkę i zawinięty w pościeli. Tyle że to zjawisko nie było nowe. Zdarzało im się to już w czasach, gdy Forger studiował, a Venoir łączył pracę w policji z działaniami na rzecz Czarnej Gwardii, gdzie na kark drugiego spadała niemal większość opłat. Podczas stresujących zmagań Terry’ego z egzaminami potrafił przynieść mu kawę, herbatę lub coś słodkiego, zahaczywszy po drodze o jakąś kawiarnię lub cukiernię. Kumulacja rozmijania się i zmęczenia opadającego ciężarem na barki oraz powieki na całe szczęście nie odejmował czułości w ich relacji, choć okazywanie jej nie zamykało się jedynie w okowach fizyczności. Terence otwierał się przed Yadrielem stopniowo i o ile poukładanie sobie w głowie tego, co rzeczywiście ich łączyło, a zatem i pozbycie się wypierania tegoż faktu, okazało się zaskakująco łatwiejszym etapem. Większy problem napotykali na poziomie zbliżeń fizycznych, zwłaszcza gdy u pierwszego z nich wdzierał się stres lub wstyd, a cieniem nakładała się na to trauma religijna Forgera. Venoir nie zamierzał niczego na tym polu forsować, zwłaszcza, gdy współdzielili jedną przestrzeń mieszkalną i dopiero uczyli się ze sobą funkcjonować na jednej przestrzeni, zarówno jako współlokatorowie, jak i para, a miał poczucie, że łatwo byłoby tu cokolwiek zaprzepaścić. Jeżeli u kogokolwiek wolniejsze tempo wywołałoby jedynie frustrację, to zawsze mógł sobie darować. Gwardzista wiedział jednak aż nadto, że nie interesuje go nikt poza Terence’em Forgerem, a przynajmniej nie w tym sensie i znalazł się w takim położeniu w życiu, który najbardziej mu odpowiadał i chciał, aby ich relacja miała szansę się rozwinąć. Venoir nie zamierzał z tego lekko rezygnować, jednak nawet u niego pojawiały się od czasu do czasu gorsze momenty i nachodziły go wątpliwości. Yadriel starał nie poddawać się gorszym nastrojom, a już tym bardziej myślą. Wypracowywali wszystko zasadą drobnych kroczków, unikając piętna presji i w oparciu o budowanie silnego zaufania, mocno rezonującego z bezpośrednią komunikacją — wszystko to wymagało po prostu czasu. Niewątpliwie jakieś kujące podskórnie wątpliwości rekompensowały mu zabawne momenty młodego Forgera, których tak naprawdę nie wymieniłby na nic innego. Po kilku latach od niepewności Terence’a, na której osiadał co najwyżej kurz, nie było ani śladu i ten jasno dawał Yadrielowi do zrozumienia, kiedy domagał się jego uwagi na wyłączność, wykorzystując po drodze wszelki venoirowe słabostki względem siebie. Wszystkie ważne kwestie, które powinny być jeszcze nie tak dawno omówione, wypadły zupełnie z obiegu — wyparte przez nabudowaną na przestrzeni kilku dni tęsknotę i potrzebę bliskości, kruszoną za sprawą narastającego napięcia przez angażujące pocałunki i czułe pieszczoty. Sposób wypowiadania skrótu do jego imienia zapoczątkowanego przez Terence’a różnił się w trakcie zbliżeń tonacją, wywołując przyjemny dreszcz w dolnej części kręgosłupa. Dopiero w takich sytuacjach w pełni rozcierało do Yadriela, jak brakowało mu jego ukochanego, kiedy nie musiał sprawdzać czasu ani zajmować umysłu czymkolwiek innym, a zamiast tego skupić się całkowicie na tu i teraz. Na co dzień obaj odkładali swoje pragnienia na bok na rzecz zawodowego profesjonalizmu. Fizjologicznemu pobudzeniu towarzyszyła nie tylko podnosząca się temperatura, przy której nocna odzież stopniowo zaczynała stanowić zbędą przeszkodę, ale przyspieszone bicie serca oraz szalejące tętno, od którego mogło, tak samo jak od nadmiaru odbieranych bodźców zmysłowych zaszumieć w głowie. Z łatwością okazywało się, że trzymana w ryzach tęsknota musiała znaleźć swoje ujście razem z rosnącym pożądaniem, a dotyku ze strony Terence’a zawsze było mu za mało. Szyja jasnowłosego została przecięta przez szlak stworzonych wcześniej malinek, jednak kiedy ciepłe wargi partnera znalazły się na tej yadrielowej, dokładnie w miejsce, gdzie znajdowało się znamię postaci dzwonka konwalii, gwardziście wyrwał się pomruk zadowolenia. Wyszeptane tęskniłem, doczekało się jedynie przelotnego uśmiechu, będącego nieco odpowiednikiem, tego należącego do blondyna, zanim ich usta nie zamknęły się w serii namiętnych pocałunków i narastającym problemem z zaczerpnięciem tchu. Przy coraz mniej cierpliwych ruchach na pościeli, powzięli podobną próbę pozbycia się górnej części z tą drobną różnicą, że Venoir zaczął od dołu, kierując się coraz wyżej i zupełnie intencjonalnie muskając każdorazowo skórę Forgera. Yadriel na krótki moment zmuszony był przerwać, kiedy obaj próbowali względnie wyrównać oddech, by pod naporem palców Terence’a pozbyć się z ramion jednej części bawełnianej piżamy. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : negocjator policyjny
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
— Bywasz okropny — skomentował krótko jego stwierdzenie o zakupie trumny dla sąsiadki, okraszając to rozbawionym wyrazem twarzy. Przywyknął do poczucia humoru Yadriela i chociaż sam powstrzymywał się zazwyczaj przed niewybrednymi dowcipami, nie ukrywał nawet, że bawiły go za każdym razem równie mocno, reagując na nie głośnym śmiechem. Pod pewnymi względami dopełniali się niemal idealnie – to, czego Terence nie mówił uznając, że nie wypada mu, z łatwością wychodziło ze strony Yadriela. Jeżeli coś wymagało bycia delikatniejszym, a bezpośredniość mogłaby to zrujnować, oczywistym było, że zajmie się tym Forger. Nie zastanawiał się często nad tym jak bardzo uzupełniali swoje barki, prędzej następowało to w drobnym wzruszeniu, kiedy zastanawiał się nad ich relacją, a uśmiech sam spływał na jego usta i rozjaśniał twarz. Nie wszystko było doskonałe, gdzieś na tym gobelinie widoczne były niedociągnięcia, fałszywe nuty psujące harmonię wzoru, ale te zauważalne stawały się dopiero, gdy widz stawał wystarczająco blisko tkaniny. Małe obawy, kłótnie będące tak często ich niebezpośrednią werbalizacją, nieporozumienia rozwiewane jednym dmuchnięciem – żadna z tych rzeczy nie była czymś nowym, ale nie były w stanie zepsuć niczego na stałe. Zwłaszcza uczucia szczęścia, bo nigdy nie zdołał nawet zamarzyć o drugiej, bliskiej mu osobie, a dostał tak wiele. Więcej niż sam zdołałby poprosić. — Próbuje zbyt mocno się wtrącać, ale to pokazuje, że jesteśmy interesujący. Może nawet teraz stoi przy drzwiach i próbuje coś wyłapać — zaśmiał się kolejny raz tej nocy. Nie ukrywali się maniakalnie, chociaż na początku strach towarzyszył Terence’owi nieustannie. Ktoś nieprzychylny dowie się, powie innym, zostaną skreśleni, a po tym będą musieli wyjechać, byle pozbyć się wbitych w plecy spojrzeń. A jednak żyli tak od siedmiu lat i nic opłakanego w skutkach nie zdążyło się wydarzyć. Teraz był spokojniejszy, a ciekawskie spojrzenia starej Armstrong nie wywoływały większego dyskomfortu. Póki nie spotykały ich rzeczy gorsze niż to, dotkliwsze i boleśniejsze, nie obawiał się. Czasami tylko zastanawiał się jakim cudem niektórzy dalej nie domyślali się, zwłaszcza gdy brało się pod uwagę rzeczy, które nigdy nie stanowiły tajemnicy. Godziny spędzane wspólnie po szkole, po jego zajęciach, a pracy Yadriela, małe wyjazdy czy nawet prezenty robione sobie nawzajem, które z upływem lat przejmowały inną formę. Terence niejednokrotnie szykował coś więcej na kolację dla Venoira, podpytując czasami znajome na tajnych kompletach o różne przepisy. Dbał o to, żeby na posterunku miał smaczny lunch, kupował nowe koszule znając jego wymiary, a to nigdy nie było jednostronne. Lubił wszystkie podarunki, jakie otrzymywał od ukochanego mężczyzny: słodycze z pobliskiej cukierni, świeże kwiaty z tej jednej kwiaciarni, książki zakupione bez żadnego konkretnego powodu, malinki znaczące jego szyję, obojczyki i uda oraz całą uwagę skupioną wyłącznie na nim, ale te ostatnie kategorie były czymś, co zostawało tylko dla niego. Budzenie się po stresującym dyżurze, by w wazonie zobaczyć nowe kwiaty, było prawdziwą przyjemnością. Dzięki temu, chociaż coraz częściej brakowało im czasu na zwykłe przyjemności, ot, posiedzenie razem, splecenie dłoni, pomówienie o czymkolwiek, co chodziło im po głowie ostatnimi dniami; wiedział, że o nim nie zapomina. Ciągle jest w jego pamięci, nawet jeśli zazdrość podpowiadała coś innego. Ufał mu, musiał, przecież poza brakiem czasu nie zmieniło się nic, dlaczego miałby podejrzewać brak szczerość od osoby tak bezpośredniej jak Yadriel Venoir? Może to była jego naiwność, nie wiesz, jacy bywają faceci, ale poza sprzeczkami tego się trzymał. Nigdy nie przyzwyczajał się do tych materialnych gestów, wciąż myślał o tym, co mógłby zrobić, by sprawić gwardziście niemniejszą przyjemnością i nigdy nie zapominał o tym, co było najważniejsze w ich relacji. Co cenił najbardziej. Zaufanie, jakim go obdarzył, nie pozwalało mimo to na łatwe mówienie o rzeczach, jakie dręczyły go, gdy zmęczony umysł stawał się podatny na atak wspomnień powodujących strach, niemal fizyczny ból. Skrycie się na moment w ramionach Yadriela pomagało uspokoić się, a niektóre pytania nie były zbijane po sekundzie przez wzburzonego Forgera. Mówił, ale niewiele. Tyle by wiedział, że skoro ukrywa, to ma powody. Jakie? Tego nie mówił, tutaj się zatrzymywał, bo ściana była zbyt mocno osadzona w gruncie, aby przesunąć ją o milimetr. Nie spodziewał się przecież jak duży wpływ to może mieć na aspekty pozornie zupełnie z tym niezwiązane. Przeskoczenie tych barier zajmowało czas, zajmowało energię, gdy Terence powtarzał sobie, że Venoir nie chce go skrzywdzić, a jego zachowanie tylko to potwierdzało. Nie pośpieszał go, pytał i szanował każde “zaczekaj”, “jeszcze nie”, a “przepraszam” niestrudzenie zbijał, bo dlaczego miałby przepraszać go za coś podobnego? Nie dotykał początkowo blizn pozostawionych przez jego wuja na łopatkach, odznaczających się wyraźnie na gładkiej skórze, stopniowo chętniej pozbywając się materiału, które je osłaniał i nie umykając kochankowi, gdy podczas leżenia na brzuchu jasnowłosego ten skupiał uwagę na jego plecach. Terence odrzucał z każdym kolejnym wieczorem spędzonym tylko we dwoje, oni i nic więcej, piętno odbite na nim, słowa o nieczystości, o obrzydlistwach, by móc cieszyć się intymnością dzieloną między nimi. Teraz, gdy wracał pamięcią do tych miesięcy, zastanawiał się tylko niekiedy, czy ktoś inny umiałby tak bez protestu zaczekać na tak wiele kroków jakie stawiane były w zwolnionym tempie. Liczyć na to, że w końcu otworzy się przed nim całkowicie, pozwoli na wszystko, a niekiedy przejmie inicjatywę. Wilgotne wargi coraz intensywniej ocierały się o drugie, a oddech stawał się coraz cięższy, aż sam jasnowłosy zdawał się zapominać o głębszych wdechach, skupiony na oddawaniu każdej pieszczoty języka kochanka. Chociaż jeszcze kilkadziesiąt minut temu wydało mu się, że w nienagrzanym mieszkaniu jest ciut zbyt chłodno, teraz rumieniec rozlany na policzkach nabierał intensywniejszej barwy, a wewnątrz czuł przyjemne ciepło. Przerwał pocałunki, gdy z ust wyrwał mu się krótki chichot wywołany zetknięciem ich dłoni, niecierpliwie próbującymi uporać się z każdym zapięciem. Muśnięcia bladej skóry przez palce mężczyzny łaskotały go, ale on tak bardzo szukał czegoś więcej, wbijając łopatki w materac prosząc o więcej dotyku. Nie chował przed się przed Yadrielem, nie zmuszał go do bycia aż nazbyt delikatnym, byle spłoszony nie blokował się ponownie przed zbliżeniem, przełamaniem każdej ściany, by zapomnieć się na tych kilka słodkich chwil. Zsunął z ramion ciemnowłosego rozpiętą górę zadowolony. Nie zaciskał oczu w strachu przed spojrzeniem na nagie ciało, ani nie wahał się przed dotknięciem go i sam pragnął dotyku dłoni, które poza materiałem ubrań, pozbawiały go również wyuczonej pruderii. Wstydu przed bliskością, przed własnymi pragnieniami, przed samym sobą. Własne dłonie obdarzały ciepłym dotykiem męską pierś, sunąc w dół do płaskiego brzucha, układając się na bokach i zaciskając na nich palce, wbijając je w skórę. Ciekawie badając każdy fragment, tak jakby robiły to pierwszy raz w życiu, odkrywając dopiero fizyczną rozkosz ciężaru drugiego ciała na swoim i pieszczot zachłannych warg. Mimo półmroku dostrzegał zarys ulubionych części jego ciała. Wgłębienie jego szyi, krzywiznę delikatnie zarysowanych mięśni, kompozycję utkaną ze znamion i piegów – wszystko, co dobrze poznał, gdy każdy z nich doczekał się kiedyś swojego pocałunku, a wciąż nieustannie cieszyło oczy Forgera. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, położył dłonie na pościeli i przesunął się na materacu. Unosząc się, stracił rozpiętą górę piżamy, która zsunęła się z szerokich barków i twardych ramion. Znajdując się wreszcie w całości na łóżku, w wygodniejszej pozycji, rozluźnił się, a upewniwszy się, że Yadriel obserwuje go, sięgnął do wiązania w spodniach. Jeden ruch wystarczył, żeby rozsupłać troczek. Kolejny – by zsunęły się w dół, a zaraz pod tym zostały odrzucone na bok. Nagość nie krępowała już; chciał, żeby na niego patrzył, bo kochał to spojrzenie. Chciał, żeby chłonący go wzrokiem mężczyzna pragnął tak bardzo jak on pragnął jego. Rozchylił uda niemal zapraszająco, uśmiechając się szerzej. Opuszki palców lekko połaskotały wewnętrzną stronę, a Terence westchnął ciężko, gdy podbrzusze samo spięło się w podnieceniu. Przesuwał nimi spokojnie, przedłużając skromne przedstawienie całkowicie improwizowane, choć wewnątrz wszystko rwało się znów Yadriela. By tym razem to Forger usiadł na wysokości jego bioder, odgrywając inny spektakl, który przecież lubił – Zajmę się wszystkim, a potem wynagrodź mnie za to. Teraz jednak upatrzył sobie inny scenariusz, który nabierał wyraźniejszego rysu w jego głowie z każdą chwilą. — Chodź bliżej — poprosił cicho, gdy dotykał się. Zamglone spojrzenie nie było wulgarne, nie kiedy każdy z gestów dalej naznaczony był drobną nieśmiałością. Nie tą, która sprawiała, że odtrącał cierpliwe dłonie i kręcił głową, bo jeszcze nie teraz, nie wiem, nie chcę, boję się. Tą nęcącą, wywołującą dreszcz w dole pleców. Teraz było inaczej, kiedy chwycił własne przyrodzenie i zajrzał w ulubione oczy, próbując odgadnąć, co myślał widząc go takim – lekko wstydliwego, a wciąż wiodącego na pokuszenie. Spełnienie marzeń niejednego mężczyzny. Zawsze chciał wiedzieć, co czuje za każdym razem, kiedy Terence zaciska dłonie na jego koszuli, całując zabiera dech jakby należał do niego (i może tak było?) i szepcze, chodź ze mną. Tęsknię za tobą, weź mnie. Tutaj, teraz, tak dobrze, trochę szybciej, możesz mocniej, ufam ci. Teraz tylko się z nim drażnił, nie zaciskał dłoni mocniej niż na tyle, by tarcie pobudzało całe ciało, a uda jeszcze mocniej wysuwały się do przodu, bo przecież czekał na niego. To było tylko zaproszenie, wstęp, patrz na mnie i bierz, ile chcesz. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz