Dyżurka lekarzy Pokój socjalny, w którym lekarze pracujący w szpitalu spędzają najmniej czasu. Tutaj napić mogą się kawy albo herbaty, a także zjeść drugie śniadanie (najczęściej tylko do połowy, gdy trzeba z powrotem pędzić na oddział). Obok dwóch stolików z krzesłami znajdują się szafki, w których doktorzy trzymają swoje prywatne rzeczy. Często gra tutaj radio, chociaż odrobinę umilające czas między kolejnymi zabiegami. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
06. II 1985 Był wykończony, miał wrażenie że spędził na zatłoczonym oddziale dwadzieścia lat, nie 16 godzin. Przynajmniej ponad połowa pracy była już za nim. Snuł się niczym cień po korytarzu starając wstąpić zielonym uniformem w kolor białych ścian. Może ostatnio stał się kapryśny, jednak przemęczenie robiło swoje. Miał wrażenie, że przebiegł maraton dzisiejszego dnia pomiędzy salami pacjentów a oddziałami. Chciał zaszyć się w pokoju on- call i dać zmęczonym oczom choć chwilę wytchnienia. Cicho nacisnął klamkę i pchnął delikatnie skrzydło, które niczym Judasz zdradziło jego obecność skrzypieniem. Wśliznął się do środka uprzednio wyłapując we wpadającym światłe jarzeniówki, które z niewygodnych łóżek jest wolne. Zamknął skrzypliwie drzwi z sobą i położył się na dolnej pryczy, łóżko zatrzęsło się niebezpiecznie, zdradzając swój wiek. Nie dbało to jednak, gdy tylko ułożył się na nieświeżym prześcieradle i przymknął piekące od ostrzega światło oczy, znalazł upragniony odpoczynek. Nie wiedział ile czasu było mu dane odpoczywać. Jego ciało zatrzęsło się w przestrachu wybudzone nagłymi słowami, przedzierającymi się przez płaszcz wszędobylskiej ciszy. Doktorze Nox!! -Poderwał się do siadu, uderzając głową w stelarz łóżka nad sobą. W pierwszej chwili nie wiedział gdzie jest i co się z nim dzieje. Dłonią zaczął rozmasowywać bolące miejsce, gdy otworzył przymrużone powieki. W drzwiach ich dyżurki stała Karen, podstarzała pielęgniarka, który trzymała niemal wszystkich w ryzach. Szanował ją za profesjonalizm i nienawidził jednocześnie za to, że nie przestrzega jakichkolwiek granic. Hm? Podało mrukliwie z jego ust, gdy zmienił pozycję na siedzącą opuszczając nogi na podłogę. Starał się rozkleić usta i powstrzymać drżenie ciała, które najwidoczniej wyziębiło się podczas drzemki. Pani Willson z trójki uskarża się na ból czy mam podać jej demerol?Zapytała nico zirytowana najpewniej sama nie chciała fatygować się do lekarza po coś co wymagało tylko jego powiedzenia. Oscar przymknął na chwilę oczy, po drugiej stronie powiek wyobraził sobie kartę pacjentki, o którą był pytany. Doktorze Nox?! Padło ponaglające, a on milczał uparcie zbierając informacje. Zawsze uprzejmy, pokorny i do bólu profesjonalny odpowiedział ochrypłym głosem. Piętnaście miligramów. - Potarł twarz starając się przegnać zmęczenie, usłyszał jak podstarzała pielęgniarka powtarza po nim, niczym żołnierz wydaną komendę w wojsku. How long till our round? [1]- Zapytał powoli tak by go usłyszała. Cztery godziny.-Rzuciła czekając w zawieszeniu, jakby spodziewała się kolejnego pytania, które nie nastąpiło. Podziękował skinięciem głowy i podniósł się niechętnie chcąc zejść jeszcze na oddział magiczny. Miał wrażenie, że w Hellridge prawo Libby Zion [2] nie obowiązywało a przynajmniej nie lekarzy. Skierował swoje kroki w stronę dyżurki w nadziei na dorwanie się do kawy. [1] „Rundy” jest to spotkanie przy „stole” lekarzy i stażystów, szybkie omówienie przypadków i weryfikacja hipotez na podstawie wyników badań nadesłanych przez laboratorium. W Polsce tego nie mamy. Poranny i wieczorny obchód jest czymś wspólnym dla obu krajów. [2] Libby Zion low - klik |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Alistair Bishop
Bishop dla odmiany zaczął swoją zmianę dopiero parę godzin temu. Zanim w ogóle zdążył dotrzeć do własnego gabinetu, został zatrzymany w stróżówce, gdzie musiał cierpliwie wysłuchać kilkuminutowej tyrady o tym, jaki z niego nieodpowiedzialny doktor. Co prawda w przeciągu roku był to niestety drugi raz, kiedy zgubił klucze do pracowni, ale ostatnim razem zguba znalazła się do końca następnego dnia, więc i teraz liczył na odrobinę szczęścia. Opuszczając pomieszczenie dozorcy z zakłopotaniem i co najmniej trzema obietnicami poprawy, udał się na rozmowę z ordynatorem. Nie wiedział dokładnie, czego spodziewać się po przełożonym. Okazało się, że była to pogawędka zupełnie niezwiązana z jego talentem do wyparowywania małych przedmiotów. Na większość pytań o proces aklimatyzacyjny w szpitalu odpowiedział dyplomatycznie, gdzieniegdzie przemycając kilka półprawd (zwłaszcza w kwestii organizacji grafików). Skłoniło go to do głębszych przemyśleń: jak naprawdę czuje się w Saint Fall rok od przeprowadzki? * Po ukończeniu rutynowego sprawdzania raportów, Alistair włożył czysty kitel i skierował się do laboratorium. Pierwsze dwie godziny spędził nad mikroskopem, badając tkanki pobrane od różnych pacjentów i starając się odkryć nieprawidłowości wskazujące na konkretną chorobę. Każde szkiełko było jak inna historia, którą stopniowo odkrywał. Potem przyszedł czas na trudniejsze zadanie – analizę próbek wątroby z ostatniej autopsji. Konieczne okazało się zbadanie wielu fragmentów miąższu objętego nienaturalną martwicą. Choć praca była monotonna i wymagała ogromnej koncentracji, Brytyjczyk nie tracił czujności. Wreszcie przeszedł do pokoju obok, gdzie czekały na niego podsumowania z badań histologicznych. Wybrane z nich poddał szczegółowej ocenie, porównując dane z notatkami ze swoich obserwacji. W ten sposób łączył elementy układanki w całość, aczkolwiek przed wyciągnięciem definitywnych wniosków czekało na niego jeszcze kilka testów. Czas płynął nieubłaganie. Po drugim ziewnięciu nad stertą papierów, przefrunął w kierunku dyżurki, by zmienić otoczenie, wzmocnić się kawą i nagrodzić intensywnie zasuwające synapsy chwilą odpoczynku. Kiedy Oscar przekraczał próg salki socjalnej, Alistair opierał się o brzeg stolika, trzymając w dłoniach kubek z gorącym napojem. Przygarbiony, leniwie przeniósł wzrok na postać zakłócającą jego ciszę i spokój, rozpoznając w niej jednego z najbardziej zaharowanych lekarzy w Saint Fall. — Długa warta? — rzucił w ramach powitania, nie ukrywając, że wyraźne oznaki przemęczenia szpitalnego kolegi dostrzegł niemalże od razu. Po jego tonie nie dało się jasno stwierdzić, czy zagaduje z troski, czy raczej uzewnętrznia pewne zawodowe nawyki. Nox był już jednak przyzwyczajony do tego pozbawionego emocji głosu i wiedział, że nie kryje się za nim kompletnie nieczuła osoba. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Patomorfolog/Łamacz
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Zamykając drzwi wprowadził w ruch powietrze w niedużym pomieszczeniu. A wraz z jego przyjściem dało się poczuć zapach piżma, w którym gdzieś na samym dnie widniało coś pudrowego niemal pierzastego. Często słyszał komplementy na temat swojego zapachu, czasem widział że ludzi się od niego odsuwają myśląc, że używa osobliwych perfum. W szpitalu przez tyle lat ludzie po prostu nawykli. W pierwszej chwili go nie zauważył, desperackim wzrokiem rozglądając się za ekspresem wszak czuł w powietrzu zapach świeżo zakażonej kawy. Dopiero słysząc jego melodyjny głos, skierował spojrzenie na wpisanego w papiery kolegę po fachu. Dziś doba. Rzucił lapidarnie starając się dobudzić, podszedł do ekspresu z kawą i sięgnął po jeden z kubków stojących na suszarce. Powąchał go by mieć pewność że jest czysty. Czasem zdarzało się, że ktoś nie umył go należycie tylko wylewał resztkę kawy i biegł dalej do pacjenta. Gdy jednak pewności stało się zadość przelał czarny płyn do naczynia i wsunął ponownie dzbanek pod filtr zlewkowy. Ruszył do Bishopa i uśmiechnął się szczerze na widok jego dokumentacji medycznej. Nie zrozumiem chyba nigdy patologów i waszych nocnych dyżurów. Zażartował, zupełnie jakby w pracy w kostnicy szpitalnej było coś złego. Jednak miał swoje spostrzeżenia, wszyscy koronerzy i patomorfologowie których poznał mieli specyficzne cechy charakteru: introwertyzm, opanowanie i większy poziom znieczulenia. Upił łyk gorzkiej, rozwodnionej kawy i mimowolnie skrzywił się z obrzydzenia. Nagle przez radiowęzeł szpitalny poszedł komunikat, który słyszeli i oni. Informacja do całego personelu - kod żółty, powtarzam kod żółty. [1]- Głos kobiety choć rzeczowy zdawał się być nieco drżący, albo było to wynikiem emocji lub zwyczajnie zadyszki a może wadliwego sprzętu. Założę się o 10$, że jest to przypadek geriatryczny.- Mruknął Oscar nie ruszając się z miejsca, nie zamierzał nikogo szukać, niech pielęgniarki lepiej pilnując przypisanych im pacjentów. Choć siedział plecami do drzwi usłyszał jak się uchylają i wydobywa się nich ten irytujący go głos Karen. Doktorze Nox! Rzuciła podniesionym głosem, zupełnie jakby przyłapała małe dziecko na zjadaniu słodyczy. Lekarz zdawał się być już przez nią uwarunkowany na tyle, że słysząc swoje nazwisko, wyprostował się gotowy do ataku. Odwrócił się do kobiety i mimo wszystko zachowując profesjonalizm uśmiechnął się. Słucham?- Coś w jego postawie mówiło, że jest nią zmęczony, była typem pielęgniarki która zawsze robiła problem z niczego i wszystko musiała z nimi konsultować. Nasz nowy rezydent zlecił bez badań pacjentowi z jedynki metoprolol. Słysząc ją Nox zacisnął powieki starając się przypomnieć sobie, kto do cholery leży w sali nr 1. Nie podawać. To mój pacjent jeszcze przez 4 godziny, niech nie zgrywa wszechwiedzącego i jak ma inny punkt widzenia, będzie mógł go przedstawić na porannej odprawie. - Rzucił krótko popijając dalek kawę, kobieta wyszła bez słowa. Nie lubił rezydentów, którzy uważali się za lepszych od pozostałych kolegów i innych lekarzy. Bo uważał, że mieli jedną cechę wspólną - zawsze po popełnieniu błędu chcieli przerzucić odpowiedzialność na kogoś innego. [1] Lista kodów jest inna dla każdego szpitala oto przykładowe: Czerowny- pożar Zielony- Ewakuacja oddziału Niebieski - zatrzymanie akcji serca na oddziale Żółty- zaginiony pacjent Pomarańczowy- katastrofa, należy przygotować się na napływ pacjentów Biały- Agresywny pacjent Czarny- podejrzenie ataku bombowego Te które kojarzę wiem że jest coś z zalaniem, zakładnikiem, wyciekiem szkodliwym ale nie znam kolorów. Każdy kolor oznacza rozpoczęcie danej procedury. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Alistair Bishop
— Ja też nie. Chociaż praca po zachodzie Słońca nie jest taka zła — odparł na żart Oscara, wzruszając ramionami. Specyfika zawodu patomorfologa raczej nie wymagała, by wykonywał ją także w systemie zmianowym, ale polityka nocnych dyżurów w tym szpitalu była niecodzienna. Bishop zakładał, że mają po prostu problemy kadrowe, co było całkiem trafnym spostrzeżeniem. Nierzadko zdarzało się, że pomagał na innych oddziałach; w szczególności na oddziale ratunkowym, gdzie notorycznie dochodziło do absencji lekarzy i pojawiały się problemy, kiedy należało szybko postawić diagnozę, bo dany pacjent był w stanie krytycznym. W porównaniu do pracy Łamacza, niemagiczne obowiązki Alistaira związane z medycyną często wiązały się z walką o ład w środowisku ulegającym bardzo dynamicznym zmianom. Dyżury w nocy były dla niego odskocznią od chaosu. Widząc kwaśną minę Noxa po skosztowaniu szpitalnej kawy, uraczył go współczującym uśmiechem. Sam nie wiedział, dlaczego pije to świństwo. Nie mieli w sumie do wyboru żadnej alternatywy, poza mdłą herbatą. Koszmar z czarną cieczą w roli głównej przerodził się znienacka w alarm o uciekinierze. — Znasz moje podejście do hazardu — odpowiedział z przeciągłym westchnięciem, kręcąc przecząco głową. — Poza tym, musiałbym zakładać się wbrew sobie. To na bank stara pani Belfrage. Który to już raz w tym miesiącu, trzeci? — zapytał retorycznie. W drugiej kategorii obstawiłby pewnie kogoś walczącego z uzależnieniem. Alistairowi przemknęły w myślach wspomnienia związane z jego ojcem, ale szybko je przegnał. Nagle do dyżurki wparowała Karen – postrach wszystkich lekarzy. Głosem nieznoszącym sprzeciwu zwróciła się do Noxa, co musiało pobudzić go skuteczniej od kofeiny, którą starał się właśnie wchłonąć podnosząc do ust kubek z kawą. Bishop bacznie przyglądał się ich krótkiej wymianie zdań, ukrywając rozbawienie całą sytuacją. Sanitariuszka nie zaszczyciła go nawet skinięciem głowy. Być może nawet nie rozpoznała w nim doktora, wszakże pracował z dość ograniczonym personelem i w odosobnionych miejscach. Nie zdawał sobie sprawy, jak jej "sumienne" podejście do wypełniania pielęgniarskich powinności tragicznie odbijało się na oddziałowych współpracownikach. — To chyba twoja największa fanka, co? — Nie mogąc się powstrzymać, Bishop postanowił nieco podowcipkować kosztem kolegi. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Patomorfolog/Łamacz
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Późna godzina sprzyjała refleksji, cisza jaka zapanowała po wyjściu pielęgniarki miała w sobie siłę uderzenia gromu. Przerwaną jedynie słowami patomorfologa. Oscar poruszył się niespokojnie na chybotliwy krześle, które zaskrzypiało złowieszczo pod ciężarem jego ciała. Nie umiem należycie zaznaczać granic.- Wypalił szczerze, nieco ochrypłym tonem, biorąc na siebie odpowiedzialność za całą sytuację z pielęgniarką. Jego piżmowy zapach, przysłaniał odór goryczy gorzkiej kawy i kwaśną woń lizolu służącego do dezynfekcji. Nox postukał chwilę palcem w ceramiczny kubek, zamyślając się nad czymś. Może była to kwestia godziny w jakiej przyszło im rozmawiać, światła które nie raziło a kąpało jedynie w ciepłym blasku ich sylwetki wyostrzając cienie na podłodze. W jakiś sposób wymusiło to odezwanie się w Oscarze jego drugiej zaczepniejszej natury, tej bardziej enigmatycznej i pamiętliwej. Czytałem ostatnio manuskrypt o łowach… Wypalił zupełnie nieoczekiwanie, wpatrując się gdzieś ponad ramieniem rozmówcy. Kolejny łyk obrzydliwej kawy sprawił, że się wzdrygnął. Gdzieś pomiędzy krzątaniną dobiegającą z korytarza a cichym sygnałem nawołującym pielęgniarkę do dali, Nox snuł swoją posępną turpistyczną opowieść. Podobno wyznawcy Gabriela używali kwiatu bielunia do sparaliżowania czarowników. Ma to sens zakładając że wówczas ofiara nie może wypowiadać inkantacji a mimo to zachowuje w paraliżu przytomność… Nie opowiadał dalej, nie musiał. Obaj wiedzieli jak kończyli ci których oskarżano o czary niegdyś. Lubił myśleć, sam o sobie, że nie wykazałby się taką bezbronnością, gdyby o niego przyszli. Przewiązujesz im w lodówkach dzwonek do stopy? Sarknął nosowy jakby go coś rozbawiło i z ekspresją u siebie niespotykaną rzucił do towarzysza. Mój rocznik na tajnych kompletach miał taki żart, gdzie nocą robiło się rytuał lokaja w kilka osób by wystraszyć osobę pełniącą dyżur w prosektorium.- Spojrzał nagle na Bishopa jakby doznał olśnienia. Potem jednak spoważniał i zwątpił wiedząc, że byli zbyt dojrzali na tego typu żarty. Jednak jego ptasia natura nie dawała się tak łatwo stłamsić. Na Alisteria czarnymi jak spóła tęczówkami spoglądał ukryty kruk, który zwyczajnie lubił psocić, skubać innych, prowokować i w chwilach gdy ludzka natura była słabsza - również bardziej przejmować kontrolę. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Dyżury rzadko bywały spokojne — średnio raz na kilka godzin komuś skakało ciśnienie, ten stary spod dwójki z nienacka dostawał arytmii, a inny z jakiegoś powodu wracał cudownie do zdrowia tylko po to, by tuż za drzwiami szpitala przyjąć ostatnie namaszczenie i odejść w ostatnią drogę. Były i zwyczajne przypadki — wypadków, stłuczeń, pobić, złamań… Albo uzależnień tak silnych, że przysłaniających zdrowy rozsądek, mamiących instynt samozachowawczy, by obrócił się i na momencik przestał patrzeć. Bo to, co za chwilę zrobi pacjent, będzie czymś bardzo, bardzo brzydkim. Nie inaczej było tym razem, gdy Josie — drobna i świeża na stanowisku pielęgniarka jak gdyby nigdy nic, robiła obchód. Jeszcze nie miała okazji do tego, by zobaczyć wielu z rzeczy, o których już opowiadały jej starsze koleżanki po fachu. Za szybko traciła zimną krew, ze zbyt wielkim trudem przychodziło jej ustalanie faktów pod presją czasu — ale starała się, jak mogła. Już miała kończyć swoją powinność, gdy zauważyła dwie rzeczy. Pierwsza — ktoś zniknął ze swojego łóżka. W tym pierwszym nie było nic niezwykłego, większość pacjentów obecnie czuła się na siłach na tyle, by wyjść choćby do toalety, nie wspominając już o regularnych spacerkach po oddziale. Dla niektórych ruch był częścią procesu zdrowienia. Rzecz druga natomiast wprawiła jej płochliwe serduszko w niebezpieczną palpitację. Jeden z pacjentów leżał nieprzytomny, w toalecie właśnie. A jego powolny oddech tonął w oparach alkoholu. Dłonie miał lodowate, serce wciąż dzielnie pompowało krew, choć z niepokojąco słabą werwą. Ktoś tu złamał zasady i do koktajlu krążących we krwi leków na własną rękę przepisał sobie etanol doustnie. I przypłacił to odlotem w nieznane. — Pomocy! — Zakrzyknęła dziewczyna, starając się ocucić delikwenta. Na szczęście dyżurka była dokładnie naprzeciwko. Wybiegła przez drzwi i krzyknęła ponownie. Popchnęła drzwi prowadzące do dyżurki. — Nieprzytomny pacjent w toalecie. Miał skądś alkohol! — Powiadomiła szybko siedzących w dyżurce lekarzy i wybiegła do rzeczonej toalety. Puk puk, w Zjawę wciela się Annika |
Wiek : 666
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Właśnie upijał duszkiem ,szpitalną lurę która nie powinna mieć miana- kawy. Starał się w jakiś sposób przegonić niezręczność sytuacji jaka miała miejsce między nim i Alisem. Może to kwestia charakterów, lub po prostu tego, że gdy lekarz opuszczał prosektorium nie odnajdował się śród żywych? Tego nie wiedział, ale krzy pielęgniarki, która popchnęła drzwi jawił się jak cudowne wybawienie. Poderwał się z krzesła i przetarł rękawem usta, zgarniając z nich resztki kawy, które zebrały się mu w kącikach. Oho i skończył się odpoczynek- Wymruczał zabierając swój brudny kubek do zlewu, który omijał zaraz przy wyjściu. Zerknął na młodą jasnowłosą pielęgniarkę, której nie widywał za długo. Musiało być nowa. Nieświadomie zerknął na linię jej bioder opięta uniformem. Skarcił siebie w myślach, ale był jedynie mężczyzną. Choć spotykał się z facetem, jego pociąg do kobiet nie uległ zmianie, zwłaszcza w okresie lęgowym kruków gdzie zdawało się my, że wstępuje w niego osobliwa energia i siły witalne. Jego ocena sytuacji, była błyskawiczna tak samo jak działanie. W szpitalu zawsze wiedział jak postępować. Chwycił delikwenta pod ramię i dźwignął z podłogi holując niczym manekina w kierunku łóżka. Jakie przyjmuje leki?- Wysapał składając jego ciało na materac i przerzucając nogi by ułożyć go we właściwej pozycji. Nie miał pojęcia jak robią to te filigranowe kobietki. Poczuł ból w dolnym odcinku kręgosłupa i wyprostował się z grymasem bólu widocznym na twarzy. Czekają na jej relację samemu sprawdzając tętno chorego. By po chwili mieć w głowie gotowy plan działania. Milczenie się przeciągało więc sam chwycił kartę pacjenta i pospiesznie wertował listę jego leków w celu wykluczenia zatrucia, lub powikłań. Westchnął i uśmiechnął się do młodej pielęgniarki chcąc dodać jej odwagi. Nic z leków nie wiąże się z alkoholem więc powinno być dobrze. Proszę mu podać jednostkę soli filologicznej by szybciej wypłukać alkohol. Zlecimy też konsultacje psychiatryczne… Dodał po chwili skrobiąc długopisem po karcie pacjenta. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Odpoczynek w szpitalnych murach to ułuda łapana okazjonalnie w urywkach chwili potrzebnej na przemarsz korytarzem od sali do sali — ten odpoczynek resetował umysł, na ten fizyczny czasem nie starczyło czasu, dopóki nie opuściło się oddziału. Czasem myśli galopowały przed siebie same — jak teraz. Jedna przerażona, niedoświadczona pielęgniarka, jeden pijany pacjent i Oscar. Które z trójki jako pierwsze coś z siebie wyrzuci? Szanse były wyrównane. Białawe lico jasnowłosej pielęgniarki zdawało się jednak wychodzić na prowadzenie. Ta bowiem, zaaferowana, zdawała się nawet nie zauważyć podtekstu kryjącego się za czarnookim spojrzeniem — jeszcze nie. Panika wzięła górę i zaślepiła kobietę, nadając jej ładnej twarzy barw zieleni i szarości. Nawet czerwone usta jakby zbladły. Nie czekała na instrukcje — działanie przychodziło łatwiej, niż wypowiadanie słów — chwyciła pacjenta z drugiej strony i pomogła przetransportować go na łóżko, które Noxowi wskazała. Natychmiast zajęła się jeszcze raz sprawdzaniem czynności życiowych i układania nieprzytomnego tak, by oddychał bez trudu. Gdy już wróci do domu i ochłonie, pogratuluje sobie zimnej krwi przynajmniej w tej jednej, decydującej sytuacji. Bo później… Zaabsorbowana swoją misją zapewniania pacjentowi ulgi, zapomniała o najważniejszym. Lekarzu, znaczy się. I pytaniach, które mógł do niej mieć. To przecież ona robiła obchód, ona powinna wiedzieć, czy leki zostały podane, jakie leki zostały podane, a tymczasem jej myśli zajmowały bazdury typu źle ułożona poduszka… Splotła dłonie, by powstrzymać ochotę na poprawienie jej raz jeszcze. Spuściła głowę pokornie, jakby w obawie, że za chwilę dostanie za swoje zachowanie po uszach. Skądkolwiek wynikała akurat taka jej reakcja, łagodny uśmiech zadziałał. I ośmielił dziewczynę. — Dziękuję, doktorze — zatrzepotała rzęsami, odwdzięczając się pogodnym uśmiechem. Pochyliła się nad pacjentem, by sprawdzić wkłucie, które pacjent, najwyraźniej, usiłował wyrwać. — Założę w drugiej ręce. Tego będzie trzeba się pozbyć… Dobrze? — Zerknęła raz jeszcze na Oscara licząc na to, że zgodzi się z jej opinią. |
Wiek : 666
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Przez dłuższą chwilę przeszkadzał mu szelest pościeli, jednak nie ustawał w wertowaniu karty pacjenta od chwili przyjęcia po wywiad farmakologiczny i historie chorób, spisanych prostymi symbolami ICD. Dopiero pytanie sprawiło, że ponownie uniósł spojrzenie na ładniutką pielęgniarkę. Jedno uderzenie serca zajęła mu analiza jej mowy ciała. Drwi czy naprawdę pyta go o zdanie? Personel pielęgniarek nie zwykł tego robić. To pani musi podjąć tę decyzję oraz odpowiedzialność za nią, nie zamierzam nie negować ani podważać czegokolwiek. Był to chyba osobliwy sposób Noxa na delikatne oznajmienie, że cokolwiek by nie zrobiła będzie dobrze. Właściwie był na tyle sprytny i zręczny, że nie brał odpowiedzialności za jej ewentualne błędy. Widział już sytuacje w których pękały pacjentom żyły podczas wkłucia, albo rwały się. A jeśli zaleciłby jej zmianę, wówczas w przypadku takiej tragedii powiedziałaby, że dostała polecenie. Oj nie. Był na to za śliski i zbyt profesjonalny. Wystrzegał się każdej sytuacji, która mogłaby prowadzić do kłopotów. Hałas dobiegający z korytarza zakłócił ich rozmowę. Oscar odłożył kartę na jej miejsce i uśmiechem pożegnał się z dziewczyną. Przez dłuższą chwilę monitorował skąd dobiegają go dźwięki. Były czymś na kształt szurania i głuchego walenia o metal. Co do cholery? - Pomyślał starając się zlokalizować źródło, które wydawało się być intensywniejsze w podsufitce. Więc albo do wentylacji dostał się naprawdę duży szop pracz, albo właśnie znalazł zaginionego pacjenta. Wszedł ponownie do sali chorych i rzucił do dziewczyny. Gdy pani skończy, czy mógłbym prosić by poinformowała pani ekipę szukająca zaginionego, że mamy silne podejrzenia iż siedzi w szybie wentylacyjnym w miedzy salą 3 i 5? I chyba kieruje się do dwunastki. Powiedział z powagą i znów odszedł. Mając nadzieję, że uda mu się w spokoju odczekać tych kilka ostatnich chwil nim wreszcie skończy dyżur. z tematu |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
|
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
10 VI 1985 r. Ziewnęła szeroko, nie próbując nawet udawać, że tego nie robi. Takie udawanie nie miałoby najmniejszego sensu biorąc pod uwagę, że od godziny, odkąd zaczęła dyżur, ziewała niemal ciągle, szeroko, bez skrępowania prezentując garnitur zębów, a czasem wręcz także migdałki. To, że się nie wyspała, było aż nadto oczywiste. To, że będzie potrzebowała przynajmniej dwóch kolejnych kubków kawy i być może także tabliczki czekolady, by oprzytomnieć – też. To, że ślęczenie nad cotygodniowym uzupełnianiem raportów w tym opzytomnieniu nie pomagało, było już w ogóle zrozumiałe samo przez się. Rozwalona na jednym z niespecjalnie wygodnych krzesełek, z nieskrywaną rozpaczą spoglądała tępo na niemalejącą stertę papierów. Nie miała pojęcia, kiedy one się tak mnożyły. Jakim cudem trzy raporty, o których pamiętała, stały się nagle trzynastoma. Kiedy ona tego tyle nazbierała? Niemożliwe, żeby w ciągu tygodnia przywoziła tu aż tyle osób. Niemożliwe, prawda? Papiery mówiły jednak swoje, a jedną z pierwszych nauk, którą Frankie wyniosła na stażu, było to, że z dokumentami generalnie nie warto dyskutować – i tak się ich nie przegada. Westchnęła ciężko i, dopijając ostatnie łyki zimnej już kawy, z rezygnacją przyciągnęła sobie kolejny plik formularzy do wypełnienia. Pusty socjalny przestal być pusty mniej więcej po kolejnym kwadransie, gdy Francesca wciąż tkwiła w tym samym raporcie, wciąż nie wyszła ponad rubryki odnośnie podstawowej demografii pacjenta i oceny na etapie triage’u. Zastanawiała się właśnie, jak profesjonalnie opisać coś, co we własnych, tworzonych naprędce skrótowych notatkach ujęła jako syfi, kiła i mogiła, drgnęła, słysząc kroki. Uniosła nieprzytomne spojrzenie i odetchnęła cicho, widząc na progu Shoguna. - Dorian – rzuciła w ramach powitania i... I tyle. W tym miejscu następowały zwykle zupełnie niepotrzebne, kurtuazyjne rozmowy o niczym, ale Frankie niespecjalnie w nie umiała – a już na pewno nie z Bane-Parkiem. W efekcie przyglądała się mężczyźnie przez dobrą chwilę nim wreszcie chrząknęła cicho, skrępowana. - Jak się czujesz? – spytała ostrożnie, wyraźnie pijąc do akcji na Alchemików i tego, w jakim stanie z niej wrócili. Sama nie nosiła już bandaży, skóra jej dłoni wciąż jednak była nieco zaróżowiona i nieco bardziej delikatna niż Francesca by sobie życzyła. Pełna rekonwalescencja wymagała czasu, którego Paganini wcale nie miała za dużo. Kołysząc długopisem nerwowo, postukała nim parę razy w stertę papierów, wreszcie westchnęła cicho. - Będziesz robił kawę? – spytała z nadzieją. Ledwo skończyła pierwszą, już teraz jednak nie pogardziłaby kolejną. Czarną, gorzką, tak mocną, by postawiła na nogi choćby konia. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA
Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
Dorian właśnie zakończył obchód po oddziale, mając dyżur – pierwszy od czasu powrotu z przymusowego urlopu. Ku swojemu zaskoczeniu, urlop nie okazał się tak zły, jak początkowo przypuszczał. Sporym ułatwieniem w przetrwaniu tego okresu był kot, którego dostał pod opiekę od Nevella. Zwierzak zapewnił mu tyle rozrywki, że Dorian kilkukrotnie miał ochotę zamknąć go w garderobie, jednak nie zrobił tego obawiając się jednak, że futrzasty przyjaciel podrze wszystkie jego ubrania. Dopiero pod koniec urlopu zaczął naprawdę dogadywać się z kotem, a nawet nauczył się z nim żyć. Oddanie pupila nie było łatwe – z zaskoczeniem stwierdził, że przywiązał się do zwierzaka. Pojawiła się nawet myśl, aby samemu adoptować kota, jednak szybko doszedł do wniosku, że to nie byłoby rozsądne przy jego wymagającym trybie pracy i samotnym życiu w domu. Wszedł do dyżurki, mrucząc coś pod nosem, po czym rzucił okiem na to, kto tam był. Okazało się, że Pannini, co go w sumie ucieszyło. Miał wrażenie, że papierkowa robota była ostatnią rzeczą, jaką chciała się zajmować, ale wiedział, że musi się tego nauczyć – prędzej czy później, w ten czy inny sposób. — Witaj, Francesco — powiedział, a kącik jego ust lekko się uniósł. Nie przepadał za wymianą formalnych tytułów czy przesadnych grzeczności, szczególnie w pracy z własnym zespołem. Stawiał na współpracę i bezpośredniość, choć podczas oficjalnych okazji wymagał pełnej dyscypliny i stosownego tonu, co nie podlegało dyskusji. — Jest... dobrze. Chociaż dziwnie szybko zleciał mi ten tydzień, ale już nie boli tak, jak wtedy — odpowiedział spokojnie, patrząc prosto w jej oczy. Mimo że jego plecy nadal nieprzyjemnie mrowiły i były nadwrażliwe, wiedział, że to część procesu regeneracji, choć była to najbardziej irytująca faza. — A jak u ciebie? Jak się czujesz? — zapytał, zwracając całą swoją uwagę na nią. Przez ten cały czas mocno się o nią martwił, choć nie potrafił wcześniej ubrać tego w słowa. Teraz jednak zdecydował się wreszcie zapytać. Nie było między nimi złej krwi, ale też nie czuł do niej szczególnej bliskości. Traktował ją raczej jak podopieczną, za którą czuł odpowiedzialność po tym, co wydarzyło się ostatnio. Podszedł do swojej szafki, by wyjąć coś z torby, gdy Franka niespodziewanie zapytała, czy chce kawy. — A nie wypiłaś już przypadkiem za dużo? — rzucił z lekkim uśmiechem, zakładając okulary i spoglądając na nią znad oprawek. Po chwili westchnął cicho, jakby od niechcenia, ale w jego głosie pobrzmiewała nutka rozbawienia. — Zgaduję, że ma być mocna i czarna? — spytał, choć nie był pewien, czy powinien to proponować. Miał wrażenie, że ciągłe pobudzanie się kawą nie było najlepszym rozwiązaniem, ale znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że bez niej raczej nie przetrwałaby dyżuru. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model
Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
Chciała móc powiedzieć, że po ostatniej wspólnej akcji coś się zmieniło – tylko, że to wcale nie tak. Jej hodowana już od długich miesięcy niechęć do Doriana była tak samo głupia, co trwała, niepoddająca się weryfikacji nawet wtedy, gdy mężczyzna... Cóż, uratował jej życie. Tak jakby. Wiedziała to. Doceniała to. A jednak, mimo wszystko, nie potrafiła od tak pozbyć się tych wszystkich uprzedzeń, które zbierała jak każdy inny rezydent. Największym, co udało jej się osiągnąć, to spiłować trochę brzegi swojej zupełnie bezzasadnej złości, jaką budził w niej Shogun – co w tym przypadku, z braku innego wyboru, trzeba było chyba uznać za sukces. Teraz, gdy dołączył do niej w dyżurce, przywitała się jak zawsze (bo była przecież dobrze wychowana) i zapytała o samopoczucie (bo wypadało), ale – wcale nie czuła się ze sobą dobrze. Z tym, jak się zachowywała. Jak łatwo towarzystwo Doriana wzbudzało w niej iskry irytacji. To było zupełnie bez sensu. Tak czy inaczej, starała się trzymać fason. Skinęła głową, gdy wspomniał o urlopie – całe szczęście, że na niego poszedl; wcale nie była pewna, czy mężczyzna nie będzie tak uparty, by tkwić w robocie nawet przyginany bólem do ziemi. Uśmiechnęła się nieznacznie, gdy zapewnił, że mu się poprawia. A potem uśmiech spełzł jej z buzi, bo zapytał o samopoczucie ją, a ona przecież bardzo nie chciała mówić o tym, jak łatwo rozsypała się wtedy, po powrocie do domu; jak wiele łez wsiąknęło wtedy w koszulę Valerio; jak bardzo nie radziła sobie z własną słabością; i jak strasznie się wtedy bała. - W porządku – odpowiedziała więc tylko lakonicznie, z wahaniem. Chrząknęła cicho, skrępowana. – Dwa dni temu zdjęli mi bandaże. Wciąż muszę trochę uważać, ale... – Uniosła jedną z dłoni zginając i prostując palce w ramach demonstracji. – Działa jak trzeba. – Uśmiechnęła się przelotnie. Zezując w międzyczasie na papiery, mozolnie, z wyraźną niechęcią dopisała parę kolejnych zdań do raportu, wznosząc się na wyżyny kreatywności. Kto by pomyślał, że w pracy ratownika najtrudniejsze nie są wcale same akcje, a właśnie to – paskudna biurokracja i niemal bolesna porcja myślenia, gdy trzeba to wszystko, co zrobili, opisać w jakichś sensownych słowach. Pytanie o kawę przyszło samo. Zapytałaby o to każdego innego rezydentna. Tylko, że Dorian rezydentnem nie był, a ona przecież zawsze, z chorobliwym wręcz uporem unikała wchodzenia z nim w więcej interakcji niż faktycznie musiała. Na jego słowa zjeżyła się instynktownie, dopiero po chwili uzmysławiając sobie, że... To nie na poważnie. Ot, żarty. Przyjacielskie wytykanie tego, co przecież wszyscy wiedzieli – Franka była niemal zupełnie uzależniona od kofeiny. Przyjacielskie. Na Trójcę. - Tylko jeden kubek – odparła tymczasem mimo wszystko obronnym tonem, nie uściślając, że jeden kubek to tu, w szpitalu, bo wcześniej – jeszcze jeden w domu, przed wyjściem. – To prawie tyle, co nic. Gdy wspomniał mocną i czarną, uniosła brwi lekko, zaskoczona.Wiedziała, że wszyscy wiedzą. Rezydenci. Wielu medyków. Ale Dorian? Z jakiegoś powodu nigdy nie sądziła, że zapamiętuje takie rzeczy. Że zwraca uwagę na takie rzeczy. - Mocna i czarna – przytaknęła wreszcie z niepewnym uśmiechem. Zawahała się. – I najlepiej od razu pół litra, mam... – Podniosła się z krzesła, w dwóch miejscach dotarła do swojej szafki i po chwili gmerania wydobyła z niej termos o satysfakcjonującej pojemności. – O, w to – dokończyła, podając naczynie Dorianowi. To, że skoro już wstała, to mogłaby sobie zrobić tę kawę sama – jakoś nie przeszło jej przez myśl. Znów klapnęła na krzesełko, znów dopisała ze dwa zdania, przewróciła stronę. Westchnęła ciężko. Ot, Frania nad papierami to istny obraz nędzy i rozpaczy. - Na górze, u sercowców – kto by tam nazywał ich pacjentami kardiologicznymi, przecież to zdecydowanie za długi termin – podobno jest jakaś awaria – rzuciła nagle. – Po ostatnich deszczach coś im przecieka. Na nocnej zmianie stażyści podobno... – zawahała się. Powinna w ogóle o tym mówić. Shogunowi? A, mniejsza z tym. Już zaczęła, to powie. – Podobno zrobili sobie takie... No, takie maty do ślizgania się. Z worków na śmieci. I robili zawody na korytarzu. – Wyszczerzyła zęby. Z tego, co wiedziała, nie było tam tragedii – ot, trochę mokrej podłogi, jakieś zacieki na ścianach. Hydraulicy pracowali tam jednak podobno od samego rana i, chyba, niewiele się zmieniało. A przynajmniej Frankie nie słyszała, by udało się cokolwiek naprawić. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA
Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
Dorian nawet nie spodziewał się, że cokolwiek mogłoby zmienić dynamikę ich relacji. Gdyby tak się stało, byłoby to wręcz cudowne i nieprawdopodobne, niemal jak święto lasu. Od dawna pogodził się z rolą "tego złego" w świecie Franki. Nie miało to dla niego już żadnego znaczenia, przyjął to z obojętnością. Ludzie widzieli w nim tylko Shoguna, którym stał się na ich życzenie w szpitalu – przywdziewając tę maskę, którą mu narzucono. Było mu to na rękę, bo dzięki temu nie musiał nikomu ujawniać swojego wewnętrznego pustkowia, tej emocjonalnej pustki, która wypełniała go od dawna. Ostatnio coraz częściej wracał myślami do tej jednej kwestii – jak bardzo emocje i uczucia stały się dla niego zbędne. Były jedynie przeszkodą, czymś, co go spowalniało, a on od dawna nie miał na nie miejsca w swoim życiu. Raz po raz pogrążał się w tych rozważaniach, pozwalając im wciągać go głębiej. Znowu miał zbyt dużo czasu na przebywanie sam na sam z własnymi myślami. Ostatecznie jednak wrócił do rzeczywistości – rzeczywistości, którą teraz wypełniał widok kobiety, w której żyłach płynęła włoska krew, budząca w nim kolejną falę refleksji. Urlop Doriana musiał wzbudzić spore zamieszanie, zwłaszcza że nie wrócił do pracy po dwóch dniach, jak początkowo zakładano, a wręcz przeciwnie grzecznie wrócił po tygodniu. Teraz, gdy pojawił się ponownie, zachowywał się, jakby nic szczególnego się nie wydarzyło. Wydawał się nie odczuwać żadnej wyraźnej różnicy, poza tym, że teraz wręcz nie mógł się doczekać, by rzucić się w wir obowiązków. Zapał do pracy płonął w nim silniej niż kiedykolwiek wcześniej – desperacko pragnął zapełnić każdy dzień i każdą godzinę, byleby nie zostawić miejsca na myśli, które mogłyby go dręczyć. Nie oczekiwał, że Francesca podzieli się z nim czymś znaczącym. Gdy mimo to powiedziała, że zdjęto jej bandaże i czuje się dobrze, było to i tak więcej, niż się spodziewał. – Cieszę się, że skończyło się tylko na tym – powiedział z wyraźną ulgą, obserwując, jak pokazuje mu swoją rękę z dumą dziecka, które właśnie pochwaliło się swoim pierwszym rysunkiem. „Urocze” – przemknęło mu przez myśl, choć nie pozwolił sobie na dłuższe roztrząsanie tej refleksji. Tymczasem musiał zmierzyć się z czymś, co zawsze uznawał za swojego największego przeciwnika – papierkową robotą. Stosy dokumentów, które czekały na wypełnienie, zdawały się być bardziej uciążliwe niż akcja ratunkowa podczas pożaru na ulicy alchemików. Przez lata jednak przyzwyczaił się do tego, że biurokracja była nieodłączną częścią jego pracy. Nauczył się wypełniać te obowiązki niemal automatycznie, choć z każdym kolejnym podpisem czuł, jak pasja do ratowania ludzi ustępuje miejsca monotonii biurokratycznych formalności. Ale nie było innego wyjścia – to też była część tej pracy, którą nauczył się odbębniać bez większych emocji. Gdy usłyszał, że wypiła "tylko jeden kubek", Dorian przewrócił oczami, doskonale wiedząc, że ten kubek z pewnością miał ponad pół litra. Jego wyraz twarzy mówił sam za siebie – „jasne, jakby inaczej”. Znał ją na tyle dobrze, by nie dać się zwieść takim drobnym próbom tuszowania rzeczywistości. Dorian miał niezwykłą pamięć do drobnych szczegółów dotyczących swoich podwładnych. Wiedział, kto pije jaką kawę, kto ma alergię na co, co komu poprawia humor, a kto zmaga się z jakimiś trudnościami. Jego umysł, niemal automatycznie, gromadził te informacje, tworząc kartoteki, które pomagały mu podejść do każdego człowieka w indywidualny sposób. Dzięki temu potrafił wydobywać z ludzi ich potencjał, a także dostosować swoje podejście, by każdy mógł pracować na najwyższych obrotach. Zamierzał coś powiedzieć, może nawet lekko zażartować, ale zanim zdążył, Francesca wstała, sięgnęła po swój termos i bez zastanowienia podała go Dorianowi. W tym momencie chciał zaproponować, by sama zrobiła sobie kawę – w końcu była do tego zdolna – ale obiecał jej wcześniej, że to on się tym zajmie. Poza tym, Francesca chyba nawet nie zauważyła, że wręczyła mu termos odruchowo, jakby nieświadomie przyjęła jego propozycję za coś zupełnie naturalnego. Podszedł do czajnika, nastawił wodę i wyciągnął większy kubek dla siebie, po czym odkręcił termos Franceski. Zaczął nasypywać kawę, starannie odmierzając odpowiednią ilość do każdego naczynia. Francesca zawsze preferowała mocną, czarną kawę, podczas gdy Dorian, szczególnie podczas długich dyżurów, wolał coś łagodniejszego – właściwie mleko o smaku kawy, jak sam to żartobliwie nazywał. Odwrócił się w jej stronę, słuchając nowinek z życia szpitala. – Kreatywność nowych nigdy nie przestaje mnie zadziwiać – powiedział z uśmiechem, wracając myślami do czasów, kiedy sam był stażystą. – Z roku na rok coraz lepiej. Oby tylko ich tam nie zalało rzeczywiście – dodał, kiedyś Dorian był niezwykle rozrywkowy, pełen energii i pomysłów, które czasem przekraczały granice rozsądku. Nadal miał w sobie tę żyłkę do zabawy, ale już nie tutaj, nie w pracy. W międzyczasie, przeszukując szafkę, znalazł kilka owocowych lizaków Charms Blow Pop. Sięgnął po truskawkowy, po czym z lekkim uśmiechem rzucił go w stronę Franceski. – Łap! – powiedział z figlarną nutą, chcąc nieco rozluźnić atmosferę i podnieść na duchu towarzyszkę w tej niełatwej, szpitalnej codzienności. A lizak przynajmniej jej to trochę osłodzi |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model