9 — III — 1985Dobry Barney a nasz panie,
Nie wiem, skąd tendencja do myślenia o mnie na widok lekko wyssanych, lekko kwaśnych, wyjątkowo niesmacznych miętusów — Orestes, poza uprzejmością, nauczył mnie, że jedzenia się nie marnotrawi (inna sytuacja jest wtedy, kiedy jedzenie samo wypada z budzi, bo czysto teoretycznie potknąłem się o dywan, więc wypadło; potem nie mogłem go znaleźć, chociaż szukałem, więc kiedy wróciłeś do mieszkania, było już za późno — zbrodnia musiała zostać przemilczana, skoro zatarła się sama). Moje ręce mają się doskonale, dziękuję bardzo, dbam o ich higienę odkąd w podręczniku Winnie znalazłem zdjęcia zapalenia skóry; teraz pali się jedynie gąbka, kiedy szoruję nią ręce. Zamiast zasypywać mnie stertą pytań — to przesłuchanie czy list, Williamson? — mógłbyś odwiedzić Archaios i przekonać się sam; chciałbym ci coś pokazać (i nie jest to miętus pod kanapą).
Nie uczysz się na błędach, a ja nie uczę się na błędach, na których nie uczysz się Ty — po teście smaku, struktury i rozpuszczalności w zetknięciu ze śliną jednoznacznie stwierdzam, że owszem, w rzeczy samej, to szpat, nie przerośnięty kryształek cukru. Panna L'Orfevre pozostaje poza zasięgiem; może to wynikać z faktu, że inni klienci faktycznie
płacą za wykonywaną biżuterię. Przekazuję Ci
kryształek cukru kamień i srebro z powrotem; daj znać, kiedy będziesz jechać do Bostonu, nigdy nie spotkałem żadnego Kanadyjczyka; empiryczny dowód jest niezbędny, żebym uwierzył w ich istnienie.
P.S. Nagrałem, cała strona A to piosenki z trąbkami robiącymi
tu—tu—tut—tu; zdziwiłbyś się, ile takich produkują.
P.S.2 Innym razem, mam dużo na kręconej głowie; nie marszcz brwi, widzę jak to robisz. Dołączyłem jeszcze jeden kamień; po teście smakowym okazało się, że to bursztyn, nie karmelek —
zawdzięczam Ci życ uznajmy to za formę podziękowania za to, co zrobiłeś dla mnie na Promenadzie.
Bezpiecznych patroli i zimnej coca—coli
Percy