First topic message reminder : Groby w rogu To skupisko grobów gdzieś w rogu magicznej części miejscowego cmentarza. Stare nagrobki porasta tutaj bluszcz, przedzierający się z pobliskiego płotu i kradnący miejsce na płytach. Opisy tam zawarte często chowają się pod liśćmi, ale nie ma to większego znaczenia. Tych grobów już dawno nikt nie odwiedza. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mallory Cavanagh
Przyłapana na gorącym uczynku powinna podkulić ogon i podjąć próbę ucieczki, ale to by się nie zgadzało przecież z jej modus operandi. Gdy zwęszyła trop, nie potrafiła odpuścić. Bezmyślnie wprawiała długopis w ruch, strzepując te nieliczne przejawy człowieczeństwa, które kreowały pozę przykładnego obywatela. Nie uważał się za człowieka zawistnego, dopóki nie zamajaczyła na horyzoncie; dopóki nie ugruntowała się tam jako męczący aspekt codzienności. Znikła równie szybko i nawet nie spróbowała posprzątać zgliszczy, które po sobie pozostawiła. Dobra była tylko w rujnowaniu i tak już zrujnowanych żyć. W szybkich, niespodziewanych konfrontacjach - o ile stała po odpowiedniej stronie barykady. A to się właśnie zmieniło. Aż przeszył go dreszcz. Podskórnie wiedział, że nie wywiesi białej flagi. Dostrzegł ruch i w mig pojął, że ona również chce się zrewanżować. Podjęła wyzwanie, oczywiście, że podjęła i wysunął wolną dłoń przed twarz, by rozproszyć wiązkę światła. Druga ani drgnęła, więżąc Wendy w jaśniejącej klatce. Nie odebrało jej to jednak animuszu. Wręcz przeciwnie. Ścisnął latarkę z siłą, od której zbielały mu knykcie. — Bezczelna jak zwykle. — Schładzał słowa, ale intensywność spojrzenia rozgorzała w najlepsze. Chciał tę sprawę zakończyć, ale nie ogniem; okoliczne nagrobki wystarczająco wycierpiały. Miarował kroki, gdy grała na czas, wyjaśniając, czemu rozszerzyła działalność z hieny dziennikarskiej na cmentarną. Powód niespecjalnie go wzruszył, niespecjalnie też rozjuszył, wzmógł jedynie czujność, gdy kątem oka wychwycił za nią sprzęt, który mógł skomplikować to nieprawomocne - ale moralnie wskazane - zatrzymanie. Nie dał jej czasu, by zorientowała się, co chodziło mu po głowie. Łap okazje, rozćwierkał mu w uszach jak żywy, dziewczęcy szept. — Rusz się, a pożałujesz. — Korciło go, by puścić się do przodu i pofolgować własnym żądzom. Nie zrobił tego jednak; w odróżnieniu od Paterson, baczył na konsekwencje swoich działań. Czasami aż za nadto. Skrzywił się, gdy wymówiła jego imię; brzmiało jak podwójna obelga, wystawienie zamiast białej flagi - czerwoną. Nierozsądne zagranie. Byli tu przecież jedynymi żywymi duszami. Martwi pozostawali biernymi obserwatorami, ale gdyby dołączyli do gry, z pewnością by go poparli. Wendy musiała rozumieć, że znajdowała się na przegranej pozycji, świadomość ta wyciskała z jej gardła kolejny bełkot. Odpłacała, jak zwykle, pięknym za nadobne, tym razem nie tylko kłamstwem, ale i straszeniem. Jednak najbardziej nie mógł zdzierżyć tego, że kalała dobre imię Cavanaghów - ponownie. Niczego się nie nauczyła. Co by jeszcze zniszczyła, puszczona samopas? Nie miał zamiaru się dowiedzieć. — Ciekawe. — Utrzymał głos w ryzach. Niemal empatycznych. — "To" zrobił? Co konkretnie? — Ocenił odległość. Wystarczą trzy, może cztery duże kroki... Ale to było nader ryzykowne, więc najpierw spróbował zminimalizować potencjalne szkody. — Ramuscomm — wymamrotał pod nosem, a że przeczuwał najgorsze, ponowił czar, bardziej się do niego przykładając. rzut 1 rzut 2 niżej |
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog
Stwórca
The member 'Mallory Cavanagh' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 33 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Wendy Paterson
ILUZJI : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 167
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
Spięta starałam się unikać oślepiającego promienia latarki, lecz nieudolnie. W tamtej chwili niezbyt zdawałam sobie sprawę z powagi i niebezpieczeństwa sytuacji. Ktoś właśnie we mnie celował. Euri miała rację, żeby nie przychodzić tutaj samej. Mogłam wysłać jej przynajmniej ten cholerny list. Teraz nikt nie wie, gdzie aktualnie się znajduję, a nie jestem pewna, czy dalsza część przypadkowego spotkania potoczy się dla mnie dobrze. - Słucham..? - Przymrużyłam oczy, gdy zostałam zwyzywana od bezczelnych, choć w moim mniemaniu niesłusznie. - Przecież się nie ruszam... - Westchnęłam ciężko, gdy znowu usłyszałam gadkę o tym, że mam się nie ruszać. Robiło się to już coraz bardziej nudne. - No właśnie próbuję się dowiedzieć, ale ktoś mi w tym przeszkodził. Byłabym wdzięczna, gdybyś pozwolił mi dokończyć moją interwencję, zrobię szybkie zdjęcia w razie potrzeby i pójdziemy w swoje strony... - Znowu westchnęłam, tym razem z wyczuwalnym zmęczeniem spowodowanym całą sytuacją. Nagle usłyszałam jakąś inkantacje, ale nic się nie stało. Potem usłyszałam również drugą. Wszystkie na moje szczęście były nieudane. Nie traciłam więc więcej czasu i pognałam w kierunku swojej strzelby, łapiąc ją szybko jedną dłonią, gdy w drugiej dalej trzymałam swoją latarkę, ale w trakcie biegu ją wyłączyłam sprawnym kliknięciem. Nie zatrzymałam się po tym - pobiegłam jeszcze o jeden rząd dalej i schowałam się za wyjątkowo dużym nagrobkiem, robiąc z niego osłonę przed niechcianym postrzałem. - Myślę, że już za późno na rozmowę? - Zaśmiałam się nerwowo, teraz ściskając strzelbę w dwóch rękach. Latarka została położona zaraz obok w razie potrzeby. Wystawiłam lufę znad pomnika, celując najpierw w źródło oślepiającego światła i oddałam strzał. Jednak za spust nacisnęłam, dopiero gdy zmieniłam swój cel na zachmurzone niebo. Był to niewątpliwie strzał ostrzegawczy. Alarmujący huk rozległ się po okolicy, razem z szybkim błyskiem czerwono-żółtego światła. - O kurwa.... - Jęknełam, gdy moje bębenki odczuły nagły wzrost decybeli. Chyba ogłuchłam. Mam nadzieję, że chwilowo. - Słuchaj, jeżeli nie jesteś z nimi... - kimkolwiek nimi byli. - ... to zrób pożytek ze swojej latarki i spójrz na to, co kopałam. To nie ziemia, tylko śnieg. Grób musiał być wcześniej rozkopany i nikt go nawet z powrotem nawet nie przykrył glebą. - Wywrzeszczałam wręcz, chowając się dalej za osłonę, choć wydawało mi się, że mówię normalnie. Czekałam teraz na jego reakcje, dodając jeszcze chwilę potem, gdy dalej nic nie słyszałam: - JAK COŚ TO KRZYCZ, BO CHYBA OGŁUCHŁAM |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Dziennikarka w Piekielniku Codziennym
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
18 — III — 1985 Bomba faktów w obrzydliwie jaskrawym — co to za moda? Jak nie żółte to zielone — aucie znikała w radosnym rytmie obłąkanej składanki. Kaseta nosiła znamiona swojego stwórcy; Percy włożył w nią całe serce, kawałek duszy i jawne nadużycie oferowanych przez radiostację możliwości; Williamson nigdy nie zapyta, skąd wziął greckie hity lat siedemdziesiątych. Mniej wie, lepiej śpi; zasada niemająca zastosowania w przypadku pogodni za cmentarnymi hienami — szlak zrabowanych ciał prowadził przez koleiny rozkopanych grobów i zawsze prowadził do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. Magiczna część cmentarza wczesnymi wieczorami przypominała zamrożoną w czasie pocztówkę; granatowe niebo, złotawy blask latarni, puste alejki, pełne (w większości) miejsca spoczynku. Do zamknięcia bram została godzina; dość czasu, żeby powtórzyć to, czego Williamson dowiedział się odkąd nagrana na sekretarce wiadomość Vandenberg wprawiła machinę poszukiwań w ruch. Orestes wiedział to, co musiał; do zbrodni doszło w połowie stycznia, jednym z pięciu skradzionych ciał był Abernathy i to nad jego grobem widziano demona, który węszył za skarbami zakopanymi z nieboszczykiem. Rysopis jednego ze złodziei po odkryciu w archiwach policji nie pozostawiał złudzeń — w sprawę zamieszany był czarownik. Poprawka. W sprawę zamieszana była Czarna Gwardia; któryś z kolegów po fachu zadbał o sfabrykowanie przebiegu zatrzymania i pozbawił policyjne akta kluczowych dla zlokalizowania sprawcy informacji. Dla Williamsona oznaczał to tylko — aż — jedno. To przestała być sprawa policyjna; całość cuchnęła gwardyjną jurysdykcją. — Opiekunowie cmentarza mieli dwa miesiące na zatarcie śladów, więc grób będzie wyglądał jakby— Nic się nie stało. Po drodze przytrafił się mały koniec świata — sprawcy mogli być pewni, że trop został zatarty i nikt nie węszy za truchłami; tym lepiej dla poszukujących sprawiedlwości. — Nie odsłuchuj zbyt daleko w przeszłość. Im bliżej połowy stycznia, tym większa szansa, że znajdziemy coś jeszcze — ile dokładnie Słuchacz może wygrzebać ze starego pomnika i ziemi, którą przyklepano łopatami tak, by nikt nie miał wątpliwości co do jej nienaruszonego stanu? — Przy grobie widziano demona. Prawdopodobnie Valafar mógł doprowadzić złodziei na miejsce, a kiedy znalazł łup, został uwolniony. Przypadkiem czy nie; kwestia interpretacji, intencji i tego, czy cmentarne hieny potrafiły zapanować nad zaklętymi przedmiotami. W słabym świetle latarni nagrobki były tylko zapomnianymi skamielinami, które każdego roku coraz gęściej pokrywał mech; miejsce niewiecznego spoczynku Heanforda Abernathy — zgodnie z informacjami, wciśniętej w starszą część magicznego cmentarzyska — powinno być gdzieś— — Tu? Przyklepana ziemia, omszały nagrobek, żadnych wątpliwości; tu leżał Heanford Abernathy. Czas przeszły zamierzony. ekwipunek: pentakl, kieł Cerberusa, srebrny naszyjnik z zielonym opalem, zapalniczka, latarka, papierosy percepcja na odnalezienie nagrobka: 80 (k100) + 20 (modyfikator) + 13 (talent) + 5 (zielony opal) = 118 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Każda historia ma swój początek. Magiczna część cmentarza milczała, chociaż ilość opowieści uwięzionych pod kamiennymi płytami nagrobków powinna szeptać bezustannie; w rześkim powietrzu unosiły się słowa, historie i mgliste wrażenie, że ten wieczór zapoczątkuje coś, od czego nie będzie odwrotu. Za późno, żeby się wycofać? — Pokładasz zbyt wielką wiarę w moje umiejętności — sprawozdanie ze zgromadzonych informacji przypominało odprawę — Williamson żonglował równoważnikami zdań i sprowadzał ilość słów do niezbędnego, komunikacyjnego minimum. Orestes ostrożnie katalogował fakty; znał rysopis głównego podejrzanego, czas i miejsce zdarzenia, tożsamość jednego ze skradzionych ciał. Wiedział, że przy grobie prawdopodobnie dostrzeżono uwolnionego demona, choć to nastąpiło po fakcie zbrodni; domyślał się, że łagodny spacer cmentarną alejką to ostatni moment spokoju przed burzą szeptów, które rozbudzi obecność Słuchacza. Powinien podbić stawkę do stu dolarów; może jeszcze nie było za późno. — Nie przepadam za cmentarzami, przypominają mi o— Ojcu. W innej alejce — tej biedniejszej części, gdzie nie było wielkich nazwisk, jedynie skromne trupy — na odwiedziny czekały dwa groby; rodzice Perseusa dzielili miłość, niewielką część życia i nagrobek. Tuż obok znajdowała się o wiele starsza mogiła; po trzydziestu dwóch latach powinna być zapomniana, ale— Tu? pyta Williamson i Zafeiriou, bez patrzenia, przytakuje krótko; im szybciej uporają się z przeszłością, tym prędzej wrócą do teraźniejszości. — To zajmie tylko chwilę. Na pewno, Ores? Miejsca są trudne; noszą na sobie skazę setek wspomnień i tysięcy zasłyszanych historii. Przedmiotów używa się w ściśle określonych celach, ludzie nabywają własne wspomnienia, ale chodniki, budynki, pokoje, groby — to wszystko jest niemym świadkiem opowieści. W otchłań czasu zapadają się obrazy, które z każdym dniem wypierają nowe, wyraźniejsze; — Pilnuj, żebym nie wpadł do żadnego grobu — irracjonalna obawa w świecie ułożonym ze starych mogił i szczelnie zakopanych ziemi. Williamson miał rację — dwa miesiące to dość czasu, by zatrzeć ślady niepowołanej bytności; gdyby nie sokole oko — psi węch? — minąłby grób, nie poświęcając mu nawet zerknięcia. Teraz nie może udawać, że go nie zauważył; ostrożny krok w kierunku mogiły przesądza przebieg tego wieczoru. Zamiast kubka gorącej herbaty w dłoniach — zimny kamień. Zamiast ciszy — szepty, których nie słyszał od przestąpienia bram cmentarza, ale każda sekunda w bliskości grobu pozbawia go złudzeń, że milczenie będzie wieczne. Nie chciał, żeby było; cokolwiek do powiedzenia miało miejsce spoczynku dawnego nestora rodziny Abernathy, musiało wybrzmieć teraz. Dłonie, pozbawione miękkiego materiału rękawiczek, dotknęły przywróconego do reprezentacyjnego stanu pomnika; mogiłę rozkopano, ciało skradziono, a potem zadbano, by dwa miesiące później po zbrodni nie został nawet ślad. Na tym skupił się instynkt — odsłuchanie miejsca zawsze zaczynało się od próby określenia, jak daleko mają sięgnąć zmysły, więc— Połowa stycznia; zbyt ogólnie. Tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego piątego roku; lepiej. Noc zbrodni; tak dobrze? Ostatni wdech przez przymknięciem powiek — kiedy władzę nad zmysłami przejmuje odmienność, wszechświat zaczyna przypominać zerwaną taśmę; zwija się wokół siebie, zamykając Słuchacza w pętli czasu. Entropia rośnie, zmysły szaleją, pamięć miejsca próbuje wyszeptać coś, co usłyszeć może tylko on; pod dotykiem dłoni, głos podobny do kłującego ostu mówi— odsłuchanie grobu Heanforda Abernathy: próg 80—99 [na miejsce]: 75 (k100) + 16 = 91 psychotyczne szepty: 6, nie dzieje się nic |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
O grób już dawno ktoś zadbał tak, by nikt nawet nie próbował domyślić się, że tak naprawdę jest pusty. Zaginięcie ciała nestora i paru innych z cmentarza, nie było tematem, który pojawiał się w prasie. Świat milczał, martwi milczeli, tylko pojedyncze szepty rozpływały się po cmentarnych alejkach, a jedyną osobą w okolicy, która mogła je usłyszeć, byłeś ty Orestesie. Gdy przymknąłeś oczy, a świat zaczynał wirować, strzępki nocy i dni mieszały się w jedno, przybierając kolory szarości. Kilka cieni przechodzących obok grobu, jakiś zagubiony kot, dwa kruki — obraz przyspieszał, by w końcu odwrócić ten proces i zwolnić, pozwalając ci się skupić na zdarzeniu sprzed 2 miesięcy. Pod zamkniętymi powiekami najpierw dostrzegłeś mglistą postać, ledwie przeźroczystą, która spała na pobliskiej ławce. Wokół trwała tylko cisa, wystarczyło, byś oczami wyobraźni odwrócił się w tył i rozejrzał, a znalazłbyś tam czwórkę mężczyzn. Ci zaraz podeszli do grobu, na którym złożyłeś swoją dłoń. — Szybciej, szybciej, szybciej — to głos, czy echo głosu? Nieważne. — Najpierw tego-tego-tego — mówił wysoki mężczyzna z długimi włosami, a obraz w końcu się stabilizował, ale dalej wyglądał tak, jakbyś oglądał go przez mokre i brudne okulary. Dostrzegłeś trójkę mężczyzn, jeden z nich wyraźnie wyróżniał się na tle reszty. Był wyższy, miał długie włosy i ciemną skórzaną kurtkę. Palił właśnie papierosa, poganiając pozostałą trójkę. Ta przypominała bandziorów, którzy dzielili jeden mózg na trzy. Wszyscy w czarnych czapkach, lecz nie zakrywali twarzy. Gdy oczyma wyobraźni zmrużyłeś oczy, mogłeś dostrzec, że chociaż na pewno nie byli braćmi, tak wyglądali podobnie — niscy, krępi i na pewno bardzo silni. Udowodniły to wbijane w ziemię łopaty. Ich stukot i hałas nasilał się do stopnia, w którym mogły w końcu zacząć boleć cię uszy. Nie było to nic wyjątkowego, jeśli wcześniej słuchałeś podobnych hałasów, mogłeś być do tego przyzwyczajony. Nie było to nic, co przeszkodziłoby ci w późniejszej wizji, chociaż mogło cię zdekoncentrować. W całym tym harmiderze usłyszałeś nagle kobiecy krzyk, ale jej słowa nie były dla ciebie zrozumiałe. Należały do ducha, który wcześniej odpoczywał na ławce. Wysoki mężczyzna próbował ją przegonić, machając rękami i rzucając w jej stronę papierosa, ale ten przeleciał przez jej głowę, trafiając na zaspę śniegu gdzieś obok. Ta odleciała. Mężczyzna o długich włosach wyciągnął wtedy z kieszeni kurtki listę, na której zaznaczone było kilka punktów, jakby potrzebował dokładnego planu działania. Tym ruchem z ramoneski wysunął się też kawałek mapy, ale nie byłeś w stanie rozpoznać jej szczegółów. Miejsca zawsze stanowiły największe wyzwanie — na pewno doskonale o tym wiedziałeś. Dwójka roboli kopała dalej grób, w końcu stukając w wieko trumny, którą następnie otworzyli. Tę twarz mogłeś już kiedyś widzieć w Piekielniku, z pewnością należała do zmarłego nestora Heanforda Abernathy, lecz była doskonale zachowana. Na pewno czytałeś coś o jego śmierci pod koniec zeszłego roku. Był stary i zmęczony — nie było w niej nic dziwnego. Prawie 3 miesiące po śmierci wyglądał jednak tak dobrze, jak przed nią — pomarszczony, blady, o siwych włosach. Ciężko było dojrzeć szczegóły, ale mogłeś być pewien, że w grobie — przynajmniej wtedy — znajdywał się ten, kto powinien. Niezrozumiałe szepty rozległy się w tym miejscu, jakby ta czwórka nad czymś żywo dyskutowała. — Wyciągaj go — zrozumiałeś dwa z wielu słów. — Bez trumny! — głośniejszy szept długowłosego mężczyzny przebił się przez resztę słów, gdy jego łysy kolega już szykował się do porwania całej skrzyni. Nie trwało długo, gdy cała trójka chwyciła pod ramiona ciało Abernathy'ego, wynosząc go z grobu i kierując się do bramy od strony Sonk Road. Na polu boju — a właściwie pobojowisku — został mężczyzna bez oka, który odpalił kolejnego papierosa. Widziałeś, że wyciągnął pentakl za własną koszulkę, a następnie wskazując dłonią na ziemię, szeptał coś pod nosem. Ślady butów zaczęły się zamazywać, a połamane gałązki łączyć w całość. Zostawione na grobie kwiaty, które wcześniej odrzucili w bok, składały się teraz w piękne bukiety. Mężczyzna ostatni raz spojrzał na list, zanim schował go do kieszeni. Chociaż moc tej wizji nie była najsilniejszą z tych, które przeżyłeś, jeden element wyraźnie rzucił ci się w oczy — to tam na dole kartki widniał podpis „Nicolas N.”. Trójka mężczyzn wróciła prędkim krokiem na miejsce, nie zbliżając się już do grobu, jakby nie chcieli dołożyć świeżo startych śladów. — Co-co-co — znów rozległo się echo głosów, tak trudne do rozpoznania. — Teraz-teraz-teraz? — rzucił łysy. — Dywersja — ostatni z szeptów wybił się ponad wszystkie inne, wspierany nieprzyjemnym śmiechem. Scenerię zalała ciemność, a po czwórce bandytów nie zostało już nic. Chwilowy zawrót głowy, nieprzyjemny ścisk w żołądku i teraz przed twoimi oczami stał nie kto inny jak Barnaby Williamson. Jest to jednorazowa ingerencja Mistrza Gry w związku ze zgłoszoną potrzebą odpowiedzi przez Orestesa. Równocześnie bardzo przeprasza za długi czas czekania i w ramach zadośćuczynienia w tekście dorzucił kilka dodatkowych szczegółów. Orestesie, zdarzenie opisałam zgodnie z celowanym i wyrzuconym progiem. Chociaż wizja była rozmazana, charakterystyczne cechy najwyższego długowłosego mężczyzny bez oka prawdopodobnie bez problemu byś rozpoznał. Musiałbyś się mocno zastanowić nad jego twarzą, ale przy następnej wizycie w Deadberry w pobliżu Piwniczki wszystko stanie się dla ciebie jasne. Był jedną z osób, która z niej uciekała. Ze względu na swoją przeszłość, powinieneś wiedzieć, że jeden z barmanów z Piwniczki — Johnny Kozia Bródka — znał wszystkich swoich klientów, a więc tego może też. Niestety był osobą, która bez butelki nie powiedziałaby słowa. Butelki, której nie piłby sam. Jeśli będziesz kontynuować śledztwo na własną rękę, proszę o wysłanie mi linków prywatnie (Frank), abym miała do nich dostęp. Mistrz Gry może się w takich wątkach pojawić (poproszony albo niezapowiedziany). |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Przeszłość to zamknięty świat; przyczyny, skutki, czas dokonany, nieodwracalność nagrana na automatycznej sekretarce. Słuchacz wie, który guzik odtwarza wiadomość — wystarczy go nacisnąć, żeby— — Barnaby, notuj — uścisk w skroniach, pustynia w ustach, odłamek nie jego wspomnień w umyśle — dźwięki, szepty i obrazy przypominały zanieczyszczone cmentarną ziemią nagranie. Kilka grudek w mechanizmie słów, kilka ziarenek w głosie, kilka plamek na przeszłości, z której próbował wyłuskać tak wiele, jak to możliwe, zanim zapomni; to czasami się zdarzało. Prąd przeszłości był porywisty i oczyszczał z ciężaru teraźniejszości — niekiedy jedyna droga na brzeg prowadziła po kamienistym dnie i wyślizganych otoczakach. Łatwo stracić równowagę — jeszcze łatwiej dopiero co poznane wspomnienia, które tak naprawdę nie były wspomnieniami; miejsca i przedmioty ich nie mają. — Trze— nie, czterech mężczyzn — są nikim, nie mają imion ani nazwisk; dostrzeżenie ich twarzy przypomina zrywanie starej tapety. — Jeden dowodzi. Wysoki, długie włosy, ma— Szelest kartki, pomruki pod nosem, szczęk łopat; łup, ziemia tamtego dnia była zmarznięta; łup, a nestor Abernathy martwy. — Ma listę, jakby odhaczał kolejne punkty. Ze skórzanej kurtki wyciąga mapę, ale— Zmarszczone brwi, rozmyta mgła — wyłaniające się z niej obrazy były niewyraźne, pozbawione krawędzi, prawie bezbarwne. — Nie widzę szczegółów. Pozostali mężczyźni są niscy, ale silni. Jeden łysy, wyraźnie się jąka, Kopią w — to proste; nie trzeba odsłuchania — w ziemi i wtedy ona zaczyna krzyczeć. Ona nie musi mieć twarzy; ona od dawno jest martwa. — Duch, mieszka tutaj. Wysoki ją zauważył i przegonił — niedopałek wystrzelony w utkaną z nicości głowę przeleciał przez widmo, ale nie to było istotne; ważny był fakt zauważenia i reakcji na ducha. — W końcu trafiają na trumnę. To na pewno nestor Abernathy. Pomarszczona twarz, wciąż niedotknięta rozkładem — ciążący na nim rytuał musiał być silny na tyle, żeby powstrzymać nieubłagalność, która nie odstępowała ciał nawet po śmierci. Orestes nigdy nie zastanawiał się, co dzieje się po ostatnim tchnieniu; czy szpital próbuje konserwować ciała czy to przywilej Kręgu? Nie myśl o tym; gdzieś tam, w uboższej części cmentarza, wuj od lat jest martwy. Nie myśl. — Wysoki mówi, że mają wyciągnąć samo ciało. Zabierają je— Dłoń sama podążyła w stronę, gdzie przed dwoma miesiącami skierowały się cmentarne hieny. — W kierunku tamtej bramy. Sonk Road? — nie powinno zaskakiwać; jedyny sposób na niepostrzeżenie wymknięcie się to w miejscu, gdzie żarówki wykręcono z lamp ulicznych rok temu. Pęczniejące w umyśle obrazy nie zamierzały czekać — słowa próbowały ulżyć bólowi pulsującemu w skroniach; mów teraz, zanim— — Oh — wdech o woni wczesnej wiosny — dysonans między styczniem i marcem ściera zmysły na drobnej tarce czasów. Przeszłość, teraźniejszość; gdzie jestem? — Wysoki nie ma oka. Nosi pentakl, to on zatarł ślady. Używa— Magii, tak, ale— — Zaklęcia na zamazanie śladów, drugiego na wiązanki. Kwitną od nowa — może to nieistotne, może kluczowe, może głowa zaraz pęknie mu w pół. Nie odejdź za daleko; najtrudniejsze było znalezienie punktu w przeszłości i złapanie za niego na tyle mocno, by nie odpłynąć. — Lista w jego dłoni jest zamazana, ale widzę— Słowa, tak, ale— — Nicolas N. na dole kartki. Później mówią dywersja i— Kolejny powiew teraźniejszości zamazuje mgłę przeszłości; znika styczniowa noc i czterech obcych mężczyzn — pojawia się marzec i jeden znany. Zaciśnięte gardło próbowało powstrzymać to, co skumulowane w skotłowanym żołądku; rozsznurowanie tego supełka mogło zbezcześcić już i tak stratowane miejsce niegdyś—spoczynku. Dłoń odruchowo sięgnęła do kieszeni, między palcami strzelił plastik — zakręcona woda nie zamierzała poddać się zgrabiałym palcom, które nauczyły się w żyć strachu. To, co dla jednych było zakrętką, dla drugich było przeszłością zamkniętą w małym krążku. — Pomożesz z butelką? Wróżbiarstwo to sztuka; czasem przypadkowe słowo bywa zapowiedzią tego, co dopiero miało nadejść. |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Barnaby, notuj. A wtedy słowo Dwie widoczne gołym okiem, dwie ukryte za pazuchą; w lewej, tej na wierzchu, w drodze do Archaios odkrył szeleszczący papierek po cukierku bez kluczowego elementu w środku — zupełnie, jakby ktoś, kto przez ostatnie kilkanaście dni sprawował pieczę nad płaszczem, próbował powiedzieć był pyszny, aż nic nie zostało. W wewnętrznej kieszeni na piersi niespodzianek nie stwierdzono; mentalna lista — motyw nawracający nad grobem nestora Abernathy — odhaczała kolejne punkty wyposażenia. Kieł, zawieszka, notatnik, długopis, głowa na karku, determinacja w spojrzeniu, klik i szelest kartek. Milczał, kiedy Orestes zniknął; słuchanie w niczym nie przypominało rozszczepienia, chociaż sam słuchacz — podobnie jak rozszczepieniec — w pewien sposób opuszczał własne ciało. Znikała teraźniejszość, do głosu dochodziła przeszłość; kiedy Ores mówił, długopis uwieczniał słowa w równych linijkach drobnego pisma. Kartka zaszeleściła tylko raz, szybko przekładana ze strony na stronę; do końca notatnika nadal pozostawało kilkanaście kartek — ostatni zapisek pochodził z drugiego marca i wyglądał na numer seryjny broni. Pomożesz z butelką? Uniesione znad notatek spojrzenie potrzebowało sekundy; Zafeiriou wyglądał inaczej, niż przed momentem. Starzej? Jakby czas przeszły próbował zastąpić w jego rysach teraźniejszość; jakby dwa ostatnie miesiące i łopaty hien cmentarnych pogłębiły zmarszczki w kącikach ust. — Czterech. Ten bez oka dowodził, pozostali kopali. Główny podejrzany miał listę, na której dole napisano Nicholas N — powielenie, powtórzenie, potwierdzenie; najistotniejsze punkty odcisnęły piętno w pamięci. — Jesteś pewien, że nie rozpoznałbyś mapy? Nawet, gdybyś ją zobaczył? Spróbujemy w samochodzie, nie dodały usta; wyręczyła je strzelająca pod palcami zakrętka. Oddana w ręce Orestesa butelka nie była duża, ale umiejętność Zafeiriou w przemycaniu w kieszeni płynów nieodmiennie zaskakiwała. — Usuwanie śladów to magia iluzji. Tego drugiego nie rozpoznałem, ale możliwości są raczej ograniczone — magia natury to pierwszy strzał; wariacyjna też mogłaby poradzić sobie z prostymi organizmami żywymi, szczególnie, kiedy odtwarzała stan pierwotny. — Muszą znać Saint Fall, skoro zatrzymali samochód od strony Sonk Road. Gdyby kiedykolwiek zamierzał ograbić cmentarz — Czarna Gwardia to nie tylko czekoladki niewiadomego pochodzenia w pokoju socjalnym — zacząłby od tej samej bramy. — Nie wzięli z grobu niczego poza ciałem? To nie powinno brzmieć na wyrzut, Williamson; rozbawiony ton w głowie musiał zadowolić się zmarszczeniem brwi. — Dziwne. W sprawę podobno zamieszany był demon, ale mógł po prostu skorzystać z okazji i ukraść to, co zostawili — w liście od Charlotte miał nawet jego imię; po prostu wygodnie wymiótł je z pamięci — z zaklinaniem nigdy nie miał po drodze. — O duchu wiemy, o cechach charakterystycznych też. Pozostaje pytanie— Tylko jedno? Tym razem w odpowiedzi uniósł lewą brew. — Dywersja. Mogli ukraść pozostałe ciała dla zmylenia tropu? Żeby ukryć fakt, że potrzebowali tego konkretnego? — miejsce dotychczasowego spoczynku nestora Abernathy wyglądało, jakby cała ta rozmowa nie miała prawa bytu; nienaruszony grób zaprzeczał niezbitym dowodom na ograbienie go z nadzienia. Williamson musiał powstrzymać zakusy magii — kilka czarów dwa miesiące po wszystkim nie zda się na wiele, ale— — Wracajmy, Ores. Mam list do napisania, a ty — odsłuchanie po raz drugi, tym razem wspomnień; słowa zatrzymały się na wysokości krtani — Orestes był o odcień bliżej do transformacji w kolejnego z cmentarnych duchów. — Odpoczynek do odhaczenia. Kiedy przypomnisz sobie kolejny szczegół, wiesz, gdzie mnie znaleźć. Zazwyczaj; w trzydziestu procentach przypadków. Samochód Zafeiriou stał przy bramie od strony Little Poppy — ich powrót przypominał zwykły, przedłużony aż do zmroku spacer po cmentarnych alejkach; żaden przypadkowy obserwator nie domyślał się ciężaru wiedzy ukrytego w kieszeni płaszcza — tej z kolorowym papierkiem. oboje z tematu |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Melusine Lanzo
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 156
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 10
TALENTY : 23
17.05.1985Pani Shelby w duchu troski i zaniepokojenia zahaczyła ją na chodniku w ubiegłym tygodniu uprzejmie donosząc, że ktoś zrobił sobie na grobie jej ojca posiadówkę, bezdomni lub inni narkomani. Pewnie gdyby nie była czarownicą to trzecim przypuszczeniem byliby sataniści, ale że same nimi były, to wiadomo porządni członkowie Kościoła Piekieł nie odstawiają szopki na cmentarzach. Gdyby pogoda znacząco się nie ociepliła, to pewnie byłaby bliska odprawienia jakiegoś złośliwie upierdliwego rytuału skierowanego w życzliwą sąsiadkę, aby ją uziemić w domu na kilka tygodni. Swoją drogą jaka to sąsiadka, dawno się wyprowadziła z okolicy jej rodzinnego domu, szybciej, niż sama Mel, gdy na swoje poszła, owszem teraz wspólnie mieszkały na jednej dzielnicy, ale oddalone od siebie o cały kwartał, to żadne sąsiedztwo. Wścibska kobiecina zapewne od kilku dni czyhała na Melusine, gdy ta szła biegać rano. Lanzo musiała przyznać, że to jej wina, bo lubiła na tyle stały rytm, że rzadko zmieniała swoje trasy. No i musiała jakoś zareagować, bo zaraz donos pójdzie wyżej, czyli do babki, Mel postanowiła oszczędzić wszystkim wujom, ciotkom, kuzynostwu i reszcie krewnych suszenia głowy i wypominania braku dbałości o rodzinne groby. Kolejna bardzo śmieszna sprawa, ich rzekomo rodzinne groby były rozsypane po cmentarzu, w żadnym wypadku nie dorobili się jakiegoś rodowego mauzoleum. I u ojca rzadko bywała, ostatni raz na Noc Duchów i to nie tą ostatnią, bo wtedy była u Stallardów, trzeba przyznać, że dziadkowie od strony matki bardzo przytomnie nie zaproponowali by chować nieszczęsnego zięcia w swoim grobowcu. Mel zdążyła się mocno zgrzać, zanim dotarła do bramy nekropolii, musiała zdjąć szeroką marynarkę, została więc w samej obszernej koszuli zebranej w pasie i spodniach dżinsowych. Dalej było jej za ciepło, tym bardziej z przewiązaną w biodrach marynarką, która miała na to nieco za sztywny materiał i nijak do tego się nadawała, więc powróciła do myśli o rytuałach skierowanych w Shelby. Chwilę zajęło jej kluczenie alejkami, weszła jedną wyżej, zanim właściwie zlokalizowała grób. Bluszcz z płyty został zepchnięty, też w pełni nie zdążył pochłonąć nagrobek i faktycznie walały się tutaj jakieś szpargały, choć bardziej wyglądały jak zgarnięte mniej więcej w jedno miejsce - szmatki, butelki po coli wypełnione wodą, ale ułożone z boku grobu, jakby pozostawione na później. Zresztą czuć było świeżą energią magiczną wokół, to na pewno nie był zwietrzałe pozostałości po Nocy Duchów. - Co za marny żart - westchnęła do siebie, czasem trzeba wyrzucić irytację w przestrzeń. |
Wiek : 31
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : wytwórczyni kadzideł
Romola Lanzo
ILUZJI : 11
ODPYCHANIA : 4
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 169
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 2
TALENTY : 15
Zdobyć księgę z modlitwami i instrukcjami konsekrowania przedmiotów było trudniej, niż się spodziewała, pomimo, że myślała, że z biblioteki książkę wziąć może za darmo. A tutaj czekało ją jakieś zakładanie konta, spisywanie numerów prawa jazdy, podanie adresu do korespondencji i oceniające spojrzenie pani bibliotekarki, czy kimkolwiek z obsługi była. Nie pierwszy raz znosiła takie spojrzenia, już żyła na tym świecie lat trzydzieści pięć, czy cztery, nie była pewna, zresztą co za różnica, rok w tę czy w tamtą. Ale modlitwy to jeszcze nic, bo w następnej kolejności przebierała w głowie nogami na zaklinanie, a z tym to już nie taka prosta sprawa, bo Romola się o demony to nigdy nawet nie otarła. I najchętniej znalazłaby nauczyciela, ale nie była przekonana, czy wywieszenie ogłoszenia przy tablicy kościelnej o treści "kto mnie nauczy zaklinać demony" było dobrym pomysłem. Dała więc sobie czas, wiedząc, że w końcu pojawią się w jej życiu mniejsze i większe kontakty i tak po sznureczku odnajdzie kogoś, kto zdoła jej pomóc. Ale nie wszystko naraz. Romola może była w gorącej wodzie kąpana, ale miała dużo cierpliwości do nauki rzeczy, które ją interesowały, może dlatego, że to zdarzało się rzadko. Mogła więc na taki rozwój poświęcić dużo energii gromadzonej przez dłuższy czas. Nie spodziewała się zupełnie, że ktoś zagląda na ten cmentarz, chociaż z początku na to liczyła, ale odkąd się tu w kwietniu zjawiła to była jedyną osobą, która przychodzi. I to wcale nie po to, aby staremu Alfonso świeczkę zapalić czy nową wiązankę kwiatów ułożyć na grobie. Dlatego widząc sylwetkę, która stała przy jej grobie zatrzymała się na chwilę, ale bardziej w zaskoczeniu, niż chęci zawrócenia, w końcu mogła być to szansa jedna na... ileś tam. Romola nie była najlepsza w liczeniu. Jak zwykle ubrana absolutnie nieadekwatnie do jakiegokolwiek miejsca w którym przebywała, w jeansowych szortach, które się jej już przecierały na pośladkach, topie zrobionym na szydełku, który kiedyś był czerwony, obecnie sprano-ceglasty i zdezelowanych butach, które mogła na spokojnie założyć na koncert rockowy i nie bać się o połamane palce u stóp. Z torbą, w której miała kilka niezbędnych rzeczy podeszła bliżej dziewczyny, zerkając to na nią, to na płytę nagrobną. - Jaki? Gdzie? - Może marny, ale ją rozbawi. |
Wiek : 34
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : grajek uliczny lalala
Melusine Lanzo
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 156
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 10
TALENTY : 23
Szansą na ileś tam okazała się być Meluzyną, z takim niby fartem, to lepiej nie kupować zdrapek czy losów na loterię, bo jeszcze się zgubi portfel po drodze z kiosku do domu. Choć to rzeczywiście traf, że obie znalazły się w jednym momencie. - To - odpowiedziała w zakresie rodzaju i lokalizacji rzeczonej sytuacji humorystycznej, która była żadna. Obejrzała się na osobę pytającą, bo poszła na ten cmentarz z marszu, nawet się nie zastanawiając, że może trafić na coś niebezpiecznego. Lub kogoś, przekonana, że dzieciaki zamiast do szkółki niedzielnej czy nabożeństwo urywają się w ustronne miejsce w celu tylko sobie wiadomym. W to również Mel wolała się nie zagłębiać ani dobrej wiedzy, ani doświadczenia w tej materii nie miała, bo nie była zbyt popularna w czasach nastoletnich - niepotrzebnie rzucająca docinkami, wiecznie z wyraźną oceną w oczach i z dziwną aurą. Młoda kobieta nie sprawiała wrażenie groźnej, oczywiście złudne na wielu planach, szczególnie w świecie magii. Jej ubiór, pewnie by taką Shelby czy inną dewotę oburzył i to niezależnie od otoczenia, ale Mela nawet nie uznała go za zbytnio odważny, przyzwyczaiła się do różnych sytuacji w domu jej brata, którego poliamoryczna relacja przekraczała granice powszechnie przyjętej obyczajowości. Poza tym nawet nagość była oswojona od pierwszych kąpieli, cielesność była czymś naturalnym dla niej od zawsze. To był kolejny powód, że na pewno ciężko było ją czy jej brata uchwycić - nastolatki, których nie onieśmiela fizyczność. No właśnie. - Czy to twoje rzeczy? - skinęła głową na butelki, szmatki i co tam Romola pokitrała wokół grobu starego Lanzo. - Lepiej przenieś się na ten obok - tu machnęła ręką na nagrobek stojący plecami do ich ojca z sąsiedniej alejki. - Very i tak od dekad nie odwiedza, a tu zaraz idzie donos od wścibskich starych bab, że ktoś burdy na grobie robi - ton był całkiem spokojny i trochę zrezygnowany, za jakie uchybienia wobec Księgi Bestii musiała się zajmować takimi sprawami, to nikt nie wiedział. Poza tym Verze, chyba Green, bo nazwisko trochę się zatarło, a trochę pochłonął bluszcz, to i wszytko jedno, co się działo na płycie grobowej i nikt świeczki nie palił, może poza Meluzyną, gdy ja już tu pchnęło jakieś licho. |
Wiek : 31
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : wytwórczyni kadzideł
Romola Lanzo
ILUZJI : 11
ODPYCHANIA : 4
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 169
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 2
TALENTY : 15
Romola na tyle często zaczęła na tym cmentarzu bywać, że dziwnym byłoby, gdyby w końcu na siebie nie trafiły. Zresztą Romola była jednym z tych ludzi, co to może nie urodzili się pod zbyt szczęśliwą gwiazdą, ale za to zawsze spadała na cztery łapy. Albo na dwie łapy i jeden ogon. Przygląda się dziewczynie dłuższą chwilę, nie wyciągając na razie żadnych wniosków zbyt daleko idących, bo czego się w życiu bardzo szybko nauczyła, to nie ma co się karmić nadzieją. Lepiej się pozytywnie zaskoczyć, niż rozczarować. - Moje, a co? - Z dziewczyny wzrok przenosi na butelki po coli z wodą źródlaną i na grób obok, na który uwagę zwróciła tylko raz do tej pory i to dlatego, że po prostu czytała wszystkie nazwiska po kolei, szukając tego konkretnego. Po tej chwili zapomniała już, kogo tam złożyli na wieczny odpoczynek. - Ale ja chcę tutaj, tego też nikt nie odwiedza. - Wskazała brodą na płytę nagrobną Alfonsa i w końcu odłożyła swoją torbę na ziemię, bo co tak stać będzie, zanosiło się na dyskusję. Co prawda kobieta nie sprawiała wrażenia, jakby jej miała zaraz burdę zrobić, wręcz przeciwnie, wyglądała jakby było jej w życiu wszystko jedno. Dosłownie wszystko. - To zdaje się człowiek, który mnie spłodził, więc trochę jakby ten grób był mój co nie? - Trochę nie, ale czy był sens rozkładać to na czynniki pierwsze. Chciała coś odziedziczyć to czemu nie dwa metry kwadratowe na cmentarzu. - Ja się tu modlę. - Wyjaśniła i nie było to wyjątkowo kłamstwo, które by padło z jej ust ot tak. Modliła się tutaj gorliwie, może nie nad duszą starego, może nie do Lucyfera, ale przecież nic innego sobie tu urządziła jak kącik konsekracji. |
Wiek : 34
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : grajek uliczny lalala
Melusine Lanzo
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 156
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 10
TALENTY : 23
Chciała dobrze, prawda? Zanim to rozwinie się w jakąś absurdalnie głupią aferkę, w którą zostanie zaangażowane jeszcze więcej osób. Starsi ludzie nie mają czym żyć. Próbowała, a teraz mogła metaforycznie otrzepać dłonie i sobie odpuścić, bo wnioskowała ze słów kobiety, że nie zamierza opuścić grób. Mel tylko lekko wzruszyła ramionami, bo jej obecność podważała stwierdzenie, że nikt Alfonso Lanzo nie odwiedzał. Następne zdanie ją zatrzymało, bo chciała życzyć powodzenia, miłego popołudnia i zmyć się stąd. Akurat pod względem materialnym grób był opłacony przez babkę, więc nie należał do żadnego z jego dzieci, których stan na obecną chwilę ustalił się sztuk trzy. Nie była zaskoczona, dawno temu uznała, że ojciec miał na koncie skandale z rodzaju tych, o których początkowo namiętnie się plotkuje szeptem, a potem wspomina się, gdy tylko nadarzy się okazja (a pamiętasz). Najprostsze wyjaśnienia są najlepsze. Meluzyna nie zamierzała podważać, że tamta się modli, choć na pewno nie w intencji trzydziestoletniego trupa, bo echo magii trwało sobie wokół dalej, i że mają wspólnego ojca, jeśli upatrzyła sobie w tej bajeczce sposób na oszustwo, to wybrała sobie słaby cel. Oparła się o oparcie wąskiej ławki przy sąsiednim grobie, była metalowa z łuszczącą się zieloną farbą, której płaty pewnie przyczepią się do jej marynarki. - Mnie również - odpowiedziała spokojnie, z powagą. Mogłaby pójść, ale prędzej czy później trafiłaby na kogoś z rodziny i sytuacja byłaby jeszcze bardziej niezręczna, a nawet jeszcze nie dotarły do momentu, która z ich matek była tą drugą, bo nie wyglądało, żeby dzieliła ich zbyt duża różnica wieku. Nie wydawało się to jej istotne, sprawa zdecydowanie bardziej dla matki, ale ta chyba otrząsnęła się dawno z oczarowania starym Lanzo. - Melusine Lanzo - przedstawiła się. - Przyjechałaś tutaj z jego powodu? |
Wiek : 31
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : wytwórczyni kadzideł