Fiona Cavanagh
POWSTANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 3
TALENTY : 29
POKÓJ DZIENNY Miejsce, w którym najwięcej dzieje się oczywiście za dnia. Choć naprawdę to po prostu bardziej fancy nazwa dla zwyczajnego salonu, który w założeniu miał być przytulnym miejscem dla rodziny i ewentualnych gości. W związku z czym centralnym punktem jest ogromna i wygodna kanapa, przykryta dodatkowo narzutami i przerzuconym przez oparcie kocykiem. Wystrój siedziska dopełniają różne poduszki. Prawie że na wyciągnięcie ręki z kanapy znajduje się ogromny regał pełen różnego typu książek a także gier, by przyjemnie spędzić czas. Wysokie okna oferują świetny widok na las, a całość sprawia ciepłe wrażenie - aż nie chce się wychodzić do pracy. W pokoju panuje artystyczny nieład, jednak nawet w nim jest jakiś wzór, bo najpotrzebniejsze rzeczy zawsze są pod ręką. Oczywiście nie mogło też zabraknąć roślinek, których Fiona jest szczerą fanką. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : alchemiczka, barmanka i wokalistka
Fiona Cavanagh
POWSTANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 3
TALENTY : 29
28 maja 1985 Czekolada była jej totalnym guilty pleasure. Niezbyt często pozwalała sobie na zapychanie żołądka ulubioną słodyczą, w końcu musiała dbać o linię, jednak po wczorajszym dniu Fi uznała, że ma pełne prawo do kawałka czekoladowego torcika. Wczorajszego dnia wyszła kompletnie zmachana, czując przy tym mięśnie, których istnienia nawet nie była świadoma. Wizyta w cukierni była obowiązkowym punktem powrotu do domu, torcik czekoladowy wyglądał tak apetycznie... A do tego był w promocji! Podstawowy punkt wieczoru: torcik, herbatka i gorąca kąpiel, mniej więcej w takiej kolejności. Torcik zasługiwał na swoją cenę nawet przed promocją i rozpływał się w ustach. Większość udało jej się spałaszować, a potem poszła do wrzątku. Wrzątek kąpieli i kurs uśpiły ją, więc zapominając odłożyć do lodówki przysmaku zaraz po wyjściu z wody poszła spać. A kolejny dzień... To już była inna historia. Wszystkie zakwasy odezwały się tępym bólem, przez który ledwo zwłokła się z łóżka. - Czuję się jak podłoga w taksówce. - skomentowała swój stan, w luźnych ciuchach idąc do salonu. A kiedy chciała poprawić sobie nastrój pozostałością torcika... Torcik był cały CZARNY. Dosłownie czarny. I ta czarna masa się po prostu ruszała! Fionie w pierwszej chwili zrobiło się niedobrze, a w drugiej wyleciała do kuchni w poszukiwaniu zapalniczki. Przedmiot zwykle służył jej do rozpalania ognia pod kociołkiem do robienia eliksirów, ale teraz jedyne, co jej wpadło do głowy, to podpalenie sterty mrówek wprost na torciku. I tak też właśnie zrobiła, ale efekt był tylko taki, że mrówki rozpełzły się po całym mieszkaniu. Bezcenne, nie ma co! Cavanagh miała ochotę mordować: siebie za durne pomysły, Williamsona, że przyjął jej zgłoszenie, siebie za to, że się zgłosiła, znowu Williamsona, tym razem za trening i w końcu cholerny torcik czekoladowy, który do jedzenia nie nadawał się już na pewno, a wyglądał... no, z taką ilością mrówek wyglądał paskudnie. Wczoraj za to wyglądał przepysznie. Gorzej, że pozbycie się mrówek było koszmarnie trudne, a do tego robiąc szlaczki wyrzuciły Fionę z domu. Blondynce jedyne, co wpadło do głowy, to puścić z dymem dosłownie wszystko, ale niestety nie miała czym. Była więc na etapie zastanawiania się, który z sąsiadów miałby coś, co pozwoliłoby jej uporać się z owadzim koszmarem. Mimo woli zastanowiła się, czy istnieją odpowiednie kadzidła, które mogłyby je przepłoszyć, ale istniał problem natury technicznej. Nie miała jak zadzwonić czy napisać do brata, bo brat był cholera wie gdzie. Czyli na końcu ulicy! - Fionan! - oczy zalśniły jej czystym szczęściem, aż zapomniała o swoich zakwasach. - No kogo moje oczy widzą, jakże wspaniale cię widzieć! Masz chwilkę? No oczywiście, że masz, także przydasz mi się przy takiej małej sprawie... - szczebiotała jak najęta, by w efekcie wepchnąć bliźniaka centralnie na składowisko mrówek. - Zrób coś z tym cholerstwem! |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : alchemiczka, barmanka i wokalistka
Fionan Cavanagh
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 1
TALENTY : 28
- Hasta la vista, skarbie - rzucił do żony parodiując zasłyszany w telewizji hiszpański akcent. Lekko spóźniona wybiegła z samochodu. Posłał jej w powietrzu całusa, ale odjechał dopiero, gdy znikła za dwuskrzydłowymi drzwiami. Finn, na czas jego nieobecność, został pod opieka kobiety, która najchętniej ich akt małżeństwa spuściłaby w toalecie i udawała, że to nigdy się nie wydarzyło - szanownej teściowej. Poranek był jednym wielkim chaosem. Ich snu nie przerwał budzik; musiał go przez przypadek tracić po omacku ręką, zanim rozdzwonił się na dobre, bo, gdy tylko skonfrontował stopy z podłogą, ujrzał jak leży samotnie kilka centymetrów od jego prawej nogi. Zatem zamiast za pięć ósma, obudzili się prawie w pół do dziewiątej. Wielkie rzeczy! W tym czasie, gdy żona, w pośpiechu kursowała z garderoby do łazienki i z powrotem, przygotował prowizoryczne śniadanie - kawę i tosty, szczyt jego kulinarnych umiejętności. Finna nie budził, ale za to pod nogami plątała się Lizzie, domagająca się uwagi - jedzenia i spaceru. Otworzył jej drzwi, by mogła wyjść do ogrodu, choć niewielki plac zwieńczony ogrodzeniem nawet nie stał obok przestrzeni zielonej. Zerknął na zegarek. Za kwadrans na ich wycieraczce miała zameldować się mamusia. Nie rozczarował jego oczekiwań, zjawiła się punktualnie - podejrzewał, ze budziła się razem z pianiem koguta, nawyki z Port... Wallow. Otworzył jej drzwi i wypuścił do środka, z kubkiem kawy w jednej ręce i z na pół skonsumowanym tostem w drugiej. Burknęła coś w ramach powitania, a on powiedział tylko, ze Finn jeszcze śpi. Crogi wtoczył sie do środka za kobietą, a on i Jose, kwadrans później, włączyli się do ruchu; korki o tej porze nie były imponujące, wiec trzykilometrową drogę do Saint Fall pokonali szybko. W kilku kolejnych minutach powitało ich spokojne przedmieście - Eaglecrest, a budynek miejskiego szpitala spośród innych zabudowań wyłonił się chwilę później. Jose stanęła na szycie schodów i podarowała mu jeden ze swoich piękniejszych uśmiechów. Pomachał jej, a gdy jej sylwetka zniknęła w gmachu, ponownie włączył się do ruchu. W drodze do epicentrum obecnie kłębiących się pod sklepieniem jego czaszki myśli - Chyżego - skręcił w kolejną ulicę i znalazł się w centrum rodzinnego życia, którego do Fiony pasowało jak pięść do nosa, czyli zaskakująco dobrze. Broken Alley o tej porze było skąpane w słońcu. Zaparkował samochód na tamtejszym parkingu. Żar lejący się z nieba objął jego sylwetkę, gdy opuścił samochód. Zanim jego spojrzenie zahaczyło o fasadę Apollo Venue 19, do jego uszu dotarł krzyk. Fiona z zmierzwionymi włosami, z głębokim uśmiechem przyklejonym do ust i z niezidentyfikowanym błyskiem w spojrzeniu wyglądała jak uciekinierka z przytułku Nostardamusów. Dopadła do niego jak bezdomnych do porzuconych na ulicy pięciu dolców. - Dobrze się czujesz? Myślałem, ze kryzys wieku średniego dopada tylko facetów - Fion nie planował tego etapu swojego życia, prognozował, że przeskoczy je, jak kilka poprzednich. – Ostatni raz cieszyłaś się tak na mój widok dekadę temu, kiedy potrzebowałaś podwózki do Portland. Cholerstwem okazała się inwazja czarnych, małych insektów. Fiona widocznie była na bakier z dbaniem o porządek, choć wcześniej - przed laty - wydawała się bratu wzorem do naśladowania w tej dyscyplinie domowej. - Nowi współlokatorzy? - słowom towarzyszyło rozbawianie; te same, które podniosło kąciki ust ku górze, demaskując dołeczki w policzkach. – Podpisałaś z nimi umowę o wynajem? Dokładają się do czynszu? - trudno było zachować powagę w obecnych, dość osobliwych okolicznościach. – Przy takim ścisku musisz zadbać o prywatność. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Hellridge, maywater
Zawód : miksolog, okazjonalnie barman w Chyżym, twórca kadzideł
Fiona Cavanagh
POWSTANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 3
TALENTY : 29
Od czego przecież byli bracia, a zwłaszcza bliźniacy? No oczywiście, że od odwalania brudnej roboty! A mrówki były ogólnie szeroko pojętą i bardzo brudną robotą. No może nie dosłownie, ale Fiona nie zamierzała tego dotykać nawet koniuszkiem palca. Jak zresztą miałaby uporać się sama z hordą paskudztw? Zaraz potem zresztą zrobiło jej się gorąco i zimno jednocześnie, gdy pomyślała o tym, że te ustrojstwa mogłyby zawędrować wprost do jej pracowni i spaskudzić bazę do eliksirów, którą właśnie tworzyła. Tyle czasu i tyle składników kompletnie na nic... Może właśnie dlatego na widok brata marnotrawnego zareagowała z troszkę większym entuzjazmem, niż zapewne powinna. A zresztą mimo wzajemnych przytyków i tak kochała tego głupka, który wzrost to chyba odziedziczył po jakiejś topoli. - Jak masz kryzys, Fio, to wiesz, na dole mam dużo różnych takich i możemy zawsze coś na niego zaradzić... - zrobiła bardzo, bardzo niewinną minkę. Pytaniem tylko było, co właściwie proponowała, alkohol czy eliksiry, bo znając pannę Cavanagh to mogło być wszystko. Zwłaszcza, że potrzebowała czegoś przeciwbólowego, czego nie miała, a przez to musiała cierpieć z powodu zakwasów różnej maści. Samoobrona była przydatna, ALE... - Jak widać. Odmówili opłaty za czynsz, więc potrzebuję się ich pozbyć jak najszybciej. Darmozjadów na utrzymaniu nie przewidujemy. – zamrugała oczami z pełną niewinnością, przełykając kąśliwe teksty brata tylko z jednego powodu: żeby się tego gówna pozbył z jej wspaniałego i czystego domu, bo te paskudztwa to chyba musiały przyleźć jej na złość. Przemknęło jej przez myśl, że paskudne mrówki znajdowały się w torciku, który wczoraj jadła z takim smakiem… Fiona zrobiła się zielona na twarzy i ewidentnie zrobiło jej się słabo na samą myśl o czymś takim. Z wrażenia usiadła sobie na schodkach do domu, biorąc głębokie hausty powietrza do płuc. Nie. Nie, nie i jeszcze raz nie. Poczułaby cholerne mrówki w cholernym torciku! Łypnęła ponuro na Fionana, tracąc większą ochotę na przekomarzanie się z nim. - Wiesz, jak się ich pozbyć? – burknęła ponurym głosem, łypiąc na niego spod rzęs. No obraz nędzy i rozpaczy – nadal była porządna, a tu taki syf i paskudztwo. A do tego zakwasy paskudnie jej dokuczały. Ten dzień naprawdę nie mógł być już gorszy. Brakowało jeszcze jakiegoś jebut z nieba i wyszłoby na to, że wszystkie możliwe nieszczęścia spadały na biedną blond głowę. A ta menda zwana jej bratem jeszcze się z niej nabijała. - Ja tam nie wejdę, póki one tam są. Więc jak się tego cholerstwa nie pozbędziesz, to będę musiała nocować u ciebie. – dorzuciła w ramach ostrzeżenia, bo Fiona i mrówki to była mieszanka okropna i oczywistym było, że faktycznie nie wejdzie do środka. A potem będzie marudzić, że nie ma gdzie tworzyć eliksirów. Jednym słowem: chodzący koszmar o wzroście metra pięćdziesięciu. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : alchemiczka, barmanka i wokalistka
Fionan Cavanagh
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 1
TALENTY : 28
Od czego byli bracia? Parkując na podmiejskim parkingu, nic nie zapowiadało sytuacji kryzysowej. Miał odebrać od niej kilka butelek bimbru, zapakować je do bagażnika i przetransportować w stanie nienaruszonym do Ghoulu. Tylko tyle i aż tyle. Obecnie, konfrontując się z histerią Fiony, miał wrażenie, ze Lucyfer pokarał go za beztroskę, która zakradła się w jego codzienność. Ogień paniki, który wybuchł w jej spojrzeniu podtrzymał tę teorię, a on przecież rzadko gasił pożarty, zazwyczaj je wzniecał. - Moim kryzysem zajmiemy się kiedy indziej - jak jakiś zamajaczy na horyzoncie, dodał w myślach. Nie odrzucał oferty pomocy, a jedynie odraczał ją w czasie, gdy faktycznie problemy zapukają do jego drzwi, obecnie się z żadnymi nie borykał, miał wszystko czego dusza zapragnie. Ku swojemu samozadowoleniu nie cierpiał na żadne bolączki. Wiele razy słyszał, ze nie można mieć szczęścia zarówno w kartach, jak i miłości, ale widocznie znamię w kształcie liścia paproci skutecznie demontowało te zabobony, albo faktycznie był w czepku urodzony, bo nie mógł narzekać ani na jednego, ani na drugie. - Mam zgadywać dalej? Podejrzewam, że testowałaś na nich jakieś specyfiki, ale nie kontrolowałaś ich populacji i w końcu to się na tobie zemściło, hodowla wymknęła się spod kontroli - próbował zachować powagę, ale mial ograniczone pole manewru; panika w spojrzeniu siostry i jej słowotok, który niewiele wyjaśnił, skutecznie go prowokował. Pierwszy szczyt, jaki zdobył w swoim życiu, zwal się szczytem bezczelności i Fiona od dziecka wiedziała, ze na jego liście zalet na próżno doszukiwać się przejawów subtelności, zwłaszcza kierowanych pod jej adresem. Westchnął w myślach. Wiedziała, za jakie sznurki pociągnąć, by odezwały się w nim skrywane zazwyczaj pod stertą aroganckiej beztroski wyrzuty sumienia. Zauważywszy ze jeszcze bardziej pobladła i coraz mniej przypominała siebie, zbliżył się do konkluzji, ze być może powinien, na potrzeby obecnego zajścia, przeredagować hierarchie swoich wartości - Daj mi chwile, myślę. Myślę z jego ust brzmiało w najlepszym wypadku jak paradoks, w najgorszym - oksymoron. Myśliciel był z niego żaden. Cierpiał na intelektualne defekty i już dawno się z tym pogodził, niemniej jednak nic nie stało na przeszkodzie, by wspiąć sie na Everest swoich możliwości i zmusić do pracy ostatnie szare komórki, jakie posiadał. Utkana pod wpływem chwili autorefleksja niemal legła w gruzach pod wpływem jej kolejnych słów. Tym razem to na tafli jego czoła pojawiła się podwójna zmarszczka. Naprawdę, Będę nocować u ciebie to jedyna karta przetargowa, która miała go zmotywować do działania? - Cios poniżej pasa - zaryzykował uśmiechem. - Nie musisz uciekać się do szantażu. Wcześniej dostrzegł, ze Fiona nie była w najlepszej formie; co się stało? Dokuczał jej kac? Znowu pokłóciła się ze swoim narzeczonym? Inwazja mrówek aż tak bardzo wybiła ją z rytmu? - Wiec powiesz w końcu, jak zaprosiłaś je do środka? |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Hellridge, maywater
Zawód : miksolog, okazjonalnie barman w Chyżym, twórca kadzideł
Fiona Cavanagh
POWSTANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 3
TALENTY : 29
Ponownie łypnęła na Fionana, ale energicznie skinęła głową. Skoro nie miał kryzysu, to tym lepiej dla niej, bo ona zdecydowanie kryzys miała i to z kilku najróżniejszych powodów, tylko pozornie niezwiązanych ze sobą. Gdyby tydzień temu wiedziała, czym skończy się jej zmiana w Ghoulu, z dużą dozą prawdopodobieństwa przyszłaby na drugi dzień. Ewentualnie po prostu została kilka godzin dłużej, to też nie było problemem. A tak? W wyniku nieszczęśliwych następstw losowych skończyła z mrówkami we własnej chacie i zerowym pomysłem, jak się ich pozbyć. Nawet nie miała jak zadzwonić, więc gdyby Fionan nie pojawił się na horyzoncie, to musiałaby chyba iść taka o do sąsiadów. To już wolała brata. I jego rzekomy brak kryzysów. Nie denerwujesz człowieka, który ma ci pomóc, to raz, a dwa fakt faktem Fionan raczej nie miał aż takich powodów, żeby narzekać na swoje życie. Miał dom, żonę i synka - i co lepsze, oni wszyscy się kochali. Fio trochę mu zazdrościła, ale tak tylko po cichutku. Ze swoim narzeczonym nie miała przecież źle i chyba nawet zaczynała dopuszczać do siebie myśl, że go pokochała. Tyle, że nie spieszyło jej się do ślubu. Ale teraz to nie był czas na rozmyślanie o planach matrymonialnych. Mrówki. Mrówki były największym problemem. - Na mrówkach? Zgłupiałeś? - zdziwiła się uczciwie, patrząc na brata z ciężkim szokiem wypisanym na twarzy. - Przecież tu się nie da nawet dawki do porządki obliczyć, o sprawdzali efektów nie wspomnę. I serio? Mrówki? Które spaskudzą mi wszystko, bo włażą w każdy zakamarek? Za masochistkę mnie uważasz czy co? - na dobrą chwilę alchemiczka zaniemówiła, bo zarzuty Fiona brzmiały wręcz absurdalnie. Oczywiście, że jej życiowe 0,7 było bezczelne, co jasno zademonstrował już w wieku kilku lat, ona sama zresztą jakoś specjalnie nie odstawała od bliźniaka, ale no nie rzucajmy absurdalnymi tezami. Bez przesady. A subtelność wykazywał takiego słupa od kabli elektrycznych, o czym zresztą informować go nie zamierzała. Doskonale przecież zdanie siostry znał. - Myśl, myśl. - zachęciła, podciągając kolana pod brodę. I nawet by tak pewnie jeszcze powiedziała, gdyby paskudna mrówka nie wskoczyła jej na gołe nogi. Fiona zerwała się z obrzydzeniem, zaraz potem zasyczała z bólu naciągniętych mięśni i poczłapała kawałek dalej od ścieżki mrówek. Zdecydowanie potrzebowała teraz gorącej herbaty i dobrego śniadania, a nie walki z mrówkami. Nie można jednak mieć wszystkiego. - Nie szantażuję. Przedstawiam ci opcje. - spróbowała utrzymać lekki ton, ale chyba niezbyt jej wyszło. Objęła się ramionami i westchnęła cichutko. - Jak nic nie wymyślisz, to może po prostu spróbuję pójść do sąsiadów i zadzwonić po jakąś firmę. - stwierdziła beznadziejnym tonem. I jeszcze po wczoraj czuła się paskudnie mentalnie, bo Barnaby przypadkowo był łaskaw przypomnieć jej jedno z najgorszych przeżyć w jej życiu. Suuuuper. - Uznałam wczoraj, że zasługuję na torcik czekoladowy... Zjadłam kilka kawałków i walnęłam się spać. A jak się obudziłam, to zastałam co widać. Cholerną inwazję cholernych mrówek i to tylko dlatego, że zachciało mi się pieprzonego kursu pierdolonej samoobrony. - Fiona rzadko klęła aż tak, a przynajmniej nie w codziennym życiu. Musiała być naprawdę zdenerwowana i nawet nie próbowała ukryć tego stanu przed mężczyzną. Zresztą przecież i tak nie byli w stanie wzajemnie się okłamywać - kitranie się ze stanem emocjonalnym też pod to podpadało. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : alchemiczka, barmanka i wokalistka
Fionan Cavanagh
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 1
TALENTY : 28
Uniósł dłonie w poddańczym geście. Trafiony-zatapiany. Ktoś tu wstał lewą nogą, albo ewidentnie miał złe relacje z mrówkami - przy czym jedno nie wykluczało drugiego. - Ugaś swój temperament - już wcześniej domyślił, ze poczucie humoru siostry nie było w kondycji na mało wyszukane żarty rodem z Chyżego, jednak przez chwile łudził się, że rozładuje napięcie, jakie jej towarzyszyło, niemniej jednak najwyraźniej inwazja czarnych szkodników całkowicie wybiła ją z rytmu. – Od kiedy bierzesz sobie do serca moje słowa? Nawet w najbardziej groteskowym scenariuszu nie zakładał, ze Fiona jego zarzuty potraktuje poważnie, a może to on podchodził do tej kwestii ze zbyt dużym dystansem, bagatelizując granice jej komfortu, a ona nie była gotowa poświęcić na ołtarzu nauki żadnego żyjątka? Przestudiował uważnie panikę, jaka zakradła się do jego spojrzenia. Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Nigdy nie analizował swojej i jej moralności pod tym kątem - różnili się jak woda i ogień. Nie towarzyszyły mu wyrzuty sumienia, gdy puszczał kogoś z torbami. Nie współczuł rodziną, których ojcowie, zadłużając się dla hazardu, przegrywali w jedną noc cały majątek, stając się zakładnikami swojego nałogu, a nawet tracili zony, córki, gdy niecierpliwi wierzycieli egzekwowali swoje prawa. Na tafli jego czoła pojawiła się zmarszczka, do spojrzenia zakradła się chwilowa konsternacja. Odczekał chwile, przyglądając się, jak obejmuje się ramionami, zakrywa twarz w dłoniach, kołysze się przez chwile rytmiczne w tył i w przód. Zmarszczka na czole się pogłębiła. - Zawsze możesz przeczekać burze pod dachem Sea Glass. W tej kwestii nic się nie zmieniło. Była tam zawsze mile widziana. Niezależnie od okoliczności, nigdy nie zamknąłby jej drzwi przed nosem, Włożył jej w dłoń kluczki do swojego samochodu. - Zaparkowałem dwie przecznice stąd, na miejskim parkingu. Możesz poczekać w samochodzie, a ja tymczasem wszystkim się zajmę - zasugerował, odnajdując w sobie zakurzone, ukryte gdzieś na dnie świadomości ochłapy empatii. Do pakietu z jej złym nastrojem brakowało tylko napadu paniki. Dłoń znowu zanurkowała w kieszeni. Tym razem odnalazł nią piersiówkę. Przekazał ją pionie. Stanowczość w błękicie jego oczu mówiło: pij. Jakby to mogło uleczyć ją z każdej troski. Tymczasem wygiął usta w lekkim uśmiechu, gdy zdradziła, ze obiektem tego całego zmieszania był tort. Do czasu aż nie wspomniała o kursie samoobrony. - Ten organizowany przez Williamsonów? Przypomniał sobie o ogłoszeniu przypiętym na tablice kościelną, szeroką komentowanym przez gości Ghoula. Niektórzy nadal nie dowierzali, że środki zgromadzone na odbudowę Deaddbery zainwestowali we własne, niezaspokojone ambicje. Mają gest, skurwysyny, zaśmiał się jeden ze stałych bywalców Chyżego. Naprawdę myślę, ze kurs samoobrony ochroni nas przed tym, co teraz się dzieję?, zawtórował mu inny. Niech powiedzą to w twarz Wesleyowi, za jego dusze!, kolejny uniósł kieliszek w geście toastu, na co jeden z mniejszych przedsiębiorców, który wówczas stracił swój cały dobytek, zacisnął dłoń w pięść i wykrzyczał kilka obelg zaadresowanych do kandydata na burmistrza. Frustracja w ich słowach była wyraźnie słyszalna. Fion nie uczestniczył w tej rozmowie, jedynie się jej przysłuchiwał, polewając trunki kolejnym klientom. Nie uczestniczył, aż do momentu, gdy do rozmowy dołączyły inne głosy i ciężka atmosfera, zwiastująca rękoczyny, zawisła w powietrzu. On nie wyrobił sobie zdanie na ten temat. Głosowanie na Ronalda wydawało mu się jedyną słuszną opcję, by w końcu pozbawić stołka nieradzącego sobie ze sytuacją Adamsa, który prędzej czy później, w jego skromnej opinii, doprowadzi Saint Fall do ruiny. I nawet demoniczna interwencja Trójcy tego nie naprawi. Przeszedł przez próg jej mieszkania, by namierzyć znajdujące się na kuchennym stole uporczywe źródło zamieszania. Mrówki nadal zerowały nad trefnym wypiekiem. - Dormi - wyszło spomiędzy jego ust. Magia odpowiedziała mu ciepłem rozprowadzającym się po opuszkach palców, a chwile później wyprosił tort z domu Fiony, porzucając go na trawniku, dwa kilometry od werandy, zyskując pewność, ze nie zachęci do odwiedzin kolejnego batalionu niechcianych gości. Dormi, 54 |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Hellridge, maywater
Zawód : miksolog, okazjonalnie barman w Chyżym, twórca kadzideł
Fiona Cavanagh
POWSTANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 3
TALENTY : 29
Łypnęła ponurym wzrokiem na brata. Ona miała ugasić temperament…? Czy on nie miał pojęcia, że rzucenie jej czegoś takiego w twarz powodowało jeszcze więcej szkód…? A nie. Wiedział. I doskonale wiedział przy tym, co robi, bo Fio trochę się zastanowiła i westchnęła. Głęboko. - Przepraszam, Fion. Mam beznadziejny humor, co zresztą widać. To nie Twoja wina. I generalnie to jasne, mogę testować wyroby alchemiczne na mrówkach. Poszukam dobrej trutki. – uśmiechnęła się blado, podchodząc do brata tylko po to, żeby się przytulić. Tak, zdecydowanie potrzebowała się przykleić do kogoś chociaż na chwilę, a Fionan był akurat pod ręką. No i zawsze łatwiej było w ten sposób odzyskać odrobinę równowagi po paskudnych wspomnieniach. - Zależy które, moje ty 0,7. Ale wyobraziłam sobie, że te paskudztwa mogły przebywać w środku torta, gdy je jadłam. – wzdrygnęła się, choć ewidentnie było jej lepiej. Nie miałaby nic przeciwko testom na mrówkach, potrzebowała po prostu wrócić do równowagi i pozbyć się zakwasów. I zjeść coś. W ogóle lista życzeń stawała się coraz dłuższa i może to właśnie dlatego Fio wybuchała ładniej niż normalnie. Niektóre kobiety były delikatne niczym kwiaty. Fiona także była delikatna. Ale jak bomba z odpalonym lontem. Typowy irlandzki temperament, którym obrywał każdy, kto jej się naraził. - Wiem. I dziękuję za to. – jej głos bardzo mocno złagodniał, gdy odbierała klucze samochodowe z rąk Fionana. Wiedziała, gdzie jest miejski parking – mógł przecież zaparkować na jej podjeździe, ale nie zamierzała narzekać. Spacer pewnie jej się do czegoś przyda. Bardziej uspokoi. – Mmmmmm. To bardzo miłe z twojej strony. – głęboko ukryte pokłady empatii najwyraźniej nie były tylko plotką. Piersiówkę też przyjęła i jak na Cavanagha przystało natychmiast z niej skorzystała, biorąc solidny łyk. Posmakowała przez chwilę alkohol, uznając go za akceptowalny i przynajmniej aktualnie schowała piersiówkę do kieszeni spodni. – Mam nową partię whisky, chcesz? – typowa Fiona, na alkohol zawsze mógł u niej liczyć. Zawartość piersiówki całkowicie poprawiła jej nastrój, zresztą wiele też miał z tym wspólnego fakt, kto tę piersiówkę jej podał. Jakby na to nie spojrzeć, teraz już na pewno nic jej groziło, obojętne, co by to nie było. Fionan był jaki był, ale rodzinne uczucia miał na pewno. Ona zresztą też. Skierowała się do bramki, kiedy padło pytanie o kurs samoobrony. Zawahała się, na ułamek sekundy, bo przecież prosiła Camerona, by nikomu nic nie mówił o tamtym. Na pewno niedźwiedź nic nie powiedział. - Tak, ten. Uznałam, że przyda się do baru. Sam wiesz, co tam się dzieje, jak się nawalą, a nie będę za każdym razem wołać Camerona. Poza tym wyobraź sobie reakcję na widok barmanki z tulipanem rękach. – roześmiałam się krótko, unosząc brew w górę. To była prawda. Częściowa, ale była. Nie okłamałaby Fionana, więc miała po prostu nadzieję, że nie będzie drążył tematu i poszła do tego nieszczęsnego samochodu. A raczej po niego. W końcu Fiona potrafiła jeździć, tylko nikt nie chciał dać jej prawka. Samochód brata odnalazła bez najmniejszego problemu, szczerząc się jedynie na jego widok, kiedy wbrew wszelkim zasadom usadowiła się za kierownicą. Oczywiście musiała dostosować lusterka i siedzenie, ale co to za problem… Jedno przekręcenie kluczyka i silnik zamruczał w odpowiedni sposób, a Fio zaskakująco powoli wyjechała z parkingu. Także chwilę później samochód wjechał na podjazd jej mieszkania i zatrzymał się grzecznie przed garażem. No, raczej składowiskiem rzeczy różnych, ale jak zwał tak zwał. - Samochód na miejscu. – wystawiła głowę przez okno by sprawdzić, jak się ma sprawa z paskudnymi lokatorami. – Bezczynszowcy raczyli wynieść swoje odwłoki, czy czas na cięższą artylerię? – upewniła się, szczerząc lekko ząbki. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : alchemiczka, barmanka i wokalistka
Fionan Cavanagh
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 1
TALENTY : 28
Nie był dobrym materiałem na starszego brata, choć do dzisiaj, które z nich jako pierwsze powitało świat rozdzierającym krzykiem, było kwestią sporną. Rodzice konwencie zbywali ten temat milczenie, wiec w końcu zaczął podejrzewać, ze zwyczajnie świecie nie wspomnienia z tamtego momentu nie zbyt dokładnie zapisały się na kliszy ich pamieci - matka była zbyt wyczerpana porodem, by zapamiętać kolejność, ojciec zawczasu się znieczulił i tylko wyczekiwał w chwili, z butelką w ręku, by celebrować narodziny bliźniąt. Wydawało mu się, ze element humorystyczny, w obecnych okolicznościach, by odwrócić uwagę Fiony od kolonii mrówek, był niezbędną częścią ich konwersacji. Ostatecznie był świadkiem wielu jej mniejszych lub większy - z braku lepszego określenia - załamań nerwowych i nauczony doświadczeniem, robił wszystko, by chwilowo odwróciła wzrok od swojego problemu. Widocznie dziś przekroczył swoje kompetencje. Bez, kiedy Fiona zainicjowała kontakt fizyczny, objął ją ramieniem, mając nadzieje, ze to nie punkt kulminacyjnych wzbierających się w niej uczuć - zapowiedź histerycznego płaczu. Moje ty 0,7 było sygnałem, że była w ciut lepszej kondycji emocjonalnej. - Nie wydaję mi się, żeby od początku tam były - rzucił, kiedy siostra zabrała głos i - o dziwo - wydawała się nieco spokojniejsza niż kilka chwil temu, balansując na granicy histerii. - Ale tak czy owak nie powinnaś tego tak zostawić. I powiedz mi, który lokal omijać szerokim łukiem. - Choć po prawdzie dawno nie korzystał z lokalnych cukierni. Odkąd poznał Alishę i i jej talent kulinarny, wszystkie zamówienia kierował na adres jej skrzynki. I jeszcze nigdy do nie zawiodła - i punktualnością, i jakością. Podziękowanie zbył wzruszeniem ramion. Nie musiała na to marnować słów. Tak, jak nie oczekiwał od nich dowodu wdzięczności, ale nie mógł przejść równie obojętnie obok degustacji nowej partii whisky. - Pytasz Cavanagha co robi w kasynie. On mógł liczyć na alkohol, ona - na piersiówkę pocieszenia. Rzadko dopuszczał do głosu głęboko ukryte pokłady empatii. Były zarezerwowane dla tych, którym mógł podarować chwile swoich słabości, jednak rzadko ten zaszczyt dotykał ktokolwiek. Do grona tych osób zaliczała się przede wszystkim Fiona i Josie. Wyjaśnienie dlaczego zdecydowała się na kurs samoobrony było wystarczający, by nie drążyć tematu, choć na usta Fionana cisnęło się pytanie - często jesteś ofiarą takich incydentów? Nie zapytał, wiedząc, ze siostra uraczyla go półprawdą. Karmel się wygadał. Obserwował jak z kompletem kluczy, zmierzała do miejsca, gdzie zaparkował. Kontakt wzrokowy z jej plecami trwał tak długo, az nie zniknęła mu z oczu. Czas wytoczyć ciężkie działa. Piec minut później było po wszystkim. Pięć minut później czerwony lakier błyszczał na podjedźcie w pełnym słońcu. - Wyjmij z bagażnika świece. O kolor nie musiała pytać. Zapakował do bagażnika dwa zestawy świec w kolorze fioletowy. - Posypalem podłogę solą, więc niedługo powinny się wyprowadzić, zanim założę swoją siedzibę i na dobre się tu rozgoszczą - podsumował - ale wiem, jak przyśpieszyć ten proces i zniechęcić ich do wizyt. Masz radio? |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Hellridge, maywater
Zawód : miksolog, okazjonalnie barman w Chyżym, twórca kadzideł
Fiona Cavanagh
POWSTANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 3
TALENTY : 29
Kłótnie o to, które z nich było starsze, kiedyś były na porządku dziennym. Niestety nigdy nie zostały do porządku wyjaśnione, bo rodzice albo milczeli albo podawali bardzo sprzeczne informacje. Fiona szybko nauczyła się po prostu o to nie pytać, a z bratem kłócić się mogła o ten fakt nadal. I nawet jeśli czasem coś szło nie tak, to zawsze pamiętała, że miał dobre intencje. Tak jak teraz. A że ona była trochę w swoim histerycznym nastroju… Zdarzało jej się. Tak, jak dawno temu zdarzył jej się epizod depresyjny wywołany eliksirem. Fio wolała tego nie pamiętać, ale tulenie się pozwalało na przywrócenie równowagi emocjonalnej. Bardzo pozwalało. Przynajmniej mogła już brata nie straszyć swoim stanem. W teorii. - Taki jeden w Deadberry. Miałam po drodze z kursu. – że kurs nie zostanie tajemnicą, doskonale wiedziała. Ba, nawet nie zamierzała ukrywać, że na taki poszła. Wolała po prostu nie mówić na głos, czemu się na niego zdecydowała, bo reakcja rodziny byłaby bardzo przewidywalna. I jeszcze zabraliby jej największą rozrywkę w postaci przesiadywania w Chyżym. Nie nie nie, o tym będziemy milczeć, o smaku krwi w ustach tak samo i na pewno nie zamierzała już nikogo nigdy więcej gryźć. Nigdy. Przenigdy. - Szuka sposobu, jak orżnąć przeciwników. – rzuciła bez najmniejszego wahania. No bo co innego Cavanagh miałby robić w kasynie? Bo przecież nie przegrywać. – Swoją drogą musimy kiedyś skoczyć do kasyna i zagrać. Mam potrzebę rozrywki. – stwierdziła już całkowicie uspokojona. Nie musiała jednak mówić mu, jak bardzo była mu wdzięczna za pomoc i za obecność – sam o tym doskonale wiedział. Fiona bywała bardzo wylewna emocjonalnie, ale w pewnych kwestiach była tak samo otwarta, co w zdradzaniu cudzych sekretów. Jednym słowem: milczała jak nagrobek. Brak odpowiedzi był bardzo dobrym znakiem, kiedy już przyjechała z samochodem na swój podjazd. - Od kiedy wozisz w samochodzie świece? – zainteresowała się i wysiadła z wozu, kierując się do bagażnika. Świece faktycznie tam były, ślicznie fioletowe, więc sięgnęła po jeden z zestawów i podała go bratu. – Solą? Słodka Aradio, moja podłoga… Ale wolę wymienić parkiet niż wyprowadzić się z domu przez mrówki. Dobra, nie ma problemu. – zatarła ręce, a po jej parszywym nastroju nie było już śladu. Mniej więcej tak samo jak po paczce owsianych ciasteczek, które znalazła w schowku. Nie była pewna, co tam robiły, ale zjadła je z wielką chęcią, dzięki czemu teraz nie była głodna i tym samym humor zdążył jej się poprawić. - Radio…? Jasne, że mam radio. Lubię, jak coś mi gra podczas pracy. – zgodziła się z nieukrywanym zaskoczeniem, ale łącząc pytanie wraz ze świecami… - Chcesz tu przeprowadzić rytuał? Na radiu? – upewniła się, bo jeśli tak, to najprawdopodobniej będzie musiała pójść do sklepu i kupić sobie kolejne, a to powinno zostać gdzieś w salonie. Nie miała nic przeciwko za to samemu rytuałowi. - Mogę je przynieść, jak potrzebujesz. I pstryknę kawę. Pomóc ci z czymś w ogóle? – spytała rzeczowo i skierowała się do bramy, by ją zamknąć. Samochód Fiona będzie przecież bezpieczniejszy przy zamkniętej bramie na podjazd. Oprzytomniała też już na tyle, by domyślić się, po co Fionan naprawdę tutaj przyjechał; jej mrówki były tylko zajęciem ubocznym. – Flaszki mam popakowane w skrzynce, ale jest ich mniej niż sądziłam, że wyjdzie. Jakby co mam nastawione następne, więc tak za tydzień powinny być tak z cztery dodatkowe. – oboje lubili Chyżego, oboje tam pracowali i stali za barem. Dobrze było znać stan magazynowy alkoholi i potencjalne dostawy. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : alchemiczka, barmanka i wokalistka
Fionan Cavanagh
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 1
TALENTY : 28
Kto był starszy - nie wiedzieli. Kto mądrzejszy - wyrok zapadł lata temu. Kto lepiej ułożył się w życiu - dylemat rozstrzygnięty ponad sześć lat temu. Kto bardziej nadawał się, by zarządzać w przyszłości Chyżym - ta kwestia rozjaśniła się dekadę temu. O swoich wzlotach rozmawiali zawsze, o upadkach rzadko. Prawie nigdy nie stało w sąsiedztwie z prawdą, choć lata, kiedy zwierzał jej się z najdrobniejszych bzdur dawno minęły. Miał przed nią kilka mniejszych lub większych sekretów. Choćby powód, dlaczego jej drugi narzeczony musiał zniknąć. Na swoje usprawiedliwienie mógł powiedzieć jedynie tyle, ze rodzice tez nie znali całej prawdy, bo prawda, w tej sytuacji, nie miała żadnego znaczenia, skoro udało mu się, w ostatniej chwili, uratować narażoną na uszczerbek reputacje siostry. Taka rola starszego brata. Teraz było znaczenie mniej pytań. Na wiele znaleźli odpowiedzi. Na niektóre odpowiedzi nigdy nie szukali. Znal Fionę wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, ze kurs nie był jedynie zrodzonym pod wpływem chwili kaprysem, ale tematu nie drążył; nie chciał wsypać Karmela, ze wie więcej niż filigranowe metr pięćdziesiąt mogło wiedzieć. Kolejna słodka tajemnica. Kolejne podłe kłamstwo. Na zasugerowaną aktywność w kasynie, uśmiechnął się przekornie. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz odwiedził z nią kasyn. Zwykł tego nie robić. Wymienił jej towarzystwo na Philipa, rzadziej Timothy'ego. - Przyjdzie na to czas - odpowiedział wymownie, bez konkretów, byle powiedzieć cokolwiek, choć ona nie mogła tego wyłapać - była za daleko, a ona za blisko, by powiedzieć jej prawdę. Dobrze się stało, ze dzielił ich dystans kilkadziesiąt metrów. Od dawna wydawało mu się, ze obecność Fiony w kasynie była nie na miejscu. Nie mógł skojarzyć jej z tym otoczeniem. Dlaczego? Co się zmieniło? Grała w pokera nie gorzej od niego. Mrówki, postawione w stan gotowości, zrozumiały wkrótce, ze z Cavanaghem nie ma żartów. Fiona mogła spać spokojnie, uboższa o jedną traumę. - Od kiedy plac Aradii stanął w płomieniach - nie kłamał; od dwudziestego szóstego dnia lutego, gdy świat stanął na głowie, zawsze woził ze sobą świece; nie wiadomo, kiedy będą potrzebne, mówił przezornie, zamykając klapę bagażnika. - A twoja podłoga zniosła to lepiej niż ty inwazję współlokatorów. Paczka owsianych ciasteczek były Finna. Fionan zapomniał o ich istnieniu. Chłopiec pewnie tez, a wiec Fiona miała czyste sumienie. Do czasu aż ktoś nie powiąże ich zniknięcia z okruchami postawionym w samochodzie. - Tak, zaraz będziesz świadkiem przebłysku mojego geniuszu - choć na widok radia w rękach siostry entuzjazm Fionana odrobinę opadł. Minimalnie, na moment. – Na tylnym siedzeniu mam nówka sztukę nieśmiganą. - I w dodatku konsekrowaną. – Zaraz wracam. W między czasie przygotuje mieszankę rytualną. I kawę. Minutę później był z powrotem. Podłączył radio do gniazdka zasilania, ustawił go na przypadkową częstotliwość. "Dzisiaj w nocy pogada da kierowcom popalić, uważajcie na siebie i zapnijcie pasy!", mówił spiker, ale Fionan nie skoncentrował się na jego tembrze głosu. - Wystarczy, ze nie będziesz plątać się pod nogami - posłał jej rozbawiony uśmiech, w trakcie usypywania pentagramu z prochu. Potem - świece na swoim miejscu, athame w dłoni, słowa znajomej inkantacji układające się w myślach i odnajdujące drogę do języka. Mógł zaczynać. - Sonum rebus imponere, auditum modificare. Pięć słów, pięć świec, ostrze noża kursujące od jednej do drugiej. Potrzeba matka wynalazków, choć za wcześnie na krótki okrzyk – voilà. Symbiosis Naturalis (st 35), k100 + 20 Świece w kolorze fioletowym |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Hellridge, maywater
Zawód : miksolog, okazjonalnie barman w Chyżym, twórca kadzideł
Stwórca
The member 'Fionan Cavanagh' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 12 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Fiona Cavanagh
POWSTANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 3
TALENTY : 29
Kto był starszy albo kto był młodszy – to nie miało znaczenia. Raz ona raz on, wszystko zależało od aktualnej sytuacji i tego, które z nich potrzebowało większej pomocy. A kwestia ułożenia sobie życia? Cóż, Fiona była całkiem zadowolona ze swojego własnego. A przynajmniej solidnie udawała, że jest. Nie potrafiła już teraz powiedzieć, w którym momencie zaczęła udawać. Kiedy strąciła siebie w otchłań duszy, stając się perfekcyjnym dzieckiem, które jeśli coś odwalało, to w ukryciu i tak, żeby nikt nie widział. Kiedy jednak zaczęła okłamywać brata? Kiedy zaginął ten moment, gdy potrafili prześwietlić się na wylot? Ona to potrafiła nadal, w jakimś sensie. Choć kiedyś mówiła mu o tym wprost, teraz jedynie skrupulatnie pokazywała, że łyka wszystkie jego słowa niczym pyszne śniadanie, nie dostrzegając tego, co naprawdę się za nimi kryło. - Oczywiście. – dlatego się z nim zgodziła, dlatego jedynie uśmiechnęła się, jakby brała jego słowa za dobrą monetę. Nie brała. Wbrew temu, co o niej myślał, wiedziała. Słyszała tu czym tam o długach Fionana. O kartach z tymi czy tamtymi. I doskonale była świadoma tego, że z nią już grać nie chciał, z jakichś nie do końca zrozumiałych powodów. Fiona potrafiła dostrzec więcej, niż niektórzy sądzili. Inna rzecz, że sama nie pozwalała im się tego domyślić, ale przecież Fion powinien być mądrzejszy. Najwyraźniej nie był. Albo ona oszukiwała za dobrze. - Ma to jakiś sens. – zgodziła się z jego wyjaśnieniami w kwestii świec. Pamiętała tamten okropny dzień, kiedy tak wiele rzeczy wywróciło się do góry nogami. – Och długo będziesz mi wypominać chwilową panikę…? Też byś spanikował, jakbyś pomyślał, że mrówki wpierdoliły ci wszystkie kadzidła. – wytknęła mu z uniesieniem brwi, a potem jedynie pokręciła głową. Jasne, że będzie jej to wypominał. Tyle, że wypominanie ze strony Fionana mogła na spokojnie znieść. Nie wszystko z jego strony było obliczone na to, żeby wbić jej szpilę. Niektóre na pewno, w końcu sama czasami robiła to samo, ale przeważnie jednak nie. Ale i tak najbardziej raniło, kiedy ją zlewał. Tego jednak nie musiał wiedzieć, a i sama Fio nie była chętna, by mówić o tym komukolwiek. Nie pozwalała sobie na zbędne emocje przy kimkolwiek. Jeśli już płakała, to tylko w samotności z zapasem odpowiednich specyfików w lodówce, by nie było tego potem widać. - Konsekrowane radio, mmmmm. Już się robi. – roześmiała się krótko, kręcąc głową. Mieszanki przygotowywać nie musiała – miała ją. Zawsze miała, bo nigdy nie wiadomo, kiedy mogła się przydać. Dlatego niedługo później wróciła z czeluści własnego domostwa z mieszanką dla brata i zapachem kawy roznoszącym się po pokojach. Napar jeszcze nie był gotowy, ale już niedługo będzie. Akurat kawa czy posiłki były w jakimś stopniu jej konikiem, choć jak na Irlandkę przystało szalała przede wszystkim za herbatą. Z tego, co znajdowało się w jej szafkach, można było tworzyć najróżniejsze specyfiki, niekoniecznie magiczne. - Hej, ja się nigdy nie plączę! Wypraszam sobie! – oburzyła się,s tając gdzieś z boku, by obserwować, w jaki sposób tworzył rytuał. Kojarzyła go po inkantacji, ale prawdę mówiąc niekoniecznie rozumiała, co właściwie mężczyzna chciał osiągnąć. - Noooo to chyba ci coś nie wyszło. – oznajmiła z o wiele większym rozbawieniem, niż powinna. – Czekaj. – rozbawienie w głosie Fio nie znikało. Zniknęła znowu gdzieś w domu, po chwili wracając z parującym kubkiem kawy udekorowanym kilkoma kroplami mleka – Fion nie przepadał za zbyt dużą ilością „zabielacza”, jak miał w zwyczaju nazywać wszelkiego typu śmietanki i mleczka do kawy. - Napij się na poprawę nastroju. – podsunęła mu kubek, z całkiem niewinnym uśmiechem. Za to jej własna kawa była elegancko udekorowana bitą śmietaną. Co je jednak łączyło? Oczywiście, że whisky. Irish coffee nie mogła obyć się bez tego trunku. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : alchemiczka, barmanka i wokalistka