Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
13 VI 1985Everglades, FlorydaAnaica Laguerre, Javier RiveraNie mógł wysiedzieć na tylnym siedzeniu jeepa, którym Mike przyjechał zabrać ich z hotelu w Miami. Za dużo ostatnio lało, nie przejechałbyś swoją ładniutką puszką, powiedział przez telefon, ale Javi był wtedy już zbyt podekscytowany, by wypominać mu, że przecież kupił ten samochód w zeszłym miesiącu i nie mógł go jeszcze krytykować. Jakieś elektryczne nabuzowanie, od którego nadymał się jak mały balonik i wypełniał po brzegi szczęściem, zaczęło się już wcześniej - jeszcze w Saint Fall, kiedy pakował wielką walizkę Any do bagażnika, swoją musząc redelegować na tylne siedzenie, by się zmieściła. Migotało z tyłu głowy, przenikało w jego głos, nadając mu wyraźnej, słonecznej nuty, nawet gdy już parę godzin sunęli stanową jedynką na południe kontynentu, a Laguerre zaczynała przysypiać. Wszystko było w porządku i nic nie mogło zepsuć Javiemu wyśmienitego nastroju – jechał przecież na urlop ze swoją kobietą do miejsca, gdzie czuł, że naprawdę się rozpręża. Nawet te deszcze, wokół których planowali wycieczki na plażę, zwiedzanie i wreszcie wyjazd na farmę. Czekał na niego pięć miesięcy – tak, odliczał w kalendarzu – a miał wrażenie, jakby minęły wieki. Niewidoczne łuski zdawały się swędzieć, ukryte jeszcze pod skórą, ale Javi miał pewność, że na pierwszy widok zwierząt – jego zwierząt – nie zdoła powstrzymać ich wykwitu. Euforia jaką czuł na myśl, że nie musiał się już ukrywać w towarzystwie Any, prawie przykrywała niepokój, że coś może pójść nie tak. Bo mogło. Przecież zawsze mogło i powinien być na to przygotowany. Tym razem jedynym środkiem zaradczym, jaki podjął, było zabranie ze sobą buteleczki wywaru przeciwbólowego i bluzy z kapturem, w której mógł ukryć ręce i twarz. Ana wiedziała, Mike wiedział, ale jego pracownicy nie – dlatego właśnie to on ich oprowadzał. Ścieżkami, na których nikogo nie było. Robili to nie pierwszy raz. Już wysiadając z jeepa, który za nic sobie miał rozmokłą drogę na farmę, Javi wziął Anę za rękę, ślepy na wszystko, co nie było nią, albo zwierzętami – w tempie karabinu maszynowego opowiadając jej o swoim ostatnim wyjeździe na Florydę i o zmianach jakie miały zostać wprowadzone na wybiegach z taką dumą, jakby cały przybytek należał do niego, a nie kogoś innego. Nie miało to znaczenia. - Jak nie zwolnisz, to zaraz nie będę miał o czym opowiadać – żartował sobie Mike, wprowadzając ich na teren wejściem dla obsługi. Mniej reprezentatywnym, bardziej na uboczu, jedynym które mogło ich zaprowadzić do pomieszczeń nieprzeznaczonych dla pospolitych turystów. Tam, gdzie stał świeżo wymieniony sprzęt do inkubacji – Jeszcze pusty, bo dopiero zaczną składać jaja za jakiś tydzień, dwa – przez skrzydło szpitalne i pomieszczenia do przygotowywania karmy. - To bardziej rzeźnia – stwierdził cicho Javi, nachylając się nad uchem Any. - Karma to dużo powiedziane. - Mów tak brzydko, to chuja zobaczysz, a nie maluchy – wtrącił się Mike, zerkając na nich przez ramię i odruchowo zagarniając z czoła płowe, rozjaśnione dodatkowo na słońcu kosmyki. - Przystosowujemy część zeszłorocznego wylęgu do większego kontaktu z ludźmi. Turyści sikają po nogach, jak mogą potrzymać małego aligatora, nawet jak ma taśmę na pysku, a co dopiero jakby się udało dojść do tego, żeby taki większy potworek da się pogłaskać jak pies – perorował, zupełnie niewzruszony westchnieniem Javiego oraz wywróceniem oczami, którego już nie zobaczył. Debil, poruszył ustami, by Ana mogła to odczytać, uśmiechając się zaraz potem kątem ust. Nie sądził, by miało się to udać – nie bez kogoś, kto mógł wydawać polecenia aligatorom tak jak on. Nie były w końcu stworzone do udomawiania i tresury – gdyby tak były, sklepy zoologiczne już dawno oferowałyby jaja i pomoc w przygotowaniu terrarium. Opuszczając pierwszy budynek, przeszli żwirową ścieżką nieduży kawałek – nawet tyle wystarczyło, by ostre słońce ukąsiło ich odsłonięte karki i ramiona, musnęło nosy – zanim Mike skręcił w mniejszą, niewidoczną na pierwszy rzut oka ścieżkę. - Państwo przodem – rzucił, otwierając kłódkę na drzwiach do niedużego budynku wymalowanego tak, by wtapiał się w otoczenie. Wewnątrz pachniało wilgocią, a delikatny chlupot zdradzał, że gdzieś blisko musiał być basen. Terrarium. Zagroda. Choćby miednica. Mike pstryknął światło i ich oczom ukazało się w połowie odmalowane pomieszczenie z niedużą wieżą nałożonych na siebie krzeseł w jednym kącie, a w drugim z pustymi, metalowymi kubłami. Pew! – poniosło się w ciasnej przestrzeni. Pew, pew, pew!, dźwięki przypominające lasery z filmu science fiction gwałtownie zwróciły uwagę Javiego w kierunku ściany, gdzie na całej szerokości pomieszczenia mieściło się wysokie, nakryte od góry akwarium, w którym leniwie unosiły się na wodzie wyraźnie jeszcze młode, nie dłuższe od przedramienia aligatory. Nie zastanawiał się nad tym, czy powinien poprosić najpierw o zgodę – Javier po prostu zdjął sobie jedno z plastikowych krzeseł, dostawił je obok akwarium i wdrapał się na nie, odsuwając pokrywę. - Hej, słodziaki – odezwał się dużo bardziej gardłowym, chrapliwym dźwiękiem, wpatrzony z rozczuleniem i radością, jak w wodzie momentalnie się zakotłowało, a młode gady żwawo chciały znaleźć się jak najbliżej. - Dobrze wam tutaj? Nie za ciasno? – dopytywał, pochylając się nad brzegiem, zwieszając nad nim bezwiednie rękę bez strachu. Dobrze, fajnie. Masz kurczaka? Javi roześmiał się, czując jak jakiś ciasny węzeł w jego klatce piersiowej rozwiązuje się nagle. - Nie wziąłeś żadnych kurczaków, nie, Mikey? – spytał, wcale nie spodziewając się potaknięcia. Mike jednak, z uśmieszkiem samozadowolenia, podszedł do skrzyni w jednym z kątów i otwierając jej wieko, odsłaniając zapas schłodzonych kawałków mięsa. Wielka lodówka na miejscu, sprytne. - Chciałabyś je nakarmić? - zwrócił się do Any. - Albo któregoś potrzymać? |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Gdyby miała powiedzieć, kim stał się Javi w ciągu ostatnich dni, z pewnością nie nazwałaby go słoneczkiem, tylko raczej – supernową. Uśmiech nie schodził mu z twarzy i wyraźnie nie mógł usiedzieć na miejscu, a wisienką na torcie niech będzie, że nie gderał nawet na rozmiar i ciężar jej walizki. Co więcej, ekscytacja mężczyny nie tylko nie osłabła wraz z ruszeniem w drogę, a rozgorzała tylko jeszcze większym ogniem. Radość Javiego udzielała się i Anie, trudno było jej jednak z nim konkurować – co tylko podsycało jej ciekawość. Jak było w tym miejscu, do którego tak bardzo pragnął się dostać? Jak było tam, w jego azylu, gdzie tak nagle, zupełnie znienacka, dostała dostęp? Najpierw dużo rozmawiali – o pierdołach, jakby ostatnie poważniejsze dyskusje chwilowo wyczerpały ich zapał. Wspólnie zawodzili piosenki do wtóru brzmiącym z radia wokalistom. Ana z entuzjazmem wskazywała wszystko, co zaciekawiło ją za oknem – Javi w międzyczasie opowiadał jej trochę o Everglades. On trzymał dłoń na jej udzie, ona głaskała go mimowolnie w przerwach od entuzjastycznego chrupania zabranych na drogę przekąsek. Potem, gdy chwilowo przestali mówić, śpiewać, śmiać się głośno – zerkała na niego tylko z leniwym uśmiechem błąkającym się na twarzy. Część drogi przespała, zwinięta na fotelu pasażera. Raz, jeszcze przed przystankiem na noc w przydrożnym hostelu, zatrzymali się w jednej z opustoszałych zatoczek. Dawno nie uprawiała seksu w samochodzie, była jednak absolutnie pewna, że ten z Javim był pod każdym względem lepszy od tego dawmo minionego, ostatniego razu. Gdy odtarli do Miami, nie była wyspana, ale była szczęśliwa. Nie odespała też potem, gdy wpadli w wir intensywnych dni i równie intensywnych nocy – ale wciąż bez wahania stwierdziłaby, że właśnie tak ma być. Tak – szybko, dużo, intensywnie. Trochę zwiedzali, trochę plażowali, jednego wieczora do późnej nocy bawili się w klubie na jednej z plaż. Karmelowa skóra Laguerre prędko zaczęła pachnieć słoną wodą, słodkimi perfumami i miłością wyrywaną garściami wszędzie tam, gdzie mogli. Everglades, główny przystanek w całej tej wyprawie, wydawał się być dosyć bladą perspektywą w porównaniu do wszystkiego, co zostawili w Miami – Ana była jednak bardziej niż gotowa dać się poprowadzić; poznać wszystko, co tak silnie trafiało do serca Javiego. Nie była pewna, czego się spodziewać i może trochę się obawiała, wystarczyło jej jednak popatrzeć na szeroki uśmiech Rivery, by było lepiej. To było jego miejsce. Tylko tyle i aż tyle. Na uśmiech Mike’a odpowiadała szerokim uśmiechem, anegdotki o farmie wymieniała na mniej lub bardziej kolorowe opowieści z Haiti czy Saint Fall. Nawiązywanie nowych znajomości szło jej łatwo i Mike nie był pod tym względem inny – usidlała go tak samo, jak pozostałych. Chociaż, sądząc po tym, jak wodził wzrokiem za Javim, mężczyzna wolałby być usidlony przez kogoś zupełnie innego. Ana przyglądała się ukradkiem im obojgu i zupełnie nie rozumiała, jak Rivera mógł tego nie widzieć. Musiała go o to potem zapytać. Teraz jednak – znów ekscytacja Javiego, znów opowieści, znów dziecięcy niemal entuzjazm. Anaica ściskała mocno dłoń mężczyzny i uśmiechała się szeroko. Był uroczy, gdy tak się cieszył – i wyraźnie bardziej swobodny niż w Saint Fall. Bardziej szczęśliwy. Ana uśmiechała się miękko na każdy jego uśmiech i nie odzywała się, pozwalając zalać się falą czystej radości Rivery. Ciekawe, czy kiedykolwiek myślał o tym, by się tu przeprowadzić. Może zatrudnić u Mike’a. Przez całą drogę rozglądała się z zaciekawieniem. W pomieszczeniach do przygotowywania karmy – rzeźni – zmarszczyła nos lekko i mimowolnie przytuliła się mocniej do boku Rivery. Nie lubiła takich miejsc i nie widziała potrzeby, dla której miałaby udawać, że jest inaczej. Na niemą metkę, jaką Javi przylepił Mike’owi, uśmiechnęła się z rozbawieniem. Nie mogła wiedzieć, w jakim kierunku pobiegły myśli Rivery – nie nadążała za nimi jeszcze – uprościła więc własne obserwacje do wniosku, że Javi zwyczajnie nie lubi robienia ze zwierzaków taniej rozrywki. Ona też za tym nie przepadała. A potem dotarli na miejsce, przez w większości puste pomieszczenie poniosły się komiczne dźwięki laserów – nie potrafiła nazwać tego inaczej – i już, zaraz potem, stanęła oko w oko z pierwszymi z gadów, jakie miała dzisiaj zobaczyć. W wysokim akwarium leniły się młode aligatory i nie było już nic, co mogłoby powstrzymać Javiego od wyrwania się w kierunku zwierząt. Mężczyzna odezwał się do gadów i Ana wciągnęła powietrze gwałtowniej, gdy wzdłuż kręgosłupa prześlizgnęła jej się doskonale znajoma iskra. Nigdy przedtem nie słyszała, by tak mówił. To, że parę dni temu przyznał jej się do odmienności nijak nie mogło jej przygotować na wszystko, czego prawdopodobnie miała być dzisiaj świadkiem. Przez dobrą chwilę przyglądała się Javiemu trochę z oszołomieniem, trochę z fascynacją. ...nakarmić? - Co? – Drgnęła lekko i zerknęła na Mike’a. – A, ja... – zawahała się, wreszcie roześmiała cicho, skrępowana. – Nie jestem pewna – przyznała szczerze, zaraz jednak instynktownie zaglądając do lodówki. - Chyba bym mogła – przyznała ostrożnie. – Nakarmić. – Trzymania nie była jeszcze pewna. – Masz rękawiczki? Miał, podobnie jak miał też kawalek żelastwa, na który można było nadziać kawał mięsa i zanurzyć go w akwarium bez obaw o utratę rąk, gdy nadmiernie podekscytowane gady pomylą palce ze skrawkami kury. - Chodź – zachęcił Mike, ładując jednocześnie kilka kawałków mięsa do jednego ze stojących nieopodal wiader. Zaraz potem gestem wskazał Anie, by razem z nim okrążyła akwarium. – Ten tu to troglodyta, ale nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy być tacy sami. Tam – Ręką wskazał odpowiedni kierunek – mamy małą... Zagrodę. Wybieg. Plażę. Nazwij jak chcesz. – Uśmiechnął się przelotnie. – Zwykle karmimy je właśnie tam. Poprowadził ją dookoła zbiornika, w jednej chwili oglądając tylko przez ramię. - Dzikus, idziesz? – zawołał lekko. – Czy mam sam pozabawiać twoją księżniczkę? Anaica parsknęła cicho i pokręciła głową pozwalając, by loki rozsypały jej się luźno na ramionach. Tak jak powiedział Mike, na tyłach rzeczywiście była zagroda. Anaica szła za mężczyzną krok w krok, nie czując się dość pewnie, by się panoszyć. - Tutaj. – Mężczyzna odstawił wiadro nieopodal wody i kucnął tuż obok. Zerknął przez ramię na Anę. – Boisz się? – spytał miękko i, wyjątkowo, Laguerre nie czuła, by było to pytanie, na które musiałaby protestować. Mike nie był ofensywny, raczej – zaciekawiony. I rozumiał. - Nie ma potrzeby. Śmiało – zachęcił i uśmiechnął się szerzej, gdy niepewnie kucnęła obok niego. – Weź kawałek. – Ruchem głowy wskazał wiadro. – Dzieciaki już płyną. – Zauważył z rozbawieniem, wskazując wyraźne poruszenie w wodzie od strony głębszego akwarium. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Kiedy przychodziło do Florydy i farmy w Everglades w szczególności, rozumowanie Javiera zawężało się gwałtownie, ignorując większość tego, co nie było bezpośrednio związane z dostaniem się w pobliże wybiegów i zagród pełnych łuskowatych cielsk. Bardzo łatwo odrzucał niuanse, szczegóły, przesuwał po nich wzrokiem i nie rejestrował ich istnienia, nurzając się we własnej ekscytacji i szczęściu, w pewien sposób oderwany od otaczającej go rzeczywistości. Nigdy mu to nie przeszkadzało. Nigdy. Nie tutaj. Obecność Any, jej wiedza o tym, czym był, dokładała do tego wszystkiego jeszcze jedną warstwę. Podkręcała radość do niemożliwych, niemal duszących poziomów, oblewając mu nerwy ciepłem, wywołując poczucie bezpieczeństwa. Stojąc na plastikowym krześle, z głową i rękoma zwieszonymi nad brzegiem akwarium, mógłby tak zostać na bardzo długo, nie przejmując się specjalnie tym, co robił Mike i Ana, ale aligatory zapytały o kurczaka. Dały mu impuls do działania, którego w żaden sposób nie próbował zdławić, chętny przychylić nieba paru nieodrośniętym jeszcze zwierzakom. Zerkając przez ramię, pozostał w tej pozycji, z zaciekawieniem przyglądając się, jak Mike otwiera wieko tego, co uznał szybko za zwykłą skrzynię, a co pełniło funkcję lodówki. Słysząc jego pytanie skierowane do Anaiki, uśmiechnął się bardziej miękko, na chwilę oddając im swoje zainteresowanie, chociaż tuż pod bokiem miał zwierzęta, na które czekał tak długo. Był ciekaw, co powie Ana – czy skorzysta z propozycji, by rzucić młodziakom pałkę lub skrzydło, czy weźmie któregoś na ręce, pierwszy raz czując, jak niesamowicie miękkie i gładkie były jasne łuski na jego brzuchu. Kiedy Mike zaczął ją wyposażać w rękawice i samemu ładować mięso do wiadra, Javi z usatysfakcjonowanym mruknięciem zwrócił znów głowę w kierunku akwarium. - Wygląda na to, że obiad już leci – rzucił, parskając na wyraźnie podniecone dopytywania młodziaków. - Tylko nie rzucajcie się na palce tej ładnej pani. Zachowujcie się grzecznie, to namówię ich, żebyście dostali więcej mięsa – dodał, w pełni przekonany, że jeśli Mike będzie marudził, sam zanurkuje w jego lodówce i da dzieciakom tyle kurczaka, ile im się zamarzy. Wywrócił nieco oczami na tego dzikusa, odruchowo unosząc rękę z wyciągniętym środkowym palcem, ale widząc, że najwyraźniej z boku, czy też z tyłu było coś, co przeoczył, naciągnął z powrotem pokrywę na miejsce i zeskoczył z kołyszącego się niebezpiecznie krzesła. - Ona się doskonale potrafi zabawiać sama – rzucił, wcale a wcale odruchowo nie przypominając sobie sytuacji raptem sprzed dnia czy dwóch, kiedy zszedł na recepcję zamówić im najbliższe śniadania do pokoju, a wrócił zastając Anę na środku łóżka, bardzo zajętą z własną ręką. Nie było go kwadrans. Kwadrans! Uwielbiał ją. W paru szybkich krokach dotarł na tył zbiornika, gdzie od strony wylanego z betonu podestu znajdowały się schodki i gładki płot z drzwiczkami – wystarczająco wysoki, by maluchy nie dały rady się na niego wspiąć. Ich krótkie jeszcze, wijące się ciałka kotłowały się w wodzie, gładko wychodząc zaraz na podest przy akompaniamencie piszczących dźwięków. Kurczak, kurczak!, powtarzały w zapętleniu, wyciągając pyszczki w kierunku, z którego napływał zapach mięsa. Javi nie wciskał się tuż obok Any i Mike'a, a wsparł się o płotek, zerkając to na nich, to na maluchy, jakby nie mógł się teraz zdecydować, kogo chciał obserwować bardziej. - Powiedziałem im, że mają być grzeczne. Nie martw się – rzucił do kobiety, decydując się, by uwagę i roziskrzone spojrzenie skupić chwilowo właśnie na niej. Chciał, żeby czuła się tutaj dobrze, najlepiej. Chyba nie dałby rady sprawić, by było to dla niej tak samo miłe miejsce jak dla niego, ale chciał, by wspominała je jak najlepiej. Potrzebował tego tak, jak potrzebował tlenu. Jego emocje intensywnością przypominały aktywny wulkan. Przyglądał się, jak razem z Mikiem nabiła skrzydło na hak i niepewnie opuściła go w strefę zasięgu małych pysków. Jeden z aligatorów uwiesił się na chwilę na kawałku mięsa, dyndając swobodnie, zanim skóra się zerwała, a kawałek spadł na beton. - Głupolki – rzucił z rozczuleniem Javi przy akompaniamencie intensywnych mlasków, przesuwając się powoli wzdłuż ogrodzenia, aż przykucnął przy Anie, dłonią przesuwając pieszczotliwie po jej plecach. - Dasz się namówić z ręki, w rękawiczce? – spytał. - Obiecuję, że nic się nie stanie. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Powiedziałem im, że mają być grzeczne. Aż dotąd nie spodziewała się, że kiedykolwiek usłyszy coś takiego, a jeśli nawet – że nie spojrzy na mówiącego jak na wariata. Teraz jednak Javi idiotą z pewnością nie był – no, przynajmniej w tym konkteście – a jego zapewnienia, choć abstrakcyjne, były też w jakiś sposób kojące. Nie na tyle, by całkiem zetrzeć z buzi Any wyraz niepewności, dość jednak, by ostatecznie zdecydowała się faktycznie kucnąć obok Mike’a, wziąć kawałek mięsa i nie odskoczyć w popłochu gdy pierwsze gadzie ciałka zaczęły wypełzać z wody na podest. Wciąż była spięta i wciąż wcale nie była przekonana, czy chciała tu być – tu, tak blisko młodych drapieżników, z kawałem surowego mięsa nadzianym na kiju – ale była gotowa przynajmniej spróbować. To już chyba jakiś sukces, prawda? Jedno ze zwierząt zawisło na mięsie i Ana wciągnęła powietrze głośniej, wiele wysiłku wkładając w to, by nie wzdrygnąć się i nie odrzucić drąga. Przygryzając mocno wnętrze policzka, przyglądała się zwierzętom nieufnie, nie potrafiąc znaleźć w sobie tego rozczulenia, które wybrzmiewało w głosie Rivery. Czuła na sobie wzrok Javiego i, raptem chwilę później, kojący ciężar jego dłoni na plecach. Odetchnęła cicho. - Ja... – zawahała się na jego propozycję. Wiedziała, że nie będzie jej zmuszał, jeśli kategorycznie odmówi – ale wiedziała też, że Javiemu zależało. Zabrał ją tu dla towarzystwa, ale widziała przecież, że chodziło o coś więcej. To był urlop – ale też wyjazd, podczas którego Javi w pełnym zaufaniu się przed nią odsłaniał i... Chciał. Po prostu chciał, żeby tu była. Zobaczyła. Zrozumiała. I może – tylko może – ekscytowała się Everglades choćby w ułamku tak, jak ekscytował się on. Przygryzła wargę lekko. - W porządku – zgodziła się ostrożnie. – Chyba mogę spróbować. Ufała mu. Kątem oka widziała, jak Mike uśmiechał się przelotnie – choć nie tak szeroko, by uśmiech sięgnął jego oczu – gdy Javi przepełznął za nią i, siadając na ziemi, pociągnął ją zaraz lekko przed siebie. Z sapnięciem klapnęła na tyłek między jego udami i mimowolnie roześmiała się cicho, gdy skubnął jej ucho. - Przetsań – pacnęła go karcąco w udo, choć bez specjalnego przekonania. – To nie jest zabawne. – Nieprawda, przecież było. Nie opierała się, gdy zabrał jej kij do podawania mięsa i odłożył na bok. Oglądając się przez ramię, zerkała jak wyciągał z wiadra kawał mięsa. Wyciągnęła rękę, by go wziąć i Javi rzeczywiście jej kurczaka podał – zamiast jednak cofnąć rękę zaraz potem, podłożył ją pod jej. Jakby nie ufał, że Ana nie cofnie ręki, gdy gady znajdą się zbyt blisko. I słusznie. Pewnie by cofnęła. Teraz, pozwalając, by bliskość Javiego trochę ją uspokoiła, chrząknęła cicho i znów zerknęła na hałaśliwe aligatory. - Na wyciągniętej ręce – podpowiedział Mike i Ana posłusznie rozprostowała palce. Mięso chwiało się trochę na jej drobnej dłoni. - Jak mi odgryzą palce to obu was oskarżę o odszkodowanie – burknęła, nieudolnie próbując obrócić własne obawy w żart. – A ty – obejrzała się znacząco na Javiego. – Będziesz dodatkowo musiał wytłumaczyć Carmen, dlaczego jej ulubiona artystka straciła na wartości. Wcale nie była pewna, że jest pupilką swojej szefowej, ale czasami lubiła tak myśleć. Odetchnęła powoli i znów spojrzała na gady. - Dobra, zróbmy to – mruknęła i bez dodatkowej zachęty, w przypływie chwilowej odwagi, wyciągnęła rękę do aligatorów. Gady zakotłowały się, ich laserowe piski przybrały na sile i ani się obejrzała, jak jeden z bardziej śmiałych osobników porwał kurczaka z jej ręki, wciągając go w supeł gadzich ciał. Z szeroko otwartymi oczami przyglądała się, jak jaszczury przepychają się nad mięsem i przeciągają się posiłkiem jak średnio wytrzymałą liną. Gdy w którejś chwili jeden z gadów przypadkiem smagnął ją ogonem, wzdrygnęła się lekko, zaraz jednak roześmiała cicho i mimowolnie sięgnęła ku łuskom, gładząc je miękko. Palce pozostały na miejscu. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Byłoby mu przykro, gdyby odmówiła, fakt – ale przecież nie zmuszałby Any, by wyciągała ręce do zwierząt, którym nie ufała. Musiał sobie ustawicznie i świadomie przypominać, że nie każdy darzył aligatory sympatią, a zęby potrafiły skutecznie odstraszyć w konfrontacji człowiek-zwierzę. Nawet wieloletni opiekunowie na farmie potrafili wciąż się wzdrygać, czujnie śledzić najmniejszy ruch cielska, które potrafiło gwałtownie się poderwać, a co dopiero Anaica. Nie chciał, żeby się bała, ale mimo całej upajającej radości, jaką wywoływało w nim Everglades, nie był też naiwny. Aż tak bardzo nie stracił rozumu. Wślizgnął się za nią i ukąsił zaczepnie w ucho, zadowolony że chciała chociaż spróbować – tyle mu wystarczyło – i kompletnie nieświadomy potencjalnego niezadowolenia Mike'a. Łatwo było je przegapić, gdy skupiał się na czymś kompletnie innym, a on ukrywał fakt, że coś go gniotło. Podał Anie kawałek mięsa i objął jej dłoń, ułatwiając pozostanie na miejscu, kiedy jeden z maluchów wyrwał się przed szereg, porywając zdobycz dla reszty rodzeństwa. Poczuł, jak całe jej ciało się wzdrygnęło i tylko pewniej wsparł brodę na ramieniu kobiety, kciukiem przesuwając po grubym materiale rękawiczki. Cofnął nieco dłoń, kiedy wyciągnęła własną w kierunku jednego z grzbietów. - Widzisz, nie ma się czego bać. Przynajmniej nie z tymi maluszkami – powiedział spokojnie, przyciskając krótki pocałunek do boku jej szyi. - Nie mają jeszcze takiej siły, żeby odgryźć ci palce – jak na zawołanie trzasnęła kostka kurczaka. - To się nie liczy, nasze kości są mocniejsze. Mike parsknął gdzieś obok nich, wzdychając teatralnie. - Ty już ich tak nie tłumacz, Javito. Potrafią być wredne sukinsyny dla nas zwykłych śmiertelników – rzucił, samemu też zaczynając wyciągać z wiadra kawałki kurczaka i rzucać je na betonowy podest. Skłębiona grupa młodzików natychmiast rozbiła się na kilka mniejszych. - Nie grab sobie, bo wszystko im powiem i będą srać na ręce tym twoim turystom – odpowiedział mu z rozbawieniem Javi, składając jeszcze jednego całusa na szyi Any i odsuwając się zza niej, by znów znaleźć się bliżej niewielkiego ogrodzenia. Ręce go świerzbiły, by wyciągnąć jednego z maluchów i go potrzymać, ale nie było to mądre, dopóki jadły – chciał czy nie, musiał poczekać. - Planujesz jeszcze coś nowego poza tymi przytulankami w przedszkolu? – spytał, jak zawsze szczerze ciekaw co kłębiło się Mike'owi pod czaszką w kontekście jego farmy. Poza tym jednym, jedynym razem, gdy przyznał się, że część zwierząt będzie sprzedawana na mięso i skóry, by stworzyć stabilne źródło utrzymania, Javi nigdy nie miał powodu, by urządzać mu karczemną awanturę w imieniu jego aligatorów. Nawet jeśli miał podobne plany, nie opowiadał już o nich, skupiając się na nowych atrakcjach, planach pokazów i paneli edukacyjnych. Teraz nie było wcale inaczej. Mike opowiadał, zarysowywał dalekosiężne inwestycje, mówił o współpracy z ludźmi odpowiedzialnymi za park narodowy tak długo, aż mięso w wiadrze się skończyło. Część maluchów wróciła do wody, część pozostała na betonowym podeście, mrużąc żółte oczy z ukontentowaniem. - Chodź, maluchu – rzucił miękko Javi, opuszczając rękę i wyczekująco odwracając dłoń wnętrzem do góry. Musiał powtórzyć polecenie, cierpliwie czekając, zanim człapiąc wolno, miękkie, łuskowate ciałko wdrapało mu się na dłoń i dało wyciągnąć poza ogrodzenie. Asekurując gada drugą ręką, z ograniczoną gracją usiadł w kucki, zwiniętym palcem głaszcząc go między oczami. Jasne oczyska zwierzęcia zamknęły się powoli, a pyszczek rozwarł, ukazując rząd ostrych jak igiełki zębów. - Widzisz, leniuchu, warto się było ruszyć – wymamrotał. - Tylko nie próbuj ich znowu wynosić po kieszeniach. Kiedyś się doigrasz i zrobimy ci przeszukanie jak dilerowi. Takie ze ściąganiem gaci i zaglądaniem w dupę – rzucił z rozbawieniem Mike, zerkając na siedzącą między nimi Anę. - Opowiadał ci o tym, jak któregoś roku próbował wywieźć garść maluchów, bo mu narzekały, że cytuję, Ten pan na nie dziwnie patrzy? |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Zapewnienia Javiego, jakoby to wszystko było bardzo bezpieczne, były rozczulające bardziej niż buziaki, które składał na jej szyi. Rozczulające – i zupełnie niewiarygodne, przynajmniej dla Any. Ufała mu, tak, wszystko jednak miało swoje granice i skoro teraz opowiadał jej bajki, to Laguerre za punkt honoru wzięła sobie nie dawać wiary żadnej z nich. No bo umówmy się, kto by uwierzył że aligatory nie są niebezpieczne? No kto? To, że jeden z nich dał pogładzić łuskowaty grzbiet, i że okazało się to zaskakująco przyjemne – to zupełnie niczego nie zmieniało. W efekcie Ana parsknęła tylko cicho na przekomarzania Javiego i Mike’a i, jeszcze chwilę przyglądając się karmionym gadom, pozbierała się zaraz z ziemi i otrzepała szorty z piasku. Ściągając rękawicę odwiesiła ją na ogrodzeniu – licząc na to, że Mike nie zapomni jej potem zabrać – i cofnęła się na trochę bezpieczniejszą odległość, wciąż jednak przyglądając się zwierzakom z ciekawością. Nie wtrącała się, gdy Mike przedstawiał plany na bliższą i dalszą przyszłość. Tak naprawdę, początkowo niespecjalnie go sluchała, dopiero z czasem łapiąc się na tym, że to... Ciekawe. Nawet bardzo. Zaczęła przyglądać się mężczyźnie z zainteresowaniem, finalnie nieśmiało wtrąciła się z pytaniem o planowany cykl prelekcji edukacyjnych. Gdzieś w międzyczasie Javi dorwał się wreszcie do jednego ze zwierzaków i Ana roześmiała się na komentarz Mike’a. - Nie opowiadał. Nie powiem jednak, żebym była zdziwiona – przyznała z rozbawieniem. – Wiesz, co mi ostatnio mówił? Że chce sobie kupić. Aligatora. Albo – znając go – od razu dwa, żeby im smutno nie było. I kupi im dom. Rozumiesz, chałupę, żeby mieć gdzie je trzymać – wyolbrzymiła odpowiednio dla stosownego efektu. Mike uniósł brwi znacząco, popatrzył na nią, popatrzył na Javiego i ryknął śmiechem. - W dupie ci się od tego hajsu poprzewracało, co? – spytał bez skrępowania, nieświadom, że niemal słowo w słowo powtarza nie tak dawny komentarz Any. Laguerre wyszczerzyła zęby, spoglądając na Javiera z zawadiackim uśmiechem. Widząc, jak bardzo radowała go bliskość aligatorów, gotowa była sama kupić mu jeszcze trzeciego – gdyby tylko było ją na to stać. - Dobra, odklej się od niego... – Mike spojrzał w końcu znacząco na Javiego. – I chodźcie. Zrobimy małe kółko po farmie. Byłaś już kiedyś na jakiejś? – spytał, zwracając się do Any. Pokręciła głową. - Doskonale. Pozwól więc, że cię rozdziewiczę – odparł radośnie i raźnym krokiem poprowadził ich najpierw ku wyjściu z budynku, a potem dalej, między wybiegami i kolejnymi zbiornikami. Mówił dużo, ale ciekawie. Zaczął od historii ośrodka, przez główne założenia tego miejsca, aż po ciekawostki – ile mieli zwierząt, ile mierzyło największe, ilu turystów rocznie gościli. W którejś chwili Ana złapała się na tym, że Javiego zostawiła za plecami, zrównując się za to z blondynem i dopytując. O opiekę nad aligatorami, o programy edukacyjne i współpracę z parkiem narodowym. O to, ilu zatrudnia ludzi i czy z prowadzenia takiej farmy da się w ogóle wyżyć. No i o legendy – tych przecież o krwiożerczych gadach krążyło całkiem sporo. Im więcej zaś pytała, tym bardziej Mike się rozgadywał. Finalnie rozmawiali przez całą drogę, z krótkimi przerwami tylko przy tym czy innym wybiegu, by Ana mogła przyjrzeć się większym, dorosłym osobnikom wylegującym się właśnie na lądzie. - Swoją drogą, stary – zagaił wreszcie Mike gdy dokończyli wycieczkę, wracając może nie do punktu wyjścia, ale z grubsza w jego pobliże. – Część naszego stada jest ostatnio jakaś dziwna. Nie jedzą za dużo i takie są... – zawahał się. – Powiedziałbym, że leniwe, ale to chyba nie to. – Chrząknął cicho. – Pogadasz z nimi? – spytał półgłosem. Ana zerknęła na Mike’a, potem na Javiego. Nie wtrącała się – uwagę na nią zwrócił jednak jeszcze sam blondyn. - To będzie dla ciebie raczej średnia rozrywka, ale mam lepszą. – Uśmiechnął się przelotnie. – Zimne piwo na pomoście z widokiem na największy zalew. Będziesz też stamtąd widziała swojego kochasia, jakbyście jednak nie potrafili się rozstać – dodał z rozbawieniem. – Brzmi dobrze? – Przekrzywił głowę lekko i Anaica rozpromieniła się. - Doskonale – przyznała. - Świetnie. Śmiało skocz w takim razie na pomost, a ja skoczę po butelki. – Zerknął na Javiego. – Daj znać jak się czegoś dowiesz, nie? |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Kręcił tylko lekko głową z uśmiechem, nie przestając głaskać małego aligatora, gdy Ana i Mike wymieniali na jego temat rozbawione komentarze. Żartowali sobie bezczelnie, chociaż nie było w tym prawdziwej próby zrobienia mu przykrości – ot znaleźli wspólną płaszczyznę i Javiego to cieszyło. Nie skomentował, że dom na który wpłacił już zaliczkę nie był w założeniu przeznaczony tylko dla zwierząt, ale też dla niego i najwyraźniej dla Any, jeśli zdecydowałaby się zmienić lokum – miał jeszcze trochę czasu, choć był już prawie pewien, że zapyta. Kiedy już całe te płacenie, podpisywanie papierów i mały remont będą za nim. Albo jeszcze przed remontem lub w jego trakcie, by mogła podjąć jakieś decyzje – Javi nie miał ścisłego planu dla wszystkich pomieszczeń, znalazłoby się w nim miejsce na jeszcze kogoś. Na razie jednak milczał, wzdychając teatralnie, gdy kazano mu odłożyć malucha. Przeszło mu przez myśl, by wynieść go w kieszeni i podkarmiać po drodze zwędzonymi gdzieś smakołykami, ale Mike był już na to przygotowany – nie byłby to przecież pierwszy raz. Blondyn zbyt uważnie patrzył mu na ręce, zwierzak wrócił więc do braci i sióstr, szczęśliwy zsuwając się zaraz do wody. Wnętrza dłoni mrowiły Javiemu, gdy z wnętrza niedużego budynku wychodzili na ścieżkę, znów prosto w słońce i nie przestawały ani kiedy nasunął na oczy ciemne okulary, ani kiedy wyłączył się nieco ze słuchania żywej opowieści Mike'a, który chyba zamierzał przekazać Anie każdy fakt i ciekawostkę na temat tego miejsca. Nie przerywał im, w pewnym momencie naturalnie zwalniając, idąc parę kroków za nimi, bardziej zwracając uwagę na mijane zwierzęta niż na ludzi. Kiedy poczuł swędzenie, a potem pierwszy, piekący ból pękającej skóry na ramionach, spiął się tylko na chwilę, świadomie przypominając sobie, gdzie był. Mimo gorąca narzucił bluzę ukrywającą ręce, które niedługo miały nakropić ciemne narośle, z kieszeni spodni wyłuskując buteleczkę z przeciwbólowym naparem. Parę prewencyjnych łyków ratowało przed późniejszym zwijaniem się gdzieś w ciemnym kącie, którego kompletnie nie potrzebował – nie było żadnego heroizmu ani wyższego celu w tym, by znosił ból. Kiedy obeszli większą część farmy, mijając po drodze pojedynczych pracowników i wracając w te najbardziej reprezentatywne okolice niedaleko wejścia, Javi czuł już tylko swędzenie coraz to nowych fragmentów ciała – nie powstrzymywał go tak jak w Saint Fall i nie wpychał z powrotem łusek pod skórę dla dobra własnych zdrowych zmysłów. Zmarszczył odruchowo brwi, gdy uwaga Mike'a przeniosła się z rozmowy z Aną na niego, a raptem parę słów zarysowało problem z częścią zwierząt. - Dzwoniłeś po weterynarza? – spytał z naganą, której nie potrafił odrzucić, choć przecież na wiedział, że blondyn dobrze się opiekuje swoimi podopiecznymi – poza momentami gdy część z nich sprzedawał na mięso i skóry. - Taa, ale mówił, że to nie brzmi jak nagły przypadek, a jest akurat na urlopie – wzruszył lekko ramionami. - A skoro tu jesteś, to głupio czekać, nie? Faktycznie, głupio było nie skorzystać, skoro miał pod ręką idealnie przygotowanego do zadania zwierzęcopodobnego – a sam Javi przecież też nie zostawiłby aligatorów w potrzebie, jeśli mógł poprawić jakość ich życia. Zdążył się więc zgodzić, parsknąć cicho na plan Mike'a obejmujący wypoczynek i popijanie piwa z Aną na jednej z podwyższonych kładek, a nawet skomentować, żeby mu tak bezczelnie nie podrywał dziewczyny, bo będzie zazdrosny. - Dobra, to idźcie się obijać, ale najpierw mnie wpuść na wybieg. Nie będę się do nich darł jak pojebany – rzucił, składając na policzku Laguerre krótkiego całusa, zanim zdążyła oddalić się w kierunku wskazanej jej wcześniej kładki nad wybiegiem. Chociaż nie pierwszy raz wchodził na wybieg i nie pierwszy raz miał znajdować się tak blisko dorosłych osobników, Mike nie odpuścił mu przypomnienia zasad bezpieczeństwa i nie pozwolił oddać kija zakończonego deską, którego część opiekunów używała jak tarczy. To, że Javi zostawił go wspartego o płot przy samym wejściu, to zupełnie inna kwestia. Schodząc powoli po opadającej łagodnie, sztucznej linii brzegowej, zsunął z ramion bluzę, zawiązując ją sobie w pasie i wzdrygnął się z przyjemnością, gdy słońce pogładziło łuski. Przynajmniej tuzin dorosłych, w pełni wyrośniętych aligatorów wylegiwał się bez ruchu na trawie przy zbiorniku i tylko krótkie drgnienie jednego z łbów pozwoliło Javiemu stwierdzić, że jego obecność została zauważona. Nie pokonał całej dzielącej go od nich odległości, rozsądnie zatrzymując się przynajmniej kilka metrów wcześniej i przykucając w podobnym bezruchu co one. Przez dłuższą chwilę obserwował w ciszy, jak pokryte ciemnymi łuskami boki pracują, wciągając głębiej powietrze, zanim odezwał się chrapliwym syknięciem. - Mike mówi, że źle się czujecie. Trawa zaszeleściła nieco pod ciężką łapą, gdy najbliższy aligator się poruszył, powoli obracając łeb tak, by móc łypać na Javiego żółtym okiem. To prawda, potwierdził, pazurami ryjąc w naniesionej ziemi bruzdy. Napraw to. Oni nie rozumieją, zażądał twardo, ciężko przesuwając cielsko. Mężczyzna odetchnął powoli, nie spuszczając spojrzenia ze zwierzęcia, które zdecydowało się z nim rozmawiać – chociaż traktowały go jak jednego ze swoich, nie miał złudzeń, że mogły zaatakować. Musiał zachować czujność na tyle, by w razie potrzeby zdążyć wydać im polecenie, by się zatrzymały. Jak dotąd zdarzyło się to tylko raz. - Muszę wiedzieć, co się stało. Bez tego nie pomogę – wyjaśnił spokojnie, mimowolnie uśmiechając się kątem ust, gdy zwierzę prychnęło ze zniecierpliwieniem. - Coś się zmieniło na waszym wybiegu? Jakiś turysta wrzucił coś, co zjadłyście? – dopytywał, chcąc naprowadzić aligatora na odpowiedni trop, ale ten znów wydał z siebie rozeźlony dźwięk. Mała samica z wiadrami, burknął, odwracając się od Javiego i podpełzając bliżej innego osobnika, jakby dawał mu do zrozumienia, że na razie rozmowa jest zakończona. Kochał te gady całym sercem, ale zdążył zapomnieć, jak bardzo potrafiły być uparte i dumne. Podniósł się powoli z kucek, rozsądnym okręgiem omijając resztę zwierząt i zbliżając się do kładki, na której siedzieli usadzeni na krzesełkach Mike z Aną. - Mikey? – rzucił głośno, zwracając na siebie uwagę. - Mówi ci coś mała samica z wiadrami? |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Do rozwalenia się na pomoście nie trzeba jej było dwa razy zachęcać. Z buziakiem na policzku zebranym na drogę – i drugim, podobnym, zostawionym w kąciku ust Javiego – raźnym krokiem pomaszerowała ku wskazanemu jej miejscu, zerkając tylko co i raz na mijany wybieg. Nawet stąd widziała chmarę gadów wylegujących się przy zbiorniku – potem, gdy rozsiadła się już na zawieszonym ponad zagrodą pomostem, widok był jeszcze lepszy. Aligatorów było dużo – doliczyła się czternastu, była jednak przekonana, że jakieś jej umknęły. Wszystkie spore, znacznie większe niż maluchy, które dokarmiali jeszcze parę chwil temu. Tym bardziej z niedowierzaniem patrzyła, jak Javi odkładal wręczoną mu przez Mike’a osłonę. Był tak pewny siebie. Za bardzo? Zmarszczyła brwi lekko, z niepokojem przyglądając się poczynaniom Rivery. - Co tam? Drgnęła lekko i obejrzała się na Mike’a. Mężczyzna z sapnięciem usiadł obok, otworzył butelki piwa o siebie i podał Anie jedną, z drugiej zaraz pociągając solidny łyk. - Zawsze tak robi? – spytała niepewnie i ruchem głowy wskazała Javiego w dole. Mike podążył za jej wzrokiem i westchnął ciężko. - Zawsze, popisuje się jebany i... – Chrząknął cicho, nagle jakby skrępowany doborem słownictwa. Ana roześmiała się. - W porządku. Właśnie widzę, że się popisuje. I na pewno jest jebany, to akurat mogę potwierdzić. Mike parsknął cicho i pokręcił głową z rozbawieniem. - Nic mu nie będzie – zapewnił, upijając kolejny łyk z butelki. – Niestety, radzi sobie dość dobrze, by faktycznie mógł się tak panoszyć. To nie brawura – zastrzegł jednak, tym razem zaskakująco poważnie. – Chyba po prostu faktycznie wie co robi. Rozumie je. Anaica przygryzła lekko wnętrze policzka i znów obejrzała się na Javiego, niespiesznie sącząc własne piwo. Dopiero teraz zwróciła uwagę na łuski Rivery. Po raz pierwszy widziała je w pełnej krasie – i tak dużo na raz. Zmrużyła oczy i wychyliła się lekko. I tak, jak ona z zaciekawieniem przyglądała się Javiemu, tak czuła, że Mike przygląda się jej. Nic jednak nie mówił, ona sama więc też przez dłuższą chwilę nie inicjowała rozmowy. Głównie dlatego, że wiedziała, co robi blondyn. Oceniał ją. Sprawdzał, kim była panna, która zawróciła w głowie temu, któremu on nie potrafił. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero głos Javiego, który w którymś momencie znalazł się pod pomostem i właśnie zadzierał na nich głowę. Mała samica z wiadrami. Ana parsknęła cicho. Logicznie rozumiała, że zwierzęta nie operowałyby pojęciem kobiety, ale... Cały ten koncept rozmawiania z aligatorami wciąż był dla niej abstrakcyjny. - Mała samica, co? – Mike zmarszczył brwi. – Pierwsze, co mi się nasuwa, to nowa opiekunka. Jedyna panna w obsadzie na ten wybieg. Faktycznie nie jest za duża. Niewątpliwie jest samicą. I nosi wiadra. – Roześmiał się. – Laurel. Co z nią? – zawołał. – Skarżą się? Jest świeża, pewnie się jeszcze nie przyzwyczaiły, ale przecież to nie powód żeby robiły takie sceny. Nie przypominam sobie, żeby dramatyzowały tak przy wcześniejszych zmianach zespołu. Blondyn podniósł się z krzesełka i przechylił przez barierkę otaczającą pomost. - Spróbuj wyciągnąć z nich coś więcej – rzucił. Ana spoglądała to na Mike’a, to na Javiego. Niespiesznie popijając piwo, rozprostowała nogi przed sobą i odchyliła głowę, wystawiając policzki do słońca. Poprawiła ciemne okulary, przeczesała dłonią burzę loków, zgarniając parę niesfornych kosmyków. Gdyby nie gadzie posykiwania i pomruki w tle, no i ta cała dyskusja o małej samicy, byłoby prawie jak na plaży. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Nowa opiekunka na wybiegu była całkiem solidnym tropem, skoro Mike'owi nie przyszło nic innego do głowy na lakoniczny komentarz aligatora, z którym Javi rozmawiał raptem przez chwilę. Miało to sens – turystki nie nosiłyby wiader, a więc wyglądało na to, że to pracownik schrzanił i musiał dojść do tego, w jaki właściwie sposób. Unosząc kciuk w górę jako odpowiedź na prośbę, by dowiedział się więcej, Javi zerknął przez ramię, wybierając sobie z grupy wylegującej się na trawie, któremu zwierzęciu zamierzał zadać więcej pytań. Gburek z wcześniej mógł już nie być zbyt pomocny. Podobnie jak na początku zachował rozsądny dystans, nie wchodząc bezpośrednio w osobistą przestrzeń mniejszego osobnika – zgadywał, że samicy. - Hej – zaczął powoli, łagodnie zwracając na siebie uwagę zwierzęcia, które chętnie przekrzywiło łeb, przyglądając mu się czujnie. - Czy ta mała samica, z którą macie problem, to nowa opiekunka Laurel? – spytał wprost, zakładając, że cała grupa słyszała, o czym rozmawiał z jednym z nich jeszcze przed chwilą. Nie było żadnego sensu w udawaniu, że mogłoby być inaczej – mieszkali w końcu na jednym wybiegu i tak jak ludzie wtrącali się w sprawy sąsiadów, tak aligatory nie były tak bardzo od nich różne. Opiekunka, zagulgotał z odrazą aligator, gwałtownie potrząsając łbem. To nie opieka. Mąci, truje – dodał zaraz, podnosząc się z trawy na wyprostowane łapy i powoli, ale z wyraźną intencją robiąc krok ku Javiemu. Ten zmarszczył nieco brwi, nie ruszając się jeszcze ze swojego miejsca – nie zrobił nic, by sprowokować atak i zwykle tyle wraz z jego genami wystarczało, by nie czuł się zagrożony w towarzystwie gadów, ale dzisiaj było w nich coś... Jakieś rozedrganie, złość która nie pojawiła się wczoraj, a prawdopodobnie budowała od dłuższego czasu. - Truje – uczepił się tego słowa, bo niosło ze sobą najwięcej niepokojących konotacji. - Jak? Kiedy? Czuł na czole wyraźną, przecinającą je zmarszczkę i nagłe spięcie w ciele, muśnięcie brzydkiej, pełnej kolców emocji – jak ktoś śmiał robić krzywdę jego zwierzętom? Wsparł dłoń na trawie, pochylając się, odruchowo obniżając głowę na niemal ten sam poziom, na którym znajdował się pysk aligatora. Psuje mięso. Psuje wodę, odparło gniewnie zwierzę, a do jego szeleszczącego syku dołączyły inne, równie wzburzone i głośne, gdy większość stada poderwała łby, tworząc chór mówiący o niesprawiedliwości i chęci zemsty na tej, która przyszła tu i panoszyła się. Świadomość Javiego zalały rwane tłumaczenia, echo prostych, nieskomplikowanych emocji, które sięgało tego dziwnego miejsca w jego klatce piersiowej, gdzie zdawało się mieszkać coś nie do końca ludzkiego. Poczuł jak skurcz wykręca mu dłonie, ale eliksir działał, sprawiając, że nie rejestrował niczego poza swędzeniem, kiedy na niektórych tylko palcach paznokcie zaczęły się wydłużać, wykrzywiać, wbijać w ziemię. - Jak? Co wam robi? – powtórzył pytanie, potrzebując nakierować zwierzęta na jasne odpowiedzi, kiedy jedyne co chciały robić, to działać bazując jedynie na instynkcie. Wzdrygnął się lekko, czując pysk jednego z aligatorów ocierający mu się o plecy – nie zauważył, kiedy część osobników zaczęła go otaczać, skupiony na tym, by nie utonąć w ich uczuciach. Słabość. Senność. Nie możemy się bronić. Jak na pokazach, kiedy ludzie klaszczą, mówiły jeden przez drugiego, nagle rozgadane, chociaż od wejścia niemal żaden nie zwrócił na Riverę uwagi. Grube ciężkie ogony kołysały się nerwowo, pyski pozostały w większości uchylone, odsłaniając zęby, a ciągły syk wydobywający się z paru gardeł wypełniał powietrze. Napraw to, powtórzył się wielki, gburowaty gad, wyczekująco wpatrując się w Javiego, który szybko dodał w głowie dwa do dwóch, czując jak budzi się w nim wściekłość nie mniejsza od tej, jaką czuły otaczające go zwierzęta. - Zmuszę go. Zmuszę go, żeby to naprawił – obiecał, podnosząc się z kucek i powoli obracając głowę w kierunku pomostu, na którym wciąż beztrosko siedział Mike i Ana. Te parę – paręnaście – kroków, które dzieliło go od ponownego stanięcia wystarczająco blisko, by mógł z nimi rozmawiać, dłużyło się w nieskończoność. Część zwierząt podeszła bliżej razem z nim. - Twój nowy nabytek – zaczął z wyraźną, szorstką chrypą, ściągając z twarzy ciemne okulary, które nie były mu już potrzebne, gdy źrenica stała się wąska i pionowa. - Je truje – dokończył zdanie, zadzierając głowę w górę z wyraźnym grymasem na twarzy. - Środki odurzające przy karmieniu i w wodzie. Non-stop, jeśli dobrze zrozumiałem – stojący obok niego aligator zasyczał. - Tak, dobrze zrozumiałem. Z rękoma opuszczonymi wzdłuż ciała, Javi stał bez ruchu, nie kołysząc się nawet odrobinę na piętach, czy wykonując dłońmi przypadkowe ruchy – coś co zwykł robić bez namysłu, jako sposób na zwiększenie własnego skupienia. Tylko powolne unoszenie się i opadanie klatki piersiowej zdradzało, że nie został nagle przemieniony w posąg. Mike podnosił się już ze swojego siedziska, odstawiał na deski niedokończone piwo i wspierał się z marsową miną o barierkę, kiedy Javi nagle syknął przez zęby wystarczająco głośno, by ten się wzdrygnął. - Zanim cokolwiek powiesz – zaczął, obniżając ton i świdrując go wzrokiem żółtych, gadzich oczu. - Wytłumacz mi, dlaczego wciąż używacie środków, które obiecałeś wypierdolić. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Nie musiała być zwierzęcopodobną by dostrzec, w którym momencie emocje zwierząt stały się intensywniejsze. Bardziej gwałtowne, trudniejsze do kontrolowania. W jednej chwili mówił głównie Javi, w kolejnej – zaczął odpowiadać mu chór gardłowych warknięć, pomruków i syków. Anaica potrzebowała chwili by pojąć, że ta nagła, pierwotna symfonia musiała rozbrzmieć w reakcji na słowa Rivery. Kolejnej, by uświadomić sobie, że to musiało mieć coś wspólnego z tą opiekunką, o której mówił Mike – przecież to o nią miał pytać Javi. Uniosła powieki i spojrzała ku zwierzętom. Widząc ich poruszenie, to, jak gromadziły się wokół Rivery, drgnęła niespokojnie. W którejś chwili Javi ponownie podszedł do pomostu, a zwierzęta razem z nim – i Ana wciągnęła powietrze gwałtownie, spoglądając w gadzie ślepia Rivery. Podniosła się z krzesła powoli, niepewna, co zrobić. Gdy Javi znów zaczął mówić, zrobił to w słowach, które wszyscy rozumieli – a jednak znajome zgłoski brzmiały dziwnie w częściowo przemienionym gardle. Nie brzmiały ludzko. Nie brzmiały tak, jak Javi brzmiał na co dzień, tylko bardziej... Brzmiały tak, że dreszcz przebiegł Anie po plecach, a w głowie zalęgła się niepewność, jakieś wahanie kontrastujące z zapewnieniami, które miała dla Javiego jeszcze niedawno. Czy aby na pewno jego odmienność nie robiła jej różnicy? Gdy mężczyźni rozmawiali, Laguerre milczała, wodząc tylko wzrokiem między jednym a drugim. - Truje – powtórzył powoli Mike. – Jesteś pewien, że... – Blondyn wzdrygnął się wyraźnie na nagly syk Javiego – i nie tylko on. Ana gryzła mocno wnętrze policzka, przyglądając się się Riverze. Ten bezruch był zupełnie nienaturalny. Zimny. Był dokładnie taki, jaki mogła obserwować po otaczających mężczyznę aligatorach. Był przerażający. - Może dlatego, że nie mamy tu na co dzień speca od pogawędek z gadami – warknął Mike i Anaica wiedziała, że to nie było mądre. Rozumiała rozdrażnienie blondyna – rozumiała, że musiał wściec się na samą myśl o tym, że zatrudniona przez niego opiekunka miałaby krzywdzić zwierzęta, i że złość ta niefortunnie znajdowała ujście w obronnej postawie na zarzuty Javiego. To miało sens. Mike miał prawo być zły. Tylko, że wszystko pod skórą Any wyło, że to nie doprowadzi do niczego dobrego. - Javi, do cholery, czego innego mielibyśmy używać? Jak sobie to wyobrażasz? – kontynuował tymczasem Mike ostro. – Dobrze wiesz, jak działa farma. Dobrze wiesz, że musimy się utrzymać. Turystyka to żyła złota, ale tylko do czasu. Do czasu, aż któryś z nich... – Ruchem głowy wskazał aligatory. – Upierdoli rękę temu czy innemu zwiedzającemu, bo coś mu się nie spodoba. Po to są te środki, Rivera. Po to, żebyśmy z dnia na dzień nie musieli zamykać farmy i usypiać wszystkich zwierząt, gdy coś się spierdoli. Mężczyzna skrzywił się przelotnie. – Obiecałem... – mruknął pod nosem i potrząsnął głową, prychając cicho. W jednej chwili obrócił się na pięcie i zbiegł po schodkach pomostu, szybkim krokiem kierując się do ogrodzenia zagrody na dole. Niedokończone piwo wciąż stało tam, gdzie je zostawił. Ana przestąpiła niepewnie z nogi na nogę. - Javi... – zaczęła ostrożnie. Jeden krok, dwa – i już zaciskała dłonie na barierce pomostu. – On... Mike... – Odetchnęła powoli. – On może mieć rację, Javi. Nie każdy potrafi z nimi rozmawiać. Nie każdego... – zawahała się, zaraz poprawiając. – Nikogo innego by przecież nie posłuchały, tylko ciebie. A ciebie na co dzień tu nie ma. – Potarła nerwowo nadgarstek. – Wiesz przecież, że nie mogą dopuścić żadnego z nich do ludzi, nie mając pewności, że... – Nie dokończyła, gryząc mocno wargę. Javi doskonale przecież wiedział, o co chodziło. Musiał wiedzieć. - To Laurel jest teraz problemem – dodała cicho. – Ta opiekunka. Niepewne spojrzenie ślizgało jej się niepewnie od gadzich oczu przez łuski aż po pazury rozrośnięte na dłoniach Javiego. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Cała ta sytuacja nie miała prawa skończyć się dobrze i Javi wiedział o tym od momentu, gdy usłyszał wściekłość w głosach aligatorów. Rozwiązywał już wcześniej niesnaski między upartymi z natury gadami i personelem farmy. Podpowiadał, co zmienić, by zwierzęta czuły się szczęśliwe i zaopiekowane nawet kiedy nie pytali, bo zwyczajnie mu zależało na ich dobrobycie. Na tym by to miejsce pozostało na mapie, żeby wciąż mogło się rozwijać i – egoistycznie – żeby wciąż miał gdzie przyjeżdżać, by pobyć ze swoim gatunkiem inaczej niż z daleka, zza szyby. Nie poznał Laurel i miał nadzieję, że nigdy się to nie stanie. Nie chciał sprawdzać na ile wyćwiczona była po tych wszystkich latach jego samokontrola. Starał się nie patrzeć na Anę, uparcie wbijając spojrzenie przemienionych oczu w Mike'a, gdy ten wstał z krzesła i wyprostował się przy barierce – nie chciał zobaczyć w jej postawie i minie czegoś, co zachwiałoby jego potrzebą, by naprawić tyle, ile mógł. Michael wcale tego nie ułatwiał, wycofując się i zapalając, kiedy Javi wytknął mu niesłowność. Rivera zmarszczył jeszcze bardziej brwi, rozdrażniony nie do końca sformułowanym zarzutem, który jak kość niezgody leżał między nim z blondynem, a który zgodnie ignorowali, nie nawiązując do niego poza tym jednym, dwoma razami, gdy padła propozycja pracy na farmie, a Javi ją po namyśle odrzucił. Rok później Mike zapytał, czy może jednak nie rozważyłby tego pomysłu jeszcze raz i znów spotkał się z odmową – później już więcej nie podnosił tego pytania, ale czasem... Czasem było słychać wyrzut w jego słowach. Tak jak teraz. - Niczego – syknął buńczucznie, gdy to z niego próbowano nagle zrobić wariata. - Każesz je za instynkt, a sam je wybrałeś – wytknął chłodno, chociaż Mike już nie słuchał, w przypływie emocji zbiegając po schodkach prowadzących w dół. Javi podążyłby za nim powoli, wzdłuż ogrodzenia aż do pary drzwi zabezpieczonych kłódkami, gdyby nie głos Any – nerwowy i ostrożny, zupełnie jak nie jej, wbijał mu coraz głębiej szpilę, udowadniając, że oni oboje mieli go w tej chwili za niespełna rozumu. Kwas podszedł mu w tyle gardła, a dłonie zacisnęły się w pięści, raniąc pazurami ciemną skórę. Przeniósł na nią spojrzenie tylko na chwilę – wystarczająco długą, by w przygarbionej sylwetce i rękach zaciśniętych kurczowo na barierce wyczytać przestrach. Gdyby nie był tak wściekły, zwróciłby ostatni posiłek gdzieś w kępie trawy. W końcu nie odpowiedział Anie nic, sztywno obracając się w miejscu i idąc w kierunku wejścia na wybieg. - Zostańcie – wydał polecenie dwóm aligatorom, które ruszyły razem z nim i zaraz zatrzymały się w pół kroku, wycofały z powrotem do grupy pobratymców. Mike czekał za pierwszymi drzwiami, wsparty o płot z wzmocnionej, gęstej siatki, którą wkopali głęboko w ziemię i zalali betonem. - Za kogo ty się masz – warknął jeszcze zanim Javi zdążył otworzyć usta. – Przyjeżdżasz tu sobie raz na ruski rok i wydaje ci się, że wiesz, jak wszystko robić lepiej! To było tak durne, tak dalekie od problemu trucia aligatorów, jak się tylko dało, ale coś w tonie Mike'a sprawiło, że po kręgosłupie Javiera przebiegł elektryczny dreszcz, a z gardła wyrwało się gwałtowne syczenie, kiedy od strony wybiegu uderzył w siatkę, przez oczka siatki wyciągając pazury w jego stronę. Blondyn odskoczył, unikając draśnięcia, a jego jasne oczy rozszerzyły się z niedowierzaniem. - Okłamałeś mnie – wydyszał z wyrzutem, zwijając palce na siatce i trzymając się jej kurczowo. - Narażasz wszystkich swoją głupotą! One nie są zabawkami, z którymi możesz robić, co ci się żywnie podoba! – podnosił coraz bardziej głos, oddychając ciężko i uparcie śledząc każdy najmniejszy ruch Mike'a, jakby zastanawiał się, gdzie najlepiej wbić zęby. - Chciałeś mojej pomocy – wysyczał pogardliwie, szarpiąc za siatkę. - To ją masz. Wypierdol dziewczynę na zbity pysk. Przestań je odurzać dla zabawy. Będą tylko coraz bardziej agresywne. I wypuść mnie z tej pierdolonej klatki, żebym mógł ci dać w ryj! |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Najpierw sądziła, że im dłużej, im intensywniej będzie się Javiemu przyglądać, tym szybciej się oswoi. Pierwszy szok ustąpi, gdy popatrzy w gadzie oczy odpowiednio długo. Początkowy, instynktowny lęk rozwieje się, jeśli pozwoli sobie pod warstwą łusek i pazurów dostrzec wciąż znajome ciało. Tylko czy to naprawdę mogło być tak proste? Chyba nie. Nie potrafiła się oswoić. Spoglądanie w oczy-ślepia nie pomagało uspokoić skołatanego serca, uważne śledzenie wzorów łusek nie sprawiało, że zaciśnięte na barierce dłonie drżały jej mniej. Małomówność Javiego też nie pomagała – mężczyzna, zwykle przecież rozgadany, niepotrafiący usiedzieć na miejscu, teraz był jakby kimś zupełnie innym. Zwierzęciem, podpowiedział usłużnie cichy głosik w głowie Any. Wściekłym zwierzęciem. Laguerre mocniej zacisnęła zęby na wnętrzu policzka. Podniesiony głos Mike’a słyszała jeszcze zanim sama zbiegła z pomostu – podobnie gardłowy warkot i syki Javiego, brzmiące w których słowa były rwane, w dużej mierze umowne. Z daleka Anaica nie potrafiła zrozumieć zbyt wiele, nie musiała jednak. Ton jednego i drugiego mężczyzny wystarczył, by spięła się w instynktownej chęci... Czego właściwie? Ucieczki czy walki? Od czasu nauk pobieranych jeszcze na Haiti, pod okiem Farah, w towarzystwie ich małej, ulicznej zgrai to nigdy nie było już dla Any tak oczywiste. Dołączyła do kłócących się w chwili, gdy siatka wciąż drżała jeszcze, szarpana przed chwilą pazurami Javiego. Sam Rivera wciąż miotał się w środku i Anaica nie mogła pozbyć się sprzed oczu obrazu wyrośniętego gada nakładającego się jej na sylwetkę mężczyzny. Mike coś mówił – krzyczał – ale nie słuchała. Nie słuchała też odpowiedzi Javiego, oddychając szybko i strzelając wzrokiem między jednym i drugim jak zaszczute zwierzę. Magia wymknęła jej się gładko, niemal bez udziału woli, wsączając miękko w Riverę i łagodząc ostre brzegi jego złości. Było w tym coś dziwnego, jakiś opór i wrażenie uczuć jakby nie do końca ludzkich, nie całkiem znajomych, niepoddających się jej dłoniom, niedających się kształtować tak, jak dawały się emocje każdego innego człowieka. Anaica czuła niedosyt, ale też niepokojące poczucie bezradności – swojej własnej; własną słabość, której nie potrafiła przezwyciężyć. Magia wciąż jednak otulała Javiego miękką watą i... Mike prychnął jeszcze, szarpnięciem otworzył furtkę wybiegu i, ostatni raz strzelając na Riverę ostrym wzrokiem, obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku pobliskich zabudowań. - Przyjdź jak znormalniejesz – rzucił jeszcze na odchodnym nie oglądając się ani na Javiego, ani na Anę. Jeszcze parę chwil kroki Mike’a chrzęściły na piachu, cichnąc dopiero, gdy sam mężczyzna zniknął im z pola widzenia. Anaica oddychała ciężko, świdrując Javiego spojrzeniem. Tylko przez chwilę rozważała, by podejść bliżej – nie potrafiła się jednak do tego przekonać... zmusić. Nie potrafiła się zmusić. Powściągnęła własną magię już chwilę temu – nigdy nie potrafiła podtrzymywać projekcji zbyt długo, brakowało jej na to sił; zawsze raczej zasiewała ziarno emocji i pozwalała im wykiełkować na własną rękę niż kształtowała uczucia od początku do końca – i teraz znów obserwowała Riverę tylko, nie wiedząc, co zrobić. Była przerażona. Zagubiona. Była całą masą wielu różnych rzeczy, które jeszcze niedawno tak lekką ręką negowała. Czy w związku z tym kłamała wtedy, twierdząc, że odmienność Javiego jest w porządku? Czy teraz, widząc ją na własne oczy, naprawdę sądziła, że potrafi to udźwignąć? |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Ostatnio kłócili się tak, kiedy Mike powiedział mu, że będzie przeznaczał część osobników na ubój, na mięso i skóry. Javi zwykle rozwiązywał bądź rozbrajał konflikty rozmową, paroma sprytnie połączonymi słowami czy udawaniem głupiego, ale wtedy – pamiętał to doskonale – wyrwał się do przodu gnany jakąś niemożliwą siłą i walnął go w nos tak mocno, że nie mogli zatamować krwawienia prawie przez następne pół godziny. Wrzeszczeli na siebie, wpychając do nosa Mike'a coraz to nowe chusteczki, przestając dopiero, kiedy sąsiad zza ściany przyszedł sprawdzić, co się działo. W opisach zwierzęcopodobności przekazywanych z ust do ust bagatelizować można było empatię, jaką odmieńcy czuli wobec swojego drugiego gatunku, na rzecz przestróg i wzbudzania strachu, ale nie zmieniało to faktu, że ona wciąż tam była. I fantastycznie uprzykrzała życie, sprawiając, że Javier czuł się zdradzony przez Mike'a co najmniej tak, jakby ten oświadczył mu, że wybrał się w weekend do Saint Fall, wyrżnął mu rodzinę i ustawił jej truchła jako część swojej nowej artystycznej instalacji. Emocje później opadły, ale gorycz pozostała, zostawiając wyraźną rysę na tej przyjaźni. A teraz znowu wrzeszczeli, nabuzowani podobnymi emocjami i Javi znów chciał złamać mu nos lub przegryźć tętnicę na szyi, by choćby w ten sposób spełnić obietnicę, jaką złożył aligatorom. Pełne koło. Nie od razu zorientował się, że coś było nie tak, kiedy szum krwi w skroniach stracił nieco na głośności, a czerwonawy filtr przez który patrzył na Mike'a jakby zbladł. Wciąż trzymał kurczowo siatkę, wciąż dyszał żądzą przemocy, ale powoli przez natłok emocji zaczęły się przebijać rozsądne myśli, jakich nie spychał od razu na margines. Syki przycichły w gardle Javiego, gdy kątem oka złowił sylwetkę Anaiki, opornie jeszcze łącząc fakty, ale jego spojrzenie natychmiast powędrowało w kierunku otwieranej kłódki na drzwiach. - Pierdol się- warknął na ostatni komentarz Mike'a, powoli odsuwając się od siatki i wyplątując z niej zakończone pazurami palce. Dłonie mu drżały, kiedy wychodził z wybiegu i zatrzaskiwał z powrotem kłódkę, którą blondyn tak nieodpowiedzialnie zignorował. Idiota. Kolosalny, durny... Kolejne określenia wpadły gdzieś w miękką watę na obrzeżach jego świadomości, zanim zdążył przekuć je w konkretne słowa. Przez chwilę po prostu oddychał, złapany w ogień krzyżowy między podsycaniem wściekłości i wszystkimi tego konsekwencjami, a pozwoleniem jej powoli opaść i znów odzyskać kontrolę, którą tak łatwo stracił. Za łatwo. To dlatego każą się nas bać, przebiło się na front, gorzkie i pokryte kolcami, a tam gdzie Anaica magią próbowała wywołać w nim spokój, pojawił się znajomy wstyd i obrzydzenie samym sobą. Tylko, że to nie był moment na roztrząsanie własnej żałosności, bo wciąż miał obietnicę do spełnienia. Zwierzęta do uratowania. A do tego lepiej nadawał się może nie spokój, ale wyważenie, które wyciągało pazury tylko wtedy, gdy inne metody już nie działały. Javi powoli podniósł głowę, którą w pewnym momencie zwiesił, mrugając przez moment, jeszcze raz zerkając w kierunku ciemnych plam gadzich cielsk rozłożonych na trawie, zanim obrócił się w kierunku Any, dokładnie przyglądając się jej postawie. Ściągniętym ramionom, rękom ciasno skrzyżowanym na piersi, wzrokowi błądzącemu bez celu. Zakuło go w piersi. - To... – zaczął powoli, odchrząkując cicho, gdy chrypa zachrzęściła zbyt mocno nawet w jego własnych uszach. - Nie zawsze tak jest. Prawie nigdy – tłumaczył się, bo nic innego nie przychodziło mu do głowy. - Przepraszam, że musiałaś to zobaczyć. Milczał przez chwilę, znów odruchowo przesuwając spojrzeniem w kierunku zwierząt i z powrotem, jakby były magnesem, a on ledwie drobinką żelaza, która nie potrafiła mu się zbyt długo opierać. - Zrobiłaś coś, prawda? Czułem to. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Obserwowała go tak, jak patrzyłaby na każde inne zwierzę, miotające się w klatce i szczerzące kły. Nawet potem, gdy jej magia wyraźnie powstrzymała najgorszą złość Javiego, Ana nie potrafiła przekonać się, by podejść bliżej, popatrzeć na niego z mniejszą nieufnością. Rivera wodził wzrokiem między nią a gadami. Anaica objęła się ciasno ramionami – i czekała. To zabawne, że pierwsze, o czym pomyślał, gdy już się odezwał, to żeby się wytłumaczyć. Ana przecież wcale tego nie oczekiwała. Nie chciała, żeby się tłumaczył. Na przeprosiny wypuściła tylko powietrze z sykiem i potrząsnęła głową. - Nie, Javi – zaprotestowała krótko. – Chyba właśnie dobrze się stało. Powinnam to zobaczyć. Musiała zobaczyć, żeby w pełni zrozumieć, z kim ma do czynienia – czym tak naprawdę jest odmienność Rivery. To nie była tylko festynowa ciekawostka, cecha mogąca urozmaicić nudne popołudnie. To był ból i agresja. Niebezpieczeństwo. Jego problemy z kontrolą – jej lęk. Potem znów milczała, uciskając tylko palcami nasadę nosa, trąc kąciki oczu. Tępy ból był niezbyt silny, wciąż jednak niespecjalnie komfortowy – ot, tradycyjna cena za taką czy inną projekcję. Zrobiłaś coś, prawda? Uniosła oczy i spojrzała na Javiego uważnie. - Zrobiłam – potwierdziła cicho. – Jak mogłabym nie? Nie widziałeś się z boku, ale... – Wciągnęła powietrze, zatrzymała w płucach na chwilę, wypuściła z sykiem. – Nie byłabym zdziwiona, gdybyś rzucił się na niego z zębami. Rozerwał go na strzępy, gdyby nie odgradzała cię siatka. Zdarł ciało, upuścił krwi. Przegryzł gardło? – W którymś momencie w jej tonie przebrzmiały ciche, histeryczne nuty. Nawet nie próbowała ich uciszyć, i tak by przecież nie potrafiła. - Może też – kontynuowała kręcąc głową. – Może dokładnie to byś zrobił. Całe twoje ciało wyło o tym, że... – urwała i zacisnęła zęby. Przecież wiedział. Musiał wiedzieć. Wiedział, prawda? Mimowolnie potarła ramiona dłońmi. Było ciepło, jej skóra była teraz zimna z nerwów. Po plecach wciąż czasem pełzał jej dreszcz. Przez chwilę szukała słów. - Te środki – zaczęła wreszcie. – Na Trójcę, Javi. – Potrząsnęła głową z rezygnacją, chwilowo zapominając, że są w niemagicznym mieście, niemagicznym miejscu. Całe szczęście byli sami – w innym przypadku Charlie czy Barnaby mieliby znowu parę papierów do posprzątania. - Te środki są potrzebne. Wiesz o tym. Musisz wiedzieć – wyrzuciła z desperacją brzmiącą w głosie. – Jeśli farma ma istnieć, musi się utrzymać. Nie utrzyma się z turystyki. Turystyka z kolei nie wypali, jeśli ludzie będą sobie mogli co najwyżej popatrzeć z daleka. Jeśli tak miałoby to wyglądać, w końcu przestaną przyjeżdżać. Raczej prędzej niż później. Objęła się ramionami ciaśniej. - Sam z tej farmy korzystasz – zauważyła krótko, na wypadek, gdyby zapomniał. Problem polegał na tym, że nie rozumiała. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego Javi wściekł się aż tak. Chodziło o środki czy o obietnicę, którą złamał Mike? A może w ogóle o coś jeszcze innego? Niewiedza ją frustrowała. To, jak reagował Rivera... Daleka była od powiedzenia mu tego w twarz, ale – sądziła, że dramatyzował. Wyolbrzymiał problem, który tak naprawdę... Nie był problemem. Te środki, o których mówił – one przecież nie robią krzywdy. Nie, gdy są używane odpowiednio. Jak mógł nie widzieć, że to Laurel była problemem – tylko opiekunka, nic więcej? Zacisnęła zęby i mimowolnie obejrzała się na gady. Znów wylegiwały się leniwie, czasem tylko drgnął ten czy inny ogon, ten czy inny gad uchylił pysk na chwilę. Ich bezruch był mylący. Sugerował, że zwierzęta nie były zagrożeniem, choć tak naprawdę było przecież zupełnie inaczej. Trochę tak jak z Javim. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Nie powinna była zobaczyć tak wiele już za pierwszym razem, kiedy nie miała niczego, do czego mogłaby porównać jego reakcje. Żadnego wzoru, żadnych obrazów symbolizujących normalność przemiany – jeśli taka w ogóle istniała, a nie była tylko kłamstwem, jakie Javi wmawiał sobie, by czuć się bardziej ludzki, mniej oderwany od reszty społeczeństwa. Uważał, że to co zobaczyła Ana, to było ekstremum. Coś co zdarzało się tak rzadko, że powinno być niechlubnym wyjątkiem. Nie chciał, żeby jej pierwsze zetknięcie ze zwierzęcopodobnością wyglądało tak, ale mleko już się rozlało – mógł albo płakać nad kałużą, albo próbować zarządzać kryzysem, którego częścią się stał, ignorując w dużej mierze własne uczucia zaciemniające osąd. Nauczył się bardzo dawno temu, na samym początku swojej drogi z odmiennością, że uczucia innych zawsze były ważniejsze niż jego własne. Przeprosił Anę z bardzo wielu powodów, nie wszystkich dobrych. Skrzywił się, słuchając, jak mówiła o tym, co obserwowała, co wydawało się jej, że zrobiłby, gdyby między nim a Mikiem parę chwil temu nie stałby solidny płot – najgorsze było to, że miała całkowitą rację. Wysokie, histeryczne nuty wżynały się w uszy, doskonale dając do zrozumienia, co Anaica sądziła o obrazach, które przewijały jej się w głowie i Javi mógł tylko dziękować Lucyferowi, że płot go zatrzymał. Raz już zaatakował człowieka – w obronie własnej, ale jednak – co stało na przeszkodzie, by zrobił to znowu i pchany wściekłością chwycił zębami raczej gardło niż wyciągniętą rękę? Nie doświadczał tego zbyt często, ale wiedział, że to zwierzęcy instynkt, który nigdy nie rozważał reakcji w kategoriach zrozumiałych przez pryzmat ludzkiego sumienia. Dobrze, że Ana go zatrzymała. Źle, że w ogóle musiała to robić. Miotał się wewnętrznie między niewygaszoną do końca złością i potrzebą zadośćuczynienia dla aligatorów a próbą uspokojenia Anaiki, ugłaskania jej strachu. Sama podjęła decyzję, na którą stronę przechyliła się szala, kiedy nawiązała do środków uspokajających, powodu tej całej katastrofy. Brwi Javiego zmarszczyły się mimowolnie, a on sam przystawił sobie metalowe wiadro stojące nieopodal razem z resztą narzędzi, obrócił je do góry dnem i usiadł, wspierając skrzyżowane ręce na kolanach. Może i wyglądał śmiesznie, jak naburmuszony dzieciak, ale w ten sposób nieco trudniej byłoby mu zareagować w jakimś niekontrolowanym kierunku. Stojąc w większości bez ruchu i tylko wpatrując się w Anę, jego świadomość bliżej była tej zwierzęcej – musiał świadomie nią balansować. - Wcale nie są potrzebne – zaprotestował twardo, pewien że w tej kwestii nie znajdzie z nikim satysfakcjonującego kompromisu. - Ogrody zoologiczne jakoś nie upadają, a wcale nie można w nich dotykać zwierząt. Nawet tych, które żrą tylko trawę – dodał, mrużąc żółte ślepia. - Farma dostaje dofinansowania, bo wspiera działania ekologiczne. No i – prychnął, choć brzmiało to bardziej jak gardłowe warknięcie – sprzedają skóry i mięso. Z punktu widzenia zarządzania rozumiał to posunięcie – z poziomu emocji i swojej empatii, Javi nie mógł Mike'owi wybaczyć tej decyzji. Czując jak drżą mu dłonią, zacisnął je powoli w pięści, uważając, by nie ranić ich pazurami bardziej, niż zrobił to wcześniej. - Masz rację, korzystam z farmy. I farma korzysta też ze mnie. Na początku byłem tu prawie co miesiąc. Mnóstwo z tych gadów znam od małego – obrócił głowę znów w kierunku wybiegu, wzrokiem odszukał ciemne kształty cielsk. Milczał przez moment, przypominając sobie, jak smakowała wściekłość, którą czuły, gdy opowiadały mu o niesprawiedliwości, która je dotknęła. - Jakbyś się czuła – zaczął powoli, podnosząc rękę i przez policzek masując dziąsła, które zaczęły swędzieć obietnicą kłów - gdyby w Kolorowych zaczęli was odurzać, żeby goście mogli się lepiej bawić? |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler