Claire Finnegan
NATURY : 12
SIŁA WOLI : 22
PŻ : 182
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 8
TALENTY : 18
Kuchnia Przestronna kuchnia na każdym kroku nosi ślady używania. Na jednym z blatów można dostrzec kilka nierównych rys - wyraźne ślady po nożu. Jednej z szafek brakuje uchwytu, blat stolika w jednym rogu przebarwiony jest plamą po kawie albo może po winie, a na drzwiach lodówki pyszni się imponująca kolekcja magnesów i pocztówek z różnych krańców świata. Chwila szperania po szafkach powiedziałaby, że kryje się tu godna podziwu kolekcja cukierniczego sprzętu - blachy i formy, miksery i misy, i przynajmniej kilka miarek o różnej pojemności - jak też bogate, stale uzupełniane zapasy przypraw i bakalii. W jednej z mis zawsze wylegują się takie czy inne świeże owoce, w słojach pod oknem leżakują różne rodzaje miodów. Na jednej z półek upchnięte jest małe radio, zwykle wypełniające kuchnię cicho brzmiącym jazzem. |
Wiek : 32
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Cukiernik w "Pączku w Maśle", handlarka informacji
Claire Finnegan
NATURY : 12
SIŁA WOLI : 22
PŻ : 182
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 8
TALENTY : 18
21 V 1985 r. Kilka kiwnięć głową na potwierdzenie, że owszem, i jabłka, i gruszki, i wiśnie. Jeden szeroki uśmiech jako reakcja na entuzjazm Charliego. Łobuzerski błysk w oku, gdy rozsiadała się na motorze za Orlovskym i kolejny, gdy jak gdyby nigdy nic objęła go w pasie i przytuliła się do jego pleców – dla bezpieczeństwa, wiadomo. Jeździła z Charlim dość rzadko, by to wciąż była dla niej atrakcja. Do Hillview poprowadziła go okrężną drogą, uznając, że część wycieczki krajoznawczej mogą załatwić od razu. Nie wątpiła, że Orlovsky bywał tu już nie raz – ale czy aby na pewno znał wszystkie ścieżki? Wątpiła. Cripple Rock miało swoje tajemnice, sekrety znane tylko tym, którzy pomieszkają tu wystarczająco długo. Zamiast więc przez miasteczko pokierowała Charliego wzdłuż lasu, z dumą – i być może zaskakującym jak na nią entuzjazmem – opowiadając o tutejszych szlakach i co ciekawszych zakątkach puszczy. Potem, między domami, podzieliła się taką czy inną anegdotką o swoich sąsiadach. Wreszcie, wskazując dojazdówkę na swoje wzgórze, uśmiechnęła się pod kaskiem przelotnie. Powroty do domu zawsze były miłe, nieważne, jak często wracała. - Kawa? Herbata? Piwo? – zaproponowała od wejścia, nad ostatnią propozycją w zasadzie się nie zastanawiając. Bo przecież gdyby nie chciał wracać do domu po alkoholu, mógł zostać u niej. To chyba już ten moment, gdy to by jej nie przeszkadzało. Dała Charliemu chwilę by się rozejrzał. Sama zrzuciła kurtkę, zsunęła buty i raźnym krokiem pomaszerowała do kuchni, prędko zajmując się inwentaryzacją zapasów. Obiecała wszak przecież słodkości. W głowie wertowała przepisy – te doskonale znane i te bardziej eksperymentalne. Najchętniej zrobiłaby drożdżowe, to jednak zajęłoby zbyt wiele czasu. Potrzebowała czegoś prostego, co nie będzie się piekło przez kolejne trzy lata. Czyli tartaletki i ciastka. Te nigdy jej nie zawiodły. - Wiem co robimy – obwieściła, jednocześnie wyciągając z lodówki misę zagniecionego wcześniej kruchego ciasta, pojemniki z owocami i słoiczki z konfiturą. I tak winogrona wylegiwały się teraz obok połyskującej lekko gujawy, a konfitura z granatu odcinała się soczystą czerwienią od puszki z kawałkami kokosa i torebki z wiórkami. Gdzieś między tym wszystkim znalazło się miejsce na zestaw foremek do tartaletek i dwie blachy, tworząc w efekcie może i mały chaos, ale jak dla Claire – piękny i w pełni kontrolowany. - Myj ręce, ogarniesz mi owoce – zarządziła radośnie i, wstawiając jeszcze wodę w czajniku, zajęła się wykładaniem ciasta do foremek, a niedługo później – zwijaniem kolejnych porcji w zgrabne kopertki, w środku wysmarowane konfiturą z granatu. Podnosząc głowę, spojrzała na Charliego spod teatralnie uniesionych brwi. - No co? Przydaj się na coś. Nożem chyba umiesz operować, nie? – Była pewna, że umie. I może rozprawianie się gujawą nie było tak heroiczną czynnością jak te, których uczyli go w wojsku czy Gwardii, ale hej, żadna praca nie hańbi. Szczególnie, jeśli na koniec odpłaci im się garścią doskonałych ciastek. - Winogrona wystarczy na połówki – stwierdziła łaskawie. – A gujawę to musisz wygrzebać. W sensie, na pół i dziubiesz – wyjaśniła radośnie. – I musisz oddzielić pestki – zastrzegła z niewinnym uśmiechem. Bo to przecież nic trudnego, nie? Charlie na pewno doskonale sobie poradzi. A im lepiej mu pójdzie, tym chętniej Claire pokaże mu potem i ogród, i sad, i widok na Criple Rock po zmroku, tak jak obiecała – z góry. |
Wiek : 32
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Cukiernik w "Pączku w Maśle", handlarka informacji
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Szybko zorientował się, że jadą okrężną drogą, ale po prostu przyjął to do wiadomości jadąc tak, jak prowadziła. Słuchał jej opowieści na tyle, ile mógł - warkot silnika ją częściowo zagłuszał. Zwolnił jednak odrobinę, gdy mijali las; lubił takie trasy: spokojne, rzadziej używane, w sam raz na niedzielną przejażdżkę. Był pewien, że nadłożyli pół godziny, podczas której dowiedział się, że pani Johnson podrzuca swojej sąsiadce do ogrodu resztki jedzenia a Fred Green zdradza żonę z jej najlepszą koleżanką, Ginger Roberts. - Czy Ginger Roberts ma długie nogi i jest piegowatym rudzielcem? - zapytał, bo tak właśnie ją sobie wyobraził. Okazało się, że Ginger ma sześćdziesiąt lat i bynajmniej nie jest ruda. Skoro jednak romansowała z mężem przyjaciółki, być może miała ognisty temperament. Zatrzymał się na podjeździe i czubkiem buta wysunął stójkę, na której oparł się pojazd. - Może herbata - odparł chowając jeden z kasków do sakwy motocykla; drugi powiesił na kierownicy rozglądając się wokoło. Z każdej strony otaczała ich roślinność; drzewa, ozdobne krzewy, część których właśnie kwitła, bluszcz pnący się po ścianie domu. Na upartego, po pijaku można by się zgubić po drodze do drzwi. Tajemniczy ogród zapraszał do siebie i w pewien sposób fascynował. Najbardziej zarośniętą częścią ziemi, na której stał jego dom, był staw, a okolicę otaczały pola uprawne. Rzucił za siebie jeszcze ostatnie spojrzenie, nim wszedł do środka. - Mieszkasz tu sama? - zapytał wiodąc spojrzeniem po pokoju dziennym. Ilość poustawianych wszędzie donic i doniczek była porażająca. Sam miał w domu ze dwie rośliny, z czego jedna kapryśnie usychała i odżywała, zależnie od tygodnia. Nie miał do nich ręki. Nie zwlekając długo podążył za nią do kuchni, gdzie zdjął dżinsową kurtkę i przewiesił ją przez oparcie najbliższego z krzeseł. - Robimy? Czarny tiszert idealnie nie pasował do planów kulinarnych. Spoglądał (Charlie, nie tiszert) na kolejne pojemniczki i słoiczki, foremki i inne bzdety które skojarzyły mu się z zajęciami plastycznymi w podstawówce. Brakowało kartek, brokatu i kleju. W ostatecznym rozrachunku Orlovsky po prostu wzruszył ramionami przystając na wszystko. - No już, już - uniósł ręce w poddańczym geście, a następnie podszedł do zlewu, by je umyć, gdy go pogoniła. - Co tam sobie życzysz... Czuł się odrobinę nieswojo stojąc sobie ot tak w jej kuchni; do tej pory ich relacja nie wychodziła poza konkretne ramy i polegała na czystej wymianie informacji. Koleżeńskiej, przy kawie, ale wciąż wymianie. Chwycił za nóż i kiść winogron żeby pokroić je tak, jak Claire sobie wymyśliła. - A tę gruszkę? - zapytał wskazując na gujawę. Nie miał pojęcia, jak wygląda gujawa. Sięgnął po owoc i zrobił to, co mu kazano - mając lata praktyki w wykonywaniu poleceń, był w tym naprawdę dobry. Może jednak zamiast herbaty powinien był poprosić o piwo? |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Claire Finnegan
NATURY : 12
SIŁA WOLI : 22
PŻ : 182
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 8
TALENTY : 18
- Sama to takie duże słowo. Mieszkam tu ja i moja garść demonów. Nie dosłownych, tylko tych tu. – Z zaskakującą samokrytyką popukała się w głowę i roześmiała lekko. – Sama – potwierdziła potem, już w trasie do kuchni. – Kiedyś mieszkałam z mężem, ale teraz... – Wzruszyła lekko ramionami. – Już nie mieszkam – zakończyła prosto. Naprawdę nie było się nad czym rozwodzić. Rozwodzić. Na Trójcę, jej humor ostatnio wołał po pomstę do piekieł. Zarządziła sobą, zarządziła Charlim i już parę chwil później kolekcja domowych zapachów wzbogadziła się o owocową słodycz, wanilię, trochę cynamonu. Sama Claire – w przeciwieństwie do Orlovsky’ego – nieswojo się nie czuła. Prawdą było, że aż dotąd ich relacja była może i sympatyczna, ale jednak czysto zawodowa. Wspólne gotowanie do prowadzonego razem biznesu nijak się miało, ale... Finnegan miała chyba po prostu bardzo szerokie pojmowanie tego, jak mogą wyglądać jej relacje z innymi – i jak szybko mogą ewoluować, zmieniać swój charakter, płynnie przechodzić z jednej w drugą. Claire nie tylko nie widziała w tym nic dziwnego, ale w ogóle nic, nad czym warto byłoby się zastanawiać. Charlie kroił, kuchnia pachniała, pierwsza blacha ciastek – tartaletek z winogronymi pokrojonymi przez Orlovsky’ego w zgrabne połówki – wjechała do piekarnika. - Sam jesteś gruszka – stwierdziła Finnegan rezolutnie na herezje głoszone przez Charliego. Powiedziała przecież, że gujawa. Myślałby kto, że Orlovsky jest taki zabawny. Gdzieś w międzyczasie wytarła upaprane cukrem i ciastem palce – wytarła w kuchenną ściereczkę, którą już na samym początku zaczepiła sobie wygodnie o pasek przy spodniach – i zalała im herbaty. Jedna, w półlitrowym ceramicznym kubku w stokrotki, pachniała miętą i czymś słodkim – jakby miodem i malinami. Druga, w równie dużym wiaderku w pszczoły, przywodziła na myśl owoce leśne – jagody, jeżyny, może borówki. Tę pierwszą zostawiła sobie, drugą podsunęła Charliemu. - Ślicznie – pochwaliła go potem łaskawie, przejmując wybebeszoną gujawę. – Jeszcze będą z ciebie ludzie – stwierdziła i uśmiechnęła się łobuzersko. Pierwsze ciastka potrzebowały kwadransa – piętnastu minut, które Claire przygotowała na wprawne przygotowanie pozostałych słodkości. Trochę kruchych ciastek z gujawą, garść podobnych z konfiturą z granatu, parę zgrabnyk kulek z kawałkami kokosa i obsypanych wiórkami. - No dobrze – rzuciła znów wycierając ręce, gdy wszystko było gotowe do podmieniania tylko tac w piekarniku. – To powiedz mi, co robisz w wolnym czasie – stwierdziła radośnie i z uśmiechem spojrzała na Charliego. – Skoro już gotujemy razem, to chyba mam prawo wiedzieć, kim jesteś, jak akurat nie jesteś Gwardzistą. Dała Orlovsky’emu chwilę na ochłonięcie i przetrawienie zadanego pytania. Upiła parę łyków herbaty i sparzyła sobie przy tym język; umyła ręce; ścierką przetarła obsypane mąką i cukrem blaty. - Pytanie za pytanie – zaproponowała w międzyczasie i uśmiechnęła się łobuzersko. Skoro na co dzień tak skrupulatnie trzymali się zasady, że informacje się wymienia, nie daje w prezencie, nie widziała powodu, dla którego nie mieliby posłużyć się nią także teraz. To mogło być zabawne. W międzyczasie wyjęła pierwszą blachę słodyczy. Tartaletki winogronowe nie były duże, ale to nie miało znaczenia. Niewielkie ciastka były słodziutkie, pachnące i potrzebowały tylko chwili, by przestygnąć i nie parzyć palców i języka. Tartaletki z winogronami pana McEòghaina | błogość | Próg: 30 | Udane | 2 porcje 68 (k100) + 50 (gotowanie III) + 18 (talenty) = 136 |
Wiek : 32
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Cukiernik w "Pączku w Maśle", handlarka informacji
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Orlovsky był dobry w wykonywaniu poleceń. Miał za sobą lata praktyki; ba, wciąż praktykował słuchając przełożonych. Kilka z pokrojonych winogron zniknęło w jego ustach gdy nie patrzyła. Uczciwe wynagrodzenie za uczciwą pracę. Zapach waniliowego cukru pudru i cynamonu ogarnął całą kuchnię - la dolce vita, proza życia czasem potrzebowała słodkiego urozmaicenia, choć Charlie przyzwyczajony był do jej cierpkiego smaku. A więc Finnegan była rozwódką. Albo w separacji, na jedno wychodziło. Zdarzało się, nie oceniał. Sam kiedyś znalazł się na etapie przystawania przy witrynach sklepów jubilerskich czy szukania odpowiedniego kamienia, który by mógł przyozdobić pierścionek. Nie wyszło; nie pierwsza, nie ostatnia nieudana rzecz w jego życiu, która zmieniała się w mgliste wspomnienie. - No przecież wygląda, jak gruszka - wskazał dłonią leżącą na blacie gujawę. Dopiero po przekrojeniu miał pewność, że owoc zdecydowanie gruszką nie jest. Gdy wydłubywał z niej miąższ, Clarie zaparzyła herbatę. Nad dwoma pękatymi kubkami unosiła się para - w pewnym sensie nawet nie był zaskoczony ich wielkością. - Myślisz, że mam szanse zrobić karierę jako kucharz? Widzę się w porannym paśmie telewizyjnym. W bloku kulinarnym - uniósł brwi sięgając po kubek wymalowany w wesołe pszczółki. - Niedzielne, poranne pasmo śniadaniowe - wyciągnął przed siebie rękę, jakby chciał zwizualizować swoje słowa - kuchenne potyczki z Charlie'm. M? Będziesz mnie błagać o autograf. Oparł się tyłem o blat, by patrzeć jak Finnegan przygotowuje kolejne ciastka. Tu coś położyła, tam coś położyła, potem jeszcze ukręciła jakieś kulki mocy z kokosowymi wiórkami. Nie miał serca powiedzieć jej, że nie znosi kokosów. Wystarczyło kilka, może kilkanaście minut, by wszystko było gotowe. Przypomniał sobie jak Anaica uparła się, że upiecze biszkopt. W życiu nie widział takiego potężnego zakalca. Skończyło się na tym, że zrobili galaretkę w szklankach, a i tak nie stężała, jak powinna. Upił łyk owocowej herbaty zastanawiając się nad pytaniem, które zadała. - Jestem zwykłym wieśniakiem - odparł w końcu, bez ogródek. Mieszkał w Wallow, lubił ten klimat; lubił letnie, wieczorne ogniska i zapach skoszonego zboża. - Urządzam sobie przejażdżki, czytam książki nad stawem, wałęsam się po pubach... - wzruszył ramionami. Był nudny i to nie był pierwszy raz, kiedy musiał to przyznać. - Trzy lata temu skończyłem w armią i teraz szukam sobie zajęć. Jedno znalazł nieco dwa lata temu i już się od niego nie wymiga. Gwardia nie brała jeńców a z personelem rozstawała się na prostych warunkach: porządne czyszczenie pamięci, a bardziej skomplikowanych przypadkach... - Prowadzisz cukiernię. Zajmujesz się sprzedawaniem informacji. Skąd to się wzięło? - nie była jak szemrane towarzystwo z Sonk Road, które handlowało każdym gównem, jakie wpadło im w ręce. Pytanie za pytanie? Niech będzie. Przytknął kubek do ust by upić kolejny łyk herbaty. Sonk Road, nie Sonk Road, to nie jest bezpieczna robota, Finnegan. W którymś momencie ktoś może uznać, że wiedziała za dużo, albo bardzo nie będzie się chciał podzielić czymś z kimkolwiek. Miał nadzieję, że zdawała sobie z tego sprawę. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Claire Finnegan
NATURY : 12
SIŁA WOLI : 22
PŻ : 182
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 8
TALENTY : 18
Parsknęła cicho zanim zdążyła się powstrzymać. Bo to nie tak, że w Charliego nie wierzyła. Albo że nie reprezentował sobą żadnych perspektyw. Po prostu – Orlovsky i kuchnia? Że tak sam, samopas, bez nadzoru i jasno podanych instrukcji? - Oczywiście – zapewniła jednak z szerokim uśmiechem i radosnym błyskiem w oku. W niedzielnych, porannych pasmach śniadaniowych – i we wszystkich innych w zasadzie też – liczy się przede wszystkim prezencja, więc śmiało, jestem przekonana, że kariera telewizyjna stoi przed tobą otworem. I może nawet uda ci się nie otruć żadnej niczemu winnej prezenterki. – Wyszczerzyła zęby. Gdy dać jej chwilę i odpowiednie warunki, Claire potrafiła byś sympatyczna – i całkiem zabawna. Pierwsza blacha po kwadransie z piekarnika – kolejna do piekarnika na następne dziesięć, piętnaście minut. Tym razem – garść kruchości z granatem. Mina Finnegan niczego nie zdradzała, w duchu jednak wrodzony chochlik zaśmiewał się do łez. To nie tak, że wybierała składniki do słodkości przypadkiem. I też zupełnie nie tak, że chciała tylko wykorzystać to, co zalegało jej w lodówce najdłużej. Przełożyła winogronowe tartaletki na zdobiony kwiatowym wzorem talerz i podsunęła Charliemu zachęcająco. Wciąż byli jeszcze w pół drogi tych wszystkich wypieków, nie znaczyło to jednak, że nie mogli zacząć degustacji już teraz. Jeśli spodziewała się, że Orlovsky będzie opierać się pytaniom – miała pełne prawo być zdziwioną. Charlie zaczął odpowiadać i Claire rozsiadła się na jednym z blatów, przyglądając się mężczyźnie z ciekawością. - Brzmi świetnie – stwierdziła i nie było w tym za grosz drwiny. Bo wolny czas Orlovsky’ego brzmiał w dużej mierze jak wolny czas jej samej. Odwiedzanie pubów zamieniłaby może na zwiedzanie takiej czy innej wystawy, a przejażdżki na wędrówki piesze, poza tym jednak – wyglądało to u niej dokładnie tak samo. Cisza i spokój. Książki. Szeroko pojmowana sielskość. Zakołysała nogami w powietrzu. - Ja zwykle pracuję w ogrodzie – powiedziała, choć nie zapytał. – Ciągle coś przesadzam – roześmiała się. – Chyba po prostu lubię się trochę pobrudzić. Mam też gołębie. I pszczoły. Przy jednych i drugich jest co robić, ale nigdy... – Wzruszyła lekko ramionami. – Nie traktuję ich jako obowiązku. Swojego sadu też nie. Ani ogrodu. Lubię to wszystko, co tu mam. Potem, gdy ktoś mi narzeka na hałas i pośpiech w mieście, mogę powiedzieć, że u mnie hałasują co najwyżej świerszcze, a jedyny pośpiech to ten, w jakim ćmy lgną do zapalonej lampy. Romantyczka? Zarzekałaby się, że nie. Ale może jednak trochę tak. Wspomnieniem armii nie była zdziwiona – wiedziała, podobnie jak wiele innych rzeczy. Musiała jednak zapytać, bo przecież nie miała podstaw, by to wiedzieć. Nigdy o tym nie rozmawiali. Charlie nigdy jej o tym nie mówił. - Dlaczego skończyłeś z wojskiem? – zapytała więc. Ciekawości nie musiała udawać – znała sam fakt, ale nie motywacje Orlovsky’ego. Na pytanie Charliego uśmiechnęła się przelotnie. - Piekłam od małego – odparła, przekonana, że nie to interesuje mężczyznę najbardziej. – Zajęcie się tym zawodowo zawsze wydawało się naturalną koleją rzeczy. Nigdy tak naprawdę nie chciałam robić niczego innego. – Wzruszyła lekko ramionami. Prosta prawda jest czasem najlepsza. Co do drugiego natomiast... - Nie jestem kryształowa, Charlie – roześmiała się. – Lubię plotkować. Zawsze lubiłam, tak samo jak piec. To, że nagle okazało się, że mogę na tym zarobić... – Wzruszyła ramionami. – To przypadek. Czysty przypadek. Kiedyś coś komuś powiedziałam, ktoś mi za to zapłacił. Potem było już z górki. Były tajemnice, którymi nie była gotowa się dzielić. Znów zamajtała nogami w powietrzu, tuż przed tym, nim zeskoczyła z blatu, by ponownie podmienić ciastka. Kruche ciastka kusiły soczystą czerwienią marmolady z granatu, gdy podsunęła je Orlovsky’emu podobnie jak wcześniej tartaletki. Trzecia runda w piekarniku – gujawa. - Miałam brata – rzuciła nagle, zaskakująco umykając spojrzeniem. – Był Gwardzistą, jak ty. I też nie był bez skazy. – Uśmiechnęła się przelotnie, choć tym razem – smutno. – To on podsunął mi pomysł, żeby uśmiechnąć się też do was. Gwardia przecież zawsze potrzebuje swoich ludzi wśród ludzi. – To nie było do końca tak. Pomysł wypracowali razem. Aiden nie był tym, który wpadł na niego jako pierwszy. To jednak nie miało znaczenia, już nie. Aidena już dawno przecież nie było, więc nikt nie zweryfikuje jej wersji. - No, w każdym razie, nie ma za tym żadnej wielkiej historii. A ja nauczyłam się sobie radzić. Śmiem twierdzić, że jestem w tym całkiem niezła – podsumowała krótko i znów uśmiechnęła się, kryjąc się na moment za stokrotkowym kubkiem. Nie martw się, Charlie. Dobrze wiem, na jak cienkiej granicy balansuję. - Dlaczego Gwardia? – spytała po dłuższej chwili i przekrzywiła głowę lekko, świdrując mężczyznę wzrokiem. Wstąpienie w szeregi gwardzistów wydawało się naturalnym wyborem dla byłego żołnierza – trudno było jednak twierdzić, że był to wybór prosty. Nic, co wiązało się z Kościołem i jego zbrojnym ramieniem nigdy nie było łatwe. Kruche ciastka z konfiturą z lepkiego granatu | podniecenie | Próg: 55 | Udane | 2 porcje 95 (k100) + 50 (gotowanie III) + 18 (talenty) = 163 |
Wiek : 32
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Cukiernik w "Pączku w Maśle", handlarka informacji
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
- Żadna prezenterka się nie otruje. Poważnie? One będą błagać, żebym im coś pokroił - uniósł brwi kiwając głową. Machnął ręką udając, że jest urażony jej wątpliwością. Czasomierz zadzwonił a Finnegan wyciągnęła z piekarnika blachę pełną ciastek. Nie znał się na pieczeniu ciastek. Nie były to kiełbaski z ogniska, tam nie trzeba było niczego ugniatać i doprawiać. Wystarczyło nadziać na kij i trzymać nad płomieniem. Nie znał się na specjalnych składnikach; o niektórych mógł coś tam słyszeć. Tak czy inaczej, to mogło go dzisiaj zgubić. Charlie Orlovsky lubił pakować się w kłopoty nawet, jeśli sam był innego zdania. Ale nie powstrzymał się przed sięgnięciem po gorącą tartaletkę, Parzyła w palce, więc najpierw podmuchał. Słodki smak rozszedł się po języku i podniebieniu. - Przesadzasz, grabisz... - wzruszył ramionami sięgając po kolejne ciastko. - Pasuje - dosłownie i w przenośni. - Gołębie? Masz gołębnik? To mi się kojarzy z emerytem, który nie wie już, co z sobą zrobić - roześmiał się. Gdyby się nad wszystkim bardziej zastanowił zauważyłby, że za każdym razem gdy się spotykali, towarzyszyło im ptactwo. Dzisiaj pierwszy raz robił za stracha na wróble. - Jakby nie było, Cripple Rock i Wallow mają w sobie więcej spokoju. To nie była prawda i nawet nie musiał się zakładać by wiedzieć, że Claire podzielała jego zdanie. Cripple Rock w ostatnim czasie wcale nie było spokojne. Mapy w kazamatach świeciły niemal cały czas. - Bo uznałem, że wystarczy - proste pytanie, krótka, niewiele wyjaśniająca, ale odpowiednia odpowiedź. - Byłem już zmęczony. Prawda i wcale nie. Bezsenność, nocne koszmary, utrata kontroli nad samym sobą w zderzeniu ze świadomością z czym to może się wiązać wystarczyły. Wiedział, z czym mierzyli się jego koledzy, widział też, co czego może to doprowadzić. W szpitalach odmawiał przyjęcia środków przeciwbólowych wiedząc, do czego mogą doprowadzić. Obłęd był tuż za rogiem, a on po prostu sobie jeszcze z nim jakoś radził. Najbardziej przerażało go to, że może stracić panowanie nad samym sobą. Zdarzyło się to już kilka razy; na jego szczęście był przy nim ktoś, kto był w stanie doprowadzić go do pionu, mniej lub bardziej. Szczęście nigdy nie trwało jednak wiecznie. - Nikt nie jest kryształowy - westchnął czując, jak ogarnia go błogie uczucie. Oparł się wygodniej o blat przymykając na chwilę powieki. - To chyba część ludzkiej natury, co? Niewiele się zastanawiał, sięgnął po podsunięte ciastko i ugryzł kawałek. Było słodkie i kruche, więc nim zabrała tacę, złapał jeszcze dwa. - Czyli wymienialiście się informacjami - nie kojarzył jej nazwiska zawodowo. Nie musiała mu jednak niczego dopowiadać by domyślił się, że czas przeszły mówi sam za siebie. - Nie powinien był cię w to mieszać - stwierdził nadgryzając kolejne z ciastek. Nie zamierzał jej mówić, że to był dobry pomysł, że to była dobra decyzja. - Ale tak, jesteś - tego nie można było jej odmówić. Claire lubiła czasem sprzedawać felerne informacje, co sprawiało pozory tego, że jest nieważna i omylna. Obawiał się, że ta strategia może nie być do końca właściwa. Władze nie lubiły zabawy w kotka i myszkę. - Nie wiem - wzruszył ramionami. - Skopałem w życiu tyle rzeczy, że... - kolejne wzruszenie i kolejne ciastko z lepkim granatem - Brakowało mi rutyny. Lubię mieć porządek w życiu. Ostatnie, co miał w życiu Charlie Orlovsky, to porządek. Być może sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Być może dopiero zaczynał. Spojrzał na Finnegan upijając łyk herbaty. Już od jakiegoś czasu zaczął się czuć przy niej swobodnie. Niezręczność, która go wcześniej ogarniała zniknęła. Przyjrzał się rysom jej twarzy; dużym oczom, ustom i linii szczęki. Spojrzenie prześlizgnęło się po jej szyi i obojczyku by zakończyć na kilku szybkich mrugnięciach. Miał wrażenie, że robi mu się ciepło; zrzucił to na pracujący od kilku kwadransów piekarnik. A gdyby tak... nie, nie powinien. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Claire Finnegan
NATURY : 12
SIŁA WOLI : 22
PŻ : 182
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 8
TALENTY : 18
Emerytka? Roześmiała się. Z pewnością nią nie była, choć czasem – tylko czasem – w głowie dokładnie taka się czuła. Stara. Zmęczona. Tak było po rozwodzie z Joelem. Po jego weselu. Po śmierci Aidena. Pewnie po jeszcze kilku innych wydarzeniach, których nigdy nie chciałaby powtarzać. Złość wywrzaskiwała na przejeżdżające pociągi. Żal dławiła w sobie, nie potrafiąc go z siebie wyrzucić. - Po prostu je lubię – stwierdziła i wzruszyła ramionami. Półprawda. Rzeczywiście lubiła gołębie. Przede wszystkim jednak były przydatne. Zarabiała dzięki nim. Nie traciła dzięki nim zmysłów. – Mogę ci pokazać. Później. Jutro. Za tydzień. – Wzruszyła lekko ramionami. Wszystko jedno. – Są głupie, ale w tej głupocie – zabawne. Temat wojska zbył krótko i nawet, jeśli nie wierzyła mu do końca – nie zamierzała drążyć. Jakkolwiek abstrakcyjnie to brzmiało, Claire szanowała prawo do prywatności. Sprzedawała informacje o kradzieżach, napaściach, o katastrofach czy nadchodzących protestach. Czasem wydawała kryminalistów Gwardii, innym razem przestrzagała tych pierwszych przed tymi drugimi. Żonglowała tym co ważne i co mniej. Nigdy jednak nie wtykała nosa w prywatne sprawy. Nigdy nie pomagała demaskować zdrad w związku. Nigdy nie sprawdzała, co ten czy inny robi za zamkniętymi drzwiami własnego domu – chyba, że miała solidne podstawy by sądzić, że podejrzany kręci w piwnicy bombę. Najwyraźniej nawet Finnegan miała jakąś etykę zawodową. Tutaj zaś, teraz – nie byli nawet w pracy. Sztywny układ informatorka-Gwardzista został tam, na skwerze. Sięgnęła po tartaletkę gdy Charlie był już na etapie drugiego ciastka z granatem. Uśmiechnęła się przelotnie, niemal z rozczuleniem patrząc, jak pałaszuje kolejne słodkości. Może przez chwilę pożałowała, że nie dała mu zwykłych ciastek. Że, jeśli już uprzeć się na magiczne, nie poprzestała na winogronach czy gruszce. Może. - Gdyby on mnie nie wmieszał, prędzej czy później wmieszałabym się sama – stwierdziła spokojnie między jednym a drugim kęsem tartaletki. Słodkie ciepło rozpełzło się w niej nieśmiało, wyrywając jej z gardła ciche westchnienie. – Trudno utrzymać mnie z daleka, Charlie. Jeśli czegoś chcę, zwykle to dostaję. – Uśmiechnęła się z rozbawieniem i przeciągnęła leniwie. Czy Orlovsky mieścił się już w tej kategorii? Czy też był na liście jej zachcianek? Nie była tak pewna, jak mogłoby się wydawać. Po prostu tak bardzo przypominał jej Joela – choć od Flemminga był chyba zwyczajnie lepszym człowiekiem. Lepszym pod tak wieloma względami. Dokończyła tartaletkę i otrzepała ręce z okruchów. Napotykając uważne spojrzenie Charliego, uśmiechnęła się leniwie i niespiesznie oblizała palce z resztek ciastka. - Być może lepiej byłoby ci w takim razie w roli listonosza. Albo może kierowcy autobusu. Albo konduktora. Gwardia... – Przeciągnęła się leniwie. Oszukana, wymuszona ciastkiem błogość wcale nie była gorsza od tej naturalnej – tej, której Claire nie czuła już od bardzo dawna. - Gwardia nie wydaje się najbardziej stabilną firmą. I najbardziej przewidywalną. Szczególnie teraz. – Wzruszyła lekko ramionami. Strasznie dużo mogło wydarzyć się w ciągu najbliższych miesięcy. Nastawiony minutnik odgwizdał porę na kolejną – ostatnią już – zmianę. Wyciągnęła kolejne ciastka – tak samo kruche, jak granat; tylko odrobinę mniej zdradliwe. Tych było mniej, dołożyła je więc do tych z granatem, których również nie zostało za dużo. Ostatnia porcja to kokos – eksperyment, który ostatnio jej nie wyszedł. Trochę zmieniła składniki, zachowała formę zgrabnych kulek. Najgorsze, co może się wydarzyć, to że znowu je spali. Bywa. Taca wjechała do piekarnika, Claire znów rozsiadła się na kuchennym blacie – bliżej Charliego, wspierając dłońmi po obu bokach i kołysząc beztrosko nogami w powietrzu. - Jak tam? Dobre? – spytała z niewinnym uśmiechem i przekrzywiła głowę lekko. – Chyba dobre, bo zapomniałeś zadać mi pytania. – Uniosła brwi znacząco. Wciąż pytali czy jednak zmienią grę – tym razem nie w słowa, a w spojrzenia i gesty? Nie miałaby nic przeciwko. Charlie był pod ręką, jej brakowało bliskości. Prosty rachunek z równie prostym rozwiązaniem. Może po to te ciastka. Bo zabawnie było patrzeć, co jej magia robi z Orlovskym – ale może też dlatego, że Finnegan była egoistką. Czegoś potrzebowała, coś chciała dostać. Nie była pewna. Kruche ciastka ze świecącą gujawą | zachwyt | Próg: 60 | Udane | 1 porcja 54 (k100) + 50 (gotowanie III) + 18 (talenty) = 132 |
Wiek : 32
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Cukiernik w "Pączku w Maśle", handlarka informacji